powrót; do indeksunastwpna strona

nr 06 (CVIII)
sierpień 2011

Koniec dzieciństwa
David Yates ‹Harry Potter i Insygnia Śmierci. Część II›
Informacje o Harrym Potterze można by przedstawić w formie statystyk: liczba napisanych książek, liczba sprzedanych książek, liczba nakręconych filmów, zyski… Tylko zupełnie nie jest to potrzebne, bo wpływ na współczesną kulturę Pottera każdy widzi. A jeśli ktoś nie kojarzy cyklu przygód czarodzieja choćby z tytułu… to cóż, mugol z niego.
ZawartoB;k ekstraktu: 100%
‹Harry Potter i Insygnia Śmierci. Część II›
‹Harry Potter i Insygnia Śmierci. Część II›
Ekranizacje to najbardziej niewdzięczne materiały do omawiania. Trudno określić, jak należy je rozpatrywać – w kategorii samodzielnych dzieł, dialogu podejmowanego z dziełem, czy jeszcze czego innego. „Potter” jest tym bardziej niewdzięczny, że mamy do czynienia ze światowym fenomenem, który dawno temu wyrósł z poziomu czytelniczego i urósł do miary socjologicznej. Żeby było jasne – jestem fanem „Pottera”. Wychowałem się na nim poniekąd, choć w moje ręce pierwszy tom trafił w momencie, gdy już byłem po Tolkienie i w trakcie Sapkowskiego. To tak tytułem wstępu.
Podejrzewam, że David Yates miał niezły problem z tym, jak się zabrać za ostatnią część sagi. „Harry Potter i Zakon Feniksa” oraz „Książę Półkrwi” zostały chłodno przyjęte ze względu na duże cięcia w treści i zmiany środków ciężkości. Do tego doszła coraz trudniejsza i bardziej ponura fabuła. O ile bowiem „Więzień Azkabanu” Cuarona był swego rodzaju wybrykiem reżyserskim, o tyle w trakcie wydawania serii okazało się, że ponury, miejscami zakrawający na fantasy noir film, był zapowiedzią nadchodzących zmian w świecie podzielonym między czarodziejów i mugoli.
Pierwsza część podzielonych „Insygniów Śmierci” była – nie ukrywam – pełna dłużyzn, choć w kategorii filmu drogi jeszcze się broniła. Niemniej jednak blisko dwie i pół godziny seansu wywoływało irytację i poczucie, że można by go skrócić spokojnie o przynajmniej 30 minut i nikt by nic nie stracił. Z drugiej strony jednak film uderzał niektórymi elementami – zwłaszcza scenami w Ministerstwie Magii, które przypominały niebezpiecznie najczarniejsze wizje Orwella. Yatesowi udało się stworzyć świat bez mała preapokaliptyczny, który ukazywał, jak daleko są w stanie się posunąć ludzie w obliczu, wydawałoby się, zagrożenia nie do pokonania. Starsi widzowie pewnie dostrzegli aluzje do systemów totalitarnych z pierwszej połowy XX w. Młodsi patrzyli z przerażeniem, jak świat przeniesiony na ekran przez Chrisa Columbusa stał się groźny i wcale nie taki pociągający jak niegdyś.
A jednak „Harry Potter” wciąż cechuje się magnetyzmem. Widać to zwłaszcza w początku drugiej części „Insygniów Śmierci”, gdzie widz zostaje bez pardonu rzucony in medias res. Nie ma przeproś – kto nie widział poprzedniej części, nie wie, co to horkruksy, kim był Zgredek i dlaczego Voldemort nie ma nosa (no, tak de facto to nie pamiętam, żeby Rowling w ogóle to raczyła wytłumaczyć, reżyserzy też raczej nie zamierzali się spowiadać z wizerunku antagonisty wyglądającego jak apogeum czarnego humoru wycelowanego w stronę Michaela Jacksona), po prostu się zgubi i będzie oglądał wciąż, o dziwo, wciągające gigantyczne, pełne fajerwerków widowisko. Wbrew pozorom jest to jednak duży atut ostatniej części filmowej sagi – po stercie mniej lub bardziej koniecznych dłużyzn całość przykuwa nad wyraz do ekranu i wstrząsa widzem. Na ekranie następuje zmierzch bogów. Brutalny i wysmakowany w swoich kadrach oraz kolorystyce. Fabuła bowiem jest już tu tylko konsekwencją, a ostatni film epilogiem – Harry wreszcie wie, jak zabić Voldemorta. Teraz musi jednak tylko tego dokonać, a by to uczynić, wraca do miejsca, gdzie się to wszystko zaczęło – do Hogwartu. Miejsca, w którym dojdzie do ostatecznej bitwy o losy, było nie było, świata.
Yates umiejętnie tworzy breuglowsko-boschowski patchwork, w którym mieszają się horror Cuarona, awanturniczy obraz wymieszany z filmem o dojrzewaniu Newella i political fiction poprzednich trzech (filmowych) odsłon. Szkoła Magii i Czarodziejstwa, pokazana przez Columbusa w pierwszych dwóch filmach w sposób miejscami wręcz przesłodzony tym razem pełni rolę ostatniego bastionu walki z Voldemortem i śmierciożercami. A sceny, gdy przez ciemne dziedzińce idą karnie zastępy uczniów obserwowanych z daleka przez dementorów, mimo powtórzeń, robią niesamowite wrażenie.
I tu dochodzimy do clou sprawy – minusem gigantycznym są pewne rozciągnięcia scen (dość powiedzieć, że w kinie podczas ostatecznej walki zaczęły się sypać złośliwe komentarze: „Harry, I’m your father”). Reszta jednak jest praktycznie bez zarzutu. Film pokazuje najważniejsze elementy serii – wierność, solidarność w walce o wspólne dobro, budowanie własnej tożsamości w oparciu o relacje z innymi ludźmi – i robi to bez nachalnego dydaktyzmu. Rzadko kiedy widywałem równie autentyczną scenę jak ta z Nevillem przemawiającym do zgromadzonych. Również aktorzy grają jak należy – mało wśród nich „drewna”, dużo natomiast chemii. Chemii, która urosła w jednym momencie do lekko karykaturalnej sceny między Ronem a Hermioną. Niemniej jednak nie są to wady, które doprowadziłyby potencjalnego widza do szału. Z drugiej zaś strony mamy wiele smaczków i humoru cechującego serię, wśród których prym wiedzie narzekanie Rona przy spotkaniu z Ginny i słowa Molly Wesley skierowane w stronę Bellatrix Lestrange: „Not my daughter, you bitch!”. Drobne szczegóły pokazują, że wciąż mamy do czynienia z dziełem J. K. Rowling. Magicznym, ciepłym mimo ponurej tematyki i wciąż eksponującym wymienione wcześniej największe wartości. Jest to tym cenniejsze, że daje szansę filmom (książki mają już ją zapewnioną) na długą żywotność.
„Harry Potter i Insygnia Śmierci” są jednak przede wszystkim filmem dla fanów. Innym – niezaznajomionym z poprzednimi odsłonami serii – nie będzie się chciało raczej przebijać przez dość rozwodnioną część pierwszą. Z drugiej jednak strony ci, którzy się przemordowali, docenią kunszt tego, co widzimy na ekranie. Seria została zakończona w godny siebie sposób i, co tu dużo mówić – jestem już ryczącą dwudziestką, ale dopiero teraz mogę powiedzieć, że zakończyło się moje dzieciństwo. Wraz z zakończeniem cyklu filmów o nastoletnim czarodzieju.



Tytuł: Harry Potter i Insygnia Śmierci. Część II
Tytuł oryginalny: Harry Potter and the Deathly Hallows: Part II
Reżyseria: David Yates
Zdjęcia: Eduardo Serra
Scenariusz (film): Steven Kloves
Rok produkcji: 2010
Kraj produkcji: USA, Wielka Brytania
Cykl: Harry Potter
Dystrybutor: Warner
Data premiery: 15 lipca 2011
Czas projekcji: 130 min.
Gatunek: fantasy, przygodowy
Wyszukaj w: Wysylkowa.pl
Wyszukaj w:
Wyszukaj w: Allegro.pl
Ekstrakt: 100%
powrót; do indeksunastwpna strona

94
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.