powrót; do indeksunastwpna strona

nr 9 (CXXI)
listopad 2012

28 WFF: Dzień szósty
Stephen Gyllenhaal ‹Od podstaw›, Meny Yaesh ‹Sąsiedzi Boga›, Yimou Zhang ‹Kwiaty wojny›
W kolejnym dniu relacji z 28. WFF nasz wysłannik przybliża nam komediodramat z Jasonem Biggsem, izraelski komentarz do religijnego ortodoksyzmu, oraz głośne chińskie „Kwiaty wojny” z Christianem Bale’m w roli głównej.
ZawartoB;k ekstraktu: 60%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Od podstaw” („Grassroots”) reż. Stephen Gyllenhaal
Mimo że Stephen Gyllenhaal, jak sam podczas spotkania po seansie zapewniał, w komedii nie czuje się najlepiej, z taką właśnie konwencją pożenił dramat o dziwaku z Seattle, który pewnego pięknego dnia 2001 roku porwał się z motyką na słońce. Szary, nic nie znaczący obywatel kolebki grunge’u postanowił bowiem wówczas wystartować w wyborach do rady miejskiej, nie posiadając żadnego zaplecza finansowego, nie przynależąc do żadnej partii i dysponując szerokim wachlarzem uciążliwych przywar. A mimo to, nieugięcie forsując postulat rozbudowy ekologicznej jednoszynowej kolei napowietrznej i umiejętnie wykorzystując specyficzną atmosferę społeczną, jaka się wytworzyła po terrorystycznym ataku na wieże WTC, zdołał dotrzeć do drugiej tury wyborów, gdzie dosłownie o grubość włosa przegrał z rasowym politykiem i wieloletnim miejskim radnym, człowiekiem o wielkim doświadczeniu. Całą tę zaskakującą sytuację, która pokazała, że umiejętnie pokierowana oddolna inicjatywa potrafi bardzo wiele namieszać w polityce, oglądamy jednak nie z punktu widzenia szurniętego kandydata, a śledzimy oczami jego przyjaciela, który – notabene bardzo niechętnie i bez wiary w powodzenie tej zwariowanej inicjatywy – przyjął na siebie rolę szefa komitetu wyborczego. Ten film, będący de facto rodzajem obywatelskiego manifestu, w prosty sposób uczącego, że człowiek z jasną ideą, wyraźną osobowością i dużym samozaparciem ma spore szansa w wyścigu z rekinami świata politycznego, nieprzypadkowo ujrzał światło dzienne właśnie w tym roku. W końcu lada moment w USA rozegra się batalia o prezydencki fotel w Białym Domu. Oczywiście będzie to bitwa między kandydatami mającymi do swojej dyspozycji gigantyczny sztab ludzi i żaden oddolny ruch, nieważne, jak potężny, nie byłby w stanie przeciwstawić się takiej sile przebicia, ale „Od podstaw” jest eleganckim przypomnieniem, że jedną z zalet demokracji jest właśnie to, iż nawet kiepski, nikomu nieznany krytyk muzyczny może realnie zawalczyć o stanowisko dające całkiem wymierną władzę. Szkoda tylko, że takie zrywy są ogromną rzadkością, a jeśli już dojdą do skutku, to wyniesionym na piedestał kandydatom częstokroć energia kończy się w najmniej oczekiwanym momencie.


"Sąsiedzi Boga” („Ha-Mashgihim”), reż. Meny Yaesh
ZawartoB;k ekstraktu: 70%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Oglądając ten tani, a mimo to świetnie zrobiony film, przypomniała mi się „Nienawiść” Mathieu Kassovitza. I tu, i tam, bohaterami opowieści jest trójka porywczych przyjaciół, niezachwianie przeświadczonych o słuszności swoich przekonań i osądów, uważających, że własnoręczne wymierzanie sprawiedliwości jest najlepszą drogą do zyskania szacunku innych ludzi i udowodnienia swoich racji. Tyle że jeśli podyktowane chęcią zemsty działania bohaterów filmu Kassovitza były podsycane ogólną nienawiścią do świata zewnętrznego i niemożnością pogodzenia się z ponurą rzeczywistością blokowisk, to w „Sąsiadach Boga” motywacją do sięgnięcia po bejsbolowy kij i obicia co wieczór innego delikwenta jest – co paradoksalne, biorąca się z miłości do Boga – chęć ulepszenia świata. I to właśnie ku chwale Boga, a także ku ocaleniu zdrowej moralności mieszkańców osiedla, trójka samozwańczych strażników co noc zabiera się za niewdzięczną robotę. Jednej nocy wbiją pałami do głowy grupie przyjezdnych, że w szabas nie puszcza się głośno muzyki, za dnia podobną metodą przekonają handlarza płyt DVD, żeby nie eksponował na stoliku pornografii, a w wolnej chwili osaczą w klatce schodowej dziewczynę, w mało wybredny sposób dając do zrozumienia, że odkryte nogi i wyeksponowane piersi to można sobie mieć na plaży, a nie na osiedlu, gdzie mieszkają bogobojni ludzie. Spójność trójcy zaczyna się jednak sypać, gdy jeden z nich zakochuje się w zbesztanej za rozwiązły strój dziewczynie. Jest to jednak bardzo trudny romans, bo wybranka ani nie jest specjalnie religijna, ani nie jest cichą żabką, którą można sobie urobić wedle własnego widzimisię. Film jest dynamicznie zrobiony, momentami wręcz gwałtowny, szczególnie gdy dochodzi do realistycznie pokazywanych bójek, nie stroni też od krwi, ale jednocześnie podbija serca charyzmatycznym, bardzo sympatycznym głównym bohaterem oraz proponuje wgląd w fascynujący świat żydowskich wierzeń i rytuałów. Świat, który w niewielkim ułamku próbował naświetlić po seansie Marek Rozenbaum, goszczący na festiwalu producent obrazu. To porządny kawałek kina, może miejscami chropawego, ale ogólnie mądrego i dającego wiele do myślenia.


"Kwiaty wojny” („Jin líng shí san chai”), reż. Yimou Zhang
ZawartoB;k ekstraktu: 60%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Chińskie oswajanie się z hekatombą, jaką było zdobycie przez Japończyków Nankinu w roku 1937 i bestialskie wymordowanie dziesiątek tysięcy mieszkańców, powolutku ewoluuje w jak najbardziej słusznym kierunku – z posągowej martyrologii w stronę pojedynczych tragedii ludzkich. Te bowiem zapewne lepiej przemówią do prostego widza, niż gigantyczne sceny batalistyczne, w których bohaterem jest nie tyle mieszkaniec czy żołnierz, ile samo miasto. Szkoda tylko, że „Kwiaty wojny”, wyreżyserowane przez Yimou Zhanga, autora między innymi „Zawieście czerwone latarnie”, „Domu latających sztyletów” i „Hero”, swoim wykonaniem przypominają ukierunkowaną na zachodniego widza papkę, nękaną tą samą bolączką, co „Ostatni samuraj” – zbudowaniem fabuły pod jednego aktora. Zhang ściągnął bowiem na plan Christiana Bale’a i właśnie na granej przez niego postaci oparł podstawowy wątek, co wyszło filmowi bokiem. Tłem historii, ponoć opartej na faktach (piszę „ponoć”, bo podstawą filmu była książka, która już sama w sobie była niezbyt ściśle oparta na tych mitycznych, ciężko sprawdzalnych faktach), jest zdobywany przez Japończyków Nankin. W opuszczonym klasztorze schronienie znajduje grupka kilkunastu uczennic zakonnej szkoły, podobnie liczna grupa luksusowych prostytutek oraz ściągnięty do pogrzebania zabitego misjonarza spec zajmujący się makijażem zwłok, czyli tanatokosmetolog, uparcie zwany przez tłumacza grabarzem. Jako że trafione przez dużą bombę zwłoki misjonarza rozproszyły się po okolicy i nie ma kogo grzebać, nasz spec, czyli właśnie Bale, który dotarł tu z narażeniem życia (w sumie po co? dla nędznego zlecenia?), uzależnia swoją pomoc w ucieczce (w grę wchodzi naprawa ciężarówki) od finansowej gratyfikacji. Nawet prośby zniewalająco pięknej prostytutki nic nie dają, skoro kobieta nie zamierza oddać się w ramach zaliczki. Ale następnego dnia, po wieczornej popijawie, ten małostkowy, samolubny cham nagle zaczyna odgrywać przed Japończykami (i przed widzami) walecznego, chroniącego swoje podopieczne księdza. Wyrozumiały, troskliwy, sprytny, stroniący od alkoholu, nie narzucający się kobietom, nie wspominający już nigdy przenigdy ani słowem o pieniądzach – raczej śmieszy nagłą i zupełnie abstrakcyjną przemianą, niż buduje wiarygodną postać. Na szczęście cała reszta obsady wypada nadzwyczaj solidnie, do samego finału odmalowując postaci, których tragiczne położenie potrafi wydusić łzy współczucia nawet u najtwardszych kinomanów. I mimo że siłę wymowy filmu osłabia nadmiernie eksponowana ckliwość, przesadnie realistyczne sceny walki (te kule z chrupotem dziurawiące żołnierzom karki, te granaty rujnujące całe kamienice), zbędne szokowanie makabrycznymi zgonami oraz wręcz groteskowa gloryfikacja chińskich żołnierzy (na pierwszy plan wybija się ostatni niedobitek, który w pojedynkę załatwia dwie dziesiątki Japończyków, a na koniec, śmiertelnie ranny, w minutę zaminowuje dach budynku, wiążąc ładunki długimi sznurkami), „Kwiaty wojny” ogląda się z przejęciem i dojmującym uczuciem smutku.



Tytuł: Od podstaw
Tytuł oryginalny: Grassroots
Reżyseria: Stephen Gyllenhaal
Zdjęcia: Sean Porter
Muzyka: Nick Urata
Rok produkcji: 2012
Kraj produkcji: USA
Czas projekcji: 98 min
Gatunek: dramat, komedia
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 60%

Tytuł: Sąsiedzi Boga
Tytuł oryginalny: Ha-Mashgihim
Reżyseria: Meny Yaesh
Zdjęcia: Shahak Paz
Scenariusz: Meny Yaesh
Muzyka: Shushan
Rok produkcji: 2012
Kraj produkcji: Izrael
Czas projekcji: 102 min
Gatunek: dramat
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 70%

Tytuł: Kwiaty wojny
Tytuł oryginalny: Jin líng shí san chai
Reżyseria: Yimou Zhang
Zdjęcia: Xiaoding Zhao
Scenariusz: Heng Liu, Geling Yan
Muzyka: Qigang Chen
Rok produkcji: 2011
Kraj produkcji: Chiny, Hong Kong
Czas projekcji: 146 min
Gatunek: dramat, historyczny, wojenny
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 60%
powrót; do indeksunastwpna strona

60
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.