powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CXIII)
styczeń-luty 2012

Krasnoludki są na świecie
Autor pisze o sobie:
Wieloletni redaktor i dziennikarz czasopism o tematyce gier, nowoczesnych technologii i science fiction lecz przede wszystkim osoba beznadziejnie uzależniona od słowa pisanego. Do przyrządzenia prezentowanego opowiadania natchnął go cytat tragicznie zmarłego kulturysty, który po przedawkowaniu preparatów odwadniających organizm, tzw. diuretyków, zszedł z tego świata, ale wcześniej zdążył wygłosić sławne zdanie: „Życie jest za krótkie aby być małym”. Stąd krasnoludki. Tak, to dziwaczne.
Rozejrzał się szybko, czy nikt nie kręci się w pobliżu i czy ciotka jest jeszcze poza strefą swoich minus sześciu dioptrii. Wyciągnął z kieszeni owalny kawałek granitu i uderzył z impetem w sam czubek krasnoludkowej czapeczki.
Wreszcie przestali się gapić i macać. Cały boży dzień te przeklęte dzieciaki uwieszały się na moim nosie, wkładały palce do oczu i próbowały ściągnąć mi czapeczkę z głowy. Głupie bachory, po cholerę im metalowa czapeczka?! Gdyby któryś jakimś cudem wcisnął ją sobie na łeb, uszy by stracił, jak nic. Ech… pięknie by było. Już widzę, jak dzieciuch drze mordę, podbiega jego spasiona mamuśka i zaczyna wyć równie głośno na widok skrwawionych małżowin przyklejonych do chodnika. A w tym czasie małemu jucha tryska z ran i bryzga na zastygłych z przerażenia przechodniów. To by ci była bajka! I krasnoludek by w niej był, i dzieciaczek. Jakbym trochę pogłówkował, to i jakiś morał by się znalazł…
Mały, mosiężny skrzat, którego powoli pożerała szarość nocy, zatrząsł się nagle. Spod jego ciężkich, zabawnie podwiniętych ciżemek wystrzeliło kilka drobin betonu. Gdyby ktoś teraz mu się przyjrzał, być może zobaczyłby, że krasnal nie uśmiecha się przyjaźnie, ale wykrzywia drapieżnie, prezentując w ciemności ostre, miedziano-cynkowe zęby.
Krzysiu nie lubił odwiedzać starego wujka Stanisława. Chłopiec miał dopiero dziesięć lat, jasne, wiecznie skołtunione włosy i owalną, zazwyczaj pochmurną twarz z dwoma zimnymi kryształami niebieskich oczu. Nikt z kolegów Krzysia nie mógł patrzeć w nie zbyt długo. Po pierwsze dlatego, że Krzysiu, mimo młodego wieku, w mordę potrafił dać, a powodu do bicia właściwie nie potrzebował. Co dopiero, gdyby ktoś mu się zbyt długo i bezczelnie przyglądał. Po drugie, w oczach chłopca nie było już dziecięcej naiwności. W jej miejscu znajdowała się chytrość i pewność siebie, jaką widać niekiedy w ślepiach wypitych, łysych byczków wyglądających w piątkowe wieczory zza przyciemnianych okien czarnych beemek. Krzysiu miał prawo tak patrzeć, bo już dwa lata temu załapał się na dziesionę, czyli butowanie i krojenie jelenia, który przypałętał się w okolice blokowiska. Oczywiście wtedy Krzysiowi pomogli starsi koledzy. Potem podzielili się łupem. Było tego niecałe dwadzieścia złotych. Pierdolony biedak! Sprzedali mu jeszcze po złości kilka kopów na twarz. Właściwie tylko Krzysiu walił, to była jego inicjacja w szeregach bandy. Od tego czasu kariera Krzysia alias Mały rozwijała się szybko i niepowstrzymanie. Dzisiaj jednak musiał grzecznie iść za rękę razem ze starą ciocią Mieczysławą odwiedzić tego pieprzonego wujka. Ciotka zastosowała swoje sprawdzone narzędzie nacisku – kurator w każdej chwili mógł odesłać Krzyśka do poprawczaka, a tego przecież, kurwa, nikt nie chciał, prawda? Grunt, że wizytę odbębnili szybko. Chłopak maszerował dziarsko przed ciotką, uśmiechając się złośliwie pod nosem. Stara prukwa nie zauważyła, że zdążył podwędzić głupiemu prykowi kryształową popielniczkę. Przecież staruch za mną nie pobiegnie, inwalidą jest – pomyślał z mściwą satysfakcją.
Byli już tuż obok przejścia podziemnego na Świdnickiej. Tłoczna zazwyczaj ulica dzisiejszego wieczoru gościła tylko nielicznych przechodniów. Krzysiek wysforował się jeszcze dalej przed ciotkę. Postanowił, że skoro nie ma zbyt wielu gapiów, spróbuje znowu wyrwać tego pierdolonego krasnala. Już dawno przekonał się, że kopanie metalowego karła nic nie daje, co najwyżej noga zaboli. Dziś się po prostu na nim uwiesi. Zanim ciotka nadbiegnie z odsieczą, na pewno zdąży też przygrzmocić grzdylowi granitowym otoczakiem, który od jakiegoś czasu nosił w kieszeni. Dobry plan! – pomyślał Krzysiu – człowiek się rozerwie i odreaguje jakoś dwie godziny siedzenia u tego starego pierdoły.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Chłopak podbiegł do skrzata spowitego pierwszymi pasmami wieczornej mgły i lepkiej zawiesiny smogu. Mocno uchwycił czapeczkę, szarpnął kilka razy, zaparł się, znowu pociągnął, aż zatrzeszczały stawy.
– Cholerne ścierwo, ani drgnie – zamruczał pod nosem. Rozejrzał się szybko, czy nikt nie kręci się w pobliżu i czy ciotka jest jeszcze poza strefą swoich minus sześciu dioptrii. Wyciągnął z kieszeni owalny kawałek granitu i uderzył z impetem w sam czubek krasnoludkowej czapeczki.
Kiedy rozległ się głęboki, metaliczny gong, Krzysiu poczuł, że coś jest nie tak. Uniesiona do kolejnego ciosu dłoń nagle rozwarła się, a kamień spadł na gładkie płyty chodnika. Chłopak chciał krzyknąć, ale nie mógł. Nie był w stanie wydobyć z krtani najmniejszego dźwięku. Wyschnięte w jednej chwili usta otwierały się i zamykały niczym u nabitej na oścień ryby. Zimne oczy młodocianego przestępcy niemal wyszły z orbit, zastygły. Wymalowane w nich przerażenie błysnęło metalem. Dłonie zalśniły złoto, w ułamku sekundy zmatowiały pożarte przez śniedź. Zaskrzypiały jak stare zawiasy w okiennicy, jednocześnie wibrując echem zwierzęcego wycia. Nikt go jednak nie usłyszał.
Nie minęło kilka sekund, a chłopiec zapadł się w sobie, skurczył. Jasne włosy zwinęły się i sczerniały, zupełnie jak spalony kawałek gumy. Owalna głowa wydłużyła się nieprawdopodobnie, twarz stężała jak u trupa, przybierając wygląd mosiężnego krasnoludka z zawadiacko naciągniętą na czoło, metalową czapeczką. Żywe przed chwilą ciało zamieniło się w pękaty kałdun małego ludzika.
Mężczyzna pochylający się nad krasnalem wyprostował się z trudem. Wydawało się, że jego czarny garnitur wsysa mleczne światło lamp, a siwe pasma mgły starają się go unikać. Gdy starsza kobieta złapała go za rękaw, nawet nie drgnął.
– Proszę pana! Proszę pana! Nie widział pan tutaj chłopca?! Jasne włosy, krótkie spodenki? Przed chwilką jeszcze biegł przede mną, a teraz zniknął! Widział go pan? Proszę mi odpowiedzieć!
Mężczyzna odwrócił się powoli. Głębokie bruzdy na jego twarzy nadawały jej wygląd starej tary. Kiedy przemówił, kobieta odruchowo cofnęła się o krok.
– Moja kara na razie dobiegła końca. Znalazł się ktoś godniejszy na moje miejsce.
Głos mężczyzny sprawiał niemal fizyczny ból. Brzmiał jak metalowe, uderzające o siebie kule. Jak rdza, którą ktoś próbuje zdrapać paznokciem.
W oczach staruszki pojawiły się łzy.
– O czym pan mówi! Gdzie jest mój siostrzeniec?!
Kobieta zachwiała się, pochyliła, oparła ręką o metalową czapeczkę krasnala. Nawet nie zauważyła, że rozcięła dłoń. Kiedy podniosła wzrok, mężczyzny już nie było.
– Gdzie on jest?! Gdzie jest Krzysiu?! – Jej krzyk odbił się od kamiennych elewacji domów, zagłębił w tunelu podziemnego przejścia i odpowiedział echem: On jest! On jest!
Gdyby pani Mieczysława spojrzała jeszcze raz w dół, ujrzałaby spływającą po zadziorze na czapeczce metalowego skrzata czerwoną strużkę krwi. Lepka czerwień zebrała się w kącikach oczu błyszczących starym, martwym złotem. Być może kobieta pomyślałaby, że krasnoludek płacze. A może, że czeka, aż zawieszona na mosiężnym nosie kropla krwi za chwilę spadnie w otwartą jamę niemych ust.
powrót; do indeksunastwpna strona

23
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.