Jak wiedzą wszyscy miłośnicy Dalekiego Wschodu, nie tylko filmami aktorskimi on stoi. Oprócz różnych wytworów kultury tamtych rejonów, świat zawojowały również manga i anime. Ponieważ Orient Express związany jest ściśle z filmami, skupiać się tutaj będę właśnie na anime, a jeśli jakieś (co często się zdarzy), będzie bazowało na mandze, grze lub jeszcze innym dziele… cóż, być może napiszą o niej koledzy z innego działu. Dziś na warsztat bierzemy, by było w miarę lekko i przyjemnie, a przy okazji by pofolgować miłości autora tego tekstu do czasów wiktoriańskich i steampunku, „Kuroshitsuji” (ang. „Black Butler”) w obu odsłonach. Tej dobrej… i tej wcale niekoniecznie właściwej.  | ‹Kuroshitsuji›
|
„Kuroshitsuji” to pozycja dość dobrze znana większości fanów shōnen – młody lord earl Ciel Phantomhive mieszka w pałacu na przedmieściach Londynu. Jego rodzice zginęli w pożarze, a służba, która mu usługuje to, z dwoma wyjątkami, gromada fajtłap rodem z „Hotelu Zacisze”. W teorii wpada do niego od czasu do czasu ciotka, Madame Red, jednak jej udział w procesie wychowawczym Ciela jest znikomy… bo dwunastolatek wydaje się być bardziej ogarnięty od niej samej. W rzeczy samej, Yanie Toboso, mangace, udało się stworzyć świetną postać, jaką jest dorastające dziecko osierocone kilka lat wcześniej. Ciel jest z jednej strony nad wyraz dojrzały, podejmuje doskonałe decyzje jako właściciel firmy produkującej zabawki, a z drugiej bardzo często nie panuje nad swoimi emocjami i pakuje się w niezłe kłopoty. Również dzięki ciekawości wymieszanej z cynizmem. Normalny człowiek w jego wieku prawdopodobnie zginąłby natychmiast w tak niegościnnym miejscu, jakim jest wiktoriański Londyn, jednak od czego są służący? A zwłaszcza jeden, od zadań specjalnych – prawdziwy diabeł wcielony. Sebastian Michaelis w całym dwudziestoczteroodcinkowym pierwszym sezonie pełni na raz kilka funkcji (niestety – właśnie tylko w pierwszym, ale o tym później). Najważniejszą jego aktywnością jest ochrona interesów Ciela oraz, bądźmy szczerzy, wdzięczenie się do widowni poprzez kreację typowego niezniszczalnego genialnego kamerdynera, który to tak naprawdę jest bohaterem całej historii (co zresztą dobrze odzwierciedla tytuł, bo bardziej uwagę przykuwają nie tyle perypetie dzieciaka, co właśnie jego relacja z demonem serwującym kulturalnie herbatkę, jak na najlepszej klasy kamerdynera przystało). Drugim zabiegiem jest stworzenie przeciwwagi dla fajtłapowatego tria służących – kucharza-kombatanta Bardroya, pokojówki ze wzrokiem nietoperza, Mey-Rin, i średnio utalentowanego ogrodnika Finniana. W teorii mógłby ich hamować majordomus Tanaka, jednak ten po wypiciu herbaty zmienia się w pocieszną maskotkę kieszonkowej wielkości. Sebastian tuszuje przede wszystkim wpadki reszty współpracowników (a te, bądźmy szczerzy, są spektakularne – jak na przykład skoszenie na amen całego pięknego ogrodu, czy zbicie wszystkich elementów zastawy), a przy okazji bryluje jako kamerdyner do zadań specjalnych. I tak naprawdę na początku całość sprowadza się do tego. Dopiero w dalszych odcinkach krystalizuje się cała oś fabularna – Ciel jest tajnym agentem-psem Królowej Wiktorii, którego zadaniem jest rozwiązywanie zagadek kryminalnych. Problem w tym, że niektóre z nich są na tyle specyficzne, że oprócz pełnego gracji Sebastiana, musi on zaprzęgać jeszcze innych ludzi do pomocy – w tym choćby szurniętego grabarza-nekromantę (który miejscami przypomina bardziej odchyloną wersję Xerxesa Breaka z „Pandora Hearts”). Jakby tego było mało, do gry o prawdę o zabójstwie rodziców Ciela (co z założenia jest głównym celem bohatera, ale miejscami grzęźnie to w natłoku fabularnym niektórych odcinków – cóż, standard w każdej produkcji) włączają się również Grell (kolejny, obok Grabarza, sługa śmierci) i jego piła mechaniczna oraz inne jednostki, których lepiej byłoby nie spotkać w ciemnym zaułku. Wyjątkiem jest psychopatyczny i fajtłapowaty Grell, nieszczęśliwie zakochany w Sebastianie, którego pojawienie się wywołuje sceny na pograniczu slapstickowej komedii i groteski. Dość powiedzieć, że plejada postaci, jaką prezentuje nam Kuroshitsuji, przypomina objazdowy cyrk… dodajmy, cyrk doskonale sportretowany. Na wielki poklask zasługują zwykłe postacie drugoplanowe, które mają własny charakter i nawet będąc sprzymierzeńcami Ciela, nie zapominają o swoich własnych planach – co nieraz było bolączką w niektórych filmach i serialach (nie tylko anime). Przy takim stopniu skomplikowania relacji oraz nagromadzeniu dość ciężkich wątków Kuroshitsuji mimo komediowej nieraz atmosfery ląduje w sferze anime dla co najmniej dojrzałych nastolatków. Największym problemem jest bowiem skomplikowana historia Ciela, która raczej nie znajduje jednoznacznie określonego happy endu. Zwłaszcza, że, zwyczajowo, antagonistą okazuje się osoba, której byśmy nie podejrzewali. Ba, mangaka poszła dalej – tego bohatera praktycznie nie ma i nie jest on jakimś „voice overem” technicznym. Po prostu nagle wyskakuje nam dobrze umotywowany diabeł z pudełka.  | ‹Kuroshitsuji II›
|
Pomijając ogrom fabuły (z czego tylko jeden wątek uznałbym osobiście za zapychacz, jednak mariaż z Indiami kolonialnymi niektórzy oceniają jako bardzo udany, więc cicho-sza), twórcom udało się zmajstrować anime dopracowane w każdym, najdrobniejszym detalu – widać tradycję popołudniowej herbatki, zmanierowanie angielskiej szlachty, wystawne uczty i bale oraz brudny Londyn. Kreska miejscami jest może zbyt sterylna, jednak przy takim dopieszczeniu wizualnym, jakie spotykamy w każdym kadrze, można wybaczyć te drobne niedociągnięcia. Zwłaszcza, że całości dopełnia świetna muzyka – dość powiedzieć, że końcowa „Lacrimosa” Kalafiny to majstersztyk. „Kuroshitsuji” w pierwszym sezonie, jako anime wierne pierwowzorowi, jawi się jako rzecz świetna. 100% ekstraktu można wręczyć bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Niestety „Kuroshitsuji II” to wyraźny przerost formy nad treścią. Widać to głównie dlatego, że drugi sezon nie jest na bazie mangi i, jako samodzielna pozycja, musiał mieć stworzony nowy wątek fabularny… a ten, niestety, zrobiono według klasycznej metody więcej=lepiej. No właśnie, nie zawsze. O ile Sebastian potrafiący w pięć minut przystroić salę balową robił wrażenie i był dość zabawny, to skaczący po drzewach i zatrzymujący pociąg jedną ręką staje się po prostu irytujący. Tym bardziej, że przy całej swojej mocy, nie może sobie poradzić z dwójką antagonistów – Aloisem Trancym i jego kamerdynerem (również demonem, nawiasem mówiąc) – Claudem Faustusem. Ta para zresztą też chyba wyszła inaczej, niż pragnęli tego twórcy. O Aloisie zaraz, bo większym problemem jest Claude, zwany pieszczotliwie (i nie bez przyczyny) przez Polaków Kłodkiem. Kłodek jest bowiem istotą koszmarnie drewnianą, jego motywacje są dość pokrętne, a relacje z Aloisem zakręcone jak w „Modzie na Sukces” (mimo że na początku nawet logiczne). Alois to zupełnie inna para kaloszy i, żeby było trudniej dla widza, dowód na to, że o ile „Kuroshitsuji” można by, od biedy, puścić gimnazjaliście (ale w miarę kojarzącemu historię i odpornemu na skomplikowaną treść), o tyle „Kuroshitsuji II” to materiał dla dorosłych… wrrróć. Byłby materiałem dla dorosłych, gdyby nie skrajne kpienie sobie co odcinek z inteligencji widza, wystawianej na ciągłe próby naginanymi do bólu pomysłami. Już w pierwszym odcinku mamy festiwal istnej makabry, w skład której wchodzi przede wszystkim wyłupianie oczu. A potem będzie już tylko gorzej – historia Aloisa to materiał, którego nie powstydziłby się „Fakt” czy „Detektyw” – mamy wszelkie możliwe stopnie upodlenia człowieka. Nic dziwnego zatem, że Alois kreowany jest na niedojrzałego emocjonalnie psychopatę. Rzecz w tym, że jego niestabilność jest tak silna, że nie wiadomo do końca, czy twórcy mieli jakiś konkretny pomysł na tę postać. Podobnie jak na trójkę służących-bliźniaków i Hannę Alenfoltz, ochmistrzynię. Najzwyczajniej w świecie nie różnią się niczym od krzewów w ogrodzie Trancy’ego. No, może Hanna coś jeszcze czasem powie. Jeśli do tak średnio przedstawionych charakterów dodamy jeszcze niezbyt czytelną fabułę, przerywaną kiepskimi wstawkami komediowymi, to człowiek zaczyna się dławić tym sezonem. Całość windują w górę właściwie tylko muzyka, niektóre pomysły scenarzystów i grafików (niestety – drugoplanowe) i fakt, że jest to „Kuroshitsuji”. Całość ledwo zasługuje na 50-60% ekstraktu. 50% jest dla czytelników mangi oraz ortodoksyjnych fanów anime, którzy mają litość (w przeciwnym wypadku można odjąć jeszcze z 20-30%). 60% dla tych, którzy dostrzegą niewykorzystany potencjał. Niestety, „Kuroshitsuji II” ma się do swojego poprzednika trochę jak „Mroczne Widmo” do „Nowej Nadziei”. Niby wciąż to samo, ale człowiek ma ochotę ubić twórców za niektóre pomysły.
Tytuł: Kuroshitsuji Rok produkcji: 2008 Kraj produkcji: Japonia Gatunek: anime, dramat, horror, komedia, kryminalny, thriller
Tytuł: Kuroshitsuji II Rok produkcji: 2010 Kraj produkcji: Japonia Gatunek: anime |