powrót; do indeksunastwpna strona

nr 06 (CVIII)
sierpień 2011

Zapiski o klątwie mniemanej
ciąg dalszy z poprzedniej strony
I wtedy przez grupkę gapiów przedarł się Andronik. Podpierał się czymś, jakby laską z tajemniczych powodów owiniętą w szmaty. Wietrzyłem w tym jakiś podstęp, bo mnich używał zwykle kostura i to tylko wtedy, gdy dokuczał mu reumatyzm.
– Hej ty! – zawołał Andronik zaczepnie, zwracając się do pułkownika. – Trucicielu! Apostato! Ateisto wierutny! Mienisz się być nieśmiertelnym? Chcesz omamić wiernych chrześcijan bluźnierstwem! Zaraz zobaczymy, co zostanie z twojej buty i hardości!
Andronik podniósł swój kij do pozycji poziomej, odwinął z niego szmaty i wtedy dopiero zauważyłem, że jest to muszkiet. Wymierzył go w pierś pułkownika. Rzuciłem się, by wytrącić Andronikowi śmiercionośną broń. Nie ja jeden miałem ten odruch, ale wszyscy się spóźniliśmy. Padł strzał. Pułkownik jęknął przeciągle, chwycił się za brzuch i zgiął wpół. Stał w tak dziwacznej pozycji przez długą chwilę. Kilku zbrojnych ruszyło ku niemu, ale powstrzymał ich stanowczym ruchem lewej ręki. Potem oderwał prawą rękę od brzucha. Była cała we krwi. Obejrzał ją uważnie z każdej strony i wtedy dopiero podniósł głowę. Ogarnął nas najpierw szerokim, niepewnym spojrzeniem. Zachwiał się lekko. Ale już chwilę potem potrząsnął energicznie głową, jakby zrzucał z siebie wszystkie cielesne niedoskonałości. Wyprostował się w końcu i ruszył w kierunku Andronika. Krok komendanta był pewny i sprężysty, rozpoznałem w nim tę samą energię, co u Beatusa, gdy wychodził z celi.
Mnich gapił się jak zauroczony. Rozdziawił przy tym gębę i nie śmiał drgnąć. Pułkownik trzasnął go pięścią w twarz. Coś zachrzęściło i Andronik upadł twarzą w kałużę. Byłem prawie pewien, że ze złamaną szczęką.
– Jest jeszcze jakiś niewierny Tomasz?! – ryknął pułkownik. Odpowiedziała mu cisza.
– Ja jestem z tobą! – palnął nagle rotmistrz Przyuważka.
– I ja! – dodał jego wierny druh Przyczajka.
– I na mnie też polegaj! – rzucił Petyr. – Rozpirzymy tę bladź w driebiezgi!
I tak to się potoczyło. Zahuczało wokół od gwaru bojowych okrzyków, uroczystych przysiąg i solennych deklaracji. Euforia okazała się zaraźliwa. Wiwatujący żołnierze otoczyli pułkownika kręgiem. Wrzeszcząc wniebogłosy obiecywali sobie wieczną sławę, a nieprzyjaciołom hańbę i męczeństwo. W końcu zaintonowali pieśń Ojczyźnie na chwałę, wrogom na pohybel.
Gdyby kto popatrzył na nich z boku, pomyślałby, że zwycięstwo już zostało odniesione.
• • •
Najpierw Przyczajka z Przyuważką wepchnęli do celi Gryzeldę – wielką, muskularną klacz bojową. Imię nadano jej z tego powodu, iż lubiła wgryzać się w nieosłonięte brzuchy piechurów. Choć właściwie, gwoli ścisłości, szlaki przecierał inny zwierz. Otóż Edyta, jedna z dwórek księżnej Anny, poświęciła swego kota, byśmy mogli się przekonać, że syndrom Beatusowy działa i na naszych braci mniejszych. Za klaczką poszły ogiery, a potem nawet dwa perszerony, których używaliśmy do obsługi mostu zwodzonego.
W drugiej kolejności wniesiono rannych i obłożnie chorych, których miało spotkać tymczasowe cudowne ozdrowienie. Ja ustawiłem się na końcu kolejki dla pełnosprawnych. Po lewej stronie stały kobiety. Oczywiście nikt nie oczekiwał od nich żadnych poświęceń – to raczej my dla nich podjęliśmy tę niełatwą decyzję. Niepokoiło mnie tylko, że wśród dam nie mogłem wypatrzyć Heleny.
Tak oto wszyscy oprócz Andronika wylegli na zewnątrz. Mnich leżał z nabrzmiałą twarzą pod opieką Udałowa i co chwila wydawał wyjące dźwięki. Cokolwiek bełkotliwe, ale sądząc z intonacji, musiały to być obelgi pod adresem komendanta.
– A ty gdzie? – zagadnął nagle pułkownik, chwytając mnie od tyłu za ramię.
Wzdrygnąłem się, lekko wystraszony.
– No… jak to? – Wzruszyłem ramionami. – Tam, gdzie wszyscy.
Pułkownik odciągnął mnie na bok.
– Nie wejdziesz do celi straceńców, drogi Mateuszu. Mam dla ciebie inne instrukcje. Zostaniesz z kobietami i będziesz się nimi zajmował. Zadecydujesz, czy i kiedy wyprowadzić je z zamku. Poza tym spiszesz wszystko, co tu widziałeś i ocalisz dla potomności.
Przyjąłem te nowiny z mieszanymi odczuciami. Czułem ulgę jak skazaniec, któremu darowano karę, ale też i rozczarowanie, że wykluczono mnie z grona bohaterów. Szamotałem się chwilę z myślami, gdy wtem dostrzegłem postać w białej sukni, wychodzącą z zaklętej celi.
O nie, to nie może być prawda! – krzyknąłem w duchu. Przetarłem oczy i zmrużyłem je kilkakroć dla pewności. Niestety, nie było wątpliwości.
Podbiegłem do Heleny, chwyciłem ją za ramiona i potrząsnąłem gwałtownie.
– Boże, dziecino, co ty zrobiłaś! – z goryczą krzyknąłem jej prosto w twarz. – Po co?!
Patrząc mi w oczy, Helena delikatnym ruchem zdjęła moje dłonie ze swoich ramion.
– Ja tego nie rozumiem! Przecież jesteś młoda, życie stałoby przed tobą otworem!
Nigdy nie roiłem sobie rzecz jasna, że zwiążę się panną z tak wysokiego rodu. Pogodziłem się nawet z myślą, że sczeznę w tej przeklętej wojnie. Ale Helena swoim postępkiem naruszyła moje wyobrażenie o idealnym urządzeniu świata, w którym mężowie opiekują się bezbronnymi niewiastami i gdzie trzeba chronić każdy przejaw piękna.
Poczułem się, jakby wielki ciężar runął mi na barki. Opadłem na kolana, przygnieciony tym zadziwiająco fizycznym doznaniem. Dziewczyna zrozumiała moje rozterki. Chwyciła mnie za ramiona i próbowała podnieść, imitując poniekąd mój gest sprzed chwili. Skoro pozostałem na klęczkach niewzruszony, ona także w końcu przyklękła.
Aby spojrzeć mi w oczy, chwyciła moją głowę i przywróciła ją do pozycji mniej więcej pionowej.
– Za to nigdy nie twierdziłam, że chcę umrzeć jako dziewica – szepnęła.
– Jakże to? – spytałem zaskoczony, ocknąwszy się z głębokiego zamyślenia.
– Chodźmy! – powiedziała szarpiąc mnie delikatnie za rękaw. – Mamy mało czasu.
Wstałem ciężko i poszedłem za nią posłusznie. Gdy mijałem pułkownika, ten najpierw wzruszył ramionami, co oznaczało: Nic nie mogłem na to poradzić, a potem przyzwalająco pokiwał głową.
Wciąż miał krwawą, czerwoną plamę na brzuchu.
• • •
Buduar hrabiny Stelli był ciasny i zagracony. Stanowczo nie nadawał się na sypialnię. Nic dziwnego, że Włoszka szukała była większego pomieszczenia. Miłosne igraszki z Beatusem wymagały zdecydowanie więcej przestrzeni.
Mimo niewygód przeżyłem tam z Heleną upojne chwile. Przywąska sofa z trudem mieściła nasze ciała, choć ciasno były splecione w całej ich rozciągłości.
– Może miałeś rację – stwierdziła nagle Helena ni pięć ni w dziesięć.
– Co masz na myśli?
– Mówiąc, że nie wiem, czego chcę. Ale za to wiem, czego nie chcę.
– No i czego nie chcesz?
– Po pierwsze, nie chcę zginąć jak mój stryj Siemirad.
– O, co mu się przytrafiło? – podchwyciłem ciekawie.
– Było to ze dwa lata temu. Przebywaliśmy w Italii u rodziny stryjenki Stelli. Jej mąż, a mój stryj, czyli Siemirad, popił zdrowo i trzeba go było sadzać na siodle. Niestety, zaszedł wtedy zbieg niefortunnych okoliczności. Jakiś żartowniś poluzował był popręg. Koń poniósł, bo nie znosił smrodu alkoholu. Stryjko osunął się nieszczęśliwie, to jest tak, że noga uwięzła mu w strzemieniu. Wleczony przez zwierzę, poobijał sobie skronie. Skonał śmiercią głupią i niepotrzebną.
– Istotnie szkoda, bo fechmistrzem był niezrównanym – skomentowałem refleksyjnie.
– Po drugie, nie chcę skończyć w bezsile i pohańbieniu, jak moja matka – ciągnęła Helena. – Zgwałciła ją chmara kaszgarskich żołdaków na oczach moich i brata, którzy siedzieliśmy cicho pod stołem. Ostatni z łotrów, potężne bydlę, skręcił jej kark. Trochę niechcący, jak mi się zdaje, ale co to zmienia? Moja matka ma chociaż nagrobek. W przeciwieństwie do ojca, który chciał ją pomścić. On został poćwiartowany i rzucony głodnym wilkom na strawę. A na koniec jest jeszcze mój brat. Ten też nie miał chrześcijańskiego pochówku, a w dodatku zginął w złej sprawie.
Helena uniosła się nieco na łokciu i spojrzała mi w oczy.
– Teraz lepiej mnie rozumiesz, Mateuszku? – spytała niemal pieszczotliwie. Uderzająco kontrastowała ta łagodność z powagą tematu.
Nie potwierdziłem na wszelki wypadek, bo jeszcze kilka wątpliwości błąkało mi się po głowie.
– Widzisz, słonko, ta wojna wymazała całą męską linię Paliwodów. Bez ciebie zmarnieje całe dziedzictwo i tradycje rodu.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

25
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.