Wrocławski cykl koncertowy „City Sounds” trwa: 11 marca zagrały w klubie Eter grupy Little Dragon i Sinusoidal. Nowocześnie, ale wraz z echami przeszłości. I z korzyścią dla słuchaczy.  | ‹City Sounds: LITTLE DRAGON›
|
Little Dragon, szwedzki zespół o japońskiej twarzy wokalistki Yukimi Nagano, wyruszał do Wrocławia już w listopadzie. Początkowo bezskutecznie: ze względu na chorobę basisty podróż odrobinę się przedłużyła, by szczęśliwie dobiec końca w minioną niedzielę. Zanim jednak, z czteromiesięcznym opóźnieniem, formacja trafiła na oczekującą jej scenę, rozbrzmiało preludium w wykonaniu Sinusoidal. Wrocławski duet miał – wedle zapowiedzi organizatora – wystąpić w rozszerzonym, sześcioosobowym składzie, co okazało się tylko częścią prawdy. Racja, Michał Siwak służył widzom elektroniką, racja, śpiewała Adrianna Styrcz, która niegdyś, ze stratą dla programu, ale być może z pożytkiem dla siebie, nie wygrała polskiej edycji „X Factora”. Obok wszakże zagrało więcej, niż planowano, bo jeszcze pięciu muzyków: perkusji, basowi (z rzadka: kontrabasowi), gitarze i trąbce towarzyszył również saksofon. Tym bardziej przeto można było niekiedy zapomnieć o bitach i pomyśleć, że słucha się grupy jazzujących Murzynów, bynajmniej nie młodego pokolenia. To jednak chwile; zwykle nowocześniejszy aspekt twórczości Sinusoidal, ten z pogranicza ambientu i trip-hopu, dawał o sobie znać wyraźnie. Osobnym bohaterem został zaś, zgodnie z oczekiwaniem, zadziorny głos panny Styrcz, który zdaje egzamin zarówno, gdy szepcze, gdy pozwala się elektronicznie przetworzyć, jak i podczas improwizacyj, wokaliz czy krzyków. Co prawda nie sposób uznać, że charyzmatyczna dziewczyna ukradła koncert swoim towarzyszom – nawet jeśli zalotnie przy tym tańczyła – ale tylko dlatego, że całej grupie występ się udał. Szkoda, iż publiczność przyjęła go raczej bez entuzjazmu. Tymczasem minęło czterdzieści minut, wrocławianie podziękowali zgromadzonym, trochę – niedługo – potrwała przerwa, wzrosła gęstość tłumu, zmalała ilość powietrza i oto na scenie zjawiło się czterech Szwedów oraz Szwedka japońskiego pochodzenia. Zwróciło uwagę bardziej jednorodne instrumentarium: tradycyjną perkusję i gitarę basową – basista zresztą nie stronił od syntezatora – zdominowała elektronika. Koncertem rządził kraftwerkowski w duchu rytm, zwykle przez ową elektronikę generowany; niekiedy za pośrednictwem pałeczek, jako że nie zabrakło i „sztucznych” bębnów. Utarty schemat każe tutaj napisać – i nie myli się – że Mały Smok na żywo nabiera energii; w tym razie za takie wrażenie odpowiada nie tylko głośność, ale i wszechobecne, mocno zaznaczane kosmiczne efekty. Little Dragon zaproponowali bowiem całą paletę syntetycznych tonów: od klasycznej elektroniki przez niemal spacerockowe pasaże po – grające tu niebłahą rolę – dźwięki skłaniające do tańca, do którego zresztą namawiała nader ruchliwa Yukimi Nagano. Rozgrzewała jako showmanka, uspokajała jako wokalistka: bywało, że jej śpiew kontrastował z hałasem i – będąc najbardziej popową stroną wieczoru – łagodził ostre brzmienie tła. Choć ważną funkcję pełniła podczas występu powtarzalność, różnice między poszczególnymi utworami Małego Smoka zdały się na tyle duże, że zabrakło powodów do znużenia. Muzyka porywała więc do ruchu przez półtorej godziny, a potem przez kilka bisów. To nie był – w przeciwieństwie do, dla przykładu, spektaklu Lamb, którzy grali niedawno w ramach tego samego cyklu – magiczny koncert; ja przynajmniej nie zostałem zaczarowany. Jednak, bez pretensji do prowadzenia rytuału, Szwedzi dali świetną okazję, by uwolnić się od nadmiaru energii. I może również: by przypomnieć sobie, jak mocno – i z jaką klasą – muzykę popularną ukąsiły roboty z Kraftwerk. Bo tam przecież, jeszcze przed rzeką synthpopu i trip-hopu, wypada szukać źródeł twórczości Little Dragon, co ich występ dobitnie pokazał.
Cykl: City Sounds Miejsce: Wrocław, Eter Od: 11 marca 2012 Do: 11 marca 2012 |