Wszyscy kochamy swoją pracę… wróć. Wszystko dla dobra korporacji? Też nie. A zatem jak streścić podejście typowego pracownika, który miał nieszczęście trafić na szefa z poczuciem humoru podpadającym już bardziej pod patologię niż pod koszarową dowcipność? Jednym słowem: „Uciekać”. Co do reszty szczegółów w „Szefach wrogach” – całość opisuje tytuł tej recenzji. Trójka nieudaczników chce się pozbyć dwóch psychopatycznych szefów i jednej nimfomanki. Oczywiście, pójdzie im jak po grudzie, inaczej nie byłoby półtorej godziny filmu.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Szefowie wrogowie” to kolejny przykład na to, jak dobry pomysł z przyzwoitym trailerem może zostać zrealizowany tak, że aż zęby będą bolały. Nick oficjalnie zostaje ogłoszony dziwką swojego przełożonego, który z lubością buduje w nim nadzieje na zostanie wiceprezesem, by później samemu przejąć tę funkcję (oczywiście ze szczytnym założeniem, że pensja będzie symbolicznie mniejsza). Kurt miał być dyrektorem firmy po śmierci jej obecnego pryncypała. Ze względu na przyspieszony zgon i brak papierów dyrektorem zostaje wciągający kokainę niczym Obeliks dziki synalek dyrektora-imprezowicz. Ten to daje Kurtowi ultimatum: albo zwalnia grubą współpracowniczkę, albo pracownika na wózku inwalidzkim, albo wszyscy lecą na bruk. Ostatnim elementem tego trójkąta jest molestowany przez swoją szefową-dentystkę Dale, pielęgniarz z wyrokiem w zawieszeniu za akty lubieżne w piaskownicy (wysikał się w niej w środku nocy – piękny dowód na absurdy amerykańskiego systemu prawnego). Cała ta trójka postanawia się pozbyć swoich pryncypałów. Oczywiście, ponieważ panowie prezentują profesjonalizm (dyskusyjny) tylko w tym, czym się zajmują na co dzień, ich działania będą co najmniej… nieprofesjonalne. Począwszy od prób wynajęcia zabójcy, poprzez walkę z centralą ubezpieczeniową samochodu, skończywszy na zostawianiu dowodów zbrodni gdzie popadnie. Całość w dodatku obfituje w komedię omyłek, a supeł „kto, kogo, gdzie, kiedy i dlaczego” skręca się w trybie natychmiastowym na poziomie „Kac Vegas”, czy też Almodovara. Niestety, tak w wypadku komedii o wieczorze kawalerskim, jak i reżysera, jest to ujma, bo „Szefowie” prezentują tutaj podejście „byle dziwniej i w bardziej naciągany sposób”. Samo streszczenie filmu zapowiadałoby się jeszcze w miarę sensownie. Niestety – to tylko pozory. Poszczególne sceny w filmie rażą swoją kloacznością (choćby oblewanie krocza Dale’a przez szefową, wmawianie Nickowi, że jest beznadziejny, bo się spóźnił dwie minuty do pracy, czy też Kurt próbujący zaliczyć wszystko, co się rusza). Szczytem ich jest kokainowa impreza i wynajęcie płatnego zabójcy w motelu oraz próby dostosowania się do stereotypów z filmów gangsterskich, jak choćby podawanie umówionego hasła. Największy ból jednak sprawia obsada szefów – widać, że Kevin Spacey, Jennifer Aniston i Colin Farrell próbują trzymać poziom. Niestety role, jakie dostali, spowodowały, że po głowie zaczęły mi się kołatać pytania w stylu: „jak bardzo musieli być zdesperowani, by w czymś takim zagrać?”. Całość może ratowałby brak happy endu (bo sam scenariusz jest… no cóż, na raz przewidywalny i nieprzewidywalny – trochę jak w „Oszukać przeznaczenie” – mamy nadzieję, że im się uda, ale wiemy, że i tak pójdzie wszystko do piachu), ale końcówka filmu pogrąża wszystko totalnie – zakończenie, nie dość, że jest pozytywne, to jeszcze zrobiono je praktycznie bez sensu i średnio wiarygodnie. Cóż, taki jednak urok komedii amerykańskich. Owszem, lubię głupie filmy, ale poziom „Szefów wrogów” kazał mi się zastanowić nad definicją głupoty. Bo takiego nagromadzenia kiepskich dowcipów nie widziałem od, bodaj to, obrazów typu „Straszny film” czy „To nie jest kolejna komedia dla kretynów”. Oglądać można to na własną odpowiedzialność i najlepiej w wysokim stanie nietrzeźwości.
Tytuł: Szefowie wrogowie Tytuł oryginalny: Horrible Bosses Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: USA Data premiery: 19 sierpnia 2011 Czas projekcji: 100 min. Gatunek: komedia Ekstrakt: 30% |