powrót; do indeksunastwpna strona

nr 09 (CXI)
listopad 2011

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 2
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Mężczyzna podniósł wzrok i popatrzył nieprzytomnie przed siebie.
– Nie – rzucił bez zastanowienia. – Niech pan szuka pod S, panie kapitanie. Wszystko jest ułożone alfabetycznie. Od czterdziestu lat.
– Ale może… – zaczął półogr, próbując zachęcić starca do dalszej rozmowy.
Archiwista nerwowo skubał palce i jak mantrę powtarzał słowo: „Rówieśnicy”.
Gestleiter z rezygnacją machnął ręką. Splunął na bok, patrząc się na nieskończenie długie rzędy zakurzonych regałów. Pokręcił głową i westchnął.
Podszedł do Jana, pstryknął mu przed oczami, ale ten nie zareagował. Mamrotał swoje, kolebiąc się na skrzypiącym fotelu. Dowódca wziął lampę i szepnął:
– Myślę, że na razie nie będziesz tego potrzebował.
Potem zaś, klnąc jak szewc, ruszył w kierunku archiwów.
Czekała go kurewsko długa noc.
• • •
Sh’elala nie mogła zasnąć.
Przez jakiś czas przewracała się z boku na bok, aż w końcu ze zniecierpliwieniem odrzuciła kołdrę i przysiadła na skraju łóżka.
Była sama. Lotr znowu gdzieś przepadł. Tradycyjnie nie powiedział dokąd idzie, ani kiedy wróci. Zabójczyni zaczynała tracić cierpliwość. Nie mogła znieść kolejnych, cudzych tajemnic: przecież własnych miała już wystarczającą ilość.
Wstała i podeszła do okna. Oparła się o parapet, wdychając cierpkie morskie powietrze.
Zdradziła się na przesłuchaniu u Gestleitera. Odsłoniła sekret, który bardzo długo ukrywała przed światem. Mogę słono zapłacić za tę chwilę słabości, pomyślała, dotykając przepaski na oku. Co mnie wtedy podkusiło?!. Zacisnęła pięści i przygryzła wargę.
– Niech to szlag – szepnęła.
Naprawdę łudziła się, że kapitan straży nie będzie dociekał prawdy. Owszem, wyglądał na zszokowanego, ale nic więcej. Nie padły pytania o historię, przepowiednię… O nic. Może więc, chociaż raz w życiu, coś mi ujdzie płazem?, westchnęła. Może będę miała… szczęście?
Uśmiechnęła się powątpiewająco.
Wtedy drzwi otworzyły się i w przejściu stanął Lotr.
– Nie śpisz? – spytał z wyraźnie słyszalnym rozczarowaniem.
– Chodź. – Wyciągnęła ku niemu rękę. Nie zareagował, więc rzekła: – Nie? To ja do ciebie przyjdę.
Mag niepewnie zrobił krok do tyłu, potem drugi.
Wyraźnie próbował uniknąć powitania, ale Sh’elala chwyciła go za szyję, chcąc zmusić do pocałunku. Czarodziej syknął i ściągnął dłoń jednookiej ze swojego karku. Morderczyni poczuła ciepłą lepkość, zalewającą jej palce.
– Krew – stwierdziła. – Dlaczego?
Lotr nic nie odpowiedział, tylko skierował się do łazienki.
• • •
Wreszcie.
Po paru godzinach poszukiwań, okupionych kaszlem, kichaniem i upadkiem z rozwalającej się drabinki, Gestleiter znalazł wzmiankę o Sh’elali. Krótki tekst lakonicznie wyjaśniał, że jest to „znamienita asasynka z środkowego Volggy, która zuchwale grzeszyła tako przeciw prawu, jak i bogom, przez co sowitą nagrodę za jej głowę wyznaczono, obławę urządzono, której się jednakowoż wymknęła, przedtem jednak ranioną będąc. Po tych burzliwych a smutnych zdarzeniach, słuch o niej wszem i wobec zaginął”.
Kapitan przebił się w końcu przez archaiczną składnię zdań i mruknął:
– Widać nieskutecznie pokłuliście ją w tym Volggy…
Zmarszczył nos, przypatrując się księdze. Wiedziony niejasnym przeczuciem zerknął uważnie na stronę tytułową i… Głośno przełknął ślinę. Przystawił lampę i potarł powieki.
To niemożliwe, pomyślał, gapiąc się na datę wydania.
Opasłe tomiszcze wydrukowano dokładnie sto osiemdziesiąt lat temu.
Gestleiter wrócił do notki na temat Sh’elali i z trudem odczytał bardzo drobny druk.
„Sh’elala – słowa pokrewne: Volggy, Cesarstwo, zabójcy”.
Wyrwał cicho stronę i zerwał się na nogi.
– Zabójcy – szepnął, idąc w głąb korytarza. – Zet jak zabójcy.
• • •
– Co ci się stało? – Sh’elala ponowiła pytanie.
Oparła się o ścianę i obserwowała, jak Lotr ściąga przesiąknięte czerwienią szaty. Zawiązał włosy w koński ogon i całkowicie odsłonił ranę. Zerknął na jej odbicie w lustrze i ciężko westchnął.
Jednooka skrzywiła się.
– To mi nie wygląda na robotę wojownika – skwitowała, przyglądając się krwistemu odciskowi na szyi czarodzieja.
– I nią nie jest – odparł, wspominając chwyt metalowej dłoni Dyfuzjusza.
– To skąd to masz…?
Lotr popatrzył na nią znacząco. Chwilę mierzyli się wzrokiem, aż morderczyni z rezygnacją uniosła ręce i bez słowa wycofała się z łazienki.
– Sh’elala… Sh’elala, na bogów…! – krzyknął, ale nie doczekał się odpowiedzi.
Przysiadł na krawędzi cynowej wanny i zwiesił głowę.
Wspólne wakacje chyba dobiegały końca.
• • •
Jest.
„Księga Sh’elali”.
Najgrubsza ze wszystkich. Największa. Najbardziej okazała.
Kapitan ściągnął ją z półki i stęknął, próbując utrzymać równowagę. Głupia drabinka znowu ostrzegawczo zaskrzypiała i Gestleiter szybko z niej zszedł.
Zdmuchnął warstwę kurzu z okładki, kichnął i przystąpił do lektury. Z każdą kolejną minutą stawał się coraz markotniejszy. Poczuł niesmak i zażenowanie. Opis poczynań jednookiej był dość szczegółowy i zawierał relacje świadków, hipotetyczne rekonstrukcje okropnych zbrodni oraz reprodukcje wielu listów gończych.
Dowódca skrzywił się: coś mu tu nie pasowało.
Porównał portrety i zamarł.
Najstarsze podobizny znacząco różniły się od tych nowszych.
Taaak. Inne rysy twarzy, inne włosy. A przede wszystkim – kalectwo… lub może jego brak.
Sh’elala sprzed stu osiemdziesięciu lat widziała na dwoje ludzkich oczu.
– O, psiakrew – szepnął kapitan, śledząc daty pod rycinami. Wyciągnął wyrwaną wcześniej kartkę i zauważył ze zgrozą: – Ta zmiana… Nie wierzę. Ta zmiana miała miejsce parę lat po obławie…!
Zacisnął palce na księdze i stwierdził:
– Piszą tu o dwóch różnych osobach.
– Strzeliłeś w dziesiątkę – nagle usłyszał. – Już się obudziłem. A właściwie… zrobiło to jej imię.
Obrócił się i zobaczył Jana, który powoli dreptał w jego kierunku. Starzec trzymał w ręku jakiś zwój.
– Były dwie Sh’elale? – kapitan zapytał wprost.
– Tak – wyjaśnił archiwista. – Nauczycielka i uczennica…
– …która przerosła swoją mistrzynię? Zabiła ją? – dokończył Gestleiter.
– Tego do końca nikt nie wie. Natomiast jedno jest pewne: sławna morderczyni wróciła po kilku latach nieobecności, a jej czyny były straszliwsze niż kiedykolwiek wcześniej. Są na to dowody. W księdze, którą teraz trzymasz.
– Co wydarzyło się pomiędzy odejściem jednej, a pojawieniem się drugiej Sh’elali? I kim, do diabła, ona jest?!
– Nareszcie zadajesz właściwe pytania, kapitanie. – Starzec przystanął, by złapać oddech. – Inna kwestia, czy dotyczą one właściwej osoby.
– Nie rozumiem.
– Spytam zatem inaczej. Zastanów się, czy masz do czynienia z oryginałem, czy jedynie z kimś, kto oryginał udaje.
Gestleiter nachylił się nad archiwistą i szepnął:
– Doprawdy, nie wiem jak mógłby wyglądać oryginał, skoro podróbka ma oskalpowane ręce, hydrze oko i uzębienie nieumarłych.
Jan z Eclasu zadrżał, podając kapitanowi zwój.
– Trafiłeś więc na tę Sh’elalę co trzeba – przytaknął. – Jednak boję się, że bardziej należą ci się powinszowania niż gratulacje…
Staruszek wytknął kapitana trzęsącym się palcem i dodał:
– Ciekawe, co zrobisz z taką wiedzą.
– A ty? Co TY byś zrobił, Janie? – zapytał dowódca, rozkładając dokument.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

23
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.