„Zbaw mnie od złego” potwierdza, że coś złego dzieje się z Wesem Cravenem. Po fatalnej „Przeklętej” twórca „Koszmaru z ulicy Wiązów” podpisał kolejny koszmarek, co prawda skutecznie straszący, ale głównie dziurami w scenariuszu, nieudolną reżyserią i lichym aktorstwem.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Wes Craven to dla horroru postać zasłużona. Tytuły jego wczesnych filmów mówią same za siebie: „Ostatni dom po lewej”, „Wzgórza mają oczy”, „Koszmar z ulicy Wiązów”. Niech o klasie twórcy „Krzyku” świadczy to tylko, że wszystkie trzy wymienione obrazy doczekały się remaków, zresztą dużo gorszych od oryginałów. Klasyczny „Ostatni dom po lewej” niezmiennie przeraża sceną gwałtu w lesie, „Wzgórza mają oczy” do dziś cieszą sugestywnym klimatem, a „Koszmar z ulicy Wiązów” nieustannie i skutecznie straszy. W porównaniu z nimi największą zaletą remake’ów było to, że przypomniały o lekko zakurzonych klasykach. Po bardziej lub mniej udanych filmach (ciągle jednak nieschodzących poniżej pewnego poziomu) Wes Craven skręcił w stronę horrorów młodzieżowych, podpisując trzy odsłony „Krzyku”. Serią tą sparodiował klasyczne, powielane bezmyślnie rozwiązania, po jakie sięga większość twórców kina grozy. I trzeba przyznać, że zrobił to i trafnie, i ironicznie, i zabawnie. Tym bardziej dziwi fakt, że w swych ostatnich filmach, „Przeklętej” i „Zbaw mnie od złego”, sam wpadł w pułapki, które kilkanaście lat wcześniej wskazał palcem i celnie wyśmiał. W „Zbaw mnie od złego” Craven jest nie tylko niebywale wtórny, ale również nieudolny. Reżyseria – poza pierwszą dynamiczną sekwencją – jest tu ślamazarna, nie ma mowy o zaabsorbowaniu widza (co się jeszcze udało w sprawnym thrillerze „Red Eye” kilka lat wcześniej). Twórca „Potwora z bagien” zamiast do końca wygrać jeden pomysł, sypie z rękawa kolejnymi. I następnymi. A później – jeszcze kilkoma. Mamy więc wędrówkę dusz, schizofrenię, symbolizującego śmierć kruka, powtarzane z ucha do ucha legendy, seryjnego mordercę czy wreszcie religijną fanatyczkę, wieszczącą koniec świata. Ilość nie przekłada się jednak w jakość, dlatego otrzymujemy bezładną zbieraninę różnych motywów; chaos, z którego nie wyłania się nic sensownego. Wydaje się, że Cravenowi zaszkodziło wkroczenie w świat nastolatków, którego najwyraźniej nie rozumie. Zarówno „Przeklęta”, jak i „Zbaw mnie od złego” opowiadają bowiem o nastolatkach i związanych z dojrzewaniem bolączkach spod znaku pierwszej szkolnej miłości czy prześladującego słabszych klasowego osiłka. Problemy młodocianych bohaterów są podane niewiarygodne i nieciekawe, niemniej można by na to spuścić zasłonę milczenia – w końcu są tylko tłem. Natomiast już nie sposób przemilczeć faktu, że w „Zbaw mnie od złego” nie ma ani jednej (!) skutecznie straszącej sceny. „Zbaw mnie od złego” na dobrą sprawę mógł wyreżyserować dowolny hollywoodzki wyrobnik – jest to bowiem taśmowy produkcyjniak. Smutno się robi, gdy po ostatniej scenie (swoją drogą zupełnie niepasującej do konwencji horroru) widzimy litery, składające się w magiczne dla wielu osób nazwisko. A po seansie zostajemy z myślą, że reżyser zapomniał chyba, iż nie tylko wzgórza, ale również widzowie mają oczy.
Tytuł: Zbaw mnie od złego Tytuł oryginalny: My Soul to Take Rok produkcji: 2009 Kraj produkcji: USA Dystrybutor (kino): UIP Data premiery: 18 lutego 2011 Czas projekcji: 107 min. Gatunek: horror Ekstrakt: 10% |