Kiedy w grę wchodzą wojna i patriotyzm, Amerykanie zaczynają torturować publiczność patosem, kiczowatym heroizmem i powiewającym sztandarem, który symbolizuje wiarę w siłę narodu i państwa. „Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie”, choć zapowiadał się na zupełnie przeciętne kino akcji, został pomyślany tak, żeby humor niweczył zapędy pretensjonalności, a dystans czynił z akcji dobrą zabawę. I nic ponad to.  |  | ‹Captain America: Pierwsze starcie›
|
Ekranizacja kolejnego komiksu z bogatego zbioru opowieści obrazkowych o amerykańskich superbohaterach zalicza się do jednego z dwóch nurtów kina rozrywkowego, wyrastającego z papierowego podłoża historii graficznych. To znaczy jest zabawna, lekka, widowiskowa i poprowadzona z przymrużeniem oka. Drugi rodzaj kina komiksowego to oczywiście mrok i moralne rozterki Batmana w reboocie serii Christophera Nolana lub metafory opresyjnej rzeczywistości w wykonaniu X-menów Matthew Vaughna, ale nie sposób znaleźć nawet śladu po podobnej perspektywie w „Kapitanie Ameryce”. Film Johnstona idealnie wpasowuje się w ramy solidnego blockbustera ze zbalansowanymi składnikami – humor nie żenuje, ale nie wspina się również na intelektualne wyżyny; absurd sięga bezpiecznego poziomu, który nikogo nie zniechęci do dalszej eksploracji przygód bohatera, lecz pojawia się dość obficie, pożeniony potajemnie z dowcipem; fabuła jest prosta, choć odpowiednio zajmująca, zwłaszcza dzięki trafnie dobranym aktorom i pieczołowicie sprokurowanym efektom specjalnym, które podporządkowano konwencji i dekoracjom z lat 40. Po takim filmie jak „Kapitan Ameryka” widz wychodzi z kina odprężony i wesoły, a fan komiksowych ekranizacji – podekscytowany perspektywą zbliżającej się wielkimi krokami zbiorczej produkcji Marvela – „The Avengers”. Steve Rogers to wątły chłopak z Brooklynu, który marzy o zaciągnięciu się do wojska. Trwa II Wojna Światowa, więc Steve chce przydać się na froncie. Odrzucany przez kolejne komisje poborowe, dostaje wreszcie szansę od wojskowego naukowca i kwalifikuje się do eksperymentu mającego na celu stworzenie superżołnierza. Po eksperymencie Steve nabiera fizycznej krzepy, zaskakując siebie i otoczenie niebywałą sprawnością, ale kończy jako maskotka zachęcająca do zakupu obligacji. Tak powstaje Kapitan Ameryka, z którego symboliką Steve nie rozstanie się nawet wtedy, gdy na własną rękę rozpocznie bój z demonicznym przywódcą nazistowskiej organizacji naukowej, działającej niezależnie od Hitlera – Hydra. Steve to typ prostego chłopaka, który dostał szansę i skwapliwie z niej korzysta, ale nie dla własnych korzyści, tylko dla dobra innych. To dlatego Kapitan Ameryka stanowi wzór altruizmu i poświęcenia, jak i symbol zwycięstwa osiągniętego postępowaniem zgodnym z podstawowymi wartościami. Na szczęście kapitan w wykonaniu Chrisa Evansa i scenarzystów nie jest świętoszkowatym nudziarzem, ale raczej typem dobrego przyjaciela, któremu chętnie się kibicuje. Stanowi odzwierciedlenie przeciętniaka opromienionego łaską wyjątkowych umiejętności, dlatego chcemy, żeby mu się udało, aby pokazał wszystkim, że przeciętniak też może stać się kimś wielkim. Oczywiście kapitan nie jest tak rozbrajająco nonszalancki jak Iron Man, ani tak uroczo grubiański jak Thor, ale ucieka schematowi wybielonego do granic możliwości ideału, który oddala się od publiczności na odległość mil świetlnych. Na pewno to postać odrobinę staroświecka, jednak świetnie dopasowana do alternatywnej rzeczywistości lat 40. przedstawionej na ekranie, a także na swój sposób czarująca, i przede wszystkim niezwykle sympatyczna. A udany bohater to już połowa sukcesu! Realizacja nie odchodzi od standardu technicznego najnowszych blockbusterów, ale za to narracja wyróżnia się na plus, bo scenom czystej akcji poświęcono tyle miejsca, co sekwencjom przybliżającym bohaterów i okoliczności świata przedstawionego. Dobre proporcje pozwalają na złożenie filmu mało zaskakującego, ale przyjemnego w odbiorze. Dodatkowego smaczku dodają mrugnięcia do widza i role znanych aktorów w rolach drugoplanowych lub epizodycznych, takich jak Stanley Tucci, Toby Jones, Tommy Lee Jones lub Samuel L. Jackson. Hayley Atwell sprawdza się idealnie jako piękna agentka z Wielkiej Brytanii i ukochana kapitana – twarda i zdecydowana Peggy Carter. Z pewnością wszystkich fanów komiksowych adaptacji zainteresuje także postać Howarda Starka – wynalazcy i ojca Tony’ego-Iron Mana. Wcielił się w niego Dominic Cooper i zrobił to z luzem i nonszalancją charakterystyczną dla rodziny Starków. Film traci trochę impetu dopiero w nieco wymuszonej konfrontacji finałowej między głównym bohaterem a jego antagonistą, Red Skullem. Rozczarowuje też ostateczne zakończenie, ewidentnie sklejone pod „The Avengers”. Jednak wszyscy ci, którzy nie mogą się doczekać, żeby zobaczyć, jak na ekranie będzie układać się współpraca między Kapitanem Ameryką, Iron Manem, Thorem, Hulkiem, Czarną Wdową i innymi bohaterami z uniwersum Marvela, powinni – tradycyjnie już – poczekać na bonusową scenę po napisach końcowych. Cierpliwość zostaje nagrodzona klipem reklamowym rozpoczętej niedawno produkcji.
Tytuł: Captain America: Pierwsze starcie Tytuł oryginalny: Captain America: The First Avenger Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: USA Dystrybutor: UIP Data premiery: 5 sierpnia 2011 Gatunek: akcja, przygodowy, SF Ekstrakt: 70% |