Koperta z biletem powrotnym leżąca na łóżku. Też od niego. Alkohol i cygaretki. To by było na tyle. Tyle z tego wszystkiego zostało. Zapaliła, zaciągając się mocno. Przekalkulowała, musiała przyznać krytycznie, chciała za wiele naraz – jak jakaś niewyżyta nastolatka. Tacy jak on mają za wiele do stracenia. Nie zaryzykują skandalu. Jej przyjazd musiał wpędzić go w panikę. Nie był przygotowany. Uśmiechnęła się lekko pod wpływem tej myśli. Spojrzała na drzwi pokoju, zatrzaśnięte za nim gwałtownie, gdy próbował uciec od tego wszystkiego. Gdy uciekł skutecznie, jak mu się wydawało. Na razie. Zawsze pozostawała jej w ręku jeszcze karta zdjęć. Ale to na później. Na razie nie było tak źle. Podeszła do toaletki, wyciągnęła z szuflady skórzany notes. Nowe nazwisko, nowy telefon. Mężczyzna z samolotu. Garnitur od Versace, ciemne okulary dobrane bez smaku, pierścienie na dłoniach. Nowi Rosjanie nie byli w jej typie, ale dotychczasowe doświadczenie uczyło ją, że z takich okazji trzeba korzystać. Noc za oknem gęstniała, gdy Sara spoglądała na swoje odbicie w lustrze. Zachichotała mimowolnie, cichutko. W tym mieście na razie skończyła. Czas wybrać się na wschód. Życie toczy się dalej. Wszystko wydarzyło się w mgnieniu oka. Lustro pękło nagle, rysa biegnąca wzdłuż całej długości przecięła odbicie twarzy. Lampa okryta abażurem zgasła. Zanim Sara upadła, pchnięta nadnaturalną siłą, na ułamek sekundy jej wzrok utkwił w obrazie odbitym na rozbitej kryształowej powierzchni. Wtedy zaczęła krzyczeć. Znalazła się na podłodze, przyciskając dłonie do uszu, jakby w ostatnim odruchu chciała powstrzymać obcy głos wdzierający się do wnętrza czaszki. I kiedy umierała, dławiąc się własną krwią napływającą do ust, ta ostatnia, absurdalna myśl wciąż tkwiła w jej głowie. Myśl towarzysząca jej przecież przez tyle lat obecnego życia, od czasu, gdy po raz pierwszy, jako mała dziewczynka, pozostawiona przez wszystkich, bez niczego, spotkała pewnego człowieka na dworcu w Londynie. Myśl, która pojawiła się w jej głowie, gdy go porzuciła – pierwszego z wielu – wymykając się ukradkiem z pokoju, przed świtem. Myśl wędrująca z nią od kraju do kraju, po całym świecie, za kolejnymi mężczyznami, którzy stali się z czasem jej sposobem na przetrwanie. Życie przecież toczy się dalej, prawda? – Ludzie w swoich świętych pismach mają taką opowieść – ciągnął spokojnym głosem Nicco spoglądając w dół, na mozaikę nocnych świateł. – O tym, jak mieszkańcy pewnego miasta urazili swoje bóstwo, bo żyli niezgodnie z jego zasadami i wyrządzali wiele zła. Życie mieszkańców usiłował uchronić od srogiej kary pewien prorok, który wybłagał u bóstwa przebaczenie dla wszystkich, o ile tylko zdoła znaleźć wśród nich pięćdziesięciu naprawdę sprawiedliwych ludzi. – Zgodziło się na to? – zapytał Luka. – Nie tylko. Prorok ostatecznie stargował nawet do dziesięciu sprawiedliwych. – Pomogło? Uratował miasto? Nicco milczał przez chwilę. Nocny wiatr mierzwił mu futro. – Nie – westchnął – wszyscy zginęli. Sophie wystarczy rzut oka, jak to matce. Podchodzi bez słowa do dziecięcego łóżka, siada na skraju, delikatnie obejmuje wystraszoną dziewczynkę, dłonią głaszcząc jej długie, kasztanowe włosy. Trwają tak dłuższą chwilę, matka i córka. Sophie czuje niespokojny oddech na karku. Kiedy Jane wreszcie odsuwa się i podnosi twarz, jej oczy są wciąż wilgotne. I jest w tym spojrzeniu coś naprawdę dziwnego. Coś, co przyprawia matkę o dreszcz. Z trudem udaje się jej jakoś stłumić w sobie ten odruch. – Co się stało, kochanie? – pyta. – Zły sen? Kiwnięcie z chlipnięciem. Znaczy tak. – Nie bój się, to już minęło. Mama i tata są tutaj, przy tobie. – Sophie delikatnie gładzi policzek dziewczynki. – Chcesz, mogę tu z tobą posiedzieć, poczytać ci, dopóki nie zaśniesz. A potem zostawię światło w korytarzu, co ty na to? Smark, machnięcie, smark. Znaczy nie. – No dobrze, to śpij spokojnie, skarbie, pamiętaj, że jesteśmy tuż obok, zawsze możesz zawołać, gdy będziesz czegoś potrzebowała. Matka jeszcze raz całuje córkę w czoło, wstaje, wychodzi powoli z pokoju. Zanim wyjdzie, padnie kilka pytań. Zanim umilkną, zrozumie, że ich dotychczasowe życie właśnie wzięli diabli. – Mamo, pani nie żyje, prawda? – Jaka pani, kochanie? Widziałaś coś znowu w telewizji? – dodaje Sophie odruchowo, choć już wie, że to nie takie proste. – Mówiłam ci, żebyś nie oglądała tak późno. – Pani o włosach jak kruk, która nie mogła znaleźć swojego księcia. W małym pokoju z rozbitym lustrem. Byłam tam, widziałam ją, zanim przyszłaś. I ona umarła. – Jestem pewna, że nic jej nie jest – głos Sophie załamuje się lekko, ale szybko udaje się jej opanować. Pochyla głowę, by córka nie zobaczyła, że płacze. – To tylko kolejny zły sen, skarbie. – Przyszedł do niej – kontynuuje dziewczynka – potwór. Wiem, że to był on. Już go widziałam, wiesz? Matka odwraca się szybko, chwyta dziewczynkę za ramiona, przytula gwałtownie do piersi. Po twarzy płyną jej łzy. – Potwory są tylko w bajkach, Jane. Nie chodzą po naszym świecie i nie robią ludziom krzywdy. – Gdzie jest Pan Kot? Pan Kot. Tak go nazywa. Swojego pupila, przybłędę. Co tym razem, cholera… – Na dworze kochanie, wiesz przecież, że Pan Kot sypia na zewnątrz. – Musisz znaleźć Pana Kota, mamo! – dziewczynka ożywia się nagle, szarpie Sophie za ramiona. – Koniecznie trzeba go znaleźć! – Dlaczego? Dlaczego to takie ważne, skarbie? Jane robi krok do tyłu, przez chwilę wodzi błędnym wzrokiem dookoła, jakby zdezorientowana. Kiedy ponownie skupia spojrzenie na twarzy matki, jej twarzyczka jest blada jak płótno. – Dziś w nocy stanie się krzywda bardzo wielu stworzeniom, mamo. Nicco, jak się okazało, miał rację. Mimo wszystko, Luka pozostał na swoim miejscu, na upatrzonym wcześniej dachu, skąd miał idealny widok na rozległą dzielnicę. W dole, na ulicy, już przewijali się pierwsi uciekinierzy. Odurzeni paniką, gnający na złamanie karku, całkiem na ślepo, byle tylko dalej przed siebie. Nie spełnił prośby starego. Nie próbował zatrzymać żadnego z nich. Zresztą i tak nie dałby rady. Nicco miał rację. Gdy to się stało, poczuł natychmiast. Zresztą wrażenie było tak silne, że całe miasto musiało wiedzieć. Było po wszystkim. Koniec bitwy, koniec armii. Teraz zaczynała się najzwyklejsza w świecie rzeź. – Musimy już iść, Panie Kocie, prawda? – Tak, kochanie – odzywa się spokojny głos w głowie. – Musimy iść. Para oczu o źrenicach zwiniętych w pionowe szparki, tuż nad jej twarzą, wypełnia w tej chwili cały świat. Bije z nich jakieś dziwne, nienaturalne światło. – Dlaczego wcześniej ze mną nie rozmawiałeś? – Po prostu nieczęsto miewam coś do powiedzenia. Spiesz się. Dalej wszystko jest jak we śnie. Wszechogarniająca cisza domu, gotowe dla dziewczynki ubranie, otwarte zamki w drzwiach zewnętrznych, furtka w ogrodzie kołysząca się na lekkim wietrze. Nic nie jest w stanie zakłócić snu rodziców w tę noc, Jane o tym wie. – To jest coraz bliżej – mówi, gdy stają na pogrążonej w ciemności ulicy przed ich domem. – Tak. Przygotowałem drogę wyjścia z miasta. Wyprowadzę cię. Dziewczynka milczy przez chwilę, patrzy na kota. – Nie – odzywa się w końcu. – Musimy tam iść. Ja muszę. Przepraszam, Panie Kocie. Wiem, że chciałeś dobrze. Czuje teraz wyraźnie całe jego przerażenie i niedowierzanie. Kiedy koci głos ponownie rozlega się w umyśle, brzmi niemal błagalnie. – Nie rób tego, Jane. To śmierć. Nikt nie wie, czym ono jest. |