powrót; do indeksunastwpna strona

nr 09 (CXI)
listopad 2011

Autor
„Naturalne piękno” gitary i głosu
Neil Young ‹Live in Chicago 1992›
Gitara, harmonijka, od czasu do czasu fortepian, fisharmonia, banjo. I głos. Ten głos! Jedyny i niepowtarzalny. Rozpoznawalny zawsze i wszędzie, bez względu na to, czy płyta jest akustyczno-balladowa, czy ogniście rockowa. „Live in Chicago 1992” to pamiątka po trasie, jaką Neil Young odbył, promując album „Harvest Moon” – jeden z najlepszych w swojej karierze. Poznaliśmy te nagrania po dziewiętnastu latach.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
‹Live in Chicago 1992›
‹Live in Chicago 1992›
Po okresie twórczego zagubienia, które przypadło na połowę lat 80. ubiegłego wieku, pod koniec dekady Neil Young odzyskał zarówno wigor, jak i miłość fanów. Dowodem na powrót do ostrych brzmień był już album „Freedom” (1989), z którego pochodzi nieśmiertelna pieśń „Rockin’ in the Free World”, a potwierdzeniem obranej drogi była następna płyta – nagrane z towarzyszeniem tria Crazy Horse „Ragged Glory” (1990). I kiedy mogło się wydawać, że tym razem sympatyczny Kanadyjczyk na dłużej zagości w świecie rocka, zaskoczył wszystkich, wydając w końcu października 1992 roku country-folkowy krążek „Harvest Moon”. Ta nagła zmiana stylu, do czego zdążył już zresztą przyzwyczaić swoich najwierniejszych fanów w latach 70., nie odbiła się jednak wcale negatywnie na jego popularności. Wręcz przeciwnie. Wielbiciele rockowego Younga odkryli nagle jego drugie oblicze i wielu z nich szczerze w nim zagustowało. Trasa promująca „Harvest Moon”, w którą udał się sam, bez żadnego zespołu akompaniującego, okazała się pasmem sukcesów. Do tego stopnia, że trzymająca jeszcze wtedy rękę na pulsie życia muzycznego w Stanach Zjednoczonych (i nie tylko) stacja MTV poprosiła artystę, by dał w jej studiu koncert „bez prądu”. Występ – z grupą starych przyjaciół, którzy pomogli mu w nagraniu ostatniej płyty, a którzy ukryli się pod nazwą The Stray Gators – odbył się siódmego lutego 1993 roku, a dokumentujący go album „Unplugged” (jeden z najlepszych w całej, sygnowanej przez MTV, serii) ukazał się cztery miesiące później. W menu znalazły się nie tylko kawałki z „Harvest Moon”, ale również dużo starsze piosenki – z lat 60. i 70. – które Neil wykonywał podczas niedawnych solowych koncertów.
O tournee sprzed dziewiętnastu lat krążyły wśród fanów Younga legendy. Jak wyglądały tamte występy, dowiedzieliśmy się jednak – mowa o tych, którzy z różnych powodów nie mieli szczęścia w nich uczestniczyć – dopiero niedawno. W grudniu 2009 roku Reprise Records (firma-córka Warner Music) opublikowała – w ramach projektu „Archives Performance Series” – album „Dreamin’ Man Live ’92”, zawierający dziesięć utworów wybranych z całej trasy koncertowej, nagranych między styczniem (Portland) a listopadem (Minneapolis) 1992 roku. Kilkanaście tygodni temu natomiast światło dzienne ujrzało dwupłytowe wydawnictwo „Live in Chicago 1992”, dokumentujące jeden, ale za to cały, występ – ten, który miał miejsce siedemnastego listopada. Kanadyjczyk zagrał i zaśpiewał wówczas dwadzieścia piosenek, w tym prawie cały repertuar „Harvest Moon” (zabrakło tylko ewidentnie najsłabszej kompozycji z tego krążka, czyli króciutkiego „Old King”). Akompaniował sobie przede wszystkim na gitarze akustycznej i harmonijce, w kilku utworach zasiadł za fortepianem, sięgnął też po banjo. Spotkanie z wierną publicznością rozpoczął od klasyka – skomponowanego przed laty dla zespołu The Stills-Young Band „Long May You Run”, przepięknej ballady country, którą – co wyraźnie słychać – fani przyjęli z ogromnym aplauzem. Dwie kolejne piosenki „wyjął” z „Harvest Moon”, tyle że zamienił ich kolejność: najpierw zaśpiewał „From Hank to Hendrix” (drugi utwór na płycie), a następnie otwierające ją „Unknown Legend”. Sporym zaskoczeniem – i to nawet dla osób dobrze obeznanych z twórczością artysty – musiał być utwór numer cztery: skoczny, wykonany przy akompaniamencie banja, „Love is a Rose”, który powstał osiemnaście lat wcześniej i miał się znaleźć na – jak się okazało, nigdy nie wydanym – albumie „Homegrown”. I choć ostatecznie numer ten trafił na składankę „Decade” (1977), to jednak w koncertowym repertuarze Younga był rzadkością.
Po tej ciekawostce kulinarnej przyszła pora na danie główne, czyli hity nad hitami z lat 70.: folkowe „Pocahontas”, absolutnie genialne, przejmujące „Like a Hurricane” (z dźwiękami fisharmonii i harmonijki ustnej), countrowe „Needle and the Damage Done” (z płyty „Harvest”) oraz przearanżowane na wersję akustyczną „Tonight’s the Night” (z albumu o tym samym tytule), w którym Young ponownie odłożył gitarę i siadł do fortepianu. A potem nastąpił powrót do „Harvest Moon”. Po transowym, hipnotyzującym „War of Man” (które przeplatało przeboje sprzed lat), słuchacze otrzymali większą porcję najnowszych kompozycji Kanadyjczyka: nostalgiczne „One of These Days”, dedykowaną ukochanej żonie piękną balladę „Such a Woman”, subtelne „Harvest Moon”, zamyślone „Dreamin’ Man” i w końcu monumentalne – choć w wersji „bez prądu” jednak jakby mniej – proekologiczne „Natural Beauty”. Dotarłszy do końca batalii o środowisko naturalne, artysta ponownie wybrał się w podróż w zamierzchłe czasy. Na pewno zaskoczył wyborem „Don’t Let it Bring You Down”, które przed laty umieścił na solowym „After the Gold Rush” (1970), ale z równym powodzeniem wykonywał też z kwartetem Crosby, Stills, Nash & Young. Miłą niespodzianką był natomiast na pewno zadziorny „Mr. Soul”, który reprezentował lata 60., powstał bowiem jeszcze z myślą o Buffalo Springfield. Gdy już Neil rozochocił się na dobre, podarował fanom country-bluesowy evergreen „Powderfinger” oraz – wtedy znane jedynie z występów artysty na żywo – „Sugar Mountain” (skomponowane przezeń w 1964 roku). Przedostatnie w zestawie poetyckie „You and Me” to jeszcze jeden kąsek z „Harvest Moon”. I jednocześnie kolejna ballada poświęcona pani Pegi Young. Artysta zaśpiewał ją bardzo delikatnie, z tak wielką czułością, że gdy słyszymy powtarzany po kilka razy refren „I was thinkin’ ’bout you and me” nie ma możliwości, by się nie wzruszyć. Na pożegnanie Neil wybrał „After the Gold Rush” – nieśmiertelny hymn do Matki Natury, urzekający brzmieniem harmonijki i organów.
„Live in Chicago 1992” to ponad sto minut swoistego misterium, podróży do świata jednego z najbardziej oryginalnych i jednocześnie najbardziej wszechstronnych artystów w dziejach muzyki rozrywkowej. Czarodzieja, który potrafi łączyć ogień z wodą – folk i country z grunge’em i hard rockiem. Co prawda, ta płyta przedstawia tylko jedno jego oblicze. Dlatego warto sięgnąć też po inne koncertówki Younga. Choćby po to, aby przekonać się, jak mogą zabrzmieć wykonane w największym mieście stanu Illinois kompozycje w wersjach elektrycznych, gdy artysta ma za plecami jeden z akompaniujących sobie bandów (na przykład wyśmienite Crazy Horse).



Tytuł: Live in Chicago 1992
Wykonawca / Kompozytor: Neil Young
Nośnik: CD
Data wydania: 25 czerwca 2011
Czas trwania: 102:57
Wyszukaj w: Wysylkowa.pl
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Utwory
CD1
1) Long May You Run: 4:28
2) From Hank To Hendrix: 4:51
3) Unknown Legend: 4:57
4) Love Is A Rose: 3:02
5) Pocahontas: 5:21
6) Like A Hurricane: 7:20
7) War Of Man: 6:31
8) Needle And The Damage Done: 3:02
9) Tonight's The Night: 5:12
10) One Of These Days: 5:12
CD2
1) Such A Woman: 4:36
2) Harvest Moon: 5:24
3) Dreamin' Man: 4:43
4) Natural Beauty: 10:43
5) Don't Let It Bring You Down: 3:49
6) Mr. Soul: 3:56
7) Powderfinger: 6:38
8) Sugar Mountain: 6:25
9) You And Me: 4:45
10) After The Gold Rush: 5:51
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

159
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.