Zaczął iść w jej kierunku. – Widzisz, jakoś szczęści nam się z tymi schodami. – Czego chcesz…? Przecież nic nie mam – odparła, czując, jak unieruchamia ją strach. Soara wyrósł tuż przed nią i przysunął się bardzo, bardzo blisko. Zza pasa wyjął rzeźnicki nóż i podrapał nim dekolt kotowatej. Drugą ręką objął dziewczynę w pasie. Freya jęknęła. Twarz zbrodniarza… Wyglądała jak pozszywana niewprawną ręką miazga. Opuchlizna rozdęła mu policzki i przesłoniła oczy. – Oj masz, masz… Za długi jęzor. – Uśmiechnął się, prezentując braki w uzębieniu. – Ale z nim sobie poradzimy. Cios nie był ani krótki, ani litościwy. Ciągnął się w nieskończoność. Rzężący oddech Freyi utonął w spazmatycznych westchnieniach Soary, zakończonych przyduszonym okrzykiem. Mężczyzna wypuścił ofiarę z rąk, a ona osunęła się w kałużę własnej krwi. Wstrząsały nią drgawki, gdy morderca przetrząsał tobołek dziewczyny. Nie znalazł nic ciekawego. Parę łachów, błyszczący stanik. No i moneta. Jedna moneta, niewarta kufla piwa. Splunął ze złością. Pieprzona biedota. Wytarł ostrze w sukienkę kotowicy. Robiło się nieciekawie. Zaczęli go szukać na powierzchni, a podziemia nie oferowały niczego, oprócz zaspokajania żądzy krwi. A Soara miał jeszcze inne pragnienia: chciał bogactwa. Musiał opuścić wyspę i przedostać się na kontynent. Wyszedł na zewnątrz, chowając nóż. Gapił się przez chwilę na port i zatarł ręce. – Ciekawe, czy ktoś prowadzi nabór na marynarzy? – zapytał sam siebie. Potem skierował się do doków, by poszukać odpowiedzi. – Nie smakuje ci? – spytała, wąchając podejrzliwie jajecznicę. – Wiem, że nie jestem zbyt dobrą kucharką, ale… Lotr milczał. Siedział zasępiony, ponury, wpatrzony w niespokojne wody Oceanu Mgielnego. Sh’elala odsunęła talerz. Odechciało się jej jeść. Tkwili w bezruchu, zatopieni we własnych myślach. Zawiało nieco mocniej i morderczyni otuliła się kocem. Herbata, jajecznica i podpiekany chleb stygły, a smuga pary rozmywała się tuż nad ich głowami. – Porozmawiamy? – Zabójczyni popatrzyła pytająco na kochanka, ale ten nawet nie drgnął. Miała już tego dość. Gwałtownie wstała, fotel przewrócił się z hukiem. – W porządku – syknęła wściekle. – Jak nie, to nie. Zakręciła się na pięcie i opuściła taras, trzaskając drzwiami. Weszła do przestronnej, jasnej sypialni i ze złością odrzuciła koc. Otworzyła szafę, wyjęła torbę i ściągnęła z siebie luźną koszulę. – Co robisz? – usłyszała. Lotr stał w drzwiach, oparty o framugę. – A jak myślisz? – odwarknęła. Szybko założyła czarny kaftan, skórzaną zbroję i mithrilową kolczugę barwy hebanu. Wreszcie poczuła, że wszystko jest na swoim miejscu. Tak jakby wróciła do domu po długiej podróży. Naciągnęła rękawice z bazyliszkowej skóry i przyjrzała się im. Od tego się to zaczęło. Od Buźki i Armii Północnej. Potem był smok, Kamienna Twierdza, dybuk… I to. Wyjęła miecz, którego nie używała od czasu spotkania z Wyrocznią Lodowej Przełęczy. Przez jej dłonie przebiegły miłe dreszcze. Sh’elala doznała niemal euforii, czując w rękach broń. Ostatnio nie ćwiczyła… Ale tacy jak ona nigdy nie wychodzili z wprawy. – Myślę, że uciekasz – powiedział czarodziej. – Och, naprawdę? – Sięgnęła do torby, próbując znaleźć cenne zawiniątko z trzema fragmentami mapy do Smoczych Koron. Leżało na samym dnie. Ukryte, opatulone jakimiś ubraniami, schowane przed ciekawskim wzrokiem Lotra i jemu podobnych. – A przed czym tak uciekam, co? – Nie kpij – mruknął. – Nie kpię. Jestem sarkastyczna. Co ona sobie myślała? Że naprawdę odpocznie? Że wyjazd na koniec świata, na Silva Rerum, pohamuje figle, które płatał los? Głupia. Przecież było jeszcze gorzej. Nie dość, że wpakowała się w sprawę z jakimś mordercą, to na dodatek wpadła w dużo gorszą pułapkę. Lotr. To nie miało być nic poważnego. Nie powinno… – O co ci chodzi, Sh’elala? – zapytał, nadal stojąc w przejściu. – O nic – syknęła jadowicie, wyciągając łuk, kołczan i dwa sztylety. – Jeszcze parę godzin temu tak się nie zachowywałaś – wypomniał upojną noc. – Potraktuj to jako pożegnalny prezent – wycedziła. Czuła narastającą złość. W końcu – ku swojemu zdziwieniu – wybuchła, wyrzucając wszystkie żale. Ostatnio zachowywała się tak, gdy miała zaledwie kilkanaście lat. To nie był dla niej dobry czas. Tak jak teraz. Odwróciła się do Lotra, zaciskając pięści. – Tak naprawdę o nic mi nie chodzi. Ani o to, że znikałeś na całe noce. Ani o to, że po tajemniczych spotkaniach nie mogłeś wrócić do siebie. Nie przeszkadza mi twoje milczenie. To zbywanie, brak odpowiedzi na najprostsze pytania. Dałam sobie spokój z tym, że choć jesteś, to tak naprawdę cię nie ma. – Umówiliśmy się, Sh’elala… – zaczął, ale przerwała mu, ciskając wzrokiem gromy. Poczuła wzbierającą falę irytacji, której nie udało się opanować. – Tak, faktycznie. Nie chcesz mówić? Twoja sprawa, Lotr. Naprawdę. Nic mnie to wszystko nie obchodzi. Zresztą, ja też niczego nie mówiłam. Nie jesteśmy sobie nic winni, prawda? Nawet tych wyrzutów, którymi się teraz wzajemnie obarczamy. – Zarzucasz mi coś, co sama robisz, do cholery! – krzyknął. – Ach tak? – Też milczysz, psiakrew. Nie raczyłaś powiedzieć, kto cię tak poturbował, ani co się stało tamtej nocy! – Przypominam, że pochodzenie ran na karku również zachowałeś dla siebie. – Każde z nas coś ukrywa, Sh’elala – rzekł ciszej, próbując powstrzymać się od wrzasków. – Świadomość tych tajemnic miała być ceną za próbę wspólnego… odpoczynku. – Odpoczynku – powtórzyła mechanicznie, a jej głos stał się zimny i nieprzyjemny. – No oczywiście. Mieliśmy się dobrze bawić do chwili, w której uznamy, że tajemnice źle na nas wpływają. Więc ci powiem: oto ta chwila. Mam dość. Już nie odpoczywam. Nie czuję się komfortowo w sytuacji, gdzie ktoś ma do ukrycia więcej ode mnie. Stała wyprostowana jak struna. Jej złość zmieniała się w falę energii. Morderczyni już rozpoznawała to uczucie. – I co, odejdziesz? Ot tak? – wskazał na spakowaną torbę, na jej strój. – A gdybym została… Czy coś to zmieni? – Sh’elala… – Odpowiedz. Lotr zamilkł. Nie mógł wytrzymać jej spojrzenia. Zwiesił głowę i cofnął się, otwierając wyjście z sypialni. Morderczyni zaklęła pod nosem i przerzuciła torbę przez ramię. – Przynajmniej teraz byłeś szczery. Gdy go mijała, nagle złapał ją za przegub ręki i mocno przytrzymał. Jego dłoń na chwilę zmieniła się w kamień, unieruchamiając jednooką. – Puść mnie – syknęła, nie otwierając pięści. – Nie pozwolę ci odejść – wyszeptał z pasją. – Nie możesz mnie zostawić. – Właśnie to robię – warknęła, a krew w jej żyłach zapulsowała z wielką mocą. – Rozwiązuję naszą umowę. Odpoczywaj sobie sam. I ponownie ci radzę, puść mnie. – Do cholery! – krzyknął, gdy się szarpnęła. – Daj mi jeszcze dwa dni. Potem będzie inaczej! – Nie, Lotr. Potem będą nowe zlecenia, nowe sekrety, a ja nie chcę budować niczego na tajemnicy. Na żądzy, bogactwie, nawet na krwi – zgoda. Ale nie na tajemnicy. Dajmy już sobie spokój. – Nie potrafię. – Ścisnął ją mocniej, aż cicho syknęła. – Puszczaj. – Zostań. Dwa dni. – Puszczaj, bo nie ręczę za siebie. – Sh’elala… Będzie inaczej, bo przecież wiesz, że… Na bogów, to nie mogło się zdarzyć. Jednak tak jest i tego nie zmienię. Ja… ty… Przecież ja cię… – Nie kończ, do diabła. – Słuchaj… Szarpnęła się jeszcze raz, lecz jego chwyt nie zelżał. Patrzył na nią rozemocjonowany, rozedrgany, na granicy obłędu. Czekał, aż przekroczą ją razem. – Nie jestem znawcą tego tematu, ale wydaje mi się, że miłość to coś więcej niż wspólny odpoczynek – odparła i wtedy stracili nad sobą panowanie. |