powrót; do indeksunastwpna strona

nr 8 (CXX)
październik 2012

Scenariusz dla otępiałych
Oliver Stone ‹Savages. Ponad bezprawiem›
Najnowszy film Olivera Stone’a oddziałuje w rzadko spotykany sposób: skutecznie tłumi sadystyczny pociąg, by wrzucić tytuł do filmowego rynsztoku, a równocześnie rodzi pytanie, czemu seans nie dostarczył przyjemności.
ZawartoB;k ekstraktu: 30%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Ben i Chon to przyjaciele, jakich mało. Dzielą się ze sobą nie tylko czasem wolnym i przyjemnościami, ale i lubą, zwaną O. (Blake Lively). Ta z kolei kocha ich obu równie namiętnie – na różne jednak sposoby. Wynika to z różnicy charakterów. Ben (znany z „Kick-Ass”, wyraźnie doroślejszy Aaron Taylor-Johnson) jest czułym kochankiem, miłującym wszystko co żywe, spełniającym swoje marzenie poprawy krajów trzeciego świata posiadanymi milionami. W Chonie natomiast (etatowy twardziel Taylor Kitsch – równie nieokiełznany co w „Battleship” i „Johnie Carterze”) drzemie wrodzona złość, dla której służba w Afganistanie stała się jednym z wielu dodatkowych lontów zapalnych. Miłosny trójkąt, który współtworzą na tle sielankowej scenerii Laguna Beach, skrywa jednak pewną tajemnicę: Ben i Chon to bodaj najbardziej wpływowi producenci marihuany na zachodnim wybrzeżu. Zarabiają krocie i nie martwią się o konsekwencje, gdy mają pod sobą Dennisa (w osobie Johna Travolty), agenta DEA. Ich botaniczny geniusz chce jednak wykorzystać szefowa konkurencyjnego kartelu, Elena (Salma Hayek). Nie pójdzie na żadne ustępstwa, jeśli dwóch młodocianych bossów narkotykowych nie spełni jej warunków. Zleca zatem porwanie źródła ich „największej siły i największej słabości” – O. Dalszy ciąg jest znany i oklepany: ambitni i uparci bohaterowie muszą ukarać stojących po przeciwnej stronie narkotykowej barykady (z czarnookim i obrzydliwym Lado, czyli Beniciem Del Toro na czele).
Ten oklepany, acz wciąż budzący zainteresowanie koncept mógł stać się żywiołową, solidną sensacją gatunkową (koncept wyjęty zresztą wiernie z powieści Dona Winslowa, przekształconej przez niego samego i Stone’a w scenariusz filmowy; polska premiera książki miała miejsce tydzień przed premierą kinowej adaptacji). Twórca „Urodzonych morderców” po raz kolejny postanowił jednak zabawić się konwencjami – tym razem niestety całkiem nieudolnie. „Savages…” to film nijaki. Z jednej strony idzie w stronę makabrycznego thrillera (początkowe dekapitacje mogą zniechęcić co wrażliwszych widzów); z drugiej – lekkiego wakacyjnego filmu akcji (rzecz dzieje się wśród pięknych wizualnie panoram, słonecznych plaż z paniami w bikini i stylowymi autami w tle); wreszcie z trzeciej – sentymentalnego romansidła dla nastolatek z zupełnie niepotrzebną pozakadrową narracją O., sztucznie uwznioślającą brutalną historię. Mogło się udać to połączenie – mocnego męskiego kina z luźniejszymi wstawkami, gdyby nie przerysowane czarne charaktery i scenariusz (ostatnie pół godziny dramaturgicznie zwyczajnie siada), nadające opowieści iście jarmarczny wydźwięk. W materiale literackim widać wyraźnie rękę Winslowa. Pokawałkowana quasi-literatura amerykańskiego pisarza idealnie wpasowuje się w oczekiwania leniwych czytelników doby informacyjnej, poszukujących mocniejszego (czytaj: prostszego) bodźca, by wytrwać do finału lektury. Słusznie czy niesłusznie, Winslow nie ceni swoich odbiorców, sieka prozę, czyniąc z niej scenariusz dla otępiałych. Jak w książce, tak i w filmie w zamierzeniu cięte riposty przedzielone są licznymi pauzami, jak gdyby twórcy czekali, aż widz zrozumie zabawny przekaz, który zwykle nie zabawnej jest natury. Nie sposób cenić produkt, którego twórcy uważają odbiorców za głupszych od siebie.
Nasuwa się jeszcze inna refleksja – refleksja na temat kondycji kinowej fabuły samej w sobie. „Savages…” to idealny przykład do porównania ze swoim serialowym krewniakiem poruszającym podobną tematykę. Miłośnicy skrupulatnie zrealizowanego serialu „Breaking Bad” dostrzegają wszelkie niejednoznaczności i umowności jednoczęściowej fabuły Stone’a. I nie jest to w sumie zarzut. Charakter filmów nie zmienia się i nie można oczekiwać od nich precyzji godnej rozbudowanych serialowych mozaik. Zmienia się za to prawda dotycząca współczesnego odbiorcy, który ma do wyboru wziąć poprawkę na ograniczoność obrazu kinowego, czerpiąc radość, jaką czerpie się z B-klasowych wytworów (którym, zaznaczam, „Savages…” nie jest!), albo omijać film szerokim łukiem. Inna sprawa, że i oryginalna powieściowa podstawa ograniczała się tutaj do relacjonowania wydarzeń, za nic biorąc sobie realizm świata. Przesadzeni złoczyńcy, geniusze informatyczni, łatwi do przekupienia agenci to postaci tak konwencjonalne, że aż papierowe. To odrealnienie nie współgra z (co prawda z tępym, ale jednak) gwoździem satyry wbijanym niemoralnym hedonistom, bogatym konsumpcjonistom, przekupnym gliniarzom i dwulicowym Meksykanom. Film Stone’a sytuuje się pomiędzy komediowością i powagą, blockbusterem i krytyką społeczną, kinową rozrywkowością i ładunkiem intelektualnym powieści Winslowa.
Co gorsza, to nie dziwaczna konwencja jest największą wadą filmu – jest nią natomiast zupełna typowość i przewidywalność historii. Stone znalazł zdaje się sposób, jak wyzwolić się z wszelkich krytycznych ocen: stworzył obraz, o którego wadach nie zdajemy sobie sprawy już po wyjściu z seansu. Dzieje się z nimi to samo, co z całym zresztą filmem – szybciutko umykającym w mroki niepamięci.



Tytuł: Savages. Ponad bezprawiem
Tytuł oryginalny: Savages
Dystrybutor: UIP
Data premiery: 28 września 2012
Reżyseria: Oliver Stone
Zdjęcia: Daniel Mindel
Muzyka: Adam Peters
Rok produkcji: 2012
Kraj produkcji: USA
Gatunek: dramat, kryminał, thriller
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w: Kulturowskazie
Ekstrakt: 30%
powrót; do indeksunastwpna strona

64
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.