Ostatnie powieści Marcina Wolskiego nauczyły mnie niestety podchodzić z rezerwą do tego cenionego przeze mnie za sprawność warsztatową i humor pisarza. „Doktor Styks”, dzieło najnowsze, omija mielizny właściwe dla kilku poprzednich pozycji Wolskiego, ale rozbija się w miejscu zupełnie niespodziewanym.  |  | ‹Doktor Styks›
|
Marcin Wolski produkuje powieści z szybkością karabinu maszynowego. Odnoszę wrażenie, że co najmniej kilka kolejnych dzieł pojawia się na półkach każdego roku. Autor ma od lat dużą lekkość pisania, ale ta nadprodukcja musi odbijać się poziomie. Na kilka dzieł niezłych („Pies w studni”, „Alterand”) przypada kilka dzieł bardzo przeciętnych („Zamach na Polskę”, „Klucz do Apokalipsy”, „Ekspiacja”). Co gorsza, autor książkom uznanym („Agent Dołu”) dopisuje epilogi, które mogę określić jedynie mianem żałosnych. O ile nie mam nic przeciwko temu, że pisarz jakoś wprowadza do dzieł swoje poglądy polityczne (powszechnie chyba znane), to tendencja przechylająca fabuły w kierunku niewyszukanego politycznego paszkwilu, ciągłe powtarzanie tych samych motywów, była nie tylko męcząca, ale i nieraz żenująca. „Doktor Styks”, najnowsza powieść, wydaje się być krokiem w dobrym kierunku. Wolski odpuszcza tym razem Obamie i złowrogim organizacjom, które mają na celu zalegalizowanie ślubów homoseksualnych, i powraca do tego, na czym zna się najlepiej i co było podstawą jego największych osiągnięć – do radia. Akcję książki umieszcza w środowisku rozgłośni (oczywiście wzorowanej na „Trójce”) przełomu lat 70. i 80. (niektóre fakty świadczą, że akcja toczy się przed stanem wojennym, inne, że po – sam autor radzi, by nie próbować umieszczać fabuły w jakimś konkretnym czasie). Widać obycie autora w tych klimatach, można znaleźć tu różne smaczki, a także zapewne bezpośrednie odniesienia do autentycznych postaci tamtego okresu. Młody scenarzysta Gwidon Michałowicz otrzymuje zadanie napisania kontynuacji bardzo popularnego słuchowiska kryminalnego z czasów XX-lecia międzywojennego (kryminał współczesny, sprowadzony do wyśmiewanej formy „powieści milicyjnej” nie jest bowiem tematem, który mógłby porwać czytelników). Poprzedni autor, radiowiec weteran, popełnił w niejasnych okolicznościach samobójstwo. Gwidon sięga po jego notatki i zaczyna pisać kolejne części – sytuacja wygląda jednak nieco tajemniczo. Zaginęły nagrane wcześniej dwa odcinki, co dziwniejsze, nikt nie pamięta o czym były (choć przecież dopiero co tłum ludzi brał udział w nagraniu), co więcej, rzeczywistość słuchowiska zaczyna się przeplatać z rzeczywistością Gwidona – czyżby bohaterowie oparci byli na jakichś autentycznych postaciach? A może inaczej – bohaterowie słuchowiska w jakiś sposób stali się autentyczni? Dopóki Gwidon odkrywa zagadkę, mamy do czynienia ze starym dobrym Wolskim, autorem świetnych słuchowisk sensacyjnych i fantastycznych z czasów „60 minut na godzinę”. Pomysł „Doktora Styksa” zresztą sprawia wrażenie, jakby został zapożyczony ze starego słuchowiska Marcina Wolskiego „Bohater” (opublikowanego w tomiku „Z przymrużeniem ucha”, 1984), w którym także rzeczywistość literacka i realny świat się przenikały. Przyznajmy, że nie jest to może jakiś specjalnie oryginalny pomysł, ale ładne osadzenie fabuły w realiach późnego PRL-u, przeplatające się z realiami II Rzeczypospolitej, i ciekawie poprowadzony wątek fantastyczno-kryminalny pozwalały na całkiem miłą lekturę. Zwłaszcza że autor kwestie polityczno-ideologiczne ograniczył do szpilek wbijanych nielubianym ludziom, a krytyka PRL (i jego założycieli) jest przecież w pełni uzasadniona i nie dominuje nad warstwą rozrywkową. Szkoda tylko, że Wolski nie powstrzymał się przed swoim idee fixe i niestety po raz kolejny wprowadził do fabuły postać młodziutkiej nimfetki, której jedynym marzeniem jest seksualne zaspokajanie głównego bohatera. Ten motyw bywa już naprawdę irytujący. Czyli jednak sukces? Niestety nie. Problem „Doktora Styksa” pojawia się tam, gdzie Wolski zwykle radził sobie doskonale – w rozwoju historii. W połowie książki tajemnica zostaje w gruncie rzeczy odkryta i napięcie zdecydowanie spada. Wygląda na to, że pisarz nie wie, jak ciekawie pociągnąć swą opowieść, wprowadza mało interesujące poboczne wątki i domyka wszystko w wyjątkowo niesatysfakcjonującym finale. Szkoda, bo choćby kryminalne wątki słuchowiska dawały potencjał na dużo ciekawszy rozwój fabuły. Aż żal, że w świecie komisarza Radwana nie zagościliśmy na dłużej – przedstawiane tu i ówdzie historie kryminalne z lat 30. to temat na bardzo interesującą niezależną opowieść. Może to mógłby być ciekawy kierunek, w jakim powinna ewoluować twórczość Marcina Wolskiego? Tylko już bez tych nimfetek, proszę.
Tytuł: Doktor Styks ISBN: 978-83-7506-879-5 Format: 288s. 145×205mm Cena: 29,90 Data wydania: 20 września 2011 Ekstrakt: 50% |