powrót; do indeksunastwpna strona

nr 06 (CVIII)
sierpień 2011

Wszyscy kochamy Tiny’ego Tima
James Wan ‹Naznaczony›
Horror jest niemiłosiernie ciężkim gatunkiem. Jakoś się tak złożyło, że żeby straszył, wymaga chyba nawet więcej niż wszystkie inne gatunki filmowe - może dlatego, że współczesny człowiek raczej przekroczył wszelkie tematy tabu, wszystko widział, więc pozostają raptem jego osobiste fobie. A każdy ma inne. Wygląda na to, że twórcy Naznaczonego doskonale o tym wiedzieli… a i tak niekoniecznie wyszli z tarczą.
ZawartoB;k ekstraktu: 50%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Naznaczony” zapowiada się jak klasyczny horror o opętaniu – mamy rodzinę wprowadzającą się do nowego domu, dzieci i dodatkowych współlokatorów, którzy niekoniecznie chcą się zgodzić na życie w symbiozie, a już tym bardziej oddać miejsce za bezcen. To ogólnikowe stwierdzenie, co prawda, mogłoby służyć równie dobrze za fabułę filmu traktującego o walce z karaluchami, więc szybko dopowiadam: ona (Renai) jest kompozytorką piosenek. On (Josh) wykłada na uczelni. One (dzieci – Dalton, Foster i ich młodsza siostrzyczka, która jeszcze nie wyrosła z kołyski) zapewniają rodzicom pełne wrażeń wprowadzanie się do nowego domu. Przynajmniej tak zakłada Renai, która zauważa jako pierwsza, że coś jest nie tak. Książki zmieniają swoje miejsce położenia, partytury nutowe lądują w dziwnych pomieszczeniach, a w dodatku Dalton i Foster widzą dziwne postaci. Czyli – jest klasycznie, zwłaszcza że domostwo jest rytualnie ponure, stare i duże.
Twórcy filmu zresztą chyba doskonale wiedzieli, że lepiej stworzyć horror, który będzie pogrywał sobie z kanonem niż tworzyć siermiężną kopię klasyków z pretensjami do czegoś ambitniejszego. Mają zresztą oni za sobą tak „Paranormal Activity” jak i „Piłę” i doskonale to widać na ekranie. Zwłaszcza, jeśli chodzi o obie części Paranormali – ujęcia kamery są praktycznie identyczne – miejscami można odnieść wrażenie (zwłaszcza na początku), że część ujęć była brana z kamer zamontowanych w celach typowo ochroniarskich, a ze dwa ujęcia po vontrierowsku są najprawdopodobniej ręczne. Zresztą, ujęcia wyszły całkiem zgrabnie. Gra aktorska trochę mniej, ale nie tak, żeby doprowadzać widza do szału, więc jest i tak dobrze. Niemniej jednak widz czuje się w trakcie seansu, jakby oglądał horror zrealizowany według wytycznych starej szkoły, w której mamy szumiące drzewa za oknem, stukanie, sylwetki, pajęczyny i całą resztę sztafażu. Atutem jest również muzyka, eksponująca fortepian, a efekty dźwiękowe (standardowe „bum!” w momencie, gdy widz powinien podskoczyć w fotelu) również bazują na nim. Miła zmiana na tle symfonicznego sosu, wszechobecnego w każdej produkcji. W ogóle atutem filmu jest jego oszczędność – widać, że doświadczenia związane z dylogią o nawiedzonym domu nie poszły na marne.
Zabawa jednak zaczyna się dopiero w momencie wkroczenia sił nieczystych do gry. Przede wszystkim Dalton nie ulega klasycznemu opętaniu – dziecko po wizycie na strychu po prostu się „wyłącza”, zapadając w stan podobny do śpiączki, śpiączką jednak niebędącym. Trzy miesiące później w domu zaczynają się dziać coraz dziwniejsze rzeczy, aż wreszcie Renai wymusza na swoim mężu zmianę miejsca zamieszkania. I rozpoczyna się totalny cyrk: kobieta widzi duchy, które bawią się z nią w berka do dźwięków „Tiptoe Through the Tulips” Tiny’ego Tima (nawiasem mówiąc: siły nadprzyrodzone, jak wyjdzie w trakcie filmu, jakoś wyjątkowo upodobały sobie ten kawałek – może to kwestia śpiewającego go pana…?), teściowa w snach rozmawia z dziwnymi postaciami w domu swojego syna, aż w końcu do akcji wkraczają łowcy duchów z polecenia teściowej.
I tutaj następuje totalne przeżonglowanie atmosfery – z horroru robi się groteskowa komedia, bo Specs i Tucker są duetem a la Flip i Flap. Ich metody są komiczne (najlepsze jest przerabianie zabawek na pełnoprawne urządzenia do wykrywania duchów), a ich pracodawczyni – Elise – jest nikim innym jak przetransponowaną na grunt współczesnego horroru szamanką w myśl zasady, że kiedyś szaleńców uznawano za osoby mające kontakt z Absolutem, a teraz pakuje się w nich Valium. Również źródło opętania Daltona staje się karykaturalne i, zamiast straszyć, śmieszy. Fabuła podobnie staje się dość przewidywalna (nawet potencjalny twist raczej nic nie wnosi), więc struktura przyjemności z filmu wygląda mniej więcej tak: 1/3 – nuda, 1/3 – zainteresowanie, 1/3 – nadzieja na ewentualne udziwnienia.
Efekt jest taki, że „Naznaczony” to film na raz, ale z pewnością w sali kinowej, bo to w końcu jednak horror. Ja się bawiłem przednio przez dużą część seansu, ale na drugi dzień nie pamiętałem zbyt wiele. Ot, film w sam raz na sezon ogórkowy.
PS Oczywiście, wyjątkowo, tytuł polski mimo rozjechania się z angielskim ma nawet do zaoferowania pewien związek z fabułą. Niemniej jednak na pewno trafiłby do kandydatur na idiotyczne tłumaczenia.



Tytuł: Naznaczony
Tytuł oryginalny: Insidious
Reżyseria: James Wan
Scenariusz (film): Leigh Whannell
Rok produkcji: 2010
Kraj produkcji: USA
Dystrybutor: Vision
Data premiery: 22 lipca 2011
Czas projekcji: 97 min.
Gatunek: horror
Wyszukaj w: Wysylkowa.pl
Wyszukaj w:
Wyszukaj w: Allegro.pl
Ekstrakt: 50%
powrót; do indeksunastwpna strona

102
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.