KT: A czy to nie jest trochę tak, że gry to po prostu medium ostateczne, po którym nie będzie już żadnego nowego (no bo niby jakie? wirtualna rzeczywistość? a to nie byłby rodzaj gry?), medium łączące w całość wszystko, co do tej pory wymyślono, czyli filmy, literaturę, muzykę, malarstwo, komiks etc., a do tego dodające swój własny niezwykły element – gameplay? I czy w związku z tym siłą rzeczy po prostu nie da się tu utworzyć jednolitego języka przekazu? A może ta jednolitość nie jest nawet potrzebna? No bo gdzie jest napisane, że taki MGS nie może być po prostu sobą, tylko musi znaleźć sposób na połączenie filmów i rozgrywki właściwej? Może właśnie nie musi? Jak dowodzi praktyka, nie liczy się kto wynalazł proch czy cokolwiek innego, ale to, kto go rozpowszechnia ;). Patrz na husytów – oni nie wynaleźli broni palnej, ich wynalazkiem była masowość jej użycia. Tutaj widzę twoją rolę – osoby, która może dać sygnał do odważniejszego sięgania po środki wizualne. I nie ma w tym nic złego, już Tolkien rysował mapki, które przydatne były przy lekturze, pytanie jednak, jak wykorzystają to narzędzie epigoni. Tak więc nie atakowałem twej świadomości twórczej, po prostu jako prowadzący wywiad siłą rzeczy muszę zgłębiać pewne zagadnienia, nawet jeśli wygląda to głupio (już przy moim pierwszym wywiadzie przekonałem się, że by dojść do sedna, często trza się zachowywać prowokacyjnie czy zgrywać idiotę, heh ;). Pytałeś, czy są jeszcze czytelnicy gotowi stawić czoło twej powieści – według mnie są, jak sprzedasz tylko i wyłącznie jeden egzemplarz, będziesz wiedział, kto go kupił tudzież komu za to dziękować ;). A tak na poważnie to sądzę, że już wśród naszych czytelników znalazłeś trochę odbiorców, recenzji pejoratywnych też nie przewiduję, więc sądzę, że będzie dobrze. Ostatnio na polskiej scenie growo-dziennikarskiej byliśmy świadkami narodzin dwóch nowych zawodników. Z wiadomych powodów nie wymienię ich nazw, ale pojawienie się ich jest bardzo zabawne, zwłaszcza że zadebiutowali w niemal tym samym przedziale czasowym i stanowią totalne skrajności nie tylko względem samych siebie. Powstało nowe konsolowe czasopismo wielonakładowe z założenia mające trzepać kasiorę na dużej ilości obrazków a małej tekstu oraz niekomercyjny serwis internetowy w zamyśle swego twórcy mający być „anty” i stać w opozycji do wszystkiego. Napisałem, że jest to zabawne nie dlatego, że stosunek ich jakości do stawianych sobie celów jest mizerny, lecz temu, iż przeraża mnie (czyli śmiech przez łzy) sposób myślenia ludzi stojących za tymi projektami – niby tak się różnią, ale w gruncie rzeczy próbują jechać na najniższych instynktach. Dowodem jesteś ty – gdy odszedłeś z „Nowej Fantastyki” to nie zacząłeś bawić się w partyzanta czy innego buntownika z wyboru, tylko założyłeś pismo na licencji amerykańskiego kultowego „Fantasy & Science Fiction”. Uznana marka dawała ci możliwość megakomercyjnego podejścia do sprawy, ale Ty nie poszedłeś na łatwiznę, lecz w intelektualność – twój kwartalnik to multum świetnego czytania za niewielkie pieniądze (jak na kwartalnik to w sumie bardzo niewielkie – zobacz, ile kosztują miesięczniki o grach). Jak na dłoni widać tu, kto jest niedojrzały, a kto zajmuje pozycję mędrca – i niech nikt nie myśli, że Cię komplementuję, ja konstatuję fakt. A jak Ty to widzisz? Jest w Polsce miejsce na inteligenckie pismo growe? Bo swoją pracą udowodniłeś, że na literackie jest. PM: Gry jako przestrzeń ostatecznej synkretyczności, zwierającej w sobie wszystkie możliwe media kulturowego przekazu? W jej ramach, każdy, kierując się własną wrażliwością i potrzebami, zwracałby uwagę na inne elementy składowe? Przetwarzałby je i wchłaniał, współuczestniczył w tworzeniu na własnych warunkach? To intrygująca wizja. Nie wiem czy prawdziwa, ale jeśli przyjąć, że gry mają choćby zadatki na takie „ostateczne” medium to jednolitość przekazu rzeczywiście nie jest im potrzebna. Wręcz przeciwnie. Im więcej tu będzie zgrzytów, sprzeczności i fermentów tym lepiej. Możemy tak o tym myśleć, ale możemy też wsłuchać się w buczenie lasera i poczekać aż wprawi nas w trans, dzięki któremu wpadniemy na lepszy pomysł (wybacz, nie mogłem się powstrzymać, bo gram teraz w Portal 2 i jestem w nim zakochany). Jaki mam wpływ na to, co ewentualnie mogliby zrobić moi epigoni? Obawiam się, że żaden. Dlatego recepta jest tylko jedna. Trzeba robić swoje. Konsekwentnie realizować swoje pomysły. Tylko tyle i aż tyle. W końcu to tylko książki, więc jest szansa, że w przyszłości nie będę musiał fundować nagrody na wzór Nobla. Ale mam jednak nadzieję, że sprzedam więcej niż jeden egzemplarz.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Jeśli chodzi o pisma w ogóle to pytanie powinno brzmieć: ile masz pieniędzy i czy chcesz zarabiać na swoich ambicjach? Rzecz w tym, że wydawanie pism kosztuje. I to sporo. Bez względu na to czy jest to pismo ambitne czy komercyjne, chodzi o to, żeby się sprzedawało i przynosiło jakiś dochód. Jeśli chcesz na nim zarabiać, robisz wszystko, żeby to była maszynka do produkowania kasy. Pismo staje się wtedy platformą reklamową. Nie ma w tym nic zdrożnego, ale coś za coś, bo od takiego pisma nie należy wymagać ambitnej treści. Zwyczajnie nie ma na nią miejsca. Jest też druga droga. Wiesz, że chcesz robić ambitne pismo, ale wraz z tym idzie świadomość, że nie wygeneruje ono dużych zysków i zanim zdobędzie w miarę stabilne miejsce na rynku będziesz musiał utopić w nim trochę kasy, oraz szukać źródeł utrzymania gdzie indziej. To droga „F&SF”. Krótko mówiąc jeszcze na nim nie zarabiamy. Lecz wiedzieliśmy, że tak będzie. Nim to pismo się przyjmie będzie musiało minąć jeszcze trochę czasu. Jest tak głównie dlatego, że stawiamy na ambitne, literackie treści. I tak naprawdę, patrząc na wyniki sprzedaży naszego pisma to muszę ci powiedzieć, że przestrzeń na rynku, którą możemy zagospodarować takimi treściami, jest stosunkowo mała. Choć myślę, że przy dobrym wietrze będziemy ją sukcesywnie powiększać. Choć i tak mówimy tu o nakładach rzędu 2500-3000 egzemplarzy, które nie rozchodzą się w całości. Powinno ci to dać do myślenia. Ambitne pismo growe to trochę inna bajka. Widzę po sobie, że właściwie przestałem kupować Neo, czy PSX-a, bo wszystko, co mnie interesuje na temat gier znajduję teraz w sieci. Włącznie ze zwiastunami, których na papierze nigdy nie zobaczę. I nie tylko ja tak mam. Czego dowodzi drastyczny spadek sprzedaży growych pism. Ale problem jest głębszy. Bo oprócz tego, że ludzie przestawili się na szybki przekaz internetowy to jeszcze spada zaufanie graczy do dziennikarzy, którzy piszą o grach. Dzieje się tak dlatego, że dziennikarze chcąc ratować byt pism coraz bardziej je komercjalizują i kosztem ich opiniotwórczości idą na różne układy z producentami gier, a to podkopuje ich teoretyczną niezależność i przeszkadza graczom, którzy rezygnują z czytania pism. Paradoksalnie mechanizmy rynkowe, które pomagają podtrzymać byt pism przyczyniają się do ich powolnej śmierci. Dlatego też naprawdę nie wiem, czy jest na rynku miejsce na inteligenckie pismo o grach, czy nie. Pewnie można by to sprawdzić. W takich przypadkach wiele zależy od pomysłu na pismo i od ilości pieniędzy, które na starcie możesz wpompować. KT: Dobrze się składa, że grasz teraz w Portala 2 (choć myślałem, że wpierw zaliczysz L.A. Noire… ale to w sumie prawie na jedno wychodzi, o czym za chwilę), bo chciałbym na moment powrócić do kwestii ludyczności gier, bowiem nie odniosłeś się za bardzo do jednej z moich poprzednich wypowiedzi na ten temat, a i mnie się coś przypomniało. Otóż miałem taką sytuację, że pewien człowiek, skądinąd bardzo inteligentny i mający wcześniej kontakt z grami, zwyczajnie nie mógł ogarnąć pożyczonego mu Fallouta, czyli czegoś w teorii ludycznego. Mógłbym wymienić jeszcze kilka takich przypadków, ale generalnie chodzi mi o to, że film może obejrzeć każdy, książkę od biedy też każdy przeczyta, natomiast nie wszyscy dadzą radę pewnym grom, nawet prostym w obsłudze. Tu jest moje pytanie: czy ludyczność gier nie jest w wielu przypadkach iluzoryczna? Są przecież zarówno całe gatunki gier z założenia mające co chwilę wystawiać szare komórki gracza na próbę (np. przygodówki point’n’click, strategie), jak i pojedyncze produkcje (choćby ten Portal, którego teraz rozpracowujesz czy L.A. Noire – to najmniej rozrywkowa gra R*, zdecydowanie nie dla każdego). Owszem, możemy się umówić, że rozpracowanie zagadek daje graczowi frajdę, ale np. szachy też sprawiają co niektórym przyjemność, a nikt im nie przypisuje ludyczności. Jak to widzisz? |