Nie wyobrażasz sobie, ile mnie kosztowało samo wejście na orbitę. Tu jest cmentarz, grobowiec Abreu, nowa Golgota. Szeptem naruszasz sacrum, oddechem burzysz spokój miejsca, Trupiej Ptasznik po prostu rozpylił swoją osobowość po całej planetoidzie. Wyobrażasz sobie, jakie to było uczucie dla mnie przekraczać tę granicę, wkradać się w aurę tej istoty? Domyślasz się, czym jestem, księżulku. Byłam zaprzeczeniem wszystkiego, co reprezentowała sobą ta postludzka anomalia wyhodowana w macicy Kościoła. Przytomność straciłam kilkanaście minut po wejściu w atmosferę. Psychokrystalika pojazdu poszła w moje ślady niedługo później. To, że mój ścigacz rąbnął w ziemię tylko kilkaset metrów od ruin twierdzy Abreu, to był czysty zbieg okoliczności. Potem tylko migały pojedyncze obrazy. Wychudły drągal z zdziwieniem w oczach opuszkami palców wrzynający się w niemal nieprzebijalne syntstopy, z których wykonano pancerz statku. Smak pyłu w ustach, gdy wyciągał mnie za nogę z pojazdu. Mówił coś o głupich kurwach. Nie jestem głupia.
Ocknęłam się na ruinach twierdzy Abreu. Z psychokrystalicznego konstruktu pozostał wielki, głęboki na kilkadziesiąt metrów krater. Pył był jak gęsta zawiesina, można było brodzić w nim po kolana, wdzierał się do płuc z każdym oddechem. Dookoła mnie rozciągała się pustka. Oddychałam pustkopowietrzem, patrzyłam na poranione o pustkoskały dłonie. Tam wszystko było pustką, która tkwiła z rzeczywistością w jakimś dziwnym kompromisie. Niby kamień a pustka, niby stoję na twardym gruncie, a to ledwie pustka w stałym stanie skupienia. Nie znam się na technomistyce, równania Traversa to dla mnie niezrozumiałe regułki z zakurzonych słowników, kiedy słuchałam twojego naukowego bełkotu, to niewiele z tego zrozumiałam. Ja to odbierałam inaczej. Ja czułam leniwą, sączącą się grozę. Niszczyciel to nie kulminacja, doskonała anomalia, nic z tych rzeczy. Ty o nim mówiłeś z jakimś chorym podziwem – ale to pokłosie prania mózgu, które zafundował ci Kościół. Dla mnie Niszczyciele to po prostu plugastwo, dowód na to, że coś tak żałosnego jak istota ludzka nigdy nie powinno poznać sekretu stworzenia. Trochę mi zajęło, zanim wyszłam z tego krateru. Wymiotowałam kilka razy, o dziwo, pomogło. Udało mi się wyrzucić, co było we mnie z Trupieja i poczułam się sobą. On sam z kolei odizolował się na tyle, na ile mógł, za co byłam mu niepomiernie wdzięczna. I dopiero wtedy go zobaczyłam. Niesamowicie wysoki. Staroświeckie spodnie, rozchełstana i poszarpana koszula, spod której prześwitywała upiorna bladość. Przed kimś takim nawet światło słoneczne musiało spierdalać. Tylko twarz miał nienaturalnie ludzką. Taką zmęczoną. – Po co tu jesteś? Nie pytanie. Wyzwanie. – Chciałam tylko spojrzeć mu w oczy – spróbowałam odpowiedzieć tym samym tonem. Bałam się go. Bałam się go tak bardzo, że uginały się pode mną nogi. Nie wiem, który strach był bardziej paraliżujący – strach przed nim, czy świadomość, że potrafię się bać. Jeśli Mesjasz wytrzymał z nim więcej niż pięć minut w równym starciu, to teologia dostała odpowiedź na pytanie, ile Boga było w Synu Człowieczym. Skład Mesjasza musiał wynosić osiemdziesiąt procent czysto boskiej mocy i dwadzieścia procent człowieczeństwa najlepszego sortu. A to i tak było za mało na to ponure bydlę. – Tylko? Znowu ten głęboki wdech. Zdałam sobie sprawę, że on po prostu zaciąga się tym powietrzem, jak dymem papierosowym. Ludzie się zastanawiają, w którym momencie Watykan totalnie przegiął pałę w eksperymentach z syntezą psychokryształu. Ja stałam wpatrzona w dwa i pół metra odpowiedzi. – Co masz zamiar zrobić potem? – Odlecieć stąd, Niszczycielu. Tutaj nic po mnie, przybyłam by poświadczyć na własne oczy, że to już koniec. Gra się wreszcie skończyła. Śmierć Mesjasza oznacza, że ja też już jestem niepotrzebna. Wyszczerzył się czernią zębów. – Myślisz, że to takie proste? – A co kurwa ze mnie za Antychryst, Niszczycielu, jeśli Kościół już sprzątnął Mesjasza? Ja też jestem córką swojego ojca. Brak lojalności wyssałam od niego z pierwszą lekcją kazirodztwa. Nie interesuje mnie ta gra. Powściągnął uśmiech. Wszystko dookoła zamarło w śmiertelnej gotowości do pozostania w tym stanie. Żonglerka paradoksami, tanie sztuczki z nibyabsolutem. Co ja bym dała, żeby umieć takie rzeczy. – Posłuchaj mnie uważnie, Irena. Jeśli nie chcesz, żebyśmy walczyli tu i teraz, nigdy nie przywołuj swojego pochodzenia. Rozumiesz to? Ostrożnie skinęłam głową. Nie chciałam go prowokować i nie pragnęłam z nim walczyć. Nie dlatego, że nie pragnęłam wepchnąć mu w gardło całej jego mocy. Po prostu, ja w odróżnieniu od Mesjasza, nie rzucałam się na silniejszych. Nie twarzą w twarz. Ten skurwysyn też miał plecy. – Pokaż mi drogę do niego. Wskazał chmurę pyłu niedaleko krateru. Gdy przyjrzałam się uważniej, dostrzegłam blado rysujące się kontury skarlałego budynku. Wolno ruszyłam w tamtą stronę. Odprowadził mnie wzrokiem, nie odzywając się słowem.
To była mała kapliczka. Trupiej zbudował ją z martwego psychokryształu, który zlał nieudolnie w parodię budynku sakralnego. Nie wyglądało to zbyt okazale, choć musiał wysilić cały zmysł estetyczny, jaki posiadał, by zaprzeczyć swojej definicji Niszczyciela. Weszłam. Nie zdziwił mnie brak jakiegokolwiek wystroju wnętrza. Nagie ściany, trochę żużlu i ukrzyżowany mężczyzna na środku sali. Psychokryształ okrywał jego nagie ciało niczym szron. Abreu wisiał rozpięty na dwóch poczerniałych skamielinach niezdarnie zbitych w imitację krzyża. To, co Biblia nazwałaby raną w boku, w praktyce było ziejącą dziurą o średnicy przynajmniej dwudziestu centymetrów. Majestatu nie przydawało też, że lewe ramię miał połamane w kilku miejscach. Nie podeszłam bliżej, nie miałam ochoty przekonać się, co za psychotyczne algorytmy Trupiej wsyntezował w ten inteligentny szron. Nie chciałam mimowolnie zainicjować jakiegoś algorytmu zmartwychwstania. Jeszcze kurwa brakowało mi tam do szczęścia nagiego Mesjasza z jednym otworem za dużo. – Trochę nie tak to miało wyglądać, prawda? – mruknęłam pod nosem. Podsunęłam sobie jakiś poczerniały kloc, który mógł być zarówno fragmentem jego twierdzy, elementem flory jak i żywą istotą i usiadłam, patrząc w te smutne, wiedzące oczy. – Miałeś nadejść w chwale. Miecz wychodzący z ust, surmy anielskie, potężne zastępy. Miałeś przyjść i zakończyć cały ten burdel, tak jak to było w scenariuszu. Zdajesz sobie sprawę, w co nas wszystkich wpakowałeś? Z jego twarzy bił błogosławiony spokój. Wyglądał, jakby się uśmiechał. Jakby był z siebie niesamowicie dumny, że przerzucił swoje brzemię na innych. Misja, do której został powołany, stała się teraz udziałem nawiedzonego księdza i zbuntowanej kukły Kościoła o pokaleczonej duszy i pokręconym umyśle. – Nie, ja nie jestem kapłanem o sercu pełnym wątpliwości. Mnie nie olśnisz tanimi sztuczkami. To już nie jest moja gra. Gadałam do trupa. Wiem, jak to brzmi, ale chrześcijanie robili tak niemal od zarania swojej religii. Abreu był technicznie martwy ponad wszelką możliwość. W kategoriach absolutu jego zmartwychwstanie było poza wszelką skalą możliwości. Był po prostu za bardzo martwy, by zmartwychwstać. Wreszcie koniec. Byłam wolna. Sprawdziłam co miałam sprawdzić, upewniłam się osobiście. Teraz już nikt nie mógł mi nic zrobić. Wyszłam z kapliczki, szukając wzrokiem Trupieja Ptasznika. Stał niedaleko, wpatrując się we mnie. – Zabity na śmierć, Trupieju – rzuciłam, idąc w jego stronę. – Nic już tu po mnie, odlatuję stąd. Zaśmiał się, jeśli tak można nazwać chrapliwy kwik, który wydobywał się z niego. Trwało to dłuższą chwilę, gdy tak rechotał, a ja starałam się dociec o co mu chodzi. Potem dopiero pojęłam. Bawił się zdegenerowanym fragmentem jakiegoś psychokrystalicznego urządzenia. Podobieństwo do centralnego układu sterującego mojego statku było widoczne gołym okiem. – Powiedz mi jeszcze, jak masz zamiar to zrobić – powiedział, gdy przestał się śmiać.
Utknąć w jednym miejscu z nawróconym Niszczycielem i ukrzyżowanym Mesjaszem. Nie dostrzegałam żadnych perspektyw na uniknięcie obłędu. Jego pierwszymi zaczątkami były próby konstruowania dialogu z Trupiejem. Iwanem Nikołajewiczem. |