– To może jednak on sam powinien był pójść? Chyba byłby gotów tak zrobić. – Mam nadzieję, że dalej będzie gotów, choć nie jestem pewien, czy nie lepsza byłaby któraś z kobiet. – Pan się na to nie zgodzi. – Zobaczymy. Tak czy owak, nic tu już po nas, wracajmy. Zapukali do drzwi i musieli głośno się opowiedzieć, zanim leciwy Hanil wpuścił ich do sieni. – Nie pojawił się – powiedział Saldarczyk Sabinowi, który wyszedł im naprzeciw. – Mówiłem wam. Co takiego? – zdziwił się Hiveil, ale się nie odezwał. – Jeśli udzielicie nam dalszej gościny, jutro znów spróbujemy – zaproponował pan Fael. Sabin z rezygnacją wzruszył ramionami. – Skoro myślicie, że wam się uda. Wymieniono pełne przygnębienia życzenia dobrej nocy, po czym gospodyni wzięła do ręki lichtarz, oferując się odprowadzić gości na górę. Po drodze na pięterko Saldarczyk zapytał ściszonym głosem: – Widzieliście już kiedyś taki pierścień jak mój? – Tak – odparła pani jeszcze ciszej, z wyraźnym lękiem. Saldarczyk kiwnął głową i nie wypytywał jej więcej. Okazało się, że ich rzeczy umieszczono w dwóch osobnych izbach. Hiveil nie bardzo wiedział, jakie znaczenie przypisać tej zmianie, ale pan Fael nie wyglądał na zdziwionego, więc i on o nic nie pytał. Na piętrze znajdowały się jeszcze jedne drzwi oraz podest, z którego węższe schodki pięły się dalej na górę, pewnie na strych. Na półce przybitej do ściany płonęła gruba świeca strażnicza, a pani przyniosła ze sobą parę innych, woskowych, które dała im teraz, aby mogli zabrać światło ze sobą. Mówili sobie właśnie po raz drugi „dobranoc”, gdy nad ich głowami rozległ się hałas, jakby kto obuchem łupnął w podłogę, a potem cienki, kobiecy krzyk i odgłos biegnących stóp. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, na podeście pojawiła się panna Kerri. W dzikiej panice pędziła w dół, usta wciąż miała otwarte do krzyku, a jeden z szerokich rękawów sukni był rozdarty i łopotał za nią niczym jakieś dziwaczne skrzydło. Ujrzawszy matkę, ze szlochem rzuciła się w jej kierunku. Hiveil pożałował naraz, że jego miecz wraz z resztą rzeczy pozostał obok posłania. Sięgnął po sztylet, który miał nadal u pasa i jął czujnie wpatrywać się w przejście prowadzące na strych. Nie zobaczył niczego, ale nagle u góry trzasnął stopień, potem drugi. Sierżant prawie widział, jak deski podłogi uginają się pod czyimiś ciężkimi krokami, choć ten, kto szedł, był niewidzialny. Po chwili wszyscy usłyszeli w pobliżu jego ciężki, zdyszany oddech. Pani, która już wyciągała ręce do córki, teraz cofnęła się przerażona, a Hiveil poczuł, że i jemu włosy same się podnoszą na głowie. Kerri nagle upadła, jakby ktoś znienacka podciął jej nogi. A potem ten ktoś zaczął ją wlec po podłodze z powrotem w kierunku ciemnego otworu schodni, mimo że próbowała z nim walczyć, ze wszystkich sił wbijając palce w spoiny między deskami. Niespodziewanie jęknęła głucho z bólu, kiedy jej szyja została nienaturalnie odgięta w tył, odsłaniając gardło. Jasne włosy rozsypały się w nieładzie wokół twarzy, która zastygła w wyrazie udręki. Hiveil uderzył boleśnie barkiem o ścianę, w pierwszej chwili nie wiedząc, co mu się stało. Później dopiero zdał sobie sprawę, że to pan Fael odepchnął go z całej siły, ponieważ sierżant nieświadomie zagradzał mu drogę. Matka dziewczyny wrzasnęła, ale nie ruszała się z miejsca. I on także stanął jak wmurowany. Patrzył, co robi Saldarczyk. On zaś postąpił krok w kierunku dziewczyny, która zaprzestała już szamotaniny i leżała bezwładnie rozciągnięta na deskach podłogi. Ruch ręki był niemal zbyt szybki, by go uchwycić oczyma, tylko odbite światło zamigotało na ostrzu, które obróciło się w locie. Pani znów krzyknęła za ich plecami. Saldarczyk zrobił drugi krok, po czym przystanął. Hiveil zamrugał oczyma, w pierwszej chwili niepewny, czy wzrok go nie myli. Jednak nie, był tam ktoś jeszcze. Potężnie zbudowany mężczyzna odziany w skóry klęczał obok Kerri, owinąwszy sobie pasmo jej włosów na pięści. Gruba, okuta żelazem laska z brzękiem potoczyła się po podłodze. Poruszał ustami, jakby chciał coś rzec, ale wydał z siebie jedynie okropny charczący odgłos, gdyż ciśnięty z bliskiej odległości sztylet wbił mu się w gardło po samą rękojeść. Przestępca usiłował sięgnąć do niego, ale zabrakło mu siły i z głuchym łoskotem zwalił się na bok. Saldarczyk znów się poruszył, najwyraźniej po to, żeby pomóc dziewczynie wstać, ale wtedy z jej ust wydobył się dziwny dźwięk, niczym kwilenie pisklęcia, które wypadło z gniazda. Jak szalona poczęła szarpać głową, a nie mogąc się uwolnić, niezgrabnie próbowała odpełznąć bokiem. Hiveil uświadomił sobie, że teraz przede wszystkim boi się swojego wybawcy. Czy dlatego, że przed chwilą widziała, jak rzucił w jej kierunku sztyletem? A może z innej przyczyny? Kiedy Saldarczyk odwrócił się od niej i kiedy Hiveil napotkał jego spojrzenie, zobaczył w nim chłód i jakąś niesamowitą obcość, które sprawiły, że i jemu ciarki przeleciały po plecach. Jednak pan Fael zaraz uśmiechnął się, prawda, że odrobinę krzywo i ruchem głowy wskazał za siebie. – Pomóżcie się pannie pozbierać, jeśli łaska, bo nie chciałbym jej jeszcze bardziej przestraszyć – powiedział obojętnym tonem. Hiveil podszedł więc, rozgiął grube, już bezwładne paluchy, może i niezbyt delikatnie szarpiąc przy tym dziewczynę za włosy, ale chyba nie miała mu tego za złe. Przeciwnie, gdy zdołał ją wreszcie postawić na nogi, przylgnęła mu kurczowo do ramienia, nie chcąc go puścić, nawet gdy wokół nich zbiegła się cała rodzina. Gromada sikorek buszowała w koronie wielkiej sosny. Choć zdawały się ledwie szybkimi rozbłyskami koloru pośród ciemnej zieleni, czyniły wielki rejwach, a na głowy podróżnych od czasu do czasu sypały się igły i kawałeczki kory. Saldarczyk leżał wyciągnięty na derce i leniwie pogryzając źdźbło trawy, przypatrywał się ptaszkom. Hiveil klęczał obok i opiekał nad ogniem nadziane na patyki kawałki kiełbasy, z zadowoleniem wciągając w nozdrza smakowity zapach. – Przynajmniej dobrze nas zaopatrzyli na drogę ci państwo – mruknął na poły do siebie. Opuścili Trzy Brzozy o poranku i do tej pory niewiele mówili ze sobą. Saldarczyk przez cały czas sprawiał wrażenie mocno zamyślonego. Teraz spojrzał na towarzysza, unosząc jedną brew w górę. – Niezbyt się wam oni spodobali, czy tak? – zauważył. – Niezupełnie. To jest, nie wszyscy – Hiveil odchrząknął z zakłopotaniem. Obrócił patyk nad ogniskiem, uważając, żeby kiełbaski przypiekały się równo ze wszystkich stron. Jeszcze przed chwilą zapach tłustej, doprawionej jałowcem kiełbasy sprawiał, że ślina sama mu napływała do ust, aż tu naraz odeszła go chęć do jedzenia. Miał uczucie, że nie zachował się tak, jak trzeba, ale nie umiał sam sobie powiedzieć, na czym owa niewłaściwość miałaby polegać. Chyba że w nocy trzeba mi było udawać, że śpię twardo i nie słyszę, jak ktoś puka do drzwi – rzekł sobie. Sporo czasu minęło, nim wszyscy udali się na spoczynek. Wreszcie zamieszanie, podziękowania i płacze ucichły. Na koniec pan Sabin wygłosił pochwalną przemowę, szczęśliwie dość krótką, a potem wmusił w nich jeszcze po kubku mocnego wina. Była już chyba połowa nocy. A potem, gdy w całym domu zapanowała cisza, Hiveil usłyszał delikatne stukanie. Zasypiał już, więc poderwał się niezbyt przytomny, z bronią w ręku, ale w samej koszuli. Ujrzawszy Kerri na progu, oniemiał. Stała tam z rozpuszczonymi włosami, odziana w luźną błękitną szatę z gałązką kwiecioziela przypiętą na piersi. Dopiero gdy zaśmiała mu się w nos, zaraz też przysłaniając usta dłonią, Hiveil uświadomił sobie, że gapi się na nią z niezbyt mądrym wyrazem twarzy. – Nie myślicie chyba, że pomyliłam drzwi we własnym domu. – Uśmiech sprawił, że na policzkach ukazały się jej dwa śliczne dołeczki. W żaden sposób nie przypominała już przerażonego dziecka sprzed godziny czy dwóch. – Wpuścicie mnie? Wpuścił ją więc, oczywiście, a potem starał się być taki, jak chciała, bo cóż innego, na miłych Bogów, mógł w podobnych okolicznościach uczynić mężczyzna? W gruncie rzeczy znał dobrze potrzebę, jaka przywiodła do niego dziewczynę. Była to ta sama, która kazała żołnierzom wyczyniać rozmaite swawole po tym, jak w bitwie śmierć zajrzała im w oczy. Rozumiał też, że w owej chwili to, kim oboje byli za dnia, nie miało żadnego znaczenia. Zresztą – uśmiechnął się w duchu – stare porzekadło powiada, że kobiety, jak koty, zawsze robią w końcu tylko to, co same zechcą, i sprzeciwiać się temu znaczy samemu się prosić o kłopot. Saldarczyk pozbierał się z ziemi i przysiadł do ognia. Nadal z zamyśloną miną, począł obracać jeden z prowizorycznych rożnów. – Żyją z dala od innych – rzekł, wracając do przerwanej rozmowy. – Szczerze wątpię, żeby pan Sabin więcej niż kilka razy w życiu opuścił swoją dolinę, więc niewiele wie o szerokim świecie. – Prawda. Przecież i mnie, choć niejednom już widział, nie bardzo chce się to wszystko pomieścić w głowie. Zwykły kowal – czarodziejem, kto by pomyślał? – Nikt, choćby z powodu jego zajęcia. – Jużeście mi kiedyś mówili, że żelazo czarom przeszkadza – zauważył Hiveil. – Tak jest, choć nikt nie wie dlaczego. Dość, że człek ów nie miał jak rozwinąć swojego talentu. Zresztą wątpię, by tego pragnął. – Dopiero, jak mu przyszło do głowy pomścić się za córeczkę, którą ten prawdziwy niedźwiedź mu ubił. Jacyż oni tam wszyscy byli zdziwieni, chociaż od razu go rozpoznali. Mówili, że mruk się zrobił niemożliwy i stronił od dworu, choć pan mu uczciwie zadośćuczynienie wypłacił. – Dziecka mu to wrócić nie mogło. – Racja. A oni tam dobrze wiedzieli we dworze, że zwierz po opłotkach im węszy. Nie mówcie, że nie. – Zerknął na Saldarczyka, który w odpowiedzi jedynie skinął głową. – Wiedzieli, a nic nie zrobili, aż się zdarzyło nieszczęście. Ktoś mógłby rzec, że sami sobie są winni. – Hiveilu… – Przecież rozumiem. Ów kowal w szał jakiś popadł, ludzi niewinnych mordując. Wyjścia też innego nie było, jak szybko zrobić z nim koniec. Hiveilowi odechciało się dalszego roztrząsania tej kwestii. Sięgnął do sakwy po chleb, trafił palcami na obły kształt i wówczas coś mu zaświtało w pamięci. Kociołek. Nadal, oczywista, bez ucha, które teraz w ogóle gdzieś się zapodziało. – Zaraza! – zezłościł się nagle i rzucił naczynie w trawę. – Patrzcie no, a była mowa, żeby toto dać do naprawy. Saldarczyk posłał mu przeciągłe spojrzenie. – Ano tak, zapomniałem – mruknął Hiveil. – Nie mają już w Raghcie kowala. Ale my przecie między ludzi jedziemy, to i nowy kocioł gdzieś na straganie się znajdzie. Bo, prawdę rzekłszy, po tym wszystkim jakoś nijak mi będzie do kuźni zachodzić. |