Animacja familijna bez przemocy, dynamicznej akcji, w klimacie książki sprzed 80 lat – czy to w ogóle ma jakikolwiek sens w dzisiejszym świecie? Jeszcze jak! „Kubuś i przyjaciele” to triumfalny powrót do estetyki i ducha książek Alexandra Alana Milne’a.  |  | ‹Kubuś i przyjaciele›
|
Daleki jestem od zachwytów nad tym, co Disney robił z Kubusiem Puchatkiem. Coraz mocniejsze odchodzenie od treści (i ducha) pierwowzorów literackich, wprowadzanie nowych bohaterów (Hefalumpy!), próby „unowocześniania” treści, czynienie z Tygrysa coraz bardziej pierwszoplanowego bohatera – lista grzechów jest długa. Nic chyba nie wskazywało na zejście z tej drogi (koszmarny – oczywiście dla mnie – serialik dla mniejszych dzieci, w którym Kubuś, Tygrys i bliżej niezidentyfikowana dziewczynka bawią się w detektywów), a tym czasem – bardzo miła niespodzianka. „Kubuś i przyjaciele”, najnowsza produkcja pełnometrażowa, która wchodzi do polskich kin to dzieło ze wszech miar godne polecenia, urokliwy powrót do korzeni, klimatu książki Alana Alexandra Milne’a i pierwszej kubusiowej ekranizacji, sympatycznego filmu z 1977 roku, mocno opartego na literackim pierwowzorze. Strzałem w dziesiątkę był powrót do klasycznych historii. „Kubuś i przyjaciele” nie jest ekranizacją powieści, ale przemyślaną kompilacją książkowych wątków, tworząc z nich nową, urokliwą opowieść. I tak – motyw zagubienia ogona przez Kłapouchego zostanie rozwinięty o konkurs na zastępczy ogon dla ponurego osła, Puchatkowo-Prosiaczkowe polowanie na Słonie zostaje połączone z historyjką o niewłaściwym opisie na karteczce Krzysia („jentyki cętkowane i trawiaste”) i w rezultacie otrzymujemy przezabawną opowieść o strasznym, choć wyimaginowanym Bendezarze, odpowiednią rolę odegra też miododajne drzewo i mały balonik. A do tego dostaniemy szereg nowych sympatycznych wątków, jak nominacja Kłapouchego na nowego Tygrysa, akcja ratunkowa Prosiaczka, roztargnienie Sowy, a wszystko okraszone licznymi cytatami z książki i, co ważniejsze, tworzące całkiem spójną fabularnie opowieść. Nawiązaniem do klimatu dawnego filmu jest z kolei garść przyjemnych piosenek (mruczanek, jak by powiedział Kubuś), mile ilustrujących film. Jest jednak w tej beczce miodu (dosłownie! – sprawdźcie zresztą na filmie) mała… garść ostu. Chodzi o polskie tłumaczenie. Po raz już kolejny dystrybutor nie pozyskał praw do kanonicznego przekładu Ireny Tuwim i robi wszystko, by uniknąć pojęć przez nią wprowadzonych. I tak Kubuś ani razu nie jest nazywany Puchatkiem (choć w oryginale film nazywa się po prostu „Winnie-the-Pooh”), Stumilowy Las stał się Lasem… Stuwiekowym, a choć bohaterowie mówią bardzo dosłownymi cytatami z książki (tyczy to zwłaszcza Sowy), to w polskim tłumaczeniu teksty te niczym książki nie przypominają. Dla osób wychowanych – jak ja – na książce Milne’a, bywa to naprawdę przykre. Ale niech was nie odstraszy to od seansu tego uroczego filmu. Nie dajcie się zwieść też twierdzeniom, że taka spokojna, klasyczna animacja, bez przemocy i szybkiego tempa będzie dla dzieci nudna. Moja czteroletnia córka oglądała film w niemym zachwycie aż do samego końca napisów, a potem domagała się powtórnego seansu. Kubuś i ekipa nadal potrafią naprawdę zaczarować.
Tytuł: Kubuś i przyjaciele Tytuł oryginalny: Winnie the Pooh Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: USA Data premiery: 29 lipca 2011 Czas projekcji: 69 min. Gatunek: animacja, familijny Ekstrakt: 80% |