Każdy, kto wybierał się 26 października do wrocławskiego klubu Firlej, gdzie w ramach cyklu koncertów „City Sounds” swoje umiejętności prezentował zespół Submotion Orchestra, liczył na mnogość muzycznych doznań. I na pewno nikt nie poczuł się pod tym względem zawiedziony. Mało tego – Ruby Wood oraz wspomagający ją muzycy wypadli po prostu znakomicie.  | |
Już otwierające, instrumentalne „Backchat” pokazało, że panowie odpowiedzialni za warstwę muzyczną projektu Submotion Orchestra znają się na swym fachu. Wrażenie zrobiła nie tylko fala głębokiego basu, jaka wypłynęła z głośników, ale też różnorodność, zgranie i synchronizacja wszystkich elementów (choćby dopasowane, wyraziste klawisze pod kontrolą Taza Modiego) – początek występu bez wątpienia wzmógł jeszcze apetyty. Po chwili, kiedy do składu dołączyła wokalistka, zrobiło się nieco bardziej melancholijnie, ale nie oznacza to wcale, że artyści zrezygnowali z wirtuozerskich zapędów czy licznych zwyżek tempa. Co sprawiło dużą frajdę słuchaczom, to fakt, że praktycznie każdy z członków orkiestry miał niemal na wyłączność kilka chwil podczas wrocławskiego koncertu, kiedy mógł dać z siebie wszystko. Zaczęło się od wspomnianego Taza Modiego, chwilę później na bębnach szalał Tommy Evans, a i perkusista Danny Templeman miał okazję, żeby się popisać. Przyćmił ich Simon Beddoe, który oprócz elektroniki i chwilowego wokalnego wsparcia odpowiadał za trąbkę. To właśnie wygrane przez niego partie wzbudzały kilkukrotnie aplauz zebranej w Firleju publiczności. Młodziutka Ruby Wood, znana w naszym kraju z trasy koncertowej z Bonobo, swoim zwiewnym, nieco sennym i bardzo często rozmytym (a i dopełnionym pogłosem) wokalem nadawała całości więcej jazzowej subtelności, ale widać było, że pomimo pewnej nieśmiałości całkiem dobrze się bawiła, także w trakcie instrumentalnych, mocniejszych punktów setlisty (choćby urozmaicając występ grą na dzwonkach i tańcząc). Jednak podobnie jak na całym debiutanckim „Finest Hour”, na żywo była czasami trochę przytłumiona (momentami słabiej słyszalna) przez wszystkie wykorzystywane instrumenty. Na szczęście i ona mogła wykazać się swoim niezwykłym głosem – takie spokojniejsze numery jak „Hymn For Him” albo „All Yours” są skomponowane praktycznie pod nią i wtedy naprawdę można dać się uwieść jej wokalnej zmysłowości. Prawdziwie ciepło przyjęty został też świetny utwór „Finest Hour”, ale właściwie tak samo można określić każdy zaserwowany kawałek… co potwierdza również dwukrotny powrót muzyków na scenę – oczywiście na życzenie rozentuzjazmowanej publiczności. Trzeba przyznać, że Brytyjczycy w wersji live to bardzo łakomy kąsek – choćby ze względu na silniejsze, pulsujące brzmienie, odrobinę eksperymentu i instrumentalnego szaleństwa oraz zaprezentowanie także piosenek, które na debiucie po prostu się nie zmieściły. Dlatego każdy, komu do gustu przypadł krążek „Finest Hour”, a nie miał okazji zobaczyć Submotion Orchestra w Firleju, powinien nie zwlekać i wybrać się na pozostałe z polskich koncertów tej eklektycznej, niepowtarzalnej grupy. |