powrót; do indeksunastwpna strona

nr 3 (CXV)
kwiecień 2012

Strachy z lamusa?
James Watkins ‹Kobieta w czerni›
„Kobieta w czerni” Jamesa Watkinsa od początku traktowana była przede wszystkim jako sprawdzian dla Daniela Radcliffe’a, aktora szalenie popularnego i znakomicie opłacanego, ale rozpoznawalnego tylko dzięki jednej roli. Młody aktor miał tym filmem udowodnić, że potrafi odnaleźć się w doroślejszym repertuarze i jest w stanie zagrać bohatera, który z problemami radzi sobie bez pomocy czarodziejskiej różdżki. Ale to nie wszystko. „Kobieta w czerni” miała też wytyczyć nowy kierunek dla reaktywowanej po trzech dekadach niebytu wytwórni Hammer, słynącej niegdyś z gotyckich opowieści grozy.
ZawartoB;k ekstraktu: 60%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Recenzja nadesłana na Konkurs Esensji.
Fabuła filmu Jamesa Watkinsa odnosi się do najbardziej klasycznego modelu horroru – historii domu, w którym straszy. Radcliffe gra Arthura Kippsa, młodego prawnika, samotnie wychowującego kilkuletniego synka. Kipps ciągle nie poradził sobie ze śmiercią ukochanej żony, przez co mocno zaniedbuje swoje obowiązki służbowe. Ostatnią szansą na utrzymanie posady staje się dla niego nietypowe zlecenie – ma wyjechać na prowincję, by uporządkować dokumenty zmarłej niedawno wdowy, która mieszkała w wyklętej przez miejscową ludność posiadłości na mokradłach. Nietrudno się domyślić, że Arthur szybko porzuci przeglądanie papierzysk i zajmie się czymś o wiele bardziej interesującym, ale też o wiele bardziej niebezpiecznym – odkrywaniem tajemnicy opuszczonej rezydencji.
Nie dajmy się jednak zwieść klasycznej fabule, wiktoriańskiej scenografii i kostiumom sprzed stulecia – „Kobieta w czerni” horrorem staroświeckim nie jest i być nim nawet nie próbuje. Reżyser James Watkins, choć zekranizował modelową opowieść o duchach, uległ pokusie wykorzystania najbardziej nowoczesnych metod straszenia. Na widza co chwilę coś wyskakuje lub pojawia się niespodziewanie przy taktach złowieszczej muzyki. Upiory świecą czarnymi ślepiami, suną po słabo oświetlonych korytarzach, wychodzą z pogrążonych w mroku bagien i efektownie syczą prosto w oko kamery. I choć tego typu zagrania powodują nagłe skoki ciśnienia, działają w sposób rozczarowująco krótkotrwały. Watkins nie próbuje zbudować klimatu zagrożenia, atmosfera jego filmu nie gęstnieje ani na chwilę. „Kobieta w czerni” straszy tylko wtedy, kiedy czymś widza zaatakuje. Podczas większości pozostałych scen pozostajemy na jej wiktoriański mrok niemal całkowicie obojętni.
Widać tu wyraźną różnicę między filmem Watkinsa, a wcześniejszą ekranizacją powieści Susan Hill, dokonaną w 1989 roku przez Herberta Wise’a. W starszej, w pewnych kręgach kultowej, wersji nie było ani efektów komputerowych, ani nagłych skoków kamery. Cała siła tego stonowanego, telewizyjnego horroru tkwiła w umiejętnym budowaniu napięcia i idealnym wyważeniu poszczególnych składników fabuły. Z każdą kolejną minutą seansu atmosfera gęstniała coraz bardziej, a widz zmuszony był siedzieć coraz bliżej skraju fotela. O wiele umiejętniej operowano tam też tajemnicą tytułowej kobiety w czerni. Mieszkańcy miasteczka byli wyraźnie skryci i nieufni, ale nie traktowali też głównego bohatera jak nieprzyjaciela. Młody prawnik musiał mozolnie docierać do prawdy na własną rękę, a widz, wciągnięty w wir zagadkowych wydarzeń, robił to razem z nim.
W nowej wersji jest zgoła inaczej. Miejscowi stanowią raczej zbiór horrorowych klisz niż grupę prawdziwych ludzi. Już od pierwszej sceny są do Arthura nastawieni przesadnie wrogo – nie pozwalają mu wynająć pokoju w miejscowej gospodzie, próbują na siłę przekonać go, by opuścił miasteczko, przez co do widza docierają niezbyt subtelnie podane sygnały, że bohater ma do czynienia z miejscem w jakiś sposób przeklętym. Co gorsza, tajemnica rozwiązuje się już w połowie filmu i od tego momentu nie ma w scenariuszu żadnej intrygującej wolty.
Wbrew pozorom, nie oznacza to wcale, że „Kobieta w czerni” jest horrorem nieudanym. W drugiej części filmu Watkins przygotował kilka inteligentnie przemyślanych rozwiązań fabularnych, które nie pozwalają na nudę. Co prawda większość z nich to schematy wytarte jak stuletnia płyta nagrobna, ale brytyjski reżyser posiada dar inscenizacyjny, pozwalający na zaangażowanie widza w przedstawiane wydarzenia. Pomimo że znamy rozwiązanie zagadki, chcemy dowiedzieć się, jak główny bohater poradzi sobie z ciążącą na miasteczku klątwą. Oglądamy więc Daniela Radcliffe’a, doprowadzonego do ostateczności i próbującego pokonać zjawę. Scenografia wygląda kunsztownie i stylowo, zdjęcia są ładnie skomponowane, a Radcliffe, choć rolę ma dość prostą, na naszych oczach zrzuca z siebie pelerynę słynnego czarodzieja. Trudno wyrokować, czy „Kobieta w czerni” będzie momentem przełomowym w jego karierze, bo postać Kippsa jest zbyt jednoznaczna i nieskomplikowana, by na jej podstawie ocenić umiejętności młodego aktora. Ważniejsze jest raczej to, że Radcliffe, będąc w dość trudnym momencie kariery, poradził sobie z nową rolą całkiem nieźle.
O realnym strachu czy niepokoju nie ma mowy, o odrodzeniu staroświeckiego horroru także. Ogląda się to jednak z niemałą przyjemnością, przełamywaną od czasu do czasu przez nagłe ataki różnego rodzaju upiorów. „Kobieta w czerni” w żadnym wypadku nie jest horrorem wiktoriańskim. To film w pełni współczesny, ubrany jedynie w wiktoriańskie szaty. I choć zdecydowanie wolę subtelną grozę w wykonaniu Herberta Wise’a, muszę przyznać, że ta filmowa przebieranka wyszła Watkinsowi całkiem przyzwoicie.



Tytuł: Kobieta w czerni
Tytuł oryginalny: The Woman in Black
Reżyseria: James Watkins
Scenariusz (film): Jane Goldman
Rok produkcji: 2011
Kraj produkcji: Wielka Brytania
Dystrybutor: Best Film
Data premiery: 2 marca 2012
Gatunek: dramat, horror
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w: Kulturowskazie
Ekstrakt: 60%
powrót; do indeksunastwpna strona

85
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.