powrót; do indeksunastwpna strona

nr 7 (CXIX)
wrzesień 2012

Gniew Gai
Bartłomiej Dzik
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Choć podziemna elektrownia zajmowała pomieszczenie nie większe niż hangar dla awionetek na prowincjonalnym lotnisku, w zależności od trybu pracy dostarczała moc od dwustu pięćdziesięciu megawatów do półtora gigawata. Samo źródło energii było rozmiarów małej furgonetki, gros przestrzeni zajmowały turbiny, systemy chłodzenia i instalacje bezpieczeństwa.
Wszystkie kontrolki w sterowni wskazywały na poprawną pracę systemów. Nuda – pomyślał Brandon Shackley, odrywając na chwilę wzrok od panelu monitorów, by spojrzeć w stronę leżącego na blacie talerza z resztkami niedojedzonej kolacji. Mężczyzna przeciągnął się na fotelu, ziewnął ostentacyjnie, chwycił palcami zimną frytkę, zanurzył w plamce ketchupu i powoli wsunął do ust.
– Niezły film dziś widziałem – odezwał się Jason Mole, starszy fizyk siedzący obok Brandona. – Takie fikuśne science fiction, że pod Białym Domem jest jakieś podziemne miasto, gdzie od stu lat siedzą ufoludki i rządzą światem. Fabuła taka sobie, ale Samanta Hicks w roli córki prezydenta… Jezu, normalnie się ośliniłem. Za tydzień będzie premiera w kinach.
– A po co te ufoki w podziemiach siedzą? Nie mogłyby tak po prostu… – odparł Brandon, wciąż przeżuwając frytkę.
– No wiesz, spisek ma być. Fajną tam mieli cybernetyczną maszynkę do prania prezydenckich mózgów…
Shackley sięgnął po ostatnią frytkę.
– A reaktor termojądrowy mieli?
– Eee… chyba nie mieli. He, he!
– He, he!

Zdjęcia satelitarne holenderskiego wybrzeża zniknęły, a na ich miejscu pojawiła się pierwsza strona francuskiego tabloidu. Widziana z kosmosu planeta Ziemia miała dorobiony groźny grymas twarzy i dorysowaną rękę, którą składała w geście karcącego upomnienia. Wielkie litery tytułu brzmiały: „Matka Ziemia mówi: mam was dosyć!”.
– Jaki błyskotliwy dziennikarz, kto by pomyślał – skomentował Doyle.
– Nasz człowiek w Paryżu twierdzi, że to kontrolowany przeciek – mruknął Jesus Alonso.
– A, to bardzo niedobrze. Chociaż… – Profesor rozłożył ręce. – To już tylko kwestia czasu, aż ludzie się domyślą. Elektrownie wiatrowe budowano przy założeniu, że tej skali huragan nigdy w warunkach europejskich nie wystąpi. A to już trzecia taka cegiełka od pół roku, po Zaporze Trzech Przełomów i saudyjskim tankowcu. Nie licząc tuzina katastrof, które wyglądały „w miarę naturalnie”.
– Prezydent chyba zapije się na śmierć – westchnął Marquez. – Poświęcił swoją reelekcję, popierając Zieloną Deklarację.
Vernon zapalił papierosa.
– Deklarację, którą nasza Gaja podtarła sobie… – szukał przez chwilę właściwego słowa – …biegun południowy.
– Bo dokument, mimo całej swojej rzekomej przełomowości, został jednak napisany w starym duchu – westchnął Doyle. – Byliśmy naiwni, sadząc, że Gaję można tak łatwo ogłupić jak wyborców, którym się wmawia cudowność odnawialnych źródeł energii…
– Z drugiej strony, wcześniej jakoś wiatraki jej nie przeszkadzały. – Latynos pokręcił głową. – Odwierty, kopalnie, odpady radioaktywne – owszem, ale jednak nie wiatraki.
– A jeszcze wcześniej nie przeszkadzały jej tankowce czy gaz łupkowy – wtrącił Vernon. – To się wszystko eskaluje z miesiąca na miesiąc. A my zamiast przewidzieć rozwój wypadków, coraz bardziej zostajemy z tyłu…

– Chłopaki w Strefie 51 ostatnio ostro pracują, nie schodzimy w trybie bazowym poniżej dziewięćdziesięciu procent – stwierdził Mole.
– Jak zwykle, gdy na świecie większa rozpierducha – odparł Brandon, dłubiąc w zębie.
– Kurde, za cztery miesiące sekret naszej Gorącej Susan ujrzy światło dzienne – westchnął Jason. – Jakoś głupio się z tym czuję.
Shackley ze zrozumieniem pokiwał głową.
– Przyniosę kawę. – Mole wstał z obrotowego krzesła.
Centralna konsola wydała dwa głośne wysokie dźwięki. Oczy obu mężczyzn skierowały się na jeden z monitorów, wyświetlający komunikat w żółtym okienku.
– O, stary znajomy TREMOR się odezwał – mruknął Brandon. – Znowu w Kalifornii się zatrzęsie. U nas będzie od 5,3 do 5,5 stopnia.
– Żyroskopy to powinny wytłumić bez problemu. Jak wyłączymy lasery, to potem trzeba pół godziny na rozruch, ci z Dreamlandu nas wyklną – stwierdził Mole, rozglądając się za pozostawionym gdzieś kubkiem do kawy. – Kiedy?
– Mamy cały kwadrans.
– To jeszcze będą dwa ostrzeżenia do tego czasu. Pomyślimy… – Fizyk machnął ręką. – Chcesz syrop do kawy?
– Może być. Najlepiej… Jezu!
Fotel, na którym siedział Brandon, odjechał nagle na środek pokoju. Jason z rozwartymi ustami przyglądał się uciekającej mu spod nóg podłodze.

– Nie chciałbym w to wierzyć, ale chyba sprawdza się moja hipoteza, że Gaja pragnie, by ludzkość zeszła z piedestału w biosferze – stwierdził markotnie profesor.
– Opinii publicznej ciągle się wciska bajkę o kataklizmach wywołanych zmianami klimatycznymi, ale najważniejsi decydenci znają już prawdę – wtrącił Marquez. – Wiemy, że od paru dni w Europie testują różne scenariusze kryzysowe, sprawdzają, jak zareagują obywatele, mobilizowane jest wojsko i siły porządkowe. Na Chiny i Rosję wywierana jest bardzo silna dyplomatyczna presja, oczywiście za kulisami. Majstrowany jest nowy globalny projekt nazwany, hmm… Powrotem do Edenu
– Gdzieś już chyba słyszałem tę nazwę – mruknął Doyle. – Eden… brzmi nieźle. Radosna zabawa na golasa w dziewiczym lesie.
– I tylko dwoje ludzi – dodał Vernon.
Profesor zrobił kwaśną minę.
– Kontrola populacji jest nieunikniona przy takim regresie cywilizacyjnym. Dobra, koniec żartów. To nie będzie Eden, to będzie piekło… – stwierdził. – Niech mnie licho, czuję w tym palce Iluminatów.
– Dobrze czujesz – syknął Vernon. – Za długo przymykaliśmy na nich oko. Rozpanoszyli się na Starym Kontynencie i teraz to się mści… Ale na szybko nie można z tym nic zrobić.
– Na wszystko przyjdzie czas. Zasugerujmy dziś pani prezydent, by przyspieszyła ujawnienie informacji o gorącej fuzji – rzekł Marquez. – To powinno nieco uspokoić nastroje.
Vernon pokiwał głową.
– Dysponując reaktorami termojądrowymi, możemy wszystko. Nawet jak Gaja będzie chciała nas wygnać na drzewa, to – zrobił szelmowską minę – najwyżej zwiniemy manatki i wyniesiemy się na Marsa.
Doyle odwzajemnił uśmiech. W gabinecie zapadła cisza, przerwana jednak po paru sekundach przez przeciągły sygnał dźwiękowy, towarzyszący oknu z komunikatem na jednym z monitorów. Nad głowami mężczyzn błysnęło pulsujące światło alarmu.
– Ja chyba śnię… – jęknął Marquez, wypuszczając trzymanego w dłoni papierosa.
4.
Pani prezydent była blada jak kreda. W ogóle nie przypominała tej wiecznie uśmiechniętej, energicznej blondynki z czasów kampanii wyborczej, która parę miesięcy wcześniej z druzgocącą przewagą pokonała republikańskiego kontrkandydata. Pajęczyna zmarszczek wokół ust i oczu nie była już maskowana perfekcyjnym makijażem, a puszyste niegdyś włosy teraz przypominały pęk przetłuszczonych strąków. Generał Hirsch spojrzał na wiszący na ścianie elektroniczny zegar. Zbliżała się czwarta nad ranem.
– Sytuacja jest już opanowana, pani prezydent – powiedział. – Ci ludzie byli szaleńcami, lobby naftowe ich wykorzystało. Bardzo mi przykro z powodu pani córki… – Powoli przełknął ślinę. – Lekarze mówią, że ciągle jest szansa na uratowanie ręki.
Kobieta zacisnęła usta tak mocno, że w miejscu soczystych pełnych warg widniała tylko cienka bladoróżowa kreska.
– To wszystko miało inaczej wyglądać… – Jej głos zadrżał. – Obiecywaliście mi! Ten cholerny reaktor miał wszystko załatwić! Boże! To nie byli szaleńcy. To ten świat oszalał.
Ona ma rację – pomyślał generał – ale to nic nie zmienia.
– Pani prezydent, do nadzwyczajnego szczytu grupy G25 mamy jeszcze osiem dni. Proszę zaufać Agencji, oni do tego czasu coś wymyślą.
– A gdzie była ta pieprzona Agencja, gdy tamci zdetonowali bombę?
Generał przygryzł wargi w milczeniu.
– Nie zdążą nic wymyślić, dobrze pan o tym wie! – kontynuowała. – Musimy ratyfikować ten zwariowany Powrót do Edenu… ale… Trzy dni po zapowiedzi racjonowania paliwa ktoś chciał mnie zabić…
Boi się o siebie, cholerni Teksańczycy musieli namieszać – pomyślał Hirsch.
– Pani prezydent, Europa jest już zdecydowana. Rosja również, bez wnoszenia poprawek, co nas poniekąd zaskoczyło. Chiny udają opór, ale raczej pro forma. To nie jest deklaracja, którą podpisują tylko ci, co chcą…
Spuściła wzrok na podłogę. Widać było, że myśli nad czymś intensywnie.
– Za zamachem stali nafciarze. Na pewno? – spytała.
– Na pewno, aresztowaliśmy już czterech podejrzanych – odparł.
Zacisnęła dłonie w pięści.

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

8
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.