– … i że jest tu na polecenie niejakiej Guri Zantary. – Wpuście go – powiedział Han i zerknął na Guri, która na migi pokazywała mu kaburę z miotaczem. – Będzie miał broń, nie szkodzi, nie zabierajcie jej. Wyłączył mikrofon. – Dzięki. Wiedziałam, że ty zrozumiesz, broń to broń. Można ją zdjąć, jak się do łóżka idzie. A i to nie z każdym. Han parsknął. Znów zabrzmiał dzwonek i drzwi rozsunęły się bezgłośnie. Na korytarzu stał Bothańczyk. – Dezz! – Guri wciągnęła przybysza do środka i rzuciła mu się na szyję, zanim zdążył się przywitać z kimkolwiek innym. Han uśmiechnął się, a Wookiee zamknął drzwi. – To jest mój kumpel, Dezz Gar’lyagh – przedstawiła go w końcu. – A to Han Solo i Chewbacca. Uścisnęli sobie ręce. Guri spojrzała z troską na pysk Bothańczyka. – Już wszystko w porządku? Skrzywił się i odpowiedział trochę niewyraźnie: – Mniej więcej. Trzy przednie zęby do wstawienia, jak się rana nieco zagoi, w tym lewy kieł, wiesz jak cholernie trudno z czymś takim jeść surowe mięso? Wookiee zaryczał smętnie, a Gar’lyagh rzucił mu pełne wdzięczności spojrzenie. – Czemu nie odbierałeś komunikatora?! Wiesz, że nie cierpię gadać z automatem! – Ledwo się mogłem dowlec z koi do umywalki i z powrotem. Też byś – mruknął coś w swoim języku – nie odbierała w takim stanie. – Biedactwo – pogłaskała go bardzo delikatnie po bokobrodach. – To już nieważne, przyleciałem, bo muszę ci coś powiedzieć. Usiądźmy, dobrze? – spojrzał na Hana. – Jasne! – zawołał Solo. – Czego się napijesz? – Może później. Guri… Usiądź. Mam do ciebie sprawę, prywatną – rzucił okiem na gospodarzy, a potem na Zantarę. – Jeżeli moją prywatną, to mów śmiało. To są starzy kumple, nie mam przed nimi tajemnic. Skinął głową i wziął ją za rękę. Spojrzała zdziwiona. – Guri, Boba Fett zastrzelił Zerrika. Zmieniła się na twarzy, nabrała gwałtownie powietrza, a potem pozornie opanowanym głosem spytała: – Boba?… Jesteś pewien? Na pewno nie ona? – Fett sam tak twierdzi. Rozmawiał z Sebulbą, już z orbity. – Zerrik… Guri, do której chyba dopiero dotarło, opadła ciężko na oparcie kanapy. Potem wzięła kurtkę i owinęła się nią szczelnie. – Co dokładnie powiedział Boba? – Że młody próbował ich zaatakować. – Mówiłam mu! Prosiłam! Guri zasłoniła rękami twarz, ale zaraz podniosła wzrok. – I co jeszcze? – Nic. Wydał dyspozycje, no wiesz… – I gdzie go pochowaliście? – Nad kanionem. Wy tam chyba często jeździliście… – Gar’lyagh urwał, myśląc, że powiedział za dużo. – Dzięki, dzięki, Dezz. Naprawdę – uścisnęła łapę Bothańczyka. Potem zaczęła machinalnie bawić się paskiem, którym miała przypiętą do uda kaburę. – Mogłam go zabrać ze sobą… Ale oni już prawie odlatywali! A nie chciałam go w to wciągać, angażować… – Czy ja o czymś nie wiem? – Dezz nadstawił czujnie uszu. – W sumie tak. Nie mogłam się z tobą skontaktować. Ale pomyślałam, że skoro i tak jesteś… kompletnie uziemiony, a oni mieli zaraz startować… Zresztą uznałam, że ty masz swój rozum i nie będziesz jej znów wchodził w drogę. – Ależ wręcz przeciwnie – Bothańczyk skrzywił się paskudnie. – Jest mi coś winna. Już się nie mogę doczekać, kiedy potraktuję z buta tę jej jasną, rasistowską buźkę. Guri jęknęła. – Dezz! Ty dziękuj losowi, że przeżyłeś! Miałeś niesamowitego farta! Przecież to… Zerknęła na Hana, który przysłuchiwał się uważnie rozmowie. – Leia zdecydowała, że to już nie jest informacja tajna – powiedział. – Ale też nie ogłosimy jej oficjalnie. Więc sama zdecyduj. – Gar’lyagh, Windu to nie żaden były imperialny oficer. To Darth Beyre! – Ożeż kurwa! Bothańczyk trawił przez chwilę tę wiadomość i w końcu powiedział: – No tak, to może kopał jej nie będę. Ale nadal jest mi coś winna. Ja tego tak nie zostawię. Zantara spojrzała na niego z żalem i troską. – Dezz, proszę, odpuść. Wystarczy, że Zerrik… – Ale Zerrika nie zabiła Beyre – wtrącił powoli Han Solo, a wszyscy odwrócili się w jego kierunku. – Tylko Boba Fett. Chyba najwyższa pora sobie o tym sukinsynu przypomnieć. – Co ty chcesz od niego? – żachnęła się Zantara. – Fett musi mieć z Beyre kontrakt, przywiózł ją swoim statkiem. Nic osobistego – prychnęła. – Moment, moment, ty go bronisz?! – nie mógł uwierzyć Han. – Przecież mówię: na pewno ma z nią kontrakt. To młody się wygłupił – walnęła się pięścią w udo, aż syknęła z bólu. – Ty też się nie patyczkowałeś, jak musiałeś wywieźć Luke’a i Kenobiego z Mos Eisley, prawda? Słowa ci wtedy nie powiedziałam. Han przez chwilę wyglądał, jakby mu dała po twarzy, ale natychmiast się opanował. Chewbacca położył mu uspokajająco łapę na ramieniu. – Popełniłam jakiś błąd – powiedziała Guri, robiąc coś dziwnego ze swoimi dłońmi, jakby próbowała wyłamać sobie palce. – Oni się musieli zorientować. A Zerrik… – głos jej się załamał. – Przepraszam, chłopaki. Zerwała się, zdecydowanym krokiem podeszła do barku, zgarnęła butelkę szatana z Kashyyyk i zniknęła w rozsuwających się drzwiach na korytarz. Solo chciał pobiec za nią, ale Chewie go powstrzymał. – Zostań – poparł go Gar’lyagh i zaraz się poprawił. – Proszę zostać, panie generale. Han spojrzał na niego i pokręcił głową. – Han, ewentualnie kapitan Solo. A i to głównie w Mos Eisley. – Dezz – skłonił się lekko Bothańczyk. Solo zawahał się chwilę i wreszcie spytał: – Zerrik to ten „nasz rodak, młodziutki, cuuudny, byłam jego pierwszą dziewczyną, czaisz, jaki numer?!” – Ten sam. Han westchnął ciężko. – Ghrrgh! – Chewbacca postawił przed nimi kieliszki i rozlał do nich szatana z drugiej butelki. Podnieśli się i Solo powiedział: – Za Korelię! Odpowiedzieli mu, każdy w swoim języku, i wypili do dna. Rozdział 8 Spotkanie na Cato Neimoidia Boba Fett nie lubił ciszy, która panuje, kiedy jest się samemu na statku idącym przez nadprzestrzeń. Oczywiście cały czas pracują silniki, ale to jest dźwięk, który po jakimś czasie przestaje się słyszeć. Jest za to irytująca, szumiąca w uszach cisza, w której najdrobniejszy odgłos, choćby odstawienie kubka na stół, niesie się echem po wszystkich pomieszczeniach. Dlatego Boba zawsze nastawiał coś, żeby brzmiało w tle – nagrane przed skokiem programy z holowizji albo muzykę. Było to dla niego tak oczywiste, że zdał sobie sprawę z tego zwyczaju dopiero ostatnio, widząc, że Beyre robi dokładnie tak samo. Teraz siedział w sterowni i obliczając bez pośpiechu parametry lądowania, słuchał rozbujanej koreliańskiej melodii, przeznaczonej w zasadzie do tańca. Gdy w drzwiach pojawiła się Beyre, stwierdził bardziej, niż spytał: – To ci się pewnie nie podoba? I sięgnął do wyłącznika. – Nie, dlaczego? – uśmiechnęła się i zanuciła cicho. – Rayga. Strzeliła palcami i zrobiła kilka rozkołysanych kroków zakończonych zgrabnym piruetem w wąskim przejściu. Boba nie przypuszczał, że ten knajpiany, zmysłowy taniec można wykonać tak elegancko, prawie jak układ gimnastyczny. Gwizdnął przez zęby z aprobatą. – W młodości sporo tańczyłam z moim mistrzem – powiedziała, siadając na poręczy drugiego fotela. – Uważał, że inaczej wyrosnę na taką chłopczycę, co się umie tylko tłuc na miecze z Anakinem. Fett z żalem stwierdził, że imię „Anakin” również w kontekście Jedi kompletnie z niczym mu się nie kojarzy. – Kiedyś nawet zatańczyliśmy razem na jednej oficjalnej imprezie – zaśmiała się do wspomnienia. – Ależ oni wszyscy mieli miny! I to najbardziej wcale nie to utytułowane towarzystwo, tylko inni Jedi. Uważali mojego mistrza za surowego, pochłoniętego polityką przywódcę, który kompletnie nie potrafi się bawić. |