powrót; do indeksunastwpna strona

nr 09 (CXI)
listopad 2011

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 2
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Powiedziałbym wszystkim. – Oczy starca zalśniły złowieszczo. – Ale przecież jestem człowiekiem. Moja mściwa reakcja idealnie wpisuje się w przepowiednię.
To rzekłszy, spokojnie odwrócił się i wszedł w ciemność.
Gestleiter zaczął czytać i nie mógł uwierzyć.
Te informacje spadły na niego jak grom z jasnego nieba, przywołały wspomnienia i dawno temu zasłyszane historie. Obudziły demony, które wodziły na pokuszenie całe rzesze innorasowców.
Proroctwo… Zemsta Angelusa, boga nieludzi. Mieszanie krwi. Dziecko Ras, fizycznie naznaczone ich obecnością. Zagłada człowieka.
Amarthwen.
Córka Przeznaczenia.
Córka Angelusa.
Czyżby Sh’elala…?
Kapitan nabrał powietrza w płuca i gorączkowo rozmyślał.
Jeżeli tkwi w tym choćby ziarno prawdy…
Bogowie, ale przecież widział na własne oczy! To musiała być prawda!!
A więc jeśli jednooka jest…
Och, to oznaczałoby jedno: potężne zagrożenie dla Silva Rerum. Przecież cesarski mag, Calta, całe życie polował na Amarthwen. Próbował ją dopaść wszelkimi możliwymi sposobami. Śledził, tropił, szczuł najlepszymi szpiegami w państwie.
Lecz Cesarstwo było olbrzymie. Pełne kryjówek i być może pomocnych, innorasowych dłoni. Wymykanie się stróżom prawa musiało być łatwiejsze niż na Silva Rerum. No bo gdzie – w razie kłopotów – dałoby się stąd zbiec?
Tak więc, gdyby ktoś się dowiedział, że TA Sh’elala jest tutaj…! Gdyby to dotarło do Evalda II…! Już za moment mieliby na karku inwazję wojsk cesarskich.
A przecież gród nie był gotowy. Pora na otwartą wojnę jeszcze nie nadeszła.
Gestleiter zacisnął usta i przedarł papier.
Potem przejrzał „Księgę Sh’elali” i wydarł kilkanaście stron, opisujących mordercze poczynania jednookiej. Resztę odrzucił niedbale w bok.
Następnie wziął lampkę i ruszył na spotkanie z zarządcą archiwum.
Gdy wychodził spomiędzy regałów, zauważył Jana z Eclasu, sposobiącego się do wyjścia. Starzec był już blisko drzwi; to zadziwiające, że tak świetnie radził sobie w ciemnościach.
– Gdzie się wybierasz? – spytał kapitan.
Archiwista zatrzymał się, zadrżał i zamarł.
– Na spacer… – rzekł łamiącym się głosem. – Dawno nie kosztowałem świeżego powietrza…
– Na spacer – cierpko powtórzył półogr i sięgnął za pas. – A mnie się wydaje, że zmierzałeś do Magistratu, aby donieść na Sh’elalę.
Staruszek powoli obrócił się.
– To przestępczyni. Morderczyni. Należy jej się kara za lata potwornych zbrodni.
– Chyba nie mówisz o swoich prawdziwych pobudkach. – Gestleiter wysunął sztylet. – Osądzenie jednookiej byłoby przecież po myśli twojej rasy. Podobnie zresztą jak przyśpieszony atak na Silva Rerum… Czy tak właśnie wymyśliłeś sobie zemstę za czterdzieści lat samotności?
Jan z Eclasu cofnął się, przygarbił.
– I co, kapitanie? – spytał gniewnie. – Zabijesz mnie? Zrównasz się z zabójcą? Ty? Stróż prawa?
Dowódca podszedł do archiwisty, cofnął nieznacznie dłoń i szepnął:
– Tak.
Wystarczył jeden cios.
Starzec z cichym westchnieniem osunął się na ziemię i – po zaledwie paru drgawkach – zmarł. Kapitan przykląkł obok, postawił lampkę na posadzce.
– Nie mogłem inaczej – zapewnił sam siebie, wycierając zakrwawione ostrze w szaty Jana. – Nie mogłem.
Potarł nerwowo skronie, schował sztylet do pochwy i wstał. Przetoczył wzrokiem po pomieszczeniu, myśląc: Niech zrobią tu skład wina. Albo broni. Czegokolwiek. Wszystko będzie lepsze od tego wysypiska śmieci.
Bez wahania kopnął lampę.
Szklany klosz rozbił się, uwalniając ogień. Strużka nafty dopłynęła do pierwszych papierów. Płomienie z gracją wskoczyły na stosy pergaminów i w okamgnieniu buchnęły szaleńczo ku górze.
Gdy Gestleiter wychodził, pożoga pożarła już znaczną część archiwum.
Kapitan zamknął za sobą drzwi.
• • •
Lotr delikatnie dotknął ramienia Sh’elali.
Gdy na niego zerknęła, wyszczerzył zęby w uśmiechu i wskazał na szyję.
– Trochę się połatałem – wyjaśnił i mruknął przymilnie: – Teraz możemy się poprzytulać.
– Nie mam ochoty – odrzekła i znowu oparła się o parapet.
Chrząknął z zakłopotaniem. Stanął za nią i mocno ją objął. Nie uwolniła się z uścisku.
Przylgnęła całym ciałem do czarodzieja i znieruchomiała.
– Nie chciałbym tego zmieniać – szepnął jej do ucha.
– Więc nie zmieniaj.
– Wiesz, że to nie takie proste…
– Ani zbyt skomplikowane, Lotr. Naprawdę. Być może wystarczyłoby… – urwała i wytężyła wzrok.
– Co? – dopytywał się.
– Czekaj – ucięła i wskazała ognisty punkt w krajobrazie Silva Rerum. – Pożar.
– Ooo… Rzeczywiście – przytaknął. – Ładny.
Płomienie rosły z każdą sekundą i czerwonawą plamą rozlewały się po dachu jednego z budynków. Sh’elala wyjrzała na zewnątrz i we wszystkich oknach zajazdu zauważyła gapiów.
– Hej! – krzyknęła do któregoś z nich. – Co tam się pali?
– Pewno burdel!
– Albo jaki zamtuz!
– Toż to samo, kołku!
– Cooo? Ja kołek?!
– No! Boś tępy jak ćwok!
– Zaraz ci coś pójdę wyjaśnić…
– E, którąś świątynię sfajczyło! Pewno sami se ją podpalili, żeby potem zgarnąć odszkodowanie.
– Głupoty gadacie, jak to turyści – odezwał się wyważony głos, który wyjaśnił: – To archiwum.
– Archiwum… – szepnęła ze zgrozą Sh’elala.
– Czyli nic poważnego – mruknął Lotr, całując zabójczynię w szyję. – Sterta papierzysk i innych, równie nieprzydatnych, śmieci.
Jednooka miała inne zdanie na ten temat. W milczeniu obserwowała szalejący pożar, który do cna strawił jej poczucie bezpieczeństwa. To nie mógł być przypadek, była tego pewna. Muszę stąd wyjechać, pomyślała. Muszę uciec, zanim właduję się w kolejne gówno.
– Chodź – rzekł miękko czarodziej i popchnął ją lekko w stronę łóżka. – Chodź ze mną, Sh’elala.
W końcu uległa namowom i dała się poprowadzić.
Szła jednak do tyłu, nie spuszczając wzroku z gorejącego budynku.
Złowieszczy obraz znikł dopiero wtedy, gdy Lotr pociągnął jednooką ku sobie.
Wtedy nie widziała już nic, poza nachylającym się nad nią magiem.
I zaprawdę, był to najlepszy widok w całym Silva Rerum.
VIII
Na początku Freya dostosowała się do rady Gestleitera. Zaszyła się w domu (czyli malutkiej, ciemnej jaskini, wygrzebanej pod dnem oceanu) i nie wyścibiała nosa na zewnątrz. Współlokatorzy traktowali ją z należytym wyczuciem i litością. Ktoś podzielił się pożywieniem, ktoś inny bimbrem albo wodą. Miłosierdzie skończyło się po pewnym czasie – dokładnie po dwóch dniach.
Kotowica została sama ze swoimi problemami.
Za co tu żyć? Nie miała przecież oszczędności, bo niby jak mogłaby je zgromadzić?
Musiała jeść, pić, w coś się ubrać.
Musiała pracować.
Zebrała w sobie całą odwagę i postanowiła wrócić do „Sztuki przez duże S”.
Naciągnęła kaptur, a twarz przesłoniła woalem. Z gracją przemykała pomiędzy kolejnymi poziomami Silva Rerum, nerwowo reagując na każdy odgłos. Była czujna. Wiedziała, że w mieście nie jest bezpiecznie, tym bardziej dla niej.
Weszła na ostatnie, kręte schody prowadzące na powierzchnię. Wykuto je dla biedoty, która czasem chciała zaczerpnąć świeżego powietrza lub widoku słońca. Korzystali z nich również marynarze, pragnący szybkiej i taniej uciechy cielesnej.
Szła uważnie, powoli.
Ktoś nagle stanął na szczycie schodów, a kotowica złapała cierpki zapach potu i… śmierci. Zdrętwiała.
– Soara – szepnęła przerażona i skuliła się.
Zeszła ze stopnia. Potem z drugiego.
– Dokąd idziesz, kotku? – spytał nienawistnie. – Narobiłaś mi mnóstwo kłopotów, wiesz? Ty i ta druga dziwka. Ale na szczęście już czuję się dobrze.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

24
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.