Cisza. Słońce w zenicie. Nagle zza wieży wypada trutel. Mknie gavus. Porusza się ogromnymi skokami i wygląda to tak, jakby spadł wprost z bezchmurnego nieba. Płaski chitynowy pancerz na ośmiu długich, wielosegmentowych odnóżach. Jest niesamowicie szybki i dwukrotnie wyższy od Beddeosa. Trutel zdołał odskoczyć i ruszył w stronę wejścia do wieży, a gavus wygiął nogi, niemal przylgnął tułowiem do gruntu i pomknął za nim. Wszystko dzieje się w mgnieniu oka. Beddeos zauważa tylko, że przód pancerza owadziego drapieżnika otwiera się i wysuwają się z niego koszmarne szczękoczułki. Trutel przebiega obok Beddeosa, a gavus skacze, ale coś niewidzialnego dopada go w locie i z ogromną siłą wbija w piasek. Wije się jak rozgniatany karaluch, lecz nie może uciec, bo nie ma już nóg. Tulpa wolno przelatuje nad głową Beddeosa i zbliża się do gavusa, który syczy i wściekle gryzie piasek. Nawet go nie dotyka. Zawraca i dołącza do towarzyszy, a drapieżny owad bulgocze i rozpada się na kawałki. Jakby sam z siebie, bez niczyjego udziału. Beddeos sztywno ogląda się na tulpa. Każdy z nich wygląda jak wielki kościany dzwon, na górze najeżony lasem długich kolców, poprzetykanych koralowymi zgrubieniami, a od dołu uzbrojony w dwanaście przegubowych, pancernych macek. Z boku mają jeszcze małe rogowe tarcze o niewiadomym przeznaczeniu. Tylko w ostateczności posługują się uniwersalną mową. Wtedy również żaden z nich nie wypowiedział ani jednego słowa. W ciszy lewitowali nad ziemią. Beddeos poczuł się nieswojo i poszedł szukać trutla, który uciekał przed gavusem. Znalazł go w wieży. Nazywał się Tahu, był ranny i Beddeos musiał go opatrzyć. Pomógł mu Tyfon. Kilka dni później do strażnicy przybył tagrus, kroczące miasto trutli, i Tahu odszedł wraz z nim. Wtedy byli już przyjaciółmi. – Dobrze cię widzieć – mruknął Beddeos, przewiesił kuszę przez ramię i przyklęknął obok Tahu. Nawet w tej pozycji był wyższy. – Zanim tu dotrą, minie trochę czasu. Masz to jeszcze? Patrzyli, jak zbliża się celulozowa góra ruchomego miasta. Majestatyczny kolos poruszał się na wielu grubych, sękatych nogach, które powstały z przetworzonych pni drzew. Trutle były specjalistami w kształtowaniu roślin, i to miasto było najlepszą wizytówką ich umiejętności. Ziemia drżała w rytmie jego kroków. – Tak. Do tej pory nikt się po to nie zgłosił – potwierdził Beddeos. – Mogę zerknąć? – Chodź. Ale musimy się pośpieszyć. Tahu wskoczył do wieży. Beddeos puścił go przodem. Spotkali się w magazynie depozytów, który właściwie powinien być zamknięty na klucz, ale Beddeos nie czuł się zobligowany do przestrzegania regulaminu. Często się o to spierał z Tyfonem, lecz najczęściej kończyło się na tym, że wbrew wszelkim argumentom stawiał na swoim i magazyn pozostawał otwarty, a Tyfon nic nie mógł zrobić, bo Beddeos złośliwie chował przed nim klucz. Ta zabawa nigdy im się nie nudziła. W niewielkim pomieszczeniu stało na półkach kilka paczek, starannie zawiniętych w wypłowiały papier, oraz drewniana skrzynka, w której leżały listy pozostawione przez karawany. Środek podłogi zajmowała zaplombowana beczka. Tak ciężka, że nawet razem z Tyfonem nie mogli przesunąć jej pod ścianę. Podobno zostawił ją tu kiedyś potężny, salamandroskóry zamin, który ledwo mieścił się w drzwiach wieży – w każdym razie tak twierdził Tyfon, a Beddeos musiał mu wierzyć na słowo, bo stało się to przed jego przybyciem. W magazynie było coś jeszcze. Coś, co umieścili tu czterej tulpa, którzy byli w strażnicy, gdy gavus zaatakował Tahu. Czasem wyglądało to jak szklany kwiat. Innym razem jak żelatynowa litera, wypełniona żywą, pełgającą luminescencją. Tahu mógł godzinami przyglądać się tej zagadkowej rzeczy lewitującej pod sufitem. – Niesamowite, jest trochę inne niż pamiętam. Czy to się zmienia? Beddeos usiadł na beczce i spojrzał w górę. – Nie mam pojęcia. Rzadko tu zaglądam. Odkąd mieszkam w wieży, nikt nie odbiera paczek i listów. Poza tym nie lubię na to patrzeć. Spowalnia czas, przywołuje wizje. Nie sposób nad tym zapanować. Chciałbym, żeby ktoś to wreszcie zabrał. Może jakiś tulpa… Tahu zmrużył oczy i zerknął krzywo na Beddeosa. – Często ich widujesz? – Czasami. Z daleka. – Jak przelatują po niebie w przezroczystych bąblach? – Tak. – Ale od dnia, w którym mnie uratowali, żaden tu nie wylądował? – Zgadza się. – Nie dziwi cię to? – Nie. – Naprawdę? – Do czego zmierzasz? – Może to coś specjalnie dla ciebie, wiesz, albo… Zachrzęściły gąsienice i w drzwiach magazynu depozytów pojawił się Tyfon. Tahu i Beddeos jednocześnie spojrzeli w jego stronę. Wyświetlacz szybko zmieniał słowa. witaj tahu pośpieszcie się już są
Tytuł: Kamienna Ćma ISBN: 978-83-7480-217-8 Format: 208s. 135×202mm; oprawa twarda Cena: 35,– Data wydania: 8 lipca 2011 |