powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (CXIV)
marzec 2012

Odkupienie
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Ale potem była Krucjata.
Floty i armady międzygwiezdne, wielomilionowe armie były tylko żetonami na mapach. Nikt nie interesował się kolejnymi bitwami o kolejne miasta. Głodna sukcesów ludzkość chwytała z zapartym tchem nowiny o upadku całych kontynentów, potem planet. W końcowym etapie nadawano już tylko informacje o podbitych systemach. Koniec końców, Kościół został sam na placu boju w swoim pięknym, oczyszczonym z życia wszechświecie.
Paradoks Traversa nie był paradoksem, eskalacja konfliktu szybko uczyniła wartości niewyobrażalne osiągalnymi. Operacje zakrojone na lata? Milionowe desanty? Bitwy międzygwiezdne? Kto się już tym interesował? W krytycznej fazie wojny, gdy kończyła się ludzkość, którą można uzbroić i wysłać na drugi skrawek znanego wszechświata, Kościół sięgnął po te wartości.
Wysyłał dwóch, czasem trzech. Raz nawet wysłał czterech, ale wtedy naprawdę rozpętało się piekło. Ilu wyśle teraz?
Abreu stał się już zagrożeniem dla całego Kościoła. Gorzej, on był dla niego wyzwaniem, idealną okazją, by wysłać któregoś z NICH. By ludzkość znowu mogła zobaczyć, jak straszliwy jest gniew Kościoła i jak wielka moc drzemie w każdej z tych pięciu komór kriogenicznych, otwieranych tylko w ostateczności.
Ale wracając do Traversa, czy może raczej uciekając myślami od tego, co miało nieuchronnie nadejść. Ciekawostką jest, że Travers definiując swój Paradoks nie zastanowił się nad jednym wnioskiem, który musiał się narzucić siłą rzeczy. Rzeczywistość poddana zmiennej spoza skali Traversa staje się nieistotną zmienną, praktycznie nie ma prawa bytu. Jest tylko zmienna manipulująca, która praktycznie zastępuje rzeczywistość, wpisując swoją wartość w jej rejestr. Słowo staje się ciałem.
Ale co jeśli rzeczywistość nie zostanie poddana jednej zmiennej spoza skali?
Co, jeśli zostanie poddana większej liczbie zmiennych?
Nie jestem geniuszem pokroju Traversa, nie odpowiadam na pytania, które zostaną zadane za kilka wieków. Ale mogę je przynajmniej sformułować.
Pomyślałem o Abreu. Człowiek nie może przekroczyć skali Traversa, chyba że jest tworem Kościoła, jednym z NICH, tych pięciu, którzy budzą się tylko w ostateczności. I zadaję to pytanie. Co się stanie, jeśli rzeczywistość nie zostanie poddana jednej zmiennej spoza skali Traversa?
Od czasu, gdy nazwałem go degeneratem, nie rozmawialiśmy ze sobą. Obaj powiedzieliśmy za dużo i nie wiedzieliśmy, jak się z tego wycofać. Odzywał się tylko, gdy odizolowywał mnie całkowicie od siebie i swojej rzeczywistości. Mówił suchą terminologią, tłumacząc mi, że w ten sposób będę całkowicie poza tym, co tu się będzie działo. Niszczyciel nie uderzy we mnie, chyba że inna jest wola Kościoła. Chciał mi chyba zasugerować, że jeśli zginę, to za wolą Kościoła, nie jego.
Widziałem wschód słońca nad Hiobem. Nie zapomnę go nigdy, nie zapomnę też Abreu, ani żadnego ze słów, które do mnie wypowiedział. Ale przede wszystkim, nie zapomnę go jako człowieka, którego pamiętałem z dawnych lat. Siła leży w sposobie, w jakim walczymy ze słabością, zwłaszcza tą atakującą od wewnątrz. Ale pokora leży w akceptacji nieuchronności.
Abreu tej pokory w sobie nie miał. I dzisiaj miał za to zapłacić.
Dnia 29 stycznia, roku pańskiego 2573, rzeczywistość po raz pierwszy została poddana w jednej chwili dwóm zmiennym, każdej o potencjale przekraczającym skalę kryzysową.
Niszczyciel Trupiej Ptasznik postawił stopę na Hiobie III.

Kim jest Niszczyciel?
Czym jest Niszczyciel?
Zgłębić ich istotę, to jak spróbować zrobić aparatem kilkanaście zdjęć Boga. Każde z nich będzie inne, połączone tylko jednym pierwiastkiem, którym jest On. Każdy z Niszczycieli jest w pewnym sensie takim zdjęciem. Uchwyconym w pojedynczym momencie odbiciem doskonałości i wszechmocy. Odbiciem Boga.
Kościół wykradł Bogu nawet Sekret Stworzenia. Ale w przeciwieństwie do Niego, nigdy nie nadał swoim dziełom wolnej woli. Byli niemymi wykonawcami woli Kościoła, bronią, po którą sięgał tylko w ostateczności.
Doskonałość formy zamknięta w prostej definicji.
Zniszczenie.
Trupiej Ptasznik zmęczonym krokiem szedł traktem wiodącym z opustoszałej kolonii Hagena. Był przeraźliwie chudy, co czyniło go jeszcze wyższym, niż był w rzeczywistości. A miał dwa i pół metra wzrostu. Ucieleśnienie rozkładu i pustki, istota zbudowana z rezygnacji i apatii.
Miał twarz wysuszoną od dziesiątek słońc, oczy ledwo widoczne spod krzaczastych, czarnych brwi. Na głowie futrzana czapa, na plecach wytarty płaszcz, na nogach ciężkie buciory. Brakowało tylko papierosa w ustach i wystającej z kieszeni butelki.
Ja tkwię w stazie, oddzielony od rzeczywistości. Niemy świadek tego, co się stanie. Nietykalny i bez możliwości ingerencji. Choćby z tego powodu jestem bezcenny dla obu stron tego pojedynku. Zastanawiam się, czy Kościół pozwoli mi zachować pamięć, gdy zdam raport z tego, co tu się stało. I czy w ogóle zrozumiem cokolwiek.
Widzę Niszczyciela.
Samego Trupieja Ptasznika.
Przysłali jego, pomyślałem. Nie Egidę, nie Zgubę, nie Jadeit, nie Jafeta, ale właśnie Trupieja Ptasznika. Kościół zagrał najmocniejszą kartą, wybierając jego – pielgrzyma zagłady, potęgę wśród potęg – tego, którego ledwie kontrolował, bo przecież nie rozumiał.
I on szedł, zgarbiony, ze wzrokiem spuszczonym ku ziemi, nie ponad wszystkim, ale poza wszystkim.
Abreu stanął naprzeciw niego, otoczony krystalicznymi mackami wijącymi się dookoła niego jak bicze. Nie wiem czy było to złudzenie optyczne, czy jakaś subtelna manipulacja, ale cała twierdza nachyliła się ku niemu, obejmując go i przybierając drapieżną postawę.
Trupiej Ptasznik zatrzymał się i podniósł wzrok.
– Czy wiesz, po co przybyłem? – powiedział suchym, świszczącym szeptem.
Abreu nie odpowiedział, otaczając się czarną, krystaliczną siecią. Twierdza zasyczała złowrogo na dźwięk jego głosu. Czuła go, czuła moc, nieuchronny konflikt.
– Wiem – przerwał ciszę Abreu. – Ale czy to naprawdę jest aż tak istotne?
– Przybyłem po człowieka, którego tu więzisz.
– Nie spadnie mu włos z głowy.
Trupiej uśmiechnął się blado i skinął głową z szacunkiem. Uniósł palec wskazujący, a rzeczywistość zadrżała pod jego wolą. Czułem jedynie syk palonego kryształu, gdy sieć Abreu starała się go opleść, przerżnąć przez jego ciało. Potem słyszałem już tylko świdrujące wycie rozrywanego od wewnątrz kryształu – wibracji rozdzieranych wiązań psychokrystalicznych.
Niszczyciel niszczył, Abreu tworzył. Na każde rozerwane wiązanie, twierdza replikowała kolejne dwa. Z leniwym pomrukiem Ptasznik cisnął chmurą rozkładu w samego Abreu. Ten skinieniem woli pozwolił się porwać krystalicznej smudze, wystrzelił w niebo na cokole poza zasięg tego ucieleśnionego zniszczenia. Cały czas akcelerował replikację, tworzył nowe wiązania psychokrystaliczne w miejsce zdegenerowanych.
Nie wierzyłem w to co widzę. Patrzyłem na to, byłem niemym świadkiem tego wszystkiego. Obserwatorem wyłączonym z przebiegu tego pojedynku na niemal-absoluty. Ale widziałem jak Abreu dotrzymuje placu Niszczycielowi. On się mu opierał, zwodził go, więził go w tym labiryncie swojej woli. Trupiej nie mógł zogniskować woli na pojedynczym celu, zresztą celem było wszystko poza nim. Czego ledwie dotknął myślą, to poddawało się jego apatii, zamierało w stagnacji. Ale każdy skrawek rzeczywistości, który umknął temu jego ojcowskiemu dotykowi, momentalnie replikował, rozprzestrzeniał się jak wirus.
Ile to mogło trwać?
I wtedy Abreu uderzył. Jego forteca drgnęła, ożywając jak golem, wydobywając spod ziemi fundamenty. Rozpostarła szkarłatnoczarne skrzydła i bluzgnęła deszczem ostrzy, nieobliczalnymi trajektoriami szponów i kłów. Przez twarz Niszczyciela przemknęło coś na kształt zdziwienia.
Kryształ eksplodował w apogeum replikacji, przybierając nieomal czystą metaformę. Deszcz w oczy, bicz w ciało, ostrze w duszę, miraż w zmysły – Abreu uderzył całym sobą, przezwyciężając zdziwionego Trupieja, cofającego się o krok. On tracił kontrolę, nie pojmował tego szaleństwa, niezliczonej liczby form ukrytych w tej perfekcyjnej metaformie. Czas ruszył do przodu z szaleńczą prędkością, zakłócenie przestrzenne zniwelowało całą przewagę Ptasznika.
Krystaliczna smuga, wijąca się zwodniczo, przeszyła jego ciało.
Ptasznik przyklęknął na jedno kolano. Z ust sączyła mu się strużka krwi. Podniósł wzrok na Abreu. Po raz pierwszy mogłem spojrzeć w oczy Niszczyciela, zobaczyć w nich jego strach. I coś jeszcze, coś niezdefiniowanego, jakiś przebłysk zrozumienia w tym niewzruszonym wzorze.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

7
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.