Powszechnie wiadomo, że Juliusz Cezar zdołał podporządkować sobie Galię dopiero po stłumieniu powstania, na którego czele stał waleczny Wercyngetoryks. Wiadomo też, że ostateczna rozgrywka pomiędzy oboma panami miała miejsce pod oppidum o nazwie Alezja. Nie wiadomo jednak, gdzie owa Alezja była położona. Przyczyny tego stanu rzeczy - a raczej naszej historycznej niewiedzy - poznajemy w „Tarczy Arwernów”.  |  | ‹Asteriks #11: Tarcza Arwernów›
|
„Tarcza Arwernów” nie była żadnym wyjątkiem i swój pierwodruk również miała w magazynie „Pilote”. Wielbiciele tego poczytnego komiksowego czasopisma poznawali kolejną odsłonę przygód dzielnych galijskich wojaków między czerwcem a listopadem 1967 roku; w wydaniu albumowym historia ta pojawiła się rok później. Oznaczona numerem jedenaście, stała się bezpośrednią następczynią znakomitego „ Asteriksa legionisty”, w którym przyjaciele, chcąc uratować Tragikomiksa przed niechybną śmiercią na polu bitewnym gdzieś w północnej Afryce, zdecydowali się na wstąpienie do armii rzymskiej. Po szczęśliwym powrocie do Galii nadeszła oczywiście pora na świętowanie sukcesu, ale autorzy cyklu – scenarzysta René Goscinny i rysownik Albert Uderzo – nie pozwolili swoim ulubionym bohaterom odpoczywać zbyt długo i wkrótce przymusili ich do kolejnej, obfitującej w przezabawne perypetie, wyprawy. Tym razem za punkt wyjścia, co może trochę zaskakiwać, Goscinny obrał wydarzenie w historii Galii nad wyraz tragiczne – klęskę wodza plemienia Arwernów Wercyngetoryksa pod Alezją, gdzie musiał on uznać wyższość legionistów Juliusza Cezara i upokorzony przezeń, oddać się wielkiemu Rzymianinowi w niewolę. Pokonany Gal przekazuje więc Cezarowi swoją broń, a mówiąc precyzyjniej – z dumą rzuca mu prosto pod nogi ozdobną tarczę, zapewne tylko przypadkiem trafiając jej kantem w czubki palców zaprzysięgłego wroga. Zirytowany Julek nie ma ochoty zajmować się dłużej tym pechowym fantem, z czego po zachodzie słońca skwapliwie korzysta jeden z rzymskich łuczników. Porzuconą tarczę zabiera ze sobą i… od tej pory co rusz zmienia ona właścicieli. Kolejni nie zdają już sobie nawet sprawy, do kogo kiedyś należała i jaką ma wartość – przede wszystkim symboliczną. Kilka lat później w galijskiej osadzie – dodajmy: jedynej, która wciąż jeszcze opiera się próbom podboju przez Rzymian – życie płynie leniwie, choć niekoniecznie spokojnie. Po kolejnej suto zakrapianej imprezie Asparanoiks narzeka na potworny ból wątroby. Druid Panoramiks nie ma dla niego dobrych wiadomości – jedynym ratunkiem jest bowiem dieta i specjalna kuracja, na którą wódz musi udać się do uzdrowiskowej miejscowości Aquae Calidae (czyli współczesnego Vichy). Tam, w sanatorium prowadzonym przez druida Diagnostiksa, powinien dojść do siebie. Jako że czasy są bardzo niebezpieczne, a po galijskich bezdrożach wciąż przechadzają się paskudni Rzymianie, wraz z Asparanoiksem do kraju Arwernów wyruszają – jako osobiści ochroniarze wodza – Asteriks i Obeliks (nie licząc Idefiksa). I rzeczywiście, nieopodal Gergowii przyjaciele nadziewają się na specjalnego wysłannika Cezara Ultimusa Podrygusa, któremu – grzech byłoby przecież nie skorzystać z okazji – dają zdrowego łupnia. Pech chce, że Ultimus Podrygus zmierza do Wiecznego Miasta, gdzie niebawem żali się zwycięzcy spod Alezji na krnąbrnych Galów, którzy nie mają zamiaru uznawać jego władzy. Rozwścieczony tym faktem Cezar postanawia ostatecznie złamać opór wrogów i udowodnić im swoją wyższość, odbywając triumf w Gergowii. Dlaczego akurat tam? Bo właśnie w tym miejscu Wercyngetoryksowi udało się pokonać Julka na samym początku powstania. By wydźwięk tego wydarzenia był jeszcze donioślejszy, władca Rzymu pragnie przejechać przez tłum bijących mu pokłony Arwernów, stojąc na tarczy należącej niegdyś do ich dumnego wodza. Problem polega jednak na tym, że przedmiot ów zniknął, a przynajmniej nie ma go w magazynie zdobyczy wojennych Cezara. Legioniści muszą go więc odszukać w Galii. Szczęście im jednak nie sprzyja, albowiem o wszystkim dowiadują się holujący Asparanoiksa do uzdrowiska Asteriks i Obeliks. Nie trzeba chyba dodawać, że przyjaciele postanawiają zrobić wszystko, co tylko w ich mocy, by dotrzeć do tarczy Wercyngetoryksa przed Rzymianami. „Tarcza Arwernów” jest komiksem trochę nierównym. Zaczyna się wyśmienicie, a kończy średnio. Na dodatek rozwiązanie zagadki, spinające klamrą cały album, robi zwyczajnie wrażenie pójścia drogą na skróty. Ale można to twórcom wybaczyć, wcześniej bowiem mamy kilka prawdziwych perełek humoru à la Goscinny i Uderzo. Chociażby wtedy, gdy Asparanoiks cierpi na potworne bóle brzucha, a kompletnie zaskoczony i oszołomiony Obeliks konstatuje: „Nie wiedziałem, że można za dużo zjeść”… Kiedy galijscy przyjaciele doprowadzają do szału kuracjuszy w Aquae Calidae, oddając się jednej ze swoich największych – oczywiście poza tłuczeniem Rzymian – pasji, czyli obżarstwu… Gdy próbują zrozumieć dialekt, jakim posługują się ich rodacy z kraju Arwernów… Kiedy Kajusz Wygibus, największy dekownik w armii rzymskiej (tak, tak, jeszcze większy niż Pluskwamperfektus z „Walki wodzów”), odnajduje „wspólny język” z centurionem Metylusem… Wystarczy? Zdecydowanie! I na dodatek pozwala, by puścić w niepamięć te kilka niedociągnięć… Hmmm, nie rozumiem… Jakich niedociągnięć?!
Tytuł: Asteriks #11: Tarcza Arwernów ISBN: 978-83-237-2475-9 Cena: 19,99 Data wydania: październik 2011 Ekstrakt: 80% |