powrót; do indeksunastwpna strona

nr 09 (CXI)
listopad 2011

Muzeum sukien ślubnych
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Nie tym razem, panie redaktorze – powiedziała i pociągnęła go za ramię. Robert z oporem, jaki stawia dziecko odciągane od witryny z zabawkami, ruszył za Alicją.
– Co tam jest? – zapytał, kiedy znaleźli się wśród rokokowych eksponatów.
– Coś wyjątkowego – odpowiedziała tajemniczo i, napotkawszy rozczarowane spojrzenie Roberta, dodała – To Sala Dziewięciu Dziewic.
– Czyli? – spytał Robert. Zupełnie stracił zainteresowanie kolejnymi sukniami.
– Jak pan pewnie wie, nie wszystko kończy się nocą poślubną. – Uśmiechnęła się. – Pan młody ucieka, zdradza swoją oblubienicę. Panny młode miewają wypadki…
– I tam są ich suknie?
– Dokładnie – przytaknęła. – To dość drastyczne eksponaty. Nieszczęśliwe, można by rzec. Niektórzy nawet uważają je za przeklęte. Widzi pan, sama musiałam o nie zadbać, bo moi konserwatorzy nie chcieli przy nich pracować.
– Dlaczego? Przecież to tylko ubrania.
– Też im tak mówiłam, ale kategorycznie odmówili współpracy. Tłumaczyli, że czują się nieswojo – roześmiała się. – Nawet hieny cmentarne wierzą w zabobony.
– Co pani opowiada? – zdziwił się Robert i nawet nieco przestraszył na dźwięk tego określenia.
– Każdy muzealnik jest w jakimś stopniu złodziejem i profanem. Pan sądził, że egipskie mumie znajduje się ot tak, na pustyni, a w relikwiarzach umieszcza się gipsowe odlewy? A może wierzy pan, że każda zabytkowa biżuteria pochodzi z królewskiego skarbca? – Znowu wybuchła śmiechem, który zmroził Robertowi krew w żyłach. – Sztuka to makabra, panie redaktorze, a kolekcjonerzy to w gruncie rzeczy fetyszyści, ukryci pod maską wykwintnego gustu.
– Chce mi pani powiedzieć, że szabrowała pani groby? – Robert zatrzymał się i popatrzył jej głęboko w oczy. W innych okolicznościach wyglądaliby jak para zakochanych.
– Bez przesady! – oburzyła się. – Większość sukien pochodzi z kufrów przechowywanych na pałacowych strychach. Chyba nie sądzi pan, że przez dwieście lat delikatny jedwab oparł się działaniu wilgoci i robactwa.
Ilustracja: <a href='http://artlatkowski.daportfolio.com' target='_blank'>Paweł Latkowski</a>
Ilustracja: Paweł Latkowski
Robert skrzywił się i poczuł jak gęstnieje mu ślina w ustach. Przełknął ją głośno i modlił się, aby nie zwymiotować. Wyobraził sobie te wszystkie piękne stroje gnijące na pokrytych pleśnią ciałach, przesiąknięte trupim jadem i ostrożnie wygrzebywane z ziemi przez muzealników, skrytych w szczelnych kombinezonach specjalistów od broni biologicznej.
– A mniejszość? – wydukał i od razu pożałował swojego pytania. Czy naprawdę chciał wiedzieć?
– A mniejszość jest w Sali Dziewięciu Dziewic, panie redaktorze – odparła rzeczowo panna Merrick. – Chyba rozumie pan teraz, dlaczego ukryłam je przed przeciętnym widzem. To coś dla ludzi o stalowych nerwach.
Robert nawet nie zauważył, kiedy dotarli z powrotem do sali balowej, w której teraz znowu zgromadzili się wernisażowi goście, a kelnerzy na nowo roznosili trunki i przekąski.
– Chętnie pokażę panu moje kontrowersyjne suknie – powiedziała łagodnym głosem. – Wiem, czym jest ciekawość i wiem, że bywa silniejsza od strachu i odrazy.
– Pewnie życzyłaby sobie pani, abym nie pisnął ani słowa o hienach cmentarnych?
– Nie jestem naiwna, panie redaktorze. Wcześniej czy później pan o tym napisze. I dobrze! Szkoda, aby praca, którą włożyłam w te wyjątkowe eksponaty, poszła na marne. One są po to, aby je podziwiać. Sądzę, że mały skandal tylko im pomoże. – Uśmiechnęła się. – A teraz proszę wybaczyć, muszę zająć się moimi gośćmi. Dziękuję, że pan przyszedł. – Podając mu dłoń, dodała: – Proszę przyjść jutro. Najlepiej wieczorem. Dobrej nocy.
– Do widzenia. – Uśmiechnął się grzecznie i odszedł w stronę szatni. Kiedy się odwrócił, Alicja Merrick zniknęła w tłumie ludzi.
Robert odebrał płaszcz, ubrał się i wyszedł na mroźne, zimowe powietrze. Ten wieczór wydawał mu się nierzeczywisty, jak sen. Nie wiedział, czy to zasługa gospodyni wernisażu, która z jakiegoś powodu poświęciła mu cały swój czas i zaskakująco szczerze wypowiadała się na temat swojej kolekcji, czy może tajemnicy skrytej w Sali Dziewięciu Dziewic, ale czuł się tak, jakby dopiero co wyjechał z tunelu strachu w wesołym miasteczku. Postawił kołnierz i ruszył przed siebie. Postanowił pójść do domu pieszo. Potrzebował czasu, aby całą tę historię ogarnąć i ułożyć sobie w głowie. Jednego był pewien – następnego dnia wieczorem, na własnej skórze przekona się o prawdziwości słów panny Merrick. W głębi duszy wierzył, że za kotarą zobaczy kolejne strojne suknie, które ktoś po prostu okrasił straszną legendą.
• • •
Nazajutrz wieczorem spadł pierwszy śnieg. Robert Berger szedł powoli w stronę Muzeum Sukien Ślubnych i przyglądał się śnieżynkom, które momentalnie topniały w zetknięciu z podłożem. Ciągle jeszcze zastanawiał się, czy nie zawrócić. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Alicja Merrick zwabiła go do siebie i chciał, poniekąd na złość właścicielce kolekcji, obrócić się na pięcie i wrócić do domu. Jednak zaproszenie na dzisiejszy wieczór było zbyt kuszące, a tajemnica skryta za granatową kotarą zbyt nęcąca, by zrezygnować z jej odkrycia. O tak, ciekawość bywa silniejsza od strachu. Robert zatrzymał się przed schodami do muzeum. W świetle ulicznych latarni migotały wesoło drobne płatki śniegu.
– Raz kozie śmierć – wyszeptał i ruszył w stronę drzwi.
Wszedł do holu, a za nim wpadła do pogrążonego w półmroku wnętrza miniaturowa śnieżna zamieć, która opadła na marmurową posadzkę, gdy tylko zamknęły się drzwi. Wewnątrz nie było nikogo. Robert przeszedł kilka kroków, których echo poniosło się po barokowym wnętrzu. Onieśmielony panującą ciszą, przystanął.
– Jest tu kto? – zawołał. – Halo! Panno Merrick? – Nikt nie odpowiedział.
Historia zamknięta w murach muzeów – jak miał zwyczaj mawiać swoim znajomym – napawa niepokojem, a jeśli będziesz miał pecha pozostać z tą historią sam na sam, wyobraźnia na pewno podsunie ci kilka makabrycznych scenariuszy. Robertowi przeszły ciarki po plecach na wspomnienie własnych słów.
– Halo!!! – wrzasnął. Rozglądał się nerwowo dookoła i zaczynał żałować, że w ogóle wyszedł z domu. Już miał ponowić wołanie, kiedy usłyszał czyjeś kroki. Ktoś przemierzał salę balową i zbliżał się do przeszklonych drzwi.
– Panie redaktorze! – Alicja pojawiła się u szczytu schodów i pomachała do Roberta. – Jak miło, że zdecydował się pan przyjść. – Zeszła do holu, z gracją wspierając się o kamienną balustradę.
– Już chciałem wyjść – odparł, siląc się na uśmiech. – Dobry wieczór, panno Merrick.
– A tak, trochę tu pusto – usprawiedliwiła się. Wzięła jego płaszcz i położyła na ladzie przy szatni. – Już zamknięte, przynajmniej dla zwykłych śmiertelników. – Popchnęła Bergera delikatnie w stronę sali balowej. – Zawiódł mnie pan – oznajmiła, kiedy zmierzali na ekspozycję.
– Dlaczego? – zdziwił się Robert.
– W pana artykule nie znalazłam ani słowa o dziewicach, trupach czy sensacjach.
– Chciałem najpierw sam zobaczyć – uśmiechnął się i szybko dodał: – Dlaczego tak pani na tym zależy?
– Już mówiłam. Napracowałam się przy tych sukienkach.
– To po co je pani tak ukrywa?
– Zaraz pan zobaczy – odparła tajemniczo. – A jak pan zobaczy, to pan zrozumie.
Przechodzili przez rozświetlone sale, a Robert obdarzał mijane suknie pobieżnym spojrzeniem. Nie interesowały go. Tak naprawdę jego głowę zaprzątały myśli bardziej niepokojące niż pochodzenie tych kilkudziesięciu strojów. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że cała ta historia miała drugie dno i że zupełnie niechcący został wplątany w coś o wiele gorszego niż znajomość z hieną cmentarną.
– Panno Merrick – odezwał się. Alicja spojrzała na niego i uniosła brwi. – Proszę mi wyjaśnić jedną rzecz.
– Słucham, co pana niepokoi? – powiedziała łagodnie i zatrzymała się przy zamkniętej w szklanej gablocie sukni w stylu empire.
– Dlaczego ja?
– Dlaczego pan co?
– Na wernisażu zajmowała się pani tylko mną, a teraz będę pierwszą osobą, która zobaczy, co jest za kotarą. Dlaczego ja?
– Cóż – Alicja wzruszyła ramionami. – Czy musi być jakiś powód?
– Chciałbym wiedzieć.
– Jest pan redaktorem w ogólnokrajowej gazecie. – Alicja pociągnęła go za ramię i w końcu dotarli do zasłoniętej kotarą Sali Dziewięciu Dziewic. – Poza tym przybył pan na mój wernisaż jako ostatni. – Popatrzyła mu głęboko w oczy. – Czy takie wyjaśnienie pana zadowala?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

4
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.