Dwa lata temu jeden z najlepszych gitarzystów globu, Slash, zaprosił wielu światowej klasy muzyków (m.in. Kida Rocka i Ozzy’ego Osbourne’a) do udziału w nagraniach. W ten sposób powstał debiutancki krążek „Slash”. W maju tego roku były członek Guns N’Roses zaserwował nam swój drugi solowy album, zatytułowany „Apocalyptic Love”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Znów nie obyło się bez pomocy, tym razem jednak skromniejszej – wystarczyli wokalista Miles Kennedy (znany z grupy Alter Bridge) oraz The Conspirators, czyli sekcja rytmiczna w osobach Brenta Fitza i Todda Kernsa. Wszyscy trzej są już znanymi muzykami, lecz nie wybitnymi, co jest paradoksalnie sporym plusem. Na poprzednim krążku aż roiło się od sławnych wokalistów, którzy skradli miejsce Slashowi i dali broń do ręki krytykom. Ci mogli bowiem twierdzić, iż nagranie solidnego materiału przy współudziale całej plejady gwiazd nie jest niczym trudnym. Okładka płyty to prawdziwa apokaliptyczna miłość i marzenie gwiazdy rocka – gitara i węże pośrodku, po lewej anielska blondynka, po prawej ognista brunetka. Freud mógłby się nad tym zastanowić. Trąci tandetą? Być może, ale świetnie oddaje charakter muzyki, z jaką będziemy mieć do czynienia. Bo „Apocalyptic Love” to album przede wszystkim energetyczny. Już początkowe piosenki („One Last Thrill” nieco kojarzy się z „Johnny B. Goode”) pokazują, że Slash jest w formie, a autentyczny, nienaganny technicznie Miles Kennedy sprawdza się jako wokalista. Ciekawe riffy gitarowe i solówki idealnie współgrają ze śpiewem frontmana Alter Bridge zarówno w mocnym, reklamującym płytę kawałku „You’re a Lie”, jak i w doskonałej balladzie „Far and Away”. To, że album promuje właśnie ten pierwszy utwór, jest z jednej strony oczywiste, a z drugiej – zaskakujące. Oczywiste, bo to bardzo dobry numer; szokujące, gdyż na płycie jest prawdziwa perełka – „Anastasia”: z klasycznym wstępem zapożyczonym z Bacha, a później mistrzowskim, wpadającym w ucho riffem gitarowym. Prawdziwy majstersztyk, dodatkowo podlany interesującą treścią. Na krążku znajdziemy opowieści o miłości („Anastasia”, „Far and Away” oraz „Apocalyptic Love”), o problemach z używkami („Not For Me”), jak również tęsknotę za młodością i dreszczem emocji („One Last Thrill”). Te historie mogłyby brzmieć banalnie w ustach dinozaura rocka, gdyby nie były naprawdę nieszablonowo opisane. Teksty są proste, lecz oryginalne – z pewnością stanowią mocną stronę albumu. Energia, swoboda i wciągające melodie – czego chcieć więcej? Może jednego – poza „Anastasią” trudno znaleźć kawałek, który można typować na prawdziwy, a nie tylko sezonowy hit. Obawiam się więc, że po chwilowym zachwycie i zmianie pogody na jesienną ludzie zapomną o Slashu. Na razie jego wysiłki doceniają internauci – pod jedną z piosenek, mającą w sieci tysiące „lajków” i tylko cztery „dislajki”, zamieszczono komentarz: „Four dislikes? Nice work, Guns N’Roses…”. Album „Apocalyptic Love” ma niewiele słabych punktów i już osiągnął nad Wisłą status złotej płyty. Takich produkcji brakuje współczesnemu rockowi – klasycznych, surowych, pełnych wigoru. Nie ma tutaj rewolucji i kombinowania, ale jest dusza i serce – po prostu świetnie się tego słucha.
Tytuł: Apocalyptic Love Wykonawca / Kompozytor: SlashData wydania: 22 maja 2012 Nośnik: CD Gatunek: rock EAN: 016861767853 Utwory CD1 1) Apocalyptic Love 2) One Last Thrill 3) Standing In The Sun 4) You’re A Lie 5) No More Heroes 6) Halo 7) We Will Roam 8) Anastasia 9) Not For M 10) Bad Rain 11) Hard & Fast 12) Far And Away 13) Shots Fired Ekstrakt: 80% |