Wieczór 30 maja udowodnił, że we Wrocławiu jest wielu melomanów głodnych beatboxu, dubu i drum’n’bassu. Z kolei zamykający wiosenny sezon „City Sounds” Dub FX potwierdził, że w robieniu muzycznego show jedynie przy pomocy zapętlanego głosu jest po prostu mistrzem. A do tego samymi stopami operuje lepiej niż niejeden polski piłkarz.  | ‹City Sounds: Dub FX + Flower Fairy & Cade›
|
Trudno było przypuszczać, że i tym razem Eter będzie rozbujany tak mocno, jak przy okazji występu Parov Stelar Band (jak było wówczas gorąco, możecie przeczytać tutaj). Co prawda zupełnie inna to muzycznie bajka, ale co najważniejsze, Austriacy i Australijczyk mają przynajmniej jedną cechę wspólną: bez wątpienia potrafią robić niezwykłe show. Bo wystarczyło, że Benjamin Stanford pojawił się na scenie, chwycił za mikrofon i przywitał przybyłych „ziomków” niezłą polszczyzną, a już zrobiło się miło i ciekawie. Potęga niskich tonów, jaka po chwili wydobyła się z głośników, od razu poruszyła zebrany tłum, a z każdym kolejnym kawałkiem robiło się żywiej, energiczniej i głośniej. Niewątpliwie dużo uroku występom Dub FX-a dodaje jego życiowa partnerka – Flower Fairy. Dziewczyna niebywale energiczna, roztańczona – pewnie gdyby mogła, śpiewałaby cały czas razem z Benjaminem – ale jednocześnie jakoś przy tym wszystkim lekko zagubiona (to żaden zarzut, raczej spostrzeżenie). Do środowego koncertu, poza niemal ciągłym wokalnym wsparciem dla gwiazdy wieczoru, wniosła dodatkowo sporo prawdziwego reggae. Gościnnie na scenie pojawił się również raper Cade, urozmaicił performance hiphopowymi elementami i dołożył od siebie jeszcze trochę energii, która szybko udzieliła się zebranej publiczności. Co ciekawe, obok zagranicznych muzyków stanął na moment także śmiałek z widowni, który jednak nie zaprezentował żadnych wokalnych czy muzycznych umiejętności, za to efektownie poprosił wybrankę swego serca o rękę. Zawód sprawił, przede wszystkim artystom (bo zebrani wcale nie dali się wytrącić ze znakomitych humorów), „kolega Roland”, odpowiedzialny za syntetyczne i drum’n’bassowe beaty. To przy pomocy tego urządzenia Australijczyk rozkręcał najbardziej intensywną i taneczną część wieczoru, ale widocznie nie tą drogą miał się potoczyć finał sezonu „City Sounds”. Po krótkiej przerwie z problemami technicznymi Benjamin wrócił więc do tradycyjnego beatboxu i w ten sposób na nowo udało mu się rozruszać wrocławskie audytorium. Na tyle skutecznie, że wspólna zabawa trwała w sumie blisko dwie godziny, podczas których rozbrzmiały największe hity legendy ulicy (mój zdecydowany faworyt to „Wandering Love”), nie brakło zbiorowych śpiewów, a zwłaszcza wyczerpujących tańców. Było zatem wszystko, czego trzeba. Pozostałe relacje z koncertów „City Sounds”:
Cykl: City Sounds Miejsce: Wrocław Od: 30 maja 2012 Do: 30 maja 2012 |