Od jej ostatniego, niezwykłego krążka „The Reminder” minęły aż cztery lata. Kawał czasu, który Leslie Feist poświęciła m.in. na podróże, ale wreszcie zwieńczony nowym albumem – skrytym pod chłodnym tytułem „Metals”. Czy zgodnie z nim i wcześniejszymi zapowiedziami artystki chłodne są też zebrane na płycie utwory?  |  | ‹Metals›
|
Nie sposób oceniać nowych propozycji urokliwej Kanadyjki w oderwaniu od wcześniejszych dokonań – choćby „Let It Die” z 2004 roku (z wartym wspomnienia, pozytywnym „Mushaboom”), ale głównie od przywołanego „The Reminder”, który w pełni zasłużenie zaliczany jest do najlepszych popowo-folkowych krążków poprzedniej dekady. Ale przecież takie numery jak: „So Sorry”, „I Fell It All” czy „Brandy Alexander” do dzisiaj poruszają słuchaczy na całym świecie. Poprzeczka zawisła więc naprawdę wysoko, jak z jej pokonaniem poradziła sobie Leslie? Na pewno nie zmarnowała ostatnich lat! Nastrojowo „Metals” to nieco dojrzalsza kontynuacja swojego poprzednika, na której sporo jest świeżych, różnorodnych i urzekających kompozycji. Weźmy choćby smutny „Graveyard” – wygrany przy pomocy oszczędnych gitar, klawiszy i monotonnej, powolnej perkusji, a także wyśmienicie, zmysłowo odśpiewany (w końcowej, żywszej fazie w towarzystwie chórku). Bardzo podobny charakter ma następny „Caught a Long Wind” – nadal lirycznie prowadzony, ale z większym udziałem fortepianu oraz sporą dawką przeszywających skrzypiec. Połączeniem obu kawałków zdaje się być pierwszy, bluesowo-folkowy „The Bad In Each Other” – troszkę mocniej i w sposób bardziej urozmaicony zagrany, ale z przygniatającym, urokliwym refrenem (wspartym męskim głosem i smyczkami). Nie od dziś wiadomo, że Feist, pomimo dobrych i spójnych albumów, słynie przede wszystkim z pisania i tworzenia kapitalnych, przebojowych pojedynczych numerów (stąd ich wielka popularność w komercyjnych telewizjach). Na „Metals” potencjalnych perełek jest całkiem sporo, ale dla mnie, przynajmniej na tym etapie znajomości i osłuchania krążka, są nimi trzy utwory: emanujący intymnością, początkowo zaaranżowany wyłącznie na gitarze, a potem odważniej, rytmicznie zamknięty z dodatkiem chóru „Comfort Me”, wieńczący, migotliwy i skrzący się, a przy tym przyjemnie kołyszący w refrenie „Get It Wrong, Get It Right” oraz znakomity, najbardziej wyważony „Bittersweet Melodies”. Nie są to jednak na pewno kandydatki do reklam, które będą rozpoznawalne po wielu, wielu latach. Takich hitów, jak „1234” albo „I Feel It All” na trackliście nowej płyty po prostu nie znajdziemy. Warto zwrócić uwagę, że i tym razem artystka jest wspierana przez starych znajomych – Chilly Gonzalesa i Mocky’ego. Jest też nowa postać – Brian LeBarton – klawiszowiec i kompozytor, tworzący do tej pory dla Becka. Do tego należy dodać jeszcze Valgeira Sigurassona, kolejnego współproducenta, działającego wcześniej m.in. z Björk. Dzięki nim album, pomimo wyraźnego stonowania i lekkiego brzmieniowego ochłodzenia oraz pewnej chropowatości, jest dość eklektyczny – charakteru dodają mu pojawiające się kilkakrotnie instrumenty dęte (zwłaszcza saksofon) oraz smyczki. Jednak nie ulega żadnym wątpliwościom, że tym, co najbardziej absorbuje, jest oczywiście potrafiąca swoim głosem zarówno rozdzierać serca, jak i wywoływać uśmiech zadowolenia, Leslie. Czy „Metals” to lepsza płyta od poprzedniczki? Przede wszystkim trudna do porównania. Czy warta uwagi? Zdecydowanie.
Tytuł: Metals Nośnik: CD Data wydania: 30 września 2011 EAN: 0602527841175 Utwory CD1 1) The Bad In Each Other 2) Graveyard 3) Caught A Long Wind 4) How Come You Never Go There 5) A Commotion 6) Bittersweet Melodies 7) Anti Pioneer 8) Undiscovered First 9) Cicadas And Gulls 10) Woe Be 11) Comfort Me 12) Get It Wrong, Get It Right Ekstrakt: 80% |