Mężczyzna podniósł wzrok i popatrzył nieprzytomnie przed siebie. – Nie – rzucił bez zastanowienia. – Niech pan szuka pod S, panie kapitanie. Wszystko jest ułożone alfabetycznie. Od czterdziestu lat. – Ale może… – zaczął półogr, próbując zachęcić starca do dalszej rozmowy. Archiwista nerwowo skubał palce i jak mantrę powtarzał słowo: „Rówieśnicy”. Gestleiter z rezygnacją machnął ręką. Splunął na bok, patrząc się na nieskończenie długie rzędy zakurzonych regałów. Pokręcił głową i westchnął. Podszedł do Jana, pstryknął mu przed oczami, ale ten nie zareagował. Mamrotał swoje, kolebiąc się na skrzypiącym fotelu. Dowódca wziął lampę i szepnął: – Myślę, że na razie nie będziesz tego potrzebował. Potem zaś, klnąc jak szewc, ruszył w kierunku archiwów. Czekała go kurewsko długa noc. Sh’elala nie mogła zasnąć. Przez jakiś czas przewracała się z boku na bok, aż w końcu ze zniecierpliwieniem odrzuciła kołdrę i przysiadła na skraju łóżka. Była sama. Lotr znowu gdzieś przepadł. Tradycyjnie nie powiedział dokąd idzie, ani kiedy wróci. Zabójczyni zaczynała tracić cierpliwość. Nie mogła znieść kolejnych, cudzych tajemnic: przecież własnych miała już wystarczającą ilość. Wstała i podeszła do okna. Oparła się o parapet, wdychając cierpkie morskie powietrze. Zdradziła się na przesłuchaniu u Gestleitera. Odsłoniła sekret, który bardzo długo ukrywała przed światem. Mogę słono zapłacić za tę chwilę słabości, pomyślała, dotykając przepaski na oku. Co mnie wtedy podkusiło?!. Zacisnęła pięści i przygryzła wargę. – Niech to szlag – szepnęła. Naprawdę łudziła się, że kapitan straży nie będzie dociekał prawdy. Owszem, wyglądał na zszokowanego, ale nic więcej. Nie padły pytania o historię, przepowiednię… O nic. Może więc, chociaż raz w życiu, coś mi ujdzie płazem?, westchnęła. Może będę miała… szczęście? Uśmiechnęła się powątpiewająco. Wtedy drzwi otworzyły się i w przejściu stanął Lotr. – Nie śpisz? – spytał z wyraźnie słyszalnym rozczarowaniem. – Chodź. – Wyciągnęła ku niemu rękę. Nie zareagował, więc rzekła: – Nie? To ja do ciebie przyjdę. Mag niepewnie zrobił krok do tyłu, potem drugi. Wyraźnie próbował uniknąć powitania, ale Sh’elala chwyciła go za szyję, chcąc zmusić do pocałunku. Czarodziej syknął i ściągnął dłoń jednookiej ze swojego karku. Morderczyni poczuła ciepłą lepkość, zalewającą jej palce. – Krew – stwierdziła. – Dlaczego? Lotr nic nie odpowiedział, tylko skierował się do łazienki. Wreszcie. Po paru godzinach poszukiwań, okupionych kaszlem, kichaniem i upadkiem z rozwalającej się drabinki, Gestleiter znalazł wzmiankę o Sh’elali. Krótki tekst lakonicznie wyjaśniał, że jest to „znamienita asasynka z środkowego Volggy, która zuchwale grzeszyła tako przeciw prawu, jak i bogom, przez co sowitą nagrodę za jej głowę wyznaczono, obławę urządzono, której się jednakowoż wymknęła, przedtem jednak ranioną będąc. Po tych burzliwych a smutnych zdarzeniach, słuch o niej wszem i wobec zaginął”. Kapitan przebił się w końcu przez archaiczną składnię zdań i mruknął: – Widać nieskutecznie pokłuliście ją w tym Volggy… Zmarszczył nos, przypatrując się księdze. Wiedziony niejasnym przeczuciem zerknął uważnie na stronę tytułową i… Głośno przełknął ślinę. Przystawił lampę i potarł powieki. To niemożliwe, pomyślał, gapiąc się na datę wydania. Opasłe tomiszcze wydrukowano dokładnie sto osiemdziesiąt lat temu. Gestleiter wrócił do notki na temat Sh’elali i z trudem odczytał bardzo drobny druk. „Sh’elala – słowa pokrewne: Volggy, Cesarstwo, zabójcy”. Wyrwał cicho stronę i zerwał się na nogi. – Zabójcy – szepnął, idąc w głąb korytarza. – Zet jak zabójcy. – Co ci się stało? – Sh’elala ponowiła pytanie. Oparła się o ścianę i obserwowała, jak Lotr ściąga przesiąknięte czerwienią szaty. Zawiązał włosy w koński ogon i całkowicie odsłonił ranę. Zerknął na jej odbicie w lustrze i ciężko westchnął. Jednooka skrzywiła się. – To mi nie wygląda na robotę wojownika – skwitowała, przyglądając się krwistemu odciskowi na szyi czarodzieja. – I nią nie jest – odparł, wspominając chwyt metalowej dłoni Dyfuzjusza. – To skąd to masz…? Lotr popatrzył na nią znacząco. Chwilę mierzyli się wzrokiem, aż morderczyni z rezygnacją uniosła ręce i bez słowa wycofała się z łazienki. – Sh’elala… Sh’elala, na bogów…! – krzyknął, ale nie doczekał się odpowiedzi. Przysiadł na krawędzi cynowej wanny i zwiesił głowę. Wspólne wakacje chyba dobiegały końca. Jest. „Księga Sh’elali”. Najgrubsza ze wszystkich. Największa. Najbardziej okazała. Kapitan ściągnął ją z półki i stęknął, próbując utrzymać równowagę. Głupia drabinka znowu ostrzegawczo zaskrzypiała i Gestleiter szybko z niej zszedł. Zdmuchnął warstwę kurzu z okładki, kichnął i przystąpił do lektury. Z każdą kolejną minutą stawał się coraz markotniejszy. Poczuł niesmak i zażenowanie. Opis poczynań jednookiej był dość szczegółowy i zawierał relacje świadków, hipotetyczne rekonstrukcje okropnych zbrodni oraz reprodukcje wielu listów gończych. Dowódca skrzywił się: coś mu tu nie pasowało. Porównał portrety i zamarł. Najstarsze podobizny znacząco różniły się od tych nowszych. Taaak. Inne rysy twarzy, inne włosy. A przede wszystkim – kalectwo… lub może jego brak. Sh’elala sprzed stu osiemdziesięciu lat widziała na dwoje ludzkich oczu. – O, psiakrew – szepnął kapitan, śledząc daty pod rycinami. Wyciągnął wyrwaną wcześniej kartkę i zauważył ze zgrozą: – Ta zmiana… Nie wierzę. Ta zmiana miała miejsce parę lat po obławie…! Zacisnął palce na księdze i stwierdził: – Piszą tu o dwóch różnych osobach. – Strzeliłeś w dziesiątkę – nagle usłyszał. – Już się obudziłem. A właściwie… zrobiło to jej imię. Obrócił się i zobaczył Jana, który powoli dreptał w jego kierunku. Starzec trzymał w ręku jakiś zwój. – Były dwie Sh’elale? – kapitan zapytał wprost. – Tak – wyjaśnił archiwista. – Nauczycielka i uczennica… – …która przerosła swoją mistrzynię? Zabiła ją? – dokończył Gestleiter. – Tego do końca nikt nie wie. Natomiast jedno jest pewne: sławna morderczyni wróciła po kilku latach nieobecności, a jej czyny były straszliwsze niż kiedykolwiek wcześniej. Są na to dowody. W księdze, którą teraz trzymasz. – Co wydarzyło się pomiędzy odejściem jednej, a pojawieniem się drugiej Sh’elali? I kim, do diabła, ona jest?! – Nareszcie zadajesz właściwe pytania, kapitanie. – Starzec przystanął, by złapać oddech. – Inna kwestia, czy dotyczą one właściwej osoby. – Nie rozumiem. – Spytam zatem inaczej. Zastanów się, czy masz do czynienia z oryginałem, czy jedynie z kimś, kto oryginał udaje. Gestleiter nachylił się nad archiwistą i szepnął: – Doprawdy, nie wiem jak mógłby wyglądać oryginał, skoro podróbka ma oskalpowane ręce, hydrze oko i uzębienie nieumarłych. Jan z Eclasu zadrżał, podając kapitanowi zwój. – Trafiłeś więc na tę Sh’elalę co trzeba – przytaknął. – Jednak boję się, że bardziej należą ci się powinszowania niż gratulacje… Staruszek wytknął kapitana trzęsącym się palcem i dodał: – Ciekawe, co zrobisz z taką wiedzą. – A ty? Co TY byś zrobił, Janie? – zapytał dowódca, rozkładając dokument. |