powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CXIII)
styczeń-luty 2012

Wilk ze stali
Maciej Jurgielewicz
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Wieczność później podniósł się, gdyż poczuł na twarzy nikły jak cień ruch powietrza. Po omacku przemieszczał się wzdłuż ścian jaskini, aż znalazł sporą szczelinę na jej końcu. Nie mieścił się w niej. Zdarł z siebie grube futra i przeciskał się półnagi, głęboko kalecząc ciało. Przesmyk rozszerzył się w podziemny korytarz. Sawa podążał nim ślepy i krwawiący, czołgając się w lodowatej wodzie, drąc skórę o ostre skały, zrywając paznokcie. Wędrówka przez zimną ciemność nie miała ani początku, ani końca. Nie wiedział, jak długo tu jest. Czas zastygł uwięziony w kamieniu. Suweren brnął przez wnętrze góry, trawiony mroźną gorączką. Gdy niespodziewanie dotarł do końca korytarza, niemal zsunął się z kamiennej stromizny. Po rezonujących odgłosach spadających kropel poznał, że dotarł do ogromnej jaskini. Już chciał schodzić na dół, gdy usłyszał przeciągły chrzęst i serię zgrzytów. Daleko, w ciemności poniżej, błysnęły dwa bursztynowe ślepia. Cofnął się. Słyszał, jak bestia z sykiem uchodzącej pary kręci się niespokojnie pod wejściem do korytarza. W końcu zrezygnowała. Oddaliła się z przenikającym skały dudnieniem.
Sawa odczekał dłuższy czas i zsunął się z rumowiska. Stopa utknęła mu między kamieniami. Upadł. Czuł pulsujący ból w kostce. Kulejąc, ruszył w stronę, gdzie, jak mu się zdawało, ciemność traciła swoją gęstą, podziemną konsystencję. Za załomem jaskini zamajaczyła mu plama jasności. To było wyjście. Za nim w szarym świcie z lodowatego oparu wyłaniał się bezlitosny krajobraz gór. Ziemia usłana była ciałami. Mrużąc i osłaniając oczy, ruszył w bok. Spośród oszałamiającej jasności wyłoniła się zwalista postać. Chwyciła wodza i zaciągnęła w osłonięte miejsce. Tam okryła go futrem. Gdy przestało go razić światło, Sawa poznał, że to Tadek. Obok pojawił się jeszcze Hasy. Juta przybiegła z kompletem zniszczonych ubrań.
– Z trupa – wyjaśnił dryblas, pomagając mu się ubrać. – Jak znalazł.
Siedli wokół niego, ciasno, tak aby ogrzewać go swoimi ciałami. Powoli dochodził do siebie. Z boku dostrzegł skrępowanego Safcia. Twarz chłopaka była zmaltretowana, na rozległych sińcach zakrzepła krew.
– Co się stało?
– Bestia pogoniła za jednym z rabusiów. Nam udało się uciec z wąwozu i ukryć – wyjaśnił Hasy.
– Pytam o niego – Sawa wskazał Safcia.
– Zdrajca – warknął Tadek. – Zdetonował ładunek.
– Ty? – wódz wpatrzył się w więźnia. Ten spuścił wzrok.
– Obserwowałem go.
Sawa pokręcił głową.
– Tak było. Pociągnął za sznur. Pogrzebał was żywcem.
Dobiegło ich miarowe, potężne dudnienie. Juta zniknęła między skałami. Wróciła zaraz i oznajmiła:
– Jest z powrotem w jaskini.
Tadek pokiwał głową, burknął coś i z sakwy wyciągnął wszystkie pozostałe laski dynamitu. Zaczął je montować na końcach długiej na kilka łokci liny.
Na zmęczonej twarzy suwerena nie odbijały się żadne emocje. Nieruchomym wzrokiem wpatrywał się w skrępowanego młodzieńca.
– Dlaczego? – zapytał.
Chłopak milczał, kołysząc się miarowo, ze spuszczoną głową.
– Safcio, powiedz: dlaczego?
Więzień wzdrygnął się niespokojnie.
– Ojciec mi tak kazał.
– Ojciec ci kazał…
Chłopak uniósł głowę i spojrzał na Sawę.
– Mówił, że jesteś suwerenem, a suwereny od diabła są. Siedliska nie potrzebują takiego. Jasny Bóg nie chce, byśmy słuchali diabelskiego syna.
– On ci tak powiedział?
Chłopak milczał, kiwając głową.
– Ja tak mówię, panie Sawa. Teraz. Ojciec miał rację. Jasny Bóg się rozgniewał. Od kiedy przyszedłeś, same nieszczęścia.
– To nie bóg nas doświadczał.
– Bóg. Za ciebie, boś innym bogiem. I przez to Siedlisk już nie ma… – Pochylił głowę i w ciszy zmagał się z płaczem.
– Już czas – oznajmił Tadek. Chwycił chłopaka i ruszył z nim między skały.
– Co robisz?! – Sawa spróbował poderwać się na nogi. Zachwiało nim mocno. Hasy złapał go i złagodził upadek.
– Nie idź tam.
– Co on robi?! – Wódz wyrywał się z uchwytu. – Tadek! Stój! Puść mnie – warknął na przytrzymującego go młodzieńca. Ten z wahaniem rozluźnił chwyt. Suweren, kulejąc i zataczając się, ruszył śladem dryblasa. Co chwilę tracił równowagę. Gdy w końcu wysunął się spomiędzy skał, dostrzegł Safcia biegnącego przez ośnieżoną przestrzeń przed jaskinią. Chłopak co i rusz potykał się o leżące tam bryły zamarzniętych ciał. Wódz chciał ruszyć za nim, ale zawirowało mu w głowie i upadł. Widział, jak stojący nieopodal Tadek rozkręca linę z umocowanymi na końcach laskami dynamitu. Płomień na loncie syczał przenikliwie. Z ciemnego wejścia do groty z hukiem wyskoczyła stalowa bestia. Bez chwili wahania natarła na uciekającego chłopaka. Tadek puścił broń – ładunek poszybował z furkotem i owinął się wokół Safcia. Niemal w tym samym momencie ofiara z wrzaskiem zniknęła w monstrualnych szczękach. Chwilę później zadudniło i eksplozja od wewnątrz rozerwała stalowy korpus. Strzępy szarej stali z łoskotem rozłożyły się dookoła. Nogi bestii ugięły się, wygięta paszcza rozwarła się ze zgrzytem. Kolos ciężko runął na ziemię.
Tadek podszedł do wodza i pomógł mu wstać.
– Czemu to zrobiłeś?
– Chronię cię.
– Nie zabijaj w moim imieniu. Wybaczyłem mu.
Dryblas przypatrzył się suwerenowi. Potem spojrzał na martwą bestię. Pokręcił wąsa.
– Ja też.
• • •
Gdy wkraczali do Lubatowej Woli, na spotkanie wybiegli im wszyscy mieszkańcy. Pośród ludzi Sawa dostrzegł Marikę. Uśmiechnął się do niej, lecz odwróciła głowę, unikając jego wzroku. Podeszła do Hasego. Zmęczona, nieogolona twarz młodzieńca rozjaśniła się. Dziewczyna skryła się w mocnych objęciach.
Wódz pokazał ludziom krzyż Szymona. Przyjęli to w milczeniu. Stali z pochylonymi głowami, kilku z nich płakało. W końcu ktoś zawiwatował na cześć nowego wodza. Mocnym głosem zawtórował mu Tadek. Reszta podejmowała okrzyk. Prowadzili suwerena do jego nowej osady. Żałoba mieszała się ze świętem.
powrót; do indeksunastwpna strona

15
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.