„Take This Waltz” idzie z duchem czasu, a raczej zgodnie z potrzebami współczesnych trzydziesto- i czterdziestolatków; daje się porwać romantycznemu sentymentalizmowi nie zrywając jednak z brutalnym dla miłości realizmem.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Przesadna uczuciowość zdecydowanie nie jest dzisiaj w cenie. Tanie emocje opatrywane są wstydliwym rumieńcem lub zbywane wybuchem śmiechu. Twórczynie filmowe borykające się z dylematami natury miłosnej znalazły jednak narracyjną receptę, by atrakcyjnie ukazać potęgę zakochania. Mając świadomość archaiczności miłości romantycznej i harlequinowego sentymentalizmu, swatają ze sobą naiwny romantyzm z trzeźwym spojrzeniem na związek. Za pierwszym – przyznajmy się bez bicia – rzadziej lub częściej wszyscy tęsknimy; drugi łagodzi niejako ten pierwszy, usprawiedliwiając nas przed gronem nieczułych cyników i zabezpieczając przed ich sardonicznym uśmiechem. Sarah Polley wykorzystuje ten przepis – już z definicji przewrotny – w niezwykle oryginalny sposób. Snuje opowieść o małżeństwie z pięcioletnim stażem, a równocześnie przeprowadza studium wzorowo konwencjonalnego zauroczenia. Nie byłoby w tym nic wyjątkowego, gdyby nie bohaterka łącząca te dwa motywy. Margot to kochająca żona, z kochającym mężem u boku, która zaczyna jednak odczuwać nudę w tworzonym przez nią związku. Wkrada się do niego rutyna i zastój o wielu obliczach. O obliczu wiecznie powtarzanych wyznań miłości, codziennie przyrządzanego kurczaka (mąż Margot, Lou, jest amatorem kuchennych rewolucji; kulinarne koneserstwo w jego wydaniu ogranicza się jednak do kurczaków) czy arcyzabawnych dla widza sadystycznych wyznań miłosnych. Margot i Lou mają w zwyczaju pojedynkować się stopniem uczucia, jakim obdarzają drugą osobę – wygrywa ta, która wymyśli dla swojej połówki gorszą torturę („Kocham cię tak bardzo, że obdarłabym cię ze skóry obieraczką do ziemniaków”). Margot – prawie trzydziestolatka, a mimo to infantylna jak dziecko – zaczyna odczuwać głód miłości innego rodzaju. Dorasta. „Miłosna głupkowatość” – urocza, to prawda – przestaje jej wystarczać. Gdy przypadkowo spotka w Louisbourgu atrakcyjnego Daniela, rikszarza i malarza amatora (ach, ci artyści!) i gdy okaże się, że oboje mieszkają w Toronto, więcej!, po dwóch stronach tej samej ulicy, życie w sąsiedztwie zacznie nabierać zupełnie nowego sensu. Polley (znana polskim widzom z występów przed kamerą: „Życie ukryte w słowach”, „Mr. Nobody”), rysuje na naszych oczach Toronto nieznane, istny festiwal emocji, kolorów i świateł. Ta zmysłowość idealnie przystaje do początkowo dziecinnej Margot, poznającej miłość, jak dziecko odkrywające świat wokół niej. Pierwotnie „grzeczna” sensualność wydaje się sprzyjać idyllicznemu klimatowi nienaruszalnego małżeńskiego pożycia – intensywnego, lecz statecznego. W pewnym jednak momencie, mimo że wizualnie pozostaje taka sama, zmienia diametralnie swe znaczenie i nabiera drapieżnie erotycznego wydźwięku. Upalne kolorowe Toronto i krople potu na ciałach aktorów sprzyjają odurzającemu uczuciu, w którym zanurza się Margot i Daniel. Boją się zaryzykować w życiu codziennym, żadne z nich jednak nie boi się namiętności. Skryta i nieśmiała Margot w głębi serca marzy o uczuciu odważnym i szalonym, o wybuchu emocji dotychczas nieznanych. To, co mogło stać się apologią poligamii – nie libertyńską, lecz delikatnie wygraną, traktującą o prawdziwych uczuciach – albo moralitetem czy naganą rzuconą w stronę nieodpowiedzialnych, staje się niezwykle taktowną, wywołującą szereg pytań kameralną, nieprzewidywalną opowieścią. Swoim „Take This Waltz” Polley nie proklamuje, lecz subtelnie, niejednoznacznie i obiektywnie podchodzi do trudnych zagadnień, nie finalizując ich jednak. Pyta o trwałość więzi, siłę zobowiązań, szczęście i rutynę w związku; wreszcie o seks i pokusę. Kanadyjska reżyserka (notabene torontyjka) nie hołduje zasadzie prowokacji; ominąwszy także tanie sentymenty maluje przed widzem najbardziej sympatyczną kinową magię romantyzmu (a do tego magię niezwykle lekką i zabawną!), nie tracąc przy tym kontaktu z rzeczywistością. Tę dwojakość wspaniale zaznacza praca kamery, żywiołowa jak kolory miasta, w którym rzecz się dzieje. Film Polley to obraz bez wątpienia kompletny: scenariusz równie inteligentny jak twórczość Julie Delpy („Przed wschodem słońca”) opatrzony jest o wiele ciekawszą od Deply’owskiej formą – doskonale współgrającą ze stanem psychicznym bohaterki, momentami chimerycznej, na zmianę starającej się zatrzymać romantyczne chwile i jakby wstydzącej się ich. Efemeryczność uczuć to główny znak zapytania stawiany przez Polley. Wprawdzie ukazuje piękno i autentyczność uczucia przeżywanego po raz wtóry, lecz równie prawdziwego jak to pierwsze uczucie, to ustami swojej bohaterki mówi: „Życie ma swoje braki i nie wypełnisz ich choćbyś się zesrała”. Ta nieokreśloność: filmu i miłości w ogóle, zdaje się największą wartością „Take This Waltz”.
Tytuł: Take This Waltz Data premiery: 5 października 2012 Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: Kanada Czas projekcji: 116 min Gatunek: dramat, komedia Ekstrakt: 80% |