powrót; do indeksunastwpna strona

nr 3 (CXV)
kwiecień 2012

Przy herbacie: Jak mieć Saurona za szefa i przeżyć
W ramach polecania godnych uwagi fanfików postanowiłam zająć się jednym z moich najulubieńszych. Akcja toczy się w Śródziemiu w Pierwszej Erze (czyli setki lat przed dziejami opisanymi we „Władcy Pierścieni”). Jak wyglądałby dziennik inteligentnego orka o sarkastycznym poczuciu humoru, zmuszonego do asystowania przy przedziwnych eksperymentach Saurona?
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Od pewnego znajomego usłyszałam, że Rosja jest potęgą, jeśli chodzi o fanfiki tolkienowskie. Zresztą jeden nawet wydano u nas drukiem, nazywa się „Ostatni władca Pierścienia” i ukazuje wydarzenia z powieści Tolkiena w wersji propagandy mordorskiej. Farit Achmedżanow w swoim „Dzienniku pewnego orka” poszedł podobnym tropem, jednak postawił na humor i groteskę. Oglądamy zatem codzienne życie mieszkańców Angbandu – twierdzy złego Morgotha, któremu za wszelka cenę stara się przypodobać Sauron. W celu przypodobania prezentuje różne wynalazki mające zwiększyć siłę bojową orczej armii. Niestety, ani pomysł marszu pod wodą, ani miniaturyzacja, ani zbroja pozbawiona szczelin (również na oczy) jakoś nie odnoszą sukcesów…
Prawdę mówiąc, gdyby nie zwolnienie od musztry, nie trudziłbym się i poradził Sauronowi nie przemęczać się i ubić ich wszystkich za jednym razem. I tak ta partia była prototypowa. Chcieli ich zrobić jeszcze zacieklejszymi, ale przedobrzyli i wszyscy jak jeden mąż są łysi i jąkają się. Prócz tego wszyscy kuleją na prawą nogę. Wielki Boss pod karą śmierci zabronił im chodzić w szyku. My to jeszcze nic, ale Balrogi od śmiechu mocno się grzeją i przetapiają się na najniższe piętra.
Sprawozdania z laboratorium Saurona przeplatają się z opowieściami z frontu: oczywiście walki z elfami polegają głównie na panicznych ucieczkach, a w obozach wojskowych panuje chaos. Glaurung (swoją drogą, jeden z bardzo nielicznych w fantasy nielotnych smoków; zresztą pod względem umysłowym też nie jest zbyt lotny…) z upodobaniem pożera swoich, zaś wysłany na poszukiwanie Gondolinu błąka się przez pół kontynentu.
Jak widać z cytatu, „Dziennik” jest pisany w pierwszej osobie, dzięki czemu narracja jest bardziej emocjonalna (i dzięki temu humorystyczna) oraz potoczna (i dzięki temu humorystyczna). Narrator wplata w swoje wypowiedzi ironiczne komentarze, na przykład nazywając swoich nieudolnych przełożonych imionami wybitnych dowódców lub naukowców z naszego świata. Należy zauważyć, że imiona z naszego świata pojawiają się również w przypadku balrogów – konkretnie, chodzi o nazwy wulkanów. Aso i Tolbaczyk brzmią jeszcze dość enigmatycznie, ale już przy Wezuwiuszu nie można mieć wątpliwości.
Należy też pochwalić przekład – Tomasz Piątkowski i Tigran Latchinian rewelacyjnie wywiązali się z zadania. Nie wiem, czy to specyfika rosyjskiej gawędziarskiej narracji czy większa łatwość tłumaczenia ze słowiańskiego na słowiański, ale nie po raz pierwszy napotykam rosyjski tekst pisany tak żywym i humorystycznym stylem (polecam szczególnie „W torebce nie ma życia”. opublikowane niegdyś w Science Fiction).
powrót; do indeksunastwpna strona

69
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.