Rekken nie był idiotą. Nie planował wyjść na środek hangaru, stanąć między „Slave” a wracającym do niego Fettem i wznosić okrzyków o honorowych pojedynkach. Siedział właśnie, wraz ze swoimi młodymi podwładnymi, w centrum monitoringu obsługującym hangary portu pasażerskiego. Z racji piastowanego stanowiska miał uprawnienia do tego, co przed chwilą zrobił: odesłał pracownika centrum na nieużywane lądowisko 389/N celem dokonania przeglądu kamer, a sam przeprowadzał kontrolę systemów przeciwpożarowych. Zasadniczo można to było tak określić. – Jest ostrość? – rzucił w kierunku pochylonego nad jednym z projektorów Kalamarianina. – Nie chcę głupiej pomyłki i cywilnych ofiar. – Jasne. Już powinno działać. Tylko nie ma na czym przetestować. Rzeczywiście, korytarz był mało uczęszczany, więc teraz widzieli tylko jego obraz na ekranie, a holoprojektor trwał w uśpieniu. Pozostawało mieć nadzieję, że w odpowiednim momencie zeskanuje ten, co trzeba, trójwymiarowy wycinek pomieszczenia. I w razie zgodności z wzorcem uruchomi odpowiednie procedury. Lando Calrissian włożył cały swój wrodzony wdzięk w uśmiech, jakim obdarzył oddalonego o kilka parseków rozmówcę. Potem kontynuował:  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
– Kilkutygodniowe opóźnienia w przypadku burz są wręcz nieuchronne i zapisaliśmy przecież w kontrakcie taką możliwość. Nie poślę ludzi i maszyn w rejon klęski żywiołowej, wiatr zmiótłby statki wydobywcze, poza tym dochodzi wtedy często do niekontrolowanych wybuchów… – Dobrze, już dobrze! – oszołomiony potokiem jego wymowy Nautolanin wzruszył mackami w geście bezradnej irytacji i rozłączył rozmowę. Błękitny hologram nad biurkiem Calrissiana zgasł bez ostrzeżenia. – Dobra robota, szefie! – zawołała radośnie atrakcyjna, kruczowłosa asystentka. – Kogo teraz łączyć? Donadus na linii już od kwadransa, a oni mają bardzo niekorzystne opłaty za rozmowy nadprzestrzenne. – W porządku, dawaj Donadich, a potem stocznie Bilbringi. I poproszę o coś do picia, bo już mi w gardle zaschło. Asystentka postawiła przed Calrissianem szklankę wypełnioną jaskraworóżowym, pieniącym się napojem. Ukłonił się w grzecznym podziękowaniu, następnie całą uwagę poświęcił kolejnej pojawiającej się nad biurkiem postaci. Gdy dłuższy czas później upewnił się, że już na pewno nikt nie będzie chciał z nim w ciągu najbliższych pięciu minut rozmawiać, wstał i zawołał w stronę sąsiedniego gabinetu: – Hej, Lobot, idziesz jeść? – Tak, czekałem tylko na ciebie – w drzwiach stanął łysy mężczyzna ze sporym elektronicznym wszczepem umocowanym na obu skroniach. – A ty? – Lando zwrócił się do asystentki, ale ona tylko pokręciła głową. – Nie ma mowy, ktoś to musi odbierać – machnęła ręką w stronę milczącego chwilowo panelu komunikacji międzyukładowej. Calrissian od dawna miał świadomość, że asystentka nie dowierza umiejętnościom negocjacyjnym ich robota protokolarnego. Nic więc nie powiedział, tylko po raz setny powtórzył sobie w myślach, że trzeba kupić nowego droida do działu obsługi klientów strategicznych. Potem owinął się błękitną peleryną i wraz z Lobotem ruszyli na obiad. Kantyna była, jak zawsze o tej porze, tłoczna i gwarna. Lando odpowiadał na pozdrowienia, ale jego uwagę przykuła para, z którą minęli się w drzwiach. – Ta dziewczyna… – powiedział oglądając się, ale oni zniknęli już za zakrętem. – Która znowu? – skrzywił się Lobot. – Ta z Fettem? – Z kim?! – Calrissiana zatkało. – Z Bobą Fettem. – To był Boba Fett?! – No był. I może lepiej, żebyś nie zaczął prawić komplementów jego panience. Nie każdy jest Hanem Solo i znosi takie numery ze stoickim spokojem. – Nie o to chodzi – zaprotestował Calrissian. – Ja ją skądś… I w tym momencie przyszło olśnienie. Pewna rozmowa przez holo z Leią, na zabezpieczonej, rządowej częstotliwości, kilka miesięcy temu. „Masz rozległe kontakty handlowe, dużo podróżujesz, spotykasz mnóstwo osób”, mówiła księżniczka. „Po prostu chciałabym, żebyś wiedział. To już pewne – nie zginęła nad Ord Mantell. Chodzi nam tylko o informację, nic więcej.” Lando nie planował robić nic więcej. Miał już kiedyś na Bespin Sitha i ostatnia rzecz, o jakiej marzył, to powtórka. Odwrócił się na pięcie i ruszył biegiem z powrotem do biura, zastanawiając się po drodze, czy łapać kontakt na oficjalne łącze, czy na „Sokoła”. – Są! – zawołał Kalamarianin. Hologram zapłonął niebieskim blaskiem. Twarz kobiety, zbliżenie, porównanie z nałożonym na obraz z kamer jasnofioletowym wzorcem. Potwierdzenie. I ognia, szepnął bezgłośnie samym ruchem warg wpatrzony w urządzenia Rekken. – Poszło – zameldował młodszy Falleen. Procedura przeciwpożarowa, z drobną modyfikacją – głośny alarm nie był przecież nikomu potrzebny. Stacja przeładunkowa tibanny nie należała do bezpiecznych miejsc pracy. Rekken nie budził się oczywiście każdego umownie wyznaczanego ranka z myślą, że kilka miesięcy w roku spędza na bombie krążącej w próżni nad gazowym olbrzymem, na którym jedynym miejscem nadającym się do życia była platforma zwana Miastem w Chmurach. |