65. Festiwalu Filmowego w Cannes ostatnie tchnienie: „Cosmopolis” Davida Cronenberga, „In the Fog” Siergieja Łoźnicy, „The Taste of Money” Im Sanga-soo i „Mud” Jeffa Nicholsa. Na całej linii zawiódł tylko jeden z nich.  | ‹65. Festiwal w Cannes›
|
Ostatnie festiwalowe projekcje wita się z niekrytą ulgą. W niedzielę canneńska bańka wreszcie pęknie a życie znowu będzie szare i ponure: bez czerwonych dywanów, Robertów Pattinsonów, kiecek od Diora mijanych na ulicy w ponadprzeciętnym stężeniu i limuzyn ciągnących się bulwarem Croisette. Ale też nie będzie codziennych pobudek o godzinie 6.30, kolejek na projekcje przypominających czasy Nowy Horyzontów sprzed komputerowych rezerwacji pomnożonych razy cztery, tłumów i pogody, która powinna się wstydzić własnej kapryśności przez minione dwa tygodnie. W zasadzie w tej chorej, absurdalnej i nieco surrealistycznej scenerii Cannes, David Cronenberg mógłby nakręcić swoje „Cosmopolis”. Bo tu prawie wszystko się zgadza z jego filmem, w którym Pattinson przemierza miasto ogromną limuzyną, a przez mijane ulice sączą się tłumy ludzi. Świat stoi na krawędzi anarchii, a główny bohater – na skraju upadku. Dwudziestoośmioletni miliarder z Wall Street gości w swojej limuzynie różnych ludzi, od prostytutki po lekarza, z każdym z nich dywagując o życiu i kapitalizmie. Co ciekawe, pogadanki nie mają wymiaru egzystencjalnego okraszonego pretensjonalnością. Są bardziej filozoficzne, są wymianą poglądów o świecie a nie emocjonalną spowiedzią, a cały ich sens – paradoksalnie – tonie w błyskawicznym tempie ich podawania, uniemożliwiającym analizowanie ich na bieżąco. Cronenberg pokazuje mnogość spojrzeń na źródła naszego dzisiejszego stanu ducha i nie upiera się przy żadnym z nich. Nie wskazuje też wyjścia – „Cosmopolis” łapie na chaos na gorąco i nas z nim zostawia. Gdzieś na horyzoncie kołacze wizja wielkiej zmiany, zbyt jeszcze bezkształtna by można było ją potraktować jako pewną odpowiedź.  | ‹Cosmopolis›
|
Pieniądze były też tematem innego konkursowego filmu o bezwstydnym tytule „The Taste of Money”. Reżyser Im Sang-soo nakręcił porządną, acz mocno konserwatywną historię o rodzinie bogatej przebrzydle i zepsutej tak bardzo, że trudno uwierzyć, iż łączy ich jakiekolwiek pokrewieństwo. Głowa rodziny zdradza żonę ze służącą, żona zatem odwdzięcza się mężowi zaciągając do łóżka służącego, który jeszcze potem zaczyna sypiać z ich córką. W międzyczasie, w skomplikowane romansowe akrobacje zaplącze się jeszcze morderstwo, samobójstwo i rabunek – wszystko dosyć płynnie wpisane w fabułę, która bardziej podąża za intrygą niż rozbudowuje charaktery postaci. Z tego też powodu film Im Sang-soo ostrożnie i po bożemu porusza się po klasycznych konstrukcjach, nie pozwalając sobie na szarpnięcia nieprzewidywalności czy odruchy spontaniczności. Dylematy w „The Taste of Money” wywodzą się z opery mydlanej, wygrywane są sztucznie i z przesadną egzaltacją, zaś cały film przypomina upchniętą w dwie godziny „Dynastię”. Obliczone na rozbawienie groteską momenty wywołują pobłażliwy uśmiech zażenowania, całość – dziwnie zdumiewa swa prymitywnością. Ten film to pod każdym względem kino wywleczone z poprzedniej epoki, co jest zniewagą szczególną mając w pamięci jak stare motywy poobracał w nowe formy 90-letni Alain Resnais.  | ‹The Taste of Money›
|
Bodaj rekordzistą jeśli chodzi o powolność tempa filmowej narracji został Siergiej Łoźnica i jego „In the Fog”. Co tu dużo mówić: przy tym filmie, „Szczęście ty moje” to kino akcji. W ciężkiej historii snutej przez rosyjskiego reżysera dostrzega się pokrewieństwo z pokazywaną na ostatnim Gdynia Film Festiwal „Obławą” Marcina Krzyształowicza. Te same kadry, preferujące pokazywanie bohaterów od tyłu, ta sama surowość scenerii i charakterów, tematycznie też znajdziemy tu podobny pakiet poruszanych problemów. Znowu ruszamy z Łoźnicą w mozolną drogę, ale tym razem siła zniszczenia kroczy w szeregach wędrujących, a nie, jak w „Szczęściu ty moim” wypływa z zewnątrz, sugerując istnienie złego pierwiastka w rosyjskiej mentalności. Medytacja nad autodestrukcją i destrukcją wzajemną przybiera tu postać poruszania się w krainie najdrobniejszych niuansów, detali, emocji powolnie narastających pod powierzchnią martwych twarzy bohaterów.  | ‹In the Fog›
|
Konkursowe projekcje zamknął – w triumfalnym stylu – „Mud” Jeffa Nicholsa. Urzekająco spełnione kino, które stawia tego reżysera tam, gdzie ustawialiśmy Darrena Aronofsky’ego czy Christophera Nolana w ich najlepszych latach. Historię Nichols kleci z oczywistych schematów, o których nawet nie warto się rozpisywać, ale poprowadzą ją na takim emocjonalnym napięciu, jakbyśmy oglądali to po raz pierwszy w życiu. Oklaski należą się całej obsadzie, a zwłaszcza aktorskiemu odkryciu tego festiwalu – Tye’owi Sheridanowi, z facjaty trochę podobnemu do Ezry Millera, z talentu – do młodego Edwarda Nortona. Napływająca po tym filmie refleksja budzi dziwną niewygodę. Oto festiwal, który otworzył świetny amerykański film zamyka również film amerykański i niemniej udany. Aż się wierzyć nie chce, że po drodze tak wiele produkcji made in USA zawiodło.  | ‹Mud›
|
Ostatni filmowy pokaz narzuca pewną konieczność: podsumowania. Kto ma szanse na wygraną? Wciąż nieźle ma się „Miłość” Hanekego, mimo tych paru dni od seansu niezmiennie mocno tkwi w głowach nic nie utraciwszy ze swej mocy. Wysokie (chyba jednak aż za wysokie) noty podtrzymuje „Beyond the Hills” Cristiana Mungiu. Niektórzy mówią o „Holy Motors” Leosa Caraxa, choć opinie akurat o tym filmie są szalenie rozstrzelone. Inni wskazują na Alaina Resnaisa i „You Aint Seen Nothin’ Yet”. Machają przed oczyma notą biograficzną reżysera (za tydzień strzeli mu dziewięćdziesiątka), zgrabnie wyliczając, że skoro pominięto go tyle razy cóż – nadszedł jego czas. Wspomina się, ale coraz rzadziej, o „Jagten” Thomasa Vinterberga. Mówi się o „In the Fog” Łoźnicy, które właśnie zwinęło nagrodę FIPRESCI. Jeśli jednak zapytać , Złota Palma dla kogo miałaby sens w większym kontekście to wydaje mi się, że tu typy są dwa: „Holy Motors” Caraxa oraz „Post Tenebras Lux” Reygadasa. Nagroda dla któregoś z nich byłaby pewną kontynuacją dzieła rozpoczętego dwa lata temu, kiedy Złotą Palmą uhonorowano „Wujka Boonmee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia” Apichatponga Weerasethakula, a rok później „Drzewo życia” Terence’a Malicka. I choć ten pierwszy oczywiście przegania ten drugi o trzy długości, to tylko Carax i Reygadas wydają się w ten pozytywnie wykreowany nurt wpisywać. Symbolem 65. Festiwalu Filmowego w Cannes były zakończenia. Dawno nie widziałam przeglądu, na którym twórcy w tak wielu przypadkach wiedzieli jak ze swoich filmów wybrnąć. To był festiwal znakomitych zamknięć –u Kiarostamiego, Vinterberga, Reygadasa, Caraxa, Cronenberga i Mungiu. Przed nami to najważniejsze zamknięcie: rozdanie nagród.
Cykl: Festiwal Cannes Miejsce: Cannes Od: 16 maja 2012 Do: 27 maja 2012
Tytuł: Cosmopolis Rok produkcji: 2012 Kraj produkcji: Francja, Kanada, Portugalia, Włochy Data premiery: 22 czerwca 2012 Gatunek: dramat
Tytuł: The Taste of Money Tytuł oryginalny: Do-nui mat Rok produkcji: 2012 Kraj produkcji: Korea Południowa Czas projekcji: 115 min Gatunek: dramat
Tytuł: In the Fog Tytuł oryginalny: В тумане Rok produkcji: 2012 Kraj produkcji: Białoruś, Holandia, Litwa, Niemcy, Rosja Czas projekcji: 127 min Gatunek: dramat, historyczny, wojenny
Tytuł: Mud Rok produkcji: 2012 Kraj produkcji: USA Czas projekcji: 135 min Gatunek: dramat |