powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CXIII)
styczeń-luty 2012

25 najlepszych płyt 2011 roku
ciąg dalszy z poprzedniej strony
20. Tycho „Dive”
W tym zestawieniu to jedna z najbardziej urzekających i subtelnych propozycji. Jej twórcą jest rzecz jasna Scott Hansen, który jako Tycho nagrał już w sumie trzy studyjne krążki: jego oficjalny debiut to „Sunrise Projector” z 2004 roku, dwa lata później ukazał się „Past Is Prologue”, a w 2011 światło dzienne ujrzał właśnie „Dive”. Ten ostatni to bardzo przyjemny, jesienny zestaw dziesięciu kompozycji z pogranicza ambientu, IDM-u oraz sennej elektroniki (z lekkimi odchyleniami w stronę innych syntetycznych gatunków). Wszystko jednak w melodyjnym, rozmytym i migotliwym klimacie, który nie tylko uspokaja, ale i przyjemnie ogrzewa. A że na płycie nie brakuje pulsujących, dość żywych kawałków (jak „Hours”, „Dive”, „Coastal Brake”), to można być pewnym, że całość na pewno nie znudzi. Jednak dla mnie najlepsze fragmenty krążka to bez wątpienia jego druga, spowolniona część – ze znakomitymi „Adrift”, „Epigram” oraz „Elegy”, pięknie korespondującymi choćby z dokonaniami Boards Of Canada. Zwłaszcza ten ostatni, wykorzystujący akustyczną gitarę, zapada w pamięć. Najistotniejsze jednak, że cały „Dive” to kapitalne, syntezatorowe downtempo godne roli ścieżki dźwiękowej dla wielu nie tylko chłodnych popołudni i wieczorów.
19. I’m from Barcelona „Forever Today”
„Forever Today” to dość prosto zbudowany, ale niezwykle radosny i porywający, popowy album stworzony przez zespół złożony z bardzo wielu muzyków. Wśród nich mamy choćby gitarzystów, basistów, perkusistów, trębaczy, saksofonistów czy nawet wirtuozów bandżo. Do tego dochodzi śpiew pomysłodawcy przedsięwzięcia – Emanuela Lundgrena, a także obficie występujące, dynamiczne chórki. Wszystkie elementy dają razem mnóstwo świetnej zabawy płynącej z żywych, euforycznych brzmień i wspólnego śpiewania. Album aż ociekający pozytywną energią.
Więcej w recenzji.
18. Emika „Emika”
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Ema Jolly, w światku muzycznym znana jako Emika, zadebiutowała jednym z najbardziej wciągających albumów 2011 roku. W swojej twórczości połączyła mroczny dubstep, minimalistyczną, klubową elektronikę, instrumentalne (zwłaszcza fortepianowe) wstawki oraz kobiecy, delikatniejszy wokal. Dało to efekt niezwykle intrygujący i spójny, co podkreślają także występy na żywo, kiedy Brytyjka w pojedynkę potrafi porwać tłumy. Tłumy szalejące zwłaszcza przy takich utworach jak: „3 Hours”, „Double Edge” oraz „Drop The Other”.
Więcej w recenzji.
17. Butcher The Bar „For Each A Future Tethered”
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Urok gitarowego spokoju” – takim tytułem rozpocząłem swego czasu recenzję drugiego albumu Joela Nicholsona i do dzisiaj podtrzymuję jego trafność. Brzmienia, które ukazują się pod marką Butcher The Bar to przede wszystkim melodyjne, pobudzające i optymistyczne, gitarowe piosenki. Zwraca jednak uwagę, że w porównaniu z debiutem młody Brytyjczyk zwiększył znacznie liczbę wykorzystywanych instrumentów, a co najważniejsze – idealnie dopasował je do swojego aksamitnego głosu. Efektem są takie kawałki jak: „Bobby”, „Cradle Song”, „Alpha Street West”. Każdy niesie sporą energię (w ich trakcie w ruch idą dodatkowo klawisze i tamburyna), ale na płycie nie brakuje też subtelnych ballad – na takie miano zasługują choćby „Blood For The Breeze” albo „Lullaby”.
Więcej w recenzji.
16. Austra „Feel It Break”
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Dokonania kanadyjskiej Austry zestawiane są bardzo często m.in. z twórczością The Knife. Sama próba porównania z taką ikoną wskazuje, że potencjał tej elektronicznej grupy jest ogromny. I choć trafiają się malkontenci zarzucający jej debiutowi nierówność, to na pewno nie można jej odmówić oryginalności i doskonałej producenckiej obróbki. „Feel It Break” to nie tylko porywająca, klubowa elektronika, operowy i potężny śpiew Katie Stelmanis, ale też niepowtarzalny, niepokojący i frapujący nastrój. Warte uwagi kawałki to przede wszystkim: „Lose It”, „Beat And The Pulse” oraz zaskakujący, instrumentalny „The Beast”. Austra to jedno z ważniejszych objawień roku 2011.
Więcej w recenzji.
15. Submotion Orchestra „Finest Hour”
Grupa Submotion Orchestra to połączenie miarowego downtempa, jazzu, odrobiny dubstepu i zmysłowego śpiewu Ruby Wood. Ta ostatnia, znana z występów razem z Bonobo, odpowiednio dopasowuje się do zróżnicowanych podkładów i radzi sobie nawet w ostrych, eksperymentalnych numerach – co nie zmienia faktu, że najkorzystniej wypada w typowych, nieco sennych, ale ciepłych kawałkach jak „Angel Eyes” albo „Always”. W przypadku debiutanckiego „Finest Hour” trzeba zwrócić uwagę nie tylko na obfite czerpanie z odmiennych gatunków, ale również na wykorzystywanie sporego instrumentarium, z którego na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się trąbka. Całość stanowi świeży i eklektyczny krążek, który zapewnia mnóstwo muzycznych atrakcji. Mój cichy faworyt z jego playlisty to „Backchat” – na żywo wypadający naprawdę porażająco.
Więcej w recenzji.
14. Lykke Li „Wounded Rhymes”
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Drugi studyjny materiał uwodzicielskiej Szwedki przyniósł sporą odmianę jej muzycznego wizerunku. Słodkie brzmienia zastąpiła pokaźna dawka mrocznych, dudniących dźwięków, ale też wielokrotnie znacznie bardziej wyważonych, surowych i zimnych. Lykke Li udowodniała już nieraz, że potrafi radzić sobie znakomicie nawet w towarzystwie pojedynczych instrumentów i tak jest choćby w „I Know Places” lub „Unrequited Love”. Jednak na płycie znajdziemy również przebojowy „Get Some”, melodyjny „I Follow Rivers” oraz senny „Love Out Of The Lust”. Rzeczywiście jest w czym wybierać i do czego wracać.
Więcej w recenzji.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

223
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.