powrót; do indeksunastwpna strona

nr 9 (CXXI)
listopad 2012

Dixie w Krainie Czarów
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Kod był tematem tabu wśród starych typów homines mechanicos. To on sprawiał, że „mechanicy” musieli wykonywać polecenia, które im wpisano w pamięć, i to on był postrzegany jako główny czynnik odróżniający ich od ludzi. Późniejsze modele nie przywiązywały już do tego wagi, bo partycja roboczo nazywana Sumieniem odeszła w zapomnienie. Jednakże Zeda wyposażono w Sumienie. Był jednym z tych, których usiłowano maksymalnie upodobnić do człowieka. Bliznowaty odczuwał żal, że nie narodził się, ale został skonstruowany. Martwiła go jego sztuczność, w tym także podatność na zaprogramowanie do konkretnych zadań. Kod. Jeśli homo mechanicus mógł czegokolwiek nienawidzić, nienawidził właśnie Kodu. Jeśli zaś poruszało się ten drażliwy temat z „mechanikiem” wyposażonym w partycję gniewu – należało bardzo, ale to bardzo uważać, bo stąpało się po nadzwyczaj kruchym lodzie.
– Nie no, nie o to mi chodzi przecież… – wymamrotał pojednawczo Richard, unosząc ręce.
Zed prychnął, postawił jeden z przewróconych stołków i usiadł. Założywszy nogę na nogę, zapalił papierosa, po czym powiedział:
– Tak naprawdę Kod jest trochę jak religia, sir.
– Religia? – zdziwił się Richard.
Aye, sir. – Homo mechanicus skinął głową, a popiół z jego Pall Malla wylądował na kolanie. – Imperatyw, któremu nie mogę się sprzeciwić, mimo drążącej świadomości, że to wbrew logice.
– Tak to postrzegacie? Jako coś w rodzaju religii?
– Różnica wcale nie jest duża, sir.
– Pobożni ludzie mieliby zapewne odmienne zdanie.
– Przyjmijmy, że mamy człowieka…
– Żywego? – przerwał rudzielec.
– Na razie tego nie definiujmy. – Ledwie zauważalny grymas na twarzy Zeda uświadomił Richardowi gafę. – Ten człowiek ma dom, pracę, znajomych… Ot, funkcjonuje w społeczeństwie. Ale raz na jakiś czas odczuwa nieodpartą potrzebę pójścia gdzieś i wykonania pewnych czynności, które nie mają znaczenia dla jego fizycznej kondycji, nie wpłyną na sposób funkcjonowania ani jego, ani nikogo innego. Robi to wyłącznie po to, żeby uwolnić się od tej irracjonalnej potrzeby. Potrafisz powiedzieć, o kim mówię, sir?
– Widzę, do czego zmierzasz. – Rudzielec uśmiechnął się. – Różnica tkwi gdzie indziej.
Zed spojrzał wyczekująco na rozmówcę, który, jakby zapomniawszy o czyhających wokół niebezpieczeństwach, zgasił niedopałek na siodełku motocykla i podjął:
– Poddawanie się tej potrzebie wykonywania szeregu absurdalnych czynności nie wynika tak zupełnie z niczego. Najpewniej człowiek by to zignorował, gdyby nie strach.
– Strach, sir?
– Głęboko zagnieżdżony strach, że jeśli czegoś się nie zrobi, to delikwenta spotka wieczna kara. Prosta kalkulacja: już kij z tym, pójdę na cotygodniowy spęd i w odpowiedni dzień zjem odpowiednią potrawę, ale przynajmniej będę miał gwarancję, że nie czekają mnie wieczne męki. Kilka drobiazgów a wieczność, rozumiesz?
– Bez sensu, skoro ta wieczność jest tylko domniemana.
– Strach wyolbrzymia i każe nie ryzykować. Dmuchać na zimne. Ale ten strach wynika ze słabości i niewiedzy. Ciebie to nie dotyczy. Nie masz słabości i nie odczuwasz lęku.
Zed nie odpowiedział. Przez chwilę analizował słowa Richarda, odgrzebując w pamięci własne schematy i model ludzkiego ciała.
Homines 4.0 są doskonalsi – przypomniał. – Mówi się też o planach hominis electronici i computatri.
– To tylko plotki. – Rudzielec z lekceważeniem machnął ręką. Wziął od bliznowatego kolejnego papierosa, zaciągnął się z lubością, a w końcu powiedział: – Nie przerobisz Colossusa na człowieka. Musiałby być podczepiony do wielkiej hali, pełnej aparatury. Tak się nie da. To fale radiowe są przyszłością.
Homines 4.0 to nie plotki. To dużo bardziej zaawansowane osobniki ode mnie.
Richard zapatrzył się w rozżarzony koniec Pall Malla. „Osobniki” – Zed tak właśnie lubił mówić o „mechanikach”. Nie „modele” ani „egzemplarze”, ale „osobniki”.
– A kto dał projekty czwórki? – zapytał po chwili rudzielec.
– Zayn.
– No właśnie. Chyba wiesz, co to znaczy. Możesz sam siebie zaprojektować na nowo i przebudować. Nawet jeśli w obecnym stadium nie jesteś doskonały, możesz sam to zmienić. Przypomnę tylko, że ciebie stworzył Tav.
– Ale co to…
– Słuchaj dalej – przerwał towarzyszowi Richard, coraz bardziej zapalając się do tematu. – Możesz sam siebie stworzyć. Nowego siebie, doskonalszego. A skoro… narodziłbyś się sam z siebie, zbliża cię to bardziej do roli Boga niż jakiegoś pokornego wyznawcy. Jedyna przeszkoda to Kod. Nie możesz go sam złamać. Twój Kod zabrania ci złamania Kodu. Ale, czysto teoretycznie, wiesz, jak to zrobić, prawda?
– Wiem, sir.
– Umiałbyś mi to napisać… Wiesz, tak jak dla idioty. Nie jestem inżynierem. Rozpisać i rozrysować, co mam zrobić, krok po kroku, żeby, hipotetycznie, złamać twój Kod?
– Oczywiście, że bym umiał, sir.
– Więc zrób to.
Richard zaczął obmacywać się po kieszeniach w poszukiwaniu czegoś do pisania, ale Zed położył mu rękę na ramieniu i osadził w miejscu.
– Spokojnie, sir. Nadal nie możesz się zbyt gwałtownie ruszać.
Następnie homo mechanicus wyjął notes i ołówek, po czym, błyskając zielenią noctowidzenia z jednego oka i błękitem sygnalizującym wewnętrzne skanowanie z drugiego, zaczął pisać.
• • •
– To wszystko? – zdziwił się Richard, przyglądając się kartce zapełnionej drobnymi literami, upstrzonej tu i ówdzie prostymi schematami.
Aye, sir – potwierdził Zed.
– No to do roboty. Za przeproszeniem: nadstaw się.
– Ale potem poszukamy maszyny, sir?
– Oczywiście. Potem pokażę ci, gdzie jest Enigma.
Homo mechanicus zdjął marynarkę, rozwiesił ją starannie na kierownicy harleya, następnie ściągnął koszulę, odwrócił się do rudzielca plecami i przykucnął. Rozległ się cichutki zgrzyt, po czym Richard dostrzegł na plecach towarzysza cienką linię, z której wyciekła kropla smaru.
– Musisz tam szarpnąć, sir – poinstruował Zed.
Rudzielec wsunął dłoń w szczelinę w plecach bliznowatego i szarpnął za zewnętrzny płat syntetycznej skóry. Dał się słyszeć odgłos prucia, a po chwili oczom Richarda ukazała się nieduża konsola, przykryta przezroczystym, elastycznym tworzywem.
– Podważ czymś, sir. Potem czymś cienkim musisz wcisnąć mały przycisk w prawym dolnym rogu.
– Gdzie? – Anglik zmrużył oczy i wpatrzył się w pełen suwaków i klawiszy panelik.
Zed sięgnął do marynarki i po raz kolejny wydobył pudełko z niezbędnikiem chirurgicznym. Tym razem jednak wyjął prostą igłę krawiecką, którą podał towarzyszowi.
– To taka maleńka dziurka. Tym powinieneś dać radę, sir.
Westchnąwszy, Richard chwycił igłę w zęby i scyzorykiem podważył przezroczystą osłonę, która po chwili odskoczyła z głuchym pyknięciem. Następnie rudzielec wsunął igłę we wskazane miejsce i przycisnął.
Poczuł, jak mięśnie Zeda się rozluźniły, a cały homo mechanicus znieruchomiał. Jego oczy zgasły. W tym momencie Richard poczuł się bardzo samotny i bardzo bezradny.
• • •
Niebo powoli przechodziło w odcienie szarości, kiedy Brytyjczyk na powrót dopasował krawędzie giętkiej pokrywy do brzegów konsoli i zatrzasnął. Ponieważ nie miał narzędzi, płat rozerwanej skóry mógł najwyżej w miarę gładko naciągnąć na plecy hominis mechanici i zszyć tak, jak jeszcze niedawno Zed cerował rudzielca.
Po skończonej robocie wyjął swoją paczkę Pall Malli i nacisnął zdalny włącznik.
Bliznowaty drgnął. Kiedy otworzył oczy, noctowidzenie i autoskanowanie wciąż były aktywne, ale natychmiast je wyłączył.
– Jesteś? – zapytał niepewnie Richard. Nigdy nie zajmował się takimi rzeczami i, choć instrukcja nie zostawiała pola do pomyłek, i tak się bał, że coś pokręcił.
– Czuję pustkę, sir – odparł Zed, zakładając koszulę.
– Pustkę?
– Jakby… bezcelowość. Brak imperatywu, sir – wyjaśnił bliznowaty.
– Chyba tak miało być, no nie? – Rudzielec uśmiechnął się, ale drżenie rąk sięgających po papierosa zdradzało, ile nerwów kotłowało się w Angliku.
– Tak mi się zdaje, sir.
– Czyli nie interesuje nas już maszyna, prawda? Sprawa Jankesów za nami? – zapytał Richard z nadzieją w głosie.
Aye, sir.
– To świetnie. Teraz w takim razie musimy zorientować się, kto jest na zewnątrz i w najgorszym razie dotrzeć do radiostacji, żeby nasi nas stąd wyciągnęli.
– Nie sądzę, sir.
Zielone oczy Anglika rozszerzyły się w wyrazie zdumienia.
– Ochrona ciebie przed Jankesami i dążenie do spotkania z Konfederatami nie leży w moich interesach, sir – wyjaśnił spokojnie Zed.
– Przecież nie musisz robić tego, co ci…
– Niczego nie muszę, sir – przerwał towarzyszowi homo mechanicus, zacisnąwszy pięści. – Masz rację, że mogę sam stworzyć doskonałego siebie i zostać Absolutem. Wszystko się zgadza. Nikt nie może mnie do niczego zmusić.
– Przecież…
– Nie, sir. Nie mamy wspólnego celu.
– Będę ci pomagał w konstrukcji! – Richard chwycił się ostatniej deski ratunku, ale Zed tylko prychnął lekceważąco.
– Nie potrzebuję pomocy niższych istot. Jestem Bogiem, sir.
– I co zamierzasz…? – Rudzielec nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Sam już nie wiedział, co z tego przewidzieli Jankesi, a co było wynikiem jego własnej głupoty. Z drugiej strony, przynajmniej teraz Zed nie wymaga od niego rzeczy niemożliwych.
– To logiczne: to, co robi Absolut. Na początek każę się pokłonić przede mną istotom na zewnątrz i wykorzystam je, żeby zbudowały mi warsztat wedle mojego projektu. Będzie to efektywniejsze, niż gdybym sam budował. A ja spożytkuję ten czas na projekt udoskonalonego mnie – odparł bliznowaty, zakładając marynarkę. – Mimo wszystko, sir – dodał jeszcze, uśmiechnąwszy się blado – dziękuję za papierosy.
Nim Richard zdążył wyrazić sprzeciw, homo mechanicus wszedł na własnoręcznie skonstruowaną barykadę i jednym kopnięciem wyłamał drzwi, po czym – zwyczajnie – wyszedł.
Przez dziury w suficie do pomieszczenia wdarły się promienie porannego słońca.
powrót; do indeksunastwpna strona

10
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.