Zakrawa na paradoks, że „Miasto i miasto” uhonorowane zostało takimi nagrodami jak Hugo, Locus czy Arthur C. Clarke Award. Nie dlatego, aby była to słaba powieść – wręcz przeciwnie, China Miéville napisał w miarę solidną, spójną książkę. Ale nie jest to literatura fantastyczna.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W każdym razie niewiele z fantastyką ma wspólnego. W dotychczasowym dorobku angielskiego pisarza „Miasto i miasto” wydaje się najbardziej realistyczną prozą. Zwracał już na to uwagę Jacek Dukaj, a także pośrednio Anna Kańtoch, dziwiąca się brakiem czarodziejskiego wyjaśnienia fabuły („Przyznaję, długo byłam przekonana, że tak skomplikowana konstrukcja nie będzie mogła obyć się bez magii”). Przypuszczam, że podobne zaskoczenie może spotkać innych czytelników, sięgających po powieść Miéville’a jak po fantastykę. Takich problemów nie będą mieli miłośnicy kryminałów, bo „Miasto i miasto” to spora dawka Chandlera, choć pozbawiona jego uroku. Powieść Miéville’a to po prostu średniej jakości kryminał ilustrujący pomysł jak z Kafki, chociaż książka autora „LonNieDynu” poza tym z twórczością praskiego pisarza niewiele ma wspólnego. Wszystko zasadza się na idei, że tabu może zmusić nas do najbardziej dziwacznych zachowań. Pomysł Miéville’a o dwóch istniejących w tym samym miejscu miastach jest tylko na pierwszy rzut oka fantastyczny. Fakt, że mieszkańcy dwóch społeczności żyją tuż obok siebie, oddzieleni niewidzialną granicą, nie wydaje się wcale niemożliwy do zaistnienia w nieksiążkowej rzeczywistości. Miéville pokazuje, jak bardzo jesteśmy związani pętami, których na co dzień nie dostrzegamy. Nie trzeba wcale zamieszkiwać Besźel czy Ul Qomy, aby być niewolnikiem „przeoczeń” i widzieć tylko wybrane fragmenty rzeczywistości. Przykład? Olga Tokarczuk w jednym z wywiadów powiedziała, że kobieta po czterdziestce staje się niewidzialna. To oczywiste, idący ulicą typowy facet zwróci uwagę tylko na młodsze przedstawicielki płci pięknej. Inne zostają – jak w powieści Miéville’a – przeoczone. Ktoś może nie zauważać żebraków, czarnych i tak dalej. Podobnie jak mieszkańcy miasta i miasta, nie widzimy też pewnych budynków, nie interesują nas wszystkie samochody przewalające się ulicami. To zupełnie normalne – gdybyśmy zwracali uwagę na wszystko, bylibyśmy jak trzyletnie miejskie dziecko, które zostało po raz pierwszy zabrane przez rodziców na wieś. Niestety, spora część przeoczeń dokonywanych przez ludzi podczas zwykłego spaceru ulicą ma charakter wykluczający. Nie chcemy widzieć biedaków, bo są obrzydliwi, nie zwracamy uwagi na inwalidów, bo ranią nas swoim wyglądem. Zamykamy się w ciasnym Besźel czy Ul Qomie, składającym się z takich samych jak my ludzi naszej klasy. „Miasto i miasto” można odczytywać jako pokazanie wszystkich absurdów wynikających z wiążących nas tabu. Można, ale nie trzeba. Bo, prawdę mówiąc, powieść Miéville’a specjalnie nie wchodzi w temat, skupia się raczej na ogólnym zarysowaniu pomysłu bez wyraźnego jego rozwinięcia. Autor poszedł drogą typową dla pisarzy zajmujących się fantastyką. To znaczy wybrał koncept, a następnie postanowił go zilustrować za pomocą przygodowej fabuły, czyli śledztwa policjanta z Besźel, poszukującego sprawców brutalnego morderstwa. „Miasto i miasto” można więc czytać jako zwykły kryminał, elementy niezwykłe traktując jako kolorowy, acz niespecjalnie ważny dodatek. Samo śledztwo jest, co tu ukrywać, dość nudne. Postaci Miéville stworzył papierowe, najbardziej chyba narratora i detektywa zarazem, inspektora Tyadora Borlú. Cały wic polega na tym, że bohater jest jednocześnie przedstawicielem obcej, tj. nieanglosaskiej kultury i musi tłumaczyć założenia miasta czytelnikowi. W tym objaśnianiu staje się tak przekonujący, że w którymś momencie zaczynamy się zastanawiać, czy Borlú jest rzeczywiście obywatelem Besźel? Można odnieść wrażenie, że autochton, besźelski policjant, jest w rzeczywistości człowiekiem Zachodu. No bo czy pierwszą rzeczą, którą bohater nawet z wymyślonego wschodnioeuropejskiego państwa zauważy po wejściu do lotniskowej kawiarni, jest fakt, że jest ona „miejscowym odpowiednikiem Starbucksa”? Inna sprawa, że Borlú został stworzony jako typowo papierowy detektyw. Nie ma życia prywatnego (o jego dwóch kochankach dowiadujemy się mimochodem), śledztwo zaś prowadzi jak bohaterowie „CSI: Miami” czy innego amerykańskiego serialu. Wszystkie jego działania i wypowiedzi podporządkowane są wątkowi kryminalnemu. Nie ma miejsca nie tylko na sprawy prywatne, ale nawet na ludzkie odruchy. Co gorsza, podobni Borlú są także inni bohaterowie. Brakuje między nimi interakcji; na przykład policjant z Ul Qomy, z którym przychodzi pracować inspektorowi, nie różni się w żaden sposób od niego. Wydawać by się mogło, że mieszkańcy obu miast powinni być nieco odmienni pod względem kulturowym (jedni to quasi-prawosławni, drudzy quasi-muzułmanie), ale gdzie tam. Panowie spotykają się, a następnie bardzo szybko zostają przyjaciółmi na śmierć i życie. Chwilami ciężko strawić takie rozwiązania. Wyliczać wszystkich potknięć Miéville’a nie ma sensu; mówiąc krótko, fabuła jest taka sobie, pomysł arcyciekawy. Ogólna ocena plasuje się gdzieś pośrodku. Kropka.
Tytuł: Miasto i Miasto Tytuł oryginalny: The City & The City ISBN: 978-83-7506-556-5 Format: 392s. 135×205mm Cena: 39,90 Data wydania: 19 października 2010 Ekstrakt: 60% |