„Ziemie Odzyskane” to w polskim filmie temat słabo wykorzystany. O kreowaniu wizji historii tych terenów przez polskich filmowców wspominano przy okazji „Róży” Smarzowskiego, ale jedno ze zdań, które najczęściej padały w zachwytach recenzentów było właśnie o tym, że brakuje takich przedstawień. I chociaż filmów, które mniej lub bardziej dotyczyły osadnictwa polskiego po 1945 na północy i zachodzie można wymienić kilkanaście, większość pozostała albo bardzo słabo znana, albo traktuje tło, na jakim się rozgrywa, w sposób anegdotyczny. Czy wyjątkiem jest film Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego „Prawo i pięść”?  | W naszym cyklu co dwa tygodnie prezentujemy wybrane tytuły należące do klasyki kina. Niekoniecznie bardzo znane, niekoniecznie obsypane nagrodami, ale z pewnością nadal warte uwagi. |  |
 | ‹Prawo i pięść›
|
Charakterystyczna kreacja Gustawa Holoubka, który gra w filmie główną rolę, pozostaje chyba najwyraźniejszym znakiem rozpoznawczym obrazu. Paradoksalnie zaleta staje się jednak w tym przypadku także pewnego rodzaju kulą u nogi – film, chociaż ma pokazywać problemy osadników na „Dzikim Zachodzie”, jak nazywano w początkach powojennej rzeczywistości borykające się z różnymi problemami „Ziemie Odzyskane” 1) kojarzony jest dzisiaj głównie właśnie przez rolę Holoubka oraz śpiewaną przez Edmunda Fettinga piosenkę ze znanym tekstem Agnieszki Osieckiej. Czy brak tu wyrazistej fabuły, wątków, które pozwalałyby zrozumieć więcej, niż można wyczytać z powtarzanego jak mantra powiedzenia, że film ten to „polski western”? Jeśli tak, to o czym to świadczy? Być może w takiej, a nie innej rzeczywistości politycznej nie potrzebowano jakiegoś mitu założycielskiego dla „Ziem Odzyskanych” (film powstał w 1964 roku), a widownia chciała po prostu rozrywki, zamiast kina moralnego niepokoju? O czym właściwie opowiada film Hoffmana i Skórzewskiego? Andrzej Kenig, powstaniec warszawski, po pobycie w obozie koncentracyjnym, przyjeżdża szukać szczęścia na „Ziemiach Odzyskanych”. Chociaż ma wykształcenie pedagogiczne, nie chce nawet słyszeć o byciu pionierem szkolnictwa na nowo przyłączonych terenach, marzy raczej na początek o nowej parze spodni, a później o zaszyciu się z dala od ludzi w jakiejś leśniczówce na uboczu. Tymczasem zostaje wysłany wraz z grupą innych mężczyzn do małego miasteczka Graustadt, przemianowanego na Siwowo, gdzie ma zabezpieczać mienie poniemieckie. Szybko odkrywa, że jego towarzysze to banda szabrowników, którzy majątki pozostałe w miasteczku planują zabezpieczyć dla siebie i chcąc nie chcąc zaczyna im w tym przeszkadzać. Mniej więcej w ten sposób Kenig wyrasta na samotnego szeryfa, walczącego z rzezimieszkami w opuszczonym mieście, w którym brakuje tylko pustynnego wiatru i kul przetaczającej się roślinności. Tyle tylko, że w scenariuszu Józefa Hena (którego powieść „Toast” posłużyła za pierwowzór – warto zwrócić uwagę, że w tym miesiącu wyszło wznowienie tejże książki, ale pod znamiennym tytułem „Prawo i pięść” z, a jakże inaczej, Holoubkiem na okładce) pozostają pewne elementy, które nie do końca zgadzają się z wyłącznie rozrywkowym, „westernowym” odczytaniem całej historii. Dla dzisiejszego widza, przyzwyczajonego w mniejszym lub większym stopniu do weryzmu kinematografii, pewnym problemem przy oglądaniu „Prawa i pięści” może być nieobecność Niemców w miasteczku, gdzie toczy się akcja. Siwowo jest całkowicie wyludnione – co jest pewną utopią, prezentowaną w PRL-owskiej propagandzie, gdzie mówiono przede wszystkim o zasiedlaniu „Ziem Odzyskanych”, a nie o ich wcześniejszym opróżnieniu, a co więcej pomijano częstokroć fakt, że oprócz Niemców mieszkały tam grupy „ludności rodzimej”, takie jak Mazurzy, Ślązacy czy Kaszubi. Bohaterowie filmu znajdują co prawda jednego jedynego Niemca, barmana w miejscowej restauracji, który jednak ledwo pamięta, co się dzieje, a przynajmniej stara się robić takie wrażenie. Schaeffer nie ewakuował się z Graustadt na czas, ponieważ korzystał z dobrodziejstw piwniczki z alkoholem w swoim miejscu pracy. W poplamionym, wymiętym fraku stanowi karykaturę systematycznego, porządnego i zorganizowanego „Niemca” ze stereotypu, jest też jakimś nieudanym śladem niemieckiej „wielkiej kultury”, która odchodzi z tych terenów na dobre. A jednak nie tyle fakt, że w Siwowie pozostał jeden Niemiec, może budzić wątpliwość widza – w końcu z wysiedlaniem z „Ziem Odzyskanych” bywało różnie – większe zastanowienie mogą budzić ślady po innych niemieckich mieszkańcach miasta, na jakie natrafiają bohaterowie. Już na wstępie wita ich popiersie Hitlera i narodowosocjalistyczne flagi, a kiedy w ich kierunku zostają oddane strzały, rozlegają się złowrogie dźwięki przemówienia Führera i marsz wojskowy. Te ślady, na jakie w Siwowie natrafiają bohaterowie, pozostawili po sobie nie tyle „Niemcy”, co „naziści”. Demoniczny barman także ma w sobie więcej z potwornego homunkulusa, wyhodowanego przez zbrodniczy system, niż z przeciętnego mieszkańca tych terenów. Ta gotyckość obecna jest zresztą nie tylko u Hoffmana i Skórzewskiego. Wynaturzenie i potworność „niemieckości”, utożsamianej często z narodowym socjalizmem, można zobaczyć także w „Raju na ziemi” (reż. Zbigniew Kuźmiński), którego bohaterowie walczą z Wehrwolfem przy akompaniamencie nieustannego krakania wszechobecnych kruków. Co jednak w takim razie począć z nazwiskiem głównego bohatera? Pisane „Kenig”, jest w filmie starannie wymawiane przez o umlaut i zaczyna budzić wątpliwości, jakie właściwie były tu intencje autorskie. Czy Kenig jest faktycznie wzorem do naśladowania – zważywszy na to, że uporanie się z szabrownikami nie jest przez niego odbierane jako sukces – czy raczej stawia pod znakiem zapytania rządowe hurraoptymistyczne podejście do „nowego pola możliwości”, jakim były „Ziemie Odzyskane"? Może jest to forma sceptycyzmu, która wskazuje nie wprost albo na smutne konsekwencje zasiedlania – niszczenie istniejącej tu kultury, wysiedlanie dotychczasowych mieszkańców – albo na ogólny metafizyczny smutek końca wojny, która zostawia za sobą wszystko w stanie rozkładu i w poczuciu skrzywdzenia wszystkich przez wszystkich. Na to pytanie, śledząc strzelaniny i pościgi, niech każdy odpowie sobie sam. 1) Zapisuję nazwę w cudzysłowie nie po to, żeby pofolgować skrywanym sympatiom ahistorycznym, ale dlatego, że przychylam się do zdania tej części badaczy, która uważa, że termin Ziemie Odzyskane – bez cudzysłowu – kojarzy się z peerelowską propagandą dotyczącą „prapolskości” tych terenów, stąd użycie cudzysłowu pozwala na zdystansowanie się od tych treści i uniknięcie stosowanej dzisiaj nie dość dokładnej nazwy Ziemie Zachodnie i Północne, a jednocześnie zapobiega utraceniu używanej, historycznej nazwy przyłączonych po 1945 terenów.
Tytuł: Prawo i pięść Data premiery: 14 września 1964 Rok produkcji: 1964 Kraj produkcji: Polska Czas projekcji: 90 min Gatunek: dramat, western |