„Przygody Tintina” teoretycznie mają wszystko, co potrzebne jest do stworzenia filmu przygodowego: szyfr do rozwiązania, szalone pościgi, urocze zwierzątko. Czemu więc zatem oceniłam film tylko na 30%?  |  | ‹Przygody Tintina›
|
Zachęcona pozytywną recenzją pióra redakcyjnego kolegi poszłam do kina na „Przygody Tintina” w 3D. Trójwymiarowość potrzebna jest tam dokładnie tak samo, jak w wiekszości trójwymiarowych filmów ostatnich lat (z wyjątkiem „Avatara”) czyli po nic. Przez pół filmu siedziałam ze zdjętymi okularami i nie zauważyłam różnicy. Nie został wykorzystany nawet tak malowniczy efekt jak rozpryskująca się w stronę widza szyba. Niegdyś myślałam, że „wrażenie głębi” odpowiadające efektom z radzieckich pocztówek z lat 80. to skutek tego, że oglądania filmów w zwykłej sali kinowej zamiast w Imaxie, jednak odkąd przed seansem puszczana jest reklama techniki 3D, widzę, że wszystko zależy od wykonania. W reklamie i kopnięta przez futbolistę piłka, i nadlatujący myśliwiec wydają się znajdować dosłownie na wyciągnięcie ręki. Oglądając filmy („Tintin” nie jest tu jedynym) mam wrażenie zaglądania do pudełka. Na dodatek nie spodobał mi się wygląd postaci. Sam fakt animacji mi nie przeszkadza, „Shreka” czy „Toy Story” wręcz uwielbiam, ale może dlatego, że w nich bohaterowie nie są ludźmi? Postaci w „Tintinie” są oparte na wyglądzie pierwowzorów komiksowych, stąd bulwiaste nosy, lalkowate policzki i nazbyt gładkie podbródki. Grany przez żywych aktorów „Asterix” (też wszak komiksowego pochodzenia) nie przeszkadzał mi zupełnie – zapewne w filmie Spielberga zadziałała tak zwana „dolina niesamowitości”, czyli twarze niby ludzkie, a jednak nie do końca. Na pewno „Przygody Tintina” spodobałyby mi się znacznie bardziej, gdyby grali w nich prawdziwi ludzie. Wszystko byłoby jednak do zniesienia, gdyby film miał to, co jest podstawą utworów przygodowych: charyzmatycznego bohatera. Nie ma. Tintin to mydłek bez osobowości; podobno Hergé celowo go stworzył tak nijakim, żeby każdy mógł się utożsamiać. Ja jednak wolę Indianę Jonesa, z którym się wprawdzie nie utożsamiam, ale jego przygody mogę oglądać bez końca. W dodatku Tintin ma irytującą manierę tłumaczenia najprostszych faktów z fabuły. Ja rozumiem, że to film raczej dla młodzieży, ale słowo daję, oglądałam w życiu sporo filmów dla młodzieży i w żadnym z nich bohater nie wykrzykiwał tonem odkrycia Ameryki prawd objawionych w rodzaju „Oni mają drugi pergamin, a chcą zdobyć trzeci i odczytać szyfr!” czy „Proszę spojrzeć, na pergaminie oglądanym pod światło te dziwne znaki układają się w litery!” (jakby nie było widać tego na ekranie dokładnie dwie sekundy wcześniej). Nie wiem, czy tak jest również w komiksie, natomiast zaczerpnięci zeń są dwaj agenci Interpolu, których tępota miała być pewnie zabawna a jest żenująca. Kiedy u kleptomana znajdują swoje własne portfele, zdumiewają się, że ktoś nosi takie same nazwiska jak oni. No nie, dowcipy o policjantach to ja lubię opowiadać, a nie oglądać w kinie/komiksie… Tintinowi partneruje kapitan Baryłka, który według prasowych recenzji miał być barwną postacią, niestety cała jego barwność sprowadza się do wykrzykiwania fraz w rodzaju „A niech mi zbutwiały handszpak odpadnie!”. Może w komiksie nie wypadało to tak nienaturalnie jak na ekranie? Jako sidekick nie sprawdza się, choć trzeba przyznać, że ma swoje pięć minut w momencie opowiadania o starciu przodka z kapitanem piratów (tylko za to podwyższyłam ocenę z 20% na 30%). Owszem, są w tym filmie malownicze sceny w rodzaju pojedynku na dźwigi portowe, ale skoro żaden z bohaterów nie wzbudził mojego zainteresowania czy chęci kibicowania mu, to i ten fragment nie niesie ze sobą emocji. Motocyklowy pościg po ulicach Rwetesu (kolejna rzecz, której w filmach i komiksach nie cierpię, to wymyślanie fikcyjnych miast o idiotycznych nazwach 1)) to dla mnie typowy przykład przedobrzenia: sekwencja jest tak szybka i tak przeładowana gagami, że w rezultacie żaden z nich nie pozostaje w pamięci. Statek pradziadka kapitana Baryłki spoczął na dnie. Filmowi do tego stanu też niewiele brakuje. Wielbiciele komiksu Hergego z pewnością radośnie zanurkują w te otchłanie, jednak dla zwykłego widza produkcja może wydać się niestrawna. 1) Ten fragment akcji dzieje się w Maroku, więc jeśli już tłumacz musiał się podporządkować wymaganiom scenarzysty, to mógł chociaż dać Raban, w nawiązaniu do Rabatu.
Tytuł: Przygody Tintina Tytuł oryginalny: The Adventures of Tintin: The Secret of the Unicorn Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: Belgia, Nowa Zelandia, USA Dystrybutor: UIP Data premiery: 4 listopada 2011 Gatunek: animacja, familijny, przygodowy Ekstrakt: 30% |