Gdy amatorzy biorą się za kręcenie filmów, niezbyt często sięgają po fantastykę naukową. Ograniczają się głównie do opowiastek obyczajowych, niekiedy kryminalno-sensacyjnych. Tak łatwiej i taniej. Dlatego wyróżnić należy grupę petersburskich zapaleńców, którzy – pod przewodnictwem Konstantina Szeliepowa – wyprodukowali w ubiegłym roku czterdziestominutowy postapokaliptyczny obraz „Niebo widziało wszystko”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Pierwszy pomysł Konstantina Szeliepowa był taki – kręcimy coś z uniwersum „Stalkera”. I nie chodziło tu wcale o kultowy film Andrieja Tarkowskiego luźno oparty na powieści Braci Strugackich „Piknik na skraju drogi”, ale o serię postapokaliptycznych gier komputerowych i powieści, które powstały na ich bazie. Z biegiem czasu pomysł jednak ewoluował i z pierwszych zamierzeń pozostała jedynie otoczka – świat po apokalipsie, czytaj: wielkiej wojnie, która przeorała nie tylko miasta całego globu, ale również psychikę ludzi. Jako że cała ekipa filmowa pochodziła z Petersburga, zdjęcia były kręcone właśnie na bezdrożach w okolicach dawnej stolicy Rosji. W sumie na planie filmowym młodzi adepci X Muzy spędzili piętnaście dni października i listopada 2010 roku. Premierę początkowo zaplanowano na styczeń następnego roku, ale ostatecznie doszło do niej cztery miesiące później. Po raz pierwszy czterdziestominutowe „Niebo widziało wszystko” pokazano w Domu Młodzieży w Carskim Siole, następnie obraz udostępniono w Internecie oraz wydano na DVD. Twórcy postarali się także, aby odwiedził on kilka przeglądów. Pojawił się więc, choć bez sukcesu, w konkursie 4. Wszechrosyjskiego Festiwalu Krótkometrażowego Kina Autorskiego „Artkino” oraz – tu już z sukcesami – na festiwalu „Złota Strzała”, gdzie nagrodzono go w dwóch kategoriach: „Najlepszy film pełnometrażowy” (sic!) i „Najlepszy soundtrack” (czemu akurat w żaden sposób dziwić się nie powinniśmy). Film Konstantina Szeliepowa – który był nie tylko jego reżyserem i współscenarzystą, ale także producentem i montażystą – to połączenie postapokaliptycznego science fiction i… młodzieżowego melodramatu, przez co, niestety, trochę rozłazi się klimat. Ale, jak można się domyślać, autorowi w dużym stopniu chodziło o podkreślenie kontrastu pomiędzy czasami sprzed Armagedonu i po jego nastaniu. Stąd najpierw obserwujemy sielankowe obrazki rozkwitającej miłości (parka na spacerze w lesie, na wydmach, wygrzewająca się na słoneczku w trawie), a następnie ponure obrazy świata, do którego zawitała bezlitosna wojna. Która nie dość, że zrujnowała kraj, to na dodatek doprowadziła do rozdzielenia kochanków. Za bardzo jednak nie wiadomo, kto na kogo napadł i z jakiego powodu. Wiadomo tyle, że ludzkość zaczęła organizować się w grupy zbrojne, które nierzadko atakowały siebie nawzajem – bądź to dla zdobycia żywności, bądź z powodu jakichś, bliżej nieokreślonych różnic ideologicznych. Jak to na wojnie, zdarzały się także mordy na niewinnych (w tym konkretnym przypadku na zakonniku recytującym pod murem cerkwi z pamięci „Apokalipsę świętego Jana”) oraz gwałty na młodych kobietach.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Nasz bohater – człowiek szlachetny i wciąż rozmyślający o utracie ukochanej – oczywiście takich bezeceństw się nie dopuszcza. A mimo to bierze do ręki broń i strzela uciekającemu wrogowi w plecy. Szybko też przekonuje się, że popełnienie tego niegodnego czynu jest dla niego najstraszliwszą karą, albowiem zabitym okazuje się… tak, tak, dobrze się domyślacie – dziewczyna, o odnalezieniu której tak marzył. Teraz, targany wyrzutami sumienia, ma tylko jedno wyjście – odnaleźć człowieka (jeśli to w ogóle jest człowiek), o którym krążą legendy, ponieważ potrafi zatrzymać i cofnąć czas. Fabuła filmu jest pretekstowa, żaden z wątków nie zostaje pogłębiony, żadna z tajemnic w satysfakcjonujący sposób wyjaśniona. Od strony scenariuszowej mamy tu raczej do czynienia z półproduktem, szkicem zaledwie, który jednak – odpowiednio dopracowany – mógłby stać się zalążkiem poważnej, zawodowej produkcji. Za to od strony technicznej trudno cokolwiek młodym filmowcom zarzucić. Biorąc pod uwagę, że mieli do dyspozycji jedynie amatorską kamerę cyfrową, stworzyli obraz, który nie ustępuje wielu profesjonalnym dziełom.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Szczególne wrażenie pozostawia po sobie scena szturmu na zrujnowany budynek, w którym ukrywa się konkurencyjna banda. I choć w scenariuszu nie ma ona jakiegoś specjalnego uzasadnienia, zrealizowana została wybornie, z wszelkimi kanonami sztuki (sam Steven Spielberg mógłby przyklasnąć). Pochwalić Szeliepowa należy za jeszcze jedno – cudowne krajobrazy. Przez większą część filmu obserwujemy bądź to porośnięte krzewami depresyjne równiny, nad którymi płyną ciemne, burzowe chmury, bądź skąpane w słońcu łąki, po których samotnie wędruje odziany w długi płaszcz z kapturem starzec, z przewieszonym przez ramię karabinem maszynowym. To nasz bohater, z perspektywy czasu wspominający to, co było mu dane przeżyć w odległym 2020 roku. Zagrał go naturszczyk Wiaczesław Grozdow (o cudownie pooranej bruzdami twarzy), który nie dożył, niestety, premiery „Niebo widziało wszystko”. W pozostałych rolach też pojawili się amatorzy, ich nazwiska nic więc Państwu nie powiedzą.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Wspomnieliśmy już wcześniej, że na festiwalu „Złota Strzała” jurorzy docenili ścieżkę dźwiękową filmu, warto więc i jej poświęcić kilka słów. Muzyka ilustracyjna (wydana zresztą na kompakcie) wyszła spod ręki Aleksandra Bułgarowa i jest to kawał dobrej roboty – głównie elektroniczne brzmienia ubarwione żeńskimi wokalizami. Pobrzmiewają w tym zarówno echa Zbigniewa Preisnera i Eduarda Artiemjewa (w większym), jak i wykonawców spod znaku 4AD (w nieco mniejszym stopniu). Ten nostalgiczny nastrój, w który wprawia widzów/słuchaczy Bułgarow, przełamują natomiast wplecione w obraz piosenki alternatywno-metalowej kapeli Louna (z charyzmatyczną wokalistką „Lou” Geworkian na czele), zaczerpnięte z wydanej przed dwoma laty płyty „Sdiełaj gromczie!”. W filmie usłyszeć możemy – co prawda tylko we fragmentach – pięć kompozycji grupy: „Komu ty wierisz?”, „Armagieddon”, „Wendetta”, „Sołnce” oraz „Wo mnie”. Co ciekawe, w trakcie pracy nad „Niebo widziało wszystko” powstał także teledysk do utworu „Karma mira”, który stał się elementem promocji i filmu, i płyty. Podsumowując: Mogło być lepiej, choć i tak – jak na amatorską produkcję – jest bardzo przyzwoicie.
Tytuł: Niebo widziało wszystko Tytuł oryginalny: Небо видело всё Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: Rosja Czas projekcji: 40 min. Gatunek: fantasy Ekstrakt: 50% |