Można powiedzieć, że poznański Polcon 2011 miał wszystkie zalety tegorocznego Pyrkonu i ani jednej jego wady: sale były przestronne, a klatki schodowe przepustowe, zaś na prelekcjach można było posłuchać o różnych ciekawych rzeczach, jak wodospady robione z soli albo mysz z ludzkim uchem. Odbyło się też komisyjne ważenie jednego z popularnych pisarzy fantastyki…  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Pierwszym wrażeniem po wejściu na teren Międzynarodowych Targów Poznańskich był ogrom holu między budynkami, gdzie pod szklanym dachem rosną drzewa i wiszą wycięte z zielonego papieru formy w kształcie ni to liści ni to jaj Obcego. W przeszklonych budkach pośrodku była akredytacja, z czytelnie wypisanymi kartkami, które okienka są dla uczestników, które dla gości itp. Mimo tych informacji niemal wszyscy ustawiali się w dłuższej kolejce, a nie w krótszej. Dostałam materiały konwentowe, w tym rekordowo gruby tomik zajdlowy w cytrynowej okładce; tym razem nie było żadnych gadżetów w rodzaju długopisów, smyczy itp. – gorzej, że nie było również znaczków konwentowych. Identyfikator miał z tyłu kod kreskowy do przechodzenia przez bramki na teren konwentu. Budynków było więcej niż na Pyrkonie, a więc i sale bardziej przestronne, co się chwali. Organizatorzy wyciągnęli też wnioski ze skarg uczestników Pyrkonu i otworzyli dodatkową klatkę schodową w budynku 14A, dzięki czemu uniknięto korków. Pierwszym punktem programu – oprócz oficjalnego otwarcia – była prelekcja o dziwnych zwierzętach. Prowadząca pokazywała slajdy i trochę mówiła, ale niewiele. Najpierw o niezwykłych gatunkach, jak blobfish, żaba włochata czy mysz jerboa, następnie o hybrydach międzygatunkowych, a na koniec o wynikach eksperymentów naukowych, typu fosforyzujące małpki czy mysz z ludzkim uchem na grzbiecie. Ciekawa była historia kurczaka, który przeżył mimo obcięcia mu większości łba (gospodarz nie docelował, i potem obwoził zwierzaka po jarmarkach) albo informacja o krzyżówce lwa z tygrysem, która w wyniku heterozji jest większa od każdego z rodziców, co szczególnie imponująco wyglądało na zdjęciu. Niestety, materiał do przedstawienia skończył się prowadzącej po 35 minutach…  | KTOŚ_1: Koń rasy shire czołowo zatrzymuje samochód. KTOŚ_2: W tym świetle szarża kawalerii na czołgi nabiera zupełnie nowego znaczenia. |  |
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Następnie poszłam na prelekcję o logice biegającej nago po łące, która była prawie taka sama, jak na Pyrkonie, z tym, że ilustrowana zabawnymi obrazkami. Najbardziej podobało mi się zestawienie: NARUTO: I kill rogue ninjas. KENOBI: I kill Sith lords. HARRY POTTER: I kill dark wizards. EDWARD CULLEN: I sparkle. Twórczość blogaskową prelegentki zilustrowały malowniczymi przykładami aŁtoreczkowej głupoty, na przykład Harrym, który ma 80% krwi jednorożca. Tajemnicą pozostaje, w jaki sposób można mieć 80% krwi kogokolwiek oraz jak przodkowie Pottera krzyżowali się z koniowatymi.  | PRELEGENTKA: Zastanawiałyśmy się, co właściwie Harry′emu daje te 80% krwi jednorożca. GŁOS Z SALI: Wykrywanie dziewic! Cytaty z aŁtoreczek: - Nie wiem, jakiego zapachu był czas, gdy mijałam się z nim na zakrętach losu.
- Motto bloga: Czarne myśli mogą być też złote.
- Okrągłej komnacie brakowało jednej ze ścian.
- Była sama w nicości, którą wypełniała pustka.
- Wtem wszystkie twarze centaurów spoczęły na nas.
PRELEGENTKA: Miłość między Mary Sue a Tru Lofferem nie rozwija się, nie potrzebuje czułości, słońca, można chyba ją kupić za 3.99 zł w Biedronce, dolać wody i gotowe. PRELEGENTKA: Omawiane teksty nie są naszą własnością intelektualną… KTOŚ: Użycie słowa „intelektualna” jest w tym kontekście nadużyciem. |  |
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Potem poszłam na prelekcję Kuby Ćwieka o obrażaniu uczuć religijnych. Zgodnie ze swoim zwyczajem prowadzenia prelekcji, Kuba zaczął od prośby o zdefiniowanie pojęcia. Powiedziałam, że uczucia religijne istnieją tylko wtedy, kiedy są obrażane – podobnie jak wiatr, który jest tylko wtedy, kiedy wieje, ale prowadzący podjął się ich zdefiniowania na przykładzie swoich uczuć do fikcyjnej kobiety („Czy jest na sali jakaś Hermenegilda?”). Kuba powiedział też, że w Polsce największe oburzenie i groźby sądowe spowodowało wcale nie „Ostatnie kuszenie Chrystusa” czy „Dogma”, ale film „Ksiądz”, co jest w naszym kraju dość typowe: kapłan jako obiekt kultu. Wspomniał też o słynnym komiksie „Battle Pope”, w którym papież staje się mocarnym superbohaterem, a Jezus – jego pomocnikiem. Wieczorem zajrzałam na chwilę do sali multimedialnej, gdzie była prelekcja o hentai, połączona z pokazem filmu, więc popatrzyłam sobie na seksualne przygody ucznia wysłanego na wymianę do żeńskiej szkoły, w której istnieje erotyczny klub z elementami sado-maso, a wszystkie nauczycielki i uczennice mają piersi wielkości głowy oraz spódniczki odsłaniające majtki. Potem w innej sali obejrzałam końcówkę ciekawego graficznie (jakby połączenie chropawego rysunku piórkiem z gładką grafiką komputerową) filmu o dwóch pilotach walczących ze sobą aż do śmierci. W piątek przed południem zaliczyłam prelekcję „Quo vadis, fanDomine?”, która prowadził jakiś mało doświadczony konwentowicz, więc słuchacze z Witkiem „Szamanem” Siekierzyńskim na czele szybko przejęli stery dyskusji. Zaczęliśmy od zdefiniowania pojęcia fantastyki, fana i konwentu (to ostatnie wcale nie było proste! Czy wielotysięczny zlot fanek pisemka „Witch Czarodziejki” jest konwentem? A LARP terenowy?), potem rozmawialiśmy o wadach dawania zniżkowych wejściówek za prowadzenie prelekcji, bo to obniża ich poziom. Witek był także przeciwny dawaniu zniżek gżdaczom. Padła też propozycja punktów programu dla początkujących i zaawansowanych fanów, co na kilku konwentach, w tym Polconie′11, próbuje się wprowadzać, ale nie wiem, z jakim skutkiem. Za to specjalne bloki programowe dla dzieci są już praktycznie normą.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Prelekcja Ewy „Srebrnej” Marczyńskiej o pisaniu fanfików byłaby fajniejsza, gdyby prowadząca dobierała jakieś bardziej popularne przykłady niż „Duma i uprzedzenie” oraz „Dr Who”. Było wyjaśnienie różnych pojęć fanfikowych, tak jak Mary Sue, PWP („Plot? What Plot?” ewentualnie „Porn Without Plot”), kanon, slash, pairing, crossover. Podobno istnieje crossover Biblii z tetrisem oraz Lovecrafta z musicalem pod tytułem „Shoggoth on the Roof”. Srebrna rzucała w tłum czekoladki, nagradzając słuchaczy za przykłady najdziwniejszych pomysłów. Istnieją też crossovery polegające na tym, że spotykają się postaci z różnych filmow granych przez tego samego aktora, np. Johnny′ego Deppa. Albo postać spotyka realnego aktora. Michał Lisiecki miał świetną prelekcję o efektach specjalnych, na której już byłam na Triconie, ale dopiero teraz dano mu aż trzy godziny, dzięki czemu nareszcie wyrobił się z całym materiałem. Przyszłam na ostatnią godzinę, czyli efekty naszych czasów: przenikający przez kraty robot w „Terminatorze”, twarz z wody („Otchłań”), Jar Jar, wodospady w stolicy Naboo zrobione z soli.  | MICHAŁ: Jeżeli w filmie jakiś samochód wiruje w ten sposób, to na 90% jest to film Michaela Baya, bo on uwielbia, kiedy samochód w ten sposób wiruje. |  |
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Zachodzące słońce wyzłacało hol, po którym rzucając długie cienie przechodzili elfi łucznicy, szturmowcy Imperium i niezwykle pięknie przebrana blond Na′vi; na ławce siedział żołnierz z karabinem, w masce z filmu „V jak Vendetta”. W zacienionej odnodze holu odbyły się warsztaty z sunandy – tańca łączącego elementy tańca brzucha, flamenco i tańców murzyńskich. Pięknie ubrane dziewczęta uczyły nas kręcić biodrami („ruch nogi jak rozgniatanie peta na asfalcie”) oraz obracać z uniesionymi ramionami. Staszek Mąderek miał spotkanie o swoim filmie „Szczeppan Kleszcz”: kleszcz z miejskiego parku staje się humanoidem z amnezją. Polegało to na filmowaniu faceta, który ma na głowie kask motocyklowy oklejony plastikiem w kształt żuwaczek, a na plecach dętkę od traktora w szmacianym pokrowcu. Facet chodził po centrach różnych polskich miast i zagadywał ludzi, a co jakiś czas wpatrywał się intensywnie w Pałac Kultury albo w jakąś wieżę kościelną – że niby wieża to jedyne wspomnienie, jaki mu zostało, i on jej teraz szuka. Wieczorem odbył się wykład Klaudii „Foki” Heintze o kadzidłach, która omal nie została odwołana, bo w sali były czujniki dymu, na dworze wściekły wiatr i dopiero po licznych przenosinach wylądowaliśmy w tym miejscu holu, gdzie były warsztaty taneczne, na rozścielonej na posadzce wielkiej macie. Foka prezentowała nam różne rodzaje kadzideł i olejków zapachowych, informując, skąd pochodzą i jak się je wytwarza. Miała też esencję kawową, którą wącha się żeby zresetować sobie odczuwanie zapachów.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Dowiedzieliśmy się, że spalanie jest najstarszym znanym sposobem wyzwalania zapachu, a człowiek, który pachniał kadzidłem, był milszy bogom. Kadzidło frankońskie przywieźli do Europy krzyżowcy – odtąd wznowiono zapomniany rzymski zwyczaj palenia kadzideł przy rytuałach. Cynober jest tak toksyczny, że być może przyczynił się do powstania mitu o koszulce Dejaniry, a jednym z najdroższych zapachów jest aouth – olejek 10 razy droższy od złota. Pochodzi z drewna drzewa agarowego zaatakowanego przez specjalny grzyb przed 100-200 laty. Obecnie robi się perfumy o dziwnych zapachach, np. firma Comme Des Garcons robi takie o zapachu rozgrzanej kserokopiarki albo wyścigów samochodowych z lat dwudziestych. |