powrót; do indeksunastwpna strona

nr 09 (CXI)
listopad 2011

Muzeum sukien ślubnych
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Robertowi zakręciło się w głowie. Zatoczył się i, chcąc uniknąć upadku, wyciągnął przed siebie rękę. Schwycił w dłoń jakąś falbanę. Pociągnął za nią i jeden z manekinów runął na szklaną podłogę. Robert wrzasnął i odpowiedział mu czyjś (o, mój Boże!) zdławiony krzyk. Robert zaplątał się w tkaninę. Zdawało mu się, że śliski materiał oplata go coraz ciaśniej. Zadzwoniło mu w uszach milionem dzwoneczków, a każdy z nich wydobył z siebie perlisty ton. Robert, choć w to nie wierzył, usłyszał:
– Taki u nas obyczaj, że na ramionach parę młodą noszą – zaśpiewała wesoło zjawa. – Niosą i kołyszą, i podrzucają jak zwycięzców – materiał otulający Roberta stał się lepki i ciepły. – Ja jak ptak wzleciałam aż pod sufit, a potem spadłam gościom w ramiona, zalana krwią i z głową roztrzaskaną o żyrandol! – Roześmiała się dźwięcznie, a potem nagle zamilkła.
Robert poderwał się na równe nogi. Zrobił zaledwie jeden krok, pośliznął się na szklanej tafli i upadł z powrotem na podłogę. Odrętwiał ze strachu. „Historia zamknięta w murach muzeów…” Tyle razy powtarzał to zdanie, aby nastraszyć swoich przyjaciół. Czyżby stał się ofiarą swojej wyobraźni? Czy to ona właśnie teraz podeszła i owinęła dookoła jego szyi szal? Czy to ona charczała mu do ucha, zaciskając tkaninę coraz mocniej i mocniej?
– Wiesz, co to zazdrość? – spytała, a Robert usiłował zerwać ze swojej szyi szal. – Zielonooki potwór – redaktor wyrywał się i wił po podłodze, gdy zjawa z coraz większą siłą zaciskała pętlę. – Powiedział, że nikt oprócz niego nie będzie mnie miał. Nie mylił się.
Czuł, jak powoli uchodzi z niego życie, gdy wtem uścisk zelżał, a szal opadł na podłogę. Robert zaczął krzyczeć bez względu na wszystko. Oszalałem, pomyślał, zwariowałem. Bez wątpienia straciłem rozum.
– Nie! – wrzasnął na demony i otworzył oczy. Światło w podłodze, jak gdyby nigdy nic, wypełniało wnętrze mleczną poświatą. Robert zwilżył usta i zobaczył manekina, który oplątany białym szalem leżał tuż obok niego. Redaktor westchnął z ulgą. Wstał, otrzepał ubranie i poprawił marynarkę. Przeczuwał, że w swoim bezsensownym przerażeniu narobił na ekspozycji niemałego bałaganu. Odwrócił się więc, aby ocenić szkody i stanął twarzą w twarz z ożywioną kukłą, szczelnie zamkniętą w ślubnej sukni. Zjawa, kołysząc się, wskazała na swoją szyję i krzyknęła:
– Miało nie boleć! – Zatrzęsły jej się ramiona, jakby zaraz miała się rozpłakać. – Miało być szybko! Tak obiecywał. Drań! Złodziej! Gwałciciel! Niech go piekło pochłonie! – Zjawa odchyliła głowę do tyłu i tuż nad koronkową stójką jej sukni otworzyła się głęboka rana, ukazując jamę przełyku i białe kręgi kręgosłupa. – Najpierw mnie zerżnął, potem gardło poderżnął! – wrzasnęła opuściwszy ponownie głowę.
Potem duch porzucił plastikowe ciało manekina, a ten upadł na podłogę. Robert nie umiał sobie tego w żaden sposób wytłumaczyć. Obrazy wirowały mu przed oczami. Czuł się jak w jakimś upiornym wesołym miasteczku, na jeszcze bardziej upiornej karuzeli. Kręcił się jak ślepiec. Dźwięki mieszały ze sobą. Przestał panować nad swoim ciałem. Wylądował twarzą w falbaniastej sukni i chcąc odtrącić ją, zaplątał się w zdobne rękawy. Uwolnił się i z niedowierzaniem spojrzał na swoją dłoń. Zarówno ona, jak i mankiet koszuli pokryte były brunatną lepką cieczą. Robert podniósł wzrok i napotkał promienny uśmiech zakrwawionej twarzy. Zaraz potem usłyszał egzaltowany głos:
– To niesprawiedliwe – zawodziła zjawa. – Żonę trzeba kochać! Mnie mój mąż kochał za bardzo. Tak twierdził – panna młoda chwyciła Roberta za ramiona i spojrzała mu prosto w oczy. – Jego miłość była tak mocna, że musiał ją z siebie wyzwolić. – Przysunęła swoją poturbowaną twarz do twarzy Roberta. – Patrz, jak pokochał moje oko, aż zmieniło barwę, a czoło? A usta? Nawet zęby ukochał! I dłonie! I barki – pokazywała kolejne pokiereszowane części swojego ciała. – A jak już mnie skończył kochać, to wyrzucił z samochodu, jak psa!
Duch zaskowyczał głośno i manekin spadł z postumentu. Hałas, jaki temu towarzyszył, zdawał się głośny jak salwa armatnia, a zaraz potem nastała cisza. Znikły szmery, dzwonienia i płacze. Robert stał oszołomiony wśród przewróconych eksponatów i dyszał głośno. Suknie przykrywały szklaną podłogę i przez warstwy jedwabiu oraz tiulu przesączało się delikatne światło. Dziennikarz spojrzał podejrzliwie na trzy manekiny, które stały niewzruszone na swoich miejscach, a zaraz potem uświadomił sobie ogrom zniszczeń, jakich dokonał. (Czy aby na pewno on to zrobił?) Nie mógł uwierzyć, że tak łatwo poddał się podszeptom wyobraźni.
– Ona mnie zabije – powiedział znienacka. – Zobaczy to i mnie zabije. – Nie zastanawiając się nad reakcją dyrektorki dłużej niż to było konieczne, rzucił się do ustawiania manekinów na właściwych miejscach. Suknia z futrem, suknia z plamą, suknia z rozdartym rękawem po kolei lądowały na swoich miejscach. Robert przypomniał sobie powiedzenie, że należy bać się tylko żywych i wyobraził sobie wściekłość Alicji Merrick. Ta myśl pozwoliła mu wrócić do równowagi. Kiedy ustawił już wszystkie suknie, przyjrzał się swojemu dziełu i roześmiał histerycznie.
– Ale ze mnie idiota! – uderzył się dłonią w czoło. – Skończony kretyn – zachichotał i odpowiedział mu czyjś perlisty wesoły śmiech. Robert zacisnął powieki. – To tylko moja wyobraźnia, to tylko historia zamknięta w murach – powtarzał szeptem przy wtórze radosnych okrzyków dochodzących nie wiadomo skąd. – To tylko historyjki…
Salę Dziewięciu Dziewic wypełnił dym. Robert zaczął kaszleć i nerwowo się rozglądał. Był pewien, że coś się pali.
– Prosię zajełosię – usłyszał czyjś roześmiany głos. – Prosię zajełosię! A od prosięcia panna do wzięcia!
Przed Robertem wyłoniła się z dymu zjawa. Jej suknia żarzyła się, włosy topniały, a skóra na ramionach i twarzy pokrywała się pęcherzami. Robert odskoczył jak oparzony. Znieruchomiał i nasłuchiwał. Rymowanka ucichła jednak, a dym się rozrzedzał, aż całkiem zniknął. Nadpalona suknia wisiała grzecznie na swoim manekinie.
Robert ukrył twarz w dłoniach. Nie ruszę się z miejsca, myślał rozpaczliwie, będę stał i czekał, aż to dobiegnie końca. Merrick zastawiła na mnie pułapkę, odkrył w przebłysku zdrowego rozsądku, to jakieś efekty specjalne, jakieś triki. Zostawiła mnie tu i kpi sobie ze mnie. Wybrała mnie na ofiarę, a to jest jakiś szalony eksperyment.
– To nie ja zwariowałem – powiedział głośno. – Wystarczy! – wrzasnął. – DOŚĆ!!! – Ruszył w stronę drzwi i już naciskał na klamkę, gdy usłyszał coś na kształt uruchomionych silników, które pracowały miarowo. Odwrócił się. Manekiny na postumentach powoli obracały się wokół własnych osi i prezentowały swoje atuty. Halki i falbanki szeleściły cichutko, a ruchome podesty mruczały jednostajnie. Szszszy szszszy sss wszszszy wszszszy szy…
Szszsz sszy sszy – Robert słuchał szelestów. Jego umysł rozpaczliwie domagał się wyłowienia z tej bezładnej fali dźwięków jakiegoś słowa. – Szy, szy, szy – nasłuchiwał – szszszy szszy onsz szy szy – jakby ktoś szeptał mu wprost do ucha – szy onsz szsza szszszy onsz szszszaa szszatański pomysł miał mój szszszszszszubrawiec mąż onszszsz szszszczwany plan sssssnuł jeszszszcze przed ślubem; szszszumiącą kąpiel szszszczególnie dla mnie przygotował. Płomień w bojlerze zgasł. Zaszumiało mi w głowie na śmierć – szszszy szszsz ssss… – szumiało jednostajnie, cicho i łagodnie. Robert bezgłośnie błagał Alicję Merrick, aby w końcu przyszła i dała mu odpocząć. Wtem niespodziewanie rozbłysły halogenowe lampki na suficie.
– Dzięki – pisnął Robert i na jego twarzy zagościł błogi uśmiech. W Sali Dziewięciu Dziewic było jasno jak w dzień. Eksponaty powoli obracały się na postumentach i wdzięczyły do widza. Robert podszedł do zielonkawej sukni, aby wygładzić jedną z fałd, która niesfornie zadarła się ku górze. Przesunął dłonią po delikatnym materiale w plamiste wzory i wzdrygnął się na wspomnienie topielicy oraz jej pijackiej czkawki. Fałda opadła łagodnie i ułożyła się elegancko na nodze manekina. Robert wytarł mokrą dłoń o spodnie. Drzwi się otworzyły i do sali wpadła zdyszana Alicja Merrick.
– Bardzo przepraszam, że tyle to trwało – usprawiedliwiła się. – Wszystko w porządku?
– Tak, panno Merrick – odparł z wymuszonym uśmiechem.
– Nie nudził się pan?
– Ależ skąd.
– Cieszę się. – Alicja podeszła do sukni z lisim kołnierzem i pogłaskała poplamione futro.
– Chyba już pójdę.
– Ale… – patrzyła na niego zaskoczona, kiedy kierował się do drzwi. Odwrócił się i puścił do niej oko. Alicja otwarła usta ze zdziwienia i zamrugała nerwowo.
– Radzę na przyszłość uprzedzać gości o efektach specjalnych. Dobrej nocy, panno Merrick – oznajmił i wyszedł na korytarz.
– O jakich efektach? – zapytała, ale Robert już tego nie usłyszał. Popatrzyła na swoje piękne suknie i uśmiechnęła się łagodnie. Szszszszszszszszszsz – szumiały obracające się postumenty.
powrót; do indeksunastwpna strona

6
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.