Kiedy na kartach książki pojawiła się tajemnicza nieznajoma ubrana od stóp do głów na czarno, szczupła, blada, ciemnowłosa i nielubiąca słońca, zlękłam się, że czytam kolejną historię o wampirach… Na szczęście podejrzenie okazało się błędne. „Zaćmienie” Marty Magaczewskiej to przejmująca opowieść o depresji, rozgrywająca się wśród chłodnych, posępnych krajobrazów Bretanii.  |  | ‹Zaćmienie›
|
Debiutancka powieść Marty Magaczewskiej ukazała się w czerwcu 2010 r. i zebrała mieszane recenzje. Rzeczywiście nie jest to książka dla każdego, a zwłaszcza nie dla osób szukających lekkiej i optymistycznej lektury. Marius Geert, matematyk z wykształcenia i astronom z zamiłowania, spędza urlop w zachodniej Francji. Na opuszczonej plaży w Dieppe spotyka tajemniczą dziewczynę, która przedstawia się jako Lydia Mortaire. Nawiązuje z nią znajomość i z jego inicjatywy ruszają wspólnie w podróż, odwiedzając kolejne miasteczka. Marius, zafascynowany niedostępnością Lydii, zarazem wyczuwa, że dziewczyna pod pozorami spokoju i wycofania tonie w paraliżującym smutku. Próbuje na wszelkie sposoby przyjść jej z pomocą, z powrotem tchnąć w nią wolę życia. Bez skutku. Lydia, niczym Królowa Śniegu, nie pozwala się ogrzać, chłonie siły witalne Geerta, a w końcu również i jego doprowadza na krawędź samozagłady. W tle przewija się wątek kryminalny, niosący skojarzenia z filmami Davida Lyncha – co wiąże Lydię z zaginioną Marą Vianney z Lyonu, lat 23? Ponieważ czytelnik może dopisać do przedstawionych wydarzeń różne interpretacje, pokuszę się o własną. Rudowłosa Mara Vianney popełniła samobójstwo, rzucając się z klifu do morza, lecz umarła tylko część jej osobowości, ta, która była „normalna” – to właśnie jest trup kobiety o rudych włosach, którego fale wyrzuciły na brzeg w Fort-Mardyck, nierozpoznany i bezimienny. Depresyjna tożsamość Mary, czarne drugie „ja” w osobie Lydii Mortaire (nieprzypadkowo chyba to nazwisko kojarzy się ze francuskim słowem „la mort” – śmierć) nadal błąka się po zimnych wybrzeżach Bretanii – udręczona dusza czekająca, aż zabierze ją Ankou. „Zaćmienie” jest lodowato trafnym studium dziewczyny cierpiącej na depresję. Osoby, która widzi świat jakby przez okopcone szkło, z otaczającej rzeczywistości rejestruje jedynie negatywne doświadczenia i żyje głównie dlatego, że boi się umrzeć. Dla kogoś, kto nigdy nie zetknął się z tego typu problemami, neguje ich istnienie albo zbywa je lekceważącym hasełkiem „emo”, ta powieść może nie być do końca wiarygodna czy zrozumiała. Dla Lydii-Mary nawet świadomość, że ktoś ją pokochał, jest brzemieniem nie do udźwignięcia, bo oznacza zadręczanie się wizjami rozstania czy śmierci partnera. Dużym plusem książki jest język. Marta Magaczewska pisze oszczędnym, a zarazem eleganckim stylem. Zgrabnie zestawia obrazki i motywy – fragmenty artykułu o Plutonie, który pisze Geert, wzmiankę o kanadyjskich żołnierzach szturmujących Dieppe, danse macabre na kościelnych freskach, wierzenia bretońskie na temat Ankou, wysłannika śmierci… Scena na samym początku, gdy stara Bretonka zwraca się do głównej bohaterki cytatem z baśni Andersena, to jeden z momentów, gdy książka odsłania swoje czarodziejskie drugie dno – magię aluzji, powiązań, skojarzeń. Tytułowe „zaćmienie”, dość niefortunnie kojarzące się z sagą pani Meyer, metaforycznie odzwierciedla główny wątek powieści – depresja, niczym zaćmienie słońca, zaczernia kolory świata; wewnętrzny mrok Lydii gasi radość życia w Mariusie. Wątków pobocznych właściwie tu nie ma, cała powieść podporządkowana jest głównym bohaterom, ich specyficznemu tańcowi – Marius usiłuje się zbliżyć do Lydii-Mary, zrozumieć ją, rozwikłać jej zagadkę, lecz ona odpowiada milczeniem i chłodem. Kreacja Geerta to jeden ze słabszych punktów książki – mężczyzna nie jest do końca wiarygodny w swej bezinteresownej gotowości do pomagania dziewczynie, nawet gdy już wie, że towarzyszka podróży podała mu fałszywe personalia i poszukuje jej policja. Ich relacja właściwie nie zawiera zmysłowości, pożądania – są tylko próby dotarcia do kogoś, kto pozostaje odległy, i ratowania kogoś, kto leci w otchłań. Z prologu wynika, że Marius Geert istnieje naprawdę, a jedynie Lydia-Mara w pewnej chwili stwierdza, że on oraz jego uczucie były wytworem jej wyobraźni. Jednak miejscami można odnieść wrażenie, że Marius i Lydia to znowu tak naprawdę dwa wcielenia tej samej osoby; dwie tożsamości, z których jedna, skażona chorym, depresyjnym postrzeganiem świata, bezlitośnie pochłania drugą, wesołą, praktyczną, kochającą życie, i ściąga ją na dno. Również fragmenty z pamiętnika Mary, z którymi przepleciony jest główny wątek, budzą mieszane uczucia. Jedne to małe perełki, pokazujące specyficzną, bolesną nadwrażliwość bohaterki i pozwalające spojrzeć na świat jej oczami, inne sprawiają wrażenie wstawionych na siłę, po to, żeby książkę sztucznie wydłużyć. Mimo tych drobnych mankamentów, „Zaćmienie” to świetny, dojrzały, bardzo obiecujący debiut. Wyciszona, utrzymana w odcieniach szarości, a mimo to przejmująca do szpiku kości opowieść, w której obrazy, motywy i skojarzenia pasują do siebie jak fragmenty układanki. Niczym kawałki lodu, z których można ułożyć słowo „Wieczność”.
Tytuł: Zaćmienie ISBN: 978-83-62247-02-8 Format: 176s. 145×205mm Cena: 20,– Data wydania: 16 czerwca 2010 Ekstrakt: 80% |