Młody Galin podskoczył, by do końca otworzyć bramę, po czym obaj podróżni, podążając za gospodarzem, weszli na dziedziniec. Tam zaraz przyczłapał do nich starszawy służący, któremu pan Sabin nakazał zająć się końmi. Nikogo innego nie było widać w obejściu, choć przy studni pozostawiono dużą balię z rozpoczętym w niej praniem, a Hiveil zdążył jeszcze dostrzec kątem oka jakąś kobiecą postać szybko znikającą za rogiem jednego z budynków. Tymczasem drzwi do głównej sieni stanęły otworem, a w progu powitała ich szczupła, wysoka niewiasta z jasnymi włosami ciasno zaczesanymi pod siatkę. Zza jej pleców wyglądała ośmioletnia na oko dziewczynka. – A was jak trzeba nazywać, panie? – zapytał pan Sabin, zwracając się do Saldarczyka, zanim przedstawił obu przybyszów żonie. – Fael. – Ach tak? – Mina gospodarza wyraźnie świadczyła o tym, że jest niemile zaskoczony, bo choć imię w uszach Kernneńczyka nie musiało zabrzmieć dziwacznie, to nie towarzyszyło mu miano po ojcu ani z ziemi, czego rzecz jasna musiał spodziewać się po kimś, kto nosi miecz u boku i umie się dwornie przywitać. Lekko zmarszczył brwi, lecz nic nie powiedział, tylko skinął głową z powagą. Dla Hiveila stało się jasne, że pan Sabin nie ma najmniejszego pojęcia, kto doń zawitał i jak go powinien traktować, a z drugiej strony nie chce w niczym uchybić obowiązkom gościnności, więc na wszelki wypadek sili się na uprzejmość. Jego małżonka natomiast obrzuciła obu przybyszów uważnym spojrzeniem, które na moment zatrzymało się na srebrnym saldarskim pierścieniu, który pan Fael stale nosił na palcu. Zaprowadzono ich do świetlicy, by jak tradycja nakazuje, przełamać się chlebem, w tym przypadku kołaczem i bułeczkami, które przyniosła do stołu mała córeczka gospodarzy, dzierżąc oburącz koszyk, wyraźnie bardzo dumna z powierzonego jej zadania. Ona jedna wydawała się zadowolona z niespodziewanej okazji. Pan Sabin, choć własnoręcznie napełniał kielichy i przepijał do gości, życząc im zdrowia, miał dość ponurą minę, pani zaś była roztargniona, jakby ich przybycie oderwało ją od jakiegoś ważnego zajęcia. Stąd grzeczności, które ze sobą wymieniali, brzmiały nieco fałszywie. Pan Fael zdawał się tego nie zauważać, Hiveil zaś zupełnie nie wiedział, jak ma się znaleźć. Prawie się nie odzywał, mrucząc jedynie pod nosem jakieś niezbyt składne podziękowania, kiedy go częstowali, i marzył jedynie o tym, by jak najszybciej odejść od stołu. Co gorsza, już czuł, jak mu cierpnie skóra na karku na myśl o wieczerzy, na którą ich pewnie później poproszą. Dlatego, ledwie znaleźli się sami w przeznaczonej im komnatce na górze, nie wytrzymał i rzekł z goryczą: – Tak żeście mnie przedstawili jak jakiego pana. Urodzonego! I skutek jaki? Człowiek się tylko prostactwem popisuje. Czeladnej tu nie mają czy jak? – Nie tylko czeladnej, ale chyba i czeladzi – zauważył Fael, siadając na łóżku i biorąc się do zdejmowania butów. – O co idzie? Wasz ojciec miał na imię Brett, samiście mi tak rzekli, czyż nie? Dobrze więc was przedstawiłem. – Jakbyście nie rozumieli. Saldarczyk zmarszczył brwi. – W Asselenie nie mieliście takich skrupułów. – To co innego. W oddziale trzeba utrzymać powagę, dla miejscowych też, ale tu jest Kernn i w cudze piórka się stroić nie wypada. – Pojmuję. – Saldarczyk zamyślił się na moment. W międzyczasie Hiveil już zdążył pożałować swojego wybuchu. Powinien raczej być wdzięczny za okazaną uprzejmość, a nie stroić grymasy. Tyle że go naszły wspomnienia. Raghta trochę przypominała jego rodzinną wioskę. Ich dziedzic nie był chyba możniejszy od pana Sabina, ale tam, gdyby przyszedł do dworu ze sprawą, przyjęliby go najwyżej w kuchennej sieni. – Żołnierz, który dwie dziesiątki lat spędził w królewskiej służbie, to już nie to samo co chłop u swojej zagrody – powiedział Saldarczyk. – Będziecie musieli przywyknąć, że was inaczej traktują. Dajcie już spokój, o czym innym chciałem z wami pomówić. Powiedzcie, czy nic wam się tu nie wydaje dziwne? – Jakeście spytali, to owszem – odparł były sierżant z namysłem. – Pusto tu jakoś. Samiście rzekli, czeladzi nie ma, a przecież nie widać, żeby bieda. – Jednego sługę widzieliśmy – przypomniał pan Fael. – Tego od koni. – No tak. I ktoś tam robił pranie na dziedzińcu. Ale, zauważcie, ten młodzik przy bramie. Z kuszą wyszedł, a obcych się wcale nie wystraszył. Ze znajomkiem mają na pieńku? Bywa. Nic dziwnego, że humory kwaśne. – Tak, bywa. – Fael zmarszczył brwi. – Ale… – Co, panie? – Zdaje mi się, że tu nie idzie o żadną sąsiedzką waśń. – To może nie powinniśmy na noc zostawać? – Albo przeciwnie. Przyznaję, że jestem ciekaw. Jakby była okazja, żeby rozejrzeć się trochę… – Aha – Hiveil kiwnął głową na zgodę. – Może się trafi. Najdziwniejsze, że służby wcale nie widać – powtórzył. Nie do końca była to prawda. Gdy przyszła pora wieczornego posiłku, w świetlicy pojawiła się stara, siwa i przygarbiona kobieta z pękiem kluczy przy pasie. Dreptała powoli w tę i z powrotem, przenosząc naczynia drżącymi rękoma, aż dziw, że jakoś udawało jej się niczego nie upuścić. Pomagała jej około dwudziestoletnia dziewczyna, jak się okazało, starsza córka gospodarzy imieniem Kerri. Hiveilowi przyszło na myśl, że to jej jasny warkocz mignął mu w przerwie między budynkami, kiedy wchodzili na dziedziniec. Na stole nie brakowało jedzenia ani zastawy, którą rozstawiono na obrusach z lnu pięknie wybielonego na słońcu. Wszystko to może nie było oznaką wielkiego bogactwa, ale dostatku na pewno. Dlaczego zatem owa panna sama musiała zająć się praniem? Naprawdę w całym obejściu nie było innych sług poza tym dwojgiem staruszków? Tymczasem, gdy już spełniono obowiązkowe toasty za zdrowie króla, pana z Keth, gości oraz gospodarzy, przy stole znów zapadło pełne skrępowania milczenie. W końcu pan Sabin odchrząknął i rzekł: – Skoro z Asselenu droga prowadzi, rzeknijcie, panowie, jakie tam wieści z wojny. – Już prawie po niej – odparł Saldarczyk. – Odkąd królewicz Thorkill przeszedł przez granicę z własną chorągwią, baorskie bandy pouciekały w góry i ani wystawią nosa. Przez to tamtejsi go powitali jak zbawcę. – Niech go wspierają Bogowie! To ostatnie zdanie zabrzmiało przynajmniej szczerze. Choć Kernn nie od dziś wysyłał swoje wojska na południe, większość jego mieszkańców niewiele obchodziły kłopoty zagranicznych sąsiadów. Jednak następca tronu cieszył się powszechną miłością i uznaniem. Tak więc, kiedy Saldarczyk zaczął opowiadać o uroczystościach, które z okazji jego przyjazdu odbyły się w Asseli, zebrani przy stole okazali niejaką ciekawość. Po pewnym czasie, kiedy mała córeczka gospodarzy zaczęła zdradzać objawy zmęczenia, pani zadzwoniła dzwoneczkiem, który leżał obok jej nakrycia, na co po chwili zjawił się ten sam staruszek, którego już widzieli na podwórzu, i wyprowadził dziewczynkę z sali. Matka i starsza córka wymieniły między sobą znaczące spojrzenia. Panna Kerri odchrząknęła, po czym sztucznie ożywionym głosem spytała, jakie stroje nosi się w asseleńskiej stolicy. Saldarczyk zaczął je opisywać, wzbudzając tym podziw Hiveila, któremu by nawet przez myśl nie przeszło, że ktoś może nie tylko dojrzeć, ale i utrzymać w pamięci podobne szczegóły. Później Saldarczyk zwrócił się do pana domu, który wyraźnie z trudem już tłumił ziewanie: – Piękne lasy tu macie dookoła. Pewnie można wam pozazdrościć łowów? Stara klucznica upuściła dużą, glinianą misę, która z hukiem roztrzaskała się na posadzce. – Och, Teivin – westchnęła pani. Jej córka z przepraszającym uśmiechem wstała od stołu, żeby pomóc staruszce pozbierać skorupy. Wieczerza właściwie dobiegła końca. Pan Sabin, udając, że nie zauważa narastającego zdenerwowania kobiet, zaproponował grę w zamki. Na skrzyni w rogu komnaty stał komplet ładnie rzeźbionych pionków oraz duża, sześciokątna tablica. Fael spojrzał pytająco na Hiveila, a ten mając w pamięci, o czym wcześniej rozmawiali na osobności, wstał szybko od stołu. – Za pozwoleniem, panie – rzekł. – Ja bym tam jeszcze przed nocą zajrzał do koni. Długą drogę mają za sobą, biedaczyska. Na te słowa pani pobladła i trąciła łokciem syna, ten zaś natychmiast powiedział: – Nie trudźcie się, panie. Sam przed wieczorem dopatrzyłem stajni i zapewniam, że niczego nie brakuje waszym wierzchowcom. Hiveil nie bardzo wiedział, co odrzec, natomiast Saldarczyk odezwał się z pozoru niedbałym tonem: |