powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CXVIII)
lipiec-sierpień 2012

„Obcy – decydujące starcie”, czyli sequel doskonały
Tym razem nie jesteśmy tak zgodni jak przy „jedynce”, ale zachwyty przeważają. Jeśli chcecie się dowiedzieć, dlaczego sequel nie gorszy jest tym razem od pierwowzoru i co „Obcy – decydujące starcie” ma wspólnego z Pawłem z Tarsu, przeczytajcie naszą kolejną dyskusję!
‹Obcy – decydujace starcie›
‹Obcy – decydujace starcie›
Konrad Wągrowski: Ręce w górę, kto uważa, że „Obcy dwójka” jest lepszy od „jedynki"! Oczywiście, na ile można porównywać horror z kinem wojennym, bo tak bardzo różne były konwencje obu kolejnych części. Co nie zmienia faktu, że przez wiele wiele lat „Aliens” byli dla mnie jednym z najbardziej fascynujących doświadczeń filmowych, twórczą kontynuacją wizjonerskiego horroru i jednocześnie jedną z najciekawszych wizji armii przyszłości.
Jakub Gałka: Ja! Ja! Dla mnie! Jak już zdradziłem przy okazji dyskusji o „jedynce”, sequel Camerona zapamiętałem lepiej i – być może, bo bardzo dawno temu to było – oglądałem nawet jako pierwszy. A że był lepszy, to przecież oczywiste: olbrzymia Królowa, Ripley w egzoszkielecie i całe zastępy space marines z big-madafakin-super-spluwami poruszające się futurystycznymi czołgami, a do tego ruszające się ściany pokryte potworami, wybuch nuklearny i wysysająca ludzi próżnia. Hell yeah!
Alicja Kuciel A tam, od razu lepszy czy najlepszy?! Inny po prostu, ale równie dobry co jedynka. Mocne kino akcji, fajne wojskowe klimaty, odpowiednio paskudne Obce i jazda bez trzymanki plus cudowne kobiece postacie. Zdecydowanie Hell yeah! Ale refleksji niewiele.
Jakub Gałka: Ha, bo i nie o refleksję tu chodziło, a o akcję i klimat. Bo przecież „Aliens” to tyleż rozwałka i kino wojenne, co znakomity thriller trzymający na krawędzi fotela – pojawienie się Królowej na statku, ucieczka do windy, Bishop pełznący niemożliwie wąską rurą, marines orientujący się, że detektory wskazują na obcych będących już WEWNĄTRZ pomieszczenia… te sceny to majstersztyk. A z tą „lepszością” to Konrad oczywiście podpuszcza, „Obcy” są różni od „Obcego” i bardzo dobrze! Uwielbiam dychotomię tych filmów, podobnie jak tę w dwóch pierwszych „Terminatorach” (a propos pytanie mi się nasunęło: „Obcym” bliżej do pierwszych przygód Sary Connor, np: ze względu na klimat osaczenia, czy raczej, choćby z powodu „familijnych” wstawek Newt-Connor, do sequela?).
Alicja Kuciel Ha! Czyli to, że uparcie nasuwa mi się na myśl cytat z Terminatora „I’ll be back”, kiedy myślę o Obcych to nie tylko ja tak mam?
Mateusz Kowalski Nie tylko. Dla mnie zresztą od początku było oczywiste, że „Aliens” to zupełnie inna liga, choć, nie ukrywam, trudno mi się ustosunkować do tego filmu. Miejscami miałem wrażenie, że ktoś się uparł na pomysł: „więcej”, „dalej”, „lepiej”, ale wyszło z tym różnie. Najbardziej mnie dobija fakt, że Ripley to już nie ta sama Ripley (choć i tak jest lepiej, niż w kolejnej części, gdzie Ripley jest bardziej badassmadafaka niż całe zastępy Obcych). Z drugiej strony: niektóre sceny były wyśmienite. Ale, szczerze: czy ktoś z was nie ma wrażenia, że ten film to bardziej konsekwencja niż krok dalej w rozwoju uniwersum? Bo, szczerze, Królowa? Banda marines i najemników? Jakoś dla mnie jest to mielenie po raz kolejny tego samego, tylko na większą skalę.
Sebastian Chosiński Trudno nie zgodzić się z Mateuszem. Wychodzi na to, że jestem jednym z nielicznych, a może i jedynym biorącym udział w tej dyskusji, który staje murem za filmem Scotta, a nie Camerona. Może to wynikać z kilku powodów. Pierwszego „Obcego” widziałem po raz pierwszy w kinie, na dużym ekranie (choć to i tak był mały ekran w porównaniu z tymi, jakie dzisiaj można spotkać w multipleksach) i zrobił na mnie kolosalne wrażenie, natomiast z „dwójką” zaznajomiłem się w epoce pirackich kaset VHS, później widziałem go jeszcze w telewizji i… I co? I żadnego szczególnego wrażenia na mnie nie zrobił. Ot, typowe kino akcji, tyle że przeniesione w przyszłość i gdzieś w kosmos. Amerykanie robią setki takich filmów. A że ten lepszy jest od innych od strony technicznej, że wyznaczył jakieś tam trendy w efektach specjalnych – marna to dla mnie pociecha. Gotycki klimat grozy został przyćmiony głośnymi strzelaninami i wybuchami. Nie, dziękuję. Nie moja bajka.
Jakub Gałka: Absolutnie się nie zgadzam. Wrócę jeszcze do wartości „Obcych” jako filmu i pytania Konrada – przypominam, że sequel zdobył więcej znaczących nagród niż oryginał! Przegrał tylko w BAFTAch, a zarządził w Oscarach (2 nagrody z 7 nominacji, wobec 1 statuetki z dwóch nominacji „Obcego”) i w Saturnach (aż 8 nagród z 11 nominacji, wobec 3 z 7 dla filmu Scotta).
Mateusz Kowalski: O, przepraszam. Ile razy mieliśmy problemy z nominacjami do czegokolwiek? Niektóre nagrody wyglądały jak kpina z wszelkiej logiki – choć i tak nie przebiły nigdy poziomu Nobla. Niemniej – fakt, obraz wyróżniono i nagrodzono wiele razy. To jednak mnie nie przekonuje – ja jestem prosty człowiek i oczekiwałem czegoś więcej. Były rozczarowania, w tym właśnie wspomniana Ripley i jej średnio logiczne wyskoki, jak choćby nagły przypływ uczuć w stronę Newt (w ogóle imię roku dla tej małej, ale już cicho-sza).
Jakub Gałka: Narzekasz na postać Ripley, ale to dopiero przy sequelu zaczęto dostrzegać Sigourney Weaver, która zgarnęła Saturna i nominacje do Oscara i BAFTA. Dla mnie Ripley to idealny przykład rozsądnej ewolucji postaci, która przeżyła swoje, okrzepła i nabrała odwagi. Ripley poradziła sobie z pierwszym ksenomorfem, miała wystarczająco dużo czasu żeby dojść do wniosku, że najgorsi to i tak są ludzie, więc przestała się tak bać jak w pierwszym filmie (świetnie pokazana ucieczka i próba wyłączenia autodestrukcji). Zresztą zaczęła też mieć coraz mniej do stracenia. Choć oczywiście można dyskutować czy nagłe uczucia macierzyńskie do nieznajomej dziewczynki – wbrew instynktowi przetrwania – są wiarygodne.
Konrad Wągrowski Są, bo przecież film jasno mówi (choć chyba tylko w wersji reżyserskiej), skąd u Ripley mogły się wziąć uczucia macierzyńskie.
Grzegorz Fortuna Zaryzykowałbym stwierdzenie, że to właśnie ta postać najdokładniej odzwierciedla geniusz „Aliens”. W kinie akcji dzieci służą zwykle za pozbawione charakteru artefakty, które trzeba uratować i odstawić bezpiecznie do domu. Tymczasem Newt to bohaterka z krwi i kości – nie ma złudzeń, jest silna i diabelnie bystra jak na swój wiek, a w finale wskazuje bohaterom drogę ucieczki, ratując ich z patowej sytuacji. Uwielbiam scenę, w której z pełną powagą tłumaczy Ripley, że owszem, jej lalka nie ma koszmarów sennych, ale tylko dlatego, iż jest kawałkiem plastiku. Rewelacyjnie napisana postać.
Jakub Gałka: OK, może rzeczywiście jest lepsza niż większość postaci dziecięcych w kinie akcji, ale bez przesady… Anyway, abstrahując od tego, że film jest świetny jako film i wracając do wątpliwości Mateusza, to przecież „Aliens” idą co najmniej kilka kroków dalej w rozwoju uniwersum! Mamy pokazany cykl rozwojowy obcych z Królową i składaniem jaj – dziś to wydaje się oczywiste, ale w pierwszym filmie tego nie mamy i do końca nie wiemy, co chciał Scott pokazać, gdyby miał kasę (planował przecież umieszczenie jaj nie w statku, a w piramidzie pełnej hieroglifów pokazujących życie ksenomorfów). W sequelu pada słynna nazwa LV-426 jako określenie miejsca, gdzie znaleziono statek Space Jockeya i jaja obcych. To sequel zmienił nawę korporacji z „Weylan-Yutani” na kultowe „Weyland-Yutani” i używał jej wprost, gdzie w oryginale można było zobaczyć tylko logo gdzieś w tle, nazwa nie padała nigdy z ust bohaterów. To druga część wprowadziła ludzi jako żywicieli, pokazując ich w kokonach (Scott też chciał, ale nie zdecydował się w wersji kinowej), a tym samym implikując jeszcze większe zagrożenie ze strony obcych – to już nie jeden napotkany przypadkiem potwór, ale możliwość samoreplikującej się morderczej plagi (co wykorzystano w części czwartej). To mało? Zwłaszcza, że każdy z tych pomysłów został przyjęty do kanonu, wykorzystywany przez kolejnych filmowców, twórców książek i komiksów, chyba niczego nie odrzucono.
Piotr „Pi” Gołębiewski: Mam sentyment do „Decydującego starcia”, bo ledwie młodzieńcem będąc, siedziałem po nocy, by obejrzeć go na RTL, oczywiście nie znając niemieckiego, ale kiedyś takie drobiazgi nie przeszkadzały. A odpowiadając, na pytanie, czy jest on lepszy od „jedynki”, powiem: nie. Czy gorszy? Też nie. To spojrzenie na uniwersum obcego z zupełnie innej perspektywy i nie mniej ciekawej. Zgadzam się z Jakubem, że Cameron twórczo rozbudował świat, ale też umieścił w nim bohaterów, którym dopingujemy. Oczywiście, poza Ripley, nie są przesadnie rozbudowani, ale na tyle, że trzymamy za nich kciuki: dupek Gorman, luzacki Hudson, mężny Hicks i bojowa Vasquez. I jedynym, o co można się przyczepić, to, że za mało było Wierzbowsky’ego.
Konrad Wągrowski Zgadzam się z Kubą – „Aliens” bardzo kreatywnie rozwija uniwersum (zwłaszcza w wersji rozszerzonej, w której mamy przecież jawnie pokazane, kto odpowiada za zagładę kolonii na LV-426). Do tego stopnia, ze tak naprawdę dopiero po tym filmie ludzie zaczęli sobie przypominać, że coś nie tak było z korporacyjnymi rozkazami dla załogi „Nostromo”. „Alien” nie miał szansy na stworzenie kultu (choć oczywiście zagadka Space Jockeya intrygowała), „Aliens” zrobili to doskonale. Bez nich nie byłoby czaszki w „Predatorze”, nie byłoby serii świetnych gier (no i słabszych komiksów i beznadziejnych filmów), nie byłoby tetralogii i zapewne nigdy w życiu nie przyszedłby do głowy powrót do tematu, jak w dzisiejszym „Prometeuszu”. Pojadę po bandzie – „Aliens” byli takim Pawłem z Tarsu – facetem, który przyszedł później, ale rozsiał religię na cały świat (jeśli rozumiecie co mam na myśli)…
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

7
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.