powrót; do indeksunastwpna strona

nr 09 (CXI)
listopad 2011

Entliczek-pentliczek, zajdlowy tomiczek
W tym roku już po raz szósty ukazała się antologia tekstów nominowanych do nagrody im. Janusza A. Zajdla, zawierająca opowiadania oraz fragmenty powieści. Tradycyjnie otrzymali ją ci uczestnicy Polconu, którzy dostatecznie wcześnie opłacili akredytację. A jakie są opinie o zawartości?
‹Nagroda im. Janusza A. Zajdla 2011›
‹Nagroda im. Janusza A. Zajdla 2011›
Dyskutują:
  • Sławek – twardziel, który przeczytał od deski do deski wszystkie nominowane powieści.
  • Ola – która próbowała.
  • Agnieszka – której główną zasługą jest zredagowanie tej dyskusji.
Uwaga: dyskusja zawiera spoilery co do treści opowiadań.
Sławek Zacznijmy od twórczości pań. Tekst Ani Brzezińskiej przyzwoity, bo autorka ta raczej poniżej pewnego poziomu nie zejdzie, niemniej rewelacyjny nie był. W ogóle czytając teksty o Babuni Jagódce mam wrażenie, że są z gatunku łatwych i zabawnych w czytaniu, ale nieszczególnie zapadających w pamięć.
Agnieszka: Zabawnych?!
Sławek: Sławek wiele horrorów uważa za zabawne…
Agnieszka: W czasie autorskiego spotkania na tegorocznym Polconie Ania wyraziła zdziwienie, że ludzie za humorystyczne uznają teksty, w których „kolejne sierotki zostają prostytutkami” i ja się z nią zgadzam. Zresztą dla mnie nawet pierwsze opowiadanie, „A kochał ją, że strach” wcale zabawne nie było, a kolejne wręcz mocno przygnębiały. „Rusałka” należy wprawdzie do tych mniej smętnych, ale za to niewiele w niej fantastyki: całość bez problemu można by przerobić na historię nieśmiałej dziewczyny, pod wpływem okoliczności przeradzającej się w jędzę. Opowiadanie jest bardzo dobre, ale wolałabym, żeby nominację do Zajdla dostał „Powrót kmiecia” tej samej autorki, który świetnie pokazuje powikłane losy postaci i relacje między nimi, a w dodatku nie kończy się źle.
Sławek: „Duchy w maszynach” Ani Kańtoch1) to również tekst całkiem przyzwoity: pomysł osobnika obdarzonego zdolnością wskrzeszania, którego usiłują dorwać ci z tamtej strony, ma ręce i nogi.
Agnieszka: Tak, i ładnie autorka tworzy klimat podupadłego świata, gdzie byle toster może być śmiertelnym zagrożeniem. Sytuacje z udziałem duchów też budziły należyty dreszczyk.
Sławek: Niemniej w trochę zbyt wielu kierunkach mi fabuła skręcała w trakcie czytania, no i znowu nie takiego zakończenia oczekiwałem, mogłoby być bardziej dopracowane, choć sprawia to wrażenie jeszcze nie zamkniętego utworu – może autorka przedstawiła tu jedynie fragment większej całości?
Agnieszka: Ja też miałam problem z zakończeniem – to znaczy nie z ostatnią sceną, która stanowiła ładną klamrę kompozycyjną, tylko z fragmentem ją poprzedzającym, kiedy to dziewczyna zawiadamia bohatera, że odkryła wzór, według którego poruszają się statki Obcych. Upatrywałam w tym zawoalowaną informację o Czymś Strasznie Ważnym i nawet zerknęłam na poprzedzające strony jeszcze raz, przekonana, że umknęły mi jakieś fakty ważne dla znaczenia tej wypowiedzi. Na moje pytanie Ania odparła, że po prostu statki opanowane przez duchy poruszały się według swojego poprzedniego rozkładu, jak pociągi.
Ola: Z opowiadań najbardziej nam się podobało „Najlepsze, jakie można kupić” Roberta Wegnera, chyba jedyny utwór o wyraźnym zakończeniu. Jedyny tekst, do którego będę wracać, a autora uważam za odkrycie polskiej fantastyki.
‹Czarny Wygon. Słoneczna Dolina›
‹Czarny Wygon. Słoneczna Dolina›
Sławek: Tekst zdecydowanie o klasę lepszy od każdego z pozostałych nominowanych opowiadań. Z podstawowego względu – nie tylko miał pomysł fabularny, ale również został dobrze zakończony, ma fajną pointę. Mam wrażenie, że utwór nie dostał Zajdla, bo w zeszłym roku otrzymało tę nagrodę inne opowiadanie z cyklu meekhańskiego, więc może niektórzy nie głosowali ponownie na tego samego autora. Choć raczej nie sądzę, bo na dobre teksty, np. Andrzeja Sapkowskiego czy Rafała A. Ziemkiewicza ludzie rok po roku kiedyś głosowali.
Agnieszka: A mnie jakoś nie podeszło, choć w sumie powinno, bo przecież jest głównie o koniach. Oczywiście każdy, kto czytał książki o Indianach doskonale wie, jak skończy się wyścig wspaniałych rumaków i niepozornego konika, ale ten fragment przynajmniej był z pasją napisany i fajnie się go czytało. A potem… jadą, jadą, uciekają, konie zmęczone, postój, znów jadą, wróg ich okrąża, jadą, jadą, jakieś czary, jadą do kwadratu, odsiecz. Za dużo tego jechania – ja rozumiem, że autor chciał w ten sposób ukazać męczącą, monotonną ucieczkę, ale wymiękłam.
Sławek: Tylko widzisz, akurat tu Robert potrafił całkiem zręcznie uzasadnić to jeżdżenie po stepie. Nie chodzi mi wcale o przyjęte a priori założenie, że opowieść będzie o oddziale jeźdźców – więc logicznym jest, że akcja może toczyć się „w drodze” – ale o niezłe wyjaśnienie, czemu po tym stepie jeździli. Przykładowo sam się w trakcie czytania zastanawiałem, czemu to konie ścigających nie odczuwają zmęczenia, choć powinny, a pomysł na zaklęcie – dość brutalne, choć skuteczne – przywracające siły i wytrzymałość wierzchowcom uważam za całkiem udany. A że rzucenie czaru też może wyczerpać szamana, więc to długie jeżdżenie mi nie przeszkadzało, powiem więcej – miało sensowne uzasadnienie. Zaś zakończenie udanie tłumaczy ten wstępny zatarg wodzów i chłodne pożegnanie, skoro, jak się w puencie okazało, zostało odegrane na pokaz dla niezorientowanych. Już nie będę przypominał pewnego cyklu AS-a naszej rodzimej fantastyki, który cały pierwszy tom tegoż cyklu, a potem drugi (do trzeciego się jeszcze nie zabrałem) opisywał podróże konno, koleśno tudzież miotelno głównego bohatera, przeplatając je rozmaitymi przygodami, pościgami etc., niemniej nie popchnął zbytnio akcji czy głównej intrygi do przodu…
Agnieszka: A co sądzicie o „Małpkach z liści” Jakuba Ćwieka? Mnie się spodobał tytułowy pomysł, ale wizję domu dziecka mam za wyidealizowaną – i to nawet pomimo gwałtów na bohaterce. Jakoś nie widzi mi się bidul, gdzie wychowankowie dają personelowi własnoręcznie zrobione gwiazdkowe prezenty, a jedna z dziewczynek marzy o robieniu chińskich lampionów z papieru. Może naczytałam się zbyt wiele społeczno-obyczajowych reportaży w prasie.
Sławek: „Małpki z liści” to taka w sumie dobrze napisana krótka opowiastka – sam motyw odgrywania się wychowanka domu dziecka znam z innych książek kiedyś czytanych – ale nie tej rangi, by nagrodzić ją Zajdlem.
Ola: „Księga Besławii” Jewgienija Olejniczka2) to dla mnie religijny bełkot.
‹Król Bólu›
‹Król Bólu›
Agnieszka: A dla mnie – najlepsze opowiadanie z tomiku. Żałuję, że nie dostało nagrody.
Sławek: Mnie też ten tekst się spodobał. Więcej – zafrapował. Opisuje pewną społeczność, dość tajemniczą, bo niby o niej wiadomo że jest, ale trudno jej mieszkańców spotkać, a ją samą znaleźć – można nawet do niej trafić i powędrować dalej, nie zdając sobie sprawy gdzie człowieka nogi zaniosły. Słowo daję, że czytając to opowiadanie miałem skojarzenia z trzema autorami – z Tolkienem i jego opisem hobbitów na początku „Władcy pierścieni”, z Schulzem i niektórymi jego opisami ze „Sklepów cynamonowych” oraz z opisami tajemniczych miast typu Innsmouth czy Arkham u Lovecrafta.
Agnieszka: O tak, Schulz, Schulz! Klimat bardzo mi przypominał opowiadania pisarza z Drohobycza (może dlatego opowiadanie tak mi się podobało?), a niektóre fragmenty wręcz mogłyby wyjść spod jego pióra: Kosmos rozgałęział się, nabierał blasku, rósł niepomiernie, a zarazem otwierał w głąb samego siebie, przybywało mu kolejnych pięter, kondygnacji i dobudówek, poddaszy, amfilad i niespodziewanych komórek, wnęk i schowków na miotły, pod znanymi warstwami ukazywały się nowe, nieprzeczuwane dotąd przez nikogo głębie i perspektywy. To jest piękne.
Sławek: Naprawdę silne te skojarzenia miałem i w zasadzie jedyny, choć poważny zarzut do tekstu Jewgienija T. Olejniczaka dotyczy całości tekstu, który jest (a przynajmniej sprawia takie wrażenie) wybitnie wstępem do jakiejś większej historii, bo akcji w nim niewiele. Gadałem z kumplem z Poznania, czy nie wiadomo mu aby co nieco w tym temacie, ale dowiedziałem się, że któryś z jego znajomych rozmawiał z autorem i ponoć jednak jest to opowiadanie zamknięte, bez przewidzianego dalszego ciągu.
Agnieszka: Moim zdaniem bardzo ładnie, wyciszająco się kończy. Przy tym jest to rzadki wypadek, by spodobało mi się opowiadanie nie zawierające żadnej konkretnej akcji. Tym większe brawa dla autora z mojej strony.
Sławek: „Ostatni telefon” Stefana Dardy prezentuje się OK., ma pomysł i wykonanie. Jednak w opowiadaniu z gatunku horror/thriller wolałbym, aby ostatnie zdanie sformułować jednoznacznie. Bo jego brzmienie w utworze Dardy jest takie, że zakończenia mogą być zupełnie różne. I wiem, rzecz jasna, że niekiedy to świadomy zabieg autora, by czytelnik sam sobie dopowiedział zakończenie utworu w sposób dogodny dla siebie (np. „…Teodor Hornic dokonał wyboru”). Ale w „Ostatnim telefonie” końcowe zdanie sprawia wrażenie skrótu myślowego autora, będącego logicznym ciągiem końcówki utworu. Jednak w horrorach bohaterowie bywają nieprzewidywalni, szczególnie gdy bohaterem jest normalny z pozoru osobnik prowadzący audycję radiową i wpadający w depresję z powodu rozmowy ze słuchaczem. Więc to ostatnie zdanie należałoby sformułować precyzyjnie, bo brzmi mniej więcej tak, że „…podniósł miecz z podłogi”. Czyli nie wiadomo, czy schował go do pochwy, czy wbił we wroga aż po rękojeść.
Agnieszka: Dla mnie ostatnie zdanie poniekąd przeczy poprzednim akapitom, z których wynika, że bohater nie ma już powodu popełniać samobójstwa. Owszem, po sznur mógł sięgnąć w celu odwiązania go od drzewa, ale w kategoriach wieloznacznych zakończeń nie jest to, moim zdaniem, czołówka.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

60
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.