– Żartujesz?! To magia! Co za moc! Ta perkusja, gitary. Co to za kapela? – zwróciła się do sprzedawcy. – Na pewno laska na wokalu? – dodała podejrzliwie. – Zespół Budgie, a śpiewa basista, ich lider i zarazem autor utworu. Jednak gdy pierwszy raz ich usłyszałem, też nie do końca byłem pewien, czy głos należy do mężczyzny, czy kobiety. – Płyta jest częścią transakcji? – zapytała z nadzieją. – Ta… nie, ale mam w domu drugi egzemplarz, z rysą uniemożliwiającą odsłuchanie strony A, strona B jest bez zarzutu. – Możemy jechać teraz, zaraz? – zapytała. Znienacka uniosła ręce w geście zwycięstwa. – Wyluzuj… wpadnę po to jutro. – Nieprzyjemny ton głosu chłopaka nie odegnał jej uśmiechu. Coś przykuło uwagę młodego człowieka. Wyciągnął z pudła płytę i zaczął ją oglądać. – Przecież to Gina Va! To nowe rzeczy też wypuszczają na tym… nośniku? – Zdarza się. Tę płytę otrzymałem w jakimś zestawie promocyjnym. Proszę, jest pańska. – Świetnie. Pamiętasz ją? – chłopak zwrócił się do swojej partnerki. – To ona w tym programie u DJ.J umieściła prezent w pochwie. Wystawał tylko sznureczek, więc prowadzący musiał, przy pomocy zębów… – Tak, tak – przerwała mu. – To jak, zapłaciłeś? Zabieramy? Trzeba będzie pokombinować z ustawieniem kolumn. Ale rozkosz! Ostatni raz taka nabuzowana byłam podczas Wielkiego Postu, jak zjadłam pączek w cukierni na rogu. Taki z lukrem i dziką różą! Jeszcze jako ortodoks! Oczy mi pewnie świecą jak latarnie morskie! Szybko sfinalizowali transakcję, wspólnie umieścili zestaw w aucie. Dziewczyna musnęła Teda ustami w policzek i objęła go na chwilę ramionami. – Jest cudownie! Po płytę wpadnę jutro sama, ten troglodyta mógłby jeszcze na niej usiąść. – Ładuj się – powiedział zniecierpliwiony młodzieniec. Uszczypnął ją w pośladek; zachichotała i wskoczyła na siedzenie. Chłopak sprawnie włączył się do ruchu, a ona opuściła szybę i pomachała na pożegnanie. Wydawała się szczęśliwa i pełna życia. Jakby była środkiem wszechświata, a wszystko, co stworzono, istniało tylko pragnąc jej służyć. „Parents, tytuł kawałka to Parents” – powiedział do siebie w myślach Ted. Zamknął sklep i ruszył pod APOS. – Moje gratulacje, panie Simmons – przywitał go SIM. – Od dawna finalizowałem transakcję, to była tylko kwestia czasu – odparł niespiesznie. – U was jak zwykle tłum. – Mamy po prostu dobrą ofertę. – Automat starym zwyczajem wyświetlił mu kasę. – Dalej jest pan zainteresowany zakupem? Poziom endorfin spowodowany udanym interesem… – Jak ten Szatan na pustyni, jesteś w stanie opętać niemal każdego – przerwał mu Ted Simmons. – Ha, jest tu nawet Millicent… No pochwal się, pokaż, jak ją kusisz. – Ton jego głosu nie sugerował, by uległ euforii spowodowanej niedawnym dopływem gotówki, na próżno też można by tam szukać smutku. – Proszę bardzo, włączam fonię. Historia przedstawiała się tak: pani Millicent Blunk wkroczyła na teren APOS nieco zamyślona, być może nawet nieświadoma tego faktu; poza nowoczesnym, modułowym budynkiem, strefa działania APOS rozciągała się też na tę część chodnika, która biegła wzdłuż działki, na której wzniesiono pawilon handlowy. A był to ważny ciąg komunikacyjny. Powracając do naszej bohaterki – szła powoli, gdy nagle tuż przed nią ukazał się obraz pani Jovanović (w pełnej skali) ubranej w modną, tęczową suknię o zmieniających się kolorach. Millicent stanęła zaskoczona. Powszechnie znana była niechęć, jaką okazywały sobie obie panie. – Szałowa, nieprawdaż? Ostatnia kolekcja O’Ho, wzbudzająca zachwyt koneserów, podkreślająca wdzięk, a także wysoką pozycję społeczną właścicielki kreacji. Suknia dla dojrzałej kobiety, która nie musi niczego udowadniać, jest pewna swego. Nie zaborcza, lecz dystyngowana. Suknia dla kobiety z klasą. – Brzmienie głosu SIM-a było bardziej twarde, lekko zachrypnięte, inne niż ton, którego używał w kontaktach z Tedem Simmonsem. – Och, jest piękna… – powiedziała pani Blunk. – Na pewno też kosztowna… W tym momencie obraz uległ zmianie. Sylwetka pani Jovanović płynnie przekształcona została w wizję stylowego, wielkiego lustra o zdobionych złotem ramach. W tafli zwierciadła widać było teraz panią Blunk, przystrojoną w reklamowaną suknię. „Millicent, ależ to była szprycha…” – wyszeptał do siebie z podziwem Ted. Jakby na skutek jego komentarza obraz w lustrze uległ subtelnej, acz zauważalnej zmianie. Ciało kobiety wydawało się teraz bardziej szczupłe i jędrne. Pani Blunk uniosła dłoń, a jej odbicie uczyniło to samo. Zrobiła pełny obrót, materiał zafalował, przez chwilę odsłaniając piękne, zgrabne łydki. Oczy jej błyszczały. – Na pewno mnie nie stać… – rzekła bez przekonania. Przed kobietą wyświetlono banknot o niewielkim nominale. – Tyle wynosi czterodniowa rata. Przy tym mogę panią zapewnić, że w promieniu ośmiu mil nie sprzedamy tego modelu sukni przez trzydzieści dni – rozległ się sugestywny, niemal hipnotyczny głos. – Czyli do połowy stycznia? – zapytała szybko. – Zgadza się. To będzie już po Noworocznym Koncercie. – Kiedy moglibyście ją dostarczyć? – Na to, że jutro w południe kurier dostarczy starannie zapakowany towar do pani mieszkania – mamy dziesięć procent szans, pojutrze – czterdzieści. Niemal na pewno dotrze w ciągu trzech dni roboczych. Ustalono szczegóły zakupu, padły wymagane prawem formułki i kobieta ruszyła dalej. Oczy jej błyszczały. Dostrzegła Simmonsa i zmieszała się. – Ślicznie będzie pani wyglądała na balu po koncercie – powiedział, a na dnie jego oczu błyskały wesołe ogniki. – Dzięki… Ted – odpowiedziała, uśmiechnęła się zalotnie i ruszyła dalej. Mężczyzna obserwował, jak się oddala, i im dalej była, tym bardziej przypominała mu tą wspaniałą, zachwycającą Millicent, jaką pamiętał z czasów młodości. – Była przystojną dziewczyną – usłyszał głos automatu.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
– Przystojną? Była najbardziej gorącą laską, jaką pamiętam. Jej lśniące włosy, jej… – Zamilkł rozmarzony. – Taka jest różnica między nami, Sztuczna Inteligencjo z punktu APOS. Wykorzystujemy te same techniki sprzedaży, ale różni nas cel – ja staram się poznać klienta, aby spełnić jego potrzeby, ty zaś sam je kreujesz. Jesteś jak demon, dysponujący niemal nieograniczoną wiedzą o każdym i wszystkim, opętujesz ofiarę dbając tylko o wynik ekonomiczny, zyski nieokreślonych, mitycznych posiadaczy większościowych pakietów akcji. – Pani Millicent Blunk wydawała się szczęśliwa – zauważył SIM. – To prawda – zgodził się Ted. – Dziś chyba nie będzie padało – dodał. – Prawdopodobieństwo opadów dwa procent, panie Simmons. Pożegnali się z szacunkiem. W chwilę potem zaczął kropić deszcz. Nie była to ulewa, ale nie był to też przyjemny kapuśniaczek. Ted rozejrzał się po sklepie, a ponieważ – jak zwykle ostatnio – nie było klientów, powrócił do przystosowywania pomieszczenia na zapleczu do nowej funkcji. Plan był gotowy, Simmons odbył stosowne rozmowy ze znajomym specjalistą komputerowym, sporządził listę sprzętu do zakupu. Był też już w posiadaniu szpiegowskiej kamery, a także równie miniaturowego rejestratora fal mózgowych. Trzy razy udało mu się umówić na spotkania w bibliotece, gdzie młodzi, pełni idei i zapału, zupełnie zdawałoby się odcięci od rzeczywistości młodzi ludzie udzielali mu rad, przepojeni tak wielkim entuzjazmem, że trudno było im ufać. Weryfikował jednak gdzie tylko mógł zdobyte informacje i wydawało mu się, że jest dobrze przygotowany. „Pokażemy im, Ted, pokażemy” – rzekł w myślach, nasłuchując uważnie dźwięku dzwonka. „Albo figę, albo plecy. A propos figi, czas coś przekąsić”. Udał się na posiłek do pobliskiej knajpy, uzbrojony w parasol. „Dziewięćdziesiąt sześć procent, że znam tam wszystkich”. Nie mylił się. |