powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CXVIII)
lipiec-sierpień 2012

Powrót ojca
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Co się z tobą dzieje?! Już prawie jesteśmy! – krzyknął.
Pobiegli niecką wzdłuż strumyka. Świsnęła jedna i druga kula, każda trafiała dalej i dalej od uciekającej pary. Kamila obejrzała się – zobaczyła, jak starzec przewiesza broń przez plecy.
– Nie patrz! Tylko biegnij – krzyczał malec.
Przytaknęła. Nie potrafiła już myśleć samodzielnie, całkowicie zdała się na jego przywództwo.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmił chłopiec, zatrzymując się nagle.
Wyciągnął z kieszeni płaskiego pilota. Jego palce zatańczyły na kilkunastu okrągłych klawiszach. Gęste krzewiny rosnące kilkanaście metrów dalej zafalowały i zniknęły, ustępując miejsca cylindrycznemu pawilonowi, unoszącemu się tuż nad ziemią. Silnik napędu grawitacyjnego buczał cicho, obiecując bezpieczne schronienie.
– Zeszłego wieczora, kiedy czekałem na ciebie z kolacją, udoskonaliłem maskowanie. Nie chcę wprowadzać niepotrzebnego zamieszania wśród fauny, kiedy przyjeżdżamy na wypoczynek – wyjaśnił syn. – Jesteś ze mnie dumna?
Kamila uśmiechnęła się pod nosem. Była dumna. Jej syn dokona kiedyś wielkich rzeczy.
Drzwi ruchomego domku letniskowego V2 rozsunęły się bezszelestnie, zapraszająco.
– Szybko – rozkazał chłopiec.
Z tyłu sucho stuknęła przeładowywana strzelba. Starzec gramolił się na nogi i próbował doprowadzić do ładu ubrudzony karabin. Kamila zebrała resztkę sił i przebiegła ostatnią prostą.
Pociski skrzesały deszcz iskier, uderzając w bok pawilonu, kiedy wpadali do środka. Chłopiec zagrał niczym wirtuoz na swoim pilocie i drzwi wejściowe zatrzasnęły się z sykiem, zapewniając im bezpieczny azyl.
– Odlatujmy stąd – powiedziała z trudem łapiąc powietrze.
– To może okazać się niemożliwe.
Chłopiec wskoczył na fotel pilota i wsunął dłonie w porty sterujące. Maszyna odpowiedziała chórem świergotów i pisków. Monitory rozbłysły światłem, a na panelu zapłonęły dwa rzędy zielonych i żółtych lampek. Zapłonęły i przygasły, żeby w kilku miejscach na nowo rozświetlić się czerwienią.
– Czerwone? – Nie znała się na tych wszystkich nowoczesnych gadżetach. – To niedobrze?
– Prawdopodobnie uszkodził dopalacze. Nie mogę zagwarantować bezpiecznego lotu.
Palce dzieciaka zatańczyły w portach. Monitory zamiast rzędów cyfr zaczęły przekazywać obraz otoczenia ich letniskowego pojazdu.
Myśliwy okrążał pojazd jak stary wilk wypatrujący ofiary. Palce wodziły po metalicznej powierzchni w poszukiwaniu słabych punktów pancerza. Nie spieszył się. Zupełnie jakby miał cały czas świata do dyspozycji.
Wyciągnął trzy czerwone, archaiczne, znane ze starych filmów naboje. Złamał strzelbę, a potem ją na powrót zamknął i wystrzelił. Pocisk zrykoszetował uderzając w ziemię tuż przy prawym bucie mężczyzny. Poruszył ustami. Odczytała z nich przekleństwo. Dobrze, że nie było dźwięku. Jej syn nie powinien słuchać takich rzeczy.
Mężczyzna wycofał się o kilka kroków.
Zdjął czapkę i zgniótł ją w rękach, a później rzucił na ziemię. Rozerwał kaftan, ukazując twardą jak granit pierś pooraną bliznami niczym kora drzewa. Jedna z kamer zrobiła zbliżenie na jego twarz. Mówił. Jego oczy rozjaśniał ten sam błysk, co wtedy, kiedy rozmawiał z Kamilą. Mówił długo. Mówił z pasją. Jego usta poruszały się tak szybko, że nie sposób było niczego z nich odczytać. Wyrzucał słowo za słowem, strzykając przy tym śliną.
Z wnętrza panelu kontrolnego wysunęła się tuleja zakończona kulistą lampą, która rozbłysła kolorami.
– Ojciec nadchodzi – skwitował chłopczyk. – Jest blisko.
Starzec wyglądał na ekranach jak nawiedzony kaznodzieja, oczekujący na łaskę od swojego boga. Przemawiał, wyrzucał z siebie słowa, nie wiedząc, że słyszy go tylko las. Odrzucił strzelbę na bok i upadł na kolana. Kaftan, całkiem już podarty, wisiał strzępami na jego starczym cielsku. Mężczyzna wyglądał jak gladiator z klasycznych filmów w technicolorze, który właśnie zakończył pojedynek i nie chce opuścić areny, bo ubzdurał sobie, że należy mu się coś więcej od okrutnego satrapy.
Mówił, mówił. Cały czas gadał, niestety mikrofony nie działały. Sam je rozwalił.
Kamila spojrzała na złączonego z panelem syna. Jej serce wypełniła miłość. Kierowana impulsem złapała go i przytuliła mocno, ze wszystkich sił.
– Dziękuję, że mnie uratowałeś. Że mnie jakimś cudem odnalazłeś w tej głuszy.
Spojrzał na nią zdziwiony.
– Mam w sobie pięćdziesiąt procent twojego DNA, nie mogłem cię więc nie odnaleźć.
– Dziękuję – powtórzyła ze łzami w oczach.
– To nic trudnego, jeśli posiadasz próbkę. Namierzenie jednostki na podstawie kodu to banał.
Ucałowała go w czoło, nie starając się nawet rozumieć znaczenia wypowiedzianych słów.
– Dziękuję, że mnie znalazłeś – powtórzyła kolejny raz.
– Musiałem cię ratować. To było logiczne. Jesteś przecież wartościowym przedstawicielem ludzkiej rasy – wyjaśnił. – Szkoda jedynie, że nie przybyłem na czas, żeby uratować brata. Na szczęście, jako dopiero urodzony nie przedstawiał wielkiej wartości, będąc ledwie bezświadomym tworem organicznym. Ty jesteś zdrowa, mamo. I pełnoświadoma. Wraz z ojcem z pewnością doczekacie jeszcze licznego potomstwa.
Twarz starca rozbłysła złotem, jak gdyby jego bóg usłyszał wreszcie modlitwę. Zmęczone oczy zaświeciły, zmarszczki zniknęły wygładzone w jednej krótkiej chwili. Strzępy ubrania rozpłynęły się w mgłę. Mężczyzna uniósł ręce i zniknął, pozostawiając po sobie dymiący popiół.
Złoty promień przygasł, a kamera oddaliła się, nastawiając oko na nadlatujący statek. Ojciec powrócił.
• • •
Ojciec…
Przytulił, zamknął rany, usunął blizny i pobudził produkcję endorfin. Wygładził zmarszczki i zapewnił o wiecznej miłości, a później wzbudził długotrwały orgazm o zmiennym natężeniu, który do reszty zatarł przykre wspomnienia Kamili. Kolejny raz umieścił w niej nasienie i odtransportował do miasta, żeby mogła zajmować się swoimi sprawami, aż do kolejnego przyjścia.
Sprawdził rozwój syna i zadowolony z postępów pozostawił mu kolejne zadania do wykonania. Wciąż istniała szansa, że krzyżówka osiągnie nawet dwanaście procent poziomu inteligencji protoplasty.
Ojciec czuł, że czas poświęcony tej planecie nie jest straconym. Otwarte planowanie życia tych istot przynosiło o wiele szybsze efekty niż pośrednie kierowanie ich rozwojem.
powrót; do indeksunastwpna strona

68
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.