powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CXVIII)
lipiec-sierpień 2012

Każdy dobry serial powinien mieć przynajmniej 2783 odcinki
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Michał Kubalski: Oj, obydwu „Hulków” i ogółu „Spider-Manów”, zwłaszcza trzeciego, nie zaliczyłbym do tytułów „co najmniej przyzwoitych"…
Kamil Witek: Dlaczego?
Jakub Gałka: No właśnie – dlaczego? I „Hulk”, i kiepski trzeci „Spider-Man”, i nawet obie przygody „Fantastycznej Czwórki” to filmy nie gorsze od „Supermana” i „Green Lantern”, a pod względem komercyjnym udały się zdecydowanie lepiej.
Michał Kubalski: Nie rozpatrywałem ich w porównaniu do „Zielonej Latarni” czy nowego „Supermana” chociażby dlatego, że tych filmów nie widziałem. Po prostu ekranizacje „Hulka” i emo „Spider-Mana 3” nie podobały mi się. Dlaczego mam je porównywać z innymi filmami i na tej podstawie twierdzić, że są „co najmniej przyzwoite"? Nie są. Nawet jeśli są lepsze od – podobno – tragicznych „Zielonych Fantastycznych Kotów”.
Konrad Wągrowski: Panowie, ale dlaczego wy w ogóle rozpatrujecie poziom filmów? Spójrzcie na to z perspektywy widza przeciętnego, niespecjalnie odróżniającego oba uniwersa. Nawet jednak taki widz wie, kim są Superman i Batman, a niekoniecznie do tej pory kojarzył Iron Mana i Hulka. Wydaje się, że „Avengers” to ogromny krok w kierunku większej rozpoznawalności… Avengersów. Sukces do tej pory nienotowany dla tych bohaterów.
Zgodzę się oczywiście z tezą, że „Avengers” to jednak komiksowe kino mniej odważne i odkrywcze, nastawione na czysty relaks i rozrywkę, choć realizujące je na najwyższym poziomie. Czy zresztą dałoby się inaczej, bardziej mrocznie? Czy wyobrażacie sobie „Avengersów” w wersji „Siedmiu samurajów” – jedyną ofiarą nie staje się bohater drugoplanowy (choć sympatyczny), lecz np. po wielkim boju na koniec przy życiu pozostaje tylko Iron Man i Kapitan Ameryka?
Artur Chruściel: Ależ na pewno by się dało, większość amerykańskich komiksowych herosów miała w swej historii zarówno epizody mroczne, jak i humorystyczne. Ostatnia odsłona X-Men pokazała zresztą, w jakich tonach można rozgrywać opowieści o supergrupach, nawet tych z długimi tradycjami. Inna rzecz, czy należało to robić inaczej. I na tak postawione pytanie odpowiem: nie należało.
Po „Avengers” oczekiwałem dokładnie tego, co otrzymałem. Bawiłem się dobrze, nie żałuję czasu i nie wykluczam powrotu do tego filmu. Chodzi mi tylko o to, żeby dać mu odpowiednią miarę. A jest to raczej miara pierwszych „Transformers” niż drugiego „Batmana”, czy to Nolana, czy Burtona. „Avengers” to dobry film, ale w gatunku nie zmienił nic. Pewnym elementem nowej jakości jest natomiast całość, jaką tworzy z resztą serii.
Grzegorz Fortuna: Wydaje mi się, że podstawą sukcesu „Avengers” jest specyficzne, rzadko spotykane w kinie połączenie. Z jednej strony to efektowny blockbuster z obsadą składającą się głównie z pierwszoligowych gwiazd; z drugiej – jak już wyżej wspomniał Jakub – quasiserial, umożliwiający obserwowanie przygód bohaterów, których znamy i lubimy. Nie bez powodu mówi się, że „Avengers” miało najdłuższą i najbardziej kosztowną kampanię reklamową w historii kina – złożyło się na nią aż pięć wysokobudżetowych filmów, które konsekwentnie otwierały przed widzami kolejne kawałki uniwersum Marvela.
Jako swoiste zwieńczenie film Whedona spisuje się idealnie, chociaż rzeczywiście trudno tu mówić o redefinicji i przesuwaniu granic superbohaterskich ekranizacji (inna sprawa, że „Batmany” Nolana też moim zdaniem tej granicy w żaden sposób nie przesunęły, ale to już temat na zupełnie inną dyskusję). Jest świetnie napisany, znakomicie wyważony i zapewnia ponad dwie godziny prostej, ale satysfakcjonującej rozrywki. Dawno nie bawiłem się w kinie tak dobrze.
Sebastian Chosiński: Whedonowi udała się jeszcze jedna rzecz, która sprawia, że jego film będzie się świetnie oglądało także po latach – stworzył dzieło, które jest zarazem mroczne i dowcipne. I kiedy reżyser płynnie przechodzi z jednego nastroju w drugi, wcale nie odbywa się to kosztem ciosu zadanego dobremu smakowi widza. W niektórych momentach niewymuszenie eksplodowałem (no, może nie aż tak, ale słowo mi się podoba) śmiechem, w innych podświadomie wduszało mnie w fotel i mocno ściskałem kciuki, bojąc się o to, co za chwilę stanie się z bohaterami.
Jakub Gałka: Nie przesadzasz czasem z tym mrokiem? Ja tam odbierałem film jako świetną zabawę, trzymającą w napięciu dzięki pędzącej do przodu akcji, a nie jakimś zabiegom dramatycznym. Miałem wręcz wrażenie, że Whedon pseudopoważniejsze fragmenty – śmierć protagonisty, bezwzględność bad guya – bierze wręcz w nawias i umieszcza w filmie na zasadzie „bo być musi”, zresztą specjalnie się z tym nie kryjąc. Szczerze mówiąc, od samego początku aż do końca filmu byłem przekonany [tu lekki spoiler], że ten, kto zginął, nagle cudownie ożyje w niespecjalnie zaskakującym twiście fabularnym, bo jego dramatyczna śmierć to część przemyślnego masterplanu (częściowo miałem rację, vide scena z kartami kolekcjonerskimi).
Sebastian Chosiński: Czemu miałbym przesadzać? To, że mamy do czynienia z typowym filmem akcji (choćby w wydaniu superbohaterskim) nie oznacza, że nie można automatycznie zrobić filmu mrocznego (w pewnych momentach). Przekonał już o tym Burton.
Jakub Gałka: I tutaj zgodzę się z Arturem, że oczywiście o Avengersach też można opowiadać w mrocznym, poważnym tonie – bo skoro da się przedstawić tak X-Menów czy Batmana (OK, ten ma wyjątkowe predyspozycje, ale pamiętamy też przecież superbohaterskie sutki u Schumachera…), to dlaczego nie Mścicieli? Zwłaszcza że w komiksie nie różnią się niczym od innych superbohaterów i tak jak każdy heros są zdradzani, tłamszeni, pozbawiani mocy, wypędzani, mordowani itd. Inna sprawa, że w kontekście poprzednich filmów podejście czysto rozrywkowe świetnie się sprawdza i w obecnym filmowym uniwersum z obecnymi aktorami nie wyobrażam sobie ekranizacji na przykład „Civil War"…
Sebastian Chosiński: Dlaczego do tej pory nikt z Was nie wspomniał o formacie 3D, w jakim ten film trafił do kin? To jest przecież najsłabszy element „Mścicieli”, który ewidentnie odbiera niemałą część przyjemności z seansu. Oglądając „Avengersów”, parokrotnie zdarzyło mi się zdjąć okulary i… nie dostrzec żadnej istotnej różnicy w obrazie. Po założeniu ich z powrotem zacząłem natomiast dostrzegać zamazane postaci na pierwszym i dalszych planach, jakby podczas konwersji obrazu technicy nie zwrócili na nie uwagi. Chciałbym zobaczyć film Whedona w 2D, myślę, że zrobiłby wtedy jeszcze lepsze wrażenie. Inna sprawa, że w ogóle nie jestem zwolennikiem 3D, a tego typu partactwa jedynie utwierdzają mnie w tej niechęci.
Jakub Gałka: Jestem za, a nawet przeciw. Nie zgadzam się, że 3D jest kiepskie – jest przeciętne, wcale nie gorsze niż wielu innych filmach, od wielu lepsze. Ale – jak zaznaczyłem w swojej recenzji – bardzo wiele zależy od kina. Przy kiepskim sprzęcie (projekcyjnym i odbiorczym – czyli okularach) wychodzą na jaw wszystkie mankamenty konwertowanego 3D: zbyt ciemny obraz, przeciętna głębia, lekka utrata ostrości. Podejrzewam, że wyświetlany w IMAX-ie film robi dużo lepsze wrażenie, między innymi dzięki temu, że Whedon nie ucieka się do wyskakujących na widza z ekranu niespodzianek, ale po prostu wspiera wrażenie uczestniczenia w fabule poprzez nadanie głębi. Co oczywiście nie zmienia faktu, że „Avengersom” do „Avatara” daleko, ale… obejrzeć finałową bitwę nakręconą sprzętem Camerona? To by było piękne…
Sebastian Chosiński: W kinie, w którym oglądałem „Avengersów”, 3D w filmie Whedona wypadało mniej więcej na poziomie „Bitwy warszawskiej”. I wcale nie jestem przekonany, że to wina kina czy okularów. Poza tym jeśli ktoś mnie kasuje znacznie drożej niż normalnie, to mam chyba prawo wymagać? A reżyser powinien dostarczyć produkt pełnowartościowy, a nie jakąś namiastkę…
Jakub Gałka: Jak już w wchodzimy w szczegóły techniczne, to co powiecie o aktorstwie? I ja, i Konrad w swoich recenzjach wyróżnialiśmy Marka Ruffalo – dla mnie wręcz przyćmił on Roberta Downeya Jr. Genialne aktorstwo czy świetnie rozpisana rola, w końcu wykorzystująca w odpowiedni sposób postać Hulka?
Artur Chruściel: Ruffalo jest na pewno najciekawszym filmowym wcieleniem Bruce′a Bannera, ale musiał swoją rolę dzielić z zielonym specjalistą od ekranowej rozpierduchy, więc było go w tym filmie stosunkowo mało. Z odpowiedzią na pytanie, jak wiele z Hulka można wycisnąć, poczekałbym jednak na kolejny film.
Postacią numer jeden wciąż pozostaje dla mnie Iron Man. Wsparcie, jakie Downey Jr. dostaje od scenarzystów, pozwala mu wyprzedzić pozostałych bohaterów o kilka długości. A resztę załatwia grą (cudowna scena z „son of a bitch”). O, właśnie, przypomniało mi się, że najlepszy tekst Hulka pada jednak w jego zielonym wcieleniu, podczas obijania Lokiego.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

176
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.