powrót; do indeksunastwpna strona

nr 08 (CX)
październik 2011

Nokturn na dwa głosy
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Cóż… to byli bogaci, bardzo bogaci ludzie poszukujący odrobiny egzotyki i magii w czasach ich pozbawionych. Niewiele tak naprawdę ich różniło od innych, mniejszych lub większych zgromadzeń: masonów, katarów, różokrzyżowców, Zakonu Syjonu… po prostu stosowali inne metody.
– Ma pan na myśli ten rytuał… – zauważyłem, podnosząc jedną z książek, cieniutki wolumin w formacie in-octavo o stronach pokrytych wyblakłym drukiem. – To wydaje się takie… naiwne.
Voorhoof uniósł lewą brew w wyrazie belferskiego zdumienia.
– Naiwne? Dlatego, że mowa o muzyce? O jej mocy?
– Sam pan przyzna, że…
– Niczego nie przyznam. Widzi pan, monsieur Bisset, wraz z wiekiem człowiek uczy się tylko jednego: że sądy kategoryczne zbyt często kończą się rumieńcami na twarzy i poczuciem zrobienia z siebie idioty. Jest pan, jak sądzę, bystrym i oczytanym młodym człowiekiem, proszę więc nie robić z siebie idioty. Niech mi pan zamiast tego powie, czy słyszał pan kiedyś o religii, w której nie ma miejsca dla muzyki.
Chciałem odrzec, że nie można sprowadzać do jednego mianownika religii i okultyzmu, ale spojrzenie Voorhoofa kazało mi milczeć.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
– Pan uważa, że muzyka nie ma mocy, że jest niczym więcej jak rozrywką. A ja się z panem nie zgodzę. Niech pan pomyśli o bębnach towarzyszących afrykańskim szamanom, o fujarkach fakirów. Czy aby na pewno są bez znaczenia? A może pełnią jakąś rolę? Niech pan pomyśli o guqin, którego wymiary według chińskich miar odpowiadają liczbie dni w roku, a struny żywiołom. Co z hosho, sarangi, koto? Każdy z tych instrumentów ma przede wszystkim wymiar symboliczny, ale symboliczny tylko i wyłącznie z naszej strony, czyli strony cywilizowanych niedowiarków – dla tych innych kultur są one magicznymi artefaktami, przepustkami do krainy duchów. Może się pan zastanowi, czemu w Szkocji nieraz zwlekali z pogrzebem i kilka dni, byle w ostatniej procesji towarzyszył zmarłemu dźwięk dud. Niech pan sobie przypomni opowieść Grimmów o szczurołapie z Hameln, który swoją grą na flecie wyprowadził z miasta wszystkie dzieci. Mało? A potwierdzony fakt, że niektóre progresje dźwięków były do późnego renesansu zakazane przez Kościół, a mawiano o nich: diabolo in musica? Czy na pewno bez powodu? Zresztą, nie szukajmy tak daleko. Pan jest z Paryża, pan musiał słyszeć o „Ponurej niedzieli” Rezsô Seressa. Ponad sto samobójstw popełnionych przy nutach tej samej piosenki! Co pan na to powie?
Nie wiedziałem, co mógłbym powiedzieć. Milczałem przez chwilę, po czym podziękowałem za poczęstunek i wróciłem do lektury. Mój gospodarz pożegnał mnie uprzejmym uśmiechem i pojechał do siebie.
• • •
Ciepło kwietniowego dnia sączyło się do mieszkania przez nieszczelne okna, szukało miejsca między dźwiękami płynącymi z pianina i osiadało na meblach wraz z ulicznym kurzem. Nuty pojawiały się i niknęły, rozbrzmiewały raz mocniej, raz słabiej, skakało tempo, zmieniały się skale. Chopin patrzył przez okno na przejeżdżające powozy, na ludzi spieszących przez Chaussée d’Antin w sobie tylko znanym celu. Ta pokręcona muzyka działała mu na nerwy, irytowała go obojętność Yvonne: dziewczyna miała przy graniu tych idiotycznych pasaży taki sam wyraz twarzy, jak wtedy, gdy ćwiczyła Haydna czy Mozarta.
– Forte! – krzyknął nagle Chopin. – Forte, mówiłem!
Yvonne nawet nie skinęła głową, tylko zaczęła mocniej uderzać w klawisze. I dalej. Kolejne fragmenty, tematy, z pierwszego w drugi, z czwartego w siódmy. Ciągłe ćwiczenia tych dziwnych, jednocześnie pasujących i nie pasujących do siebie zestawów nut. Nie wytrzymam, pomyślał Chopin, masując skronie.
Wytrzymywał. Ilekroć był gotów powiedzieć de Satre, żeby ten zabrał Yvonne i się wynosił, przypominał sobie, ile hrabia mu płaci. Prosta kalkulacja mówiła, że każda minuta spędzona z dziewczyną to ponad osiem franków. Takich ofert po prostu się nie odrzuca.
– Dobrze – powiedział, wciąż patrząc przez okno. – Teraz przejście z tematu szóstego do dziewiątego i później do pierwszego. Pamiętaj o dłuższych interwałach po Gis i E w dziewiątym.
Dziewczyna uderzyła pierwszą nutę, długo wybrzmiewające a-moll, ale nie poszła dalej. Było to tak nieoczekiwane, że Fryderyk natychmiast spojrzał w jej kierunku.
Yvonne siedziała spięta, z wyprostowanymi plecami i dłońmi zawieszonymi nad klawiszami. Palce jej drżały, niesforny kosmyk wysunął się zza ucha i muskał policzek. Przekręciła głowę i chyba po raz pierwszy spojrzała Chopinowi w oczy.
– Oni mnie zabiją – powiedziała, a jej głos zastąpił cichnącą nutę.
Wpatrywali się w siebie przez kilka sekund, po czym wzrok dziewczyny wrócił do zapisu, a spod palców posypały się kolejne dźwięki. Gdy skończyła grany fragment, zaczęli ćwiczyć następny. Nie wracali do jej słów, zupełnie jakby nigdy nie padły.
Gdy pojawił się de Satre, dziewczyna podziękowała Chopinowi i poszła z opiekunem. Żadnych więcej wymienianych spojrzeń, żadnych porozumiewawczych gestów. A jednak Fryderyk był pewien, że cała sytuacja nie była tylko dziełem wyobraźni. Nie miał wątpliwości, że te słowa padły.
Towarzyszyły mu, przypominając o sobie rzadziej lub częściej, do końca życia.
• • •
Komórka zadzwoniła, kiedy miałem już wychodzić z domu. Poznałem numer – to był mój anonimowy zleceniodawca.
– Dzień dobry, monsieur Bisset. Jak postępy?
– Nie najgorzej. Znalazłem pewne materiały, które mogą pana zainteresować. Poza tym mam umówione spotkanie z zastępcą kierownika Biblioteki Polskiej. Mam nadzieję, że tam się dowiem czegoś więcej.
– Doskonale. Czy byłby pan tak dobry i napisał później maila z listą pozycji bibliograficznych, z których czerpie pan informacje?
– Oczywiście. Zrobię to wieczorem.
– Będę bardzo wdzięczny, monsieur Bisset. Udanych łowów.
Wyszedłem z domu, skręciłem ku najbliższej stacji metra. Kątem oka dostrzegłem czarnego mercedesa ruszającego z parkingu. Stanąłem w miejscu i patrzyłem, jak samochód włącza się do ruchu. Czy to ten sam? Nie mogłem sobie przypomnieć numerów rejestracyjnych tego, który mnie śledził.
Zwymyślałem się od paranoików, kiedy wóz najspokojniej w świecie minął mnie i pojechał dalej, po krótkiej chwili niknąc w plątaninie paryskich ulic.
• • •
Wzniesione w górę puchary oznajmiły kolejny toast. Delfina Potocka, gwiazda wieczoru, dygnęła uprzejmie, pociągnęła słuszny łyk i usiadła. Zebrani wokół nie pozostali jej dłużni: Liszt jednym haustem opróżnił naczynie, Mickiewicz próbował pójść w jego ślady, ale część trunku spłynęła mu po brodzie i zmoczyła koszulę. Celina Szymanowska popiła spokojnie, nie przerywając prowadzonej półgłosem dyskusji z siedzącym obok Niemcewiczem.
– Piękny koncert, madame Potocka. – Mocno już wstawiony Hector Berlioz nachylił się do Delfiny, kiwając głową z aprobatą. – Bardzo ładne interpretacje. Dziwi mnie tylko, że zabrakło pani nauczyciela. Na pewno byłby z pani dumny.
– Monsieur Berlioz, pan jest zbyt miły – odparła dziewczyna. – Takie słowa z ust równie utalentowanego kompozytora to prawdziwy zaszczyt. Gdyby zechciał pan…
Urwała, ponieważ kotara oddzielająca alkowę od reszty lokalu drgnęła. Zza zasłony wychynęło blade oblicze Chopina. Na jego widok cała grupa poderwała się z miejsc, rozległy się powitania, a już nieco nieposłuszne języki jęły chwalić koncertowe dokonanie Potockiej. Fryderyk zdawał się nieobecny, zupełnie jakby ich słowa do niego nie docierały. Kiwał głową, ale mówił niewiele, nie uśmiechał się. W końcu nie wytrzymał:
– Ferenc, pozwól ze mną – rzekł. – Muszę z tobą porozmawiać na osobności.
Z gardeł zgromadzonej kompani wyrwał się jęk zawodu. Chopin przeprosił gestem i wraz z Lisztem opuścili alkowę. Potocka odczekała chwilę i możliwie dyskretnie udała się za nimi.
Znalazła ich przed lokalem, otulonych ciepłym, czerwcowym mrokiem panującym pomiędzy kamienicami. Przystanęła w drzwiach, nie chcąc im przeszkadzać. Nie słyszała wszystkiego, ale wystarczająco wiele.
– Daj temu spokój, przyjacielu. Za duże ryzyko – mówił Liszt.
– Nie pytam cię o radę – warknął Chopin. Delfina nigdy nie słyszała, żeby mówił tym tonem. Zawsze był nerwowym nauczycielem, ale złość wobec przyjaciela była czymś nowym, nieznanym. – Potrzebuję informacji i chcę wiedzieć, czy możesz mi ich udzielić!
– Fryderyk, posłuchaj…
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

10
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.