– Umiem sobie radzić w życiu. – No, nie wątpię. Ta młoda kotowica, jak jej tam…? – Freya. – Mówiła, że trochę porachowałaś kości zbiegowi… – A on trochę mi, co zdarza się dość rzadko, kapitanie Gestleiter. Właściwie bardzo rzadko. – Hm. Wierzę ci na słowo – sapnął. – Nie przyjechałaś tu wszakże sama… – Nie. Towarzyszy mi Lotr, elf. – Elf? – Elf. – Kimże on dla ciebie jest? – Jest… – No właśnie, zastanowiła się Sh’elala. Kim? – Jest… moim dobrym przyjacielem. – Mieszkacie razem. W jednym zajeździe. W jednym pokoju. – Ładnie odrobiliście zadanie. Wszystko już o mnie wiecie czy co? – zażartowała, dodając: – A tak w ogóle to mieszkanie z przyjacielem jest tutaj zabronione? – Sh’elala, trochę powagi. Nie bawią mnie twoje drobne złośliwości. – Zapytam wobec tego inaczej. Czy nasze spotkanie dotyczy Lotra? Bo jeżeli nie, to nie chcę go w nic mieszać. Zerknął na nią ciekawie. Papuga znowu zaskrzeczała i załopotała skrzydłami. Zgubiła parę piór, które z gracją spadły na podłogę. Kapitan przejrzał jeszcze raz nagromadzone papiery. – Będę szczery. Jakoś mi tu nie pasujesz. Nie chodzi o zachowanie, ono mnie nie niepokoi. Jeszcze nie. Ale twój wygląd… Wiesz, to każe mi wątpić w szczerość odpowiedzi. Bo nie sądzę, że gustujesz w przesłuchaniach. – To jest przesłuchanie? A nie pogawędka? – zapytała z głupia frant. – Jakbym wiedziała, to z tej waszej izby wytrzeźwień wyciągalibyście mnie siłą. – Tak, z pewnością nie gustujesz w takich spotkaniach. – Lekko uśmiechnął się, ukazując ogrze, masywne kły. – Cóż więc takiego cię zastanawia, kapitanie? – spytała szyderczo. – Ten wpis. – Pokazał palcem rząd literek, których znaczenia zaraz się domyśliła. – Mieszaniec. Jesteś mieszańcem, Sh’elala? Bo wyglądasz mi raczej na człowieka. A my tu strasznie nie lubimy ludzi z zewnątrz, odkąd Calta rozpanoszył się w Cesarstwie. Jednooka prychnęła, potem zaśmiała się krótko, a na końcu wybuchła długim rechotem. Gestleiter siedział zaskoczony, bezradnie gapiąc się na przesłuchiwaną. Kobieta rozsiadła się wygodnie i wreszcie wydusiła: – Ja to mam wszędzie pod górę! Normalnie, gdzie się nie ruszę – tam kurwa góra! Dla niektórych byłam zbyt innorasowa, więc nauczyłam się uśmiechać z zaciśniętymi ustami. Wiesz, jak to jest siedzieć przez lustrem i ćwiczyć taki głupi grymas? Nie wiesz, bo i skąd!! Potem, żeby mieć jeszcze więcej świętego spokoju, założyłam opaskę na to oko. Nawet zrobiłam sobie tatuaże, żeby ukryć co się da!! – Sh’elala ściągnęła rękawice i podsunęła okaleczone ręce pod oczy zszokowanego Gestleitera. – A mimo to, dalej nikt nie wierzył, że jestem człowiekiem! To sobie przyjechałam na wakacje do raju innorasowców. O, tu mi będzie dobrze, pomyślałam! Nikt się nie przypieprzy. I już by było w porządku, gdyby nie co? GÓRA, kurwa! Kolejna góra! Wtrąciłam nos w cudze sprawy, obiłam waszego mordercę, a wy mnie oskarżacie! I to o co? O to, że jestem człowiekiem?! To już nie jest upierdliwość losu! – ryknęła, grożąc pięścią niebiosom. – To paranoja, Angelusie!! Gestleiter zamilkł i wyprostował się jak struna. Jednooka oparła się o blat biurka i wycedziła, wreszcie odsłaniając nieludzkie zęby: – Mam już dość uciekania. Jestem zmęczona. CHCĘ WYPOCZĄĆ. I mam w dupie konsekwencje. Sięgnęła za głowę, przeczesała palcami gęste, długie włosy. Drżącym ruchem dłoni odnalazła wiązanie przepaski i, po raz pierwszy od wielu lat, poluzowała je. Kawałek czarnej skóry nieco opadł i Sh’elala popatrzyła na biedną, skrzeczącą papugę. No jakoś nie miała tu szczęścia do ptaków, a raczej one do niej. Na chwilę zajaśniało, potem morderczyni z powrotem nałożyła przepaskę. Ptak w międzyczasie zesztywniał, oblewając się szarym, skalnym kolorem. Jego stwardniałe ciało stuknęło o brzegi klatki. – No i? – spytała Sh’elala, nadal opierając się o blat. – Mogę już iść? – Zgodzę się z tobą w kwestii pochodzenia – zbielałymi wargami wyszeptał kapitan. Na chwilę pożałowała swego wybuchu, ale dowódca rozdziawił gębę i zerkał raz na morderczynię, raz na truchełko papugi. I nic nie kojarzył. Niczego się nie domyślał. Dzięki bogom, nie wszyscy są religijni i biegli w przepowiedniach. Przynajmniej tak wtedy myślała. – Pytam, czy jestem wolna – powiedziała nieco pewniej. – Tak – przytaknął, zamykając głośno akta. Zmrużył oczy i spojrzał na nią znacząco. – Ale nigdzie się stąd nie ruszaj. Możesz nam być potrzebna. – Jasne – odparła i wyszła. A im dalej szła, tym lżej się czuła. Jakby zrzuciła z siebie niewyobrażalny ciężar, który przez ostatnie lata giął ją do ziemi. Po kilkunastu krokach znalazła się na ogromnej, piaszczystej plaży. Tarcza słońca przebijała przez gęste opary Oceanu Mgielnego. Sh’elala przysiadła tuż nad wodą i podciągnęła kolana pod brodę. Wschód. Zamknęła powiekę, pozwalając by poranna bryza przeczesała jej włosy i ochłodziła rany. Nagle drgnęła. Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. – Szukałem cię – rzekł. – I wiedziałem, że tutaj będziesz. Po prostu szedłem za głosem… – Lotr? Kim my dla siebie jesteśmy? – przerwała mu, głaszcząc jego rękę. – Przyjaciółmi? Nie otworzyła oka, ale czuła, że siadł obok niej i także zatopił się w słońcu. – Mam nadzieję, że kimś więcej – powiedział, a jego głos zabrzmiał wyjątkowo smutno. |