Po kasowym sukcesie „W pogoni” Na Hong-jin postanowił stworzyć jeszcze bardziej efektowny i trzymający w napięciu thriller sensacyjny. Choć jego produkcji nie brakuje animuszu, „Morze Żółte” nie przyprawia o ciarki i nie wzbudza takich kontrowersji, jak jej poprzedniczka. A szkoda, bo Na Hong-jin to szalenie zdolny, południowokoreański reżyser.  |  | ‹Hwanghae›
|
Joseonjok to określenie chińskich potomków koreańskich imigrantów lub ekspatriantów. To nazwa ludzi, których tożsamość jest zawieszona między (najczęściej ubogim) życiem w Państwie Środka a marzeniami o ucieczce do utopijnej Korei Południowej, gdzie w rzeczywistości, przedstawicieli joseonjok czeka niechęć i dyskryminacja ze strony tubylców. Antagonizmy te zaostrzają takie wydarzenia jak chociażby tegoroczne zabójstwo pewnej Koreanki z rąk przedstawiciela chińskiej mniejszości. Morderstwo to odbiło się szerokim echem w południowokoreańskim środowisku… Jednak Na Hong-jin, twórca doskonałego filmu i kinowego przeboju „W pogoni”, wprowadził problemy przedstawicieli joseonjok do swojego filmu, nie zajmując jednoznacznego stanowiska w tej sprawie. Jego produkcja nie jest azjatycką odpowiedzią na „Biutiful” Iñárritu, który w dramatyczny sposób opowiedział historię imigrantów w Barcelonie. „The Yellow Sea” wykorzystuje wątek imigracji, by zasiać w widzu ziarno zrozumienia dla determinacji i decyzji głównego bohatera. Gu-nam – zadłużony przedstawiciel joseonjok, którego żona wyjechała do Korei Południowej w celach zarobkowych i od dłuższego czasu nie dała znaku życia, staje przed wizją ogromnych, choć niełatwych pieniędzy. Pieniędzy, które spłacą jego długi i pozwolą mu na normalną egzystencję. Jedyne, co musi zrobić, to wyjechać do Korei Południowej i unicestwić pewną osobistość. Reżyser Na Hong-jin nie nęci widza pytaniem „czy?” tylko „co?” zrobi Gu-nam, gdy jego stopa postanie po drugiej stronie Morza Żółtego… Choć po zrealizowaniu „W pogoni”, Na Hong-jin obiecywał sobie dłuższą przerwę, zachęcony słowami doświadczonego kolegi, niemal od razu rzucił się w wir pracy nad „The Yellow Sea”. Na odtwórcę roli Gu-nama wybrał Ha Jung-woo, z którym miał okazję pracować na planie „W pogoni”. Mimo krótkiego odstępu czasu między obydwiema produkcjami i udziału tego samego aktora, Na Hong-jin udało się uniknąć efektu kalki. „The Yellow Sea” to przede wszystkim naturalistyczna i brutalna filmowa epopeja, odsłaniająca różnice kulturowe sąsiadujących państw i brudne, mroczne realia południowokoreańskiej rzeczywistości. Zbliżenia na koreańskie i chińskie społeczeństwo, łudząco podobne do wspomnianej produkcji Iñárritu, Na Hong-jin poprzetykał siecią widowiskowych scen na miarę samego Tarantino. Równie krwistych i efektownych, lecz jednocześnie dużo bardziej realistycznych. Na dużą niekorzyść Na Hong-jina zadziałał niestety czas. 2,5 godzinną produkcję można było przyciąć do długości standardowego, circa stu minutowego filmu. Początek i koniec „Morza Żółtego” to zgrabnie i intrygująco poprowadzona opowieść, zbyt mocno rozproszona dyfuzorem rozbudowanych wątków i mnogości postaci. Nie znaczy to oczywiście, że Na Hong-jin stracił na kontenansie zyskanym dzięki niesamowitemu sukcesowi „W pogoni”. Wręcz przeciwnie. Być może Na Hong-jin uległ kuszącej woni sukcesu i tym samym pogrążył w pewnym stopniu „The Yellow Sea”. Międzynarodowy poklask dla mistrzów południowokoreańskich dreszczowców jak Kim Jee-woon czy Bong Joon-ho, to najlepsze przykłady tego, że można trwać przy swojej estetyce i pomysłach, gromadząc wokół swojej kinematografii coraz większą rzeszę fanów. Choć „Morze Żółte” to ciekawa produkcja z zawiłą intrygą, nie urzeka i nie trzyma w napięciu, tak jak „W pogoni”. A ponieważ „The Yellow Sea” to dopiero drugi film Na Hong-jina, który zyskał międzynarodowy rozgłos, trudno dokonać obiektywnego podsumowania dorobku reżysera. Osobiście wolę twórczość tego artysty w bardziej skondensowanej, trzymającej w napięciu wersji niż dramatyczną, rozwleczoną opowieść o perturbacjach Gu-nama. Żeby kręcić tak długie historie, trzeba posiadać dar z pogranicza gawędziarstwa i hipnotyzowania niczym Kim Jee-won w „Ujrzałem diabła”. A do takiego kunsztu twórcy „Morza Żółtego” jeszcze daleko.
Tytuł: Hwanghae Rok produkcji: 2010 Kraj produkcji: Korea Południowa Czas projekcji: 157 min Gatunek: dramat, kryminał, thriller Ekstrakt: 60% |