powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CXVIII)
lipiec-sierpień 2012

Orient Express: Ich proste życie
„Proste życie” zawojowało serca azjatyckich widzów niczym „Nietykalni” europejskich i obaliło popularny stereotyp, że kino rodem z Hong Kongu musi być nabite pistoletami, wybuchami i szybką akcją… Równie dobrze może emanować zażyłością, oddaniem i szczerością.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
‹Proste życie›
‹Proste życie›
Ann Hui to artystka niezwykła. Nie dość, że od ponad trzydziestu lat regularnie zachwyca swoimi kolejnymi produkcjami, to jeszcze jest jedną z niewielu azjatyckich reżyserek, cieszących się wielkim respektem i uznaniem w świecie kina. Jednak w przeciwieństwie do swoich rodzimych kolegów po fachu, jak chociażby Johnnie To, czy Tsui Hark, Ann Hui wręcza widzowi porcję prawdziwego, obdartego z blichtru i przekoloryzowań, świata.
„Proste życie” to kolejny, po „Summer Snow” i „Postmodern Life of My Aunt”, obraz reżyserki, w którym zmaga się z niezwykle delikatnym tematem starości i umierania. Obserwując powolny proces starzenia się swoich bliskich i nieubłagany wpływ czasu na jej własną osobę, Ann Hui postanowiła nakręcić ciepły, serdeczny, pozbawiony niepotrzebnej rzewności film o przemijaniu, której główny wątek inspirowany był życiem producenta Rogera Lee.
Głównymi bohaterami „Prostego życia” są: niezwykle oddana służąca Chun To (w tej roli wspaniała Deannie Ip) oraz jej obecny pan, Roger Leung (Andy Lau). Chun To od 60 lat pracuje dla rodziny Rogera, lecz gdy pewnego dnia dostaje udaru i traci fizyczną sprawność, postanawia zrezygnować ze swej roli i zamieszkać w domu spokojnej starości. Jednak Roger, wychowany przez Chun To i niezwykle do niej przywiązany, postanawia odwdzięczyć się za lata poświęcenia i miłości, w najlepiej znany mu sposób. Zamieniając się ze staruszką rolami…
Rozważając realizację filmu z tak poruszającym scenariuszem, Ann Hui mogła bardzo łatwo wpaść w sidła przesadnej tkliwości czy sentymentalizmu. W banalny sposób rozczulić widzów sceną śmierci Chun To i rozpaczy jej „bliskich”. Jednak reżyserka, będąca nota bene w wieku głównej bohaterki, postanawia wyrzucić z filmu stereotyp smutnej, żałosnej starości. Oczywiście nie neguje tego, że człowiek wraz z upływem lat traci siły witalne i zdrowie, nie nagina też przykrej prawdy o towarzyszącej temu etapowi samotności i wszechogarniającym poczuciu bezużyteczności. Lecz prócz tego, odsłania również malowaną ciepłymi barwami zachodzącego słońca kartę w życiu prostolinijnej, skromnej Chun To. Stanowi ona zaprzeczenie stereotypów o mieszkańcach domów starości i ich opiekunach, o tym, że miarą wartości człowieka w społeczeństwie jest jego zdrowie i zdolność do pracy. Pokazuje również, jak dwoje ludzi z odrębnych warstw społecznych, z różnym, zawodowym doświadczeniem i statusem, może delektować się własnym towarzystwem. Roger to przystojny i zamożny człowiek sukcesu, który prócz pracy nie ma tak naprawdę niczego. Jego rodzina wyjechała do Stanów Zjednoczonych, a on mimo upływu lat nie związał się z żadną kobietą. Żyje więc samotnie w gwarnym Hong Kongu, a jedyną towarzyszką jego codzienności jest mieszkająca z nim Chun To – pozbawiona rodziny i przyjaciół służąca. Podczas gdy w relacjach pan – poddana, Roger zachowuje się dość ozięble, o tyle choroba Chun To i świadomość, że wkrótce może zabraknąć najbliższej mu osoby, odsłania przed widzem życzliwą, pełną miłości i przywiązania stronę głównego bohatera. A sceny gdy ta dwójka wspólnie przeżywa fragmenty codzienności, są niesamowicie ujmujące. I z nich właśnie Ann Hui buduje swą poruszającą opowieść.
Wielka w tym również zasługa odtwórców głównych ról, których reżyserka dobrała z pełną świadomością – w końcu Deannie Ip i Andy Lau pracowali ze sobą już wcześniej, na planie dziesięciu innych filmów. Ich prywatna przyjaźń i wzajemna sympatia wyziera z ekranu nie pozostawiając żadnych złudzeń co do jej autentyczności. Na wielkie oklaski zasługuje przede wszystkim rola Deannie Ip, która po jedenastu latach nieobecności powróciła do świata filmu w wielkim stylu. Zgarnęła za rolę Chun To najważniejsze tytuły azjatyckiego przemysłu filmowego i nagrodę na MFF w Wenecji. Zresztą film Ann Hui zdominował również najważniejszy festiwal filmowy w Hong Kongu, usuwając w cień Johnniego To z jego „Życiem bez zasad”.
Nic w tym zresztą dziwnego, bo „Proste życie” to jedna z najbardziej urzekających produkcji tego rejonu ostatnich lat. To taka azjatycka odpowiedź na francuskich „Nietykalnych”, w której (w gruncie rzeczy) w pozytywny i emocjonalny sposób obserwujemy ciepłe i serdeczne interakcje dwójki zupełnie odmiennych osobowości. To jednocześnie mocna kontra wobec obrazu starości zarysowanego w „Poezji” Lee Chang-donga, emanującego politowaniem i cynizmem. Wg Ann Hui starość to jedynie efekt uboczny naszego dotychczasowego żywota i ważne jest to, by dawać w nim więcej niż brać. Bo szczere, prostolinijne, dobre życie zwróci się z nawiązką. Brawo. Takich produkcji jest zdecydowanie za mało.



Tytuł: Proste życie
Tytuł oryginalny: Tao jie
Reżyseria: Ann Hui
Scenariusz (film): Susan Chan, Yan-lam Lee
Muzyka: Wing-fai Law
Rok produkcji: 2011
Kraj produkcji: Chiny, Hong Kong
Czas projekcji: 118 min
Gatunek: obyczajowy
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w: Kulturowskazie
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

184
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.