powrót; do indeksunastwpna strona

nr 09 (CXI)
listopad 2011

Duch niedźwiedzia
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Tak, pani, chociaż na krótko. Nie może być bardzo biegły w tworzeniu iluzji, bo nie musiałby wspomagać się mrokiem. Poza tym, bez obawy, przez zamknięte drzwi nie przejdzie na pewno.
– To my wyjdźmy do niego – powiedział naraz Hiveil zaskakując sam siebie. – Dacie radę go złapać, choćby swoje czary wyprawiał, czyż nie? No to ja bym poszedł pierwszy, na wabia. Do stajni, jak żeście mówili. A wy po cichu za mną, co?
Sabin poruszył się, jakby chciał zaprotestować, ale żona pociągnęła go za rękę i nic nie powiedział.
– Zrobicie to? – zapytała błagalnym tonem. – Naprawdę?
Saldarczyk myślał przez chwilę.
– Hiveilu – powiedział wreszcie – to może być rzeczywiście najlepszy plan, przynajmniej na dziś. Jeżeli mówicie poważnie, bo to nie zabawa i nie powiem, że przy okazji nie nadstawicie karku.
– A co mi tam – burknął żołnierz. – W gorszych opałach się było.
Saldarczyk skinął głową.
– Dobrze więc. Panie – zwrócił się do Sabina – nasz wojenny rynsztunek został w Asselenie. Potrzebny będzie hełm i najlepiej kolczuga, jeśli macie tu jakąś. A także obszerny płaszcz z kapturem, żeby je ukryć.
– Znajdzie się, owszem – odparł gospodarz ze zdziwieniem. – Po co to wam?
– Sądzę, że zbójca podkrada się z tyłu do swoich ofiar z jakąś pałką albo maczugą. Postaram się, żeby nie zdążył uderzyć, ale nie zamierzam ryzykować bez potrzeby.
– A! – Sabin z lekkim zakłopotaniem podrapał się po głowie. – Dobrze, Galin wam przyniesie.
Chłopak pospiesznie wyszedł z sali, reszta zaś ponownie zasiadła przy stole. Saldarczyk prosił ich, by starali się zachowywać jak przedtem, mając na uwadze, że dobrze ich widać w świetle, gdyby ktoś patrzył przez okno z ciemnego dziedzińca.
Gospodarz przez jakiś czas siedział w milczeniu, po czym rzekł dość wyniosłym tonem:
– Mniemam, że naprawdę wiecie, jak się zabrać do rzeczy?
Saldarczyk tylko kiwnął głową.
Chwilę później powrócił Galin, dźwigając stertę mocno zużytego rynsztunku. Hiveil ledwie rzuciwszy okiem, uznał, że hełm może się i nada od biedy, chociaż trochę przyduży i trzeba by go czymś wypchać od środka. Z kolczugi zrezygnował od razu, bo była tak stara i pordzewiała, że wątpił, by wytrzymała choć jeden porządny cios.
– Tym sobie owińcie kark i ramiona. – Saldarczyk podniósł płat grubej niewyprawionej skóry, w którą pierwotnie opakowano zbroję.
Hiveil nie sprzeczał się, ale łypnął na niego spod oka, gdyż taka troskliwość wydała mu się mocno przesadzona. Widząc to, pan Fael rzekł nieco ostrzejszym tonem:
– Pięknie, że mi ufacie, ale zdarzyć może się wszystko. Lepiej raz jeszcze pomyślcie, czy na pewno chcecie narażać życie.
– Przecież takie łowy to jest wasze zwykłe zajęcie – odparł Hiveil z większym spokojem, niźli go czuł. – Zawszem słyszał, że Saldarczycy po to są, że złych czarodziejów łapią. Zatem, jak powiedział pan dziedzic, pewnikiem dobrze się znacie na rzeczy. A zresztą, jak tu nie pomóc? – dodał, ściszając głos. – Inaczej te ludziska jedno po drugim wyginą, choćby z samego strachu, bo coś mi się zdaje, że ledwie byśmy odjechali, a zaraz sobie przypomną te duchy i mary, przeciw którym nic w ogóle poradzić nie można.
Saldarczyk zaśmiał się krótko.
– Racja. Ale musicie mnie słuchać we wszystkim.
– Tak zrobię.
Uzgodnili, że Saldarczyk pierwszy wymknie się wyjściem od tyłu, Hiveil zaś odczeka trochę, by dać mu czas na zajęcie dogodnej pozycji, po czym sam wyjdzie frontowymi drzwiami, starając się przy tym czynić jak najwięcej hałasu.
Plan był prosty i Hiveil nie miał do niego żadnych obiekcji, ale kiedy usłyszał za sobą dźwięk opadającego rygla, poczuł się dość nieswojo. Światło latarni, którą niósł ze sobą, wycinało zaledwie niewielki skrawek widzialnego świata pośród otaczającej go zewsząd nocy. Panująca dookoła cisza tylko zwiększała poczucie zagrożenia. Cóż, teraz już trudno byłoby się wycofać, więc gdy oczy trochę przyzwyczaiły się do ciemności, ruszył przed siebie. Minął studnię i szedł dalej w kierunku stajni, ostrożnie stawiając stopy, by się nie potknąć. Wytężał słuch, lecz dochodziły do niego jedynie zwyczajne nocne odgłosy, jak granie żab na pobliskiej łące, poruszenia zwierząt za ścianami obory albo dalekie pohukiwanie sowy.
Wiatr zmienił kierunek, oprócz woni igliwia i butwiejącej ściółki niosąc ze sobą jeszcze jeden zapach, mdlący i nieprzyjemny. Hiveil przystanął, powęszył przez chwilę, a potem zaklął z cicha pod nosem. Tuż za płotem musiał znajdować się dół na odpadki, którego najwyraźniej nikomu nie chciało się przykryć. Czysta głupota, kiedy się mieszka pod lasem, bo wiadomo, że prędzej czy później jakiś zwierz przyjdzie, żeby w nim grzebać.
Ilustracja: <a href='mailto:rafal.wokacz@gmail.com'>Rafał Wokacz</a>
Ilustracja: Rafał Wokacz
Pod ścianami szop i tam, gdzie rzucały cień rosnące za ogrodzeniem drzewa, mrok był najgłębszy. W takich miejscach każdy mógłby się z łatwością schować nawet bez pomocy czarów. Hiveil zdawał sobie sprawę, że on z kolei jest doskonale widoczny dzięki niesionej latarni. Co innego morderca. W tych ciemnościach mógłby podkraść się doń na wyciągnięcie ręki, byle stąpał po cichu. Przez moment były sierżant żałował, że jednak nie włożył kolczugi.
Ano sam żeś się zgłosił, chłopie, na przynętę – rzekł sobie w duchu. – To już wiesz teraz, jaka to radość.
Po prawdzie, najbardziej drażniła go własna bezradność. Przez cały czas zastanawiał się, czy dane mu będzie jakiekolwiek ostrzeżenie przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Poczuje oddech tamtego na twarzy? A może Saldarczyk nie pozwoli, żeby podszedł tak blisko? Ale czy na pewno go zdąży uprzedzić? Dziś Hiveil z całego serca życzyłby sobie, aby wszystko, co opowiadano o umiejętnościach tych ludzi, okazało się prawdą.
Dotarł do stajni. Wierzeje ze względu na ciepłą porę roku pozostawiono otwarte. Kiedy wszedł, zaciekawione konie poczęły odwracać ku niemu głowy, potem zaś spokojnie wracały do chrupania obroku. Oba ich wierzchowce przywitały go radosnym parskaniem i wyciągnęły szyje ponad przegrodą. Pogłaskał je po chrapach, mimochodem zauważając, że w istocie należycie o nie zadbano. Oprócz nich w stajni znajdowało się pięć innych zwierząt, wszystkie zadbane, ale tylko jeden wyglądający na prawdziwie rasowego rumaka. Gniadosz z białą strzałką na łbie obrócił się majestatycznie i uniósł głowę, przyglądając się intruzowi wypukłymi oczyma. Widząc, jak tuli uszy i grzebie kopytem w podściółce, Hiveil zdecydował, że do tego konia lepiej nie wyciągać ręki, gdyż najwyraźniej nie miał ochoty na żadne poufałości z obcymi. Pozostałe prezentowały się znacznie łagodniej. Jasnobułana klaczka szczypnęła go lekko za rękaw, na co Hiveil się zaśmiał i poklepał jej szyję. Przebywanie wśród zwierząt jakoś dodało mu otuchy, jednak wiedział, że nie powinien tu zbyt długo marudzić. Jeszcze raz klepnął własnego wierzchowca na pożegnanie, po czym zabrał lampę i wyszedł.
Stojąc tyłem do stajni, nadal nie widział ani nie słyszał niczego podejrzanego. Czyżby ów nieznany złoczyńca tym razem okazał się opieszały? Przez głowę przebiegła mu myśl, że obaj z panem Faelem padli ofiarą jakiegoś żartu tutejszych mieszkańców, ale wydawało się to raczej mało prawdopodobne. Na wszelki wypadek postanowił dać „duchowi” trochę więcej czasu.
Skręcił ku studni i oparł się o jeden z podtrzymujących daszek słupków. Głupio było tak stać bezczynnie, więc poszukał po kieszeniach, znalazł kapciuch z tytoniem i fajkę. Postawił lampę na zamkniętym wieku studni i zajął się nabijaniem. Mając za plecami wysoką cembrowinę, czuł się dość pewnie, a palenie samo w sobie działało kojąco na nerwy.
Nie wiedział, jak długo pykał sobie z glinianego cybucha, zanim po raz pierwszy usłyszał odgłos, który mógł być krokami człowieka. Jego dłoń sama powędrowała ku rękojeści sztyletu tkwiącego za pasem.
– To ja – odezwał się cicho Saldarczyk. Hiveil zobaczył, jak wyłania się z cienia po prawej stronie. – Nikogo nie ma w obejściu, sprawdziłem.
– Czyli, że ten ich niedźwiedź dziś nie poluje – stwierdził Hiveil, starając się, żeby w jego głosie nie znać było ulgi. – Albo też to wszystko wierutna bzdura.
– Nie przypuszczam. Może po prostu nie dał się nabrać. Jeśli tak, trzeba będzie obmyślić jakiś inny sposób.
– Znaczy się, nie wyjedziecie, zanim go nie złapiemy?
– Nie. – Saldarczyk westchnął.
– A wymyśliliście już, jak tego dokonać?
– Tak, ale boję się, co na to powiedzą nasi gospodarze. Pan Sabin pewnie ma rację, że to do niego ten ktoś ma żal, pamiętacie? Do niego albo do całej rodziny, na jedno wychodzi.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

16
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.