Raz jeszcze obejrzał się na grupkę młodzieży, kiedy dobiegł go z tamtej strony głośny kobiecy śmiech. Były więc i dziewczyny, niektóre z nich tutejsze, nic dziwnego zatem, że niektórzy z gwardzistów popatrywali na te umizgi złym okiem, ale na szczęście nikt nie był do tego stopnia pijany, by zaraz wszcząć burdę. Wieczór upływał przyjemnie. W pewnym momencie Kedrin razem z innymi robił zakłady, stojąc w kręgu otaczającym dwóch żołnierzy, którzy się siłowali na ręce. Przegrał, ale nie tyle, by mu to miało popsuć humor. Później nie wiedział, co się właściwie stało. Raczej nic nie usłyszał w narastającym gwarze, lecz poderwał się nagle od stołu, od razu czujny, jak ten, kto stojąc na warcie, uchwyci uchem trzask pękającej pod czyjąś stopą gałązki. Nie namyślając się, chwycił z oparcia pas z mieczem i ruszył ku wyjściu. Kogoś potrącił, rozlewając mu trunek. Ktoś za nim zawołał. Gwardzista, widząc na jego ramieniu sznur porucznika, zmiął w ustach przekleństwo i pospiesznie usunął mu się z drogi. Kedrin znalazł się w ciemnym przedsionku akurat w chwili, gdy zewnętrzne drzwi zamykały się za wychodzącymi. Wtedy się zawahał. Przystanął, nie bardzo wiedząc, co właściwie zamierza zrobić. Miał chęć zawrócić, dołączyć z powrotem do wesołej kompanii i zapomnieć, że cokolwiek… Widział? Usłyszał? Poczuł? Dopiął pas na biodrach i sprawdził, czy miecz gładko wychodzi z pochwy, czując się przy tym jak ostatni głupiec. Nie wiadomo, dlaczego nagle zwyczajne sięgnięcie do klamki wymagało sporego wysiłku. Zrobił to jednak i wyszedł na ganek. Zbiegł po schodkach w dół, a wtedy wiatr rzucił mu śnieżną kaszką w oczy. Kedrin przetarł je ręką i rozejrzał się. Tak, jakaś para szła pośpiesznie ulicą. Za chwilę znikną w zaułku. Przenikliwy, wilgotny ziąb uświadomił mu, że wybiegł z karczmy bez płaszcza. Jeszcze jeden powód, by dać spokój i wrócić do ciepłego, przytulnego wnętrza. Niezdecydowany, Kedrin zrobił kilka kroków i zatrzymał się. Tamta dwójka też przystanęła. Widział ich całkiem wyraźnie na skraju plamy światła padającej z okna jednego z budynków. Kobieta miała na sobie płaszcz z grubej wełny obramowany jasnym futerkiem. Odwróciła się, odrzucając kaptur. Drobinki śniegu osiadały w jej włosach niczym diamenty. Twarz pozostawała w półcieniu, ale Kedrin był pewien, że podobnej piękności nigdy w życiu nie widział. Odczytał obietnicę z uśmiechu. „Później” – szepnęła, a on od razu zrozumiał, że powinien zachować cierpliwość. Inaczej piękna pani będzie się gniewać i nie uśmiechnie się już więcej do niego. Może nawet poczuje się zraniona jego grubiaństwem, a przecież za nic w świecie nie chciałby sprawić jej najdrobniejszej nawet przykrości. Dreszcze ustały dopiero nad ranem i Kedrin zapadł w krótką drzemkę. Zbudziwszy się, nie pamiętał, w jaki sposób wrócił na swoją kwaterę, ale było jasne, że mocno przemarzł po drodze. Mimo to właściwie nie czuł się chory, a jedynie ciężko oszołomiony. Wydarzenia wczorajszego wieczoru w żaden sposób nie chciały poukładać się w jakąkolwiek sensowną całość. Najbardziej dokuczało mu to, że nie rozumiał własnego postępowania. Kiedy próbował się nad tym zastanowić, dodatkowo rozbolała go głowa. Wydawało mu się, że z umiarem używa trunków, czyżby jednak po prostu spił się do tego stopnia, że nie bardzo wiedział, co robi? Po prawdzie, wolałby takie wyjaśnienie, ale zanim był gotów je przyjąć, postanowił sprawdzić jedyną rzecz, która ewentualnie mogłaby mu zaprzeczyć. Dotarł na wartownię straży akurat o czasie, kiedy pierwsze patrole zaczęły wracać z porannego obchodu. – Tak – powiedział mu ponurym głosem jeden z sierżantów, grzejący dłonie przy piecu. – Znaleźliśmy jeszcze jednego. Młodzik jakiś, zaszlachtowany na Placu Trzech Sióstr. Że też na takie rzeczy nie ma skarania. Kedrin ponuro pokiwał głową. Był zdecydowany doprowadzić rzecz do końca, więc następnie udał się do położonej tuż pod miejskim murem świątyni Pana, gdzie zazwyczaj trafiały zwłoki zmarłych na ulicy biedaków oraz ludzi, których tożsamość pozostawała nieznana. Kapłani wcześnie zaczynali swą pracę, o czym świadczyły liczne ślady znaczące śnieg na małym dziedzińcu. Umieszczona u stóp posągu misa na datki przez noc wypełniła się lodem, więc Kedrin po prostu wręczył monetę młodemu akolicie, który otworzył mu drzwi. Przyjął błogosławieństwo, a potem wyłuszczył swą sprawę. Przejęty akolita pobiegł po przełożonego świątyni, a gdy ten się zjawił, Kedrin musiał od początku wszystko powtórzyć. – Przynieśli tu nieszczęśnika godzinę albo dwie temu. – Starszy kapłan wydawał się nie w pełni rozumieć, o co mu chodzi. – A więc nie jesteście z rodziny? Szkoda. – Mimo to, za waszym pozwoleniem, czcigodny, chciałbym zobaczyć ciało. – Jak sobie życzycie. Starzec poprowadził go wąskim korytarzem do sali, gdzie na drewnianych półkach stały szeregiem proste gliniane urny. Kedrin nie liczył, ale musiało ich być w sumie z pół setki, niektóre pokryte kurzem, który musiał się zbierać na nich całymi latami. Do każdej doczepiono wąski pergaminowy zwitek. – Tyle tylko zostaje po nas na ziemi – rzekł kapłan, zauważywszy, że ten widok wywarł na gościu pewne wrażenie. – Nie ma powodu się smucić, bo dusze dawno uleciały do Bogów. My zaś, zanim ciało zostanie spalone, spisujemy wszystko, co nam wiadomo o zmarłym, na wypadek, gdyby kiedyś znaleźli się jacyś szukający go krewni. W takim wypadku mogą zabrać urnę, by ją pochować w rodzinnym grobowcu. Rzeczy, które ci ludzie mieli przy sobie, także przechowujemy przez pewien czas, gdybyście chcieli zobaczyć. – Jego też już zdążyliście spalić? – zaniepokoił się Kedrin. – Ależ nie. Zimą można i kilka dni zaczekać, bo może ktoś jednak przyjdzie po niego. Jeśli nie, my go wyprawimy godnie w Zaświaty. Chodźcie za mną. Z sali z urnami wychodziło się w kolejny korytarz, jeszcze węższy od poprzedniego, który po kilku krokach zmienił się w stromą pochylnię. Kapłan zapalił latarnię od pojedynczej świecy strażniczej i poprowadził Kedrina na dół, do piwnic. Tam, w ciemnym pomieszczeniu o ścianach pokrytych szronem ustawiono kilka drewnianych ław, z których dwie były zajęte. Widok ludzkich zwłok okrytych całunem sprawił, że Kedrin poczuł się trochę nieswojo. Przemógł się jednak, podszedł do tych, które wskazywał mu kapłan i odsunął zesztywniałe od mrozu płótno. Spodziewał się tego, lecz gdy ujrzał twarz zapamiętaną zeszłego wieczoru, i tak doznał przykrego wstrząsu. Jej wykrzywione rysy wskazywały, że śmierć nie przyszła do tego człowieka łagodnie. Kedrin zmusił się, żeby jeszcze bardziej rozwinąć całun i oto miał przed oczyma przyczynę. Na piersi zmarłego widniała pojedyncza głęboka rana. Kedrin z wdzięcznością przyjął kielich grzanego wina, odczekał aż sługa, który mu go podał, zniknie za drzwiami, po czym kontynuował swoją opowieść. – Zabity jak reszta, ciosem w samo serce – relacjonował przygnębiony. – Jak pomyślę, że stać się to mogło ledwie parę chwil po tym, kiedym go widział… Trzeba mi było za nimi pójść! – Kto wie, czy wówczas wy byście tam nie leżeli w całunie. – Saldarczyk ruchem znamionującym zmęczenie przetarł twarz dłonią. Na stole piętrzyły się grube tomy poukładane jedne na drugich oraz liczne ogarki świec, świadczące o tym, że pan Ean musiał spędzić nad nimi większą część nocy. Na grzbietach kilku z ksiąg Kedrin dostrzegł pieczęć Królewskiego Archiwum i przelotnie się zdziwił, że komukolwiek zezwolono na zabranie ich stamtąd. Nie rozumiał także, po co Saldarczyk ich potrzebował, lecz za bardzo pochłaniała go własna historia, by teraz się nad tym zastanawiać. – Umiem zadbać o siebie – odparł nieco urażony ostatnią uwagą. – Nie w tym rzecz, tylko… – Powiadacie, że chcieliście śledzić tych dwoje, czy może od razu zatrzymać, ale coś wam w tym przeszkodziło – przerwał mu Saldarczyk. – Naprawdę baliście się urazić damę? Kedrin poczuł zdradzieckie ciepło na policzkach. Niemal pożałował swojej szczerości. – Bez trudu uwierzyliście, że za tą całą sprawą kryją się czary, ale kiedy sami doświadczyliście ich działania, usilnie próbujecie temu zaprzeczać – mówił dalej pan Ean. – Dlaczego? – Skąd mam wiedzieć, że były to czary? – A co innego? Często tak postępujecie, wbrew własnej woli i całkiem bez sensu? – Nie. – Macie jeszcze ten wisior od mistrza Cyneda? Pokażcie. Kedrin sięgnął pod kaftan, a następnie zdjął z szyi łańcuszek. Kiedy podawał go Saldarczykowi, odrobina białego proszku wysypała mu się na dłoń. Pan Ean potrząsnął amuletem i wysypało się go jeszcze więcej. Zmarszczył brwi. – Tak też myślałem. – Co takiego? – nie zrozumiał Kedrin. |