Ten kadr nadawałby się do folderu turystycznego planety Yiteeth. Oczywiście pod warunkiem, że urocze rybki nie są miejscową odmianą piranii… Jak już pisałam w recenzji rysunki w komiksie „Rada Jedi” bardzo przypadły mi do gustu. Kreska jest czysta i zdecydowana, kolory nie epatują rozmydlonym komputerowym cieniowaniem, a co więcej, postaci znane z filmu są w miarę podobne z twarzy. Szczególnie urzekł mnie kadr przedstawiający podwodne życie planety, w dodatku z niebanalnego ujęcia: do góry. Nad porośniętym morskimi roślinami dnem suną ławice egzotycznych ryb, jednak wzrok widza odruchowo kieruje się w ślad za wyróżnionymi grubszym konturem – który jednocześnie dodaje głębi w zestawieniu z delikatnymi, pajęczymi konturami scenografii – postaciami. Kto nie czytał całości komiksu, nie zgadnie, że jest to mistrz Jedi ze swoim padawanem, a nie jakieś lokalne stwory. Na szczęście wszyscy Jedi w tym tomiku zostali przedstawieni tak pozytywnie, że wybaczam im nawet cudaczny wygląd. Po uważniejszym przyjrzeniu się kadr ujawnia dużą staranność rysownika. Davide Fabbri nie zapomniał nawet o takich szczegółach jak rzucany na wodę cień zaparkowanego przy brzegu statku kosmicznego i o pokazaniu, jak jego podwozie wbija się w skarpę, co sugestywnie oddaje ciężar maszyny. Blade kolory i kontury tego, co nad wodą, podkreślają wrażenie znajdowania się w głębi (zwróćcie uwagę na wynurzoną nad powierzchnię głowę mistrza Tsui Choi, której obrys zrobiony jest cieńszą kreską niż reszta postaci), autor nie zapomniał także o rozchodzących się na wodzie kręgach. Padające ukosem promienie słońca nadają obrazkowi sielskiego, niemal rajskiego nastroju; urwisko po prawej swoją czernią jeszcze bardziej podkreśla świetlistość tła. Po jeszcze uważniejszym przyjrzeniu się zobaczymy rybę z fluorescencyjnym wyrostkiem oraz dziwne, galaretowate stworzenie – zapewne odpowiednik ziemskiej meduzy. A bąbelki powietrza uciekające z paszczy Keena Feedy są narysowane tak realistycznie, że wręcz słyszę ich bulgot. |