powrót; do indeksunastwpna strona

nr 8 (CXX)
październik 2012

Komnata szaleństwa
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Tak… Wystarczyło tylko zagrać w jego idiotyczną zgadywankę.
Odczekawszy parę minut, Woźniak ruszył w stronę zejścia. Jego myśli zajęła katastrofa na jeziorze. Junkers dostał w pływak i runął do wody. Niemcy usiłowali go wyciągnąć mimo ostrzału. Wniosek: na pokładzie był ktoś ważny. Ktoś, kto eskortował ładunek aż z Królewca. Ktoś, kto rok później wypłynął z kabiny jako trup. Na szczęście Andrzej zabrał z Wrocławia kopię opracowania na temat tych wydarzeń. Zalegała w jego plecaku w Rogowie i nie zdążył jej jeszcze przejrzeć. Obiecał sobie, że weźmie się za to jak tylko wróci.
I właśnie wtedy coś uderzyło go w ramię. Tak mocno, że prawie stracił równowagę.
Zaklęli siarczyście. On po polsku. Mężczyzna, który na niego wpadł, po angielsku. Wściekle spojrzał na Woźniaka spod ronda kowbojskiego kapelusza, jakby rozważał, czy nie złamać mu czegoś. W końcu odwrócił się na pięcie i odszedł, mrucząc coś pod nosem.
– I nawzajem! – wrzasnął za nim Andrzej. Potem ruszył w przeciwną stronę.
• • •
Pociągnął łyk herbaty, poprawił się na łóżku i wrócił do przeglądania dokumentów. Tak, pomyślał, to są konkrety. A nie szalone bzdury szalonego starca o symbolach szaleństwa. Fakty. Suche fakty. Teraz mógł już sobie pozwolić na snucie teorii – wszystko dzięki dociekaniom pułkownika G. I. Nowikowa, który pod koniec wojny dowodził stacjonującą w pobliżu jednostką.
Rosjanie byli bardzo zdolni, jeśli chodzi o wyłuskiwanie użytecznych informacji. Wiedza niemieckich jeńców okazała się niezwykle obszerna. Jej kompendium Nowikow zawarł w liście, który wysłał do Królewca, do zespołu poszukującego skradzionych dzieł sztuki. Wkrótce otrzymał odpowiedź. Kilka z akapitów tej wiadomości było szczególnie interesujących. Woźniak przeglądał je już kilkukrotnie. Za każdym razem nie mógł się nadziwić, że nigdy nie przebadano należycie wątku, który opisywały.
Królewiecki zamek pełnił wiele funkcji, nie służył jedynie za przechowalnię Komnaty. W podziemiach, w jednym z obszernych lochów, funkcjonowała wytwórnia fałszywych monet i banknotów, ekonomiczna broń mająca na celu podkopanie alianckiej gospodarki. Pracowali tam mechanicy, inżynierowie, fałszerze wyciągnięci z obozów koncentracyjnych oraz byli pracownicy mennic Rzeszy. Na czele tej ekipy stał niezwykle uzdolniony mężczyzna. Jego nazwisko było Andrzejowi znane.
Scheinberg.
Otto von Scheinberg.
W liście z Królewca poświęcono mu pół zdania, ale od czego był telefon komórkowy z Internetem? Wystarczyło odpowiednie zapytanie w wyszukiwarce, by dowiedzieć się, że Scheinberg był nie tylko specem od fałszerstw. Już podczas studiów interesował się algorytmami i mechanicznymi maszynami liczącymi. Jego pierwsze konstrukcje nie były zbyt funkcjonalne – notorycznie zacinały się i psuły – ale po kilku latach nadszedł przełom. Otóż pewnego zimowego dnia 1939 roku Otto poznał Konrada Zuse’a: niemieckiego pioniera informatyki i komputeryzacji. Ich współpraca trwała do czasu, aż Scheinberg został powołany do armii fałszerzy, gdzie szeroko zastosował zdobytą wiedzę.
Nie był aniołem. Miał legitymację NSDAP i sympatyzował z władzami tej partii. Poza tym otaczał się zrabowanymi dziełami sztuki, z czego większość zdobyto na jego kategoryczne żądanie. W szczególności cenił sobie Bursztynową Komnatę. Spędzał w niej większość wolnego czasu, delektując się orgią bursztynowych barw i miriadami przepięknych zdobień. Twierdził, że to jego jedyna muza i inspiracja. Ta pasja w żadnym stopniu nie przeszkadzała mu jednak w wykonywaniu obowiązków. Wypełniał je tak dobrze, że zwrócił na siebie uwagę samego Führera.
W następnych latach często przebywał w najbliższym otoczeniu Hitlera. Zafascynowała go jego charyzma i siła, niezachwiane przekonanie o wyższości rasy aryjskiej i dążenie do całkowitej supremacji Rzeszy. Zafascynowała go tak bardzo, że w swojej fałszerni stworzył monety-pamiątki. Awers: Adolf; rewers: herb Królewca. Następnie rozdał je swym najbardziej zaufanym ludziom i wąskiej grupie nazistowskich oficjeli.
Chora fascynacja Wodzem, pomyślał Woźniak. Szaleństwo nazizmu.
Scheinberg miał na zamku wysoką pozycję. Tak wysoką, że to prawdopodobnie on zainicjował ewakuację Bursztynowej Komnaty. Kiedy do miasta zbliżały się radzieckie wojska, z lotniska bez przerwy startowały samoloty. Wiele z nich udawało się prosto do Rogowa. Przewoziły głównie broń i fałszywe pieniądze, ale czy tylko? Czy to możliwe, że walce, które pierwszego marca 1945 roku wyładowano z junkersa Ju52/3m, zawierały elementy Komnaty?
Andrzej nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Scheinberg był dostatecznie nią zafascynowany i dostatecznie uparty, by wykonać taki manewr. Zwłaszcza że często bywał w Rogowie, goszcząc z reguły w domku letniskowym Göringa. Wobec tego pojawiało się pytanie: gdzie ukrył tę cholerną Komnatę? W lesie – odpowiedziałby ktoś. No dobrze, w lesie, ale w którym miejscu? Okolicę od lat penetrowało wojsko i poszukiwacze. Według Marcina, nikt nic nie znalazł. Zaś odkopanie ładunku i jego cicha sprzedaż byłaby, mówiąc oględnie, kłopotliwa. Skarb musiał leżeć w lesie po dziś dzień.
Co sprowadzało się do przeklętego dziada, Adama Kaisera, jego przeklętych informacji i po trzykroć przeklętej zagadki. Ten problem wracał jak bumerang, który za każdym razem walił Woźniaka w głowę.
Obrócił w dłoni monetę dziadka. Stworzona w Królewcu. Wręczona Uwe Kohlmannowi, esesmanowi wysokiej rangi. Zabrana przez prostego polskiego żołnierza. Pamiątka po strasznych, szalonych czasach, które już nie wrócą.
Potem wziął do ręki mapę. Im dłużej się w nią wpatrywał, tym bardziej żałował, że nie została zabezpieczona tuż po zdobyciu. Miażdżąca większość zapisków wyblakła do tego stopnia, że była nie do odczytania bez specjalnych zabiegów. Wypisane wołami nazwisko Scheinberga nie ułatwiało sprawy. Z drugiej jednak strony utwierdzało ono Andrzeja w przekonaniu, że również mapa należała do Kohlmanna. Z opowieści dziadka wynikało, że esesman do ostatniej chwili usiłował wytargować swoje życie za cenę łupów i pieniędzy z pewnej mennicy w Królewcu. Na pewno chodziło mu o fałszernię Scheinberga.
I na pewno powoływał się na jego nazwisko.
Woźniak wzruszył ramionami i znów przyjrzał się monecie. Wrócił pamięcią do rozmowy z Kaiserem, przeanalizował ją od początku do końca. Doszedł do wniosku, że jeśli szaleństwo rzeczywiście przenikało cały świat, to tego dziada w szczególności. „Ta moneta jest, że tak powiem, kluczem do projektu ‘Komnata’” – mówił. „Niech pan znajdzie typ szaleństwa odpowiadający monecie”. Pewnie. Łatwo powiedzieć.
Awers: Adolf. Rewers: herb. Gładka krawędź. Średnica: dwa koma siedem centymetra. Masa: nieco ponad trzy gramy. Konkretnie trzy koma jeden grama. Jedyne, co mogła reprezentować, to połączenie wszystkich trzech wymienionych przez Andrzeja szaleństw.
Minęła dziesiąta. Zaburczało mu w brzuchu.
Pizza, pomyślał, tego mi trzeba. Pizza, szaleństwo łakomstwa. Szaleństwo okrągłe jak moneta, wielkie jak talerz. Szaleństwo ociekające serem i sosem, upstrzone plasterkami salami i pieczarek, oliwkami, pikantne i gorące…
Pizza…
Piz…
Zesztywniał. Serce zabiło mu mocniej. Nowa myśl rozbłysła mu w umyśle jak światła samochodu, który nocą wypada zza zakrętu. Schował monetę do kieszeni, narzucił na siebie jeansową kurtkę, zamknął pokój – i wybiegł z ośrodka. Musiał coś sprawdzić. Pomknął chodnikiem, przecinając plamy światła z okolicznych latarni. W końcu przypadł do lady apteki. Nie było w niej nikogo poza rozwiązującą krzyżówkę farmaceutką. Rzucił monetę na podstawkę do wydawania reszty.
– Proszę to zważyć – wysapał.
Ekspedientka popatrzyła na pieniążek jak na obrzydliwego chrząszcza, na Woźniaka jak na wariata – ale poczłapała na zaplecze i wypełniła polecenie.
– Trzy gramy! – krzyknęła przez drzwi.
– A dokładniej?
Westchnęła.
– Trzy przecinek sto czterdzieści jeden grama – powiedziała, wracając do lady.
– Świetnie. Ma pani suwmiarkę?
– Co ja, warsztat? – zirytowała się kobieta i rzuciła monetę na blat. – Zamykamy!
– Nieważne, dziękuję. – Chwycił pieniążek i po chwili znów wędrował przez noc.
Przypomniał sobie, że za czasów, kiedy był jeszcze smarkaczem, ukradł ojcu suwmiarkę, dobrał się do szkatułki i zaczął mierzyć monety z kolekcji. Teraz nie kojarzył, po co to zrobił, ale w odległym rejonie jego podświadomości utkwiły wyniki tych pomiarów. Teraz stanęły mu przed oczami – między innymi dokładna średnica monety z Adolfem.
2,718 centymetra. Liczba e.
3,141 grama. Liczba pi.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

8
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.