Widzu, chroń wzrok przed tym filmem. „Oczy Julii” nie mają nic wspólnego z „Sierocińcem” czy „Labiryntem Fauna”, z którymi zestawiono je na plakacie reklamowym. Moda na hiszpańskie kino grozy sprawiła, że tamtejsi twórcy szybko jej ulegli - jak to w takich przypadkach bywa, równie szybko jakość poszła w ilość. W efekcie, zamiast zamykać oczy ze strachu, widz walczy ze snem.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Po kompletnie nieudanej „ Wyspie zaginionych” Gabe Ibáñeza oczekiwałem od hiszpańskich twórców szybkiej rehabilitacji. Tamten, wystylizowany na amerykańską modłę straszak, był wyprany z oryginalności. Bezprecedensowy klimat, jaki udało się stworzyć twórcom „ Sierocińca”, uległ w nim rozproszeniu. Siląc się na efektowny horror, pozostał niewydarzonym kinem grozy - „Oczy Julii”, chociaż sięgają po środki z arsenału thrillera, idą dokładnie tą samą drogą. A wcale nie musiało tak być. Scenariusz Guillema Moralesa (zarazem reżysera filmu) ma kilka naprawdę intrygujących wątków i niezwykle atrakcyjnych zwrotów fabularnych. Niestety, przeniesione na ekran toną w morzu zarzutów, jakie na co dzień stawiamy hollywoodzkiemu kinu grozy. Przede wszystkim, są oderwane od realizmu w scenach, w których aż się prosi o odrobinę zdrowego rozsądku. Jeśli bowiem wierzyć filmowi Moralesa, cztery niewidome są w stanie zorientować się o przebywającej wśród nich nieproszonej kobiecie dopiero po upływie wielu długich minut. Innym, jeszcze bardziej irytującym przekłamaniem jest dokonująca się w trzy sekundy adaptacja do jasności otoczenia oka, które przez półtora tygodnia było zasłonięte bandażem. Rozumiem uproszczenia, ale nie tak infantylne. Twórcy uprościli także definicję inspiracji. W tej, ich zdaniem, zawiera się kopiowanie scen z innych dzieł. Konfrontacja Julii z prześladowcą w ciemnym pomieszczeniu, oświetlanym jedynie błyskiem flesza, aż za bardzo przypomina finał „Milczenia owiec” Jonathana Demme′a. Miłośnicy twórczości Alfreda Hitchcocka również doszukają się tu wielu „odniesień” do dzieł mistrza. Zresztą sam pomysł straszenia filmem opartym na niecodziennych problemach z narządem wzroku nie jest zbyt oryginalny. W końcu nie tak dawno w kinach gościło azjatyckie „Oko” i jego amerykański remake z Jessicą Albą. Przywołana wcześniej scena, rozgrywająca się w zaciemnionym pokoju, odnosi się do najciekawszego z wykorzystanych tu zabiegów – balansowania na granicy widzialnego i niewidzialnego. Niedowidząca Julia początkowo wydaje się być narratorem niewiarygodnym (to z jej perspektywy oglądamy film, wiemy tyle, ile ona, nie ma suspensu). Coś się jej wydaje, coś zobaczyła niewyraźnie, coś sobie dopowiedziała – prowadzenie akcji w taki sposób nie jest może niczym nowatorskim, za to pozwala skutecznie trzymać widza w niepewności, czy horror, z którym ma do czynienia, dzieje się w świecie przedstawionym naprawdę, czy są to tylko rojenia wynikające ze szwankującego zmysłu bohaterki. Autorzy "Oczu Julii" woleli podać kawę na ławę, co zaowocowało dystansem widza do postaci. Przecież trudno się przejąć, kiedy jej historia wydaje się mało wiarygodna, a zachowanie jest w wielu sytuacjach infantylne. Mimo, podkreślę po raz kolejny, naprawdę zaskakujących rozwiązań scenariuszowych (nie sposób zdradzić choćby jednego – każdy jest w mniejszym bądź większym stopniu istotny dla akcji) jedyną zaskoczoną jest wyłącznie ślepnąca bohaterka. Widz, który nie ma większych problemów z receptorem wzroku, z łatwością wychwytuje dziury, do których próbuje go wepchnąć reżyser. Ten robi to zresztą tak nieskutecznie, jakby ekranizowany scenariusz wyszedł spod pióra kogoś zupełnie innego, a był tylko sygnowany nazwiskiem Moralesa. Może twórca nie założył okularów i pomylił kratki, w których miał złożyć podpis?
Tytuł: Oczy Julii Tytuł oryginalny: Los Ojos de Julia Rok produkcji: 2010 Kraj produkcji: Hiszpania Data premiery: 25 marca 2011 Czas projekcji: 112 min. Gatunek: horror Ekstrakt: 20% |