powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (CXIV)
marzec 2012

Odkupienie
ciąg dalszy z poprzedniej strony
W tym samym momencie myśl przyodziana w pozór cielesności runęła w rzeczywistość Ptasznika niczym płomienny filar, eksplodując. W przeciągu kilku sekund w centrum krateru zakwitł jaśniejący oślepiającym blaskiem kwiat psychokryształu, replikując się w algorytmie nienasyconego pragnienia konfrontacji.
Znaleźliśmy się w epicentrum Egidy. Tam, gdzie myśl stawała się ciałem.
Zaskoczony Ptasznik poddał się tej dynamice, głębokim wdechem przywołując do siebie cały pył w promieniu kilku kilometrów. Popełnił swój pierwszy błąd i nieświadomie wpisał się w dynamikę algorytmów Egidy. To jak słoń chciałby stawić czoła wielorybowi na dnie oceanu.
Gęsta chmura pyłu otaczająca Iwana Nikołajewicza zamiast uformować się w psychokrystaliczną aurę wdarła się w niego, na ułamek sekundy znikając w płucach dawnego Niszczyciela.
Nie wypluł jej z siebie z furią, pozwolił jej wyciec każdym otworem ciała, leniwie wysączyć się z niego. Stworzył wokół siebie sanktuarium, zmęczonym oddechem wypychając te wszechobecne intruzje, z których ponad połowa to były jakieś losowe bazgroły, zwykłe chochliki w wzorach technomistycznych.
Iwan Nikołajewicz zgarbił się, włożył skrwawione ręce w rozprute kieszenie płaszcza. Zawiesił ponure spojrzenie na psychokrystalicznym kwiecie, najbardziej oczywistej z manifestacji Egidy. Usiadł na ziemi, stęknąwszy z rozmysłem. Pozwolił rzeczywistości chłonąć z niego harmonię rozkładu, tak bardzo kojącą w tej kakofonii. Potencjały technomistyczne zwarły się, przerzucając się równaniami na matematycznych płaszczyznach klastrów rzeczywistości.
Migoczący tysiącami barw psychokrystaliczny kwiat osiągnął swoje apogeum i rozkwitł w rysy twarzy, przenikliwym spojrzeniem śledzące Iwana Nikołajewicza. Psychokrystaliczne usta nuciły szeptem psalmy unicestwienia.
Dwóch Niszczycieli puszyło się przed sobą swoją mocą i władzą nad rzeczywistością.
A ja?
Skryta w kaplicy, miałam swoje własne plany. I nie interesował mnie ani Bóg, ani nawet Kościół. Ja wiedziałam, że ten pojedynek może się zakończyć tylko na jeden sposób. Byłam już pewna, dlaczego tu jestem. I choć dostrzegałam w tym subtelną manipulację tego ukrzyżowanego kombinatora, to ten jeden raz byłam mu wdzięczna za ścieżkę, którą dla mnie wybrał.

Ostatecznym zabezpieczeniem Kościoła przeciwko możliwości buntu Niszczycieli było uwarunkowanie metaformy w konkretnym kierunku. Niszczyciele byli aspektami, archetypiczni do granic definicji. Każdy z Nich był uwarunkowany podwójnie, zawierał w sobie klucz do uśmiercenia innego.
Pojedynek Trupieja i Mesjasza był konfliktem dwóch diametralnie różnych potencjałów technomistycznych ingerujących w rzeczywistość na specyficznych zasadach. To, co teraz obserwowałam, nie było pojedynkiem a egzekucją.
Egida był antytezą Trupieja Ptasznika, podczas gdy paradoksalnie Trupiej Ptasznik nie był antytezą Egidy. Stosując metody komparatywistyki absolutów z Egidą jako punktem wyjścia mamy do czynienia z potencjałem o skrajnie odwrotnym wektorze do wektora Trupieja. Jeżeli jednak za punkt wyjścia obierze się potencjał Trzeciego, wówczas wynik porównania stawia go jako skrajnie ułomnego w stosunku do Drugiego.
Jedyną zmienną, która mogła wyrównać szansę, byłam ja.
Tam, gdzie walą się góry, celnie rzucony kamień przesądza o wszystkim.
Jestem Antychrystem, i choć w tym świecie nie było już miejsca dla Szatana, to nie miałam zamiaru pozostać bierna.
Ingerencja Egidy miała potężny wpływ na rzeczywistość. Drugi zamknął Iwana Nikołajewicza w szaleńczym tańcu sprzecznych algorytmów, bombardując go paradoksami, którymi wymuszał na rzeczywistości Trzeciego reakcję burzącą kruche stadium rozkładu, którym osnuł się Trupiej.
Ale jeśli ta witalność wkradała się nawet w sanktuarium Ptasznikowej ciszy, to nie mogła przecież odbić się bez echa na tym, co pozostało po Abreu. Odwróciłam się, wpatrując się w ukrzyżowanego Mesjasza i z szelmowskim uśmiechem sięgnęłam do budzących się fundamentów jego dawnej twierdzy.
To fascynujące, jak podobne są nasze potencjały. Budząc do życia twierdzę Abreu, czułam się, jakby była zbudowana specjalnie dla mnie. Odegnałam z niepokojem myśl, że być może było tak naprawdę, a to, co się tutaj dzieje, to na dobrą sprawę kolejny zamysł Ukrzyżowanego.
Gdy powoli osiągałam metaformę, Trupiej cofnął się o kolejny krok pod naporem Egidy. Triumfalny wrzask tysięcy głosów Drugiego Niszczyciela nie pozostawiał wątpliwości co do tego, czyj dotyk kształtował rzeczywistość.
Ale każda nuta nieokiełznanej witalności wszechobecnego Drugiego przyśpieszała moją ascendencję w metaformę.
Wkradłam się w rzeczywistość wkomponowana w algorytmy Egidy. Przy ich nieskończonej liczbie oddającej wszechobecność miałam całą sekundę. Mimo całej swojej absolutnej wszechobecności zogniskował się tak bardzo na Iwanie Nikołajewiczu, że nie zdawał sobie nawet sprawy z mojej obecności.
Odnalazłam ten moment.
Trzy potencjały technomistyczne wspólnie osiągnęły apogeum. Kwiat psychokryształu wystrzelił niezliczoną ilością pędów, zamieniając wypalone pustkowie Hioba III w rajski ogród. Egida w swej wszechobecności zakumulował cały wszechświat, gromadząc doznania pędzące do jego epicentrum z każdego krańca rzeczywistości. Iwan Nikołajewicz w ostatecznym akcie woli uśmiercił wszystko wokół siebie łącznie z przepływem czasu, zamierając w grobowcu woli, zamykając w nim siebie i pędzącą ku niemu śmierć. Ja przemknęłam po wartościach marginalnych rzeczywistości, dokonując minimalnych poprawek, zaminowałam całe pasmo, które Egida wchłonął, karmiąc swoją wszechobecność.
Rzeczywistość nie wytrzymała.

Ocknęłam się po trwającej wieki sekundzie, desperacko starając się umieścić na powrót w rekonstruującej się rzeczywistości. Otaczało mnie jednoczesne zdziwienie i zrozumienie Egidy, wciąż siłą impetu wypuszczającego w rzeczywistość wartości wyliczone przez psychokrystaliczny kwiat.
O delikatnie skorygowanych wiązaniach.
Wszechobecność implodowała w kwiat, skonfrontowana sama ze sobą. Komparatywistyka absolutów opiera się na ich różnorodności. Egida pogubił się w niezliczonych trajektoriach, rzucając całą swoją mocą w samego siebie.
A że był wszechobecny, to nie było sposobu, by nie trafił.
Jego potencjał nawet nie dogasał, tylko w jednej chwili został wymazany z całej rzeczywistości, jak gdyby nigdy nie istniał. Wrzask umilkł, zostawiając mnie w ciszy na tyle totalnej, że mogłam bezsilnie wpatrywać się w każdy moment agonii Iwana Nikołajewicza, gdy jeden z nieskończonej liczby rykoszetów ingerencji Egidy obdarł jego kości z ciała.
Otoczona ciszą, patrzyłam jak Cisza umiera.
• • •
Skończyła swoją opowieść.
Opowieść Piotra Mastebara była doznaniem przefiltrowanym przez dziesiątki kazań, gdy głosił Nową Ewangelię. Znał ciężar swojego brzemienia i umiał z nim żyć. Irena Dersaviel opowiedziała swoją po raz pierwszy, patrząc na człowieka odbudowanego ręką swojego ostatniego kochanka.
Piotr Mastebar chciał odnaleźć w sercu jakieś pocieszenie. Nie dla siebie, nie dla Ireny, tylko dla ludzkości, której wciąż głosił Ewangelię o narodzinach nowej nadziei. Nie znalazł nic. Szukając ucieczki z matni milczenia usłyszał coś, co sprawiło, że uwierzył na nowo.
Dobiegł go płacz dziecka z pokoju obok.
powrót; do indeksunastwpna strona

12
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.