– Nie – odpowiedziała Sin, wpatrując się tępo w butelkę. Blade światło stroboskopu sprawiło, że wyglądała teraz jak śmierć. – Nie? – Nie mam zamiaru znikać. Najpierw chcę mu spojrzeć prosto w oczy. Chcę sprawdzić, czy będzie miał odwagę własnoręcznie zrobić to, do czego wykorzystał innych. Czy będzie miał jaja to zrobić. – Wystawiać się na strzał? – Kingston pokręcił głową. – To najgłupszy pomysł w tej sytuacji. Ledwo co uniknęliśmy zasadzki, a ty teraz chcesz się w nią pakować dobrowolnie? Czego tak milczysz? Powiedz jej coś, Momo. Patrzyłem długo w szkliste oczy Sin. Dziewczyna ze śródmieścia, egzotyczna wycieczka w noc, miły dodatek, panienka, która zrobiła się kłopotliwa, męczące wspomnienie, lachociąg, kurwa. Tym właśnie była dla Jasona? Może nawet ją kochał. Trochę. Na swój sposób. Ale bardziej kochał władzę. – Wiesz co? – odpowiedziałem magikowi już lekko pijany, nie spuszczając z niej wzroku. – Mnie się wydaje, że to jest całkiem niezły pomysł. Spotkajmy się z przyszłym panem senatorem. Nie mogę się doczekać, żeby go poznać. – Zdajesz sobie sprawę, że to samobójstwo, tak? – upewnił się dla czystej formalności Kingston. – No, stary, co masz do stracenia? – odparłem, szczerząc się i zapijając tequilą. Sin odpowiedziała mi uśmiechem. A teraz pytanie za sto punktów. Logistyczna zagadka tego wieczora: jakie szanse ma troje wyrzutków przeciw korporacyjno-propagandowej machinie, która w tym kraju ciągle jeszcze cynicznie nosi nazwę partii politycznej? Sin nie chciała niczego nagłaśniać, nikt z nas nie śpieszył się do prasy ani na psiarnię. Może by tak odwrócić proporcje? Niech to prawi obywatele, te bierne owce i dwulicowi tchórze, staną się mniejszością. Zaprośmy ich na moment do naszego wymiaru. Niech potem z całą stanowczością powiedzą, że nie warto tak żyć. Prawem karnawału zmieńmy na chwilę bieguny uporządkowanego i bezdusznego świata. Zabieramy skurwieli na imprezę. Migotanie księżycowego światła na wzburzonej powierzchni wody. Basowy bit przetaczający się echem z przeciwległego brzegu. Zapach trawy, nocy, potu i nastoletnich perfum. Cztery sceny, namioty z materacami, wieloustnikowymi fajkami wodnymi, jeziorem pełnym ryzykownie nietrzeźwych ludzi, którzy są tu dosłownie wszędzie i są razem. Punki, hiphopowcy, lunatycy, bandyci, dilerzy, artyści, dziwki, świry. Nastoletnie posthipiski mijające cię z uśmiechem. Niektóre są pewnie dziewicami, ale jest dopiero wpół do dziewiątej. Godzinę temu DJ Sin zadzwoniła do swojego byłego chłopaka/niedoszłego mordercy, informując spokojnie, że owszem, może się z nim spotkać, ale na jej własnym terenie, gdzie będzie się czuła bezpiecznie. W ten sposób trafiliśmy na Fest końca lata. Na scenie podłączają się chłopaki ze starej szkoły – klasyczny punk jest mitologią tych ulic. „Nie jestem gatunkiem skazanym na wymarcie, nie jestem konsumentem mieszczącym się w standardzie”. Dwieście metrów dalej klubowe bity pod namiotem dla ludzi, którzy urodzili się trochę później. Przez najbliższą godzinę ten świat będzie należał do DJ Sin. „I used to care, but things have changed”. Klasyczne wałki porwane i zlepione śliną w drumandbassowym rytmie. Przy całej skromności nawet ja muszę przyznać, że mój pomysł jest świetny. Nikt nie ruszy DJ Sin, kiedy jest na scenie, bo zostałby zwyczajnie rozniesiony na butach przez uczestników imprezy. A to daje mi trochę czasu, żeby się rozejrzeć. Tym razem przyszli bez garniturów. Zrobili, co w ich mocy, żeby się wtopić w tłum, i okazało się to oczywiście kompletną klęską. Jakbyś wypuścił na imprezę gangsterów z filmu „Cobra”. – Pohulamy, braciszku – oznajmiam, kiedy udaje mi się wpaść na pierwszego w ustronnym miejscu. Kolano w splot słoneczny nie daje mu czasu na odpowiedź. Widzę, że broń ma dokręcony do lufy tłumik. Jason z kolegami wreszcie znaleźli sobie przyzwoitych płatnych morderców. – Kto opłacił Dzieciaków, skurwielu? Który z was to zrobił? Udaje mu się wybełkotać coś pogardliwie przez lufę własnej broni, którą z rozpędu wetknąłem mu w usta. – Wiesz co, stary – oznajmiam, gdy już trochę ochłonąłem. – Zmieniłem zdanie. Właściwie ni chuja mnie nie obchodzi, który to zrobił. Pozabijam was wszystkich. Naciskam spust. Krew i mózg tworzą na drzwiach do kibla krwawy deseń. Kawałki czaszki wbijają się w drewno i w moją dłoń. Będzie to trzeba szybko odkazić. „I used to care, but things have changed”. Dobrze wygląda – ocenia Sin. Cokolwiek by się nie działo, on zawsze wygląda dobrze. Dba o to, żeby adidasy pasowały do sportowej marynarki i żeby koszula się nie gniotła. Kiedy Sin go poznała, ta jedna rzecz nakazywała jej ostrożność. Zwykle nie ufała wymuskanym facetom. Trzeba się było tego trzymać. Włosy nosi teraz zaczesane gładko na żelu, bo miesiąc temu kazali mu zmienić fryzurę. W nowej sprawia bardziej odpowiedzialne wrażenie. Na początku nie był zadowolony, ale potem to zaakceptował. Przyjął jako część własnej osobowości. I po paru dniach już sam twierdził, że czesał się tak od zawsze. Dostosowanie – na tym polega jego szczególna umiejętność. Jason ma charakter z plastycznej gliny; potrafi polubić to, co lubią podziwiani przez niego ludzie, i czerpać z tego satysfakcję. Szczerze. Sin patrzy na swojego byłego chłopaka/niedoszłego mordercę, zastanawiając się, ile jeszcze szczegółów umknęło jej uwadze, bo była zakochana. – Ochroniarze mnie wpuścili – tłumaczy. – Nie zmieniłaś dyspozycji, że mogę wchodzić za scenę. – Nie zmieniłam. Miałam nadzieję, że przyjdziesz. Że zdążymy chwilę porozmawiać, zanim dotrą tu wynajęci przez ciebie bandyci. Jason patrzy na nią jak kiedyś. Ból w jego oczach jest szczery. Wydaje się szczery. – To nie było tak, kochanie. Proszę cię, pozwól mi się z tego wytłumaczyć. Sin uśmiecha się niedbale. Odpala blanta, sięga po piwo. W środku serce jej pęka, ale ten mężczyzna nie ma już tam prawa dostępu, więc nie powinien o tym wiedzieć. – Nawijaj, stary. – Na początku mieli cię tylko postraszyć. Parę siniaków, nic więcej. Nie mogłem ci nic powiedzieć, musiałem sam podjąć za nas tę decyzję. To był jedyny sposób, żebyśmy mogli zostać razem. – Pobicie? Jak ty to niby sobie racjonalizujesz? – Gdyby informacja o twojej przeszłości dotarła do mediów, moja kariera byłaby skończona. Moja kariera, czyli szansa na lepsze życie dla mnie i dla ciebie. Dziennikarze prędzej czy później dokopaliby się do tych brudów. Za bardzo cię kocham, żeby się rozstać. Dlatego wymyśliliśmy sposób… – Wymyśliliście? Chyba cię pojebało – przerywa mu Sin, bo jej pyskata natura nie potrafi słuchać tego bez komentarza. – Odkąd zdecydowałeś się kandydować, mówisz i myślisz już tylko w liczbie mnogiej. Mówiłam ci kiedyś, żebyś nigdy nie ufał ludziom, którzy wiedzą lepiej, co jest dla ciebie dobre. – To moi przełożeni, przyjaciele. To moja przyszłość. Muszę im zaufać. Postanowiliśmy więc o aranżacji lekkiego pobicia pod klubem. Jeśli opinia publiczna dowiedziałaby się, że moja dziewczyna jest prostytutką (byłą prostytutką, pomyślała z bólem Sin), straciłbym wszystko. Jeśli natomiast to sprzyjający nam dziennikarze nagłośniliby fakt, że moja narzeczona została pobita przez prawicowych fanatyków za to, że kiedyś wykonywała taki zawód, sympatia elektoratu rozłożyłaby się zupełnie inaczej. Symulacje pokazały, że nawet zyskalibyśmy dzięki temu parę punktów. Każdy by ci współczuł jako nawróconej grzesznicy i zostałabyś społecznie zaakceptowana. Zaprosiliby cię do telewizji. Bywały już takie przypadki, pamiętasz Marię Magdalenę? Zrozum mnie, Sylwio (nikt prócz niego nigdy nie mówił jej po imieniu), że właściwie zrobiłem to dla ciebie. Dla nas. Jest dobry, musi mu przyznać. Potrafi okręcić kota ogonem – właściwie wychodzi na to, że przysyłając pod klub zbirów, robił jej przysługę. A najgorsze, że telewidzowie i wyborcy w tak pojebanym mieście i pojebanym kraju byliby w stanie kupić jego wersję. – To jeszcze nie wyjaśnia morderstwa, prawda? Próbowaliście ze mnie zrobić męczennicę? – O zleceniu morderstwa nie miałem pojęcia. Wszystko wyszło dopiero, jak Dzieciaki zaczęły usuwać podwykonawców, tego całego Spoonera i jego konkubinę (jasne włosy przylepione krwią i śliną do tapicerki). Wtedy zrobiło się zbyt poważnie. Dlatego musieliśmy się pozbyć wszystkich. |