Moda na kryminały, których akcja rozgrywa się w odległej przeszłości, trwa, a czytelnik, spragniony podobnych opowieści, może zapoznać się z przygodami Matthew Shardlake’a, prawnika żyjącego w czasach panowania Henryka VIII. W Polsce jak dotąd ukazały się dwie pierwsze części cyklu C.J. Sansoma, „Komisarz” oraz „Alchemik”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Rzecz jasna – i powiedzmy to sobie od razu – porównanie „Komisarza” do „Imienia róży” prędzej powieści Sansoma zaszkodzi niż pomoże, bo to literatura zupełnie innego kalibru, książka angielskiego autora to po prostu solidna, rozrywkowa pozycja, nic więcej. Chyba że porównanie opiera się wyłącznie na elementach fabuły, bo w jednej i drugiej książce występuje klasztor, a w klasztorze trup. I śledztwo, oczywiście. W „Komisarzu” prowadzi je nie zakonnik, lecz garbaty prawnik z Londynu, protegowany samego Cromwella i gorący zwolennik reformacji. Na podstawie „Komisarza” można by się uczyć technik pisania powieści. Żaden wątek się tu nie rwie, postaci prowadzone są przez autora w sposób konsekwentny i logiczny (co nie znaczy, że przewidywalny), a to, co pozornie wydaje się być niewartym wzmianki drobiazgiem, finalnie okazuje się mieć wielkie znaczenie dla rozwikłania tajemnicy. Widać, że autor swoją powieść porządnie przemyślał, widać też, że bez trudu przychodzi mu tworzenie żywych, intrygujących postaci. Co prawda ewolucja głównego bohatera, który stopniowo traci wiarę w reformację, jest do przewidzenia, sam jednak Matthew to ciekawy, niejednoznaczny charakter. A że zagubiony wśród śniegów klasztor to wręcz wymarzona scenaria dla morderstwa, nie brakuje tu i posępnej atmosfery, tak lubianej przez miłośników podobnych opowieści. Czego natomiast zabrakło? Może przebłysku geniuszu, który zdarza się czasem nawet w technicznie gorzej napisanych historiach, bo „Komisarz” to tylko – czy może aż – solidne rzemiosło. Irytuje momentami mieszanie stylizowanych dialogów z nazbyt współczesnym słownictwem (np. molestowana dziewczyna, choć to równie dobrze może być inwencja tłumacza), nie jestem też pewna, czy w dość kameralnej, bądź co bądź, opowieści detektywistycznej potrzebne było tak silne powiązanie intrygi z wielką polityką.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
To jednak niewielkie wady, do lektury drugiej części, czyli „Alchemika”, przystąpiłam więc z dużymi nadziejami. I tu zawiodłam się nieco, przyznaję. O ile „Komisarz” był tradycyjnym kryminałem, o tyle w „Alchemiku” nazwać tak można tylko jeden, i to mniej ważny wątek. Co gorsza, wątek ten jest bardzo przewidywalny – bez większego trudu można domyślić się, dlaczego oskarżona o zabicie kuzyna dziewczyna milczy i co jeszcze znajduje się na dnie studni, gdzie znaleziono ciało. Ważniejszy wątek to raczej sensacja, co dla czytelników, w zależności od upodobań, może być złą lub dobrą wiadomością. Akcja biegnie szybko, bohater wciąż daje się lubić, a i wielka polityka, do której, jak się zdaje, Sansom ma słabość, pasuje tu znacznie bardziej niż w pierwszej części, bo poszukiwanie przez Shardlake’a receptury greckiego ognia ściśle związane jest z „być albo nie być” jego protektora, Cromwella. Niestety, to, co wcześniej było precyzyjnym wykorzystaniem szczegółów na zasadzie „strzelby Czechowa”, tu chwilami przyjmuje formę dość naciąganych zbiegów okoliczności, np. w pewnym momencie Shardlake dowiaduje się, jak można uniknąć skutków otrucia, po czym kilkadziesiąt stron dalej ma okazję wykorzystać nabytą wiedzę w praktyce. W rezultacie tom drugi jest słabszy, ale to nie znaczy, że niewart uwagi – dwie pierwsze części, choć z pewnością nie doskonałe, pozostawiły po sobie wrażenie na tyle dobre, że zainteresuję się trzecią.
Tytuł: Komisarz Tytuł oryginalny: Dissolution Wydawca: Albatros – Andrzej Kuryłowicz ISBN: 978-83-7659-183-4 Format: 480s. 145×205mm Cena: 480s. Data wydania: 10 listopada 2010 Ekstrakt: 70%
Tytuł: Alchemik Tytuł oryginalny: Dark Fire Wydawca: Albatros – Andrzej Kuryłowicz ISBN: 978-83-7659-185-8 Data wydania: 12 listopada 2010 Ekstrakt: 60% |