powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CXIII)
styczeń-luty 2012

Nowy Cohen, stare (dobre) tematy
Leonard Cohen ‹Old Ideas›
Nie ma w tym albumie próby taniego wkupienia się w uczucia odbiorcy, jest głębokość przeżycia i refleksji. Są opowieści o życiu i przemijaniu, o miłości, seksie i poczuciu winy, są rozmowy z Bogiem i mroczne przypowiastki, krótko mówiąc – jak w tytule – stare (dobre) tematy.
ZawartoB;k ekstraktu: 90%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Recenzja nadesłana na konkurs „Esensji”.
Po ośmiu latach wyczekiwania pojawiła się nowa płyta Leonarda Cohena. I cóż dużo gadać, chwyta za gardło od pierwszego momentu, kiedy ustami „Leonarda – sportowca i pasterza, leniwego sukinsyna, zawsze w garniturze” mówi do nas Bóg. Mówi o tym, jak lubi z nim rozmawiać i jak każe 78-letniemu Leonardowi śpiewać, że wraca już do domu. Wraca, może i jutro, do miejsca, gdzie jest lepiej, wraca bez ciężaru, bez smutku, bez kostiumu, którego używał w życiu. Ponownie z przyrodzoną elegancją i głębokim uczuciem Cohen obnaża się przed nami, podobnie jak osiem lat temu, kiedy pisał o kobietach i starości w „Because Of”. Wtedy chyba się żegnał, ale dzięki (dla nas) temu, że jego menedżerka sprzeniewierzyła pieniądze z funduszu emerytalnego artysty, został zmuszony do powrotu do aktywności. Bard wyruszył w trasy koncertowe, a teraz… znowu przejmująco się z nami żegna. I w zasadzie ta pieśń wystarczyłaby za całą płytę, ale oprócz niej mamy jeszcze dziewięć innych utworów, niektóre z nich wspaniałe, inne trochę mniej, wszystko podlane nieodłączną melancholią i ciemnym basem.
Nie ma w tym albumie próby taniego wkupienia się w uczucia odbiorcy, jest głębokość przeżycia i refleksji. Są opowieści o życiu i przemijaniu, o miłości, seksie i poczuciu winy, są rozmowy z Bogiem i mroczne przypowiastki, krótko mówiąc – jak w tytule – stare (dobre) tematy. Stare – tak – w przypadku Cohena, jak i jeśli chodzi o ludzkość. Jednak treści są uniwersalne. Od zawsze wszak nimi się zajmował. I od zawsze robił to z perspektywy swojego osobistego doświadczenia. Od momentu, kiedy zdecydował, że zaśpiewa o Suzanne, o Janis, o Marianne czy o innych kobietach swego życia, zamiast tylko pisać, robi to z rozbrajającą szczerością i chirurgiczną precyzją. Geniusz Cohena polega na tym, że te jego osobiste wyznania były za każdym razem tak uniwersalne, jak u wielkiego poety i dlatego przemawiały do fanów.
Na tym krążku hymny strzeliście wzbijają się pod niebiosa („Come Healing”, „Show Me The Place”), bluesy czołgają się w mrocznym klimacie („Darkness”, „Anyhow”), a kołysanki wprawiają słuchacza w ruch kojąco-bujający („Lullaby”). Jak to zwykle u Cohena. Niby nic nowego (no może poza tym, że momentami muzyk łudząco przypomina Toma Waitsa), ale tyle w tym autentyczności, świeżości i zadumy, że nie sposób się oprzeć i nastawia się płytę jeszcze raz, i jeszcze raz od początku. I jest w słowach autora pokora wobec siebie i życia. Jest odbicie czarnych momentów z czasów obecnych i dawnych, i jest ekstaza, radość z życia. Zdaje się, że na tej płycie właśnie jasna i ciemna strona Cohena nie przepychają się między sobą, ale współistnieją. Mamy ciemne zadry i jasne wzloty, ale Jikan, Milczący, jak nazwał Cohena jego mistrz zen, obserwuje tak mroki, jak i jasności, akceptuje je medytacyjnie, ze smutnym uśmiechem wynikającym z mądrości kogoś, kto wiele przeżył i wyciągnął wnioski. Jakież to wnioski? Że należy żyć, jako że nierozerwalnie ze sobą splecione są światło i ciemność, wina i miłość, śmierć i życie, ale doświadczyć ich trzeba, dopóki jeszcze można. A z kontemplacji tej gry życia, tak jak z obcowania z tą płytą, rodzi się w nas gdzieś głęboko cisza, spokój i gorzko-słodka zgoda na życie takie, jakim jest.
Muzycznie płyta jest prawie ascetyczna: głos barda, gitara albo klawisze, chórek, żeby zmiękczyć trochę twardość klimatu albo wynieść go w sferę rozanielenia, perkusja irytująco bezduszna jak z automatu. A klimat taki, do jakiego Cohen nas przyzwyczaił, absolutnie niepowtarzalny – momentami przypomina jego pierwsze dokonania, momentami starsze nagrania. Nie wiem, czy będziemy jeszcze mieli zaszczyt usłyszeć nowy album Leonarda Cohena. Mam szczerą nadzieję, że tak. Żałuję tylko, że „Old Ideas” nie doczekał Maciej Zembaty i że nie będziemy mieli okazji wkrótce usłyszeć jego poetyckiego spolszczenia tych nowych-starych pomysłów mistrza.



Tytuł: Old Ideas
Wykonawca / Kompozytor: Leonard Cohen
Wydawca: Sony BMG
Nośnik: CD
Data wydania: 31 stycznia 2012
EAN: 886979867123
Wyszukaj w: Wysylkowa.pl
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w
:
Utwory
CD1
1) Going Home
2) Amen
3) Show Me The Place
4) The Darkness
5) Anyhow
6) Crazy To Love You
7) Come Healing
8) Banjo
9) Lullaby
10) Different Sides
Ekstrakt: 90%
powrót; do indeksunastwpna strona

218
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.