Coś dziwnego stało się z upływem czasu, Kedrin nie umiałby powiedzieć, czy od spotkania w zaułku minęło kilka chwil, czy całe godziny. Nie miało to zresztą znaczenia. Martwił się jedynie, że jak do tej pory dziewczyna nie chciała mu zdradzić swojego imienia. Pewnie musiał dopiero na to zasłużyć. Ujrzał polanę wysrebrzoną księżycem, a pośrodku niej stary zegar słoneczny, jakoś nie na miejscu w tym otoczeniu, które przecież nie miało prawa istnieć za dnia. Przez moment wydawało mu się, że rozpoznaje ten widok i szarpnęło nim uczucie paniki, które jednak szybko się rozpłynęło, kiedy jego towarzyszka szepnęła mu coś do ucha. – Co mówisz, kochana? – Słyszał ją, ale w jego umyśle słowa nie chciały się ułożyć w sensowną całość. Wyciągnęła rękę, wskazując przed siebie. Kedrin zamrugał oczyma, nagle uświadamiając sobie, że nie są tu sami. Jakiś mężczyzna szedł powoli w ich stronę. – Poznaj mojego brata. Kedrin skinął głową, uśmiechnął się. Skoro miała brata, musieli się zaprzyjaźnić, był całkowicie pewien, że niebawem tak właśnie się stanie. – Możesz go już uwolnić. Odczuł to jako ogromną stratę, zwłaszcza, gdy dziewczyna puściła jego ramię, odsuwając się na bok. Obejrzał się za nią i nie rozpoznał. Ta kobieta była zdecydowanie wyższa i choć otulona grubą opończą, wydawała się wychudzona. Ciemne, splątane włosy zakrywały jej twarz. Wokoło nie dostrzegał już migotliwych cudów, a jedynie przyprószone śniegiem klomby oraz drzewa o czarnych pniach i nagich gałęziach. Zegar słoneczny, pokryty cienką warstewką lodu, w księżycowym świetle wskazywał fałszywą godzinę. Byli w królewskich ogrodach, o parę kroków od miejsca, w którym zginął kapitan Jagil. Ogarnięty zgrozą, Kedrin utkwił spojrzenie w nadchodzącym mężczyźnie. Jego twarz pozostawała tylko jasną plamą obramowaną ciasno naciągniętym kapturem, ale Kedrin był pewien, że się uśmiecha. Tak, jak mógłby uśmiechać się wilk na widok zdobyczy. – Czy urodzenie czyni cię lepszym szermierzem? – Pytanie, z pozoru wypowiedziane obojętnym tonem, zawierało w sobie taki ładunek jadu, że Kedrin, który nie sądził, by mógł się jeszcze bardziej przestraszyć, poczuł, jak zimny pot zaczyna mu płynąć po plecach. Klinga z cichym syknięciem wysunęła się z pochwy, a Kedrin, niezdolny do jakiejkolwiek reakcji, tylko patrzył, jak mężczyzna podchodzi bliżej, staje, przyjmuje postawę. – No dalej! – krzyknął. – Możesz mnie jeszcze przekonać. – Brat czarodziejki wybuchnął ostrym, szaleńczym śmiechem. – Ona nam nie będzie przeszkadzać. Kedrin sięgnął do rękojeści, zawahał się, po czym opuścił rękę. Nie kazało mu tak postąpić żadne zaklęcie, po prostu był pewien, że wszelka próba obrony okaże się daremna. Miał walczyć po to tylko, żeby tamtemu dać satysfakcję? Zdecydował, że tego nie zrobi. – Jeśli nie podejmiesz wyzwania, on i tak cię zabije. – Kobieta zdawała się czytać mu w myślach. – Spróbuj swych sił. Może to do ciebie uśmiechną się dzisiaj Bogowie. – Ja chętnie spróbuję. Doprawdy, ten człowiek poruszał się nienaturalnie cicho, jak zjawa. I po co tu przyszedł? Sięgał po broń? Kedrin zaklął pod nosem. Najwyraźniej pan Ean wcale nie pojął żartu. Przecież wszystko, co tu mówiono, to były tylko takie sobie przekomarzanki. Kedrin chciał mu o tym powiedzieć, kiedy coś śmignęło w powietrzu. Poczuł ból w piersi, zachwiał się, nagle nie mógł normalnie oddychać. Usłyszał cichy jęk i obejrzał się, choć wymagało to od niego wielkiego wysiłku. Dziewczyna zdążyła już upaść. Leżała tam, zaledwie o parę kroków od niego, zaciskając obie dłonie na rękojeści sztyletu, jakby chciała go wyrwać z rany, która, widać to było już na pierwszy rzut oka, musiała się okazać śmiertelna. Uniosła głowę i spotkały się ich spojrzenia. Jakimś cudem dokładnie widział jej oczy, ciemne i przepełnione cierpieniem, które naraz stało się jego własnym. I wściekłością. Nigdy w życiu nie był tak rozgniewany. Odwrócił się, już z mieczem w ręku, sam nie wiedząc, kiedy go dobył. Ocknął się z policzkiem wprost na zmarzniętej ziemi, jak przez mgłę pamiętając, że ledwie wzniósł miecz, pan Ean zgrabnie zanurkował pod klingą i potem… Cóż, musiał go chyba uderzyć. I to mocno. Kedrinowi nadal huczało w głowie, kiedy próbował jakoś pozbierać się z ziemi. W końcu stanął niepewnie na nogach. Było tak cicho, że dźwięk własnego oddechu wydał mu się nieznośnym hałasem. Najpierw pomyślał, że tylko on jeden pozostał przy życiu, ale potem dostrzegł ruch kątem oka i szybko obrócił się w tamtą stronę. Saldarczyk siedział, wsparty plecami o jeden z kamiennych słupków wyznaczających godziny. Istotnie, poruszył się, jakby chciał powstać, lecz zrezygnował, opuszczając głowę na piersi. Kedrin pospieszył do niego. – Jesteście ranni? – zapytał, klękając obok. – Gdzie..? Pan Ean powoli pokręcił głową. – Nie, nic… Pozwólcie mi chwilę odpocząć. Jego przeciwnik spoczywał ledwie dwa kroki dalej. Kedrin nie musiał sprawdzać, by wiedzieć, że na pewno nie żyje. Tak samo, jak jego siostra, lecz na nią wolał na razie nie patrzeć. A więc skończone – rzekł sobie w duchu. – Co teraz? Nie wiedział, więc po prostu dalej klęczał na śniegu, czekając aż pan Ean odzyska siły. Po jakimś czasie Saldarczyk odetchnął głęboko i uniósł głowę. Może tylko przez łudzące światło księżyca, lecz wyglądał teraz, jakby nagle przybyło mu tuzin lat. Wyciągnął do Kedrina rękę, a gdy ten pomógł mu powstać, wsparł się ciężko na jego ramieniu. Wreszcie stanął o własnych siłach, obejrzał się na trupa, zaklął brzydko, a potem zupełnie niespodziewanie, roześmiał się. – Niewiele brakowało – rzekł, nadal nieco zduszonym głosem. Kedrin, który nie widział w tym nic śmiesznego, wytrzeszczył oczy. Pan Ean spojrzał na niego i stłumił wesołość. – Wybaczcie. To wy powinniście mnie wyśmiać, skoro właśnie wyszedłem na głupca. Nie rozumiecie? – Saldarczyk pokręcił głową. – Przez cały czas byłem pewien, że on tylko czarom zawdzięcza kolejne zwycięstwa. Bardzo się pomyliłem, bo wcale mu nie były potrzebne. – Co to znaczy? – Tyle, że w całym Cesseldar nie znaleźlibyście lepszego szermierza, wliczając nawet tych, którzy szkolą Lwią Gwardię. Kedrin przypomniał sobie, co powiedział tamten mężczyzna: „Możesz go już uwolnić.” Został sprowadzony na miejsce spotkania pod wpływem uroku, lecz… – Walczył uczciwie. – Tak sądzicie? – Teraz pan Ean był wyraźnie zdumiony. – A co jest w tym uczciwego, gdy się zmusza kogoś do walki, mając nad nim oczywistą przewagę? – Ale wyście go pokonali. – Kedrin zająknął się. O co właściwie chciałby zapytać? – Z trudem. – Pan Ean milczał przez chwilę. – Teraz już wiecie, dlaczego Saldarczycy nigdy nie stają do pojedynków. – Tamój jest Daen, panie. Jakem wam mówił. Rzeczywiście, za ostatnim wzniesieniem widać było skupisko chałup otoczonych polami, dalej zaś – wyłaniający się spośród drzew wyższy budynek o stromym dachu, być może siedzibę tutejszego dziedzica. Przewodnik, otrzymawszy srebrną półsztukę, pokłonił się w pas i czym prędzej odjechał, bosymi piętami popędzając kudłatego podjezdka. Kedrin i pan Ean popatrzyli po sobie, a potem jak na komendę obaj obrócili wzrok na leżący niemal o wyciągnięcie ręki cel ich wędrówki. – Jak myślicie, co tam znajdziemy? – Kedrin odezwał się pierwszy. – Mam nadzieję, że odpowiedź na wasze pytanie. Kedrin skinął głową. Od zimowego przesilenia minęły cztery miesiące, a on wciąż nie umiał zapomnieć o szalonej czarodziejce i jej bracie, zabójcy. Skąd się wzięli? Co ich popchnęło do owych pozbawionych sensu zbrodni? Rozmyślając o tym, nie sypiał za dobrze, ani też nie całkiem umiał się odnaleźć w swym dawnym życiu. Było tak, aż nadeszły pierwsze wiosenne roztopy, a pan Ean zaprosił go do odbycia wspólnej podróży. Kedrin z początku wcale nie miał chęci wybierać się w drogę i może nawet byłby odmówił, gdyby nie to, że Saldarczyk już wcześniej wyjednał mu u dowódcy czasowe zwolnienie ze służby. Chcąc zatem uniknąć niepotrzebnych tłumaczeń, Kedrin pojechał. I nie żałował, bo dopiero na szlaku odzyskał spokój. Jeśli jednak cała ta wyprawa miałaby okazać się fiaskiem… – Jesteście pewni, że to właściwe miejsce? – zapytał, naraz pełen zwątpienia. – Przecież ów pierścień herbowy, któryście zdjęli z palca zabójcy, mógł nawet nie należeć do niego. Pan Ean wzruszył ramionami. – Dobrze pasował i był długo noszony. Razem z zapiskami mistrza Utisa stanowi to już jakąś wskazówkę. Możliwe zatem, że tych dwoje pochodziło właśnie z Daen. |