Po lekturze „Karawany kryzysu” można uznać, że wspieranie głodujących dzieci w Afryce czy gdziekolwiek indziej nie ma sensu. Linda Polman wyraźnie zmierza w kierunku potwierdzenia tej tezy, prezentując przy tym poglądy mocno krytyczne. I jednostronne.  |  | ‹Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej›
|
Polman zaczyna swoją opowieść od mocnego uderzenia. Przywołuje rwandyjskie ludobójstwo z 1994 roku, kiedy to plemię Hutu przeprowadziło masakrę co najmniej kilkuset tysięcy osób pochodzenia Tutsi. Kiedy wojsku Tutsich udało się wreszcie zatrzymać eksterminację współplemieńców, uciekający oprawcy otrzymali szeroką pomoc. Była to wówczas – jak pisze autorka – najlepiej zorganizowana i finansowana akcja humanitarna na świecie. Dalej dziennikarka zderza ze sobą dwa obrazy. Na pierwszym z nich widać obóz dla uchodźców, istniejący dzięki ogromnym pieniądzom organizacji humanitarnych, z którego dobrodziejstw w równym stopniu korzystają nie tylko kobiety i dzieci Hutu, ale też ci biorący udział w ludobójstwie. Ich dzieci kontynuują edukację, z kolei Tutsi – tu przechodzimy do obrazu numer dwa – pozostali bez nauczycieli, bo ci jeśli byli Tutsi, to zostali zamordowani, jeśli Hutu – uciekli. Pozostali w Rwandzie Tutsi egzystowali w skrajnie niesprzyjających warunkach, musząc radzić sobie nie tylko z traumą po stracie bliskich, ale też kradzieżami i kolejnymi morderstwami. Kto ich dokonywał? Ci sami Hutu, którzy korzystali teraz z dobrodziejstw pomocy humanitarnej, zbierając siły do nowego ataku. W efekcie Tutsi musieli zaatakować ich obóz, bo oprawcy rośli w siłę i istniało ogromne ryzyko powtórki z eksterminacji. Tak zarysowuje się główny z dylematów, na jakie wskazuje Polman – czy pomagać nawet wtedy, gdy część środków, często znaczna, trafia do ciemiężycieli tych, których los chcemy poprawić? I podobny – czy pomagać, jeżeli strony konfliktu wykorzystują pomoc humanitarną w walce z wrogiem, co prowadzi do przedłużenia wojny i paradoksalnie przyczynia się do kolejnych cierpień? Autorka nie daje odpowiedzi wprost, ale przywoływane przez nią przykłady wskazują, że nie popiera przyjętej przez organizacje humanitarne „zasady neutralności”, nakazującej nieść pomoc niezależnie od kontekstu etycznego, politycznego czy jakiegokolwiek innego. Nakreślony przez dziennikarkę problem jest ważny. Tak samo jak to, że konsekwentnie pokazuje jeszcze jedną rzecz – uprzemysłowienie pomocy humanitarnej. Choć zrodziła się z jak najbardziej szlachetnych pobudek, to stała się biznesem. Dziś przystosowują się do niego nie tylko darczyńcy i pracownicy organizacji, ale też sami jego beneficjenci. Co niesie ze sobą kolejne ryzyko – oszustw i eskalacji przemocy. Władze obszarów ubiegających się o pomoc humanitarną zatrudniają nawet w tym celu rzeczników prasowych, Polman przywołuje też przykład prezydenta Sierra Leone cieszącego się z faktu, że jego kraj właśnie został uznany za najbiedniejszy na świecie. Przywódca wiedział, że dzięki temu państwo stanie się bardziej pożądane przez ofiarodawców. A co z przemocą? Autorka wskazuje na straszną logikę: im więcej się tej przemocy zastosuje, tym większa szansa na zaistnienie w mediach, co przyniesie szerszy strumień pomocy. Zakładam, że Polman w przynajmniej części przypadków ma rację; że przywołane przez nią przykłady oszustw ubiegających się o pomoc, jak i cynizm pracowników organizacji humanitarnych są w dużej mierze prawdziwe. Co nie jest nieuzasadnione – tam, gdzie w grę wchodzą miliony (i to liczone raczej w dziesiątkach i setkach), tam i wielkie ryzyko nadużyć. Tyle, że dziennikarka skupia się na pokazaniu jednej strony problemu. Próżno w jej książce szukać przykładów udanych akcji humanitarnych. Z „Karawany kryzysu” wyłania się obraz skrajny, czytelnik może skończyć lekturę w przekonaniu, że każda złotówka czy każde euro wpłacone na konto dowolnej fundacji trafi w ręce zbrodniarzy, zostanie wydane na luksusowe samochody pracowników organizacji pomocowych, bądź zostanie po prostu ukradzione. Że tak nie jest, stara się w przedmowie do książki przekonać Janina Ochojska. Jednak jej krótki wstęp wypada w zderzeniu z przytaczanymi przez Polman liczbami i licznymi wypowiedziami naprawdę blado. Napisana sprawnym, miejscami ciętym, dziennikarskim językiem „Karawana kryzysu” wskazuje newralgiczne punkty systemu pomocy humanitarnej. Autorka słusznie wskazuje na brak koordynacji między poszczególnymi organizacjami, nadzoru nad nimi, również na pewną bezrefleksyjność ich pracowników, bezkontekstowość podejmowanych działań. I nawet, jeśli w swojej krytyce ustawia się na pozycji skrajnej, to nie mam z tym większego problemu. Dyskusja o kwestii tak ważnej, jak pomoc humanitarna – zwłaszcza, gdy ta cierpi na własne schorzenia – jest bez wątpienia potrzebna. I mniej tu jest istotne, że chce ją wywołać nawet w jakimś stopniu krzywdząca ocena działań. Letnio i niekontrowersyjnie już było, zaś o smutnych efektach braku namysłu czy dyskusji można przeczytać właśnie w „Karawanie”.
Tytuł: Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej ISBN: 978-83-7536-279-4 Format: 304 s. 125×195mm Cena: 36,– Data wydania: 18 sierpnia 2011 Ekstrakt: 80% |