Vaclav stanął obok niej i pomachał do mężczyzny, który siedział w budce po drugiej stronie metalowych klatek. Pokazał ręką na siebie i Lenę, a potem wyciągnął dwa palce. Gdy bramka obrotowa o wyglądzie klatki wydała bzyczący odgłos, wziął Lenę za rękę i powiedział: – Chodź, przejdziemy razem! – a potem, żeby się upewnić, że nie zawstydza jej tymi słowami, dodał: – Tak jest fajniej. Lena była ogromnie zdziwiona, że Vaclav zna pana z budki, że zna specjalne gesty ręką, by mężczyzna otworzył im skomplikowane przejście i wpuścił za darmo. Nie wiedziała jeszcze – Vaclav miał jej potem powiedzieć – że dzieci do metra wzrostu w towarzystwie dorosłego z biletem jeżdżą metrem i autobusami za darmo. Kiedy się o tym dowiedziała, tajemnica metra zniknęła i zastąpiło ją nowe, niezwykłe poczucie wolności – ale wrażenie bezpieczeństwa, kiedy Vaclav wziął ją za rękę, nie odeszło już nigdy. W metrze Vaclav pokazał jej najlepsze miejsca (na tyłach, plecami do kierunku jazdy, przy oknie), a Rasia usiadła naprzeciwko, z torebką na kolanach, patrząc, jak Lena patrzy na wszystko, a Vaclav patrzy na Lenę. W metrze Lena zobaczyła: białą panią z wielką skórzaną torbą, wielkimi skórzanymi butami i wielkimi nastroszonymi włosami, rozmawiającą z czarnym mężczyzną, który mówił do siebie, szklaną butelkę na wpół wypełnioną sokiem, która turlała się po przedziale w tę i z powrotem, wpadając wszystkim pod nogi, pana w garniturze biznesmena, który podniósł z podłogi gazetę, przeczytał ją i wychodząc, wetknął pod ramię, żeby zabrać ją ze sobą, mężczyznę z jedną ręką, kobietę w lekarskich rękawiczkach, chudą panią jedzącą kurczaka z tekturowego talerzyka, trzy dziewczyny robiące sobie nawzajem makijaż, dwie starsze panie trzymające się za ręce, nastolatka z sypiącym się wąsem i wielkimi słuchawkami, panią z plastikową torbą pełną plastikowych toreb, trzech mężczyzn w dużych czarnych kapeluszach i z lokami po obu stronach twarzy, trzy kobiety z identycznymi fryzurami popychające dziecięce wózki, mężczyznę śpiącego z głową na kolanach, kobietę karmiącą dziecko pod koszulą, panią płaczącą pod okularami przeciwsłonecznymi oraz dwie dziewczynki w białych bluzkach i czerwonych spódnicach, śmiejące się i szepczące do siebie. Vaclav widział, jak Lena patrzy na wszystko dokoła. On sam zazwyczaj wyglądał w metrze przez okno i trzeba było czegoś naprawdę wyjątkowego, jak na przykład bezdomnego bez butów i w przebraniu kosmity albo kogoś, kto bardzo głośno śpiewał, żeby Vaclav na nich spojrzał. Kiedy Lena obejrzała już wszystko w przedziale, wyjrzała za okno. Za oknem zobaczyła: domy z maleńkimi podwórzami pełnymi zabawek, sznury z praniem i jeszcze więcej sznurów z praniem, kolorowe graffiti, śmieci, które wyglądały znajomo i nieznajomo, czubki budynków, billboardy, o których ktoś zapomniał, billboardy, na których ktoś napisał czarnym sprejem swoje imię, niebo, gołębie na drzewach, przystanek przy Neck Road, przystanek przy Alei Z, a w końcu znak Coney Island/Stillwell Avenue, gdzie trzeba było wysiadać. Kiedy przyszła pora wysiadać z metra, Vaclav znowu wziął Lenę za rękę i pokazał szczelinę między pociągiem a peronem, żeby uważała. Razem przeszli przez peron, z Rasią podążającą tuż za nimi. Vaclav znał drogę do wyjścia ze stacji, bo bywał już na Coney Island, ale spojrzał do tyłu, żeby się upewnić, że matka wciąż tam jest. Kiedy zeszli na dół z podniesionego peronu, wiał gorący wiatr i Lena wyczuła w nim leciutki zapach jak na tyłach supermarketu, gdzie trzymają ryby. Przekraczając Surf Avenue, widzieli kolejkę górską wijącą się ponad stoiskami z hot dogami, kobietę z kartami tarota, dzieciaki oraz panie w obcisłych dżinsowych szortach. Pomiędzy ulicami, za kolejką, hot dogami i ludźmi, Lena zobaczyła plażę, a dalej ocean. Dla Leny, która wychowała się w maleńkim szaroburym mieszkanku, ze swoją maleńką szaroburą babuszką, i chodziła betonowymi ulicami do wielkiej ceglanej szkoły, wyglądało to tak, jakby ktoś nagle pokolorował świat. Razem przeciskali się szybko między stoiskami z grami, kapeluszami i koszulkami, wszystkimi tymi dziwnymi rzeczami, dziwnymi ludźmi i dziwnym jedzeniem. Zdawało się, że wszyscy wchodzą im w drogę, a Vaclav miał wrażenie, jakby już teraz marnowali czas. Lena trzymała go mocno za rękę, ale nie patrzyła na ludzi, jak w metrze. Patrzyła dalej, prosto przed siebie, i ani razu nie oderwała wzroku od wielkiego niebieskiego oceanu. Przeciskali się i przepraszali przez całą drogę, aż w końcu dotarli na drugą stronę, na gorącą drewnianą promenadę, której deski skrzypiały trochę przy każdym kroku, jak klawisze w fortepianie. Rasia doszła do ławki i usiadła. – Jedną minutę – powiedziała. – Odpocznijmy. Było zbyt gorąco. Rasia pociła się i miała rwę kulszową. – Mamo, no chodź, chodźmy na karuzelę – powiedział Vaclav. – Minutę – powiedziała Rasia. – Raz, dwa, trzy, cztery, pięć… – Vaclav zaczął odliczać sekundy do pełnej minuty. – Słuchaj, panie niecierpliwy, nie miałam na myśli dokładnie minuty. Mówiłam tylko, żebyśmy odpoczęli przez chwilę – powiedziała Rasia. Vaclav wyglądał, jakby miał pęknąć. – No chodź! – powiedział. – Czas leci! Przegapiamy kolejki na karuzeli! – Ledwo mógł się opanować. Rasia spojrzała na ogromny diabelski młyn wznoszący się nad nimi. Stąd, gdzie siedziała, widziała gondolki i czubki głów ludzi siedzących w środku. Młyn wcale nie wydawał się obracać tak szybko. – No chodź! – powiedział Vaclav. – No chodź, no chodź, no chodź! – Dobra, słuchajcie – stwierdziła Rasia. – Pójdziecie prosto na młyn, przejedziecie się raz, i wrócicie tutaj. – Po czym dała Vaclavowi pięć dolarów w pojedynczych banknotach. Wiele razy rozmawiała z nim o zasadach, dzięki którym można było uniknąć wszystkich tych strasznych rzeczy, które widziała co tydzień w amerykańskiej telewizji. Wiedział, że ma nie rozmawiać z nieznajomymi, że ma poprosić o pomoc policjanta albo wrzeszczeć, jeśli ktoś będzie się go czepiał, i żeby w razie zgubienia nie ruszał się z miejsca. Da sobie radę przez pięć minut. – Dobrze! – powiedział. – Lena, IDZIEMY! A Rasia patrzyła, jak odchodzi w wielki amerykański tłum, pod wielkie amerykańskie kolejki górskie, i czuła, jakby świat zaczął dookoła niej wirować. Popłakała się, bo była szczęśliwa i zarazem smutna, że się na nią nie obejrzał, bo tak bardzo kochała jego drobne ciałko i jego niezgrabną, ulizaną głowę, i tę malutką klatkę piersiową, i to, jak od razu wiedział, że jeśli dziewczyna się boi, to trzeba ją wziąć za rękę. Dzieci poniżej metra, ale powyżej siedemdziesięciu pięciu centymetrów Vaclav i Lena przeszli przez promenadę, oddalając się od morza. Vaclav ciągnął Lenę za rękę, gdyż ciągle oglądała się na ocean, ciągle chciała się przekonać, czy rzeczywiście się porusza, bo zdawał się zbliżać do niej i oddalać, jakby mógł się podkraść albo rzucić się na nią znienacka i wszystko zmiażdżyć. Wyobraziła sobie fale zalewające stoiska i karuzele, wszystko pod wodą. Wyobraziła sobie, że unosi się na tej wodzie, siedząc na samej górze diabelskiego młyna. – Najpierw pojedziemy młynem! Nie ma żadnej kolejki! – powiedział Vaclav i pociągnął ją do wejścia, śpiesząc się, by prześcignąć nieistniejące tłumy. Czekali przy bramce, żeby zawiadowca wziął od nich pieniądze. Bramka pomalowana była na niebiesko. W niektórych miejscach farba odłaziła i widać było, że kiedyś wejście było zielone, pomarańczowe i czarne, a na samym spodzie znajdowała się warstwa czerwieni i rdzy. Mężczyzna podszedł i wziął dolara od Vaclava, ale potem powiedział: – Hej, mała, jesteś za niska, żeby jechać tą karuzelą. – I pokazał na klauna ze sklejki, który wyciągał sklejkową rękę dłonią do dołu. Na jego brzuchu namalowano słowa: MUSISZ TU SIĘGAĆ, ŻEBY POJECHAĆ! Mężczyzna mówił głośno, a Lena nie rozumiała, co powiedział, więc spojrzała ze strachem na Vaclava. Vaclav popatrzył na klauna, potem na nią, i wiedział, że nie ma absolutnie żadnej możliwości, by przekonać zawiadowcę, że Lena jest dostatecznie wysoka, nawet jeśli stanęłaby na czubkach palców. – W porządku. I tak ta kolejka nie jest zbyt fajna – powiedział i mężczyzna oddał mu dolara. Lena nie rozumiała, co się stało, nie rozumiała klauna ani słów na jego brzuchu: wiedziała tylko, że nie wolno jej wsiąść na karuzelę, ale Vaclav jej wybaczył. Poszli z powrotem do ławki Rasi. – Nie możemy wsiąść na tę karuzelę, jest nie dla nas – powiedział Vaclav. – Pójdziemy na inną… – odwrócił się i pokazał kolejkę górską. – Na tamtą. |