Najnowszą książkę Jerzego Stuhra można traktować nie tylko jako wsparcie dla wszystkich dotkniętych nowotworem czy publikację dającą nadzieję, ale także jako zbiór spostrzegawczych i inteligentnych tekstów komentujących najświeższe wydarzenia teatralne, literackie, polityczne i sportowe.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Podtytuł książki brzmi „Dziennik z okresu choroby” i można tu dopowiedzieć, że są to w przeważającej części zapiski z „okresu”, a nie z „choroby”. Bowiem opis starć z nowotworem nie jest dominantą treściową tych notatek. Owszem, nieraz przeczytamy, że aktor przeniósł się z jednego szpitala do drugiego; że odczuwa skutki chemioterapii; że tęskni za sportem, który wcześniej uprawiał regularnie. Są to jednak pojedyncze wzmianki i krótkie akapity. Autoterapia Stuhra nie polega na wylewaniu żalów. Jest to raczej szukanie nadziei i próba oderwania się od rzeczywistości kliniki poprzez relacjonowanie i komentowanie wydarzeń ze świata kultury i polityki. Zresztą może jest to pokłosie samego podejścia do nowotworu. Już na pierwszych stronach zarysowuje się sylwetka mężczyzny ambitnego, który zwyciężenie choroby traktuje jako kolejne życiowe wyzwanie. Jerzy Stuhr, gdy tylko poznał nieprzychylne diagnozy lekarskie, umówił się z żoną, że dają sobie czas do maja 2012 roku. Przez te wszystkie miesiące będzie walczył o życie i pisał dziennik. Aktorowi udało się wykonać oba zadania. Dla czytelnika Stuhrowych notatek najciekawsza okaże się sylwetka autora, którego dotychczas znał z odgrywanych przez niego ról, a teraz ma okazję poznać z innej, bardziej przyziemnej, codziennej strony. Jest to książka, dzięki której znany aktor nie będzie już figurował w naszej wyobraźni jedynie jako głos osiołka ze Shreka czy odtwórca Maksa z jego legendarnym „ciemność widzę, ciemność!”. Jaka persona wyłania się z „Tak sobie myślę…”? Jerzy Stuhr jest mężczyzną, który pomimo różnych osądów ze strony artystycznego środowiska i massmediów pozostaje wierny swoim poglądom i wartościom. I choć z pewnością nie każdy czytelnik zgodzi się ze wszystkimi wygłoszonymi przez niego opiniami, to będzie go darzył szacunkiem nie tylko ze względu na osiągnięcia aktorskie i dzielną walkę z chorobą, ale także za odwagę, z jaką wyznaje swoje zdanie. A do powiedzenia Stuhr ma dużo. Pod ostrze krytyki trafiło grono leniwych studentów aktorstwa, polscy politycy i w ogóle polski „prowincjonalizm”, optymiści losowania grupy na Euro 2012 czy piłkarskie derby Krakowa, w czasie których po boisku biegało więcej cudzoziemców niż Polaków. Słaba byłaby to jednak autoterapia oparta tylko na zjadliwej ocenie rzeczywistości. Dlatego więcej miejsca Stuhr stara się poświęcać jasnym aspektom życia – nie może doczekać się narodzin wnuczki, w swoim synu poszukuje samego siebie z lat młodzieńczych, a listy wsparcia od fanów i bliskość rodziny są dla niego źródłem szczęścia i wiary w lepsze jutro. Niełatwo jest pisać o przemijaniu, śmierci i chorobie. Stuhr – choć pisaniem zajmuje się okazjonalnie – potrafił znaleźć swój styl, dzięki któremu wyraził wszystkie towarzyszące mu niepokoje. Co ważne, wykazał również, że o życiu można mówić z dozą humoru, a przy opisywaniu zmagań z nowotworem wcale nie trzeba uderzać w patetyczne tony. Język Stuhra to język osobistych, codziennych notatek; język pozbawiony stylistycznych dryblingów i dzięki temu bardzo szczery oraz prawdziwy. Jest to książka o doświadczaniu szczęścia, gdy wydaje się ono niedostępne i zakryte; o pokonywaniu przeszkód i godnym wykorzystaniu danego nam czasu; o wierze, i to nie tylko wierze w metafizykę, religię, Boga, ale także wierze w drugiego człowieka. „Tak sobie myślę…” przypomina również, że pokory uczymy się całe życie, a najbardziej skrajne sytuacje mogą okazać się cenną lekcją.
Tytuł: Tak sobie myślę… Data wydania: 13 czerwca 2012 ISBN: 978-83-08-04958-7 Format: 286s. 145×204mm; oprawa twarda Cena: 39,90 Gatunek: biograficzna / wspomnienia Ekstrakt: 80% |