powrót; do indeksunastwpna strona

nr 09 (CXI)
listopad 2011

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 2
ciąg dalszy z poprzedniej strony
• • •
W końcu dotarli na miejsce. Stanęli przed ogromnymi, bogato rzeźbionymi drzwiami, których ozdoby wykonano z mithrilu. Kapitan zadudnił wielką kołatką, przedstawiającą wizerunek… Calty?! Oko zabójczyni rozszerzyło się w zdumieniu.
– To rodzaj terapii – odparł Gestleiter. – Dzięki niej, co najmniej kilka razy dziennie, dajemy mu w mordę.
– Wejść! – usłyszeli niski, męski głos.
Kapitan pchnął drzwi i wmaszerował do środka. Sh’elala pośpieszyła za nim, a chwilę potem strażnicy zagrodzili przejście halabardami.
Burmistrz siedziała przy biurku, któremu opiłowano nogi. Fotel ustawiono na podwyższeniu, podobnie zresztą jak każdy sprzęt, z jakiego korzystała. Henrietta była typową krasnoludzką kobietą – niczym nie różniła się od zwykłego krasnoludzkiego mężczyzny. Nie pomagało nawet golenie zarostu, bo o tej porze dnia broda i wąsy odznaczyły się już czarną szczeciną.
– Dokładnie tak sobie ciebie wyobrażałam – skwitowała pochmurnie, łypiąc spode łba na Sh’elalę.
– I wzajemnie, pani – odrzekła zaczepnie jednooka.
Henrietta zmarszczyła brwi, ale nic nie odpowiedziała. Wskazała tylko na wciśniętego w kąt gnoma.
– To Skolvitz. Sekretarz – wyjaśniła.
– A więc spotkanie ma charakter oficjalny? – spytała Sh’elala i, nie czekając na przyzwolenie, usiadła na jednym z foteli. Zapadła się w miękkie pufy i chrząknęła, maskując rozbawienie.
Po ostatniej pogawędce z Gestleiterem poczuła się niemal bezpiecznie.
– Poniekąd. – Krasnoludzica wstała i zabrała ze sobą stos papierów.
Podeszła do morderczyni i podała jej dokumenty. Jednooka zauważyła, że teraz były sobie równe wzrostem. Dziwne, oglądać świat z tak małej wysokości.
– Cóż mogę rzec? – mruknęła zabójczyni, wertując akta. Miała przed sobą raporty strażnicze, zeznania świadków, gryzmoły ledwo piśmiennych gapiów, listy gończe z Volggy i Eclasu. I nic więcej: żadnych proroctw, przepowiedni i wizji. Odetchnęła z ulgą.
– Z pewnością zgromadzone przez nas informacje nie są kompletne…
– Nie są – wtrąciła jednooka.
– Tak myśleliśmy. Jednak, pomimo swej niedoskonałości, dają pewien ogląd na to, co robisz na kontynencie.
– Bardzo ogólny. Ale faktycznie, dobra robota – odparła, oddając papiery Gestleiterowi.
– Hm. – Burmistrz potarła brodę i powiedziała: – Ten przydługawy wstęp był konieczny. Chciałam się upewnić co do twego rozsądku oraz instynktu samozachowawczego. Można rzec, że jak do tej pory jestem zadowolona. Teraz, Sh’elala, przejdźmy do sedna sprawy. Kapitan Gestleiter napomknął mi o twojej przygodzie z Soarą.
– Tylko o tym? Naprawdę? – Sh’elala pytająco uniosła brwi i zerknęła na dowódcę. Ten zmroził ją spojrzeniem i odwrócił głowę.
– A chciałabyś coś dodać? – podchwyciła Henrietta.
– Nic poza tym, co już macie w aktach – wyjaśniła pospiesznie Sh’elala.
Krasnoludzica chrząknęła i podjęła przerwany wątek, nie zwracając uwagi na delikatny uśmiech Gestleitera.
– Wiesz już, że mamy w Silva Rerum pewien kłopot, a właściwie DWA kłopoty, które są ze sobą powiązane – wyjaśniła.
– Chcecie, żebym wypowiedziała się w imieniu Magistratu?
– Nie tyle Magistratu, ile…
– Ach, ma być bardzo dyskretnie?
– Umiesz postępować w ten sposób? Jak do tej pory twoje działania kończyły się fajerwerkami.
– Tylko te, które miały mieć taki koniec. W moim fachu sława to rzecz konieczna, zapewniająca kolejne zlecenia.
– Raczej niesława.
– Ech. – Morderczyni machnęła ręką. – Nie bądźmy małostkowi. Przecież to dzięki niej tak sobie miło gawędzimy, prawda? No więc proszę, mówcie dalej, pani burmistrz. Pragniecie pominąć kręte ścieżki sprawiedliwości i iść na skróty?
– Yyy… No…
– Dobra, rozumiem. Muszę was uprzedzić, że preferuję jeden styl rozwiązywania problemów. – Przejechała palcem po szyi. – Ciach! I po kłopocie, że się tak wyrażę.
Zapadła niezręczna cisza, podczas której słychać było skrzypienie gnomiego pióra.
– Co tam napisałeś, Skolvitz? – spytała Henrietta.
– „… obywatelka przestrzegła przed zagrożeniem, analizowanym w kontekście dychotomii wizerunkowej…” – zacytował sekretarz na jednym wdechu.
– Co? Nie rozumiem – rzekł Gestleiter.
– O to chyba chodzi – powiedziała Sh’elala. – Notatka służbowa musi brzmieć jak notatka służbowa: oficjalnie i bez sensu.
Krasnoludzica zarechotała.
– Dobrze mi się z tobą dyskutuje – skwitowała klepnięciem jednookiej w ramię, a potem przelotnie dotknęła zbroi zabójczyni. – O, widzę, że doceniasz kunszt krasnoludzkich zbrojmistrzów! Mithrilowa kolczuga, piękna robota.
– I bardzo praktyczna.
– Mi to mówisz! Słuchaj no. Powiem wprost, wybacz mi brak ogłady.
– Też jestem na bakier z dyplomacją.
– He, he! I humor krasnoludzki! Hm, tak – Henrietta zmiarkowała się. – Chodzi nam o Soarę, to po pierwsze. Myślę, że z przyjemnością odpłacisz mu za bolesne szwy na ramieniu, prawda?
– Nie przeczę. Tym bardziej, jeżeli mojemu odwetowi będzie towarzyszył brzęk monet. – Morderczyni uśmiechnęła się przez zaciśnięte zęby, łypiąc na Gestleitera. Dowódca milczał. Wówczas Sh’elala uwierzyła, że być może – właśnie w tej chwili – los zaczął jej sprzyjać.
– To oczywiste – przyznała Henrietta, nie zauważając wymiany spojrzeń między kapitanem a asasynką. – Nikt tu nie myślał, że będziesz pracować za darmo. Nasz skarbiec jest naprawdę spory, Sh’elala. Po skończonej robocie wybierzesz sobie dowolną rzecz: zbroję, broń, jakiś artefakt. Co tam chcesz.
– Świetnie. – Sh’elala zrobiła tajemniczą minę. – Mam nawet pomysł… Może w swoim skarbcu chowacie coś z dawnej kartografii…?
– Kartografii?
Krasnoludzica uniosła brwi. Nigdy by nie powiedziała, że zabójczyni okaże się zapalonym geografem. Chociaż w jej fachu taka wiedza z pewnością bywała przydatna.
– Mapy – wyjaśniła Sh’elala i mrugnęła okiem. – Fragmenty map.
– Tak, rozumiem znaczenie tego słowa. – Henrietta wzruszyła ramionami. – Owszem, coś by się tam znalazło, ale raczej niewiele. Jesteśmy narodem wyspiarskim i bardziej niż stały ląd obchodzą nas szlaki morskie… Lecz jeżeli chcesz, to możemy ci je pokazać.
Morderczyni westchnęła. Nie, tu nie znajdzie drogi do Smoczych Koron.
– Oj, to szkoda, bo mnie interesowało właśnie Cesarstwo – powiedziała bagatelizującym tonem. – No trudno. To jednak zostańmy przy skarbach, co?
– Czyli się zgadzasz?
– Właściwie miałam urlop, ale chętnie go dla was skrócę.
– Za dodatkową opłatą? – wtrącił Skolvitz, który przeżywał katusze z powodu dylematów moralnych. Był prawym urzędnikiem, a brał udział w negocjacjach z mordercą. Nie bardzo mu to wszystko do siebie pasowało.
– Nie – zapewniła zabójczyni. – To gratis. W ramach promocji.
– Musisz jednak o czymś wiedzieć – mruknęła Henrietta, rozpoczynając spacer po przestronnej komnacie. – Sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, niż się może wydawać.
– Wiedziałam! – zarechotała jednooka. – Po prostu czułam, że znowu będzie pod górkę! U mnie nic nie może się dziać tak po prostu.
– Co?
– Nieważne. – Zabójczyni machnęła ręką, śledząc panią burmistrz. – Mówcie dalej.
– Gestleiter? Zdaje się, że wyjaśnisz to lepiej od mnie. Ja się w tym czasie napiję. Kto chciałby zakosztować przedniego grogu?
Wszyscy zgromadzeni chętnie się zgłosili, nie wyłączając samej krasnoludzicy.
– „…zarządzono wnet krótką przerwę, podczas której członkowie Magistratu udali się na nieformalne rozmowy kuluarowe. Kropka” – podsumował Skolvitz, uderzając czubkiem pióra w pergamin.
• • •
Pierwszy Soara trafił do więzienia jakieś pół roku temu. Wpadł dość głupio: w jednym z podziemnych komisów próbował sprzedać kradzioną biżuterię. Wmawiał kupcowi, że kunsztowne ozdoby wyszły spod jego ręki. Strażnicy aresztowali go, gdy wychodził ze sklepiku. Próbował się wszystkiego wyprzeć, zrzucając winę na kogo popadnie. W końcu w drzwiach pojawił się właściciel sklepu i z niewzruszoną miną odparł:
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

27
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.