– Voglio co najmniej pięć bottiglie del liquore alla ee… morela – wyłożyła bez ogródek. – A poza to woda do kąpiela i polana da ardere dla i miei serve, a dla mnie w ogóle osobna sypialnia, bo non ce la faccio più spanie w ciasna izba z mnóstwo ludzie. A, tu ci dolega, złociusieńka, pomyślałem. Szukasz przytulnego zakątka dla siebie i tego fircyka. Pułkownik musiał powziąć to samo podejrzenie, bo uśmiechnął się samiuśkim kącikiem ust. Wstał niezbyt pospiesznie i skłonił się uprzejmie. – Jako że lubisz konkrety, odpowiem zwięźle. – Głos pułkownika wyrażał przyganę. Nic dziwnego, w końcu to napuszone babsko nie tylko wtargnęło tu hałaśliwie, naruszając zasady bontonu, ale jeszcze nie przywitało się należycie. – To, co nazywasz likierem morelowym, jest w istocie mocną gorzałką, która będzie nam potrzebna do odkażania ran. Wodę pitną kazałem przelać do wszystkich srebrnych naczyń, jakie mamy na zamku, gdyż wtedy wolniej się psuje. Do kąpieli zechciej hrabino używać deszczówki. Polanami nie palimy od wczoraj. Mamy za to mnóstwo torfu. No a co do osobnej sypialni, nie dysponujemy pomieszczeniem godnym twojej osoby. Hrabina wysłuchała wszystkiego miotając pioruny roziskrzonymi oczami. – Ostatnia sprawa non è vero, oficere. Mam trovato izba, gdzie mogłabym wstawić łoże i spać w niejaka intimità.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
– O, a któraż to konkretnie izba spełnia twoje wymagania? – Jak certo wiesz, między wschodnia a północna torrione jest ciąg psy… przybudówki przylegające do mur od wewnęczna strona. La bottega de armaiolo, zbrojownia, fucina. I jeszsze jedna izba, między… baszta, a fu… kusznia właśnie. Spoza szczelina ja widziała drewniana podłoga, a nawet solidno komino. – Aaa, ta… jak jej tam, cela straceńców? Ależ hrabino, a czy przy okazji oględzin żadnego smrodu nie poczułaś? Przecież aż nos skręca, gdy tam podejść. Poza tym zamek na wskroś zardzewiał i niełatwo go będzie na nowo rozchybotać. – A jak znajduję un fabbro, znaczy ślusara, dasz mi ta nora fetida? – Hrabina najwyraźniej nie chciała dać za wygraną. – A czy mogę odpowiedzieć jutro? – wykręcił się pułkownik. – Przyrzekam, że nawet jeśli będę zmuszony odmówić, starannie tę odmowę uzasadnię. Bez jakichkolwiek uprzedzeń. Polikarp bardzo się starał, by jego głos nie zdradzał sarkazmu. Pomimo to hrabina wahała się przez długą chwilę. Ale poddała się w końcu. – Trzymie cię za słowo, oficere – wycedziła w końcu. Po czym zadarła podbródek, odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła z powrotem ku schodom. Ale zanim dotknęła klamki, drzwi skrzypnęły i do izby wpadła Helena. Zobaczywszy hrabinę dziewczyna przyhamowała, dygnęła leciutko i skromnie spuściła oczy. Zaś dumna Włoszka wydęła pogardliwie usta, wypięła pierś i wreszcie znikła w ciemnym korytarzu. Odetchnęliśmy z ulgą. – O, śliczności nasze przychodzi – ucieszył się pułkownik, mogąc wreszcie skupić uwagę na sympatyczniejszej osobie. – Sole oriente, fugiunt stellae – palnąłem ja z kolei i wszyscy, którzy znali łacinę, zarechotali rubasznie. Ale to ja najbardziej się radowałem. Często porównywałem Helenę do niesfornej nimfy, stworzonej wedle mojego wyobrażenia o piękności wcielonej. Zachwycałem się jedwabistymi włosami, delikatnym noskiem, ale najbardziej podziwiałem jej skórę, delikatną i białą jak tłuste mleko. Tak, to ten osobliwy blask bieli – pełnej, soczystej i intensywnej – tak w głowie mi zawrócił. Hela była córką kasztelana Sergiusza Paliwody i bratanicą Siemirada, najwaleczniejszego z Paliwodów. Lekceważąc konwenanse, spędzała z nami popołudnia i wieczory. Towarzystwo innych dam, nawet rówieśniczek, najwyraźniej ją nudziło. Powitała wszystkich i każdego z osobna, rozdając uśmiechy na prawo i lewo. Potem podbiegła do mnie i ucałowała mnie w czoło. Serce podskoczyło mi od tego, a ja wraz z nim oczywiście, by mogło zachować właściwą pozycję wobec innych organów. Następnie Hela rozpostarła obszerną suknię i, okrążywszy stół, podfrunęła do Conora. – Obiecałeś mi powróżyć, mistrzu – rzekła przymilnie. – O nie! – zaprotestował nagle Beatus. – Nasz czcigodny astrolog powróży najpierw mnie, bo umówiliśmy się właśnie na dziś wieczór. Cóż, to było jawne grubiaństwo ze strony Beatusa, ale trochę go rozumiałem. Widok Heleny działał na niego jak płachta na byka, bo kasztelanka odrzuciła niegdyś jego awanse. Bawidamka złościło jeszcze to, że Hela łaskawym okiem patrzyła na mnie. – Gwoli prawdy, rzeczywiście obiecałem to Beatusowi. – Conor rozłożył bezradnie ręce, lecz w jego oczach migał figlarny ognik. – Ale ty poczekaj, dziecino, to nie potrwa długo. Hela skinęła głową i przysiadła skromnie na jedynym wolnym zydelku. Conor i Beatus siedzieli już właściwie obok siebie, więc wierszokleta tylko przysunął się do astrologa i sprezentował mu lewą dłoń. Irlandczyk wyjął wypukłe szkiełko w złotej oprawce i przesunął je nad otwartą dłonią młodzieńca. – Cóż, wieści mam raczej złe. – Conor zasępił się i niespiesznym ruchem schował przyrząd do skórzanego etui. – Pewnie powiesz mi, że śmierć tuż za progiem. Zdziwiłbym się, słysząc co innego. – Beatus silił się na obojętność, ale głos zadrżał mu wyraźnie. – Powiem ci tylko, młodzieńcze, że frontalnie zbiłeś mnie z tropu – westchnął Conor. – Twoja dłoń jest gęsto usiana liniami, które dają mnóstwo wskazówek. Tyle że są one sprzeczne. Widać, że idziesz na spotkanie śmierci, to prawda. Wiedz jednak, że nie skonasz ani od trucizny, którą zażyjesz po drodze, ani od ataku wściekłych bestii, ani od noża w krtani po rękojeść. Marna pociecha, ale zawsze. – Nie zaskoczyłeś mnie mistrzu aż tak bardzo – westchnął Beatus sentencjonalnie. – Tak właśnie mi Najwyższy ścieżki gmatwa. Łamigłówki mi układa, niejasne znaki i zagadki podsuwa. – No właśnie, a propos łamigłówek – wtrącił pułkownik. – Zdradź no Mychajło, czy rzeczywiście umęczymy się jutro, próbując sforsować te mocarne drzwi do składziku. Klucznik uważnie słuchał Conora i może dlatego nie zareagował od razu. Tym bardziej nas zaskoczył, zrywając się gwałtownie i machając rękami. – Ależ dobrodzieju, nikt tam nie powinien wchodzić! – wypalił podniesionym głosem. – Ani jutro, ani kiedykolwiek. – O, a czemuż to? – zdziwił się pułkownik. Mychajło zaczął łazić po izbie w te i z powrotem. Marszczył przy tym nos w nerwowym tiku, co oznaczało, że jest mocno poruszony. – To jest gniazdo klątwy. Ktokolwiek tam wejdzie, ginie w męczarniach. Właśnie dlatego zaparliśmy przeklęte drzwi na głucho. Klucznik nie tylko pałał wzburzeniem. Ton jego głosu miał narzucać wrażenie, że samo poruszanie tematu ściągnie nas nieszczęście. – Anielko najzacniejsza, czy tobie też się nastrój udzielił? – przerwał mu pułkownik z wyrzutem. – Mało mam trosk za dnia, żebym jeszcze wieczorem musiał tych smętów wysłuchiwać? – To nie przelewki, uwierz mi, łaskawco – ciągnął klucznik. – Wiem, że do tej pory o tym nie wspominałem, ale to dlatego, by nie wywoływać wilka z lasu. Nie chciałem tym bardziej napomykać o sprawie przy hrabinie, by cię nie postponować, ale skoro już to się stało, musisz znać prawdę! – Dość – uciął komendant. Niezbyt stanowczo, a raczej z nutą znużenia w głosie. – Jeśli mam słuchać ponurych historii, wolę odłożyć tę uciążliwość do jutra. I pewnie atmosfera zrobiłaby się ciężka, gdyby nie Helena, która nagle wstała i porwała leżącą w kącie bandurę. Zaintonowała skoczną piosenkę o łaziku Rafaelu. Podchwyciło ją kilku braciszków i raźniej nam się wszystkim zrobiło. Wkrótce jednak pożegnaliśmy naszą śpiewaczkę, pogasiliśmy świece i ułożyliśmy się każdy na swoim sienniku. Wszyscyśmy legli, ale nie wszyscyśmy posnęli. Ja wstałem po chwili i wymknąłem się z izby, mając nadzieję na krótką jeszcze pogawędkę z moim bóstwem przecudnym. I nie zawiodłem się. I jak zwykle była to najmilsza chwila doby. Nazajutrz inspekcję robiliśmy we trójkę: ja, pułkownik i klucznik Udałow. Łaził za nami na poły zafrasowany, na poły rozdrażniony. Notorycznie przy tym fukał i podkręcał wąsa. Odgadłem, że układał sobie w głowie, jakby tu wyświetlić mroczną tajemnicę przeklętej izby. W końcu pułkownik poświęcił mu chwilę uwagi, upewniwszy się, że u Kaszgarczyków wszystko po staremu. Opowieść Mychajły silne na mnie wywarła wrażenie. |