Dwutomowa „Nawałnica mieczy” jest, niestety, jeszcze gorsza od „Starcia królów”: nie tylko dłuższa, ale też dłużąca się niemiłosiernie. Jednocześnie to właśnie w tej części sagi zawarto jedne z bardziej wciągających wątków i sytuacji. Jak zatem ocenić ten tom Martinowskiego cyklu?  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Westeros rozdarte wojną domową toczoną między Stannisem, Joffereyem i Robbem daje bardzo wiele możliwości: znajdzie się miejsce zarówno na wojnę, jak i intrygi i spiski, tak uwielbiane przez Martina. Niestety, ten tom, obok zaskoczeń i zwrotów akcji, niesie za sobą wiele rozczarowań i dłuży się niemiłosiernie. Zdolność przemyślanego spowalniania akcji, za którą chwaliłem autora jeszcze w pierwszym tomie, gdzieś zniknęła i można „Nawałnicę” odłożyć na bok na długie dni czy tygodnie bez bólu. Zarywania nocy przy tej części sobie nie wyobrażam. Jednym z większych zaskoczeń, jakie niesie ze sobą powieść, jest wprowadzenie na scenę Jamiego Lannistera jako jednej z wiodących postaci. Oczywiście mieliśmy już do czynienia z Tyrionem oraz Theonem Greyjoyem, których ciężko zaliczyć do pozytywnych charakterów, jednak sam przywódca Królewskiej Gwardii wydaje się z początku olbrzymią przesadą. Oczywiście tylko do czasu, kiedy Martin postanawia uczynić z niego jeszcze jednego pechowego bohatera, starając się tym samym wzbudzić w czytelniku litość nad jego losem. Wszystko to oczywiście pretekst, by pokazać świat z jeszcze jednej perspektywy, a także zabawić się w opis przemian wewnętrznych pozbawionego honoru królobójcy. W tym wypadku Jamie widziany w ostatnich rozdziałach, nie jest tym samym człowiekiem, którego poznaliśmy na początku. Druga postać, która zaczyna wieść prym to Sam Tarly; jego wątek pozwala nam śledzić losy Straży Nocnej poza murem i ich ciężki powrót z niebezpiecznej wyprawy. Kolejny istotny element, ale ze względu na samą postać jeszcze nudniejszy niż Jamie. Rozdziały z Samem należą do tych, które miałem ochotę ominąć szerokim łukiem.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Po raz pierwszy na scenę wchodzą w tym tomie Martellowie, ród z południa Westeros, których przedstawiciele zjawiają się w Królewskiej Przystani w poszukiwaniu sprawiedliwości. Choć zostali przedstawieni bardzo pobieżnie i tylko w wątku Tyriona, stanowią kolorowy, choć bardzo przejściowy motyw. Jest to jeden z podstawowych kłopotów „Nawałnicy mieczy”: poszczególne elementy potrafią być fascynujące, lecz całość przedstawia się mało wciągająco. Konieczność przedzierania się przez wędrówki Brana, dylematy Catelyn czy zmagania Sama stanowi dość męczące zadanie. Wątki Danerys i Tyriona są nadal najciekawsze, głównie za sprawą działań podejmowanych przez tych bohaterów na odrobinę większą skalę. Jon stracił dość znacząco na znaczeniu i kontynuacja jego wyprawy za mur wiąże się z poznawaniem świata z zupełnie innej perspektywy, ale… wszystko sprowadza się i tak do kolejnej odmiany dość monotonnego motywu drogi. Niestety, fabularnie ten tom „Sagi Lodu i Ognia” nie zachwyca. Widać jeszcze wyraźniej niż w „Starciu królów”, że misternie stworzone intrygi nie dorównują tym z początku cyklu. Nawet konstrukcja rozdziałów kuleje. W „Grze o tron” prawie każdy z nich kończył się interesującym zwrotem akcji, który zachęcał nas do dalszej lektury. Podobnie, choć na zdecydowanie mniejszą skalę, było w tomie poprzednim. Tutaj natomiast takie zabiegi są prawdziwą rzadkością. Owszem, kiedy już się pojawiają (krwawe wesele, podboje Danerys, proces Tyriona) są jednymi z mocniejszych elementów powieści; jednocześnie nie brak rozdziałów nie tylko niewiele wnoszących do fabuły czy zagadkowych (spotkanie Brana i Sama), ale też po prostu zbędnych (miłosne schadzki Tyriona i Shae, podróż i ciągłe spory Jamiego i Brienne). Raz jeszcze Martin pokazuje, że brutalność świata nie oszczędza nikogo, nawet królów, o bohaterach towarzyszących nam przez ostatnie kilka tomów nie wspominając. Pod tym względem jest to najbrutalniejsza i najkrwawsza z dotychczasowych odsłon cyklu. Gdyby nie końcowe kilkanaście rozdziałów pokazujące, że Martin wcale nie zapomniał o tym, jak tworzyć fascynujące i wciągające intrygi (misterny plan Littlefingera z pewnością zaskoczyłby samą Cersei… gdyby tylko o nim się dowiedziała), powieść nie zasługiwałaby na pozytywną ocenę. Z drugiej strony, czy dla tych kilku wątków warto męczyć się przez kilkaset drobno zapisanych stronic? Na to pytanie musicie odpowiedzieć sobie sami.
Tytuł: Nawałnica mieczy. Stal i śnieg Tytuł oryginalny: A Storm of Swords. Steel and Snow ISBN-10: 83-7298-227-9 Format: 608s. 125×183mm Cena: 35,– Data wydania: 18 lipca 2002 Ekstrakt: 50%
Tytuł: Nawałnica mieczy. Krew i złoto Tytuł oryginalny: A Storm of Swords. Blood and Gold ISBN-10: 83-7298-228-7 Format: 574s. 125×183mm Cena: 35,– Data wydania: 31 lipca 2002 Ekstrakt: 50% |