Wszystko się zaczęło od jednego z przedstawicieli popularnych w Japonii gier komputerowych zwanych visual novel. Trudno nawet powiedzieć, czy jest to jeszcze gra, czy po prostu opowieść podlana sosem z grafiki i muzyki. Niemniej – seria „When They Cry” stała się hitem na Dalekim Wschodzie, a „Umineko no Naku Koro ni” (ang. „When They Cry”) – trzecią odsłonę – przerobiono na anime. Wyszło? Cóż, sami się dowiecie. Problem z ekranizacjami jest jeden: kastrują (z nielicznymi wyjątkami). Zwłaszcza, jeśli chodzi o gry komputerowe, czy pokrewne – w przypadku visual novels – komiksy. Wystarczy spojrzeć na „Ligę Niezwykłych Dżentelmenów”, czy też na, skądinąd świetne, „Silent Hill” (Uwe Bolla pominiemy). Niestety, nie można mieć wszystkiego, a upakowanie 8 wielkich rozdziałów w 26 odcinków jest karkołomnym zadaniem. I z tego powodu „Umineko” może stać się ciężkostrawne dla osób, które liczą na lekką rozrywkę. Bo „Umineko” na pewno do takich nie należy. Rokkenjima, jedna z japońskich wysepek. Jak co roku rodzina Ushiromiya spotyka się w celu omówienia kwestii finansowych. Jest tylko jeden problem – umierająca głowa rodziny zamknęła się w pokoju i tyle jej było, więc potomstwo samo obraduje, dzieląc skórę na niedźwiedziu. Atmosfera jest napięta, bo skonfliktowane rodzeństwo nie może porozumieć się w najdrobniejszych kwestiach – problem spadkobiercy majątku wywołuje jeszcze większe kłótnie i awantury. Widz trafia w zasadzie w sam środek chaosu wywołanego przez 18 członków rodziny Uroshimiya i jej służących. W tle mamy romanse, małe dzieci, intrygi, oskarżenia, nienawiść kobiet i młodego Battlera, wnuka Uroshimiyi Kinzo – głowy rodu – któremu w głowie tylko kobiece piersi. I nagle pojawia się problem. Wyspą zaczynają wstrząsać niewyjaśnione morderstwa, których nie dało się w zasadzie popełnić inaczej niż czarami (jak twierdzą niektórzy bohaterowie). Battler jednak w swym uporze pragnie za wszelką cenę dowieść, że jest inaczej – morderstwa dokonane zostały ludzką ręką. Członkowie rodziny zaczynają się wzajemnie podejrzewać i dzielą się na rywalizujące obozy. W atmosferze nieufności bohaterowie dostrzegają również podrzucone im epitafium Złotej Wiedźmy, a legenda o niej zaczyna nabierać coraz bardziej złowieszczych kształtów. Podobno Kinzo zawarł pakt z Beatrice, wedle którego Wiedźma miała podarować 10 ton złota, by Uroshimiya mógł odbudować swoje imperium gospodarcze po tajfunie z 1923 r. Ten, kto rozwiąże zagadkę z epitafium, otrzyma te 10 ton złota, jak również będzie mógł przejść do magicznej Złotej Krainy. Motyw dla większości jest oczywisty: ktoś morduje pozostałych członków rodziny i służbę, by zagarnąć schedę po starym Kenzo dla siebie. Jednak Maria i jej wspomnienia o Złotej Wiedźmie wraz z niemożnością wyjaśnienia niektórych morderstw powoduje, że atmosfera się coraz bardziej zagęszcza, a niektórzy zaczynają wierzyć w to, że Beatrice faktycznie istnieje i chce wymordować całą rodzinę – tak, by przypadkiem nikt nie zgarnął złota. Twórcy anime, zgodnie z fabułą pierwowzoru, ostro szarżują. W opowieści jednak była możliwość zapoznania się z członkami rodu i poukładania sobie w głowie podstawowych informacji – w anime twórcy bezlitośnie mieszają wątki, przestawiają postacie z miejsca na miejsce i… od razu przechodzą do meritum. Tak, mi się udało streścić jeden odcinek – 20 minut. Potem zaczyna się wyrzynanie każdego na prawo i lewo, a bohaterowie ścigają się z czasem i z mitologią. Widz w pewnym momencie zaczyna się zastanawiać, jakim cudem da się poprowadzić tak długo fabułę, skoro ta leci ku nieuniknionemu końcowi? Drugim biegunem jest Erika, która lata później próbuje zrozumieć, co się właściwie stało na wyspie. Ten wątek wprowadzony jest dopiero w okolicach połowy serii i prawie pozwala na kompleksowe rozpatrzenie zagadki każdego morderstwa. Prawie – bo absurd goni absurd. A tych jest wiele – i to jest tak naprawdę kluczem do zrozumienia całej fabuły. Nie chodzi o identyfikację z większością bohaterów. Twórcy „Umineko” skupiają się na grze, w której stawką jest życie ludzkie, a zasady polegają na udowodnieniu, czy dało się dokonać danego mordu zwykłymi metodami, czy potrzebna była do tego magia. Przez większość czasu obserwujemy analizy i retrospekcje, natomiast przed oczami przewijają się najbardziej abstrakcyjne wątki, takie jak probatio diabolica (dowód niemożliwy), motyw kota Schrödingera, czy też tzw. paradoks czarnego kruka. Najczęściej pojawia się jednak problem zamkniętych drzwi i osób, które giną, mimo że w teorii są bezpieczne, a możliwość na wejście do pomieszczenia jest zerowa. To jest największe wyzwanie dla Battlera i, de facto, również dla widza, który w pewnym momencie może kompletnie zgłupieć (natomiast rozdziawienie ust jest gwarantowane jeszcze w pierwszych sześciu odcinkach). Całość polano sosem dobrej muzyki (opening – Katyaku no Tori i ending – La Divina Tragedia: Makyoku stały się od razu hitami) i przyzwoitej grafiki, która może nie powala (a miejscami jest wręcz sterylna), ale za to dość dopracowana i po prostu ładna. Tutaj jednak nie ma przeproś – wszystko jest tak brutalne, że niektóre elementy musiały zostać ocenzurowane. Czym jest w zasadzie zatem „Umineko no Naku Koro ni"? To gra z widzem, jedna wielka przyspieszona lekcja logiki i wyścig z umiejętnością rozumowania. Konwencja zakłada, że widz musi nie wierzyć w magię – natomiast sposób, w jaki magia próbuje udowodnić, że istnieje, zasługuje na poklask. Tempo jednak i żonglowanie niektórymi elementami powoduje, że nawet taki smaczki jak opętana kilkuletnia Maria bledną, a atmosfera kryminału i horroru rozmywa się na rzecz częstego bólu głowy. To anime nie jest czymś, co da się obejrzeć w jeden, góra dwa dni. Problem w tym, że jeśli ktoś jednak zechce rozłożyć sobie seanse na kilka tygodni, może zapomnieć w natłoku informacji, o co chodziło. Pomysł świetny – wykonanie jednak… cóż. Lepiej chyba zagrać w grę, choć miłośnicy porządnych łamigłówek docenią próbę przeniesienia opowieści na ekran. |