powrót; do indeksunastwpna strona

nr 09 (CXI)
listopad 2011

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 2
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Czarodziej złapał jednooką za drugą rękę. Znowu zadziałał czar petryfikacji i Sh’elala poczuła, jak miażdżą ją kamienne palce. Próbowała je odepchnąć, wyrwać się z uścisku, ale chwyt był naprawdę silny.
– Co ty wyprawiasz? – wrzasnęła, gdy Lotr rozpoczął kolejną skomplikowaną inkantację.
Będziesz moja – pomyślał, a ona to usłyszała. Zmuszę cię, żebyś tu została.
– Nie! – ryknęła i pozwoliła, by eksplodowała cała energia, która się w niej nagromadziła.
W okamgnieniu otoczył ją lód. Zimne skry buchnęły wysoko, drapiąc i mocząc pięknie zdobiony sufit. Zaskoczony czarodziej zamilkł. Jego przerwane zaklęcie eksplodowało. Jęzory magicznego żaru oparzyły Lotra, nadtapiając mu kamienne palce. Skapujące krople magmy błyskawicznie stygły, zamieniając się w skwierczącą krew. Mag boleśnie jęknął i cofnął się.
Sh’elala poczuła, że jest wolna.
– Naprawdę chciałabym cię zabić – powiedziała, a jej głos brzmiał jak trzask pękającego szkła. – Ale nie potrafię, rozumiesz? Czy to ROZUMIESZ, do kurwy nędzy?
Obróciła się i ruszyła do drzwi.
Lód topił się wraz z kolejnymi krokami morderczyni, aż w końcu zupełnie znikł, pozostawiając po sobie białą aurę, otaczającą jej sylwetkę jak dym.
Lotr zsunął się na podłogę, szurając plecami po ścianie. Był zmęczony, oszołomiony; także wtedy, gdy Sh’elala otworzyła drzwi ich apartamentu.
Oto zamiast głośnego trzaśnięcia, usłyszał zmieszany głos kochanki:
– Ooo… Gestleiter? Nie spodziewałam się ciebie. O co chodzi?
– Nadal wypełniam zadanie domowe – odparł chłodno kapitan. – A ty? Wybierasz się gdzieś?
– Właściwie to tak.
– Pomimo naszych wyraźnych wskazówek?
– Ojej.
– Nie szydź.
– To nie szyderstwo. To kpina.
– Kwestia nazewnictwa.
– Raczej pewnych niuansów lingwistycznych.
– Cudownie. Burmistrz na pewno podzieli się wiedzą na temat semantyki języka. Dlatego chodź ze mną. Czy wolisz poznać moich towarzyszy? Czekają na nas na dole w holu.
– To aresztowanie?
– Zależy od twojej decyzji, Sh’elala. Jeżeli grzecznie przyjmiesz zaproszenie, to wyjdziesz stąd jako ważny gość pani burmistrz. Możesz także trafić do kazamatów, a wierz mi: to nie jest przyjemne miejsce. Przebywają tam płatni mordercy, ścigani w Cesarstwie na przykład za sprawę z Kostopei czy zemstę Porakynina. Wiesz, co chcę przez to powiedzieć?
– Jakżeby inaczej. Faktycznie, świetna robota. Sama zapomniałam o tym biedaku Porakyninie. Zdrowy rozsądek podpowiada mi, żebym przyjęła zaproszenie. Co też czynię z niewypowiedzianą radością.
– Sh’elala?
– No?
– Jesteś sama? Ten twój towarzysz…? Chętnie byśmy go poznali.
Zapadła sekunda ciszy, a serce Lotra zabiło szybciej.
– Nie ma go. Nie wiem, gdzie poszedł i co robi. Zresztą, już mnie to nie interesuje. Tak, Gestleiter, jestem sama. Znowu i jak zwykle.
– A ten dym wokół ciebie? Może powinienem…
– Nie trzeba. To już zupełnie nieważne. Bawiłam się trochę magią, ale zaklęcia… to zupełnie inna, nie moja, bajka. Prowadź, kapitanie. Chcę to mieć za sobą.
Dopiero wtedy drzwi się zamknęły: zupełnie zwyczajnie, spokojnie, bez trzasku i spodziewanego łomotu. Lotr został sam.
• • •
Próbował to ogarnąć: odejście Sh’elali, jej nieoczekiwaną moc i odwiedziny kapitana Gestleitera. Morderczyni zostawiła go, przedtem zarzucając mu zbytnią tajemniczość. Jednak w tej chwili miał wrażenie, że ona zataiła o wiele więcej.
Jej talent magiczny rozwinął się w zagadkowo krótkim czasie. Jeszcze kilka dni temu nie potrafiła wyczarować prostej kuli wodnej, a teraz panowała nad lodem. Tłumaczył to na dwa sposoby: albo ukrywała przed nim prawdziwe umiejętności, albo… Nauki w jakiś sposób odblokowały jej moc, czyli pierwotną siłę magiczną. Taką samoistną, niewymagającą katorżniczych ćwiczeń i wyrzeczeń – bo wrodzoną, uruchamianą pod wpływem emocji i myśli, bez zbędnych gestów, inwokacji czy przedmiotów. Tym niebezpieczniejszą, im bardziej chimeryczny był czarodziej.
Prawdę powiedziawszy, Lotr nie znał wielu pierwotnych magów: może dlatego, że ludzie nie dysponowali odpowiednimi mocami? Nie mogli, ponieważ te pojawiały się jedynie w wyniku daleko idących mutacji.
A to znaczyłoby, że zabójczyni… Och, bogowie. No właśnie, kim ona jest?!
Dyfuzjusz wypytywał o nią bardzo szczegółowo i zdecydowanie nie pochwalał nauk, jakimi obdarzył ją Lotr. Wtedy obawy nie miały żadnego sensu. Jednak teraz?
Cholera jasna. W dodatku Gestleiter, kapitan straży Silva Rerum. Znał się z morderczynią – to pewne. Czego od niej chciał? A burmistrz Henrietta? Czemu miało służyć to spotkanie?
Sh’elala nigdy nie potwierdziła, czy rzeczywiście przyjechała na urlop. Być może niedawna bójka nie była przypadkowa, podobnie jak dzisiejsze odwiedziny w Magistracie?
Może jednooka przybyła tu do pracy?
Lotr zacisnął wargi i usiadł na łóżku. Naprawdę, chciał ją powstrzymać, siłą przywiązać do siebie, nie pozwolić jej odejść. Zmusić do wspólnego życia, pomimo kłamstw i sekretów, którymi się wzajemnie karmili. Był gotów to zrobić, ale odrzuciła go. Użyła magii, której podobno nie znała i którą rzekomo gardziła: to spowodowało, że porażkę odczuwał znacznie mocniej.
Gapił się długo na pustą szafę i w końcu potarł zaszklone oczy. Teraz był prawie pewien, że Dyfuzjusz miał rację. Czarodziej ciężko westchnął.
W Cesarstwie, w szczególności na południu – w Metakanie, Żelaznych Kuźniach czy zachodnim Nimuangu – uchodził za znakomitego asasyna. I chociaż rozprawił się już z wieloma przeciwnikami, to ciągle nie trafił na równego sobie… Ponieważ Sh’elala nie była mu wrogiem. Nie chciałby z nią walczyć z różnych powodów.
Lotr opadł na pościel i przesłonił rękami twarz. Cholera. Tymi naukami magii założył sobie pętlę na szyję. Teraz czekał, aż Sh’elala wykopie mu stołek spod nóg.
• • •
Jednooka nie miała pojęcia, że siedziba Magistratu Silva Rerum jest tak ogromna. Morderczynię otaczały przepych i przestrzeń. Co za marnotrawstwo miejsca, biorąc pod uwagę warunki panujące pod powierzchnią. Ale w sumie – czegóż się spodziewać po władzach, którym przewodziła krasnoludzica?
Sh’elala szła za Gestleiterem, raz po raz łypiąc na obstawę, zamykającą pochód. Na chwilę zrównała krok z dowódcą i zagadnęła:
– Mieliście spory pożar dzisiaj w nocy.
Półogr chrząknął i z wyraźnie udawaną obojętnością powiedział:
– A tak. Archiwum – bagatelizował sprawę. – Zarządca widać zaprószył ogień i wszystko się sfajczyło.
– Zarządca…?
– Takie są przypuszczenia… Jak było naprawdę, nie wiadomo, bo nie ma świadków.
– Aha… – pokiwała głową i mruknęła. – To pewno bardzo żałujecie tego archiwum, co? Straty muszą być ogromne.
Gestleiter łypnął spode łba na Sh’elalę i oznajmił półszeptem:
– Nic nie ocalało. NIC. Ale to w sumie dobrze. Raz zapomniane historie… nie powinny wychodzić znowu na jaw. Trzeba je zostawić w spokoju. Niech umierają ze starości, w ciszy.
Morderczyni przełknęła ślinę i na chwilę zgubiła rytm marszu.
– Nie zwalniaj – upomniał ją dowódca. – I nie rób niczego, co wzbudzałoby zainteresowanie. Rozumiesz?
Jednooka zasępiła się. On wiedział. Doszedł do sedna sprawy.
– Zatem ten pożar… nie był przypadkowy?
– Nie wiem, o czym mówisz – rzekł Gestleiter, ale usta drgnęły mu w ledwie zauważalnym uśmiechu.
– Nie pojmuję twojego postępowania – przyznała otwarcie, rozważając możliwości ucieczki lub ataku. Obydwa rozwiązania wydawały się co najmniej głupie.
– Nie musisz – odparł i zniżył głos. – Wystarczy, że niebawem znikniesz, Sh’elala. Że opuścisz Silva Rerum i zabierzesz nieszczęście, które wleczesz ze sobą przez te wszystkie dziesięciolecia. Tylko na tym mi zależy. I nie martw się o dyskrecję. Zależy mi na niej tak samo jak tobie.
– Skoro takie są twoje warunki… Wiedz, że przyjmuję je z niewypowiedzianą radością.
– Byłem pewien, że się dogadamy.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

26
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.