powrót; do indeksunastwpna strona

nr 09 (CXI)
listopad 2011

Piękno życia w kokonie szpetoty
Alejandro González Iñárritu ‹Biutiful›
Żaden inny reżyser nie opowiada o śmierci tak, jak Alejandro González Inárritu. Uwielbia ten temat, a jego filmy całkowicie go absorbują, więc na ich realizację poświęca tyle czasu, ile uzna za stosowne. Na „Biutiful” kazał nam czekać ponad trzy lata. Seans tego filmu to najlepsza odpowiedź na pytanie, czy było warto.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
‹Biutiful›
‹Biutiful›
Każde dzieło Inárritu to filmowe wydarzenie. Meksykański reżyser – mimo skromnego dorobku – ma na swoim koncie tyle nagród, że niejeden „wyjadacz” w dziedzinie kinematografii mógłby mu pozazdrościć. Premiera pierwszej pełnometrażowej produkcji pod jego batutą miała miejsce w 2000 roku. Każdy kojarzy jej tytuł, choć niekoniecznie z nazwiskiem Inárritu. „Amores perros”. Taki to już urok tego meksykańskiego reżysera. I tym razem Inárritu nie pozwolił na oczywiste powiązanie swoich poprzednich produkcji: „21 gramów” czy „Babel” z „Biutiful”.
Uxbal (Javier Bardem) mieszka w Barcelonie razem ze swoimi dziećmi. Ich matka to pijaczka i ćpunka, która nie potrafi dochować wierności mężowi. Uxbal utrzymuje się z nielegalnych interesów oraz swojej niezwykłej umiejętności – odsyłania zbłąkanych dusz do miejsca wiecznego spoczynku. Choć los nigdy nie był dla niego łaskawy, teraz wystawia go na największą próbę – Uxbal musi pogodzić się z wyrokiem, jaki wydało na niego życie: nieuleczalny rak prostaty. Od tego wyroku historia się zaczyna i tenże wyrok staje się jej finałem.
Zmagania z nowotworem nie stanowią jednak meritum najnowszego filmu Inárritu, który w ponury sposób tętni mnogością poruszanych problemów. Większość z nich kumuluje się wokół tragicznej postaci Uxbala. Największym dramatem w jego życiu nie jest diagnoza, lecz próba zapewnienia dzieciom godnej i spokojnej egzystencji po jego śmierci. Ich matka to kompletny antonim tej roli. Na przyjaciołach czy rodzinie Uxbal też nie może polegać, bo w brudnym, mrocznym świecie, w którym żyje, liczyć może tylko na siebie. To nie jedyne, co trapi głównego bohatera. Obarczony błogosławieństwem i przekleństwem kontaktu z duchowym światem, podejmuje próbę odkupienia swoich grzechów. Efekty są jednak mizerne… Jedyne, co trzyma go na powierzchni to jego dzieci, w których widzi nadzieję. Nadzieję na to, że staną się lepszymi ludźmi niż ich rodzice. Uxbal w doskonały sposób spaja szereg przeciwieństw i staje się ludzkim oksymoronem; człowiek z szemraną przeszłością posiada transcendentne zdolności; ojciec-głowa rodziny nie jest w stanie zapewnić bytu swoim dzieciom ani wygrać z wielką, życiową przeciwnością. Drugoplanowym, ale nadal bardzo istotnym elementem „Biutiful” jest problem gehenny imigrantów…
Rola Javiera Bardema to prawdziwa perła tego filmu i chyba już zawsze będzie traktowana jako sztandarowy popis jego umiejętności aktorskich. Za nią właśnie otrzymał nagrodę dla najlepszego aktora w Cannes i nominację do Oskara. Na uwagę zasługują również odtwórcy pozostałych ról, wśród których znajdują się prawdziwi imigranci. Gdy Inárritu (z pochodzenia Meksykanin) poleciał do Barcelony na rozeznanie, poznał przedstawicieli różnych mniejszości i postanowił uwiarygodnić swój film, angażując ich do produkcji. Barcelona wg Inárritu nijak ma się do tętniącej życiem, kolorowej perły Katalonii, do której codziennie napływają tłumy turystów i którą nie tak dawno promował Allen w „Vicky Christina Barcelona”. Meksykański reżyser wkracza z kamerą w obskurne, niebezpieczne rejony, gdzie każdy dzień jest walką o życie. Inárritu twierdzi, że nie chciał naświetlić problemu imigrantów w samej Hiszpanii, ale we wszystkich miastach europejskich, gdzie tabuny uchodźców czają się w suterenach.
Mimo że Inárritu kontynuuje motyw umierania, który pojawiał się w jego poprzednich dziełach, reżyser nie chciał, by „Biutiful” traktowano jak requiem, lecz jak pean na cześć życia. Mimo że sam boleśnie doświadczył śmierci (jego syn zmarł kilka dni bo urodzeniu), w swym najnowszym dziele pragnął przekonać widzów, że „życie jest piękne”. Stąd też enigmatyczny tytuł produkcji, która – wg słów Inárritu – ma być dowodem, że wielkie szanse i możliwości, czekają na pięknych i dobrych ludzi, nawet jeśli muszą czasami stawić czoła ogromnemu cierpieniu.
Najnowsze dziecko Inárritu to produkcja zupełnie inna niż „21 gramów” czy „Babel”. W porównaniu do „Biutiful”, te dwie wcześniejsze historie są niemal filmami obyczajowymi o lekko dramatycznym zabarwieniu. Poza tym znane twarze i większa płynność opowieści czynią je bardziej przystępnymi dla widza. Niech więc nikogo nie zwiedzie nazwisko Guillermo del Toro wśród producentów „Biutiful"- produkcja ta nie ma w sobie nic z kina rozrywkowego.
Tu muszę się podpisać pod słowami Mary Pols z „Time": ten film budzi szacunek i podziw, ale jest tak mroczny i przygnębiający (mimo dobrych chęci reżysera), że trudno stwierdzić, komu należałoby go polecić. To ponad dwugodzinny, naturalistyczny obraz życia, które dobiega końca, a człowiek musi sobie (czasem wbrew woli) postawić pytanie, czy i co czeka na nas po śmierci…
Jedno jest pewne – po tej roli Javier Bardem stał się żywą legendą. A czy bardziej przekona Was Inárritu w subtelniejszej odsłonie z „Babel” lub surowszym „Amores Perros” czy „Biutiful”, to już pozostawiam Waszej subiektywnej ocenie.



Tytuł: Biutiful
Zdjęcia: Rodrigo Prieto
Rok produkcji: 2010
Kraj produkcji: Hiszpania, Meksyk
Dystrybutor: Vision
Data premiery: 2012
Czas projekcji: 138 min.
WWW: Strona
Gatunek: dramat
Wyszukaj w: Wysylkowa.pl
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w:
Wyszukaj w: Allegro.pl
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

67
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.