W tym miesiącu ze względu na obfitość tekstów notki „Esensja ogląda” rozdzielamy na dwa dni. Dziś zobaczcie co sądzimy o premierach kinowych z ostatnich kilku tygodni, jutro przedstawimy recenzje DVD.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Scenarzystę należałoby zastrzelić za wyjątkowo dęte dialogi, za dużo to pseudo-głębokiego filozofowania o strachu, odwadze itp. (ach te bon moty na temat bohaterstwa wygłaszane w jakże właściwym momencie czyli tuż przed wybuchem bomby!) i nawet zabawne w zamierzeniu one-linery wypadają tym razem jakoś tak sztucznie. Historia Bane’a jest zbyt długa i zbyt melodramatyczna, a poza tym… poza tym to wszystko już przecież było. Przez cały czas w kinie miałam wrażenie męczącego déjà vu: wypuszczenie na ulice Gotham najbardziej niebezpiecznych ludzi, złoczyńca, który daje się złapać ponieważ jest to częścią jego planu, o szaleńcu pragnącym zniszczyć miasto już nawet nie wspominam… Wiem oczywiście, że większość tych motywów jest typowa nie tyle dla serii o Batmanie, co dla kina superbohaterskiego w ogóle (czy nawet szerzej: po prostu dla filmów sensacyjnych), ale fakt, że oglądamy to wszystko po raz trzeci z tymi samymi aktorami i w tej samej scenerii sprawia, że człowiek ma nieodparte wrażenie spożywania odgrzewanego kotleta. Na plus fajna, seksowna Kobieta-Kot i, hmm, niejaka widowiskowość filmu – ale w tego typu produkcjach to standard. Można obejrzeć. Anna Kańtoch [60%] Opublikowaliśmy w „Esensji” już trzy recenzje „Mroczny Rycerz powstaje”, w każdej z nich film został oceniony zupełnie inaczej (50%, 70% i 100%), a ja… zgadzam się z nimi wszystkimi. No, może nie w całości, ale trudno odmówić racji naszym recenzentom. Rację ma Miłosz Cybowski, który mówi, że film jest przegadany, a Bane nie został w pełni wykorzystany (choć nie zgadzam się z nim ocenie Seliny Kyle, która bardzo ładnie wpisała się w konwencję). Rację ma Michał R. Wiśniewski, który twierdzi, że „MRP”, inteligentnie nawiązując do części pierwszej, znakomicie spina całą trylogię. Rację ma przede wszystkim Kuba Gałka, który nie pomija wad, takich jak rozjechanie się konwencji komiksowej i realistycznej (owocujące we wrażeniu niespójności konstrukcji świata), brak równie dobrych scen akcji, jak w „Mrocznym Rycerzu”, wprowadzenie niepotrzebnych scen i irytującego patosu, ale zauważa, że w finale film po prostu wzrusza. „Mroczny Rycerz powstaje” rzeczywiście jest za długi, rzeczywiście sceny w więzieniu niewiele wnoszą, a pogłębiają tylko wrażenie rozdarcie między ekranizacją komiksu, a realistycznym kinem sensacyjnym, rzeczywiście słowa, a właściwie szumne deklaracje wkładane w usta różnych bohaterów (rocznicowa przemowa Gordona, wygłoszona przez Bane′a, żele Blake′a) irytują, rzeczywiście, trudno uznać, by którakolwiek z sekwencji akcji naprawdę wciskała w fotel. Ale mamy tu jednak bardzo dobre tempo, udanego przeciwnika, pogłębienie, na tyle, na ile pozwala komiksowa konwencja, bohaterów, satysfakcjonujący finał. Nawet jeśli nie udało się dorównać „Mrocznemu Rycerzowi”, udało się godnie zamknąć jedną z lepszych trylogii w historii kina. Konrad Wągrowski [80%] Kiedy dyskutowaliśmy o ostatniej części trylogii Nolana o Mrocznym Rycerzu, nie ukrywałam, że najbardziej interesuje mnie Bruce Wayne, czyli ludzka twarz Batmana. W tej kwestii film spełnił moje oczekiwania, mogłabym marudzić, że chciałabym więcej, ale wiem, że więcej nie znaczy lepiej i że zaburzyłoby to całą strukturę filmu. Trzecia część historii Batmana została zbudowana na mocnych fundamentach, jakimi były dwie poprzednie części i bardzo ładnie spięła to wszystko w całość dzięki przemyślanemu scenariuszowi, doskonałym aktorom, ciekawej scenerii i trochę pokrętnemu pokazaniu amerykańskiego przesadnego patosu. Zabawne dialogi (szczególnie między Nietoperzem a Kocicą) sprawnie łagodziły klimat i ułatwiały oglądanie. Naprawdę nie spodziewałam się, że to jednak będzie aż takie dobre. Sporo osób narzekało też, że w filmie jest za wiele postaci, za duże rozdrobnienie, a mnie ta różnorodność bardzo przekonała. Oświadczam też, że uroczyście odwołuję wszystko, co miałam za złe Nolanowi, że obsadził w roli Kobiety-Kota Anne Hathaway – była olśniewająca. Poza tym cała ekipa z „Incepcji” (Gordon-Levitt, Cotillard i rzecz jasna Hardy) stworzyła bardzo przekonujące postacie, szczególnie Tom Hardy, który przecież miał piekielnie trudne zadanie. Cieszy też widok Cilliana Murphy′ego na ekranie. Osobna pochwała należy się postaci Alfreda, którego znów zagrał absolutnie fantastyczny Michael Caine. W zasadzie jedyne co mam za złe Nolanowi (czy też scenarzystom), to to, że zbyt łatwo odkryłam, kto jest naprawdę głównym czarnym charakterem. Alicja ′Vika′ Kuciel [80%]  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Prometeusz (2012) Nie będę oryginalna jeśli napiszę, że scenariusz „Prometeusza” ma więcej dziur niż ser szwajcarski. Część tych wpadek da się do pewnego stopnia wytłumaczyć koniecznością popychania akcji we właściwym kierunku (Czemu na rysunkach naskalnych jest akurat planeta, która dla Inżynierów wcale nie była jakoś szczególnie ważna? Czemu naukowcy zachowują się tak lekkomyślnie?) co jednak dziwniejsze, „Prometeusz” budzi wątpliwości nawet tam, gdzie tych wątpliwością spokojnie mogłoby nie być – niech mi na przykład ktoś wytłumaczy, dlaczego większość ekipy cel misji (ten oficjalny, owszem) poznaje dopiero po wylądowaniu na planecie, zamiast przed startem? Naukowcy, rzecz jasna, zachowują się jak idioci – i żeby przynajmniej w tym zidioceniu byli konsekwentni! Lecz i tego zabrakło, bo para tchórzy (Coś się rusza sto metrów za nami? Nie idziemy tam!) chwilę później pcha się z łapami do podejrzanego obcego stwora (Ślicny obcy, tiu, tiu, tiu). Pytania i pretensje można mnożyć, a jednak nie nazwałabym „Prometeusza” filmem nieudanym. Zasługa to w dużej przepięknych, godnych 3D zdjęć, gigerowskiej scenografii czy efektownych, niezwykle malowniczych scen takich jak ucieczka przed burzą czy sekwencje końcowe. Co ciekawe, mimo mielizn scenariusza bronią się w dużym stopniu postacie – zwłaszcza Fassbender w bardzo niejednoznacznej roli androida Davida. Świetne jest to, jak bardzo creepy potrafi być w scenach teoretycznie pełnych troski, gdy otula załogantów kocykami albo uśmiecha się do nich uprzejmie – a przecież mimo tego dreszczyku David budzi też współczucie. Dobra jest Theron jako zimna blondynka, broni się w sumie chyba nawet Noomi Rapace, która dostała najbardziej niewdzięczną rolę „żelaznej” heroiny wyczyniającej rzeczy, delikatnie mówiąc, niespecjalnie zgodne z ludzką fizjologią. Nie żałuję więc pieniędzy wydanych na bilet, a na sequel pewnie pójdę, choć już bez wygórowanych oczekiwań. Anna Kańtoch [60%]  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Dziedzictwo Bourne′a Dziwna sprawa – z jednej strony „Dziedzictwo Bourne′a” to film zupełnie niepotrzebny i wręcz bezczelnie żerujący na sukcesie trylogii z Mattem Damonem; z drugiej – kiedy już siądziemy na kinowym fotelu i zapomnimy na moment o chciwych producentach i ich bezmyślnych decyzjach, będziemy się całkiem nieźle bawić. Bo choć nowy Bourne (a właściwie Alex Cross) ma denerwującą fabułę, niepotrzebnie upstrzoną naleciałościami z kina sci-fi, to jednak reżyserowi i scenarzyście Tony′emu Gilroyowi udaje się zainteresować publiczność losami głównego bohatera. Aktorzy (w szczególności charyzmatyczni Jeremy Renner i Edward Norton) spisali się znakomicie, a poszczególne rozwiązania fabularne w dalszej części filmu mogą nawet zaskoczyć. Problemem jest niestety finał – przypominający nieudaną kalkę drugiej części „Terminatora” – który od całej reszty „Dziedzictwa Bourne′a” wyraźnie odstaje. Grzegorz Fortuna [60%] „Dziedzictwo Bourne′a” to sprawnie zrealizowany film akcji, nawiązujący klimatem do trylogii Bourne′a i inteligentnie zbudowany na wątkach z tej serii. Bohaterem jest jednak Aaron Cross, obiekt nr 5 z projektu Outcome – napisałabym, że to Jason Bourne po aktualizacji oprogramowania, ale byłoby to zbyt wielkim uproszczeniem. Wielkim plusem filmu jest, że Aaron Cross jest Aaronem Crossem, a nie Jasonem Bournem w wersji 2.0. Historia jest stosunkowo prosta, projekt Outcome jest zagrożony (ach ten wszechobecny youtube, chciałoby się westchnąć), więc siły wyższe-sprawcze (w roli jednej z tychże Edward Norton z blond pasemkami) eliminują skutecznie uczestników programu i osoby, które przy programie pracowały. Skutecznie zazwyczaj oznacza, że musi być jakaś wpadka. Obiektowi nr 5 oraz ślicznej (i oczywiście mądrej) pani doktor udało się przeżyć. Co się dzieje potem, wiadomo, ani trailer tego nie ukrywał, ani też nikt chyba nie spodziewał się niczego innego, nasza bohaterska dwójka chce przeżyć, a cała reszta chce ich dopaść. Jest dużo akcji, pościgi, jest nawet Terminator czyli LARX 3 (kolejny projekt). Miło się oglądało, ale jak to mówią – szału nie ma. Chociaż końcowa piosenka potrafiła to wynagrodzić. Co mnie ujęło w tym filmie i za to będę go bronić, to motywacja Aarona, która go pcha do działania. Poza tym Jereny Renner bardzo fajnie gra takich niepozornych niebezpiecznych facetów… Alicja ′Vika′ Kuciel [70%] |