powrót; do indeksunastwpna strona

nr 5 (CXVII)
czerwiec 2012

Der Meister in Posen
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Ludzka mowa jest ułomna – kontynuował organista. – W jakimkolwiek języku byśmy nie mówili, wypowiadając każde kolejne słowo, stwarzamy nowe ograniczenia. Muzyka jest doskonała. Gdyby wszyscy mówili językiem muzyki, całkowite zrozumienie drugiego człowieka być może stałoby się osiągalne.
– A jak to sobie wyobrażasz? – zapytał Wyrwiząbek. – Każdy miałby mieć w domu organy?
Staruszek machnął ręką, dając znać, że nie będzie prowadził poważnej dyskusji z takimi jełopami.
– To po co przyszliście?
Borsuk wskazał na Daniela.
– Potrzebujemy ciut magii. Pomożesz?
– Magii, powiadasz?
Wtedy poeta postanowił zareagować.
– Przecież nie wyraziłem zgody! – oburzył się.
Członkowie Podziemnej Gwardii Poznańskiej zmierzyli Daniela wzrokiem. Piącha zacisnął pięści; mięśnie na jego przedramionach napięły się ostrzegawczo. Wyrwiząbek splunął przez zaciśnięte zęby; mela wyskoczyła z dziury po jedynkach i wylądowała na jednej z piszczałek. Borsuk sprawdził swój ancug; poprawił elegancki kołnierzyk, strzepnął niewidoczny pyłek ze pstrokatej kamizelki. Podszedł bliżej, przybliżył twarz do twarzy poety.
– Daniel? Nie chcesz go ratować? Ady to majster Mickiewicz. Kompla po fachu nie uratujesz?
– Przecież to śmierć pewna! – zaoponował Daniel, cofnąwszy się o krok.
Borsuk spojrzał na Wyrwiząbka. Wyrwiząbek zerknął na Piąchę. Piącha westchnął.
– W takim razie zapłacimy ci – rzekł dandys.
– Niby czym? Pieniądze nie będą mi potrzebne w grobie.
– W takim razie, jeśli uważasz, że skazujemy cię na śmierć, choć nasz plan zakłada, że przeżyjesz, zapewnimy ci nieśmiertelność. Jeden z moich przyjaciół zna dziennikarzynę z Gazety Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Załatwiłbym ci publikację.
Danielowi zaświeciły się oczy. Do głowy uderzyły obrazy. Wizja była tak nierealna i piękna, że poeta w myślach zaczął mówił do siebie w trzeciej osobie. Pan Kreściszewski – nadzieja poezji polskiej, następca Mickiewicza i Słowackiego. Pan Kreściszewski na salonach. Pan Kreściszewski – wisienka śmietanki towarzyskiej.
Panie Kreściszewski, chcemy pomnik postawić. – Ten obok monumentu Goethego? – Nie do końca. – W takim razie gdzie? – Panie Kreściszewski, myślimy, żeby wyburzyć pomnik Goethego i postawić w jego miejscu pański.
Daniel otrząsnął się z marzeń i spojrzał po mężczyznach.
– Niech będzie. Zrobię to. W zamian za publikację mojej poezyji.
• • •
To był winkelriedyzm w pełnym tego słowa znaczeniu.
Adam Mickiewicz siedział w kawiarni Douchy’ego. Popijał kawę i gryzmolił coś na kartce. Inni goście wlepiali w niego wzrok. Nikt nie był pewien, czy to rzeczywiście ów wielki majster poezyji, o którego przyjeździe mówiło się od dłuższego czasu. Nikt też nie chciał się zapytać, bo omyłka groziła strzeleniem gafy i narobieniem sobie poruty.
Daniel czuł na sobie wszystkie te spojrzenia. Z zapamiętaniem kreślił znaczki na kartce, próbując ukryć zdenerwowanie.
Według Borsuka plan był dziecinnie prosty.
Organista Thomas posłużył się magią iluzji. Dzięki niej wszyscy ludzie widzieli w Danielu Adama Mickiewicza. Nawet sam zainteresowany, gdy przeglądał się w lustrze, zobaczył innego człowieka. Włosy dłuższe, zwichrzone jakby powiewem wiatru. Bokobrody bardziej gęste, spojrzenie bardziej sentymentalne, nos ciut dłuższy, oczy lekko podkrążone. Majster Mickiewicz we własnej osobie.
Nałożenie iluzji nie bolało. Daniel miał obawy, czy użycie magii nie wiąże się z dantejskimi scenami, płaczem i szatańskimi inwokacjami. Odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że nawet nic poczuł, a już było po wszystkim.
Po przemianie nadszedł czas na drugą część planu. Po wschodzie słońca Daniel pospacerował po Starym Rynku. Następnie zamówił kawę u Douchy’ego i czekał. Nie podobała mu się rola żywej przynęty. Dłonie trzęsły mu się ze strachu. Robiło mu się niedobrze, gdy pomyślał, co zrobią z nim ludzie Moskiewskiej Brygady, gdy już go złapią. Najchętniej rzuciłby to wszystko i uciekł.
Ale czego nie robi się dla poezyji?
Tak, to był winkelriedyzm w najczystszej formie.
• • •
Daniel opuścił kawiarnię i udał się w stronę Bramy Wronieckiej. Minął stragany rzemieślników, zachwalających swoje klamoty, wichajstry i prawdziwe, choć nieliczne, dzieła sztuki kowalskiej czy snycerskiej. Minął również kramy kupców. Kupcom nie zamykały się japy. Każdy był przekonany, że to jego gzik, hyćki, betki i pyry są najlepsze.
Poeta opuścił Stary Rynek. Idąc mniej uczęszczanymi uliczkami, oganiał się od żebraków i ochlapusów, błagających o szeląga na jabola lub okowitę. Miał szczęście, że nie natrafił na żadnego wiernego wielbiciela. Pytania o poezyję, którą znał tylko powierzchownie, wpędziłyby go w niezręczną sytuację, a może nawet w tarapaty. Dobrze, że nie spotkał też nikogo, kto miał okazję poznać majstra osobiście. Daniel wyglądał jak Mickiewicz, ale wątpił, by potrafił zachowywać się jak on. Ktoś z wyższych sfer od razu zorientowałby się, że coś jest nie w porządku.
Daniel rozejrzał się, po czym skręcił w wąski zaułek.
Borsuk, Wyrwiząbek i Piącha nie spuszczali go z oczu. Przynajmniej tak zakładał plan. Poeta nie widział żadnego z członków Podziemnej Gwardii Poznańskiej, ale zdawał też sobie sprawę z faktu, że są zawodowcami i właśnie chodzi o to, by działali w ukryciu.
Przeczuwał również, że nie tylko oni go śledzą. Czuł na sobie wzrok kogoś jeszcze. Był pewien, że ktoś z Moskiewskiej Brygady już złapał trop.
Zwolnił kroku, widząc, że uliczka nagle opustoszała. Specjalnie wystawił się na niebezpieczeństwo.
Zza winkla wyszedł mężczyzna i skręcił w wąską uliczkę. Ubrany zwyczajnie, nie wyróżniał się niczym. Ot, zwykły szaraczek. Poeta domyślił się, że są to tylko pozory. Wiedział, że to oprawca, sługus Moskiewskiej Brygady.
Zanim jednak zdążył się minąć z domniemanym wrogiem, ktoś zaszedł go od tyłu i trzasnął w potylicę. Daniel po raz drugi w ciągu ostatniej doby stracił przytomność.
• • •
Gdy się ocknął, był przekonany, że posadzono go obok lustra.
Potem wylano na niego cały węborek wody, otrzeźwiał do końca i zorientował się, że to nie lustro odbija jego Physiognomie, tylko sam Adam Mickiewicz siedzi obok.
Majster pozostawał nieprzytomny. Przywiązano go do krzesła.
Początkujący wierszokleta rozejrzał się po pomieszczeniu. Znów wylądował w jakiejś mrocznej piwnicy. Trudno się dziwić. Czy jest lepsze miejsce do przetrzymywania więźnia, tortur i nielegalnych interesów niż mroczna piwnica?
Mężczyzna, który wcześniej polał go wodą, pstryknął mu palcami przed twarzą.
– Ktióry bić prawdzijiwy? – zapytał słabą polszczyzną z rosyjskim akcentem.
– Hę?
Moskal westchnął głośno, po czym trzasnął nieprzytomnego Mickiewicza w policzek. Baka majstra zaczerwieniła się od uderzenia, a sam poeta otrzeźwiał w jednej chwili.
– Co jest? – przetoczył wzrokiem po pomieszczeniu, zdezorientowany.
– Ktióry bić pra-wdzi-jiwy? – ponowił pytanie oprawca.
Daniel nie wiedział, co powiedzieć. Majster zaś spojrzał tylko na mężczyznę, który mógłby być jego bratem bliźniakiem, i otworzył usta w niebotycznym zdziwieniu. Pierwszy raz jego bogaty zasób słów okazał się zbyt ubogi, by opisać to, co zobaczył.
Rosjanin westchnął po raz kolejny, zaklął w swoim ojczystym języku i wyjął nóż.
– Wy mówijecie ktióry prawdzijiwy. Bo jak nije, tio ja pialiuszki obijetnę.
Dwaj mężczyźni wyprostowali się gwałtownie na krzesłach na tyle, na ile pozwalały im krępujące ich sznury. Obaj spojrzeli na ostrze noża, w którym odbijało się światło funcki.
– On jest prawdziwy! – zakrzyknęli równocześnie, patrząc na siebie nawzajem.
– Gjupie Poliaczkiji…
Sytuacja była tak absurdalna, że Daniel miał ochotę wybuchnąć śmiechem. Kilkanaście godzin wcześniej złapali go Wyrwiząbek i Piącha. Już zabierali się do obcinania paluchów, gdy z odsieczą przybył Borsuk. Później poeta zgodził się robić za przynętę i teraz znów grożono mu skróceniem dłoni o kilka palców.
– Ja nie jestem Mickiewicz, jestem Daniel!
– To ja nazywam się Daniel!
– Tej, co pan majster mówisz? Ja nie jestem Mickiewicz! Ja zrymować to potrafię tylko kurwę i bulwę!
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

7
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.