Biorąc pod uwagę „kreatywność” twórców horrorów i próby (coraz mniej udane ostatnimi czasy) bawienia się z konwencją, miło popatrzeć jest na klasyczny horror. To się sprzeda! Tak najwyraźniej myśleli twórcy „Kobiety w czerni” i, żeby jeszcze podeprzeć gwarantowany sukces, dorzucili nieodżałowanego Daniela Radcliffe′a. Czy faktycznie tak wyszło? Tylko w połowie…  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Na pewno dużym atutem filmu był sam początek – tutaj chwała za dobrze zestawioną muzykę i obraz: koniec XIX wieku, trzy dziewczynki bawią się lalkami. Nagle wstają i, wiedzione jakimś dziwnym, nienaturalnym odruchem, ruszają w stronę okna. Potem: piękne ujęcie na otwierane okno, slow-motion i wrzask matki. Plus tytułowa kobieta w czerni. Może nie majstersztyk, ale dzięki nasyceniu kolorów przyjemnie się to oglądało. Problem w tym, że bezsprzecznie największym atutem już w połowie filmu okazują się być właśnie barwy, oświetlenie, ładne ujęcia, dopieszczona scenografia i niezła muzyka. Reszta – mniej lub bardziej kuleje. Niemniej – wizualnie jest ślicznie: scenarzystka zadbała o to, by powiktoriańskie elementy wręcz wyciekały z ekranu i dzięki temu można spokojnie wszelkie dłużyzny pominąć rozkoszując się detalami. Daniel Radcliffe wciela się tutaj w postać młodego prawnika po przejściach (bo, zgodnie z wszelkimi założeniami, osoby po przejściach są bardziej wystawione na kolejną traumę i widz jeszcze bardziej im będzie współczuł). Arthurowi po zmarłej w połogu żonie pozostał tylko synek, Joseph. Mimo że jest to koniec XIX w., a nowoczesne nurty psychologiczne raczej nie miały szans dotrzeć, dziecko wyraża się w sposób wręcz wzorcowy: maluje swoją sytuację rodzinną, doskonale opisuje swoje uczucia i tym samym doprowadza Arthura do jeszcze większego poczucia winy. Oczywiście szef kancelarii bynajmniej nie jest równie empatyczny i wysyła Arthura w sam środek niczego, by ten uporał się z papierkową robotą po śmierci jednej z ich klientek, pani Drablow, i przy okazji sprawdził aktualność testamentu. Niestety, po przybyciu okazuje się, że autochtoni wcale nie mają ochoty na współpracę – wręcz przeciwnie, chcą wykurzyć młodego prawnika z powrotem do Londynu. Wyjątkiem jest zamożne małżeństwo Dailych… które zresztą też ma swoje niewielkie trupy w szafie. Patrząc na fabułę z szerszej perspektywy – horror ten to nic innego, jak klasyczny duet „szkiełko i oko”, pomiędzy którymi stoi rozdygotany Arthur Kipps. Szkiełkiem jest stary Daily, okiem – wszyscy inni. Oczywiście, nie będzie praktycznie żadnym spoilerem stwierdzenie, że mickiewiczowska konsekwencja dotknie tu każdego, a Arthur wpadnie na pomysł, na który nikt inny nie wpadł (dobra, czepiam się, terror robi swoje) i postanowi pozbyć się ducha. A co robi tytułowa kobieta w czerni? Cóż, to niewiasta, która sobie radośnie grasuje po opuszczonym domu i wiosce (tak przynajmniej sugerują pierwsze doświadczenia Arthura), a która raczej nie należy do grona przyjaznych duchów. Można by napisać w tym momencie: sztampa. Coś jednak mnie powstrzymuje przed użyciem tego słowa i raczej wolałbym tutaj sformułowanie: klasyk. Całość jest skonstruowana całkiem nieźle i dobrze się ogląda, mimo nawet największego zarzutu w stronę twórców, czyli Daniela Radcliffe’a. Owszem, chłopak wyraźnie zmężniał i dorósł do roli, jednak przez dużą część filmu prezentuje jeden i ten sam szczękościsk udręczonego bohatera romantycznego. To trochę przeraża, bo nie pamiętam, bym narzekał na niego przy Harrym Potterze. Może to po prostu kwestia mojego czepialstwa, ale to właśnie Arthur w jego wykonaniu męczył mnie w tym filmie najbardziej. Reszta – to ponury, leniwy horror. Może nie wywarł na mnie jakiegoś gigantycznego wrażenia, jednak dobrze się sprawdza w roli filmu grozy. Znajdzie się parę strasznych elementów, wszystko jest logicznie powiązane, okraszone wizualnie, bez zbędnych fajerwerków… …i tylko zakończenie wywołało u mnie lekki niedosyt. Ale może ja się czepiam?
Tytuł: Kobieta w czerni Tytuł oryginalny: The Woman in Black Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: Wielka Brytania Data premiery: 2 marca 2012 Gatunek: dramat, horror Ekstrakt: 70% |