Miarka przebrała się, gdy Norson prawie wybił oko przedszkolance, kiedy próbowała go zmusić, żeby zjadł szpinak. Chwycił widelec i… Jeden ze strażników wyglądał całkiem zwyczajnie, drugi był tak brzydki, że bałam się na niego patrzeć. Na twarzy miał blizny i przebarwienia, jedno oko ukryte pod czarną opaską. Trzymał mnie delikatnie za ramię dłonią w białej rękawiczce. Gdy otwarły się drzwi celi, powiedział przepraszająco: – Nie ma może najlepszych warunków, ale da się wytrzymać. – Przestąpił próg, pociągając mnie za sobą. – Bel, dostaniesz na kilka dni sublokatorkę! Otworzyły się drzwi w drugim końcu sali. Wyjrzała przez nie owinięta w ręcznik kobieta z krótkimi włosami w bardzo jasnym kolorze błękitu. – Nie ma innych cel? – spytała z irytacją. – Dzisiaj przyszedł duży transport – wyjaśnił strażnik. – Tylko na trzy dni. Puścił mnie, klepnął towarzysza w ramię i obaj wyszli. Zamknęły się ciężkie drzwi. Kobieta zmierzyła mnie spojrzeniem, prychnęła pogardliwie i znikła w łazience. Stałam pośrodku niewielkiej celi w beżowych, więziennych spodniach i szarym T-shircie. Pomieszczenie było niewielkie i niemal puste. Pod jedną ścianą stało dwupoziomowe, starannie zasłane łóżko. Naprzeciwko wisiał prosty regał, zbity z kilku desek. Podeszłam, żeby przyjrzeć się tytułom ustawionych na nim książek. „Mechaniczna pomarańcza”, „Tako rzecze Zaratustra”, „Auschwitz” Nielsena. Dziwne lektury, źle odbierane w tak rozwiniętym społeczeństwie jak nasze. Obok stało niewielkie, tekturowe pudełko. Uniosłam rękę, żeby uchylić wieczko. – Czego tam szukasz? Moja sublokatorka stała w progu łazienki i wycierała ręcznikiem mokre włosy. – Przepraszam – powiedziałam. – To tylko moje płyty. Tu i tak nie ma gdzie ich odtwarzać, ale to wszystko, co mam… no i źle się bez nich czułam. – Mnie nie pozwolili nic zabrać – stwierdziłam. – Bo jesteś tu like na trzy dni, dziecino. – Zwinęła ręcznik w kulkę i rzuciła celnie na górne posłanie. – Pewnie do resocjalizacji, ja? Skinęłam głową. – Chyba tak – potwierdziłam. Uśmiechnęła się do mnie. Miała młodą, ale zmęczoną twarz. Nogawki spodni wywinęła aż nad kolana, na T-shirt narzuciła czarną ramoneskę nabitą ostrymi ćwiekami. – Jestem Bel – rzuciła. Uniosła cienkie brwi. – A ty? – Giorga. Sięgnęła do kieszeni ramoneski i wyjęła paczkę papierosów. – Chcesz? – spytała. Pokręciłam głową. Wzruszyła ramionami, wsadziła jednego w usta. Obróciła w palcach zapalniczkę. – Są nielegalne – powiedziałam. Zapaliła, zaciągnęła się, wyjęła papierosa z ust. – Wiem, wiem – mruknęła. Przeszła obok mnie, wspięła się zgrabnie na wyższą pryczę. – Za co cię wsadzili? – spytała. – Próbowałam kogoś zabić. – Really? A kogo? – Nie mam ochoty o tym mówić – mruknęłam. Drażnił mnie zapach jej papierosa. Kiedy jeszcze byłam dzieckiem i mieszkałam z rodzicami w mieście, w blokowisku, nasz sąsiad z wyższego piętra zawsze palił na balkonie. Nigdy nie otwieraliśmy okien, bo od razu do środka dostawał się smród. W końcu zgarnęła go policja i poddała resocjalizacji – od tamtej pory nie truł już siebie ani nikogo innego. Na moje oświadczenie Bel wzruszyła tylko ramionami. – Ja siedzę trzeci rok – powiedziała. – Tak długo? – przeraziłam się. – Nie poddano cię resocjalizacji? – Poddano, poddano – parsknęła. – Ale na mnie nie działa to pierdolone pranie mózgu. – To straszne – powiedziałam. Popatrzyła na mnie z politowaniem. – Wielka drama – zakpiła. – Jestem złym człowiekiem i tyle. Jak nie chcesz gadać to sorry, muszę się zdrzemnąć. Mam plany na wieczór. Odwróciła się tyłem do mnie i zaczęła ugniatać poduszkę. Na karku miała jakiś tatuaż, ale nie mogłam rozpoznać, co przedstawia. – A za co cię wsadzili? – spytałam. – Za parę rzeczy. – Wyciągnęła spod siebie koc, owinęła się nim, przytrzymując papierosa w zębach. Wyjęła go z ust. – Złapali mnie, jak rozjebałam z kumplami stację benzynową. – Co? – No. Podpaliliśmy kram. Niesamowity rozpierdol. Nasz jeden został tam, że tak powiem, forever. – Zginął? Pokiwała gorliwie głową, ciągle z szerokim uśmiechem. – I obsługa stacji. Ale to była nocna zmiana. Tylko trzech. Przez chwilę tylko się jej przyglądałam. Wreszcie przełknęłam ślinę i spytałam: – Dlaczego? Wzruszyła ramionami. – Just for fun. – Dla zabawy zabiłaś ludzi? Jej uśmiech zgasł. Oczy miała szare, wyprane z emocji, może też z człowieczeństwa. – Taka się urodziłam – powiedziała. – Nie wiem, dlaczego. Moi starzy byli porządni as fuck i wiecznie pierdolili o altruizmie, zdrowiu, poświęceniu społecznym i takich tam. – Znów wzruszyła ramionami. – Jestem człowiekiem, a ludzie są źli. I fuck the system. – Ludzie nie są źli – zaprotestowałam słabo. – To po co im więzienia i resocjalizacja? – Zgasiła niedopałek na poręczy łóżka i pstryknięciem posłała go na podłogę. – Obudź mnie na kolację, dobra? Pokiwałam głową. – Nie ma sprawy. Zdjęła ramoneskę, rzuciła ją w nogi posłania, po czym ułożyła się wygodnie i znieruchomiała. – Mogę pożyczyć książkę? – spytałam. Wymruczała niewyraźne pozwolenie. Zdjęłam z półki „Tako rzecze Zaratustra”, wyciągnęłam się na dolnym piętrze łóżka i zaczęłam czytać. Więzienna stołówka pękała w szwach. Przy długim, porysowanym stole siedziała spora gromada identycznie ubranych ludzi. Wielu równie zagubionych jak ja. Obok nich, w zbitych grupach, wytatuowane i wygolone zbiry dyskutowały ze sobą.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
– Ej, cipki! – zawołał jeden, gdy przeszłyśmy z Bel obok nich. – Może chcecie do nas do celi na nockę, co? Jego towarzysze wybuchli zgodnym, ale nerwowym rechotem. Bel obejrzała się na nich z pogardą. – Są z mojego transportu – powiedziałam. – Po resocjalizacji będzie można skopać im dupy – zaśmiała się Bel. – Nikomu nie skopiesz – zauważyłam. – Skoro siedzisz tu już trzy lata, to pewnie… – Nie wyjdę like never? – spytała z irytacją, gdy stanęłyśmy na końcu ogonka czekających na posiłek więźniów. – No. – Kurwa twoja mać – warknęła. – Pewnie masz rację. Szybciej, dziwki, głodna jestem! – ryknęła. – Chuj ci w dupę! – odkrzyknął ktoś z przodu. – Proszę o spokój – powiedział uprzejmie niski, uzbrojony w paralizator strażnik, jeden z wielu przechadzających się po stołówce. – No bo stoją jak fiuty, panie strażniku – poskarżyła Bel. Uśmiechnął się lekko, ale zaraz spoważniał i odchrząknął. – Słyszałem, że jutro mają cię dać do resocjalizacji – powiedział. – To słyszał pan więcej niż ja. Znowu? – Jakaś nowa metoda. Doktora Brodnera. Jakiś Amerykaniec. – Strażnik skrzywił się. – Na wyjątkowo zatwardziałych, czyli na ciebie. Roześmiała się, szczerząc krzywe, żółte zęby. – Nie ma innych zatwardziałych all over the world? – spytała. – Jestem zajebiście niezwykła. – Bel! – Przepraszam, panie strażniku. Podszedł do nas oszpecony funkcjonariusz, ten, który wcześniej zaprowadził mnie do celi. – Jakiś problem? – zainteresował się. – Bel jak zwykle nie panuje nad językiem – wyjaśnił niski. – Mówię jej o tej jutrzejszej resocjalizacji. – Ach, tak – mruknął bez zapału oszpecony. – Osoba Bel każe zwątpić w skuteczność metody Brodnera, ale skoro jest na tyle głupi, żeby testować ją u nas… – Przepraszam bardzo, i kto teraz robi zator? – odezwała się czekająca za nami dziewczyna. – Sorry – mruknęła Bel i przesunęłyśmy się kilka kroków w przód. Za nami rozległy się wrzaski. Obejrzałam się. To jakieś dwa wytatuowane mięśniaki rzuciły się na siebie, zwalając ze stołu metalową zastawę. |