Przypomniała sobie minę dowódcy Vornskrów, kiedy dowiedział się, że to bynajmniej nie Beyre wydała rozkaz, który z takim poświęceniem wykonali. Dość to było w zasadzie zabawne… Kiedyś pomyślałaby, że Anakin sam mógłby wyciąć jej taki numer. Anakin. Od Vadera mogła się spodziewać co najwyżej ciosu pięścią między oczy. Beyre uklękła naprzeciwko pań Veers, kątem oka rejestrując, że łowca robi to samo. – Fett twierdzi, że macie kontakt z twoim ojcem. – Mogę się połączyć z tatą w każdej chwili, jeżeli takie jest twoje życzenie, pani. O ile oczywiście nie są teraz w nadprzestrzeni. – Jeżeli tak, nie rozumiem, dlaczego Tarkin nie zabrał cię natychmiast na „Mściciela”. Tkwisz tu w podejrzanym towarzystwie, a tam mogłabyś się przydać. – Jestem cywilem – odpowiedziała Sessil zaskakująco dobitnie. – Tak, wiem. Cywilem i anarchistką, ale to łatwo zmienić – w głosie Beyre zabrzmiała niepokojąca nuta. – Mam za mały statek, żebyś poleciała od razu z nami. Przyślę kogoś po ciebie. – Widząc spanikowane spojrzenia wymienione przez panie Veers, poprawiła się. – Dobrze, po was obie. A teraz połącz się z ojcem, chcę rozmawiać z Tarkinem, natychmiast. – Tak jest, pani. – Hakerka skłoniła się znów na moment nisko ku podłodze, a potem wykonała krótki gest w stronę droidów. Zbiły się w ciasną grupkę, zachrobotały pancerzykami, zespoliły i błyskawicznie uformowały w średnich rozmiarów holoprojektor. Sessil wydała kilka poleceń, a Beyre cały czas patrzyła jej na ręce. Kiedy już tylko czekały na połączenie, lady Sith rozkazała: – Teraz wyjdźcie. Panie Veers wycofały się bez słowa. Fett ruszył za nimi z zamiarem pilnowania, żeby chłopcom z Czarnego Słońca nie przyszły do głowy jakieś głupie pomysły. Ale Beyre odwróciła się za nim: – Ty zostań – wskazała ruchem głowy miejsce poza zasięgiem kamery. – Słuchaj, obserwuj, potem porozmawiamy. A już myślałem, że nic mnie nie jest w stanie zdziwić, pomyślał, przysiadając na piętach koło drzwi. Lord Xist krążył po swoim biurze jak ranny katarn, równie potężny i po gadziemu niebezpiecznie zwinny w ruchach mimo imponującej postury. – Zasięgnąłem języka na temat poprzednich kontaktów Zantary z Czarnym Słońcem – powiedział rodiański doradca viga, siedzący w fotelu całkowicie spokojnie. – Niesubordynacja, mówiąc krótko. Kiedy służyła w armii – tak samo. To łowca nagród z krwi i kości. – Taak… – wycedził Xist. – Dlatego ich wynajmujemy: kiedy potrzebny jest ktoś spoza struktury. Naszej czy jakiejkolwiek innej. – Stchórzyła i uciekła? – Nie, nasi ludzie w porcie zameldowali, że „Troublemaker” odleciał razem ze statkiem senator Organy. I dobrze, przecież Zantara ma przede wszystkim ułatwić nam rozmowy z nową władzą. Myślę, że naprawdę nie mogła odebrać tego połączenia, może na przykład Jedi Nessie stała jej nad głową i zaglądała przez ramię. Tylko że ja mam dla nich wiadomość teraz! – vigo walnął pięścią w biurko, aż zadzwoniły stojące na nim przybory do pisania. – A może zrobimy inaczej? W końcu znamy dokładne miejsce pobytu Beyre i wystarczy… – O nie, Chekkoo. Jeszcze tego brakuje, żeby mi anoacka policja zgarnęła przy okazji najlepszą hakerkę. Trudno, zostajemy przy planie pierwotnym: Sessil skontaktuje się z lokalnymi władzami i przekaże im materiały z sond. – Równie dobrze może sama sobie znaleźć namiary na „Sokoła Millenium” i wysłać kopię Leii Organie. Bez Zantary nie możemy się bawić w dyplomację, ale czy to aż takie ważne? Liczy się efekt. – Właśnie: liczy się efekt. – Xist przerwał swoją wędrówkę po gabinecie, zatrzymując się gwałtownie tuż nad siedzącym w fotelu Rodianinem. – Sessil może i jest najlepsza, ale zanim znajdzie senator, trochę czasu minie. Przede wszystkim niech informuje policję, a i to przecież dopiero, kiedy sama będzie już poza obszarem zagrożenia. Jeżeli dojdzie do otwartej walki, będzie od cholery cywilnych ofiar. Beyre i Fett wracali na statek. Boba przypominał sobie szczegóły rozmowy, najpierw z Veersem, potem z Willim, jak sam zaczął już nazywać w myślach Tarkina. Trudno było się spodziewać, żeby imperialni oficerowie w kontakcie z Sithem byli przesadnie wylewni. W zasadzie cała dyskusja ograniczyła się do podania współrzędnych najbliższego dla obu stron miejsca spotkania i kilkakrotnego „Tak jest!” w wykonaniu admirała. Zapewne towarzyszyło temu też wyprężenie się na baczność i stuknięcie obcasami, ale tego mały holoprojektor Sessil nie pokazał. Jednemu nie dało się zaprzeczyć – na imperialnych niszczycielach panował porządek i każdy wiedział, jakie jest jego miejsce i co do niego należy. – Ten Veers to musi być w porządku gość – powiedział nagle Fett, a gdy Beyre spojrzała na niego zdziwiona, wyjaśnił: – Sessil nie mówi o nim „ojciec”, mówi „tata”. Uniosła brew, a Boba, widząc, że jego uwaga trafiła w próżnię, ciągnął: – Ciekawe, czy te jej droidy w razie potrzeby rzuciłyby się na kogoś i dzióbkami wydłubały mu oczy. Beyre zaśmiała się cicho i odpowiedziała: – To może nie, ale nie zdziwiłabym się, gdyby któryś miał na przykład dozownik trucizny. Bardzo w stylu takich fanatyczek, podsumował w myślach łowca. Kiedy poprzednio współpracował z Sessil Aglarą, nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby aresztować panie Veers i zgarnąć rządową nagrodę. Po pierwsze naprawdę potrzebował hakera, po drugie, jak sam by to ujął, „uznawał pewne zasady przyzwoitości”. Tak naprawdę chodziło o to, że sprzedanie pań Veers Republice uważałby za zdradę wobec Imperatora. Fett był Mandalorianinem i to wyjaśnia wszystko, jeżeli chodzi o jego stosunek do długów honorowych. Natomiast niezależnie od tego uważał generałową Veers za fanatyczkę. Co do córki nie był może aż tak radykalny w ocenach, ale zazwyczaj niedaleko pada roogla od swojego macierzystego drzewa. Zbliżali się już do portu, kiedy Boba zdecydował się zadać pytanie, które narzucało mu się od samego początku. W końcu sama chciała ze mną „porozmawiać” – pomyślał. No to rozmawiajmy. – Beyre?… Urwał, a ona zirytowana ponagliła go ruchem dłoni. – Beyre, naprawdę uważasz, że wam się uda? – Ty się chyba zapominasz, łowco… – pokręciła głową w niedowierzaniu. – Ale jeżeli chcesz wiedzieć: tak, uda nam się i jestem tego pewna. – Bo taka jest „wola Mocy”? – spytał, a ona postanowiła nie zauważyć, że nie było to powiedziane tak serio, jak powinno. – Nie. Tak myśli Jedi. Sith powie: „Bo taka jest moja wola”. Moc daje nam potęgę, ale to ona nam podlega, nie my jej. Milczał, bo co tu było mówić. Ale Beyre po chwili podjęła wątek: – Nie mogę pozwolić, żeby Galaktyka pogrążyła się znowu w tym bagnie, z którego wyciągnął ją na kilkanaście lat nasz pan. Każdy ma swoje zadania w życiu i powinien je wykonać. Czyli jednak „wola Mocy” – uśmiechnął się w myślach Fett. Wychowali cię Jedi i to bardzo widać, nawet jeżeli zupełnie sobie z tego nie zdajesz sprawy. – Trzeba na spokojnie ocenić realność takich planów – powiedział, ignorując jej piorunujące spojrzenie. – To, co mi mówiłaś, wygląda sensownie, ale z wojną jak z sabakiem, nigdy nie wiesz, jak ci karta pójdzie. Pytanie, czy nadal chcesz ryzykować. To jest ten moment, kiedy możesz po prostu odpuścić. Jesteś wolnym człowiekiem, Beyre. Nie Jedi. Prychnęła, ale zanim zdążyła sformułować jakąś morderczą odpowiedź, Fett odezwał się znowu: – Nawet ten cały generał Kenobi, uwielbiany bohater rebeliantów, po Wojnach Klonów zapadł się pod ziemię i zniknął. Wytropiłem go w końcu, po wielu latach, ale już za późno – dosłownie kilka dni potem Vader sam zabił go na Gwieździe Śmierci. – Znalazłeś Kenobiego? – oczy Beyre błysnęły. – Prawie. Tuż po tej historii z Greedo dowiedziałem się, że w kantynie w Mos Eisley ktoś podejrzanie sprawnie machał bronią wyglądającą jak miecz świetlny. Wystarczyło trochę rozpytać, w końcu na Tatooine wszyscy wszystkich znają, i okazało się, że Kenobi mieszkał sobie przez te lata pod samym naszym nosem w chacie na pustyni! – Po co?! – Nie każdy musi robić wszystko „po coś”, o to mi właśnie chodzi, Beyre! On się odsunął, przestał ryzykować. |