powrót; do indeksunastwpna strona

nr 02 (CIV)
marzec 2011

Micky Ward i kobiety
David O. Russell ‹Fighter›
Metoda Davida O. Russella w jego najnowszym filmie przypomina w pewien sposób taktykę Micky’ego Warda na ringu. Pozornie nic bardzo doniosłego się nie dzieje, a struktura opowieści zalicza po kolei większość motywów znanych z innych filmów bokserskich i sportowych. Jednak gdzieś na brzegach kadrów, w tle, w najmniej spodziewanych momentach reżyser umieszcza niezwykle efektywne niespodzianki, które okazują się kluczowymi, nokautującymi ciosami w nerkę, czyniącymi z „Fightera” dzieło bardziej wyjątkowe, niż mogłoby się wydawać.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Film zaczyna się krótką mozaiką ujęć stylizowanych na dokumentalne i dokumentalnych, czyli wywiadem z braćmi Micky’m Wardem (Mark Wahlberg) i Dicky’m Eklundem (Christian Bale) zmontowanymi z archiwalnymi materiałami pod narrację starszego z braci. Stanowi to pewną klamrę narracyjną, dość typową dla filmu opartego na prawdziwej historii i jednocześnie podstawę podejścia reżysera, który swobodnie i skutecznie miesza realne miejsca i ludzi z aktorami oraz dramaturgiczną inwencją. Jednak już pierwsza scena w „świecie przedstawionym” zawiera błyskotliwe decyzje stylistyczne, które zdradzają nieco zakamuflowanego autora-reżysera.
Pierwsze ujęcie to parafraza otwierającej sceny ze „Złota pustyni”, gdzie najpierw widzimy świat „oczami” poruszającej się w przód kamery, a dopiero po chwili wyłania się bohater, grany przez Marka Wahlberga. Jednak tutaj nie jest on sam, bo zza kadru nagle zaczynają wyskakiwać pięści należące do Dicky’ego. Bracia zaczynają żartobliwie odgrywać walkę, ujawniając śledzącą ich ekipę HBO, pracującą nad dokumentem o Dicky’m. Nagle kamera bez jakiegoś wyraźnego powodu odjeżdża gwałtownie w tył na dźwięk dęciaków z piosenki „How You Like Me Now?” – zaczyna się czołówka wprowadzająca widzów w naturalne środowisko miasteczka Lowell, Massachusetts.
„Fighter” to pierwszy film Davida O. Russella po dłuższej przerwie. Poprzednio wyreżyserował „Jak być sobą” w 2004, dość ekscentryczną, nie do końca udaną, ale bardzo ambitną komedię egzystencjalną, trochę w duchu Charliego Kaufmana. Wcześniej dostarczył brawurową komedię o tematyce rodzinnej – „Igraszki z losem” i naładowane niesamowitą energią wizualną „Złoto pustyni”. W „Fighterze” mamy do czynienia z wariacją na temat schematu hollywoodzkiej narracji biograficznej, jednak pomimo tego ograniczenia obecne są tu charakterystyczne elementy stylu Russella, które w połączeniu z dokumentalna troską o detale dają w efekcie bardzo udany powrót świetnego reżysera.
W produkcji, która zapowiadała się rutynowo i konwencjonalnie Russell postarał się o liczne urozmaicenia formalne. Walki bokserskie zostały nakręcone kamerami telewizyjnymi, którymi filmowano prawdziwe walki Warda. Mamy charakterystyczny, motywacyjny montaż treningowy. Sekwencja z przekrętów Dicky’ego, które ostatecznie doprowadziły go do więzienia, została zrobiona w stylu Scorsese, z ruchliwą kamerą poruszającą się w rytm klasycznego utworu Led Zeppelin, „Good Times Bad Times”. Mamy również „film w filmie”, czyli dokument o uzależnieniu Dicky’ego od cracku, oparty na prawdziwym filmie z 1995 – „High on Crack Street: Lost Lives in Lowell”. Składa się to wszystko na imponujący popis reżyserii i montażu. Także operator Hoyte van Hoytema (znany ze szwedzkiego „Pozwól mi wejść”) spisał się fantastycznie i ożywił wizualnie skromny świat Lowell.
Jedną z najważniejszych zalet „Fightera” jest również to, że jest on jedynie w niewielkim stopniu filmem o boksie. Esencją filmu są natomiast skomplikowane relacje rodzinne, ukrywane animozje i pretensje, które wychodzą na powierzchnię w decydujących momentach, sprowadzając sam sport na drugi na plan. David O. Russell świetnie panuje nad „epickimi”, rodzinnymi scenami, w których prawie kilkunastu aktorów współtworzy zróżnicowane wiązki relacji i interakcji, a doskonały casting (występują także prawdziwi mieszkańcy Lowell) wprowadził galerię charakterystycznych postaci i wrażenie prawdziwej, „gęstej” społeczności. Szczególnie udanym elementem jest tu chór siedmiu sióstr, które towarzyszą niemal nieustannie matce Micky’ego i Dicky’ego, stanowiąc znakomite, barwne i miejscami bardzo zabawne tło rodzinnych scen.
Cała obsada głównych postaci to same strzały w dziesiątkę. Niewielu reżyserów potrafi coś wydobyć z Marka Wahlberga, jednak tutaj bardzo dobrze się sprawdza jako małomówny, skromny bokser, zakrzyczany przez swoją matkę, siostry i liczną rodzinę, żyjący nieco w cieniu ekstrawertycznego starszego brata. Do tego świetnie przygotował się fizycznie i wiarygodnie odtworzył cielesne aspekty boksu. Christian Bale za to całkowicie i metodycznie zmienił się w Dicky’ego – wychudzonego, łysiejącego, pełnego tików narkomana, który niegdyś był obiecującym i nieobliczalnym bokserem. To, że Bale potrafi zrobić ze swoim ciałem wszystko, to żadna nowość, jednak w tej kreacji dodał jeszcze coś, czego mogło brakować w niektórych jego rolach. Postać Dicky’ego zawiera w sobie jakieś głęboko odczuwalne źródło sympatii, humoru i współczucia, które pozwala zapomnieć o Bale’u robiącym „metodę” i zobaczyć prawdziwie tragiczną, ujmującą swoją naturalnością postać, która zaprzepaściła gdzieś swój talent i potencjał. Kulminacją tego jest scena zaraz po wyjściu z więzienia, kiedy Dicky przemierza Lowell z tortem pod pachą, żeby przekonać do siebie dziewczynę Micky’ego. Do swojej zwyczajowej intensywności Bale dorzucił jeszcze subtelność i stworzył jedną z najlepszych kreacji w karierze. Melissa Leo również wycisnęła wszystkie aktorskie soki z postaci Alice Ward, balansując na granicy przerysowania, ale obdarzając ją prawdziwą osobowością, pozwalającą zrozumieć motywacje jej postępowania. Miłą niespodzianką jest także Amy Adams, która zagrała wbrew swojemu dotychczasowemu emploi, czyniąc z Charlene pewną siebie, silną kobietę, która bez mrugnięcia okiem wchodzi w konfrontacje z rodziną Micky’ego.
Warto także zauważyć, jak bardzo zabawny i pełen niewymuszonego humoru jest to film. „Przygody” Dicky’ego, jego manieryzmy i slapstickowe ucieczki przed matką (przez okno) to nie tylko interesujące sceny dookreślające jego postać, ale także udane źródło komizmu. Wspomniane wcześniej siostry i ich reakcje to jedne z najzabawniejszych czysto wizualnych gagów roku. Natomiast scena wyjścia do kina Micky’ego i Charlene na „Belle époque” budzi wręcz kojarzenia z „Annie Hall” Allena. Często najbardziej dramatyczne sceny są blisko splecione ze skrywającym się w nich absurdem i śmiesznością, co Russell dobrze rozumie i potrafi ciekawie wykorzystać, nadając im zupełnie inny wymiar, niż gdyby były zrobione zupełnie na poważnie.
David O. Russell powrócił do kina w świetnej formie, tchnął nowe życie w formułę filmu biograficzno-sportowego i zebrał do niego imponującą grupę współpracowników. Z pewnością ma jeszcze wiele do pokazania jako reżyser i pozostaje tylko czekać, co też zrobi na podstawie gry „Uncharted”. Na pewno należy mu się teraz kredyt zaufania.



Tytuł: Fighter
Tytuł oryginalny: The Fighter
Reżyseria: David O. Russell
Rok produkcji: 2010
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor (kino): Monolith
Data premiery: 4 marca 2011
Czas projekcji: 115 min.
Gatunek: dramat
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Allegro.pl
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

116
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.