powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CXVIII)
lipiec-sierpień 2012

Opanowanie Teda Simmonsa
ciąg dalszy z poprzedniej strony
3.
Ted Simmons siedział przed monitorem komputera, bezmyślnie klikając w kolejne odnośniki. Ostatnio było to jego główne zajęcie. Wszędobylskie punkty APOS odebrały klientów okolicznym placówkom handlowym. Niektórzy już zwinęli interes, on jednak postanowił jeszcze poczekać. Miał nadzieję, że po pewnym czasie, kiedy już przestaną być ekscytującą nowinką, scena zostanie przetasowana, a on odnajdzie na niej swoje miejsce, w końcu od lat był częścią lokalnego rynku. Z drugiej strony obiektywnie musiał przyznać, że ciężko konkurować z tak mocnym przeciwnikiem. Praktycznie nieograniczony asortyment, dogodne plany spłat, no i te niesamowite SIM-y. Nie bez znaczenia była też rozległa baza wiedzy o upodobaniach i rzeczywistej sile nabywczej każdego klienta. Sam spędzał tam coraz więcej czasu, chociaż nic jeszcze nie kupił. Tłumaczył sobie, że to tylko w ramach poznawania taktyki konkurenta, w istocie jednak APOS przyciągał go jak miasto rudego spryciarza.
– Może czas zwinąć żagle, co o tym sądzisz, Ted, stary draniu? – zapytał, zwracając się w szczególności do wspaniałego, wysokiej klasy analogowego zestawu audio.
Była to jego duma, najcenniejszy przedmiot w ofercie. Gdyby udało mu się sfinalizować transakcję sprzedaży, mógłby mieć jeszcze kilka miesięcy czasu na przeczekanie. Zestaw ten, niemal zupełnie zrujnowany, nabył kiedyś na nielegalnej wyprzedaży garażowej i – w wolnym czasie – doprowadził do pełnej sprawności. Znalazł sposób na legalne wprowadzenie go do obrotu, a ostatnio wzbudził on zainteresowanie pewnego młodego, modnie i drogo ubranego młodzieńca, zapewne finansisty z centrum. Jednak czy na pewno miał ochotę pozbywać się tego cacka? Niekiedy nastawiał na nim którąś ze swoich cennych płyt gramofonowych, delektując się ciepłą, selektywną barwą dźwięku. Czy ten młodzik jest w stanie docenić taką jakość? Zapewne zestaw posłuży tylko do szpanu, stanie się zwykłym, acz efektownym elementem wyposażenia. „Nic z tego” – postanowił. „Nie takie jest przeznaczenie tego dzieła sztuki”.
Powrócił do przeglądania sieci. Jego uwagę przykuło jedno z nazwisk na ekranie. Gdzieś już się na nie natknął, ale nie mógł sobie przypomnieć, gdzie mogło to mieć miejsce.
– Hibacschi – wycedził. – Hibacschi kontra SiCorp – przeczytał głośno tytuł. Zagłębił się w treść artykułu i poczuł, że rodzi się w nim jakaś – jeszcze trudno uchwytna – lecz był pewien, że istotna myśl.
– Do diaska! – krzyknął nagle. – A gdyby tak…
Przeszukał sieć w poszukiwaniu szczegółów sprawy, by jak zwykle otrzymać zupełnie sprzeczne informacje, zaproszenia do płatnych serwisów, gdzie kompetentni fachowcy za naprawdę niewielką opłatą i tak dalej, i tym podobne.
Podekscytowany zadzwonił do biblioteki publicznej, gdyż pamiętał, że kiedyś studenci prawa należący do jakiejś na wpół legalnej, pozarządowej organizacji udzielali tam nieodpłatnie porad. Umówił się na pierwszy wolny termin – za dwa tygodnie, całe dwadzieścia pięć minut tylko dla niego – po czym zaczął chodzić po sklepie. Wydawał się jakby wyższy i szybszy, niż jeszcze parę minut temu.
– To by było zacne – mówił podniecony. – Niezły kawał, nieprawdaż?
Wyjrzał na ulicę, nie dostrzegł żadnego ze swych stałych klientów, więc przekręcił wywieszkę na „Nim zagwiżdżesz będę z powrotem” i ruszył pod APOS. Obejrzał dokładnie szyld. Małe, charakterystyczne logo SiCorp zdobiło prawy dolny róg.
Kolaż: <a href='mailto:charande@o2.pl'>Agnieszka ‘Ignite’ Hałas</a>
Kolaż: Agnieszka ‘Ignite’ Hałas
– Witam, panie Simmons – przywitał go SIM. Jak zwykle wyświetlił mu reklamę kasy, jednak tym razem Ted nawet nie udawał, że jest zainteresowany zakupem.
– Pochwalony – odparł. – Mam pytanie natury technicznej: zauważyłem, że potwierdzeniem zawarcia transakcji u was jest zwykły, werbalny przekaz. Czy w opinii prawa jest to zupełnie pewne i czyste rozwiązanie? Czy tak zawartej umowy nie można zakwestionować?
– Ustawa Haidego-Miroko-Schneilla reguluję tę kwestię jednoznacznie. Tak zawarta umowa – potwierdzona nagraniem audiowizualnym, wraz z zapisem fal mózgowych – jest nie do podważenia, panie Simmons. W istocie znacznie ułatwia to zawieranie transakcji. Oczywiście należy zachować wymogi formalne, na przykład każdorazowo wygłoszona musi być stosowna formuła – co niekiedy irytuje stałych klientów.
– Ale tylko kupujący może zrezygnować? Ma na to bodajże osiem godzin? – dopytywał się Ted.
– Tak, tylko jedna strona może, przy zachowaniu odpowiednich procedur i terminów, zrezygnować, przy czym nie ma takiej możliwości na przykład w przypadku zakupu artykułów szybko psujących się czy jednokrotnego użytku.
– Rozumiem. Ot, technika. – Pokręcił głową ze zdumieniem. – Dzięki, stary, spadam do mojej budy.
– Do widzenia, panie Simmons – jak zwykle uprzejmie odpowiedział automat. Ted wrócił do sklepu i na zwykłej kartce papieru, kopiowym ołówkiem, zaczął rozpisywać plan działania. Pisał tak niewyraźnie, że sam ledwo mógł siebie rozczytać.
4.
Ted Simmons zajadał się passiflorą. Uwielbiał jej słodki, a jednak kwaskowaty smak. Naklejka głosiła, że owoc pochodzi z tak modnej teraz Afryki Subsaharyjskiej, jednak wiedział doskonale, że zebrano go gdzieś w Ameryce Południowej.
– To tam umieściłbym raj – powiedział, i wtedy dojrzał za szybą młodego człowieka, zainteresowanego uprzednio zakupem zestawu hi-fi. – Niestety, pryszczu, taki amator nie zasłużył na to cudo, choćby dawał trzy dychy w ciężkich, srebrnych monetach – wyszeptał zasłaniając usta.
Rozległ się dźwięk dzwonka. Młodzieniec wszedł energicznie, wskazał palcem – jakby była to lufa pistoletu – interesujący go przedmiot i wypalił:
– Biorę! Nie musi pan pakować! Wrzucimy to do mojego luksusowego spalinowca. Zaparkowałem przed sklepem.
– Ma pan na myśli ten niesamowity zestaw hi-fi? – upewnił się Ted.
– Mam na myśli ten niesamowity zestaw hi-fi. – Przy słowie „niesamowity” młodzieniec tak dobrał akcent, że można by pomyśleć, iż z premedytacją wypowiedział je lekceważąco, jednak równie dobrze można by dojść do wniosku, że tego nie uczynił.
Ted już otwierał usta, by udzielić odpowiedzi, gdy dzwonek u drzwi zabrzmiał ponownie.
– Gdzie to jest?! I co to jest?! Dzień dobry! To musi być ON! Fantastyczny! Z prawdziwym wzmacniaczem lampowym? Ręcznie nawijanymi transformatorami? – Wszystkie zdania padły z ust młodej dziewczyny, ubranej w staroświeckiego kroju sukienkę w kwiaty, z wielką, lśniącą pacyfką na szyi. – Jechałam za nim jak któryś z tych prywatnych detektywów z papierowych książek! – powiedziała z dumą, wskazując na młodego mężczyznę, wyraźnie zirytowanego. – Wiedziałam, że szykuje jakąś bombę na moje urodziny, ale to… Kocham cię! – Rzuciła się na szyję młodzieńca. – Pana też kocham!
Przylgnęła na chwilę swoim drobnym, ciepłym ciałem do Teda, by szybko powrócić do oglądania sprzętu. Wydawało się, że nic innego w tym momencie nie istnieje naprawdę, wszystko zamarło, zatrzymane w biegu, jakby zawieszone zostały wszelkie prawa fizyki. Tylko dziewczyna była prawdziwa, a wyblakły świat zastygł, czekając na jej reakcję.
– Niech mnie, rozpoznaję części z Jadisa! Dawne Włochy, tak? Nie, nie, nie tam, ale to tamte okolice? Prawda? Przecież na tym słychać wszystko! Każdy niuans! Możemy go teraz uruchomić? Tylko jedno nagranie! Proszę! – Wydawało się, że jej entuzjazm nie ma granic. – Zapłaciłeś już? Jest mój? – Nie czekając na odpowiedź powiedziała szybko do Teda: – Ma pan może coś z przełomu lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych dwudziestego wieku? Jakąś mało znaną, ale świetną kapelę, których wtedy tyle było! Folk, albo folk rock? Może być kobiecy wokal.
Ted ścisnął mocno dłonią przegub drugiej, nim odparł:
– Nastawię wam kawałek z trzeciego longplaya jednego z najlepszych klasycznych trio rockowych wszech czasów. – Wyciągnął zza lady pudło z winylami, wybrał płytę, ostrożnie wydobył z koperty czarny krążek. Z namaszczeniem ułożył go na talerzu adaptera. Uruchomił zestaw, wycelował ramię i rzekł: – Ostatni utwór na albumie. – Opuścił delikatnie igłę i z głośników popłynął dźwięk. Jak zwykle przy pierwszym ostrym riffie Ted poczuł dreszcze, a gdy rozpoczęła się spokojniejsza część, zerknął na dziewczynę i zamarł.
Stała pośrodku pomieszczenia, z rozłożonymi szeroko ramionami. Oczy miała przymknięte, kołysała się lekko, jakby była wodną rośliną unoszoną delikatnym rytmem fal. Przy „Come on back, back” otworzyła nagle oczy, równie wilgotne i lśniące jak oczy Teda, ale wydawała się go nie dostrzegać. Obserwował ją zafascynowany, więc nie umknęło jego uwadze, jak – wciąż delikatnie rozkołysana – zadrżała, gdy rozległ się krzyk mew podczas pierwszego gitarowego solo.
– Dobre to jest w swojej klasie? – zapytał szorstko jej chłopak. Nie potrafił ukryć rozdrażnienia.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

53
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.