Lissy Trullie zaczynała jako modelka, od jakiegoś czasu sił próbuje jako piosenkarka. W obu branżach odnalazła dla siebie miejsce, ale tak naprawdę ani na wybiegu, ani tym bardziej na muzycznej scenie nie wyróżnia się szczególnie z tłumu chętnych na wielką karierę.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Elizabeth McChesney zabawę z instrumentami rozpoczęła jako jedenastolatka. Po przeniesieniu się na artystyczne studia do Nowego Jorku występowała z zespołem na tamtejszych scenach i udzielała się jako didżejka. Co ciekawe, w 2008 roku magazyn „Paper” zaliczył ją do grona „trzydziestu najpiękniejszych ludzi”, a już rok później Lissy kompletowała piosenki na pierwsze oficjalne wydawnictwo. W sumie dość szybko udało jej się zebrać materiał na EP-kę zatytułowaną „Self-Taught Learner”, na której wśród sześciu utworów znalazł się m.in. energiczny „She Said”, zapowiadający całkiem niezłą, wschodzącą gwiazdę lżejszej, lecz eklektycznej odmiany rocka. Pod koniec tego samego roku piosenkarka związała się z Downtown Records, za którego sprawą ukazała się rozszerzona (o cztery pozycje) wersja płyty. Jednak na właściwy, studyjny debiut Amerykanka musiała czekać aż do kwietnia 2012 roku. Za produkcję krążka „Lissy Trullie” odpowiadają wspólnie John Hill (pracował choćby z Santigold lub Lykke Li) oraz członek TV On The Radio – David Sitek. Lissy wsparta ich doświadczeniem i profesjonalizmem nagrała różnorodną płytę z pogranicza rocka i popu, na której trafiają się naprawdę dobre momenty, ale niestety nie wszystko trzyma odpowiednio wysoki poziom i wystarczająco mocno przykuwa do siebie słuchacza. Zwiastunem solowego debiutu jest czarujący singiel „Madeleine” – raczej spokojny, drżąco-kołyszący i podszyty rozmytą elektroniką, a do tego zaśpiewany dość męskim głosem. Zresztą wokal, pomimo zauważalnej elastyczności, w taki właśnie sposób prezentuje się w wielu miejscach playlisty, ale wyjątkowo wypada zwłaszcza w bardziej subtelnych czy melancholijnych utworach. Do takiej grupy zaliczmy choćby zbliżające się chwilami do shoegaze’u „Spit You Out” (z wyraźną perkusją, ale też w końcówce z falą gitarowych dźwięków) oraz „Glass Mountains”. Z drugiej strony na płycie znajdziemy kilka zadziornych, zahaczających nawet gdzieś o punk i ostrzejszy rock, żywych kawałków: „It’s Only You, Isn’t It?”, „X Red” albo „Heart Sound”. Oczywiście do tego wszystkiego nie brakuje numerów najzwyczajniej popowych, które są chyba najsłabszym ogniwem „Lissy Trullie”. Obok wyżej wymienionych, charakterystycznych i w rozmaity sposób intrygujących utworów niektóre z nich jawią się jako typowe zapychacze, które jednak znacząco obniżają przyjemność płynącą z odbioru całego – z ich powodu nierównego – albumu. Nie można odczuć pełnej satysfakcji podczas słuchania tej płyt. Nie da się ukryć, że czasami ma się ochotę po prostu pominąć kilka numerów, które na dodatek rozpraszają muzyczną uwagę słuchacza – przez co tracą też kompozycje naprawdę udane. Dlatego solowy krążek McChesney polecić warto, ale raczej tym, którzy wykażą się dużą cierpliwością, by wśród różnorodności wyłowić elementy i kawałki dopracowane i mimo wszystko skłaniające do opinii, że w przyszłości jeszcze o Lissy Trullie coś ciepłego usłyszymy.
Tytuł: Lissy Trullie Data wydania: 10 kwietnia 2012 Nośnik: CD Gatunek: pop, rock EAN: 50550362130 Utwory CD1 1) Rules We Obey: 4:41 2) Wearing Blue: 3:52 3) It’s Only You, Isn’t It?: 2:43 4) X Red: 2:15 5) Spit You Out: 3:38 6) Caring: 3:31 7) Madeleine: 4:11 8) I Know Where You Sleep: 2:50 9) Heart Sound: 2:54 10) Glass Mountains: 4:00 11) You Bleed You: 3:21 Ekstrakt: 60% |