powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CXXII)
grudzień 2012

Esensja czyta: Listopad 2012
Mira Grant ‹Przegląd Końca Świata: Feed›, Roger Moore ‹Bond o Bondzie. 50 lat w służbie Jej Królewskiej Mości›, Michał Grzesiek ‹James Bond. Szpieg, którego kochamy›, Tove Jansson ‹Muminki. Księga pierwsza›, Ludwik Jerzy Kern ‹Ludwik Jerzy Kern dzieciom›, Daniel H Wilson ‹Robokalipsa›, Agnieszka Hałas ‹Po stronie mroku›, Dawid Juraszek ‹Cairen. Drapieżca›, Douglas Hulick ‹Honor złodzieja›
W naszym przeglądzie czytelniczym miesiąca dużo e-booków. Znak czasów? Niewykluczone, podejrzewamy, że za miesiąc może być ich jeszcze więcej. A dziś zapraszamy do lektury aż 16 krótkich recenzji książkowych.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Mira Grant ‹Przegląd Końca Świata: Feed›
Miłosz Cybowski [90%]
W „Feed” jest wszystko, czego można oczekiwać od dobrej książki: intrygujący początek z zabawą z zombie, całkiem ciekawi bohaterowie, odrobina dobrze rozłożonych wątków sensacyjnych oraz wielka intryga, którą każdy uważny czytelnik rozwiąże bardzo szybko. Wszystko zostało przedstawione poprawnie – i chyba aż zanadto poprawnie. W pewnym momencie można bowiem zacząć się zastanawiać, czy przypadkiem pisząc swoją książkę autorka nie miała pod ręką listy z niezbędnymi cechami dobrej powieści, którą sukcesywnie odfajkowywała, aż do dramatycznego finału. Oczywiście w zależności od naszego podejścia będzie to albo poważnym minusem, albo jedynie mało znaczącym niedociągnięciem. Ja skłaniam się ku drugiej opcji. O wiele większym problemem są bohaterowie: nie ci główni (zarówno Shaun i George, jak i Buffy są odmalowani całkiem zręcznie i różnorodnie, a to, co początkowo mogło uchodzić za jedynie dodatek z czasem staje się niezwykle istotną cechą determinującą ich zachowanie i podjęte decyzje), ale drugo i trzecioplanowi. Fabuła kręci się wokół ograniczonej liczby postaci, wśród których jedynie kilka zostało w miarę sensownie odmalowanych, podczas gry reszta stanowi grupę typowo archetypicznych charakterów. Dostrzeżenie wśród nich głównego złego nie stanowi problemu, choć dodanie do tego niespodziewanej zdrady okazuje się dobrym pomysłem. Wbrew dość prostej fabule, „Feed” porusza też bardziej uniwersalne tematy dotyczące wolności prasy (po wybuchu zarazy miejsce zwykłych mediów zajęły serwisy internetowe i blogi), wolności społeczeństwa (nie od dziś wiadomo, że strach jest doskonałym sposobem na kontrolę ludzi) oraz ideologicznego pościgu za prawdą za cenę własnego życia.
Tony Judt – Pensjonat pamięci
Joanna Kapica-Curzytek [80%]
To jedna z ostatnich książek nieżyjącego już brytyjskiego historyka i intelektualisty. Chory Tony Judt już nie był w stanie jej pisać, ale jeszcze podyktował jej tekst. W esejach zagląda do swoich zakamarków pamięci, przywołując czasy dzieciństwa i młodości oraz lata swojego aktywnego życia. Książkę, choć skromną w swojej objętości, można śmiało nazwać intelektualną autobiografią autora. Znajdziemy tu wiele wartościowych rzeczy: jest tu wiele komentarzy na temat współczesności, ciekawych analiz europejskich idei, rozmyślań o ludziach i podróżach. Eseje są „kalejdoskopem spotkań i zdarzeń”, jak ujmuje to autor. Dla polskiego czytelnika interesujący jest głos Judta o komunistycznej ideologii i Miłoszu. Lektura „Pensjonatu pamięci” daje okazję do spotkania się z wybitną osobowością.
Corinne Hofmann – Afryka, moja miłość
Joanna Kapica-Curzytek [70%]
To ponowne spotkanie z „Białą Masajką” – Szwajcarką Corinne Hofmann, która wiele lat mieszkała w Kenii jako żona rodowitego Masaja. W swojej czwartej książce autorka opisuje kolejny powrót do Afryki po latach nieobecności. Hofmann zabiera nas najpierw na wyprawę do Namibii, a następnie udaje się do Kenii. Wielkim walorem tej książki są portrety ludzi, przede wszystkim kobiet, radzących sobie z trudami życia. Imponuje ich psychiczna siła i wytrwałość, pozwalająca im z sukcesem wydobyć się z nędzy i poczucia beznadziei. Nie brak tu opisów mrocznych i bolesnych wydarzeń, ale z kart książki bije przede wszystkim optymizm i wiara, że trudy życia można przezwyciężyć, a świat da się zmienić na lepsze dzięki ludziom dobrej woli. Autorka opisuje działalność wielu organizacji udzielających mieszkańcom wsparcia i pomocy – przedsiębiorstwa kredytowego Jamii Bora oraz niezwykłej drużyny piłkarskiej (dla chłopców i dziewcząt) Mathare United. Osobny rozdział autorka poświęca spotkaniom swoim i córki z ich kenijską rodziną. Na uwagę zasługują opisy egzotycznych realiów i krajobrazów Namibii i Kenii. Autorka przytacza też wiele ciekawych szczegółów z codziennego życia w tym kraju, jak można się domyślić, czasem skrajnie różnych od realiów europejskich.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Roger Moore – Bond o Bondzie. 50 lat w służbie Jej Królewskiej Mości
Konrad Wągrowski [60%]
Wypuszczony z okazji premiery „Skyfall” „Bond o Bondzie” to po prostu zbiór wspomnień Rogera Moore’a, czyli Człowieka z Uniesioną Brwią, na temat agenta 007 i otaczającego go świata. Na ów świat składają się oczywiście dziewczyny, przeciwnicy i sojusznicy, scenerie i gadżety, itd. itp. Nie byłoby w tej pozycji niczego specjalnie atrakcyjnego dla miłośników Jamesa Bonda, gdyby nie osoba autora. Roger Moore, który Bonda zagrał najwięcej razy (przynajmniej w oficjalnym cyklu) nie jest może wybitnym aktorem, ale z pewnością jest człowiekiem ciekawym i bardzo dowcipnym. Dzięki temu nawet wiele zamieszczonych w tej książce oczywistości, fanom Bonda powszechnie znanych, staje się ciekawą lekturą. Na szczęście Moore dorzuca jednak trochę mniej oczywistych anegdot, choć przyznać należy, że skandali i skandalików tu nie znajdziemy, Święty raczej wszystkich miło wspomina, a jeśli o kimś powie gorzej, to raczej postać taka pozostaje anonimowa. Całość jest niebrzydko wydana, możemy uznać, że na prezent się nadaje. Zresztą, jak tu nie lubić książki, w której autor z zadziwiającym w dzisiejszych czasach dystansem do samego siebie, pisze: „Gdy zwróciłem moją licencję na zabijanie, wciąż zadawano mi pytanie, kto powinien mnie zastąpić. Nie! Skłamałem. Zadawano mi to pytanie już po trzecim filmie, co, jak się domyślacie, znakomicie poprawia samopoczucie wiecznie niepewnemu jutra aktorowi. Przyznaję, że chętnie podsuwałem Cubby’emu kandydatów na moje miejsce, zawsze wymieniając nazwiska fatalnych aktorów, przy których prezentowałem się wręcz doskonale. W końcu porzuciłem tę praktykę; zabrakło mi aktorów gorszych ode mnie.”
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Michał Grzesiek – James Bond. Szpieg, którego kochamy
Konrad Wągrowski [80%]
Wydawnictwo Bukowy Las wprowadziło tę książkę na rynek równo rok temu, co w perspektywie tegorocznej premiery „Skyfall” wydaje się decyzją nieco dziwną. O ile bowiem lepiej by było podpiąć się pod marketingowy zgiełk związany z promocją 23 filmu z Jamesem Bondem, filmu pokazywanego na 50-lecie cyklu, chyba najbardziej promowanego w historii Bonda w Polsce (nawet udział Izabelli Scorupco nie wywołał takiego rozgłosu, no ale były to inne czasy). Chyba warto było zrobić jakieś dodruk, wznowienie, aby wykorzystać modę na Bonda. Zwłaszcza, że książka jest niebanalna i pod pewnymi względami przebija wiele zachodnich publikacji na temat 007.
Michał Grzesiek omawia film po filmie, scenę po scenie. Począwszy od „Doktora No”, skończywszy na „Quantum of Solace”. Do tej pory nie było w Polsce tak obszernego omówienia filmów z Jamesem Bondem. Książa sypie ciekawostkami, cytatami, podaje – obok tych powszechnie znanych – fakty nieznane. Mówi o decyzjach obsadowych, o czołówkach i piosenkach, o premierach i przyjęciu filmu – ale najważniejsze jest omawianie ze szczegółami każdej sceny z osobna, tego co działo się przed kamerą i poza nią. Oczywiście, jest to materiał skierowany przede wszystkim do zagorzałych fanów Bonda, którym nigdy za wiele faktów dotyczących produkcji ich ulubionych filmów, ale przyznać należy, że książka nie nuży, i nawet pomimo przeładowania faktami i nazwiskami, czyta sie ją lekko i przyjemnie. Obok leksykonu Kamila Śmiałkowskiego jest to z pewnością najciekawsza książka o Bondzie na naszym rynku. Pytającym, którą z tych pozycji wybrać odpowiadam: obydwie. Książka Kamila jest bardziej przekrojowa, mówi o Bondzie jako zjawisku, lokuje go w popkulturze, książka Grześka mówi wszystko o samych filmach. Może warto zrobić wznowienie z opisanym „Skyfall” na kolejną premierę?
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Tove Jansson – Muminki, tom 1 i 2
Konrad Wągrowski [100%]
„Muminki” Tove Jansson są taką klasyką, że recenzowanie książek w tradycyjny sposób nie ma oczywiście sensu. Skoro jednak jest okazja związana z nowym wydaniem, z pewnością warto poświęcić im esej, czy jakąś inną refleksję – co postaram się wkrótce uczynić. W ramach „Esensja czyta” napiszę więc na razie o wydaniu, bo jest bardzo warte uwagi. Nasza Księgarnia od dłuższego czasu wydaje dziecięce klasyki w twardych oprawach, w poręcznym formacie, w taki sposób, że nie ma innej możliwości, niż zapełnianie nimi półek mebli naszych pociech. Nie inaczej jest z Muminkami. Tu akurat warstwa graficzna jest oczywista – rysunki autorki (przypomnijmy, że „Muminki” powstawały też jako komiks) są obowiązkiem. Ale poza tym zebranie wszystkich książek o Muminkach do dwóch wygodnych, ładnych tomów jest inicjatywą ze wszech miar zasługującą na pochwałę. Krótko mówiąc: absolutne must-have.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Ludwik Jerzy Kern – Ludwik Jerzy Kern dzieciom
Konrad Wągrowski [70%]
Ludwik Jerzy Kern jest pisarzem mego dzieciństwa. Głównie przez „Proszę słonia” z porcelanowym białym słoniem Dominikiem w roli głównie, no i może w odrobinę mniejszym stopniu przez „Ferdynanda Wspaniałego”. Dziś wiem, że są to książki ponadczasowe – bowiem moja pięcioletnia córka bawiła się przy nich tak samo dobrze jak ja. Kerna znam oczywiście też z „Przekroju” (tego starego, dobrego), w którym popisywał się wierszowanymi humoreskami. Książka Naszej Księgarni, jak zwykle w serii dziecięcej klasyki pięknie wydana w sztywnych okładkach, jest jakby połączeniem tych dwóch obliczy Ludwika Jerzego Kerna. Mamy tu bowiem do czynienia ze zbiorem wierszowanych humoresek dla dzieci. Dla dzieci? Nie do końca, bo jednak czy aby na pewno dla dziecka jest opowieść o tym, jak słoń został awansowany na kierownika składu porcelany? W dużym wyborze wierszy jest pewien rozrzut – większość wierszy jest lekka i przystępna dla dzieci, ale część jest już mruganiem do dorosłych. Dzieci przy tym i tak powinny się bawić dobrze, a że nie pojmą wszystkich niuansów – bywa, więc nie ma co narzekać. Ładne ilustracje na każdej stronie, bonusowo obszerne fragmenty „Karampuka” i „Proszę słonia” (tu jednak zachęcam do sięgnięcia po całości), choć więc jestem miłośnikiem prozatorskiej twórczości Kerna, przyznam, że tom czytaliśmy z przyjemnością.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Daniel H. Wilson – Robokalipsa
Jakub Gałka [60%]
Informacja o tym, że Steven Spielberg zekranizuje tę nową powieść (2011) na stary temat (bunt robotów) pojawiła się właściwie w tym samym czasie co książka, co samo w sobie nie byłoby dziwne – w końcu co jakiś czas mamy do czynienia z doniesieniami o potencjalnie przebojowych książkach, których prawa do ekranizacji są rozrywane przez studia filmowe. Bardziej dziwi fakt, że „Robokalipsa” jest właściwie gotowym scenariuszem, w którym akcja jest opisana w sposób iście filmowy: cięcia bez przejść fabularnych, brak jedności czasu i miejsca akcji (kilka równorzędnych wątków), zdradzanie tła akcji krótkimi wstępami na początku każdego rozdziału (przypominającymi początkową planszę z „Terminatora”) czy malownicze obrazki takie jak wysmarowani barwami wojennymi Indianie walczący z robotami czy bitwa robotów i maszyn przemysłowych dyrygowana przez genialnego japońskiego technika. To ostanie zresztą może się podobać, trzeba oddać Wilsonowi, że ma kilka świetnych pomysłów na przemawiające do wyobraźni rozwiązania: do wspomnianych Indian czy bitwy maszyn można dołożyć umiejscowienie złego AI na odległym pustkowiu, miłość człowieka do maszyny, „samonarodzenie” niektórych robotów połączone z uzyskaniem świadomości czy hybrydę człowieka i maszyny. Nie są to co prawdy pomysły jakoś specjalnie nowatorskie, znamy je nie od dziś (łapanie ludzi i hybrydy ludzko-robocie to choćby najnowszy „Terminator”, a przy poszukiwaniu miejsca ukrycia wrogiego AI kłania się… rodzima „Głowa Kasandry”). Często też opierają się na znanym w postapokaliptycznej popkulturze od lat kontraście: super-technologia kontra powrót do natury i prymitywizmu, który wyzwala w rozmiękczonym człowieku prawdziwą siłę i wolę przetrwania (co zresztą pełni u Wilsona rolę pseudo-morału). Gorzej, że ten pomysł został kiepsko opakowany (i nie mówię tu o okładce, która w polskim wydaniu, ma sensowniejszy tytuł niż angielskie „Robopocalypse”), bo Wilson wyraźnie nie radzi sobie z przelewaniem swoich pomysłów na papier, a w efekcie idzie po linii najmniejszego oporu. Jego trzecioosobowa narracja w czasie teraźniejszym to nie tylko ukłon w stronę przyszłych filmowców, ale unik, który pozwala skupić się na pojedynczych scenach-fragmentach, a nie na całej fabule – na wprowadzeniu, budowaniu napięcia, perypetiach, nie mówiąc o nadaniu bohaterom głębi, a sceneriom wyrazistości. Oczywiście ta szybka, filmowa narracja znajdzie wielu zwolenników wśród miłośników łatwego połykania książek, ale z dobrą literaturą nie ma to za wiele wspólnego. Prędzej z hollywoodzkim produkcyjniakiem.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

41
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.