powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CXVIII)
lipiec-sierpień 2012

Powrót ojca
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Znów zamilkł na moment.
– Przedstawili swoje dowody. Stwierdzili, że jesteśmy pradawnym eksperymentem, z którego rozwoju są dumni, a żaden pieprzony jajogłowy nie potrafił znaleźć fałszu w ich słowach. Żaden biskup ani rabin nie powiedział niczego dość mądrego, żeby masy były zdolne znowu uwierzyć. – Ze wzgardą odrzucił niedopałek. – Rodzina? Nie ma już rodzin. Dzieci częściej gapią się w monitor niż w twarz matki. Wychowywani są przez maszyny, a nie rodziców. Przyjaźń? Bez żartów. Jej już w mojej młodości niewiele było. Ja ci powiem, co jest dla was wartością…
Otworzył kieszeń myśliwskiej kamizeli.
– Oto wasza wartość. – Wyciągnął flakon.
Rozpoznała jeden ze swoich kosmetyków. Musiała go zgubić podczas ucieczki.
Myśliwy zgniótł pojemniczek. Zawarty wewnątrz fluid wypełzł między palcami. Wtopił się w skórę i wygładził ją, ukrył grube, niebieskie żyły i brązowe plamy wątrobowe, zamiast nich pozostawiając gładką biel.
– Iluzja – powtórzył starzec. – Praca, która nie przynosi korzyści dla świata, poza przesuwaniem kolejnych punktów na elektronicznym rachunku… Ćpanie, seks, kiedy tylko macie czas wolny… Ten marazm to więzienie. – Podniósł głowę. – A co robią oni? Przylatują? Odlatują? Bawią się moim krajem. Traktują mój dom jak pierdolony kurort.
Wstał ciężko. Zerwał czapkę, pokazując przerzedzone, tłuste włosy. Przeciągnął po nich wypielęgnowaną dłonią, a te natychmiast zgęstniały i nabrały blasku. Dopiero wtedy przypomniał sobie o fluidzie. Przyjrzał się palcom obu dłoni, porównując… I z westchnieniem wytarł młodą dłoń o portki. Na powrót nasunął czapę głęboko.
– Kiedy zamykam oczy, słyszę chrapliwy oddech kostuchy, czekającej na ten moment, kiedy moje serce pomyli rytm. Stara dobra towarzyszka, nie zawaha się, gdy nadejdzie czas.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
– Przyjechałam na wczasy… – zakwiliła Kamila.
– Zabieracie coraz więcej. Wcinacie się maszynami w mój las. Jednak wiedz, że póki żyję, to miejsce pozostanie, jakim było.
Stary ruszył ku niej. Zamknęła oczy, szykując się na kolejną dawkę cierpienia. Jednak ono nie nastąpiło. Mężczyzna minął ją i wyszedł na dwór, zamykając za sobą drzwi.
Nastała cisza.
• • •
Siedziała wpatrzona w żółtą żarówkę. Liczyła w myślach czas pomiędzy chwilami, kiedy światło mrugało. Dochodziła do dziewięćdziesięciu albo do stu, a później zaczynała od nowa. Myśliwy nie wracał. Po siedmiu wyliczankach Kamila poczuła się zmęczona, więc zaczęła odliczać jedynie te chwile, kiedy żarówka przygasała.
– Mamo? – usłyszała znajomy głos.
Natychmiast zamilkła. Ciężki kamień w jej wnętrzu pękł, uwalniając słodkie jak miód uczucie nadziei. Zyskując nowe siły, uniosła głowę. Spojrzała na niemowlęcą twarz dziecka rozciągniętego na ścianie, na jego zamknięte powieki i usta.
– Dziecko? – jęknęła.
Jednak niemowlę pozostało nieruchome.
– Mamo – usłyszała po raz kolejny i wtedy go zauważyła. Jej pierworodnego, otwierającego po cichu drzwi chaty. – Znalazłem cię.
– Uciekaj stąd! – krzyknęła, a potem dodała ciszej: – Uciekaj. On zaraz wróci.
– Sam nie ucieknę. – Chłopczyk na palcach podbiegł do stołu, gdzie złapał z blatu jeden z noży do oprawiania skór.
– Musisz. Sprowadź policję.
– On szybko nie wróci – wyjaśnił, rozcinając więzy. – Jest w wychodku. Ma chyba jakiś problem zdrowotny, sądząc po dochodzących z wnętrza odgłosach.
Wstała, opierając się na wątłym ramieniu syna. Chłopiec zdjął kurtkę, otulił matkę i objął ją, podobnie jak ona robiła to tysiące razy, kiedy był maleńki. Z uczuciem spojrzała na przepełnioną troską twarz i pogłaskała dzieciaka po głowie, chociaż uniesienie ręki kosztowało sporo.
Chłopiec zbladł, widząc najświeższą zdobycz myśliwego. Pytanie o braciszka nie zdążyło opuścić ust, bo matka przycisnęła go mocno.
• • •
Starając się zachować ciszę, wyszli powoli na zewnątrz. Dom z bali stał pośrodku lasu, wybudowany tak, żeby w jak najmniejszym stopniu zakłócać naturę. Stał na niewielkiej, porośniętej trawą polance – tak blisko drzew, że wychodząc na dwór, niemal wpadało się na dąb. Kobieta nie miała pojęcia, jakim cudem starzec mógł to wybudować. Jak przewiózł drewno, skoro nie było żadnej drogi, i jak wylał fundamenty? Wykonanie takiej roboty bez pomocy najnowszych technologii uznała za niemożliwe.
Synek bez słowa wskazał na wychodek zbity z desek. Kamila przypomniała sobie o broni leżącej na stole. Mogła wrócić, poszukać naboi… Jeżeli mają mieć pewność, że myśliwy nie ruszy w pogoń, powinni zabić go teraz, kiedy jest bezbronny. Zatrzymała się, nie wiedząc, co robić.
– Mamo? – zapytał zdziwiony chłopiec.
Położyła dłoń na jego ustach, ale było za późno. Wśród ciszy lasu usłyszała dochodzące z latryny szuranie butów myśliwego. Panika uderzyła do głowy. Dziesiątki ran na ciele odezwały się bólem, strach rozpalił mięśnie nową siłą.
Chwyciła mocno przegub chłopca i zaczęła biec.
Jeden cel – skoncentrować się na pokonaniu jak największej odległości. Na dotarciu do domu. Zabrał jej jedno dziecko i Kamila nie pozwoli, żeby to samo stało się z drugim.
W głowie huczało, serce biło tak szybko, że następujące po sobie uderzenia zlewały się w jedno. Chłopiec szarpnął mocno, bez słowa wskazując drogę. Wiedziała, że może i że musi mu zaufać.
Biegli, a las jakby uparł się, żeby ich zatrzymać. Ciskał wszystko, co miał, cały swój arsenał, chcąc spowolnić uciekającą parę. Skrywał pod ściółką nierówności i wystające konary, smagał gałęziami. Stawiał zapory z drzew, dziur oraz lodowatej wody, zmuszając do nadkładania drogi. Atakował zmysły dziesiątkami odgłosów, z których istnienia Kamila wcześniej nie zdawała sobie sprawy – pomrukami zwierząt, pohukiwaniami i wyciem, trzaskami łamanych gałęzi i szumem poruszanych liści. W każdą stronę wyglądał tak samo, aż można było oszaleć.
– Daleko? – zapytała pomiędzy rozpaczliwymi próbami złapania oddechu.
Wpadli na zasłonę z naszpikowanych igłami gałęzi, jednak malec tym razem się nie zatrzymał ani nie nakazał zmiany kierunku biegu. Zamiast tego wysforował się do przodu, wyrywając dłoń z uchwytu matki, i podbiegł do ramion drzewa, odsuwając je jak teatralną kurtynę.
– Tędy – szepnął.
Gdzieś za nimi rozległ się trzask – tym razem matka była pewna, że to pościg.
Przeszła pod uchyloną kurtyną… I zatrzymała się w ostatniej chwili, niemal spadając do rozpadliny. Kilka kamyków sturlało się na sam dół, zatrzymując się dopiero na wąskim, obrośniętym karłowatymi krzaczkami strumyku. Spojrzała na syna z przerażeniem.
– Musimy zejść. To najkrótsza droga.
Kobiecie zakręciło się w głowie. Było stromo, a sucha i krucha ziemia nie stanowiła żadnego oparcia, w każdej chwili grożąc obsunięciem, które mogło mieć opłakane następstwa.
– Nie denerwuj się, mamo. Rób jak ja. – Chłopiec usiadł na pupie i zaczął zsuwać się nogami do przodu, używając dłoni do odpychania.
– Widziałem to w telewizji. Najbezpieczniejszy sposób – wyjaśnił.
Usiadła na szczycie pagórka i podążyła w jego ślady. Suchy piach sypał się zboczem, zaciskała zęby ignorując drapanie przypominających papier ścierny ziarenek. Okruchy skałek i okrągłe kamienie spadały w podskokach budzone każdym jej ruchem. Przestraszyła się, bo jeden z nich minął plecy syna o centymetry. Na szczęście chłopiec niczego nie zauważył. Gdyby się przestraszył, mógłby stracić równowagę.
Kiedy byli na dole, wyciągnął rękę, pomagając Kamili wstać. Czuła, że jest na granicy poddania. Chciała już tylko położyć się, zamknąć oczy i spać. Spać tak długo, jak to możliwe. Może i na zawsze.
Kula trzasnęła obok głowy dziecka.
Leniwe, układające się do snu serce kobiety kolejny raz zerwało się do biegu. Na szczycie wzgórza klęczał starzec. Lufa strzelby dymiła jak komin.
Kamila poczuła uderzenie adrenaliny. Odwróciła się plecami do myśliwego i przycisnęła malca, osłaniając go własnym ciałem. Jeżeli ma odejść, zrobi coś dobrego.
Chłopiec miał jednak inne plany. Złapał Kamilę za ręce i pociągnął, zmuszając do biegu.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

67
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.