Wiedziałem, gdzie jestem, jeszcze zanim rozkleiłem sine powieki. Łeb bolał mnie tak, jakby się po nim przejechał autobus gliniarzy, co w sumie nie było wcale dalekie od prawdy. Wokół śmierdziało zgnilizną, powietrze było tak wilgotne, że ubrania lepiły się do ciała. To miękkie i zagrzybione coś, do czego przylepił się mój policzek, to chyba materac. – Witaj, słodki książę – wydźwięk tych słów został zepsuty faktem, że wypowiedział je mały, żylasty Cygan o aparycji charta, której zresztą zawdzięczał swoją ksywę. – Cześć, Pies – mruknąłem. Blask kołyszącej się na kablu żarówki wypalał mi poobijaną czaszkę od środka. Po paru sekundach mrużenia oczu i jęków udało się odzyskać wzrok oraz pamięć. Ani to, co zobaczyłem, ani to, co sobie przypomniałem, nie poprawiło mi jednak nastroju. – Sjema, sjema – odpowiedział z tym ich specyficznym akcentem, błyskając w uśmiechu złotymi zębami. Pies stanowił bowiem niepoprawne politycznie ucieleśnienie wszelkich krzywdzących i rasistowskich stereotypów na temat swojej rasy. Kłamliwy, agresywny cwaniak, który sprzedałby cię za używane PlayStation. Z naciskiem na „agresywny” i „sprzedał”. – Przenieśliśmy twoje zwłoki na metę, bo Pan Ice kazał cię skitrać przed gliniarzami, słodki książę – wyjaśnił Pies. Pan Ice był nowym właścicielem Psychocandy. Ze starym stało się podobno coś bardzo złego. Myślałem, że po takiej rozróbie przed wejściem ze mną stanie się to samo i powiedziałem o tym cygańskiemu bandycie. – Coś ty, słodki książę. Nikt nie miałby serca cię skrzywdzić. Dokonałeś czegoś wielkiego. – Spierdoliłem akcję przez dziewczynę? – Jaką dziewczynę? – Pies podrapał się po ulizanej żelem fryzurze. – Aha, artystkę? To akurat było głupie. Ale potem udało ci się dać tam walkę roku. Kamery przed wejściem złapały wszystko. Będziesz gwiazdą na YouTube. Wiesz, jaka to reklama dla knajpy? Pan Ice lubi być w centrum uwagi. Dlatego jesteś tu, a nie gnieciesz się w bagażniku w drodze do lasu. W bagażniku jest naprawdę niewygodnie. – Ciągle mam wrażenie, że dałoby się to zrobić bardziej dyskretnie – włączyła się do rozmowy dziewczyna siedząca na stosie starych książek w najdalszym kącie pokoju. Cały dom wyglądał jak mieszkanie babci, które umarło zamiast niej. A tę małą już skądś kojarzyłem. – Niech zgadnę – sapnąłem zrezygnowany przez rozbite wargi. Pies dostarczył mi środki przeciwbólowe obficie popite winem, bo alkohol i prochy były tu zawsze. – Ty właśnie jesteś DJ Sin. Ten degenerat, Spooner, zapomniał wspomnieć, że płaci za napierdalanie kobiety. Przyjrzałem się jej dokładniej, a ona wyciągnęła w moim kierunku środkowy palec. Nie byle jakiej kobiety. Była niespełna trzydziestoletnią mulatką ubraną w szerokie dżinsy i odkrywającą płaski brzuch namiastkę podkoszulka z medytacyjnym symbolem Om na niewielkich, sterczących piersiach. Włosy nad lewym uchem miała wygolone – z drugiej opadały na oko, więc bez przerwy je odgarniała, odsłaniając zdumiewająco migdałowe źrenice w nieco pyzatej i zarozumiałej twarzy. Do tego księżycowo-sportowe buty, które przywodziły na myśl młodzieżowe komedie z lat osiemdziesiątych. Odzyskałem przytomność zaledwie parę minut temu, ale z jej miny wnosiłem, że już udało mi się powiedzieć coś głupiego. Chyba wzmianka, że byłem jednym z wynajętych oprychów, nie zaskarbiła mi jej sympatii. Trudno. Wziąłem to na klatę. Bywało, że panny na mój widok reagowały dużo gorzej. W zatęchłym powietrzu pojawiła się nuta, która natychmiast poprawiła mi nastrój i sprawiła, że rozejrzałem się baczniej po otoczeniu. Pies, nawet nie udając, że się o mnie martwi, zrobił to samo. Didżejka wydmuchnęła chmurę słodkawego dymu. Miała nerwy, żeby jarać w takiej chwili. – Daj trochę – poprosiłem. – Wal się – odpowiedziała. – Nie palę z ludźmi, którzy chcieli mnie zabić. – Z tego, co widziałem – wtrącił się Pies – to on ci chyba raczej uratował tyłek, no nie? – Uratował, ale najpierw wziął kasę za to, żeby mi zrobić krzywdę. – Bo nie miałem pojęcia, że DJ Sin jest dziewczyną. Myślałem, że mam obić ryja jakiemuś gościowi. – Nie zrobiłeś tego, bo jestem kobietą? Wiesz, co to znaczy? Jesteś bandytą, a w dodatku szowinistą. – Niezła jest, nie? – mruknął do mnie Pies. – Przebywasz z nią parę chwil i nagle przestajesz się dziwić temu, że ktoś chce ją sprzątnąć. – Spooner mówił tylko o biciu. Muszę chyba pogadać z tym sukinsynem. Albo nie – wzruszyłem ramionami. – W sumie to wcale nie jest moja sprawa. Niepotrzebnie się wtrąciłem. Dostałem po ryju, wszystko mnie boli i teraz tego żałuję. Zostawiam was i jadę do siebie. Muszę się wykąpać. – Tak najłatwiej, co? – dogadała didżejka. – Po prostu umyć od wszystkiego ręce i zostawić mnie z tym samą. – Mogłabyś się w końcu, kurwa, zdecydować, o co ci właściwie chodzi – zaproponowałem, a Pies przytaknął. – W interesie Pana Ice`a byłoby też, żebyś nam powiedziała, kto ma do ciebie problem. Do zadymy doszło pod naszą knajpą.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Dziewczyna westchnęła ciężko i zmierzwiła hiphopową grzywę. – Nie mam pojęcia, kto chce mnie sprzątnąć. Takich rzeczy się chyba zwykle nie wie, prawda? Mój narzeczony znajdzie sposób, żeby się tego dowiedzieć. – To ty masz narzeczonego? – spytałem zdziwiony. Pies pokiwał ze współczuciem głową. – On chyba dużo jara? – zapytał. – A co? – zaperzyła się. – Inaczej by ze mną nie wytrzymał? Razem z Psem zgodnie potwierdziliśmy. Jedynym sposobem na dotarcie do zleceniodawcy zamachu (pod warunkiem, że w ogóle będziemy chcieli drążyć ten temat, zamiast po prostu uciec i schować się, gdzie kto może) była teraz rozmowa ze Spoonerem. Wspomniałem o tym niechętnie, Pies też pozostawał sceptyczny. – Cała sprawa śmierdzi na kilometr – tłumaczył didżejce. – Ktoś płaci, żeby cię pobić. Wynajmuje do tego celu przegranego (bez urazy, stary) emerytowanego fightera. Potem decyduje się na coś poważniejszego i zleca morderstwo korporacyjnym oprychom. To się wszystko trochę nie trzyma kupy, no nie? Tego typu zlecenia załatwia się po cichu, jednorazowo, z zawodowcami. Bez pośredników i bez pierdolenia na prawo i lewo. Ktoś tu odwalił amatorszczyznę. – Zgoda – odpowiedziałem – ale amatorszczyznę za sporą kasę. A za takie pieniądze można sobie kupić wszystko, również doświadczenie. Im więcej czasu im damy, tym mniejsze masz szanse na wyjście z tego cało. Dziewczyna zadrżała i objęła się ramionami, tracąc na pewności. Dało mi to trochę satysfakcji. – Pomożesz? – zapytała, wpatrując się we mnie swoimi oczyma koloru migdałów. Wyglądała teraz jak mała dziewczynka. – Stara sztuczka – oznajmiłem z krzywym uśmiechem Petera Marlowe`a. – Może i stara – zgodziła się – ale zawsze działa. Teraz już oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że siedzimy w tym razem. Czy mi się to podoba, czy nie, po prostu nie potrafię odmawiać pięknym kobietom. Każdy dobiera środki na miarę własnej desperacji. – W sumie możemy pogadać z Łychą, to nic złego. Przy okazji, mówią na mnie Momo – mruknąłem, podając jej rękę. Wiele razy wracałem myślami do naszej rozmowy. Ostatniej chwili, kiedy mogłem wyjść z tego cało. Potem, jak zawsze, zrobiło się za późno. |