powrót; do indeksunastwpna strona

nr 07 (CIX)
wrzesień 2011

Czarna Gwardia
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Tak, ja też się dziwiłam, że tu jestem.
Patrząc na Dzicz, żałowałam, że nie napisałam listu.
Milczenie.
W miarę jak zbliżaliśmy się, narastało zdenerwowanie. Isylor jechał w środku szyku. Obok mnie mój przyboczny. Zapomniałam z tego wszystkiego zapytać go o imię. Rudowłosy elf.
– Crissennan – rzucił. Poklepał szerokie ostrza lekkich mieczy. – Miecz dla twego łuku.
– Morgana.
– Po co wróciłaś? – Ostre, bezpośrednie pytanie z boku. Isylor zrównał się ze mną.
– Słucham?
– Po co? I dlaczego Zwiad?
– Trzeba zarabiać – odparłam lakonicznie, trochę zirytowana.
– Są inne sposoby.
– I kto to mówi! – zadrwiłam. Zacisnął szczęki, nie odpowiedział. W jego ciemnych oczach coś błysnęło, ale zmilczał. Oboje byliśmy uparci.
Szczelina gołym okiem jest nie do odróżnienia od każdego innego miejsca na skraju Dziczy. Dlatego magowie ustawili dwie wysokie, płonące przenikliwym, czerwono-złotym światłem pochodnie. Szczelina to po prostu możliwość powrotu zza Granicy, nic więcej. Albo aż tyle.
Szóstka ludzi i magowie zsiedli z koni, odprowadzili je na bok, dalej od linii drzew. Do środka wchodzą tylko ci elfiej krwi. Pan Kruków jest przewrotny. Ludziom dał moc zatrzymania Dziczy Granicą, ograniczenia jej na zamkniętym terenie. Elfom dał moc jej przekroczenia. Dlaczego? Nikt nie wie.
– To wasz przewodnik. – Mag uniósł dłoń, na której zalśnił i zatrzepotał skrzydłami czerwony ptaszek utkany ze światła. Drugą ręką podał krótką, grubą laskę z symbolem oka. Skromne wyposażenie. Jednak użycie większej ilości magii w Dziczy równało się samobójstwu.
– Umieśćcie to we wskazanym miejscu, albo możliwie blisko. Jak zawsze. – Uśmiechnął się słabo. Isylor skinął głową.
– Wszyscy gotowi? Ktoś zostaje? – Zwykłe pytanie, czasem się to zdarza.
Reszta oddziału milczy jak zaklęta. Czarne oczy Isylora zatrzymały się na moment na mnie, miałam wrażenie, że coś powie, ale nie. Nie miał prawa wydać mi rozkazu pozostania tutaj. Milcząco odwrócił wzrok, pokonany? Tak bardzo chciałam porozmawiać, ale jaśniejące czerwienią przejście przypominało, że nie ma czasu. Cierpki zapach, kiedy elfy rozcierają sok ze zmiażdżonych ziół na twarzach i rękach. Ta drobna magia ochroni przed tym, co w Dziczy nie jest żywe, ale również może zabić.
– Puścić ogień – rozkazał Isylor. Drugi mag poderwał do góry ramiona, wyrzucił przed siebie huczącą kulę ognia. Pomknęła w stronę lasu… I drzewa wygięły się, by usunąć się z drogi. Ptaszek wzleciał w powietrze i pomknął za nią.
– Ruszamy.
I ruszyliśmy. Zwinnie, szybko.
Tempo spadło pół stajania dalej. Przewodnik, doskonale widoczny, dostosował się do nas. Tatuaż oka płonął jasno, krzycząc o niebezpieczeństwie.
Powietrze było duszne, mimo że zaczęło mżyć. Crissennan trzymał się blisko mojej prawej.
Przede mną Isylor z łukiem, w towarzystwie dwójki uzbrojonej w jarzące się lekkim błękitem miecze.
Veran i Elian, jak słyszałam. Bracia krwi podobno.
Z tyłu pozostała siódemka. Nie musiałam odwracać głowy, by wiedzieć, że jadą za nami. Brzęk zbroi, ciche komendy i parskanie koni.
Ziemia jest podmokła i miękka, poskręcane korzenie od czasu do czasu przecinają drogę, ale las nie jest tak gęsty jak można by się spodziewać, choć w końcu zsiadamy z koni.
Najpierw jedna szóstka, potem druga. W momencie, gdy stawiam stopę na ziemi, Isylor krzyczy:
– Lewa tył!
Obracam się błyskawicznie, strzała na cięciwie. Coś skrzydlatego, trochę większy nietoperz, odrywa się od kory pnia i skacze, a za nim następne i następne… Świst strzał, jazgot stworzeń, brzęk pękającego pojemnika z oliwą – ktoś rzucił z tyłu.
– Cofnąć się! – Znów Isylor, w tym czasie Crissennan płynnym ruchem rozcina na pół pikującego na moją twarz stwora. Drgające części spadają na ziemię. Natychmiast oblepia je gruba warstwa bzyczących, wielkich much. Zasłaniam twarz chustą, by którejś nie połknąć.
Powietrze jest gęste od nich, wyczuły krew. W pień drzewa wbija się płonąca strzała, kora i pozostałe na niej stworzenia zajmują się ogniem. Grunt jest śliski, ślizgają się nawet konie, gdy oddalamy się od palącego się drzewa. Jego gałęzie skwierczą i zwijają się.
Ptaszek migocze przed nami.
Co to jest Dzicz?
Chaos, śmierć, zniszczenie. Próbuje zmęczyć nas ciągłymi atakami, byśmy nie mieli siły wrócić. Powykrzywiane stwory, karykatury zwierząt, kpina z praw natury. Ale po tylu latach jakiś głos wewnętrzny mówi mi, że być może Pan Bólu chciał coś przekazać swoim dzieciom, otwierając im ścieżkę tutaj…
Krew, okrzyki. Kwik konia powalonego na ziemię, warkot zżerających go żywcem potworów. Pewny cios mieczem kończy jego cierpienia, dwa celne strzały zdmuchują stworzenia z końskiego boku.
Pot zalewa oczy. Chwila wytchnienia. Cztery osoby odpoczywają, reszta czuwa.
Brzęczenie much towarzyszy nam nieprzerwanie.
Chwilowe zamroczenie, czy to z gorąca, czy z wyczerpania i Dzicz wykorzystuje moją chwilę słabości. Kudłaty kształt pojawia się znikąd, powala mnie na plecy. Olbrzymie, oślinione szczęki rozwierają się sięgając do mojej krtani, nie zważając na wbite w potężny kark ostrze.
Aya, moje dziecko, wybacz mi!
Ostatnia myśl, głupia, pełna strachu i… Szczęki zatrzymują się tuż przed moją twarzą, napotykając niewidzialną barierę. Ciałem potwora wstrząsa dreszcz, jego szyja skręca się nienaturalnie, potem ciężkie ostrze włóczni przebija jego bok i odrzuca. Szarpnięcie, staję na nogi. W uszach mi dzwoni. Erradiol wyrywa włócznię z cielska ohydztwa. Przede mną twarz Isylora. Jego ciemne oczy błyszczą. Strach? Niepokój? Coś mówi.
– Stoisz?! – Kiwam głową. Z nosa cieknie mu cieniutka strużka krwi. Ociera ją niecierpliwym ruchem. Nadużył swojej mocy.
Zza nas krzyk. Głośny agonalny skowyt. Pierwsza zdobycz Dziczy – zwijający się z bólu elf, nad nim drugi kudłaty potwór, masywne szczęki z chrzęstem miażdżą oderwaną nogę. Udaje mi się zareagować szybko, napiąć łuk i wpakować strzałę dokładnie między jarzące się, jednolicie białe ślepia. Łapy stwora przez chwilę drżą konwulsyjnie, następna strzała dokańcza dzieła.
Veran i Elian rąbią kolejnego na kawałki. Ktoś klnąc zbliża się do rannego. Błyska stal. Jest nas już jedenastka. Teraz naprawdę zaczynam się bać. Konie rżą panicznie, tylko wielki, kary ogier Isylora jest spokojny. Isylor szarpie mnie za ramię i popycha do przodu.
Migoczący ptaszek przysiadł koło omszałego, pokrytego czymś śluzowatym, kamienia.
– To tutaj? – Isylor kiwa głową. Laska po wbiciu w ziemię lekko wibruje. Wyryte na niej oko otwiera się, na znak, że Obserwator został ustawiony. Elian gwiżdże na nas.
– Nie ma Kilvana – mówi.
Nie ma też Verana, jego i jeszcze dwójkę naszych zżarł ogromny dwugłowy wąż. Jeden moment, atak olbrzymiego cielska, i już ich nie było… tak po prostu.
– Kiedy zniknął? – odpowiedź Eliana zagłusza przeciągły krzyk.
Nic więcej nie trzeba dodawać.
Zostało nam sześć koni, siedem osób.
– Morgana, za mnie – polecił Isylor, wskakując na swojego wierzchowca. Ktoś z przodu odpalił pieczęć ognia, bo zrobiło się jasno i ujrzeliśmy zwijające się niczym kłębowisko węży gałęzie drzew wokół nas.
– Jedziemy! – Isylor spiął konia do galopu, co tutaj wydawało się szaleństwem, ale większym było pozostanie w miejscu. Za nami świst ostrych pnączy tnących powietrze.
Koń toczył pianę z pyska, z chrapnięciem nagle potknął się, zwolnił, po czym upadł do przodu. Zeskoczyłam na bok, ledwie unikając przygniecenia. Ta sztuka nie udała się Isylorowi. Krzyknął boleśnie, prawie stracił przytomność, ale szarpnął się, próbując się wydostać. Crissennan wstrzymał swojego konia by zeskoczyć, zwolnił też Elian.
– Jechać dalej! – krzyknął Isylor z wysiłkiem. Crissennan doskoczył do niego. Razem zaczęliśmy go wyciągać spod martwego konia. Zaklął widząc, że cały szyk zawraca, by nas chronić. Zauważyłam, dlaczego koń padł. Jego brzuch i pachwiny naszpikowane były mrowiem drobnych, ostrych kolców.
Isylor dał radę z pomocą Eliana dosiąść innego konia, zwolniliśmy teraz, by dostosować tempo do pieszych. Isylor, blady, odpiął kołczan z połamanymi w czasie upadku strzałami. Bardziej instynktownie niż świadomie dobył krótkiego miecza.
Już niedaleko, myślę, i rzeczywiście jest już niedaleko, widać poblask magicznych latarni. Nasz mały przewodnik skierował się właśnie tam. Coś doskakuje z boku, Crissennan tnie i biegnie dalej, nie zwracając uwagi na skutek ataku. Przed nami prześwit. Droga na zewnątrz.
– W bok! – ostry krzyk Isylora zaskoczył wszystkich, ale posłusznie skręcają, ja również odskakuję w bok. Tylko Crissennan, czy to się potknął, czy nie usłyszał, wpadł między drzewa, prosto do prześwitu. Zniknął w mgiełce krwi i drobnych strzępów, która osiadła potem na niciach niewidocznej dotychczas pajęczyny rozciągniętej między pniami drzew.
Krzyk uwiązł mi w gardle.
Pozostała czwórka rusza bokiem, konie przeskakują przez zaporę z kolczastych krzewów.
Coś krzyczą do magów czekających na zewnątrz. Koń, na którym jedzie Isylor, ledwie biegnie, tak, że dotrzymuję mu kroku. Nie odwracam się. Ogień uderza w krzewy, błyskawicznie je pochłania, droga wolna. Nie zważając na płomienie, przeskakuję, przez chwilę mam wrażenie, że coś mnie chce pochwycić, ale wydostaję się na otwarty teren.
Obok Isylor, zsuwający się z poparzonego, słaniającego się konia. Niepewnie staje na rannej nodze. Widzi mnie.
– Uciekaj! – Rusza do przodu, pomagając sobie swoim darem, ale wolno, za wolno. Kwik. Patrzę do tyłu, z krzaków wystrzeliły kolczaste pnącza i owinąwszy się wokół tylnej końskiej nogi, wciągają wierzgające zwierzę do lasu. Kolejne pędy wbijają się w jego skórę, przebijają na wylot. Ręce mi drżą, ale strzała pewnie trafia konia w kark. Odwracam się…
Nagłe szarpnięcie pozbawiające mnie tchu. Po raz pierwszy widzę na twarzy Isylora przerażenie, rozpacz… Zabawne, dzieli nas pięć kroków, a między nami Granica…
– Morgana!… Nie… Nie ty… – jego głos przechodzi w szloch. Dlaczego tak bardzo skrywamy swoje uczucia?
Patrzę w dół i widzę kolczasty pęd, taki z ostrym, trójkątnym ostrzem na końcu, wystający z mojej piersi. Pewnie dlatego nie mogę się odezwać, nie mogę wykrztusić nic poza krwią, nawet głupiego słowa…
Isylor wyciąga rękę, ale jest za daleko. Nasze palce prawie się stykają, brakuje może kilku cali…
Szarpnięcie do tyłu.
Powinnam była mu powiedzieć wcześniej. Powinnam była…
powrót; do indeksunastwpna strona

15
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.