Béla Tarr to twórca konsekwentnie rozwijający swoją wizję kina, dzięki której powstało m.in. siedmiogodzinne „Szatańskie tango” (1994). „Koń turyński” również stanowi wyzwanie dla odbiorcy. Czarno-biały, trwający 146 minut, nieśpieszny i złożony z powtarzających się motywów film może odrzucić lub zafascynować już na samym wstępie. Reżyser bezkompromisowo realizuje swoje założenia i zdaje się nie przejmować niczym innym – jego dzieło stanowi uniwersum zamknięte i samowystarczalne. To, czy widz je zaakceptuje, to kwestia raczej drugorzędna.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Filmografię Tarra można wpisać w modny ostatnio nurt „slow cinema”, zwany także neomodernizmem, łączony z takimi twórcami jak Aleksander Sokurow, Apichatpong Weerasethakul, Tsai Ming-Liang czy Carlos Reygadas. Styl ten charakteryzuje spokojne tempo narracji, długie ujęcia, dystans do prezentowanych wydarzeń czy minimalizm formalny. Taki sposób opowiadania kładzie nacisk przede wszystkim na rytuały codzienności, określony rytm oraz „rzeźbienie w czasie” (według postulatu Andrieja Tarkowskiego). „Slow cinema” ma swoich zwolenników i przeciwników – w dobrym wydaniu, kino tego rodzaju może być szczególnym doświadczeniem, kwestionującym nasze przyzwyczajenia i uruchamiającym świeżą perspektywę; w wydaniu złym może stać się stereotypowym „filmem festiwalowym”, pretensjonalnym i alienującym widownię. „Koń turyński” może być jednym i drugim, w zależności od nastawienia i gustu odbiorcy. Trudno jednak odmówić mu mistrzostwa w obrębie tej estetyki. Tradycyjnie rozumiana narracja i dialogi zostały tu okrojone do minimum, jednak piękno starannie skomponowanych obrazów i sugestywnej warstwy dźwiękowej to wartości nie do przecenienia. Wystarczy cierpliwość i skupienie, żeby odnaleźć w tym sens i docenić dyscyplinę w wykorzystaniu filmowych środków wyrazu. „Koń turyński” to według zapowiedzi już ostatni film węgierskiego reżysera. I rzeczywiście, ostateczność i świadomość końca rzeczy emanuje tutaj z każdego długiego ujęcia. Béla Tarr jest niewątpliwie perfekcjonistą, choć rywalizuje już jedynie z samym sobą. Z wielkim pietyzmem podchodzi do każdej kompozycji kadru, każdej skomplikowanej jazdy kamery, każdego statycznego ujęcia. Z żelazną konsekwencją rozkłada żmudne repetycje z niewielkimi różnicami, stopniowo dekonstruując niewielki świat dwójki bohaterów, aż pozostanie jedynie ciemność. Ta Księga Rodzaju à rebours przygniata swoją apokaliptyczną atmosferą, brakiem nadziei i dramatem upływającego czasu. Jednak z każdym powrotem charakterystycznego motywu muzycznego Tarr znajduje także w swojej ponurej wizji pewną wzniosłość i rzadkie chwile smutnego piękna, wspaniale sfotografowane w czerni i bieli przez Freda Kelemena. „Koń turyński” nie oszczędza widza, pozostawiając mu niewiele punktów zaczepienia, ale jednocześnie wciąga już od pierwszej, brawurowej sekwencji z pędzącym powozem, aż do gorzkiego końca.
Tytuł: Koń turyński Tytuł oryginalny: Torinói ló, A Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: Francja, Niemcy, Szwajcaria, Węgry Data premiery: 30 marca 2012 Czas projekcji: 150 min. Gatunek: dramat Ekstrakt: 80% |