Podróże w czasie to chyba najnowsza moda wśród powieści młodzieżowych, ja w każdym razie trafiłam już na trzecią książkę, której tematem są historyczne zawirowania. Po udanej „Trylogii czasu” i średnich „Strażnikach Veridianu”, „Strażnicy historii” Damiana Dibbena (oczywiście tom pierwszy) jawią się jako dzieło… też średnie, szczerze mówiąc.  |  | ‹Nadciąga burza›
|
Jake Djones ma czternaście lat, kiedy jego życie diametralnie się zmienia. Oto pewnego dnia rodzice chłopca nie wracają do domu, a on sam dowiaduje się, że pochodzi z rodziny podróżujących w czasie agentów, których zadaniem jest ocalenie historii przed zmianami na gorsze. Wkrótce nastolatek w towarzystwie znacznie bardziej doświadczonych agentów (wszyscy w wieku gimnazjalnym), wyrusza na swoją pierwszą misję. Jej celem jest rozwiązanie zagadki zniknięcia rodziców Jake’a i dowiedzenie się, co knuje złowrogi Czarny Książę. Już w powyższym streszczeniu widać, że cykl Dibbena wykorzystuje charakterystyczne dla gatunku motywy: zaginieni rodzice (alternatywa rodziców martwych) czy nastolatek dowiadujący się w pewnym momencie, że jest kimś niezwykłym – wiadomo, młodzieżowa fantastyka tak już ma, że rzadko zdarza się w jej obrębie dzieło nowatorskie. Brak oryginalności zresztą nie przeszkadza, bardziej interesowało mnie pytanie, jak autor wykorzystał wszystkie te typowe wątki. Pod tym względem „Strażnicy historii” wypadają tak pół na pół. Dibbenowi nie można odmówić zręczności w snuciu opowieści, akcja pędzi do przodu żwawo, dzięki czemu książkę czyta się szybko i łatwo, ale też, żeby w pełni cieszyć się historią, na sporo rzeczy trzeba tu przymknąć oczy. Jedna z nich to mętne wyjaśnienia dotyczące tego, kiedy właściwie w historię można ingerować, a kiedy nie. Drugą jest, standardowo już dla gatunku, motywacja postaci negatywnych, które nie tylko pożądają władzy, ale też sieją zło dla samego siania zła (hobby takie czy jak?). Zawsze zdumiewał mnie też brak instynktu samozachowczego u czarnych charakterów niższej rangi – tych, którzy grzecznie zawiadamiają sadystycznego złego lorda, że właśnie go zawiedli, nie wypełniwszy rozkazów, a potem bez większego zdziwienia idą na śmierć. Postaci pozytywne również pozostawiają sporo do życzenia. I tak Jake to chłopiec przede wszystkim dzielny i dobry (do tego stopnia, że martwi się nawet o zdrowie człowieka, który go porwał), co może z punktu wychowawczego jest i właściwie, jednak tak nakreślony charakter sprawia, że nastolatek wydaje się… nie, na szczęście nie drętwy, ale bardzo typowy, tak że nie wyróżnia się właściwie niczym na tle tysiąca innych bohaterów młodzieżowej literatury. Agentka Topaz, obiekt uczuć Jake’a, to z kolei dziewczyna piękna, inteligenta i odważna, co pachnie już trochę Mary Sue, zaś pozostali członkowie grupy… Cóż, awanturnik w typie Casanovy, kochający przygody i kobiety (te ostatnie kocha intensywnie, choć krótko), byłby może i ciekawy, gdy nie fakt, że rzeczony młodzieniec ma lat szesnaście, co jednak wydaje się lekką przesadą. O czternastolatku, który, zgodnie ze słowami autora, zachowuje się niczym „ekscentryczny profesor”, nawet nie wspomnę. Wiele razy zresztą miałam wrażenie, że autor zapomina, iż pisze o nastolatkach. Inaczej trudno wyjaśnić sceny, w których nasi agenci bez trudu udają dorosłych ludzi. Najbardziej rozbawił mnie chyba pomysł, że czternastolatek z doprawioną sztuczną brodą będzie wyglądał jak mężczyzna (a w książce nigdzie nie jest wspomniane, że Jake sprawia wrażenie znacznie starszego, autor pisze jedynie o „hardości postawy” chłopca, co jednak chyba nie wystarczy?). Czy takie potknięcia można autorowi wybaczyć w zamian za szybką akcję i narracyjną sprawność? To już zależy od czytelnika, ja jednak zdecydowanie wolę „Trylogię czasu” Kerstin Gier – i postaci tam są ciekawsze, i fabuła bardziej skomplikowana, i nielogiczności mniej…
Tytuł: Nadciąga burza Tytuł oryginalny: The Storm Begins ISBN: 978-83-237-5202-8 Format: 328s. 140×205mm Cena: 34,99 Data wydania: 16 kwietnia 2012 Gatunek: dla dzieci i młodzieży, fantastyka Ekstrakt: 60% |