powrót; do indeksunastwpna strona

nr 09 (CXI)
listopad 2011

Klasyka z klasą: Zawód: chirurg
Kiedy film Georges’a Franju wszedł na ekrany wywołał ogromne poruszenie wśród publiczności, zgorszonej jego brutalnością. Dziś „Oczy bez twarzy” nie budzą równie skrajnych emocji, ale mimo to film się nie zestarzał i wciąż wywołuje dreszcze.

W naszym cyklu co tydzień prezentujemy wybrane tytuły należące do klasyki kina. Niekoniecznie bardzo znane, niekoniecznie obsypane nagrodami, ale z pewnością nadal warte uwagi.

‹Oczy bez twarzy›
‹Oczy bez twarzy›
„Oczy bez twarzy” nie należą do grona filmów, o których wspomina się w kontekście kina grozy. Film Franju nie jest bowiem horrorem sensu stricte, ale łączy w sobie cechy thrillera i dramatu psychologicznego. Nie przeszkadza mu to mu konkurować ze współczesnym produkcjami tego typu. Dlaczego? Dla współczesnego widza wychowanego na „Pile” widok porcjowania ciał nie jest niczym szokującym i trudno wyobrazić sobie, żeby cokolwiek go jeszcze przeraziło. Trzeba jednak pamiętać, że jest to podyktowane konwencją – brutalną i chwilami odrażającą, ale wciąż konwencją W rzeczywistości, wbrew temu, co deklarują poniektórzy, nie lubimy się bać. To ostatnia rzecz jakiej byśmy chcieli. Horrory cieszą się taką popularnością, ponieważ pozwalają uwierzyć, że strach nie jest nam obcy i potrafimy nad nim zapanować. Idąc do kina widz wie, że będzie się bać, trudno więc mówić o prawdziwej grozie. W przypadku „Oczu bez twarzy” nie jest ona podyktowana konwencją. Jest, jeśli mogę się tak wyrazić, naturalna podobnie jak w przypadku „Nosferatu. Symfoni grozy” i „Nocy Żywych Trupów”. Oczywiście dziś te filmy po części śmieszą, ale mimo to wciąż potrafią przerazić. Odwołują się bowiem do najbardziej pierwotnych lęków człowieka. Dla widza filmowego są jak stare legendy, które choć archaiczne mają w sobie coś niepokojącego.
„Oczy bez twarzy” są po części tego typu legendą, choć reżyserowi nie chodziło o to, aby przerazić swoją publiczność – chciał szokować i to mu się udało. Wystarczy przyjrzeć się scenie, w której główny bohater dokonuje przeszczepu twarzy – reżyser pokazał ten moment bez upiększeń, ocierając się o naturalizm. Przypatrując się pasji z jaką kamera podąża za skalpelem trudno nie skojarzyć tego ze współczesnym horrorem spod znaku „Ludzkiej stonogi” czy „Hostelu”. Krwawe eksperymenty, szalony naukowiec, zamieszkujący dom na odludzi. Czy nie brzmi to wszystko znajomo? Jeśli spojrzeć w ten sposób na film Franju okaże się, że jest to daleki protoplasta dzisiejszego kina ekstremy.
O „Oczach bez twarzy” zrobiło się głośno jednak z innego powodu. Film posłużył za inspirację dla nowego filmu Almodovara. To zresztą znamienne, że „Oczy bez twarzy” powracają dziś na gruncie kina artystycznego. Świadczy to o renomie jaką cieszy się film jako jedna ze znakomitości kina europejskiego, lekko zakurzona, ale wciąż pociągająca.
Robert Ledgard bohater „Skóry, w której żyję” jest chirurgiem plastycznym ucharakteryzowanym na współczesne wcielenie Pigmaliona. W rzeczywistości bliżej mu do doktora Gennesier z filmu Franju. Łączy ich nie tylko profesja, ale również fakt, że mimo iż uchodzą w oczach sobie współczesnych za ludzi przyszłości zachowują cząstkę romantyzmu, która nadaje im wyraz człowieka z minionej epoki. Obaj w dodatku wręcz obsesyjnie dbają o porządek.
Doktor Gennesier lubi kiedy wszystko jest na swoim miejscu i daje temu wyraz na każdym kroku. Budzi tym samym podziw i szacunek wśród ludzi, którzy w lot rozpoznają jego intencje. Niestety zdarzają się również momenty, kiedy trzeba o tym przypomnieć w bardziej dosłowny sposób. Doktor niepocieszony mówi wtedy: Lubię porządek. Niezależnie od okoliczności pewne rzeczy muszą być powiedziane. Nawet jeśli jest to pogrzeb własnej córki i można zostać oskarżonym o brak uczuć. Choć akurat w tym przypadku doktor mu ku temu powody. Po pierwsze, w trumnie nie leży jego córka. Po drugie, naprawdę lubi porządek.
Czemu służy ta mistyfikacja? Aby zrozumieć pobudki doktora należy cofnąć się odrobinę w czasie. Gennesier jest utytułowanym chirurgiem plastycznym, prowadzi z sukcesami własną klinikę. Ma pieniądze, odniósł sukces, ale co z tego skoro dotknęła go taka tragedia – w wypadku samochodowym ginie jego córka. To wersja oficjalna, którą przekazują sobie z ust do ust prości mieszczanie na dowód tego, że pieniądze szczęście nie dają. W rzeczywistości Christiane przeżyła, ale w wyniku obrażeń straciła twarz. Ojciec pełen wiary we własne umiejętności postanawia dokonać przeszczepu i w tym celu porywa dziewczęta, które przypominają jego córkę. Pozbawia je twarzy, a następnie zabija. Jedną z nich dla zachowania pozorów chowa do grobu jako rzekomą ofiarę wypadku.
Ledgard, który stracił tych, których kochał idzie krok dalej. Porywa gwałciciela córki i zmienia go w kobietę o rysach swojej zmarłej żony. Jak się okazuje medycyna poczyniła ogromne postępy, ale człowiek pozostał taki sam – w postawie obu bohaterów manifestuje się pragnienie, aby posiąść boską moc kreacji. Mimo to nie można nazwać ich buntownikami rzucającymi wyzwanie Bogu. Motywacje Gennesiera i Ledgarda są zbyt egoistyczne żeby móc o nich mówić w ten sposób. Tym bardziej, że obaj zamieszkują świat, w którym Boga nie ma.
Gdyby zapytać Gennesiera po co to wszystko odpowiedziałby, że robi to z miłości do dziecka. Jeśli tak, to jest to miłość szalona, na granicy obłędu. I choć doktor jest zdolny do takich uczuć, to odpowiedź jest bardziej prozaiczna. Kieruje nim głównie zawodowa ambicja. Przeszczep twarzy jest wyzwaniem, które budzi w nim dawną ekscytację, zagubioną gdzieś między kolejnymi obchodami we własnej klinice. Ledgardowi podobne emocje wydają się być już obce. Sprawia wrażenie człowieka martwego wewnątrz, który nie potrafi wykrzesać z siebie żadnych uczuć. Mimo to obaj budzą szacunek, zawdzięczają to swojemu kunsztowi i opanowaniu. Są idealnymi chirurgami, ale zawodzą jako ludzie. Obaj grzeszą arogancją, ponieważ nie biorę pod uwagę uczuć swoich pacjentów/ofiar. Ostatecznie zginą, o ironio, w strasznym bałaganie.
Almodovar wyprowadził film Franju z cienia. Teraz czas, abyśmy odkryli go na nowo. Warto, bo trudno znaleźć równie udane połączenie realizmu z dawką poezji i metafizyki. Lekko archaiczna forma nadaje mu tylko uroku, który pomieszany z grozą obrazu daje wspaniałe połączenie.



Tytuł: Oczy bez twarzy
Tytuł oryginalny: Les yeux sans visage
Reżyseria: Georges Franju
Rok produkcji: 1960
Kraj produkcji: Francja, Włochy
Czas projekcji: 88 min
Gatunek: dramat, horror
Wyszukaj w: Wysylkowa.pl
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w:
Wyszukaj w: Allegro.pl
powrót; do indeksunastwpna strona

90
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.