powrót; do indeksunastwpna strona

nr 09 (CXI)
listopad 2011

Autor
A w Londynie znowu dziwne rzeczy się dzieją…
China Miéville ‹Kraken›
Co można znaleźć w „Krakenie” Chiny Miéville’a? Ano przede wszystkim tytułową kałamarnicę oraz jej kult, złoczyńcę, który jest tatuażem, nazistów chaosu, żywą broń wykluwającą się z nabojów i przesłuchanie atramentu… A to tylko niewielka część atrakcji.
ZawartoB;k ekstraktu: 50%
‹Kraken›
‹Kraken›
China Miéville zawsze był autorem o bujnej wyobraźni, tego nie trzeba chyba przypominać. „Kraken” jest doskonałym dowodem, że pod tym względem nic się nie zmieniło. Pomysłów na różne dziwaczne kulty czy nietypową magię jest w książce tyle, że starczyłoby na obdzielenie kilku innych powieści. To jest główna siła „Krakena” – siła i zarazem w jakimś sensie słabość.
Sam pomysł wyjściowy (zwykłe na pozór miasto ma swoją drugą, magiczną i mroczną stronę, na którą w pewnym momencie przechodzi główny bohater) był już wykorzystywany wielokrotnie (np. w „Nigdziebądź” Neila Gaimana), trudno jednak czynić z tego autorowi zarzut. Prostota głównego zrębu fabuły służy tutaj temu, żeby tym bardziej oryginalne były na jej tle pomysły poboczne. I te rzeczywiście potrafią zauroczyć. Jest, jak to u Miéville’a, dziwacznie, groteskowo i surrealistycznie zarazem. Wielbiciele podobnych klimatów mogą być zadowoleni, na poziomie czystych koncepcji jest to bowiem powieść dobra.
Kłopot w tym, że świetne pojedyncze pomysły nie przekładają się na świetną całość. Powodów jest kilka. Po pierwsze, moim przynajmniej zdaniem, czytelnik najlepiej bawi się przy lekturze, gdy może próbować przewidywać, jak dalej potoczy się akcja. Jednak w przypadku świata bez jasnych reguł, kiedy autor w każdej chwili może wyciągnąć z rękawa kolejny osobliwy czar (lub coś innego), który popchnie fabułę we właściwym kierunku, takie przewidywanie nie ma wiele sensu. Czytelnik z aktywnego partnera staje się biernym odbiorcą dostarczanych przez pisarza atrakcji. Jest jak widz, którego zaproszono na pokaz sztuczek magicznych. Siedzi na widowni, a iluzjonista mówi: patrz, o! A tu, proszę, coś jeszcze ciekawszego! A od tego to już na pewno opadnie ci szczęka! Przez pierwszą godzinę jest nawet miło, czytelnik we właściwych momentach mówi „wow” i się zachwyca. Jednak potem przyzwyczaja się do poziomu niezwykłości i zaczyna się robić nudno.
Inna rzecz, że pisane tą metodą książki niekoniecznie muszą być złe. Niektóre bywają bardzo dobre, a nawet genialne – ale one brak zaangażowania w próby przewidzenia fabuły nadrabiają np. zaangażowaniem emocjonalnym. O to jednak w „Krakenie” niełatwo. Momentami aż trudno uwierzyć, że autor, który stworzył tyle wielowymiarowych, przejmujących postaci w „Dworcu Perdido” czy „Bliźnie”, wykreował też tak nijaką osobowość jak Billy. Po sześciuset stronach lektury nie byłam w stanie niczego o tym człowieku powiedzieć – poza tym, że kłamał, jakoby był pierwszym dzieckiem z in vitro, co swoją drogą ma zabawne konsekwencje. Nic więcej, żadnych rysów charakterystycznych, żadnego przywiązania do postaci. To tylko puste imię, człowiek, który istnieje chyba wyłącznie po to, żeby te wszystkie dziwne przygody miały się komu przydarzać. Pozostali bohaterowie są trochę lepsi – z naciskiem na „trochę”. Jedyną osobą, która wzbudziła moją szczerą sympatię, był Wati, przywódca związku zawodowego chowańców (kolejny świetny pomysł, swoją drogą). Porażką natomiast są złowrodzy Goss i Subby – to kalka pary Croup/Vandemar (wspomniane już wcześniej „Nigdziebądź”), ale niestety pozbawiona ich specyficznego psychopatycznego wdzięku.
Brak zaangażowania emocjonalnego przekłada się na brak zainteresowania perypetiami postaci. W powieści dzieją się rzeczy mrożące krew w żyłach: bohaterowie są porywani, ścigani, walczą, umierają i ożywają, mamy też koniec świata (a nawet kilka). Wszystko to jednak czyta się z rosnącym znużeniem. Pytanie: „Co autor jeszcze wymyśli?” nie wystarcza, aby przez sześćset stron podtrzymać ciekawość czytelnika. Zwłaszcza że, szczerze mówiąc, ta książka jest bardzo oryginalna tylko dla tych, którzy nie znają wcześniejszych dzieł Miéville’a – pozostali z rozczarowaniem mogą odkryć, że niektóre motywy zaczynają się w jego twórczości powtarzać.
I taki właśnie jest „Kraken”. Momentami fascynujący (zwłaszcza na początku, dobra jest też końcówka), momentami irytujący (tu prym wiodą wyjątkowo wkurzające, niby-zabawne i niby-twardzielskie dialogi policjantów), momentami męczący. I chyba też po prostu przegadany. Czytelnik brnie przez kolejne strony, zachwyci się jakimś fragmentem, potem znowu brnie… Trudno tę powieść ocenić jednoznacznie. Z jednej strony jest to niewątpliwie coś nietypowego i odmiennego od zalegającej masowo na półkach sztampy. Z drugiej, nie wiadomo, czy ta nietypowość jest wystarczająco duża, by wynagrodzić męczenie się podczas lektury. Powiedzmy więc tak: wielbiciele prozy angielskiego autora powinni przynajmniej spróbować przeczytać (zresztą pewnie i tak przeczytają). Pozostałym polecam zacząć od „Dworca Perdido”.



Tytuł: Kraken
Tytuł oryginalny: Kraken
Wydawca: Zysk i S-ka
ISBN: 978-83-7506-697-5
Format: 620s. 135×205mm
Cena: 45,–
Data wydania: 23 sierpnia 2011
Wyszukaj w
:
Ekstrakt: 50%
powrót; do indeksunastwpna strona

51
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.