Ich rodzice nie byliby pewnie zachwyceni, że dzieciaki wybrały akurat ten lokal. Lord Xist – jak najbardziej. Zamierzał prowadzić klub z klasą, nie mordownię, a złota młodzież miała dużo forsy i jeszcze więcej głupich pomysłów. Guri nie dalej niż miesiąc temu przerzuciła przez kordon orbitalny Cato Neimoidia duży transport podrasowanej białej wróżki prosto z Sullust. Odbiorcą był kulturalny zielonoskóry jaszczur. Zantara rozejrzała się teraz, czy nie zobaczy go gdzieś tutaj, ale nie rzucił jej się w oczy. – Dla mnie podwójna koreliańska – powiedziała, siadając przy barze. Poczuła, że komunikator w wewnętrznej kieszeni kurtki zaczyna wibrować. Przyłożyła go do ucha, a drugie zakryła dłonią. – Coo?! – usiłowała przekrzyczeć muzykę. – No, paliwo i zaopatrzenie, wysłałam wam listę. Ale wy burdel macie! Przecież napisałam, hangar 94, „Troublemaker”! Rozłączyła się i schowała komunikator. – Na złom ten cały personel naziemny, piszczą, światełka im migają, a jak przyjdzie co do czego, to jedyne, o czym nie zapomną, to rachunku wystawić! Barman przyglądał jej się uważnie. – „Troublemaker”? – Tak, a bo co? – Witamy na Cato Neimoidia, pani porucznik. Proszę, to na koszt firmy. – Chwila, moment, nie mów, że latałeś ze mną w Łotrach? Ja swoich chłopaków pamiętam! Miała na myśli swoich podwładnych, ale tak jej się jakoś powiedziało. Barman na szczęście nie miał zamiaru robić głupich aluzji. – Byłem mechanikiem, tak, wiem, piloci z trudem odróżniali nas od droidów spawających – uśmiechnął się szeroko. – Eeeej, koleś, tak ze mną nie pogrywaj! – odpowiedziała wesoło. – Dużo was tam trochę było! A poza tym akurat droidy to ja rozróżniałam dobrze, zwłaszcza mojego R4. Ciekawe, na jakim okręcie teraz służy… Przeze mnie zaczął pisać komunikaty po huttyjsku, podobno musieli go odrobinę przeprogramować. O, cholera, czekaj… Guri spoważniała i zamarła ze szklanką w dłoni. Na przeciwnym końcu baru, długiego i krętego jak macka dianogi, tuż pod podestem dla zawodowych tancerek, siedział mężczyzna. Jedyny oprócz Zantary człowiek na sali, w średnim wieku, koszula opinała mu pokaźny brzuszek. Właściciel brzuszka śmiał się rechotliwie, mówiąc coś do siedzących niedaleko Iktotchich. Zapewne komentował występ zgrabnej i skąpo odzianej Twi’lekanki. – Poczekaj moment – rzuciła Guri do barmana. – Popilnuj mi drinka, ja tu wrócę. Zgrabnie wskoczyła na bar i kołysząc się rytmicznie, ruszyła wzdłuż pomarańczowych lampek wyznaczających jego krawędzie. Kiedy zbliżyła się do Twi’lekanki, faceci zaczęli gwizdać. Zantara poruszała się z podejrzaną wprawą, która uważniejszemu obserwatorowi mogłaby nasunąć przypuszczenie, że nie zawsze zarabiała na życie strzelaniem. Dziewczyna, choć zaskoczona, podjęła zabawę i przez chwilę tańczyły razem w taki sposób, że widownia stawała się bardziej hałaśliwa niż wydobywający się z głośników łomot. Guri zsunęła z ramion kurtkę, a tancerka posłała jej kuszący uśmiech. Milutka, odnotowała najemniczka mimochodem. – Masz, kup sobie coś ładnego – powiedziała, wciskając Twi’lekance w rękę pieniądze. Panienka aż ochnęła. Zantara miała gest, w końcu była łowcą nagród. – A teraz zmykaj – delikatnym ruchem odsunęła ją od siebie. Pora na występ solowy. Guri była ubrana w luźne wojskowe spodnie i ciężkie buty, a jej kusa bluzeczka zasłaniała całkiem sporo w porównaniu z dwuczęściowym strojem Twi’lekanki. Ale kobieta tańcząca na stole za darmo zawsze jest atrakcją, niezależnie w jak odległym zakątku Galaktyki się znajdzie. A szczególnie podatni na tego rodzaju atrakcje są panowie przekonani, że absolutnie każda ślicznotka byłaby gotowa na dowolne szaleństwo, byle zwrócić na siebie uwagę tak wspaniałych mężczyzn jak oni. – Chodź, bliżej, bliżej – zawołał siedzący pod barem facet, kiwając ręką w stronę Guri i nie odrywając od niej łakomego spojrzenia. – Jak sobie życzysz – Zantara rzuciła mu jeden ze swoich najbardziej nieprzyzwoitych uśmiechów, w popisowy sposób, kołysząc biodrami, osunęła się na kolana i pochyliła tuż nad zachwyconym mężczyzną. – Ręce do góry! – warknęła przystawiając mu do czoła lufę miotacza. – Pięćdziesiąt kawałków tak tu sobie siedzi, grzech nie sięgnąć – rzuciła wyjaśniająco w kierunku Iktotchich, zbitych nieco z tropu i niepewnych, czy interweniować, czy udawać, że nic nie widzą. Wybrali tę drugą opcję, wracając do rozmowy we własnym gronie. – Wstawaj, tylko powoli, łapki w górzee – zaciągnęła Guri i sięgnęła do pasa mężczyzny po jego miotacz. – A teraz idziemy na najbliższy posterunek, dawaj ręce. – Zatrzasnęła mu na nadgarstkach kajdanki. Wtedy jak spod ziemi pojawili się przy nich ci sami dwaj Falleen, którzy dzień wcześniej przyszli po Zantarę do hotelu. – Ktoś od nas odstawi go glinom – powiedział starszy zdecydowanym tonem. – Vigo cię potrzebuje. – A moja nagroda?! – Przecież powiedziałem: załatwimy to. Dostaniesz kasę. Zantara skrzywiła się, ale wiedziała, że nie ma co dyskutować. Takie właśnie były wątpliwe uroki pracy dla Czarnego Słońca. – Wezmę chociaż drinka – rzuciła z przekąsem i zawróciła na chwilę. Barman pożegnał ją radosnym salutem. Dobry humor minął Zantarze natychmiast, kiedy tylko rozsunęły się przed nią drzwi od gabinetu Xista. – Oo, żeby to tak… Kogo jak kogo, ale tego gnoja to ja się tu nie spodziewałam! – wycedziła wściekle. Vigo rozmawiał przez szerokość biurka z Trandoshaninem, którego Guri znała aż nazbyt dobrze. – Bossk podzielił się właśnie ze mną bardzo ciekawą informacją – zwrócił się do Zantary bez wstępów Xist. – Nasza umowa staje się w związku z tym w większości nieaktualna. – Namierzyłem „Slave”. – Łowca nagród odwrócił się do Guri, żeby zobaczyć jej minę. Najwyraźniej spełniła jego oczekiwania, bo wyszczerzył ostre zęby w paskudnym uśmieszku. – Mandalorianin jest już trupem, to tylko kwestia czasu. Wykończę go. – Mówiłem ci, że nie chodzi nam o Fetta – w tonie Xista zabrzmiała, ku zadowoleniu Guri, lekka irytacja. – Ale mnie chodzi. Oczywiście zlecenie też zrobię, przy okazji. – Przy okazji?! – Zantara parsknęła szczerze i bezczelnie. – Bossk, ty mnie nigdy nie przestaniesz zadziwiać! Powiedz, co z tobą jest nie tak? Mama ci inkubator na za niską temperaturę nastawiła, jak byłeś jajkiem, czy jak? Bossk zerwał się z krzesła i ciężkim susem znalazł się tuż przy najemniczce, ale zanim zdążyła zareagować, między nimi świsnął bicz viga. – Spokój – zasyczał Falleen. – Bossk, siadaj! Ty Zantara też, tam – wskazał drugie krzesło. – Zlecenie zrobisz przy okazji? – nie odpuszczała Guri, choć posłuchała Xista i usiadła. – Moment! – olśniło ją. – A może ty, biedaku, nadal nie kojarzysz, kogo ścigamy? „Darth Beyre”, mówi ci coś to imię? – Wyjaśniłem przed chwilą Bosskowi, kim jest naprawdę poszukiwana Windu – odpowiedział za łowcę vigo. – Mnie to nie robi różnicy – Trandoshanin wzruszył ramionami. – Jest zlecenie, jest zapłata. Nie trzęsę tyłkiem jak ty, Zantara. – Co za debil – pokręciła tylko głową. – Ale to on ich namierzył, nie ty – uciął Xist. – Dlatego to on przejmuje w tej chwili dowodzenie całą akcją… – Chyba żartujesz! – wrzasnęła Guri, nie myśląc wcale, jak nierozsądnym jest wchodzenie lordowi w słowo. – A takiego! – To ja tu jestem od wydawania rozkazów, łowco nagród – odpowiedział vigo bardzo cichym, posykującym głosem, a Zantara umilkła, zmrożona tym tonem. Miała w życiu wystarczająco dużo do czynienia z Falleen, żeby wiedzieć, że w tych okolicznościach sprzeciw byłby równoznaczny z samobójstwem. Chociaż było też jeszcze jedno wyjście. – W takim razie ja rezygnuję – rzuciła ostro. – Nie wydaje mi się. Potrzebuję kogoś do poprowadzenia niezobowiązujących rozmów z Jedi, kiedy już będzie o czym mówić. I radziłbym ci nie wykręcać się od tego zadania, bo wtedy mogę sobie nagle przypomnieć pewne rzeczy, których się niedawno o tobie dowiedziałem. Z Czarnego Słońca nie można się tak po prostu wypisać, co? Już to trenowałam. Ale wyglądało na to, że nie miała dużej swobody manewru. – Wiesz też już pewnie, lordzie – skłoniła się lekko – że zawsze byłam pełna szacunku dla ciebie i dla księcia Zuurosa. Nieporozumienia między mną a Czarnym Słońcem tak naprawdę miały powody wyłącznie prywatne. A ta osoba już nie żyje. Była prawie pewna, że go zaciekawiła, choć trudno odczytać uczucia z twarzy jaszczura. Za to Trandoshanin jawnie obserwował ich oboje, próbując złapać wątek. Guri postanowiła wykorzystać chwilową przychylność Falleen, żeby dowiedzieć się tego, co ją najbardziej interesowało. – Gdzie są Beyre i Fett? – Nie wiemy – odpowiedział vigo i zanim zdążyła nabrać oddechu do bezczelnej reakcji, wyjaśnił: – Nadajnik odmeldował się na Cato Neimoidia, dlatego Bossk tu przyleciał. Ma znajomych wśród moich podwładnych i od nich dowiedział się o szykowanej przez nas akcji. – My, jaszczury, powinniśmy trzymać się razem! – Czyli jednak bałeś się iść sam na Fetta i Windu, nawet jak nie wiedziałeś, kim ona jest? – zadrwiła Guri. – Chcę mój milion kredytów, Zantara. Czy płaci rząd, czy Czarne Słońce, to mi obojętne. A lord – nawet Bossk uznał za stosowne w tym momencie skinąć łbem – a lord oprócz nagrody daje mi małą armię. Wybór chyba logiczny. W tym momencie rozsunęły się drzwi gabinetu i stanął w nich Gar’lyagh. Najwyraźniej Xist zdecydował, że również młody łowca zasłużył na wezwanie na odprawę. Guri nie była pewna, czy powinno ją to cieszyć. Bothańczyk zdążył tylko przywitać się z vigiem, jak zwykle w takich sytuacjach poważny i skupiony, kiedy w ciszy gabinetu rozległ się upiorny, przeszywający sygnał z komunikatora Bosska. – Są! – ryknął jaszczur, odpinając urządzenie od pasa i pośpiesznie odczytując współrzędne. – To mi wygląda… Bespin! – Miasto w Chmurach? – Guri zrobiła oczy jak spodki. – Fett ma przypływ myśli samobójczych? – Nie Miasto… Czekajcie, moment, gdzieś na orbicie. – Lando ma stację przeładunkową nad planetą. Bossk spojrzał z triumfem. – Tak się właśnie ze mną robi interesy, lordzie. Płacisz i masz. – Jeszcze nic nie mam, łowco nagród – zgasił go Xist. – Szykuj ludzi, natychmiast. – A duża będzie ta „mała armia”? – spytała Guri z przekąsem. – Wystarczająca, żeby w razie potrzeby wysadzić stację w całości. To jest rozkaz – vigo spojrzał twardo na Bosska. – Oczywiście w ostateczności. Tylko muszę mieć wielu świadków, że Beyre tam była w momencie wybuchu. – Cała przyjemność po mojej stronie – łowca wyszczerzył zęby. – Będziemy mieli kłopoty z Nową Republiką, to obiekt cywilny – nie mogła powstrzymać się Zantara. – Nie takie rzeczy zdarzają się, kiedy trzeba zabić Sitha, nieprawdaż? A czy coś jest cywilne, czy wojskowe… W końcu moja flota też jest cywilna. – Dlaczego to Bossk dowodzi? – spytał obcesowo Gar’lyagh, który do tej pory tylko czujnie śledził rozmowę. – Rozumiesz, gadzia solidarność – skrzywiła się najemniczka. Trudno uznać to za zgrabnie ujęte, ale nie była w nastroju na dobre maniery, o ile w ogóle kiedykolwiek w nim bywała. Xist nie zaszczycił Zantary komentarzem. Dezz tylko spojrzał na Bosska i warknął bardzo cicho, odsłaniając swój prawy, i chwilowo jedyny, kieł. Guri nagle coś sobie uświadomiła. W przeciwieństwie do Trandoshanina była nie tylko łowcą, ale i przemytniczką, a szlaki w rejonie Bespin znała bardzo dobrze ze względu na Calrissiana. – To nieważne, gdzie oni są teraz – powiedziała. – Ważne, gdzie będą, kiedy nasze statki wyjdą z nadprzestrzeni. Musimy być o krok przed nimi. – Dorwę ich nad Bespin! – Bossk wzruszył ramionami. – O ile uda się ich tam zatrzymać jakiś czas – syknął vigo, patrząc wyczekująco na Guri. – Bespin jest typową lokalizacją na międzylądowanie na trasie na… – najemniczka nie zdążyła skończyć, bo w słowo wszedł jej Gar’lyagh, z nagłym ogniem w oczach. – Na Anoat! Naszykujemy tam zasadzkę! Zantarze zrobiło się zimno na widok jego zapału. |