powrót; do indeksunastwpna strona

nr 06 (CVIII)
sierpień 2011

Ballada o końcu świata
Autor pisze o sobie:
Ekonomista, filolog, autor-hobbysta. Przygodę z pisaniem zaczynał od recenzji filmowych, ale w końcu zatęsknił za dialogami i przerzucił się na prozę. Na papierze zadebiutował w Science Fiction Fantasy i Horror – „Tropicielem z Nowej Moskwy”, który stał się początkiem cyklu. Publikował także w Magazynie Fantastycznym oraz e-zinie Creatio Fantastica. Zdobywca III miejsca i wyróżnienia w konkursie literackim Horyzonty Wyobraźni 2009. Garść jego tekstów można przeczytać również na autorskim blogu.
Skrzypiący, drewniany pociąg zaniósł ich tysiące mil wzdłuż kontynentu. Mijali coraz odleglejsze miasta, ludzi w coraz dziwniejszych strojach. Spędzili kilka tygodni w sunącym wagonie, a wiatr przynosił im przez otwarte okno zapach nieznanego świata, przestrzeni i przygody.
Gdy gruchnęła wieść o odnalezieniu końca świata, wśród naukowców zawrzało. Zamieszanie wywołał pewien młody wędrowiec, który utrzymywał, że jakieś pół roku drogi od miejsca, w którym kończy się ostatnia linia kolejowa, kres znajduje także wszystko pozostałe. Część podróżników pukała się w czoło. Wszak powszechnie wierzono, iż Ląd, płaski i podłużny, z dwóch stron ograniczony bezkresnymi morzami, ciągnie się w nieskończoność. Wielu już wędrowało przed siebie do utraty sił i wielu nie powróciło. Ci, którzy po długich miesiącach docierali wyczerpani do domu, zgodnie twierdzili, że świat nie ma końca.
A jednak! Jakiś młodzik, nieopierzony szczeniak, śmiał twierdzić inaczej! Lecz choć niejeden wyśmiewał bezczelnego chłopaka, byli i tacy, co natychmiast zabrali się do pakowania manatków. Czekała ich kolejna wyprawa.
Jednym z tych ludzi był profesor Gustaf Gustafsson, znany podróżnik. Pierwszy, który przewędrował Ląd wszerz, tam i z powrotem. Gdy dotarły doń nowiny, jeszcze tego samego wieczoru rozpoczął przygotowania. Do wielkiego plecaka spakował najpotrzebniejszy ekwipunek i poinformował siostrzeńca, Magnusa Magnussona, iż zabiera go ze sobą. Chłopaka nie trzeba było dwa razy namawiać. Od dawna marzył o wędrówce ze stryjem.
Wyruszyli razem już następnego dnia. Najpierw koleją, by jak najbardziej skrócić forsowny marsz, który czekał ich później. Skrzypiący, drewniany pociąg zaniósł ich tysiące mil wzdłuż kontynentu. Mijali coraz odleglejsze miasta, ludzi w coraz dziwniejszych strojach. Spędzili kilka tygodni w sunącym wagonie, a wiatr przynosił im przez otwarte okno zapach nieznanego świata, przestrzeni i przygody.
Dotarłszy do najdalszego z miast, rozpoczęli pieszą wędrówkę. Przecisnęli się przez gwarne uliczki, doszli na przedmieścia, a tam wybrali mało uczęszczany trakt, by nacieszyć się przyrodą. Był środek lata, w powietrzu unosił się aromat siana i rozgrzanej ziemi. Ubite drogi prowadziły przez pola, na których ciężko pracowali okoliczni mieszkańcy. Czasem ktoś podnosił głowę znad roboty i pozdrawiał wędrowców. Bywało, że nawet zamienił parę słów i poczęstował wodą.
Z biegiem czasu ubywało jednak pól, ludzi oraz domostw. Pojawiły się lasy. Gęste, liściaste bory, pełne masywnych drzew. Gustaf i Magnus przemierzali je wąskimi ścieżkami. Potem zaś znikły i te. Trzeba było kluczyć między pniami, przedzierać się przez kłujące krzaki.
Las dookoła kipiał życiem i rozbrzmiewał śpiewem ptaków, kryjących się w koronach drzew. Wiele razy podróżnicy widzieli przemykające lisy i jelenie. Zdarzało się, że w oddali mignęło im potężne cielsko niedźwiedzia.
Tak minęło wiele tygodni. W tym czasie Gustaf i Magnus wyczerpali zapas sucharów i zaczęli żywić się tym, co sami znaleźli i upolowali. Szło im sprawnie, nie mogli więc narzekać na głód. Wędrówka stawała się jednak coraz bardziej monotonna. Wszystkie dni wyglądały tak samo i zlewały się w nierozróżnialny ciąg marszów i postojów. Podróżnicy kroczyli w milczeniu, bo dawno już skończyły im się tematy rozmów. Raz na jakiś czas wymieniali jedynie uwagi na temat okolicy i pogody. Magnus, znużony długą wędrówką, w duchu zaczynał się niecierpliwić, niczego nie mówił jednak głośno. Wiedział, że choć cel podróży jest odległy, z każdym krokiem zbliżają się do niego.
Pewnego dnia napotkali osadę. Kilkanaście drewnianych domostw na osłoniętej drzewami polanie. Mieszkańcy wioski przyjęli podróżników z zaskakującą gościnnością. Nakarmili, pozwolili przenocować. Gustaf próbował czegoś się od nich dowiedzieć, lecz na wszystkie pytania dotyczące okolicy odpowiadali grzecznymi ogólnikami.
Wędrowcom tak bardzo spodobało się jednak w wiosce, iż spędzili w niej kilka dni. Po mozolnym marszu, ta odrobina cywilizacji niosła ukojenie. Była spokojną przystanią, do której mogli zawinąć przed dalszą podróżą. Spędzali więc długie godziny wygrzewając się na słońcu lub towarzysząc tubylcom w doglądaniu obejścia.
Ilustracja: <a href='mailto:aszady@uw.lublin.pl'>Agnieszka ‘Achika’ Szady</a>
Ilustracja: Agnieszka ‘Achika’ Szady
Ostatniego wieczoru Gustaf zagadnął siostrzeńca, gdy znaleźli się na osobności:
– Widziałeś posąg?
– Jaki posąg? – zdziwił się Magnus.
– Dziś po południu zaproszono mnie na obiad do chaty starszyzny. Byłeś wtedy nad strumieniem, więc poszedłem sam. Spędziłem miło czas w towarzystwie tych ludzi, ale zauważyłem pewien szczegół.
– Mianowicie?
– W chacie stoi drewniana rzeźba przedstawiająca jakiegoś mężczyznę. Człowiek siedzi na krześle i podpiera się ręką, jakby odpoczywał. O, tak – Gustaf zademonstrował stosowną pozę.
– Nadal nie rozumiem, co w tym dziwnego.
– Ależ chłopcze, cała wioska urządzona jest bardzo skromnie. Tylko ściany i proste meble. To jedyny przejaw sztuki w okolicy!
– No tak, ma stryj rację – przyznał Magnus, w duchu będąc dumnym z przenikliwości krewnego. – A może po prostu starszyzna ma bardziej wyrobiony gust – dodał z uśmiechem.
– Nie sądzę. Ten posąg był dziwny. Nie pasował mi do tego miejsca, więc spytałem jednego ze starszych, kogo dokładnie przedstawia.
– I co?
– Powiedział, że to człowiek, który wiele lat temu gościł w tej osadzie. Jeszcze za czasów ich przodków.
– Wiedzą, kim był?
– Nie. Po prostu mieszkał tu przez jakiś czas i odpoczywał.
– Odpoczywał?
– Właśnie tak.
– A to dobre – skwitował Magnus z uśmiechem. – Zupełnie jak my.
O świcie wyruszyli dalej. Z początku krajobraz nie ulegał zmianie – gęsty las zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Obaj podróżnicy nastawili się więc na kolejne tygodnie forsownego marszu. Nie od razu dostrzegli, że coś się zmieniło.
Najpierw znikły zwierzęta. Do tej pory każdego dnia wędrowcy napotykali jakichś mieszkańców lasu, tym razem jednak stworzenia gdzieś się pochowały. Nawet wszędobylskie wiewiórki przestały się pokazywać. Po lesie niosły się jedynie odległe ptasie głosy.
Następnego dnia Gustaf i Magnus byli już w drodze od jakiegoś czasu, gdy nagle stryj przystanął i zaczął nasłuchiwać.
– Co się dzieje? – czujnie spytał siostrzeniec.
– Posłuchaj.
Magnus wytężył słuch, ale mimo wysiłku nie udało mu się wychwycić niczego, poza szumem wiatru w koronach drzew.
– Nic nie słyszę.
– No właśnie. Bo niczego nie ma.
– Nie rozumiem.
– Ucichły ptaki, chłopcze – spokojnie odparł Gustaf. – Najpierw myślałem, że to przypadek, ale od ponad godziny nie słychać ich śpiewu.
Dopiero wtedy Magnus uświadomił sobie, że w lesie panuje nienaturalna cisza.
– Co robimy? – spytał.
– Jak to co? Idziemy dalej!
I powędrowali, raz po raz zadzierając głowy w poszukiwaniu ptaków. Na drzewach nic jednak nie przysiadało. Nic nie szybowało po widocznych między koronami skrawkach nieba.
Noc była bezgwiezdna i smoliście czarna. Zapadła tak nagle, że Gustaf i Magnus rozbili obóz tam, gdzie stali, by uniknąć wpadania na drzewa. W mroku nie mogli znaleźć krzesiwa, nie rozpalili więc, choćby najmniejszego, ogniska. Stryj zasnął niemal od razu, a chłopak długo jeszcze leżał w śpiworze, patrząc tam, gdzie powinno być niebo. Jak to możliwe? – myślał. Wieczór był bezchmurny, więc gdzie jest Księżyc?
Dzień wstał równie szybko, co poszedł spać. Jasno zrobiło się niemal w jednej chwili. Magnus podniósł się zdziwiony i przetarł oczy. Zobaczył, jak stryj oddala się od obozowiska. Już miał za nim zawołać, gdy zorientował się, że Gustaf zostawił cały sprzęt i idzie w stronę pobliskiej polany, która prześwitywała między drzewami. Chłopak dogonił go i razem wyszli na otwartą przestrzeń.
Polana była rozległa i soczyście zielona. Gustaf zatrzymał się niemal na jej środku i zaczął lustrować niebo. Niebieskiej powierzchni nad ich głowami nie zakłócały żadne chmury.
– Wszystko w porządku, stryju?
– Wypatruj słońca – rzucił Gustaf, nie przerywając obserwacji. I rzeczywiście, choć dzień był pełen blasku, jakby zbliżało się południe, nigdzie nie było widać źródła światła. Żadne promienie nie przebijały się też zza drzew. Obaj podróżnicy rzucali małe cienie, jak gdyby coś świeciło na nich z samej góry. Ale gdy zadzierali głowy, nie było tam nic, poza błękitem.
Magnus poczuł, że zaczyna się bać.
– Co się dzieje? – szepnął.
– Świata ubywa – rzucił stryj i ruszył w stronę obozu. – Chodź, chłopcze! Jesteśmy już blisko.
Pomaszerowali dalej. Cichy las ciągnął się jeszcze przez jakiś czas, pod pustym niebem.
– Stryju – próbował zagaić Magnus. – Jak to możliwe, że jest dzień, skoro nie widzimy słońca?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

4
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.