Profanacja gatunku, parodia dzieł Ludluma czy po prostu klasa b? Conspiracy thriller w sakramencko słabym wydaniu.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Recenzja nadesłana na Konkurs Esensji. Szczęśliwe, ustatkowane małżeństwo. Obchodzą kolejną rocznicę ślubu. On nieustannie powtarza, że ją kocha; ona, wpatrzona w niego, jak gdyby był spadłym z nieba serafinem, w szczerym zachwycie również okazuje pełnię miłości… Scena doprawdy idylliczna. Lecz to nie arkadia, a Nowy Orlean – przestępcza stolica USA. Nie dziwota więc, że patrzymy na thriller, a romantyczna ekspozycja ma być wstępem do hitchcockowskiego wybuchu. Wątpliwa eksplozja następuje, gdy śliczna żona (January Jones) zostaje brutalnie zgwałcona przez nieznanego sprawcę. Gdybyśmy mieli do czynienia z typowym filmem akcji, mąż, Will Gerard, w jednym momencie przeistoczyłby się ze zwykłego nauczyciela angielskiego w żądną zemsty maszynę do zabijania, inaugurując przy tym nieuchronny Dzień Sądu. Ale nie – Will pozostaje bezradnym szaraczkiem. Ma to być, zdaniem twórców, niewątpliwa zaleta wyróżniająca „Boga zemsty” spośród setek pospolitych sensacyjniaków; tym razem to zwykli ludzie stykają się ze złem i… no właśnie – czy mu ulegną? Okazja do zemsty pojawia się niespodziewanie: tajemniczy jegomość o twarzy Guya Pearce’a („Memento”, „Jak zostać królem”) oferuje „zajęcie się” winnym. Twierdzi, że organizacja, której jest członkiem, może uczynić zadość sprawiedliwości. Will musi tylko obiecać, że w przyszłości spełni ich prośbę. Rzecz jasna, mąż pokrzywdzonej zgadza się, podpisując tym samym cyrograf i realizując, mimo zapewnień wiarusa sensacji, reżysera Rogera Donaldsona („Rekrut”, „Angielska robota”), rygory gatunku. Spłacenie długu nie jest bowiem tak proste, jak się wydawało i ściera się z zasadami, którym był wierny amator literatury – nie przemocy. Bohater Cage’a staje więc przeciw perfekcyjnie zorganizowanej, niewidzialnej i, zdaje się, wszechmocnej siatce, istnemu perpetuum mobile zemsty. Jedna zbrodnia pociąga za sobą odwet czyniony przez organizację, ten z kolei moralnie naganną wypłatę. I tak w kółko, i bez końca. Pomysł iście szatański. („Kat występuje zazwyczaj w masce – sprawiedliwości”, napisał Lec). Niestety, to jedyny godny pochwały pomysł scenarzysty. Rozwinięcia akcji (np. rozmowa telefoniczna na początku której dzwoniący mówi, że musi się rozłączyć), sztuczne dialogi i plastikowe postacie (jak daleko gatunkowość usprawiedliwia umowność charakterów?!) to główne wady filmu. Pechowo właśnie te elementy, wraz z poczynaniami reżysera, decydują o jakości dreszczowców. Najnowsze dokonanie Donaldsona nie zasługuje na uznanie. Znakomity pomysł zniszczony fatalnym scenariuszem i dodatkowo jeszcze gorsza reżyseria czynią z „Boga zemsty” obraz klasy b. Konwencja gatunku, owszem, skłania do utrzymywania odbiorcy w ciągłym niepokoju, lecz powinno to mieć swoje uzasadnienie, nawet jeśli napięcie rodzi się u widza podświadomie. Donaldson natomiast przyprawił film nieustannie iskrzącą emocją również w tak trywialnych momentach, jak kupno batoników w automacie. Powierzchowna tajemniczość przeszywa ten film na wskroś. Co ciekawe, wspomnianej otoczce harmonijnie asystuje Nicolas Cage – aktor bez wątpienia zdolny, lecz ostatnio często popadający w przesadną ekspresyjność. Z założenia szary bohater w wykonaniu gwiazdora „Dzikości serca” poraża magnetyzmem. Sztandarowe marszczenie Cage’owskich brwi nie pasuje do tak zdesperowanej postaci, jaką jest Gerard. Kolejną niekonsekwencją twórców jest sposób przedstawienia organizacji, z którą walczy Will. To, co początkowo stanowi boską potęgę, firmowaną przez grupę konspiracyjną, zaskakująco szybko przemienia się w nieporadność i powolność (nie móc dopaść postaci biegającej tak ciężko i wolno, jak Cage… to dopiero impotencja!). Także operator włożył swoje trzy grosze: „wyciosane” (w zamyśle „sensacyjne”) zbliżenia sprawiają wrażenie, jak gdyby kamerę w pewnych momentach popychała pędząca ciężarówka; skokowe przyspieszenia rażą w oczy. A może by tak potraktować „Boga zemsty” jak kinową parodię powieści Roberta Ludluma, wybitnego twórcy i patrona dzieł spod znaku conspiracy thriller? Może to poradnik o błędach, jakich filmowcy, kreując aurę tajemniczości, nie powinni popełniać? Oczywiście swoista przyjemność płynąca z seansu tego rodzaju (że klasa b, że kicz w czystej postaci) nie czyni obrazu Donaldsona filmem wyższego sortu, czego dowodzi pan Ludlum, przewracając się teraz w grobie.
Tytuł: Bóg zemsty Tytuł oryginalny: Seeking Justice Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: USA Data premiery: 2 marca 2012 Czas projekcji: 105 min Gatunek: akcja, dramat, thriller Ekstrakt: 20% |