Minęły już ponad dwa miesiące od premiery – to chyba dobry moment, by podsumować „Mroczny rycerz powstaje”. Niestety, wygląda na to, że spojrzenie z dystansu filmowi nie służy…  | ‹Mroczny Rycerz powstaje›
|
Miłosz Cybowski: Zaczynając nieco przewrotnie: to Wam się ten film naprawdę podobał? Sebastian Chosiński: Oczywiście! Bo to zwyczajnie dobry film jest. Akcja toczy się tak szybko, że ani przez moment człowiek nie ziewa. W scenariuszu nie ma żadnych luk logicznych. Zakończenie nie razi przesadnym patetyzmem. No dobra, żartowałem. Alicja Kuciel: Mnie się podobał. Oczywiście było parę rzeczy, które mnie rozczarowały, ale ogólnie wyszłam z kina zadowolona. Sebastian Chosiński: A na jakim filmie byłaś? Na „Rozstaniu"? Nie, niemożliwe, tam przecież nie byłoby ani jednej rzeczy, która mogłaby Cię rozczarować. Anna Kańtoch: Ja patrzę na najnowszego Batmana z pozycji nie-fana (za komiksami nie przepadam, choć nie jestem też przeciwniczką). Liczyłam więc tylko – czy może aż? – na trzymający w napięciu film z sympatycznymi postaciami i kilkoma w miarę oryginalnymi pomysłami. A co dostałam? Mnóstwo drętwych dialogów, patos, nieudane one-linery i wtórne rozwiązania fabularne. Za to nie przeszkadzały mi wspomniane przez Sebastiana luki w scenariuszu – może po „Prometeuszu” już się uodporniłam… Alicja Kuciel: Powtórzę, byłam na filmie zatytułowanym „Mroczny Rycerz powstaje”, takim o Batmanie, grał Christian Bale, reżyserował Christopher Nolan, wszystkim się nie podobał, a mnie tak. Jestem w stanie zrozumieć niechęć do Anne Hathaway, która jednak jest przeniesieniem rozczarowania związanego z tym, jak ona śpiewa w „Les Misérables”. Niechęć rozumiem, śpiewa strasznie, ale w Batmanie zagrała fajnie. Miłosz Cybowski: No dobrze, ale co w nim mogło się podobać (Bane’a póki co nie liczmy)? Bo mnie Batman/Wayne pozbawiony celu w życiu, marzący o męczeńskiej śmierci za ideały nie przekonał. Jego relacja z Hathaway (jak i sama Kobieta-kot) też. Scenariusz, jak wspomniał Sebastian, dziurawy. Dialogi drewinane. Cały film nie trafia do mnie ani jako zakończenie trylogii, ani jako film akcji. I też, tak jak Ania, patrzę na to z pozycji nie-fana (serię „Knightfall” przeczytałem po seansie, ale bez większego entuzjazmu i odpadłem gdzieś w połowie). Chyba że wszystko to kwestia oczekiwań, a moje były po prostu zbyt wysokie… Konrad Wągrowski: Być może właśnie były zbyt wysokie, bo nie da się ukryć, że „Mroczny rycerz” bardzo je wyśrubował. I trudno się nie zgodzić, że „MR powstaje” nie jest filmem lepszym od poprzednika – nie ma tej klasy arcyłotra, tego tempa, tej jakości scen akcji. Ale sądzę jednak, że w oderwaniu od poprzednika nie jest to zły film. Ładnie nawiązuje do wcześniejszych części (głównie tej pierwszej), domyka całą trylogię, ustawia dość ciekawą sytuację okupacji Gotham i – naprawdę, naprawdę – ma zupełnie przyzwoite tempo. Artur Chruściel: Tego, że „MRP” ma słabsze tempo niż druga część, nie uważam za wadę. Jeśli trudniej wejść w ten film emocjonalnie, to nie przez szybkość akcji, a przez niewykorzystane (Batman, Catwoman) i zmarnowane (Bane) postacie pierwszoplanowe, między którymi zupełnie nie iskrzy. W czasach, w których obce planety zaczyna się badać pięć minut po lądowaniu na nich, fabuła rozciągnięta na miesiące i rozpisana na tak wiele znaczących ról, była jednak odświeżająca. Niestety, była też wyzwaniem, któremu Nolan nie sprostał, bo nie znalazł motywu przewodniego na miarę moralnego konfliktu, z którym mierzył się Batman w „Mrocznym Rycerzu”. Oczywistym kandydatem na taki motyw są rzecz jasna akcenty kryzysowe i temat rewolucji Podoba mi się nawet cynizm Nolana, który nie płynie z prądem, ale pokazuje, że wybór pomiędzy „oburzaniem się” i nieoburzaniem jest niczym więcej niż wyborem pomiędzy bandytą w garniturze a bandytą w baranicy (i, ewentualnie, prądem w gniazdku lub prądu brakiem). Ale zbyt to wszystko proste, zbyt jednoznaczne, niebudzące wątpliwości. Tam, gdzie „Mroczny Rycerz” brzmiał tą samą melodią, co „Mniejsze zło” Sapkowskiego, w „MRP” jest tylko cisza. Alicja Kuciel: Przewrotnie powiem, że nie podobał mi się Batman i przez to podobał mi się film. Podobało mi się to jak zostały przedstawione postacie zarówno superbohaterów jak i antybohaterów – głównie chodzi mi o Bane’a i Batmana – na przykład ich walka była żałosna i jednocześnie smutna. Sam Wayne, starzejący się, egoistycznie skupiony na samym sobie, próbujący odkurzyć dawną legendę, jest tak czymś innym niż się spodziewałam. W zasadzie mogłabym się przyczepić do tego happy endu na samym końcu, koniec mi się bardzo nie podobał. Aha, nie jestem fanem. Za to niestety widziałam „Prometeusza”, więc może każdy film wydaje mi się teraz lepszy :) Artur Chruściel: Tak, przesłodzony finał to jeden z najsłabszych punktów filmu. Happy end dopowiedziany został aż do bólu i to bez najmniejszej potrzeby. Miał Nolan pełną swobodę, nie planując kontynuacji. Ba, miałby ją nawet, gdyby planował, bo nie takie już zmartwychwstania w komiksie były. Nie sądzę, żeby całkowicie stracił rozum, więc pewnie po prostu zadbał o wrażliwe serca „masowej widowni”. Zresztą ciążą filmowi bardzo starania o najepszą marketingowo klasyfikację wiekową. Choćby w straszliwie głupiej scenie szturmu policjantów na oddziały Bane’a. Ale przecież amerykański policjant nie będzie w ogniu bitwy strzelał do uzbrojonego bandyty, skoro może wdać sie w bezkrwawą walkę wręcz… Krystian Fred: Ja za to uważam, że w „Powstańcu” zabrakło wyrazistych bohaterów, szczególnie na linii protagonista-antagonista. Niedosyt jest tym większy, że w „Mrocznym Rycerzu” mieliśmy hipnotyzującego Jokera, który skupiał na sobie całą uwagę i dominował zarówno na ekranie, jak i w głowie widza jeszcze długo po zakończeniu seansu. Za to w „Trójce” kompletnie zabrakło Batmana, który zmienił się w kaznodzieję w wersji hi-tech; wątek Bane’a rozwija się całkiem nieźle (traktowałbym go jako komentarz do współczesnego kryzysu finansowego z jego potencjalnymi konsekwencjami), po to jednak, by utonąć w ckliwej sadze rodzinno-matrymonialnej. Ale najśmieszniejsze w tym filmie jest to, że największą werwą wykazywali się nie superbohaterowie, a „zwykli” zjadacze chleba i to będący w wieku emerytalnym: Caine, Freeman, Oldman. A to chyba najgorsza recenzja dla takiego faceta, jakim miał być Batman. Artur Chruściel: Saga rodzinna była fajna pod jednym względem – przy elementarnej znajomości uniwersum Batmana, końcowy twist można by przewidzieć w minutę dziesięć. A dzięki „delikatnej” zmianie originu Bane’a bracia Nolanowie skutecznie swój zamysł ukryli. Anna Nieznaj: Ja dopiero po lekturze Waszych wcześniejszych dyskusji oraz artykułów w „Nowej Fantastyce” zrozumiałam, że iść na Batmana „jak na film” to świętokradztwo, jak pójście na „Gwiezdne wojny” „po prostu jak na film” (bez tej całej otoczki i legendy). Ale skoro już to zrobiłam, to przyznam, że wydał mi się męczący. Po poprzednim został mi w pamięci upiorny Joker i cała ta miejska atmosfera, ktorą – jak rozumiem – zawdzięczamy Nolanowi. Superbohaterowie zawsze wydawali mi się nieco śmieszni, więc ich bardziej realistyczna wersja to coś dla mnie. I fantastyczny Alfred oraz przystojny aktor w roli głównej – ale to już było, w poprzedniej części. Teraz trochę to powtórzono, dodano cudną Kobietę-Kota i tyle. Na ekranie prawdziwa fabuła dopiero zaczęła się rozkręcać, a ja już miałam dość. Zakończenie dało u mnie efekt „Że co??”, nie przekonało. Podobnie jak natchnione wstawki „orientalne” o wewnętrznych przemianach wojownika, ale to może specyfika gatunku, nie mogę się wypowiadać. Anna Kańtoch: Ciekawe, bo ja właśnie z tym „superbohaterskim realizmem” miałam poniekąd problem. Pod tym względem Batmany Burtona wydają mi się lepsze, bo właśnie bardziej umowne, a więc spójniejsze i konsekwentne. Natomiast u Nolana z jednej strony mamy realizm „jak w życiu” a z drugiej, nagle na scenę wkracza gość przebrany za dużą, latającą mysz, którego wszyscy traktują poważnie, zamiast, zgodnie z wyżej wymienionym realizmem, turlać się ze śmiechu przez następne dziesięć minut. To jednak trochę zgrzyta, choć dla mnie podobne niekonsekwencje są zdecydowanie mniejszą wadą niż to, o czym pisał Miłosz, czyli dziurawy scenariusz i drewniane dialogi. Alicja Kuciel: Ale właśnie realizm to mocna strona tego filmu. O ile starzejący się Batman w stroju Nietoperza wydaje się być żałosny, trochę śmieszny i nie na miejscu, to na przykład Kobieta-Kot już bardziej. Raz, że w seksownych lateksach pokazuje się rzadko, dwa, że większość akcji wykonuje w cywilu. Jest dużo bardziej realna w porównaniu do postaci Batmana. Z perspektywy czasu stwierdzam, że Selina Kyle to była bardzo mocna postać tego filmu. |