powrót; do indeksunastwpna strona

nr 08 (CX)
październik 2011

Nokturn na dwa głosy
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Zaparkowałem przy Porte de la Villette i pobiegłem na stację metra. Mercedes zwolnił, kierowca najwyraźniej zaczął szukać miejsca, żeby stanąć. Nie interesował mnie ciąg dalszy – wsiadłem w pociąg linii M7 i moment później pędziłem przez Paryż, byle dalej od tajemniczego wozu.
• • •
Otworzyły się drzwi, w twarz Chopina buchnęło ciepło, zapach mięs skwierczących na rożnie, chaos głosów i tonacji. Przy stołach i ławach zgromadzone były tłumy, z dzbanów lało się gorące czerwone wino, muzyka dobiegająca z głębi lokalu walczyła o lepsze z gwarem rozmów. Początek marca przyniósł ze sobą ostatnią falę srogich mrozów i dorożkarze pospołu z robotnikami, kupcami czy urzędnikami szukali schronienia i napitku w niezliczonych paryskich lokalach.
Fryderyk przesuwał się od stołu do stołu, próbując przebić wzrokiem półmrok. Odwzajemniał nieliczne powitania, ale nie zatrzymywał się, szedł dalej. Człowieka, którego szukał, znalazł – rzecz jasna, przy rozlatującym się pianinie.
Powitał przyjaciela, kładąc mu dłoń na ramieniu, i usiadł obok. Ferenc Liszt – albo „Szalony Węgier”, jak nazywały młodego pianistę co poniektóre gazety – spojrzał na Chopina, wyszczerzył zęby w uśmiechu i, nie przestając grać, beknął tak, że goździki było czuć aż przy wejściu. Miał na sobie swój zwyczajowy czarno-czerwony surdut; gruby płaszcz leżał na nakrywie pianina. W knajpie było gorąco, pot pozlepiał złociste włosy młodzieńca w strąki i zrosił czoło.
Chopin dołączył się do luźnej improwizacji wokół sonaty Haydna, nie bacząc na pojawiające się tu i ówdzie fałsze oraz głuche dźwięki – efekt instrumentu, na którym częściej rozbijano łby niż grano. Przegrali wspólnie kilkanaście taktów i Liszt gładko przeszedł w jedno rondo, które kiedyś wspólnie napisali, upoiwszy się wcześniej paroma butelkami Merlota.
Przerwali jakiś kwadrans później. Zaraz pojawił się przy nich parujący dzban i dwa kubki.
– Do niczego gra z przyjacielem, którego coś trapi – zauważył Ferenc.
– To aż tak widać?
– Raczej słychać. Rwane dźwięki, nierówne staccato. Co cię gryzie?
Chopin przez chwilę nie odpowiadał. Teraz, gdy już miał z kim porozmawiać, nie wiedział jak zacząć. Cała historia wydawała mu się niedorzeczna.
– Mam nową uczennicę. Piekielnie zdolną. Protegowaną niejakiego hrabiego de Satre. Słyszałeś coś o nim?
– Nie.
– Płaci mi pięćset franków za lekcję.
Liszt odruchowo kiwnął głową, ale moment później otrzepało go jak po ciepłej wódce.
– Pięćset?! – wybałuszył oczy na Fryderyka. – Pięćset pieprzonych franków? Do licha, nie wiem jeszcze, co o tym sądzić, ale z całą pewnością wiem, kto dzisiaj stawia! Czego ty tę dziewczynę uczysz, czarnej magii?!
– To jest właśnie najdziwniejsze. Do tej pory po prostu uczyłem ją różnych melodii i technik. Ale wczoraj ten cały de Satre pokazał mi zapis nutowy czegoś… nie wiem nawet, jak to nazwać. To był zestaw kilkudziesięciu króciutkich tematów, niektóre po śmieszne parę rozstrzelonych dźwięków, najdłuższe liczyły cztery takty. Mówił, że nie może zdradzić ostatecznego brzmienia utworu i żebyśmy póki co ćwiczyli poszczególne fragmenty i przechodzenie pomiędzy nimi. Kombinacji jest niemożliwie dużo, więc na brak pracy nie możemy narzekać. Ale gdybyś zobaczył te zapisy… to najdziwniejsze progresje, jakie w życiu widziałem, w jakichś kompletnie pomylonych skalach! Nie wiem nawet, czy to jeszcze muzyka, czy już idiotyczne bębnienie w klawisze!
Liszt popił wina, otarł pot z czoła.
– Powiedz mi coś więcej o tym de Satre – poprosił.
Chopin opisał hrabiego ze szczegółami. Twarz Węgra nie wyrażała nic, aż do chwili, kiedy Fryderyk wspomniał o sygnecie z wizerunkiem węża.
– Jesteś pewien? – zapytał nagle Liszt. – Wąż oplatający coś jakby laskę? Może flet?
– Może i flet. Coś ci to mówi?
Blondyn odwrócił wzrok, oparł dłonie na klawiaturze, jakby zamierzał wrócić do gry. Chopin chwycił go za ramię.
– Ferenc, proszę! Jeśli coś wiesz, powiedz. Ta historia nie daje mi spokoju.
Liszt nie uderzył w klawisze; zamiast tego sięgnął po dzban i nalał sobie wina.
– Słyszałem to i owo. O szlachcicach bez rodowodu, z dużymi pieniędzmi i dziwnymi zainteresowaniami. Niektórzy z nich noszą podobne sygnety… To wszystko, co wiem.
– Na pewno?
Wymienili spojrzenia. Liszt westchnął i zaklął po węgiersku.
– Niektórzy nazywają ich Lożą Innych Sfer. Nie mam pojęcia, co to znaczy. I wolę nie wiedzieć. Fryderyk, radzę ci jako przyjaciel i miłośnik twojej twórczości: zostaw to. Ucz tę dziewczynę, skoro dobrze płacą, albo znajdź jakąś wymówkę. Nie węsz. To dziwni ludzie, lepiej nie wchodzić im w drogę.
Siedzieli jeszcze przez chwilę, ale rozmowa się nie kleiła. W końcu Liszt zaczął znowu grać, a Chopin dopił wino, zamówił dla przyjaciela kolejny dzban i wyszedł.
• • •
Wolałem nie wracać po samochód, więc do Chevilly-Larue pojechałem autobusem. Zanim odnalazłem poszukiwany adres, słońce zawędrowało blisko zenitu, a uliczki miasteczka wypełnił skwar i powietrze gęstniało z każdą chwilą.
Dom był zadbany, choć raczej skromny, nie rzucał się w oczy. Zapuszczony trawnik wskazywał na to, że właściciel większość czasu spędza wewnątrz. Na razie wszystko się zgadzało. Zadzwoniłem do drzwi.
– Tak? – zapytał głos po drugiej stronie.
– Monsieur Voorhoof? Nazywam się Bisset, Adrien Bisset. Rozmawialiśmy przez telefon. Mówiłem, że przyjadę.
Drzwi stanęły otworem, Vincent Voorhoof pojawił się w progu. Miał jasną cerę, rzadkie siwe włosy i łagodne, piwne oczy. Białą koszulę nosił rozpiętą pod szyją, wciśniętą w spodnie od garnituru. Siedział na elektrycznym wózku inwalidzkim. Z tego co wiedziałem, od siedmiu lat poruszał wyłącznie prawą dłonią i mięśniami twarzy.
Przywitaliśmy się, po czym wszedłem do środka i zamknąłem za sobą drzwi. Śladem gospodarza ruszyłem do salonu, gdzie czekała już na nas kawa i ciastka.
– Niech pan nie sądzi, że się dla niego trudziłem – zapewnił od razu Voorhoof. – Wszystkim w tym domu zajmuje się moja droga Céline. Chociaż tak naprawdę nie jest droga, żąda niewiele, jeśli wziąć pod uwagę, jakim jestem utrapieniem. Wspaniała kobieta, tylko niech pan jej tego nie powtarza, bo się rozzuchwali bestia – mężczyzna puścił do mnie oko. – W każdym razie tu są książki, o które pan prosił. Jestem do nich dość przywiązany, więc wolałbym, żeby nie opuszczały tego domu. Niemniej jednak może pan tu siedzieć i czytać do woli. Aha, zwykle jadam o trzeciej, więc mam nadzieję, że potowarzyszy mi pan przy obiedzie.
Podziękowałem, nalałem sobie filiżankę kawy i usiadłem przy stole. Prosiłem o dostęp do trzech unikatów, o których wiedziałem, że są w posiadaniu Voorhoofa, ale książek dostałem sześć. Stary uczony najwyraźniej szybko domyślił się, czego szukam – wyglądało na to, że wszystkie mogły się przydać.
Dzielące mnie od obiadu dwie godziny z okładem minęły nie wiedzieć kiedy. Informacji znalazłem sporo, ale ogólnikowych lub mało wiarygodnych. Dopiero piąta książka odpowiedziała na znakomitą większość nurtujących mnie pytań. Tyle, że trudno mi było w uzyskane odpowiedzi uwierzyć.
– Znalazł pan to, czego szukał, monsieur Bisset? – spytał Voorhoof, gdy siadaliśmy do obiadu. Starzec bez żenady pozwalał, by karmiła go wspomniana Céline, młoda, czarnoskóra Francuzka z okolic Lyonu. Jedzenie było doskonałe.
– Nie wiem. Na ile wiarygodne są te źródła?
– Nie mniej niż słowa przekupki i nie bardziej niż encyklopedia Larousse’a. Bądźmy poważni, panie Bisset, mówimy o okultyzmie. Pojęcie wiarygodności to trochę jakby nie ta „sfera”, jeśli wybaczy mi pan grę słów.
Stary lis domyślił się więcej, niż sądziłem. Nie zostało mi nic, jak tylko zagrać w otwarte karty i spróbować skorzystać z jego wiedzy.
– Wie pan coś na temat Loży Innych Sfer, monsieur Voorhoof? Poza tym, co jest w tych książkach?
– Właściwie nie. Trochę mało znaczących drobiazgów, ale w odniesieniu do innych lat niż te, które pana interesują. Pan pozwoli, że zrewanżuję się pytaniem. Skąd zainteresowanie Lożą?
– Badania do książki – uciąłem. – Proszę mi powiedzieć, co pan o nich myśli. O Loży.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

9
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.