Rozejrzał się po sali. Suknie przywarły mocno do swoich nieruchomych modeli. Niemal każda z nich nosiła ślady zniszczenia. Większość pokryta była brunatnymi plamami, niektóre podziurawione, poprzepalane, a jedna zielona od pleśni. Ewenement na skalę europejską! Pierwsze, niepowtarzalne Muzeum Sukien Ślubnych otwiera swoje podwoje dla zwiedzających 12 stycznia bieżącego roku o godzinie 20.00. Zapraszamy wszystkich do naszej siedziby przy Placu Wolności, do dawnego zamku królewskiego. Serdecznie zapraszamy! Dyrektor Muzeum Alicja Merrick O godzinie dwudziestej dziesięć Robert Berger, redaktor działu kultury ogólnokrajowej gazety, wszedł do dawnego zamku królewskiego. Od kilku miesięcy swoją siedzibę miało tutaj Muzeum Sukien Ślubnych i właśnie tego dnia odbywało się jego uroczyste otwarcie. Wernisaż już się rozpoczął i w holu było pusto. Każdy dźwięk odbijał się echem od wyłożonych marmurem wysokich ścian ozdobionych pilastrami, na których wspierał się plafon przyodziany w zawiłe wzory sztukaterii. Szerokie schody prowadziły do wysokich, przeszklonych drzwi, za którymi znajdowała się dawna sala balowa. Po prawej stronie, w cieniu arkad, ukryta była szatnia. Robert oddał swój płaszcz szatniarzowi. Przejrzał się w lustrze, przeczesał palcami włosy, a następnie wyszczerzył się nienaturalnie do swojego odbicia, aby sprawdzić, czy coś nie utkwiło między zębami. Kiedy uznał, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, pewnym siebie krokiem ruszył na wernisaż. Sala balowa była wypełniona po brzegi. Niektórzy goście prowadzili ukradkowe rozmowy, ale większość patrzyła w stronę podium, na którym stała wysoka kobieta w długiej, błękitnej sukni, z ciemnymi włosami upiętymi w kok. Alicja Merrick właśnie opowiadała o swojej kolekcji. Dyrektorka miała niski, przyjemny dla ucha głos. Mówiła powoli, wyraźnie i od czasu do czasu uśmiechała się delikatnie. Z całej jej postaci biła pewność siebie i stanowczość, a przy tym naturalność, której – co Berger zauważył już dawno temu – brakowało niemal wszystkim artystom i mecenasom. Gromkie brawa wyrwały Roberta z pełnego zachwytu zamyślenia. Dyrektorka skłoniła się i zaprosiła swoich gości do podziwiania wystawy. Poprosiła też o wyrozumiałość i nakazała pozostawić napoje oraz przekąski w sali balowej. Robert nie mógł uwierzyć własnym oczom. Wszyscy, począwszy od prezydenta miasta a na dziennikarzu z brukowca kończąc, posłusznie odstawiali kieliszki na stoliki i grzecznie, niemal w parach jak przedszkolaki na wycieczce, udawali się do sal ekspozycyjnych. Jemu bynajmniej się nie spieszyło. Czekał spokojnie, aż tłum wystrojonych gości opuści salę balową. Podszedł do jednego z kelnerów i porwał z niesionej przez niego tacy kieliszek czerwonego wina. Sącząc alkohol małymi łyczkami, podziwiał wystrój wnętrza. Ogromne lustra umieszczone były naprzeciwko siebie pomiędzy półkolumnami. Odbijały się w nich ciężkie kryształowe żyrandole, zwisające z wysokiego sufitu. Marmurowa posadzka lśniła w złotawym świetle. Pomiędzy niewielkimi okrągłymi stolikami uwijali się kelnerzy, cierpliwie zbierając szkło. Alicja Merrick ciągle stała na podwyższeniu, rozdawała uśmiechy i powtarzała łagodnie: „zapraszam, zapraszam”. Berger przyglądał się jej oczarowany. Kiedy ostatni z gości opuścił salę, zeszła z podestu i podeszła do dziennikarza. – Witam, panie redaktorze – podała mu dłoń. Zaczerwienił się, gdyż uświadomił sobie, że przez cały czas rozbierał Alicję wzrokiem. – Dzień dobry, pani Merrick. – Panno – poprawiła go. – Miło, że pan przyszedł. – Cóż, to do… dość oryginalna wystawa – wydukał. Ile mogła mieć lat, zastanawiał się, trzydzieści, może trzydzieści pięć, nie więcej. – Jedyna taka na świecie – powiedziała i puściła do niego oko, co wprawiło Roberta w osłupienie. – W ulotce napisałam co prawda, że jedyna w Europie, wiem. Widzi pan, nasz kontynent w zupełności mi wystarcza. – Wzięła go pod ramię i razem ruszyli w stronę sal wystawowych. Ludzie tłoczyli się koło każdego z eksponatów. Dyskutowali, obchodzili suknie dookoła, podziwiali. Niektórzy odruchowo wyciągali dłoń, aby dotknąć materiału tak, jak to zazwyczaj robili w sklepie odzieżowym, ale w porę cofali rękę. – Poczekajmy, aż ten tłum się rozproszy. – Panna Merrick zatrzymała się przy wejściu na salę. – Chcę panu pokazać dokładnie wszystko. – Zauważyła pytające spojrzenie Roberta i dodała z rozbrajającą szczerością: – Nie ukrywam, że liczę na pochlebny artykuł. Tymczasem z przyjemnością odpowiem na wszystkie pytania. – Jest pani bardzo bezpośrednia – odparł, nie kryjąc zdziwienia. – Po co owijać w bawełnę, panie redaktorze? – Nachyliła się i powiedziała mu niemal na ucho: – Śmiało, proszę pytać. – Dobrze. – Robert się rozpromienił, choć sam dokładnie nie wiedział dlaczego. – Skąd, panno Merrick, pomysł na takie muzeum? Przyznam, że w pierwszej chwili uznałem, że to żart albo chwyt marketingowy. – Nie pan jeden tak pomyślał – powiedziała. – Jak tylko zaczęłam zbierać kolekcję, zgłosiło się do mnie co najmniej dwudziestu producentów sukien ślubnych, którzy za wszelką cenę chcieli wystawić u mnie swoje produkty. Zresztą, zgłaszają się do tej pory. Oczywiście odmówiłam. Muzeum to nie targi ślubne. – Rozumiem, ale skąd taki pomysł? – Chciałam stworzyć coś jedynego w swoim rodzaju. Dużo podróżuję. „Nazwiedzałam się”, że tak to ujmę, muzeów na całym świecie. Widziałam mnóstwo kolekcji zabytkowych strojów i tkanin. W którymś momencie stwierdziłam, że we wszystkich jest to samo. Przestały mnie zaskakiwać. – Czyli po prostu się pani nudziła? – Jest pan bezczelny, nie sądzi pan? – odparła twardo. Robert spuścił wzrok i wymamrotał pod nosem ciche przeprosiny. Panna Merrick szybko puściła w niepamięć jego komentarz i kontynuowała swoją opowieść. – Moja rodzina ma długi rodowód, ale to w tej chwili jest o tyle istotne, że odziedziczyliśmy mnóstwo pamiątek po poprzednich pokoleniach. Znajdowało się tam dużo bibelotów, mebli i kapeluszy, a pośród tego wszystkiego także suknia ślubna mojej ciotecznej prababki z końca dziewiętnastego wieku oraz barokowa, wyszywana złotem kreacja jakiejś jeszcze dalszej antenatki. Ponadto kufry posagowe, bielizna ślubna i kilka sukien z dwudziestego wieku. Pomyślałam, że skoro moja rodzina posiada takie skarby, to inne stare rody też mają na dnie swoich strychów podobne cudeńka i nie pomyliłam się. – Rozumiem. – Robert nieznacznie skinął głową. – Czyli tutaj wszystko jest oryginalne? – Jak najbardziej. – Niesamowite, że dotrwały do naszych czasów. – Prawda? – Alicja uśmiechnęła się tajemniczo. – O! Zrobiło się więcej miejsca. Chodźmy! – Pociągnęła Roberta za ramię i poprowadziła na środek kwadratowej sali, dookoła której stały manekiny ubrane w kwieciste, migocące ornamentami suknie. – Przyzna pan, że są piękne. – Panna Merrick zatoczyła krąg dłonią, a Robert podążył wzrokiem dookoła sali. – Nie boi się pani, że się zniszczą? Ktoś w końcu nie wytrzyma i położy na nich swoje współczesne łapy. – Podszedł do jednej z rozłożystych sukien na krynolinie. Alicja roześmiała się donośnie. – Oczywiście, że się tego obawiam. Na co dzień eksponaty będą zamknięte w szklanych witrynach. Wernisaż to wyjątkowe wydarzenie i dlatego postanowiłam moim gościom dać szansę przyjrzeć się sukniom z bliska. Oprowadzała Roberta po salach, z dumą prezentując stroje dziewiętnastowieczne, barokowe, z lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego stulecia, secesyjne i w stylu empire. Wytłumaczyła, dlaczego zaaranżowała ekspozycję, mając za nic chronologię. „Czas jest liniowy, ale według mnie monotonny. Niewielkie zamieszanie zmusza do myślenia.” Robert posłusznie przystawał przy wskazywanych przez Alicję eksponatach i chociaż nie miał jakiegokolwiek pojęcia o sukniach ślubnych, musiał przyznać, że kolekcja zapierała dech w piersiach. Wszystkie stroje były doskonale utrzymane, wyprane, wyprasowane, gdzieniegdzie dyskretnie pocerowane lub zrekonstruowane. Przemierzali powoli kolejne metry marmurowych posadzek, utrzymując bezpieczną odległość od rozgadanego tłumu gości. Korytarze, łączące poszczególne sale, konsekwentnie skręcały w lewo i Robert domyślił się, że wszystkie rozmieszczone są dokoła sali balowej, w której odbywał się wernisaż. Kiedy znaleźli się w wąskim przesmyku, redaktor z zainteresowaniem zatrzymał wzrok na ciężkiej, aksamitnej kurtynie w kolorze ciemnego granatu, która kryła za sobą albo wejście do jakiegoś magazynu, albo wewnętrzny dziedziniec zamku. – Tam znajduje się jeszcze jedna sala – wyjaśniła panna Merrick, kiedy dostrzegła, że Robert uważnie przygląda się zasłonie. – Dlaczego jej pani nie udostępni? – Wszystko w swoim czasie – uśmiechnęła się delikatnie – i tylko na specjalne życzenie. – W takim razie mam specjalne życzenie. |