„Dwa dni w Nowym Jorku” są przyjemne, zabawne, inteligentne, ale lżejsze i chyba jednak bardziej błahe niż „Dwa dni w Paryżu”.  |  | ‹2 dni w Nowym Jorku›
|
Czyżbym niewystarczająco uważnie oglądał „Dwa dni w Paryżu”? Byłem przekonany, że na koniec filmu Marion (Julie Delpy) i Jack (Adam Goldberg) rozstają się, a tym czasem z wprowadzenia do „Dwóch dni w Nowym Jorku” wynika, że wrócili do Stanów, mieli dziecko i… dopiero wtedy się rozstali. Po kilku latach od wycieczki po stolicy Francji Marion mieszka w Big Apple, żyje z prezenterem radiowym Mingusem (Chris Rock) i przygotowuje się do otwarcia swej pierwszej wystawy fotografii, której tematem są jej minione związki. Jak przystało na nowojorczyków, Marion i Mingus mają szereg problemów egzystencjalnych. Ich relacja nie jest do końca określona, ich dzieci z poprzednich związków nie do końca dogadują się z nowym „tatusiem” i nową „mamusią”, na domiar złego Marion zastanawia się nad sensownością jej dotychczasowych wyborów i próbuje określić swe miejsce w świecie. Jej wystarczająco skomplikowane życie skomplikuje się jeszcze bardziej, gdy do Nowego Jorku z wizytą przybędzie jej nieco zwariowana (co wiemy z „Dwóch dni w Paryżu”) rodzina – ojciec (gra go autentyczny ojciec Delpy – Albert) i siostra z chłopakiem, który jest jednocześnie byłym partnerem Marion. Zderzenie przesadnie rozrywkowych Francuzów z Nowym Jorkiem wstrząśnie dodatkowo światem Marion i zmusi ją do określenia samej siebie. „Dwa dni w Nowym Jorku”, porównywane do filmów Woody’ego Allena, są jednak przede wszystkim komedią romantyczną. Romantyczną – bo wątkiem przewodnim jest relacja bohaterki z Mingusem. Komedią – bo Delpy jednak główny nacisk kładzie na humor. Humor różnego sortu, najczęściej wynikający ze zderzania kultur. Francuzi, solidnie przerysowani, przedstawieni są jako grupa łamiących wszelkie reguły wariatów, palących trawkę w windzie, paradujących bez majtek w towarzystwie obcych i z czystej złośliwości rysujących samochody. Trudno tu nawet mówić o zderzeniu z Nowym Jorkiem – tak anarchistyczna ekipa zderzałaby się z większością miast zachodniej cywilizacji. Wypada dodać, że w owej anarchii nie ma nic z ideologii – to raczej bufonada, lekceważenie reguł narzucanych przez inne kultury, a nawet – jak w przypadku chłopaka siostry głównej bohaterki, Manu (Alexandre Nahon) – zwykła głupota. Trzeba przyznać, że Delpy swych rodaków nie oszczędza, z ekipy przyjezdnej pewną sympatię można czuć tylko do ojca, zwariowanego staruszka, co do reszty, to w pełni rozumiemy Marion, dlaczego chce się ich pozbyć (powiedzmy sobie szczerze – Manu to kompletny kretyn). Czyżby więc Delpy była już bardziej nowojorczanką niż Francuzką, skoro jej świat rodzimy wydaje się tak obcy, że ma potrzebę pokazać to w tak przerysowanej formie? Inna sprawa, że owa forma jest głównym źródłem dowcipów, czasem naprawdę nieźle zainscenizowanych, jak w przypadku kłótni przy stole na pięć głosów czy wizyty w salonie tajskiego masażu. Zderzenie z rodziną jest, jak wspomniałem, inspiracją dla Marion do zastanawiania się, kim właściwie jest. Brak porozumienia z bliskimi świadczą o tym, że mocno odeszła od rodzimego świata. Wystawa fotograficzna ze zdjęciami swych byłych (o co pretensje ma Mingus) to próba zanalizowania przyczyn porażek dotychczasowych związków. Ale oczywiście najważniejsza jest relacja ze swym partnerem, granym z wyczuciem, bez przerysowań przez Chrisa Rocka. Oboje po przejściach, oboje neurotyczni (kłania się tu często przywoływany w kontekście filmu Julie Delpy Woody Allen), oboje niepewni własnych uczuć i własnych planów, w chaosie rodzinnej wizyty szukają porozumienia. I znów daje znać o sobie pomysłowość Delpy jako reżyserki i scenarzystki, bo kluczowe rozmowy rozgrywa w interesujący i dowcipny sposób – monologiem Mingusa do plakatu Obamy i zaskakująco zakończoną rozmową Marion z grającym samego siebie ekscentrycznym Vincentem Gallo. Wydaje się jednak, że „Dwa dni w Nowym Jorku” są filmem lżejszym, mniej wchodzącym w meandry międzyludzkich relacji niż wcześniejsze „Dwa dni w Paryżu”. Po pierwsze, bo w sumie wątpliwości bohaterki (tożsamość narodowa, podejmowane decyzje, brak pewności do własnych planów) są tu powielone, po drugie zapewne dlatego, że otwarte zakończenie części paryskiej zostało tu zastąpione przez finał dużo bardziej konwencjonalny i chyba przewidywalny. Ale film obejrzeć warto, można się na nim dobrze bawić, a na kolejne osobiste projekty Julie Delpy z pewnością warto poczekać.
Tytuł: 2 dni w Nowym Jorku Tytuł oryginalny: 2 Days in New York Data premiery: 29 czerwca 2012 Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: Francja, Niemcy Czas projekcji: 91 min Gatunek: thriller Ekstrakt: 60% |