„Koncert indiepopowego zespołu z Norwegii” – w moim odczuciu tego rodzaju krótki opis już powinien wystarczyć do zainteresowania słuchaczy. Kiedy dodamy, że to formacja, której pierwszą płytę uznano za jeden z najlepszych debiutów w 2011 roku, to z frekwencją w ogóle nie powinno być problemu. Jak takie rozważania mają się do rzeczywistości, pokazał wrocławski występ energetycznego Team Me.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Oczywiście sześcioosobowy skład nie należy jeszcze do ścisłej czołówki indiepopowego nurtu. Mimo tego grupa ma naprawdę wiele do zaoferowania – mnogość żywych dźwięków, młodzieńczą energię albo romantyczno-baśniową aurę w stylu Jónsiego. A przede wszystkim łatwo wpadające w ucho kompozycje, jak najpopularniejszy z debiutanckiego albumu „Show Me”. Dziwić może zatem, że w (i tak niedużym) Klubie Łykend zjawiła się właściwie garstka wrocławian, by wysłuchać na żywo materiału z zeszłorocznego „To The Treetops”. Co ciekawe, znaczną część zabranych stanowili zagraniczni goście – najprawdopodobniej studenci, którym nazwa Team Me zdawała się mówić o wiele więcej niż naszym rodakom. Niezbyt liczne grono słuchaczy przełożyło się na dość kameralny charakter koncertu, co ostatecznie okazało się akurat jego wielkim atutem. Kiedy po godzinie dwudziestej Norwegowie zjawili się na scenie, w Łykendzie rozbrzmiał miarowy, raczej stonowany muzyczny wstęp. Po nim artyści zaprosili siedzących przy stolikach pod scenę i na dobre rozpoczęli euforyczne i wcale niemonotonne czy przesadnie spokojne granie. Team Me nadmieniają, że czerpią inspiracje także ze skandynawskiego black metalu i choć w ich twórczości tak ciężkich dźwięków nie dostrzeżemy, to jednak łatwo zaobserwować, że młodym muzykom gitary nie służą tylko jako modne rekwizyty. Pisząc wprost: grać, i to całkiem ostro, potrafią, co udowodnili m.in. w drugiej połowie „Favorite Ghost”. Nie zmienia to faktu, że wieczór 18 października zdominowały wielowarstwowe, gitarowe utwory doprawione migotliwymi dodatkami oraz przeważnie chóralnie śpiewane (wokalnie nie udzielał się chyba jedynie perkusista Bjarne). Kolejne kompozycje konsekwentnie budowały optymistyczny i nieskazitelnie przyjemny nastrój, którego zwieńczeniem była zabawa kolorowymi balonami oddanymi w ręce publiczności. Zresztą nastrój ten nie opuścił słuchaczy także po występie – choćby podczas zbierania autografów czy nawet w trakcie opuszczania klubu. Dodać chyba należy, że najbardziej ujmującym numerem z debiutanckiego krążka Team Me pozostaje znakomity „Fool” – delikatny i marzycielski, z dużą przestrzenią i skutecznie zachęcający przynajmniej do kołysania. Większym urokiem pochwalić może się tylko odpowiadająca za klawisze Elida Inman Tjørve. Szkoda, że jedna z wielu aren cyklu „City Sounds” nie wypełniła się po brzegi melomanami. Bo, o ile każdy z uczestników koncertu bawił się wyśmienicie, o tyle sam zespół, wchodzący i tak w ciepłą interakcję z widownią, mógł czuć się nieco rozczarowany. Wrocławianom powinno zależeć na tym, by formacje pokroju Team Me opuszczały sceny i kluby stolicy Dolnego Śląska tak samo usatysfakcjonowane, jak publiczność ich koncerty.
Cykl: City Sounds Miejsce: Wrocław Od: 18 października 2012 Do: 18 października 2012 |