„Moją łodzią podwodną” Ayoade udowadnia, że potrafi bawić się w kino. Do tego w żadnym stopniu nie zatracił młodzieńczych marzeń o wielkich uczuciach – nie deprecjonuje ich, a pozostawia nadzieję, ku uciesze głodnego kinowej „prawdy” widza.  |  | ‹Moja łódź podwodna›
|
Recenzja nadesłana na Konkurs Esensji. Jeśli za za realizację filmu pełnometrażowego zabiera się jeden z czołowych twórców indie rockowych teledysków, soundtrack do tego tworzy jeden z muzyków, dla których klipy były robione, a wszystko okraszone jest nowomodną hipsterską konwencją i inteligentnym scenariuszem, produkt musi się spodobać. Tak też jest w przypadku debiutanckiego filmu Richarda Ayoade „Moja łódź podwodna”. Neurotyczny aspołeczny piętnastolatek z romantycznym podejściem do miłości walczy o wybrankę swego serca… Luba jest uosobieniem wszystkiego, co romantyczności przeciwne i niezbyt klei się do marzycielskiego nerda. Właśnie o erotycznych perypetiach tego pierwszego traktuje filmowa adaptacja powieści Joe Dunthorne’a. Problemy sercowe młodzieży – temat przerabiany wielokrotnie. Różne były oblicza kinowych ochów, dziewiczym cierpieniem spowodowanych: od „genitalno szarlotkowych” (seryjny „American Pie”), przez mimozowato gejowskie (filmy Xaviera Dolana), aż po kiczowato niewinne (typu „Szkoła uczuć”). „Submarine” sytuuje się gdzieś między dwoma ostatnimi nie wpisując się jednak w obręb żadnej z tych kategorii: ma być i jest nietypową historią. Z „Wyśnionymi miłościami” wspólny ma jedynie bezpretensjonalnie narcystyczny, a przez to być może trochę irytujący, ton młodzieńczej, naiwnej narracji (istnego strumienia świadomości). Adaptacja brytyjskiej powieści zdecydowanie przechyla jednak szalę na niekorzyść autora „Zabiłem moją matkę”. Ayoade udowadnia, że ironiczny humor doprawiony słodko – gorzkim sądem o kalejdoskopie uczuć nastoletniego erudyty ciekawszy jest i prawdziwszy w gruncie rzeczy od obrazu przewrażliwionego chłopca, którego świat zrozumieć nie może. Jeśli szukać klimatycznych porównań, nad dziełem Brytyjczyka unosi się duch opowieści Woody’ego Allena. Richard sam zresztą w wywiadach namiętnie cytuje co lepsze aforyzmy twórcy „Manhattanu” ujawniając przy tym niejako scenariuszowe inspiracje. Historia piętnastoletniego Olivera Tate’a (w wersji powieściowej – bohatera z początków XIX wieku) celująco przeniesiona została na grunt kinowy: filmowy Oliver (Craig Roberts – pyzata, młodsza wersja autora muzyki 1), lidera Arctic Monkeys) nie rzuca już tylko literackimi odnośnikami (a było ich w powieści multum), lecz i zaczerpniętymi z X muzy. Niezwykłą radość sprawia widzowi odkodowywanie tropów pozostawionych przez reżysera mających swoje źródła w filmach Godarda, Truffauta, w „Buszującym w zbożu” – by wspomnieć tylko te ujawnione przez twórcę. Mimo pozornego braku podłoża społecznego i kulturalnego (nie wiadomo, kiedy rzecz się dzieje), właśnie te odnośniki, jak również quasi epistolarna narracja bezpośrednio zapoznają widza z bohaterem. Zdaje się chwilami, jakby to chłopak tworzył świat przez nas oglądany – nie jesteśmy pewni, co jest prawdziwe, co jest natomiast wyobrażonym spełnieniem kinowej konwencji, którą przesiąkł Oliver. Idealną realizacją tego oryginalnego spojrzenia na świat jest opisujący dwutygodniową miłość teledyskowy filmik Tate’a – swoisty pastisz ku chwale hipsterskich zboczeń artystycznych. Nawet przez scenografię, w wystroju pokoju bohatera, Ayoade puszcza do widza oczko: bogactwo rekwizytów odnosi widza do wątków i postaci znanych z literatury i kina. Do tego pierwszoosobowa narracja młodego prawiczka tak nas wciąga, że wspominając własne podboje miłosne z litościwym rozrzewnieniem oglądamy siódme poty Olivera, który dla zdobycia ukochanej zrobi wszystko. Subiektywne opowiadanie wespół z dowolnością historyczną jest oczywiście pewnym pójściem na łatwiznę, lecz właśnie te elementy czynią z „Łodzi podwodnej” film tak nietypowy. Rzeczywistość przetrawiona przez młodego oryginała daje nam dziwaczny, tym samym arcyciekawy obraz: najpierw jego samego (miłośnika Nietzschego, nałogowo marzącego o własnym pogrzebie; potrafiącego wszystko wytłumaczyć za pomocą intelektu, a jeśli ten wyjątkowo zawiedzie – konwencją filmową), ojca (zdolnego uprawiać miłość tylko przy klimatycznie przyciemnionej lampce), matki (mającej NewAge’owskie ciągoty) i samej lubej (zimnej, po trosze sadystycznej piromanki, o sceptycznym podejściu do miłości). Oliver patrzy na rzeczywistość przez pryzmat melodramatycznej konwencji. Dopiero życie – nie książki, pozwala przełamać schematy i zniszczyć mity, wiarę w które pokładał młody marzyciel. Przekornie jednak historia nie poucza o beznadziejności stosowanych na randce czerwonych baloników, krawatu pod szyją i czerwonego wina na stole. Ayoade pozostawia nadzieję, że szczęśliwy „the end”, mimo piętrzących się na drodze do miłości przeszkód, czasem i w prawdziwym życiu dojść może do skutku. 1) Akustyczny dwudziestominutowy soundtrack to zupełna nowość w dorobku lidera indie rockowej formacji; idealnie wpasowuje się – muzycznie i tekstowo – w pierwszoosobową narrację Olivera Tate’a.
Tytuł: Moja łódź podwodna Tytuł oryginalny: Submarine Rok produkcji: 2010 Kraj produkcji: USA, Wielka Brytania Data premiery: 27 stycznia 2012 Gatunek: dramat, komedia Ekstrakt: 70% |