Co się stanie jeśli do współpracy zasiądą muzycy w niejednym piecu chleb wypiekający, natchnieni specyficzną aurą dokonań jednej z najważniejszych obecnie rockowych osobistości? Ano, z pewnością będzie ciekawie.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Olaf to Olaf, jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci polskiego rocka końca XX wieku, a także nowego tysiąclecia. O osobie maczającej palce w takich świetnych płytach jak „Monity Revan”, „Menda”, „P.O.L.O.V.I.R.U.S.”, „Melassa” czy „Piosenki Toma Waitsa” nie wypada mówić inaczej niż w samych superlatywach. To, co jednak czyniło z Deriglasoffa muzyka, z którym najwięksi naszej sceny chcieli współpracować, nie musiało przełożyć się na poziom solowych dokonań gdańskiego artysty – dowodem są kompozycje z „Produktu”, debiutu jego autorskiego projektu. Czegoś wtedy w jego muzyce zabrakło do pełni szczęścia. Na drugim albumie, ze zmienionym już składem, Olaf porusza się w trochę innych muzycznych ramach pozostając ciągle sobą i bawiąc się przy tym bardzo dobrze. „Noże”, bo tak panowie zatytułowali najnowszy krążek, wydaje się na pierwszy rzut ucha bardziej jednolity, mniej zróżnicowany stylistycznie. Dzięki temu więcej rzeczy jest poukrywanych; pozwolono słuchaczowi bardziej skupić się na szczegółach, na efektach pracy w studio. A te są warte uwagi, jak na przykład kolejne ścieżki gitar w „Marynarza grób”, bałałajka w „Maratoner”, proste lecz bardzo klimatyczne zakończenie „Zmroku”, czy brzmienie basu i fortepianowe partie w „Laudanum”, a także w utworze tytułowym, gdzie wrażenie robią również klimatyczne dęciaki. Zresztą od strony instrumentalnej i aranżacyjnej jest naprawdę wyśmienicie. Nie mogło być chyba inaczej, jeśli pamiętamy o projektach, które Deriglasoff ubarwiał w przeszłości i gdy spojrzymy na skład kapeli oraz nazwisko osoby odpowiedzialnej za mastering całości. W nagraniach wzięli bowiem udział: Wojtek „Puzon” Kuzyk (gitara m.in. Harlem, Urszula, Kasia Kowalska, Tadeusz Nalepa), Robert „Misiek” Szymański (perkusja – Urszula, Maciej Silski, B.E.T.H., eks-Quo Vadis), Andrzej Niski (kiedyś gitarzysta Sweet Noise) i Andrzej „Szaja” Szajewski (klawisze), a za konsolą usiedli Maciej Wasio (Ocean) oraz Marcin Bors, którego przedstawiać już nie trzeba. Warsztat to jedna sprawa, ale słychać, że ta grupa czuje bluesa. Należy też wspomnieć o samym liderze, jak zawsze radującym słuchacza grą na basie, i o jego predyspozyjach głosowych. Olaf potwierdza, że śpiewanie jest jego mocną stroną i bardzo mile zaskakuje, udowadniając iż można to robić drapieżnie i mocno nie zapominając o feelingu, czystej barwie i… dykcji, o czym wielu naszych rockowców zdaje się nie pamiętać. Kompozycje, pomysły na nie, harmonie, aranżacje, zdradzają że Derigasoff był ostatnio pod wielkim wpływem Them Crooked Vultures i generalnie Homme’a. Inspiracje pustynnym rockiem dają się silniej zauważać z każdym kolejnym podejściem do „Noży”. Typowe dla QOTSA linie melodyczne, gitarowe riffy czy psychodeliczna aura przyświecają większości utworom spółki „Deriglasoff” – wsłuchajcie się w „Maratonera” (tu jeszcze dodatkowo pojawia się odbicie Foo Fighters), we wspomniane już „Noże” czy przede wszystkim w przedostatni „Dla Edi”. Na przestrzeni całego albumu tempo dyktują na przemian soczyste bądź cięte gitarowe riffy oraz basowe pochody, które raz naciskając pedał gazu, innym razem wpadając w leniwy trans, dają muzyce unieść się w przestrzeni. Grające o oktawę wyżej gitary solowe podkreślają melodię, a bębny wybrzmiewają długim, głębokim echem. Wszystko razem wzorowo zgrane i wykonane. Stoner, mniej typowy i bardziej już bliższy Monster Magnet, rządzi chociażby w „Duabeu”, gdzie w refrenach słychać do tego charakterystyczne bicia akordów a la Keith Richards oraz w kpiarskim „HolaGoga”. Bo Olaf nie byłby sobą, gdyby gdzieś nad tym wszystkim nie powiewał sztandar dobrego humoru i przymrużenia oka. Dzięki temu te mocne (w przeważającej liczbie) utwory i psychodeliczne wycieczki dostają spory zapas luzu i zyskują pewną lekkość i swobodę. Powoduje to, że płyty słucha się z niekłamaną przyjemnością, dostarcza ona dobrej zabawy. Bardzo ciekawie wyszło kapeli wplecenie w swoją muzykę ludowych dźwięków, jak w zakorzenionym w folku „Majki” czy rozwijającym się, płynącym w nieznane „Dla Edi” – znów ta bałałajka! „Dla Edi” jest niestety także najlepszym przykładem nawiązania do Them Crooked Vultures. To typowe, brzmieniowe i rytmiczne rozwiązania, cechujące Homme’a riffy, przejścia, motywy oraz wokale. A „niestety” dlatego, że za mało tu Olafa, a do pierwowzoru trochę brakuje. Mimo tego raz bardziej dosadnego, raz więcej urokliwego podpatrywania, wzorowania się i nawet zapożyczania, muzyka trupy o nazwie „Deriglasoff” broni się dzięki słyszalnym korzeniom w tym, co nasze, co wzrastało w latach 80. i kiełkowało dekadę później, a co w dużej mierze było częścią edukacji i rozwoju autorów opisywanego albumu. Podsumowując – „Noże” to kawałek solidnego i porządnego rockowego grania, mocno jednak średniego wziąwszy pod uwagę skalę wykraczającą poza ramy ojczystego środowiska – bez wielkich fajerwerków, momentami na szczęście wciągającego na tyle i mile zaskakującego by chciało czasem się do niego wracać. Z drugiej strony ta przeciętna płyta to i tak, na naszym rynku, na ogólnodostępnych sklepowych półkach muzycznych salonów, istny majstersztyk.
Tytuł: Noże Data wydania: 7 lutego 2011 Utwory 1) Laudanum 2) Majki 3) Noże 4) Maratoner 5) Dyabeu 6) Niehumor 7) HolaGoga 8) Marynarza Grób 9) Łysy Pingwin 10) Dla Edi 11) Zmrok Ekstrakt: 70% |