Czarodziej złapał jednooką za drugą rękę. Znowu zadziałał czar petryfikacji i Sh’elala poczuła, jak miażdżą ją kamienne palce. Próbowała je odepchnąć, wyrwać się z uścisku, ale chwyt był naprawdę silny. – Co ty wyprawiasz? – wrzasnęła, gdy Lotr rozpoczął kolejną skomplikowaną inkantację. Będziesz moja – pomyślał, a ona to usłyszała. Zmuszę cię, żebyś tu została. – Nie! – ryknęła i pozwoliła, by eksplodowała cała energia, która się w niej nagromadziła. W okamgnieniu otoczył ją lód. Zimne skry buchnęły wysoko, drapiąc i mocząc pięknie zdobiony sufit. Zaskoczony czarodziej zamilkł. Jego przerwane zaklęcie eksplodowało. Jęzory magicznego żaru oparzyły Lotra, nadtapiając mu kamienne palce. Skapujące krople magmy błyskawicznie stygły, zamieniając się w skwierczącą krew. Mag boleśnie jęknął i cofnął się. Sh’elala poczuła, że jest wolna. – Naprawdę chciałabym cię zabić – powiedziała, a jej głos brzmiał jak trzask pękającego szkła. – Ale nie potrafię, rozumiesz? Czy to ROZUMIESZ, do kurwy nędzy? Obróciła się i ruszyła do drzwi. Lód topił się wraz z kolejnymi krokami morderczyni, aż w końcu zupełnie znikł, pozostawiając po sobie białą aurę, otaczającą jej sylwetkę jak dym. Lotr zsunął się na podłogę, szurając plecami po ścianie. Był zmęczony, oszołomiony; także wtedy, gdy Sh’elala otworzyła drzwi ich apartamentu. Oto zamiast głośnego trzaśnięcia, usłyszał zmieszany głos kochanki: – Ooo… Gestleiter? Nie spodziewałam się ciebie. O co chodzi? – Nadal wypełniam zadanie domowe – odparł chłodno kapitan. – A ty? Wybierasz się gdzieś? – Właściwie to tak. – Pomimo naszych wyraźnych wskazówek? – Ojej. – Nie szydź. – To nie szyderstwo. To kpina. – Kwestia nazewnictwa. – Raczej pewnych niuansów lingwistycznych. – Cudownie. Burmistrz na pewno podzieli się wiedzą na temat semantyki języka. Dlatego chodź ze mną. Czy wolisz poznać moich towarzyszy? Czekają na nas na dole w holu. – To aresztowanie? – Zależy od twojej decyzji, Sh’elala. Jeżeli grzecznie przyjmiesz zaproszenie, to wyjdziesz stąd jako ważny gość pani burmistrz. Możesz także trafić do kazamatów, a wierz mi: to nie jest przyjemne miejsce. Przebywają tam płatni mordercy, ścigani w Cesarstwie na przykład za sprawę z Kostopei czy zemstę Porakynina. Wiesz, co chcę przez to powiedzieć? – Jakżeby inaczej. Faktycznie, świetna robota. Sama zapomniałam o tym biedaku Porakyninie. Zdrowy rozsądek podpowiada mi, żebym przyjęła zaproszenie. Co też czynię z niewypowiedzianą radością. – Sh’elala? – No? – Jesteś sama? Ten twój towarzysz…? Chętnie byśmy go poznali. Zapadła sekunda ciszy, a serce Lotra zabiło szybciej. – Nie ma go. Nie wiem, gdzie poszedł i co robi. Zresztą, już mnie to nie interesuje. Tak, Gestleiter, jestem sama. Znowu i jak zwykle. – A ten dym wokół ciebie? Może powinienem… – Nie trzeba. To już zupełnie nieważne. Bawiłam się trochę magią, ale zaklęcia… to zupełnie inna, nie moja, bajka. Prowadź, kapitanie. Chcę to mieć za sobą. Dopiero wtedy drzwi się zamknęły: zupełnie zwyczajnie, spokojnie, bez trzasku i spodziewanego łomotu. Lotr został sam. Próbował to ogarnąć: odejście Sh’elali, jej nieoczekiwaną moc i odwiedziny kapitana Gestleitera. Morderczyni zostawiła go, przedtem zarzucając mu zbytnią tajemniczość. Jednak w tej chwili miał wrażenie, że ona zataiła o wiele więcej. Jej talent magiczny rozwinął się w zagadkowo krótkim czasie. Jeszcze kilka dni temu nie potrafiła wyczarować prostej kuli wodnej, a teraz panowała nad lodem. Tłumaczył to na dwa sposoby: albo ukrywała przed nim prawdziwe umiejętności, albo… Nauki w jakiś sposób odblokowały jej moc, czyli pierwotną siłę magiczną. Taką samoistną, niewymagającą katorżniczych ćwiczeń i wyrzeczeń – bo wrodzoną, uruchamianą pod wpływem emocji i myśli, bez zbędnych gestów, inwokacji czy przedmiotów. Tym niebezpieczniejszą, im bardziej chimeryczny był czarodziej. Prawdę powiedziawszy, Lotr nie znał wielu pierwotnych magów: może dlatego, że ludzie nie dysponowali odpowiednimi mocami? Nie mogli, ponieważ te pojawiały się jedynie w wyniku daleko idących mutacji. A to znaczyłoby, że zabójczyni… Och, bogowie. No właśnie, kim ona jest?! Dyfuzjusz wypytywał o nią bardzo szczegółowo i zdecydowanie nie pochwalał nauk, jakimi obdarzył ją Lotr. Wtedy obawy nie miały żadnego sensu. Jednak teraz? Cholera jasna. W dodatku Gestleiter, kapitan straży Silva Rerum. Znał się z morderczynią – to pewne. Czego od niej chciał? A burmistrz Henrietta? Czemu miało służyć to spotkanie? Sh’elala nigdy nie potwierdziła, czy rzeczywiście przyjechała na urlop. Być może niedawna bójka nie była przypadkowa, podobnie jak dzisiejsze odwiedziny w Magistracie? Może jednooka przybyła tu do pracy? Lotr zacisnął wargi i usiadł na łóżku. Naprawdę, chciał ją powstrzymać, siłą przywiązać do siebie, nie pozwolić jej odejść. Zmusić do wspólnego życia, pomimo kłamstw i sekretów, którymi się wzajemnie karmili. Był gotów to zrobić, ale odrzuciła go. Użyła magii, której podobno nie znała i którą rzekomo gardziła: to spowodowało, że porażkę odczuwał znacznie mocniej. Gapił się długo na pustą szafę i w końcu potarł zaszklone oczy. Teraz był prawie pewien, że Dyfuzjusz miał rację. Czarodziej ciężko westchnął. W Cesarstwie, w szczególności na południu – w Metakanie, Żelaznych Kuźniach czy zachodnim Nimuangu – uchodził za znakomitego asasyna. I chociaż rozprawił się już z wieloma przeciwnikami, to ciągle nie trafił na równego sobie… Ponieważ Sh’elala nie była mu wrogiem. Nie chciałby z nią walczyć z różnych powodów. Lotr opadł na pościel i przesłonił rękami twarz. Cholera. Tymi naukami magii założył sobie pętlę na szyję. Teraz czekał, aż Sh’elala wykopie mu stołek spod nóg. Jednooka nie miała pojęcia, że siedziba Magistratu Silva Rerum jest tak ogromna. Morderczynię otaczały przepych i przestrzeń. Co za marnotrawstwo miejsca, biorąc pod uwagę warunki panujące pod powierzchnią. Ale w sumie – czegóż się spodziewać po władzach, którym przewodziła krasnoludzica? Sh’elala szła za Gestleiterem, raz po raz łypiąc na obstawę, zamykającą pochód. Na chwilę zrównała krok z dowódcą i zagadnęła: – Mieliście spory pożar dzisiaj w nocy. Półogr chrząknął i z wyraźnie udawaną obojętnością powiedział: – A tak. Archiwum – bagatelizował sprawę. – Zarządca widać zaprószył ogień i wszystko się sfajczyło. – Zarządca…? – Takie są przypuszczenia… Jak było naprawdę, nie wiadomo, bo nie ma świadków. – Aha… – pokiwała głową i mruknęła. – To pewno bardzo żałujecie tego archiwum, co? Straty muszą być ogromne. Gestleiter łypnął spode łba na Sh’elalę i oznajmił półszeptem: – Nic nie ocalało. NIC. Ale to w sumie dobrze. Raz zapomniane historie… nie powinny wychodzić znowu na jaw. Trzeba je zostawić w spokoju. Niech umierają ze starości, w ciszy. Morderczyni przełknęła ślinę i na chwilę zgubiła rytm marszu. – Nie zwalniaj – upomniał ją dowódca. – I nie rób niczego, co wzbudzałoby zainteresowanie. Rozumiesz? Jednooka zasępiła się. On wiedział. Doszedł do sedna sprawy. – Zatem ten pożar… nie był przypadkowy? – Nie wiem, o czym mówisz – rzekł Gestleiter, ale usta drgnęły mu w ledwie zauważalnym uśmiechu. – Nie pojmuję twojego postępowania – przyznała otwarcie, rozważając możliwości ucieczki lub ataku. Obydwa rozwiązania wydawały się co najmniej głupie. – Nie musisz – odparł i zniżył głos. – Wystarczy, że niebawem znikniesz, Sh’elala. Że opuścisz Silva Rerum i zabierzesz nieszczęście, które wleczesz ze sobą przez te wszystkie dziesięciolecia. Tylko na tym mi zależy. I nie martw się o dyskrecję. Zależy mi na niej tak samo jak tobie. – Skoro takie są twoje warunki… Wiedz, że przyjmuję je z niewypowiedzianą radością. – Byłem pewien, że się dogadamy. |