Halloween to – podobnie jak Walentynki – taki specyficzny moment, kiedy polscy dystrybutorzy przeczesują szafy producentów w poszukiwaniu pominiętych wcześniej tytułów, które można by wprowadzić do kin w czasie chwilowo sprzyjającej koniunktury i wycisnąć ze spragnionych wrażeń widzów choć odrobinę pieniędzy. W tym roku padło na „Internat” – zmiażdżony przez zagranicznych krytyków horror reżyser „American Psycho”, Mary Harron.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W „Internacie” jest niby wszystko – seks, śmierć, wampiry i poezja; pseudo-wiktoriańska scenografia, cytaty z klasyki literatury wampirycznej i niepokojący podtekst, który w lepszym filmie rzeczywiście mógłby coś znaczyć. Mary Harron nie wie niestety, co to subtelność, a zasób jej reżyserskich środków ogranicza się do wprowadzania nieznośnie kiczowatych sekwencji snów i narracji z offu, która atakuje widza dokładnie wtedy, gdy jest najmniej potrzebna. Przedstawiona w „Internacie” historia oscyluje co prawda wokół tematu inicjacji, a całość można potraktować jako metaforę budzącej się seksualności – sugeruje to zresztą czołówka – ale co z tego, skoro wszystkie niedopowiedzenia tłumaczone są za pomocą dialogów pisanych prawdopodobnie przez egzaltowaną fankę twórczości Stephanie Meyer? Ze „Zmierzchem” łączy zresztą „Internat” nie tylko tematyka wampiryczna i skłonność do objaśniania widzowi każdego niuansu, ale też swego rodzaju inscenizacyjna nieporadność, przejawiająca się w nudnych kadrach, brzydkiej kolorystyce i wyjątkowo słabym wyczuciu ekranowego napięcia – w „Internacie” suspensu jest mniej niż w przeciętnym teleturnieju, a oczywisty finał nie miałby szans wzbudzić emocji nawet w widzu, który kino odwiedza po raz pierwszy w życiu. To niestety nie wszystko – film Mary Harron zdaje się być zbudowany właściwie tylko i wyłącznie z zapożyczeń, które nie zostały przez autorkę scenariusza w żaden sposób przetworzone. Zarys fabuły przywołuje na myśl „Suspirię” Dario Argento, jeden z głównych wątków żywcem wykrojono z „Draculi” (bohaterka tego wątku nosi zresztą takie samo imię, jak jedna z postaci w powieści Brama Stokera, co uważam za szczyt bezczelności), a wspomniany wyżej podtekst – sugerujący zresztą, że cała przedstawiona sytuacja może być jedynie wymysłem głównej bohaterki – przywołuje na myśl znakomitą „Walerię i tydzień cudów”, gdzie podobną tematykę poruszono w o wiele ciekawszy, oddziałujący na wyobraźnię sposób. Dla widzów obeznanych nieco z gatunkiem „Internat” – choć niezwykle krótki, bo zamykający się w osiemdziesięciu minutach – będzie więc drogą przez mękę. Każdego zwrotu fabuły można się domyślić podczas pierwszego kwadransa projekcji, a zakończenie brzmi jak puenta spalonego kawału. W tej farsie męczy się przeokrutnie odgrywająca tajemniczą wampirzycę Lily Cole – aktorka o ciekawej, pasującej do roli urodzie i całkiem sporym talencie. Jej przenikliwe oczy i pozbawione emocji oblicze, przypominające twarz lalki, mogłyby powiedzieć widzowi wszystko to, co Harron woli wyłożyć za pomocą drętwych, ciągnących się w nieskończoność dialogów.
Tytuł: Internat Tytuł oryginalny: The Moth Diaries Data premiery: 26 października 2012 Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: Irlandia, Kanada Czas projekcji: 82 min Gatunek: groza / horror Ekstrakt: 30% |