Oczywiście głównym kluczem do odczytania „Wstydu” Steve′a McQueena możemy uczynić analizę postnowoczesnej seksualności. Trop ten zawiedzie nas jednak tak samo, jak głównego bohatera zawiódł jego penis w scenie, kiedy Brandon zażywa kokainę z nadzieją na intensywniejsze doznania seksualne. Tymczasem tym, czego doświadcza wówczas najintensywniej, jest wstyd.  |  | ‹Wstyd›
|
Recenzja nadesłana na Konkurs Esensji. Na początku oko kamery pokazuje nam spowite w misternie udrapowane fałdy pościeli, niczym martwy Chrystus Mantegny, ciało głównego bohatera. Brandon, wpatruje się w sufit – jednocześnie w kamerę – jego dłoń, wsunięta pod kołdrę, spoczywa na podbrzuszu nieco powyżej penisa. Od pierwszego pokazu „Wstydu” w recenzjach dominowały opisy seksoholizmu głównego bohatera i naciski na katartyczny oraz moralistyczny charakter fabuły. To nie fabuła jednak jest najbardziej interesującym elementem filmu. Dużo istotniejszy jest sposób, w jaki została zaprezentowana. Steve McQueen wyrasta na wiernego ucznia Derridy i Barthesa, zdaje sobie bowiem sprawę, że ważniejsze jest nie to, co się mówi, ale jak. Akcję filmu można bez większego trudu przewidzieć. Brandon, zatrudniony w dużej firmie nowojorczyk, lubi spędzać czas na bezpruderyjnym eksplorowaniu własnej seksualności. Jeśli jest coś, o czym śnią nastolatkowie, Brandon z pewnością już to robił, a kamera nam to z pewnością pokaże. Seks w trójkącie? Odhaczony. Klub gejowski? Jak najbardziej. Wirtualne pogaduszki z prostytutką? Kopulacja na widoku? Na ulicy? Masturbacja w biurowej toalecie? Proszę bardzo. „Wstyd” byłby jednak tylko kolejną nudnawą post-helbecque’owską historią o zgniłych owocach rewolucji seksualnej, gdyby nie reżyserska zabawa narracją, liczne metakomentarze i dopieszczone estetycznie kadry. McQueen nie śpieszy się z opowiadaniem historii. Początek filmu przypomina trochę życie jego głównego bohatera – niby nieustannie się porusza, ale w gruncie rzeczy kręci się w kółko, krążąc między sypialnią, kuchnią i toaletą, odsłuchując nagrywane przez upartą siostrę (Carey Mulligan) wiadomości z automatycznej sekretarki. Znamienne, że imię bohatera pada w scenie, kiedy w centralnej części ekranu jest nie twarz, ale penis Brandona. Scena ta jest poniekąd ironicznym, poniekąd zupełnie szczerym narzuceniem perspektywy z jakiej widz powinien patrzeć na głównego bohatera. Wychodząc z domu, Brandon udaje się na stację metra – zbliżenie na twarz bohatera obejmuje w kadrze również kawałek nazwy stacji, ale widoczne jest tylko słowo „STREET”. Twórcy mrugają do nas okiem i zdają się mówić: oto macie moralitet, macie postnowoczesnego everymana o imieniu Brandon. Po chwili kamera pokazuje nam całość nazwy stacji metra, a akcja rozgrywa się nie tylko „wszędzie i zawsze”, ale „tu i teraz”. Mowa jest o tym konkretnym bohaterze i jego losach. Kontrapunktem i ironicznym komentarzem dla losów Brandona są pojawiające się w kadrach „przypadkowe” napisy. Kiedy Brandon kocha się na ulicy z dopiero poznaną kobietą, nad ich głowami widać nasprejowany napis „Fuck”, żebyśmy przypadkiem nie pomyśleli, że idzie o coś więcej niż skorzystanie z nadarzającej się okazji. Reżyser puszcza do nas oko w scenie, którą tak upodobali sobie wszyscy recenzenci – kiedy Brandon uwodzi wzrokiem zobaczoną w metrze mężatkę. W tle widać bowiem rąbek plakatu z pytaniem „How it is possible?” i uśmiechającym się lekarzem. Czyżby Brandon potrzebował lekarza? A może potrzebuje go małżeństwo kobiety, której najwyraźniej podoba się hipnotyczne spojrzenie Brandona? Upodobanie do metanarracji w postaci komentarzy na dalszym planie widać także, kiedy bohater szukając mocnych przeżyć, udaje się do klubu gejowskiego. Reżyser pyta wtedy przewrotnie (umieszczając w kadrze nazwę klubu) „Quo”, czyli „dokąd”, idziesz, Brandonie? Nawet tam jednak bohater nie traci kontroli nad swoją seksualnością: niby daje się uwieść zobaczonemu przed chwilą na zewnątrz mężczyźnie, a jednocześnie władczym ruchem sprowadza go do parteru. Po wizycie w darkroomie i scenie seksu z w trójkącie możemy zaobserwować za siedzącym w metrze Brandonem ironiczny napis „Improving every day”. A w ostatniej scenie, kiedy bohater ponownie spotyka w metrze rudowłosą mężatkę – która zalotnie pokazuje i nam, i Brandonowi, że obrączkę już zdjęła – reżyser podsuwa plakat, którego kawałek z napisem „Powerful, Thoughful, Relevant” widzimy. Czy to spis cech głównego bohatera, który przebył już swoją katartyczną drogę i teraz zacznie życie nowe i piękne? Czy reżyser podsumowuje to, co widzieliśmy do tej pory i przechwala się, że stworzył opowieść porażającą, pełną treści i potrzebną tu i teraz? Brandon nieustannie pozostaje w ruchu, jakby miało mu to pomóc w uporaniu się z myśleniem. Kiedy ogląda na komputerze filmy pornograficzne, drga mu nerwowo noga. Kiedy jedzie windą, podskakuje lekko. A kiedy nie może się uporać z sytuacją, gdzie jego siostra uprawia w jego mieszkaniu seks z jego szefem, idzie pobiegać. W rytm muzyki Bacha dobiega nie gdzie indziej, tylko pod Madison Square Garden, mijając po drodze śmietniki, dostawcze ciężarówki i obskurne uliczki. Scena jest bardzo długa, dla samej narracji nawet zbędna, co oznacza? Reżyser bawi się z nami w opowieść szkatułkową. W pudełku z jedną opowieścią skrywa się mniejsze pudełko z inną. O czym opowiada ta mniejsza opowieść? Może to metafora losu artysty, który do ducha Wielkiej Sztuki dociera, mijając i wykorzystując brudną materię codzienności? McQueen do opowiedzenia nam tej historii używa Brechtowskiego „efektu obcości”. Aktor powinien grać tak, żeby widz miał świadomość, że ma przed sobą odgrywaną postać, zamiast poddawać się scenicznej (tu właściwie kinowej) iluzji. Taka strategia ma doprowadzić do tego, żeby widz, analizując losy postaci, dokonał nad nimi etycznego namysłu i oceny, a nie po prostu dał się porwać historii, która stanowi tanią rozrywkę, odrywa od rzeczywistego świata, ale z której nie wypływa żadna nauka. Obcość to nie tylko strategia aktorska, ale również centralne doświadczenie egzystencjalne bohaterów, żyjących w świecie symulakrów. Otacza ich umowny świat z betonu i szkła, zniewolony przymusem nieustannej przezroczystości. Ogromna część życia dokonuje się na oczach postronnych obserwatorów, którzy mogą zajrzeć w okna biur, domów i hoteli, bezkarnie podglądając symultaniczny spektakl cudzego życia. Sam Brandon pracuje w firmie, która niczego nie produkuje, ale zajmuje się zawieraniem transakcji na towary, które dla pracowników tej firmy są zupełnie wirtualne. Uprawianie seksu staje się w takim świecie jedyną metodą wyrażenia prawdy o sobie, wynaturzoną, bo eksploatowaną zbyt intensywnie z braku innych metod. Czy to jednak samo działanie jest tematem tego filmu? W końcu seks to tu wyłącznie produkt samotności, która nie zna ukojenia.
Tytuł: Wstyd Tytuł oryginalny: Shame Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: Wielka Brytania Data premiery: 24 lutego 2012 Czas projekcji: 99 min. Gatunek: dramat Ekstrakt: 70% |