powrót; do indeksunastwpna strona

nr 8 (CXX)
październik 2012

Drugie XX-lecie: Kurwy polskie
Po ‘89 roku polskie społeczeństwo zapomniało języka w gębie. W obliczu szalejących zmian tylko jedno słowo brzmiało swojsko: Kurwa.

Opowieść o Rahimie, Fokusie i Magiku z „Jesteś Bogiem” Leszka Dawida toczy się w realiach Polski końca lat ‘90 – okresie tak cudownie przaśnym, a jednocześnie egzotycznym, że aż nierealnym. Zanim lata ‘90 na dobre powrócą do mody za sprawą Nirvany i Kurta Cobaina my wyprawimy się w podróż po Polsce doby transformacji, o której większość wolałaby zapomnieć. Nie ominiemy również pierwszej dekady XXI wieku, która nie ustępuje wcale egzotycznością swojej poprzedniczce.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Bohaterowie „Seksmisji” budzą się po latach hibernacji w świecie zdominowanym przez kobiety. Mężczyźni wyginęli podczas wojny, która doprowadziła do skażenia powierzchni planety. Kobiety, aby przeżyć musiały schronić się głęboko pod ziemią. Nie widząc dla siebie miejsca w nowym świecie, Maks i Albercik postanawiają uciec na powierzchnię. Po wielu perypetiach udaje im się dotrzeć do windy, która ma ich wywieźć na zewnątrz. Aby ją uruchomić potrzebne jest jednak hasło, którego bohaterowie nie znają. W takiej sytuacji Polak może tylko siarczyście zakląć, więc z ust Maksa pada sakramentalne „kurwa mać”. O dziwo, przekleństwo skutkuje, stając się tym samym przepustką do lepszego świata. Bohaterowie filmów Drugiego Dwudziestolecia używają tego samego zaklęcia, aby wyrwać się z rzeczywistości, która jest im obca.
Świadomość językowa Polaków w ciągu ostatnich dwudziestu lat została sprowadzona do jednego chwytliwego przekleństwa, które zrobiło zawrotną karierę, stając się praktycznie monopolistą w kategorii wulgaryzmów. Żadne „pierdolenie” czy „jebanie” nie może się z nim równać. Ale Polak nie mówi „kurwa” wyłącznie wtedy, gdy ma ochotę zakląć. „Kurwa” służy mu za wyraz nieomal wszystkich lęków i frustracji. „Kurwa” jako zaklęcie mające przegonić złe duchy. „Kurwa” jako diagnoza rzeczywistości. „Kurwa” jako forma sprzeciwu. „Kurwa” w języku polskim stała się odpowiednikiem gombrowiczowskiego berga – słowem pozbawionym znaczenia, a jednocześnie przesyconym treścią. „Kurwa” znaczy wszystko i nic.
Polacy bowiem opacznie zrozumieli idee demokracji. Wolność pomylili z anarchią, co znalazło odzwierciedlenie w języku. Nikt nie starał się mówić poprawnie, po ‘89 roku puściły wszelkie językowe bariery; polszczyzna nie wytrzymywała drastycznych zmian, które dokonywały się z dnia na dzień. W tej sytuacji tylko to, co najbardziej pierwotne w języku mogło stawić opór fali postępu.
Kurwy prawdziwki
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W „Psach” słowo „kurwa” pada ponad trzysta razy. Kurwują wszyscy bez wyjątku: klną solidarnościowcy, klną byli esbecy, ale „kurwy” i „chuje”, które padają z ich ust nie są wyłącznie ordynarnymi wyzwiskami. To język nowej rzeczywistości, której nie można opisać w inny sposób. Nie ma w niej miejsca na uprzejmości, wszystko jest bowiem kwestią życia i śmierci. W tych warunkach nie obowiązują już żadne zasady, na każdym kroku toczy się walka o przetrwanie. Pasikowskiemu udało się uchwycić gorączkową atmosferę tego okresu. Bohaterowie „Psów” nie silą się na uprzejmości i nie owijają w bawełnę. Nowy chcąc wyrzucić z siebie złość na Ola, krzyczy: – Wy wszyscy jesteście pojebani! Ten nie pozostaje mu dłużny i odpowiada: – Ty kurwo! Stare i nowe posługuje się tym samym językiem; językiem prostym, nawet odrobinę prostackim, ale prawdziwym.
Pasikowski każe nam przyglądać się nowej Polsce oczami byłego esbeka – Franza Maurera. Kraj przechodzi transformację ustrojową, ale na ekranie nie zobaczymy półek uginających się pod ciężarem towarów ani zagranicznych samochodów. – Czasy się zmieniają – rzuca Franz do byłego aparatczyka na komisji weryfikacyjnej – ale pan zawsze jest w komisjach. Zmieniły się czasy, zmienił się ustrój, ale nie ludzie i Maurer to wie. Trzecia RP jest dla niego tworem równie sztucznym, co poprzedni ustrój, stąd jego słynne przyrzeczenie, że będzie jej służył do końca, „swojego lub jej”. Końca jednak nie widać.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Wielkość filmu Pasikowskiego należy mierzyć miarą porażki jego epigonów. Jacek Skalski w „Mieście prywatnym” próbował stworzyć namiastkę realistycznego kina gangsterskiego, ale poległ z kretesem. Co takiego mają bohaterowie „Psów” czego nie mają „gangsterzy” z „Miasta Prywatnego”? Język. Skalski posługuje się przedziwnym narzeczem, w którym roi się od konformistycznych klisz. – Ty pajacu kurwa. W tym swoim dresiku kurwa. Co? Całe życie na koniku patataj. Taki sobie sposób na życie wymyśliłeś? – rzuca jeden z bohaterów, ale towarzystwo tylko się z niego wyśmiewa. Zamiast wzbudzić respekt wywołuje tylko pełen politowania śmiech, choć na dobrą sprawę ma rację. Istotnie, bohaterowie „Miasta prywatnego” są pajacami; kukiełkami, które reżyser próbuje w nieudolny sposób ożywić.
Andrzej Wajda powiedział, że Władysław Pasikowski wie o publiczności coś, czego on nie wie i chyba nie chce wiedzieć. Z czasem słowa Wajdy urosły do rangi środowiskowej legendy. Do Pasikowskiego przylgnęła opinia kogoś, kto ma nadnaturalne wyczucie publiczności; ma to „coś”. Sam reżyser nie wiedział, czym owo „coś” mogłoby być, ponieważ żaden jego film nie powtórzył sukcesu „Psów”. Co takiego miała w sobie historia Franza Maurera, że podbiła serca publiczności? Tajemnicą sukcesu „Psów” był język. Pasikowski pierwszy przemówił do publiczności w języku przez nią zrozumiałym i to wystarczyło. Być może łatwiej zrozumieć jego fenomen, gdy uświadomimy sobie, że przez ostatnie dwadzieścia lat, mało komu udała się ta sztuka.
Kurwy śmieszki
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W drugiej połowie lat ‘90 polszczyzna złagodniała. Frustracja ustąpiła radości z posiadania markowej lodówki i samochodu. Polacy oswoili się z nową rzeczywistością, na tyle, aby zacząć się z niej śmiać. Na fali gigantycznego sukcesu „Kilera”, który wyśmiewał rządy domorosłych gangsterów i nieudolność policji, w kinach zaroiło się od komedii gangsterskich produkowanych taśmowo przez Olafa Lubaszenko. Jednak w odróżnieniu od filmów pokroju „Chłopaki nie płaczą” u Machulskiego nie uświadczymy wielu wulgaryzmów. Historia pechowego taksówkarza, którego wszyscy biorą za słynnego zabójcę jest opowiedziana w lekki i bezpretensjonalny sposób. Reżyser „Seksmisji” nakręcił film z przymrużeniem oka, więc i język nie mógł być równie brutalny, co w rzeczywistości. Za to już w „Superprodukcji”, będącej cierpkim pamfletem na środowisko filmowe, jeden z bohaterów rzuca z ekranu „kurwami”, aż miło. Mowa o Bartku Wypychowskim, który na zlecenie producenta Niedzielskiego ma wyreżyserować film do scenariusza Yanka Drzazgi. Podczas próby do jednej ze scen reżysera ponosi i wyrzuca z siebie serię „kurew”, tak, że zgorszona gwiazda żąda przerwania zdjęć.
O ironio, reżyser Wypychowski wyraża się gorzej niż kryminaliści z „Kilera”, a światek filmowy jest bardziej zdegenerowany niż środowisko warszawskich gangsterów. Producent Niedzielski tylko szuka okazji do przekrętu; starzy gwiazdorzy są zmuszeni do chałturzenia, a młodzi myślą tylko i wyłącznie o pieniądzach. Machulski w „Superprodukcji” dokonuje wiwisekcji polskiego przemysłu filmowego, który w latach ‘90 organizacją przypominał wesele z filmu Smarzowskiego. Niekończące się prace nad ustawą o kinematografii, afery, problemy z finansowaniem, nieustępliwość „baronów” to tylko część problemów, z którymi musieli borykać się filmowcy. Upadek polskiego kina miał wymiar zarówno moralny jak i artystyczny, czego wyrazem jest tytuł trylogii nakręconej przez Wypychowskiego: Kurewstwo, Złodziejstwo i Świństwo. Nietrudno domyślić się, że jest to ponura parodia trylogii trzech kolorów Kieślowskiego, które miały symbolizować trzy hasła Rewolucji Francuskiej: wolność, równość, braterstwo.
Wypychowski jest, nomen omen, wyjątkowo odpychającą kreaturą. To pseudointelektualista, który tylko pozuje na artystę. Nie rozumie współczesnego widza i bez skrupułów obrzuca go filmowym chłamem. Jest do tego na tyle zadufany w sobie, że nigdy się do tego nie przyzna. Na spotkanie z Koniecpolskim stawia się w przebraniu ni to rapera, ni to chłopca spod bloku. Łamaną angielszczyzną próbuje oczarować gangstera, żeby ten pomyślał, że ma do czynienia z młodym rzutkim reżyserem; polskim Tarantino. W swojej roli jest jednak tak nieudolny i groteskowy, że nie byłby w stanie nikogo nabrać.
Przypadek Wypychowskiego jest nader charakterystyczny. Ten niby-artysta posługujący się pseudo angielszczyzną prawdziwy jest tylko wtedy, gdy rzuca stekiem przekleństw. Takich jak on w polskim kinie tego okresu było wielu. Pozorantów, rozdartych między tradycją, a wzorcami amerykańskimi; „młodych”, którzy z młodością nie mieli nic wspólnego.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

71
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.