powrót; do indeksunastwpna strona

nr 07 (CIX)
wrzesień 2011

Czarna Gwardia
ciąg dalszy z poprzedniej strony
W przygasłym świetle ogniska ukazała się twarz. Nabrzmiała, postrzępiona, bez nosa, oczu, kiedyś ludzka, teraz od dawna martwa.
– Nieumarli! – udało mi się wykrzyczeć pomimo ciężaru na piersi. Zżółkłe połamane zęby kłapnęły mi tuż przed twarzą. Udało mi się nieco wyślizgnąć z miażdżącego uścisku, głównie dzięki śliskiemu, błotnistemu podłożu. Okropny smród prawie pozbawiał przytomności. Stwór nagle zasyczał, potem szybkie, zamaszyste cięcie pozbawiło go głowy, a potężny kopniak zrzucił zwłoki w błoto. Natychmiast się poderwałam, czując tępy ból w żebrach.
Wokół prawdziwy chaos i zamieszanie. Aeraghir rąbiący bezgłowe, miotające się ciało na kawałki, Hermulf przeklinający głośno, błysk ostrzy i buchające iskrami ognisko, a ponad tym wszystkim donośny głos Isylora:
– Trzeba ich porąbać! Joseph, roznieć ogień! – Isylor, z mieczem w ręku, odwraca się w stronę kolejnych kształtów majaczących w ciemności. Dołączają do niego Hagat i Silverus. Mroczne sylwetki, chrapliwe oddechy, a ponad tym wszystkim jednostajny, jękliwy skowyt…
– Morgana, łap za miecz! – Isylor przywołuje mnie do porządku.
Mimo bólu, ja też włączam się do tego szaleństwa. Nieumarli nie krzyczą. Nawet porąbani na kawałki próbują nas dalej atakować. Ich rany nie krwawią, a ciało odpada w wilgotnych, gąbczastych kawałkach. Smród nie jest już tak silny, dzięki ostremu, gryzącemu dymowi z ogniska. Ogień płonie jasno, rozniecony oliwą.
Cięcie, unik, kolejne cięcie, potem następne i następne, aż ręce omdlewają z wysiłku. Oddech pali, haustami łykam powietrze, stojąc obok Isylora. Jego dar odrzuca nieumarłych z przeraźliwą siłą, rozrywa na strzępy, ale cena jest wysoka. Widzę, jak dowódca słania się na nogach. Moje tatuaże mrowią, czuję jak chronią mnie i dają energię potrzebną do tego by wytrwać, choć zmęczenie tępi zmysły. Ból w boku zbladł. Wreszcie cisza. Spokój. Bezruch.
W końcu odzywa się Isylor:
– To chyba wszystkie. Zająć się rannymi. -. Jego głos jest jak zawsze opanowany, rzeczowy. – Co z Hermulfem?
– Miał szczęście, panie. Tylko siniaki. Gorzej z Josephem, chyba straci rękę. Wdał się jad.
– Morgana?
– W porządku. To tylko żebra. – Myślę, że nie tylko, ale na to będzie czas. Poza tym już się zaczęły goić, skoro walka wygasła i nie potrzebuję ochrony. Bogowie, jedna rzecz, za jaką mogę dziękować rodzinie, to moje tatuaże rodowe. Jedyne, co kiedykolwiek chciałam ze sobą zabrać.
Wokoło przerażone twarze gwardzistów z miasta, którzy w końcu zdążyli dojechać na sam koniec walki. Kilka ciał leżących nieruchomo w błocie, wokół wciąż podrygujące szczątki nieumarłych. David i Demar polewający je oliwą.
– To wszystko trzeba spalić, bo się pozrasta. Ciała też spalcie, inaczej powstaną. – Isylor oparł się na mieczu, zmęczony, oblepiony błotem jak my wszyscy. Po chwili kontynuował spokojnie – Najprawdopodobniej w okolicy jest nekromanta. Zapewne zostało mu jeszcze trochę powstańców, nie wierzę, żeby to byli wszyscy zaginieni. Poza tym są jeszcze cmentarze – podsumował spokojnie, zwracając się do dowódcy straży.
Popatrzył na pobojowisko. Demar właśnie podpalił ciało Dagardena, lub to, co z niego zostało. Teraz już wiem, kogo brakowało. Obok mnie Gen, blady, milczący. Pewnie myśli, co dalej. Pora przypomnieć sobie kodeks.
– Dobra, świta. Zbieramy się – zarządził Isylor. Miejscowi wybałuszyli na niego oczy.
– Jak to?! A co z… z tym wszystkim? Zamierzacie po prostu odjechać?
– To nie dzika magia. Nie nasza sprawa – odparł beznamiętnie Isylor. – Wezwijcie kapłana Pani Podziemi, jeśli potrzebujecie pomocy. – Bez słowa przełamał pieczęć powrotną do Twierdzy. Huk otwierającego się portalu zagłuszył obelgi. Ostatni rzut oka na zrytą ziemię, palące się szczątki, grupę wściekłych i przerażonych ludzi, stojących w kłębach gryzącego dymu.
Zalała nas fala gorąca i czerwieni.
• • •
Nad czarnymi murami Twierdzy krążyły ptaki. Przysiadały na krawędzi dachu stajni, by po chwili znów wzbić się w powietrze. Ten chaos i bezład oddawały zamęt w moich uczuciach. Przez plac powoli przeszła samotna sylwetka, prowadząc gniadego konia. Jedna ręka na temblaku, blada twarz… Joseph. Zastanawiam się przez moment, czy to prawda, że miał więcej szczęścia niż Dagarden czy Ulma – biedna Ulma, która miała sporego pecha i bardzo paskudną śmierć.
Czy w ogóle śmierć może być ładna albo dobra?
Joseph opuszcza dziedziniec główną bramą. Po chwili odwracam wzrok od jego lekko przygarbionej sylwetki. Nikt z nas nie lubi patrzeć na tych, którym się nie udało.
Dzisiaj, gdy mam Straż, chłodne wieczorne powietrze jest czyste. Mury jarzą się lekką czerwienią.
Niedługo będzie widać gwiazdy. Ich widok przypomina mi, że mam jakieś marzenia, z dala od Gwardii, Dziczy i śmierci…
Wiadomość dotarła do mnie o świcie, kiedy właśnie schodziłam ze swojej warty, przemknęła obok w postaci kilku zdań, urywków rozmowy.
– Słyszałeś, co mówią? Rilauven nie wrócił.
– To jeszcze nic nie znaczy, nie ma ich dopiero kilka dni.
– Tak, ale podobno nie otrzymali żadnych wieści. Poza tą, że Ingar zginął. Wieszcz to potwierdził.
– Kogo wyślą?
– Myślę, że Farrena. Albo Kiraela.
Przestałam słuchać, głównie dlatego, że usłyszałam już to co trzeba. Ingar to przyboczny Rilauvena. Jeśli nie żyje, nie jest dobrze. Kirael na pewno przyjmie zadanie, więc najpewniej już mogę się pakować.
Spotkałam go na progu stajni. Rozmawiał z Isylorem. Ostatnio mamy szczęście, jeśli chodzi o zainteresowanie dowódcy Gwardii. Niekiedy żałuję, że nie dowodzi już moim oddziałem. Ale czasem jestem za to wdzięczna. Mówią, że jego tropem podąża wiele cieni.
– Morgana – pozdrowił mnie odrobinę roztargniony. Odpowiedziałam na jego pozdrowienie. Skinął głową i zniknął wewnątrz stajni.
– Dobrze, że jesteś, Morgano. Będziemy wyruszać dziś wieczorem daleko na wschód, w ślad za Rilauvenem. Z tego, co wiem jest tam zimno, możliwe, że pada śnieg, doradzam ciepłe odzienie. – Kirael uśmiechnął się lekko. Widać było po nim, że jest zmęczony i zmartwiony.
– Kto jeszcze jedzie?
– Gen oczywiście, Elyvian, Demar, oraz może Anna. – Przez jego twarz przemknął wyraz smutku. Dagarden był przybocznym Kiraela przez trzy lata.
– Myślałam, że Silverus i Hagat.
– Zastanawiałem się nad tym, ale Isylor mi odradził. Silverus to kuzyn Rilauvena. Isylor uważa, że nie będzie obiektywny, poza tym niedobrze wysyłać dobrych znajomych na takie poszukiwania…
Nie musiał kończyć. To, że Rilauven nadal żyje mogło również oznaczać, że przejęła go dzika magia. Ktoś bliski mógłby się wahać w starciu z nim… A Rilauven jest zbyt niebezpieczny, by pozwolić sobie na wahanie.
– Mam nadzieję, że nie jest tak źle.
– Ja też mam taką nadzieję. Zawiadomię pozostałych. Idź się wyspać, albo nie wiem, co tam robisz w wolnym czasie – mruknął, unikając mojego spojrzenia. Przez moment zastanawiałam się, jakie teraz krążą o mnie plotki.
– Ruszamy wieczorem. Przerzucą nas niedaleko pozycji Rilauvena, tam gdzie dla niego otwarli portal. Wiemy, że cokolwiek się stało, jego misja mogła się nie udać, więc musimy być podwójnie ostrożni. Ach, Isylor mówił coś o magu, jeśli tak, to pewnie jeden z Mistrzów Ognia.
– To… Wygląda poważnie…
– Tak. Może być… Niebezpiecznie. Idź odpocząć.
– Tak jest. – Odchodząc, myślałam o krukach krążących nad wielkim placem. Czy ich władca się nam przygląda? Czy otrzymamy niebezpieczne błogosławieństwo Pana Kruków na drogę?
Dziedziniec był pusty, więc poza mną nikt jej nie zobaczył, jak przysiadła na drewnianym paliku, czarna, nastroszona. Nawet jej skwir, choć słyszalny, dotarł tylko do moich uszu i zmroził krew w żyłach. I tak, tamtego dnia o świcie, czarna pustułka trzykrotnym okrzykiem zwiastowała moją śmierć…

Kiedy przybyliśmy, na miejscu wciąż jeszcze był dzień. Otaczał nas rzadki, ogołocony z liści las, zmarznięta i pokryta cienką warstewką śniegu ziemia. Widać było, że napadał niedawno. Była nas w końcu szóstka; zamiast Anny, mag ognia imieniem Virro. Konie zaparskały cicho, ale w martwej ciszy lasu poniosło się to echem. Panujący wokół bezruch był przerażający.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

12
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.