Piąty zeszyt Torpedo zdaje się być ilustracją przysłowia „Głupi ma szczęście”. Niezbyt lotny płatny zabójca pakuje się w różne tarapaty, ale dzięki swemu braku inteligencji wychodzi z nich zwycięsko.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W piątym tomie „Torpedo” zamieszczono tylko siedem opowieści, ale za to dwie z nich są w wersji wydłużonej, a takie lepiej sprawdzają się ostatnio w tym cyklu, do czarnego humoru dorzucając bardziej rozbudowane fabuły i fabularne twisty. Ponieważ nie niosą ze sobą jakiś wielkich rewolucji w założeniach serii (Torpedo jest głupi i pozbawiony jakichkolwiek oporów moralnych, Rascal jest głupi i niezdarny, obaj mogą dostać w skórę, ale ostatecznie wyjdą na swoje), chyba najlepiej będzie po prostu krótko opowiedzieć, co niosą ze sobą tym razem zamieszczone historie. Pierwsza z nich, dłuższa, o tytule „Kuba”, najlepsza chyba z całego zeszytu, opowiada o pewnej misji, jaką nasi błyskotliwi zabójcy Torpedo i Rascal mają wykonać na owej tytułowej wyspie. Oczywiście nic nie idzie po ich myśli, choć środki (spluwa i pięść) stosowane w osiąganiu celu nie są zbyt wyszukane. Bohaterowie dostają nieco w skórę, nie udaje się zrealizować wstępnych założeń zadania, ale ostateczny efekt jest w sumie całkiem zadowalający – zwłaszcza w kontekście finansowym. Następnie otrzymujemy szereg kilkuplanszowych „króciaków”. W „Żegnaj Loleczku” nasz ulubiony Luca Torelli spotyka się z okropnym Edwardem Larsenem. Okropnym – bo reprezentującym w zbliżonym fachu wszystko to, czego Torpedo brakuje – luz, urok, dowcip, urodę i powodzenie u kobiet. Biedny Larsen musi się jednak przekonać, że te cechy niekoniecznie da się zachować na zawsze… „Błogosławiona Vendetta” to kolejny króciak, w którym po raz kolejny oglądamy epizod z traumatycznej młodości Luki, i w którym potwierdza się, że zemsta najlepiej smakuje na zimno oraz otrzymujemy cenną życiową lekcję, mówiącą, że jeśli dokonaliśmy jakiejś vendetty we Włoszech, to dla własnego dobrego samopoczucia najlepiej ten kraj opuścić w pośpiechu. „Rok pijanego życia” z kolei pokazuje uroki życia w czasach prohibicji i uroki strzelaniny w zamkniętym klubie. Błyśnie też Torpedo podrywem, w odpowiedzi na „Czy my się przypadkiem nie znamy” odpowiadając szarmancko „Czy ja wiem, od dawna nie chodzę na kurwy”. „Przykrywka” to prosta historia pewnego garnituru (którego należy zdjąć z jego właściciela), a „Pietro” to kolejne wczesne przygody miłosne młodego Luki. Tom kończy obszerny „Dzień wybrukowany złymi chęciami”, najbardziej pokręcona historia, w której zagorzały pedofil wcale nie jest najmniej sympatyczną postacią opowieści, a pokrętna zemsta, jaką planuje Luka zahacza o gwałty, pobicia i wykorzystywanie nieletnich. W tej historii wraca z całą mocą znak rozpoznawczy serii – amoralność posunięta do granic, przełamywanie tabu i opowiadanie historii przez pryzmat osoby paskudnej co się zowie. Ale poza „Dniem wybrukowanym…” tomik jest mniej odjechany pod tym względem niż część trzecia, w której wszystko zostało doprowadzone do skrajności i pozostaje raczej ilustracją popularnego przysłowia „Głupi ma szczęście”.
Tytuł: Torpedo #5 Data wydania: czerwiec 2011 Ekstrakt: 70% |