Z tekstów pozakomiksowych wyróżniał się kącik filatelistyczny, w którym zaprezentowano serię sześciu czechosłowackich znaczków poświęconych zabytkowym pistoletom z XVII, XVIII i XIX wieków. Nie zabrakło też, co stało się już w zasadzie tradycją, strony z łamigłówkami rysunkowymi i logicznymi. KAW nie odpuścił również reklamy swoich wydawnictw – tym razem wybór padł na serię „Miniatury lotnicze”, w której ukazywały się niewielkich rozmiarów książeczki opowiadające przeważnie o losach polskich lotników podczas drugiej wojny światowej. Wśród autorów powtarzały się takie nazwiska, jak Kazimierz Sławiński, Medard Konieczny, Władysław Kisielewski, Tadeusz Dalecki, Jerzy Zarębski oraz Bogdan Bartnikowski („
W piaskach Synaju”) – dzisiaj już niemal całkowicie zapomniane… Swój dalszy ciąg miała w numerze czternastym fantastyczno-naukowa seria Stefana Weinfelda (scenariusz) i Witolda Parzydły (rysunki) „Opowieści nie z tej Ziemi”. W „Świecie obłąkanych automatów” swoją historię przedstawił kolejny z myślonautów – profesor Crofor. Otóż pewnego dnia przypadkowo udał się on na planetę 44-72-71 (ciekawe, czy autor przypadkiem nie ukrył pod tym kryptonimem prawdziwego numeru telefonu?), gdzie dane mu było przeżyć mrożącą krew w żyłach przygodę. Dostawszy się w ręce szalonych maszyn, musiał się bowiem nieźle nagłowić, aby uratować skórę. Z trzech dotychczasowych opowieści Weinfelda i Parzydły ta była zdecydowanie najciekawsza. Wizja świata, w którym rządzą automaty mające tylko jeden cel – tworzyć coraz doskonalsze modele robotów – mogła wydawać się wręcz przerażająca. I na dodatek dawało się ją odczytać – zarówno wtedy, jak i dzisiaj nawet – na różne sposoby, chociażby jako obraz odwiecznego konfliktu pokoleń, który na planecie 44-72-71 przybrał wyjątkowo niebezpieczną, skrajną formę. Szkoda jedynie, że w ślad za ponurą wizją scenarzysty nie powędrowała także wyobraźnia rysownika. Żałować można więc, że tekstu tego pisarz nie oddał w ręce Waldemara Andrzejewskiego, który tak dobrze poradził sobie, rysując jego „
Tam, gdzie słońce zachodzi seledynowo”.
Na finał zaserwowano czytelnikom czteroplanszową opowieść fantastyczno-historyczną „W mocy Wielkiej Bogini”, którą swoimi nazwiskami podpisali – zaproszony do współpracy z „Relaksem” przez Grzegorza Rosińskiego – rysownik Marek Szyszko („
Na surowym korzeniu”) oraz scenarzystka Maria Olszewska-Wolańczyk. Punktem wyjścia były prawdziwe wiadomości o wielkich sukcesach angielskich archeologów w Turcji, którzy w końcu lat 50. ubiegłego wieku niedaleko Konyi (na wschodzie kraju) w miejscowości Çatalhöyük odnaleźli pozostałości miasta z epoki neolitu, a w nim liczne posążki Wielkiej Bogini – Matki Ziemi (z gigantycznymi piersiami i pośladkami). Informację o tym czyta właśnie w „Kurierze Popołudniowym” (w sierpniu 1961 roku) bohater komiksu. Jednocześnie marzy o tym, by – jak ojciec – podróżować po świecie. I niemal natychmiast, dzięki magicznej klepsydrze, jego marzenie się ziszcza – zostaje przeniesiony w czasie. Świat, do którego trafia, nie jest przyjazny mężczyznom, choć on sam nie może specjalnie narzekać; tym bardziej że od razu wpada w oko pięknej Enani, która niemal siłą zaciąga go do swego domu i oświadcza, że zostanie jej mężem. Pojawienie się przybysza z przyszłości nie pozostaje jednak bez wpływu na codzienne życie osady, co nie wszystkim się podoba. Scenariusz nie zachwyca, na dodatek autorce przytrafiła się koszmarna wpadka – na poły sportową rywalizację zapaśników nazywa bowiem „igrzyskami”, nie bacząc na to, że pojęcie to narodziło się w starożytnej Grecji prawie sześć tysięcy lat później. Osada z Çatalhöyük datowana jest bowiem na mniej więcej połowę ósmego tysiąclecia przed narodzinami Chrystusa, a pierwsze udokumentowane historycznie igrzyska odbyły się w Olimpii w 776 roku p.n.e. Zastrzeżenia można mieć także do grafika, który potraktował swoje zadanie trochę po macoszemu. Wykreowane przezeń neolityczne miasto pozostawia czytelnika całkowicie obojętnym, równie dobrze mogłoby tak wyglądać blokowisko z epoki Gierka. Mimo to Szyszko stał się niebawem jednym z czołowych rysowników „Relaksu”; natomiast Olszewska-Wolańczyk stworzyła jeszcze tylko jeden pseudohistoryczny komiks – „Łzy Bałtyku” (z rysunkami Zbigniewa Kasprzaka), które ukazały się w 1982 roku w czarno-białym zbiorze KAW-u „Ogień nad tajgą”. W tym dziełku przedstawiła z kolei legendę słowiańskiej Winety – zaginionego miasta, które miało istnieć przed wiekami u ujścia Odry do dzisiejszego Zalewu Szczecińskiego.