powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CXVIII)
lipiec-sierpień 2012

Koszta własne
Paweł Ciećwierz
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
To nie była do końca ich wina. Społeczny eksperyment polegający na futrowaniu młodych umysłów reklamowym gównem i amerykańskim kinem dla nastolatków musiał kiedyś osiągnąć swoją masę krytyczną, przynieść rezultaty. Więc nie była to do końca ich wina, ale żadnej z ofiar to nie obchodziło.
Pomysł spotkania w dokach też był nietrafiony. Kontenery z blachy falistej tworzyły tu labirynt, do którego milicja już się nie zapuszczała. Powierzchnię jeziora pokryła zawiesina biologiczno-chemiczno-kartonowego syfu. Świt był szary, powietrze wilgotne, oleiste plamy na wodzie opalizowały światłem przybrzeżnych latarni. Samotna kobieta w męskim płaszczu rzucała się tu w oczy. Jej wilgotna grzywka opadła żałośnie na prawe oko, w dodatku była mulatką, w tej części Europy to nigdy nie jest zaleta. Obejmowała się ramionami i cała aż emanowała chęcią bycia jak najdalej stąd.
Instynktu stadnego nie trzeba się uczyć – jest jednym z tych obrzydliwych atawizmów, które zostały nam po mięsożernych małpach. Okrążali ją, zbliżając się ostrożnie, aż do ostatniej chwili licząc się z możliwością ucieczki. „Ziemię kiedyś opanują tchórze” – szepnęła Sin, przyglądając się Dzieciakom. Szesnastoletni prowodyr z ogoloną głową i krokiem na wysokości kolan zatoczył się w jej stronę. Zagaił coś bezczelnie, rzucił puszką po piwie. Żadnej reakcji. Chłopak wiedział z doświadczenia to samo co psychologowie kryminalni. Reakcje ofiary zwykle sprowadzają się do trzech możliwości: fight, fly, freeze – walczy, ucieka lub nieruchomieje. Mulatka wybrała najgorszą. Chłopak poczuł się pewniej. Nikt tu nie przyjedzie. W dokach będą mieli z nią dużo czasu. Dużo czasu do zabawy. W szerokim rękawie do ostatniej chwili ukrywał ostrze. Dzieciaki powoli, jeden po drugim, napływały do zaułka, odcinając wszelkie drogi ucieczki. Wtedy prowodyr zaatakował, kątem oka bez przerwy szacując otoczenie. Powinien raczej dokładniej przyjrzeć się swojej ofierze. Ostrze bez przeszkód wniknęło w pierś kobiety. DJ Sin zachwiała się po ataku, a potem zniknęła. Na ziemi, gdzie przed chwilą stała, pozostały trzy obłe kształty – granaty pomalowane jak wielkanocne jaja. Liczniki zapalników czasowych pokazały zero. Tak jak powiedziałem, to nie była do końca ich wina. Mieliśmy to w dupie.
Dokonaliśmy pięknej rzezi. Krew przelewała się przez pęknięcia w betonowych płytach, tworzyła niesamowite wzory na blaszanych ścianach. Kawałki mięsa, kości, pourywane kończyny, buty ze stopami w środku, strzępy odzieży walały się dosłownie wszędzie. Kingston wyjął telefon i zaczął robić zdjęcia, a przed akcją w samochodzie wrzucił płytę z kawałkiem „I kill children”. Specyficzny facet. On sam też nie wyglądał najlepiej. Czerwone smugi zlepiały mu brodę. Nic dziwnego, utrzymanie takiej dużej i precyzyjnej iluzji dłużej niż parę sekund kosztuje masę zdrowia oraz energii. Przyszedł tu z nami, bo Spooner i Ada często odwiedzali go w jego cyrku. Czego się nie robi dla przyjaciół.
Zagubiony, wyjątkowo smarkaty i prawie nieuszkodzony wybuchem Dzieciak próbował przemknąć się obok mnie. Złapałem go za szmaty i uniosłem do góry jak szczeniaka. Płakał. Poślinił się, ze strachu tracił oddech. Patrzyłem na to parę sekund, potem wolno skręciłem mu kark. Z zimną krwią zamordowałem bezbronne dziecko. Dzieciaka. Odrzucając ścierwo do rynsztoka, pomyślałem, że to dobry początek.
• • •
Wynieśliśmy się stamtąd tak szybko, jak tylko się dało. Masakra była zbyt widowiskowa, nawet jak na standardy najbardziej zakazanej dzielnicy Mgławy. Względy estetyczne, to całe porozrzucane wszędzie surowe mięso, zmuszały milicjantów do pojawienia się w dokach. Sin nie odzywała się przez całą drogę powrotną, prowadząc starego forda Kingstona z zaciętym wyrazem twarzy. Wpatrywała się w szosę przed nami z ustami ściągniętymi w bladą kreskę, uliczne światła odbijały się w jej zaszklonych oczach. My też siedzieliśmy bez słowa. Ciągle jeszcze czułem na rękach ciężar Dzieciaka i czekałem, aż to wspomnienie zasymiluje się, zniknie w powodzi innych chaotycznych aktów przemocy, których się w życiu dopuściłem. Kingston krwawił z ust i co jakiś czas tracił przytomność. Prawdziwa magia ma swoją cenę. Jak wszystko inne.
Po tym wszystkim i o tej porze istniał już tylko jeden rozsądny wybór, jedno miejsce, gdzie tacy degeneraci jak my poczuliby się jak w domu. Wróciliśmy do Psychocandy.
Lokal mieścił się w budynku kościoła, który kiedyś miał tego pecha, że był protestancki. Neonowe krzyże nadal budowały klimat miejsca. Parę zostało odwróconych, wokół innych wiły się półnagie tancerki. Nadchodził wieczór, parkiet zapełniał się ludźmi, zaćpanymi, pijanymi, nakręconymi chucią, istniejącymi tylko tu i teraz upiorami Mgławy. Niektórzy pojawiali się jako statyści i znikali po paru tygodniach przerażeni i bez kasy. Byli też tacy, którzy zostali na dłużej. Nazwiska gości honorowych już nieraz odbijały się echem w tych murach. Bohaterowie barowych mitów: Skud, Brighella, Jarzębinka, Długi, Kulek, Francuz, Doktor, Hannya, inni. Znałem ich. Większość już dawno była w piekle, ale nie sądziłem, żeby zrobiło im to jakąś specjalną różnicę.
– Tequila – raczej stwierdził, niż zapytał barman.
– Zimna – odpowiedziałem. – Daj butelkę i trzy kieliszki.
– Mamy co świętować? – zainteresował się niepotrzebnie.
– Taaa, urodziny tej małej. Dzisiaj urodziła się na nowo.
Sin trzymała się nieźle. Była twardą laską, a może zadziałał mechanizm szoku. Machinalnie rozdała parę autografów, potem razem z nami zagłębiła się w labiryncie piwnicznych korytarzy. Ze ścian straszyły namalowane fluorescencyjną farbą maski jak z horrorów. Trafiliśmy do właściwego miejsca.
– Zakochałem się tu kiedyś – powiedział Kingston, wskazując piwniczną niszę. Chyba próbował w ten sposób odwrócić nasze myśli od problemów. – O, tutaj też.
Potem pogłaskał się po brodzie i ze współczuciem popatrzył na Sin.
– Potrzebujesz o tym pogadać, mała? – zapytał. Zastanawiałem się, czy jego troska wynikała tylko z faktu, że chciał ją przelecieć, czy może miał słabość do życiowych rozbitków. Obaj wiedzieliśmy, że tego dnia całe życie dziewczyny poszło na dno jak Titanic.
– Chyba nie ma o czym, nie? Miałeś rację. To wszystko jest aż nadto oczywiste. Powiedziałam o was tylko jednej osobie i jedna osoba wiedziała, że będę w dokach. Wystawił mnie. Jason wysłał mnie na śmierć. Jego polityczni koledzy nie mieli wprawy w zabijaniu, dlatego ich działania były na początku przeinwestowane i niezdarne. Jako obcy mogli sobie pozwolić na wykorzystanie Dzieciaków. Mężczyzna, którego kocham, poświęcił mnie dla kariery. Kto wie, może miał rację. W końcu, jak by to wyglądało w mediach? Dziennikarze i tak prędzej czy później dokopaliby się prawdy. Wyobraźcie sobie te nagłówki w tabloidach: Liberalny senator wiedzie swoje życie u boku kurwy.
– Nie jesteś… – zacząłem, ale przerwała mi w pół słowa. Odreagowywała swoją rozpacz w bardzo rozsądny sposób: gniewem.
– Nie znasz mnie, więc się nie wypowiadaj, dobra? Kiedyś byłam, więc pewnie nadal jestem. Dokładnie tak, jak mówiłeś wczoraj. Ludzie się nie zmieniają. Kurwa na zawsze pozostanie kurwą. I całą ta głupia zabawa w artystkę… całe to udawanie… – głos się jej załamał. Na parę sekund przestała być zadziorną, hardą DJ Sin, dziewczyną z Mgławy, uświadamiając sobie, ile już zdążyło jej w życiu to miasto odebrać.
– Gnój pozwolił swoim partyjnym kolesiom wydać na ciebie wyrok śmierci, a ty teraz doszukujesz się winy w sobie? – nie mogłem w to uwierzyć. Nigdy nie zrozumiem kobiet.
Zadumany Kingston palił papierosa. Gdybym miał kiedyś wybrać kawałek charakteryzujący tego człowieka, byłoby to „Sympathy for the devil”. Popatrzył na Sin, potem na mnie i pokręcił głową. Zrozumiałem. Lepiej, żebym się zamknął. Kobieta jest z natury nieprzewidywalna. Miłość też jest nieprzewidywalna. Zakochana kobieta jest więc uosobieniem chaosu. Lepiej od razu zejść jej z drogi albo po prostu zamilknąć i wysłuchać. Kingston rozumiał takie rzeczy, ja zawsze orientowałem się poniewczasie. A Sin walnęła na wdechu trzy szoty tequili i zaczęła mówić. Opowiadała mu o tym, jak bardzo uwierzyła, że w życiu wszystko zależy od ciebie. Że miłość może wszystko przezwyciężyć i zmienić. Że ludzie tacy jak Jason potrafią być szczerzy. Jak łatwo jest się złapać na takie bzdury. Nawet takim jak my.
– Na twoim miejscu, dziewczyno, zapadłbym się pod ziemię – poradził magik. – Przyszły pan senator i jego pracodawcy bardzo chcą się teraz ciebie pozbyć. Z każdą kolejną próbą zamachu dostarczają ci nowych dowodów, więc bardziej im na tym zależy. Twoja przeszłość może stać się dynamitem dla dobrze się zapowiadającej politycznej kariery Jasona, dlatego nie odpuszczą. Musisz zniknąć, mała, my możemy ci w tym pomóc.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

62
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.