Dostrzegli się nawzajem w tym samym momencie. Kilka minut później Kayla stanęła twarzą w twarz z urlandzkimi mundurowymi: trójką młodych facetów w grubych kurtach, czapach i goglach, z kuszami nożowymi przewieszonymi przez ramię. Dowódca oddziału zasalutował. – Heriusz Anicjusz Scaevola – przedstawił się. – Dobrze panią widzieć, panno Drax. Wyruszyliśmy tak szybko, jak się dało. Wszystko przez Święto i iluminację, wszyscy zajmują się tylko tym. – Zdjął gogle i wbił w Kaylę bystre spojrzenie niebieskich oczu. Potem przeniósł wzrok na dym za jej plecami. – Co to ma znaczyć? Gdzie podejrzany? Odwróciła się w tamtą stronę. – Już nie podejrzany, tylko sprawca – odparła. – To jego robota. Miał przy sobie bombę. Wysadził Stację Wiatrakową Trzy. – Gdzie teraz jest? – Płonie w piekle – zachichotała Ayl. Kayla ją zignorowała. – Walczyliśmy. Zepchnęłam go do budynku i chwilę potem wszystko wybuchło. Zginął na miejscu. Wszystko wrzucę w raport, obiecuję, a teraz panowie wybaczą, ale się wyniosę. Zmarzłam na kość. Scaevola chciał przydzielić jej eskortę, sprzeciwiła się jednak i czym prędzej ruszyła w drogę. Nie przepadała za towarzystwem. Zwłaszcza wtedy, gdy odpoczywała po walce. Ayl wyssała z niej większość sił – zarówno fizycznych, jak i psychicznych. Czasem marzyła, że kiedy uwolni się od niej, zaszyje się gdzieś na nizinach i w końcu odpocznie. Zawsze jednak dochodziła do wniosku, że nie wytrzymałaby długo takiego życia. Brak wygód, jakie oferowało Urland, prymitywna ludność, no i brakowałoby jej Sertora, który preferował swoje wygodne gniazdko. Fakt, życie w Rozecie było najeżone wadami. Ale odejście i wyrzeczenie się technologii dziedziców Rzymu stanowiło dużo gorszą perspektywę. – Chociaż mogliby tu dać ciut więcej zieleni – powiedziała sama do siebie. Wspinała się właśnie krętą ścieżką, kierując się ku szczytowi wzniesienia. – Ciągle tylko skały i kamienie. Kamienie i skały. A cholera by je wzięła! – Uroki życia w Alpach – szepnęła Ayl. – Mało masz zielska w Rozecie? – Tak, za mało, i sama jesteś zielsko! Zamknij się w końcu, do kurwy nędzy! Poznęcałaś się nad tamtym bydlakiem i teraz bierzesz się za mnie?! Przed oczyma stanęły jej ostatnie sceny pojedynku. Dolnomiastowiec. Płomienie wokół niego. Bezgraniczne przerażenie na jego twarzy. Dłonie we krwi. Kayli zrobiło się niedobrze. Poczuła odrazę do siebie i do Ayl, nie pierwszy zresztą raz. Za to, że znów ją uwolniła. Za to, że jej umysł wyhodował to okropieństwo. Najgorszy był fakt, że nie mogła o tym powiedzieć absolutnie nikomu. W przeciwnym razie podzieliłaby los innych urlandzkich psychokinetyków. Spędzanie całych godzin i dni w królewskich laboratoriach… Niekończące się badania i testy, w ramach których analizowano zdolności, umysły, mózgi… Wzdrygnęła się na samą myśl, że z Elektrotechniczki stałaby się szczurem doświadczalnym. Zaś gdyby przy okazji wyszło na jaw, że potrafi programować czasoprzestrzeń, byłby to dla niej absolutny koniec wolności. – Jak sobie życzysz – oznajmiła cicho Ayl. – Wiesz, gdzie mnie szukać. Kayla odetchnęła z ulgą. Wiedziała, że jej alter ego nie zniknęło, a jedynie przeszło w stan czuwania, obserwując wszystko z tylnego siedzenia. No cóż, pomyślała. Lepsza taka namiastka prywatności niż jej całkowity brak. W końcu ścieżka się skończyła i dziewczyna stanęła na szczycie wzniesienia. Przychodziła tu już wcześniej, o różnych porach dnia i nocy, i za każdym razem roztaczający się stąd widok robił na niej spore wrażenie. Nie tylko ze względu na góry – potężne, zaśnieżone i dumne, ciągnące się aż po horyzont we wszystkie strony. Przede wszystkim chodziło o Rozetę. Stolicę państwa Urland. Wyglądała jak korona nałożona na górski szczyt, korona złożona ze srebrzystych drapaczy chmur. Jedynie nieliczne z nich były ukończone. Nad pozostałymi górowały żurawie budowlane, a po rusztowaniach wokół niekompletnych ścian nieustannie przemieszczali się robotnicy; nawet tutaj dochodziły zniekształcone echa pracy maszyn budowlanych. I pomyśleć, że niegdyś Górę Odrodzenia porastały jedynie rachityczne platformy, na których stały baraki urlandzkich pionierów. Równolegle do Górnego Miasta rozwijało się Dolne Miasto: setki chodników i komór, wydrążonych wewnątrz gór, wszystkie huty, odlewnie, wytwórnie, fabryki. Ze zboczy Góry Odrodzenia buchały kłęby spalin i strumienie gorącego powietrza, wyrzucanego przez wentylatory. Oddechy skalno-metalowego molocha, wzniesionego przez potomków Imperium Rzymskiego. – Zaraz – mruknęła nagle Drax. – Tego tu nie było. Wokół miasta naliczyła dziewięć słupów smolistego dymu. Nie pochodziły z przewodów wydechowych fabryk. Nie pochodziły z fabryk w ogóle – znajdowały się o wiele za daleko. Za to wiatraki… Kayla zaklęła i zaczęła zbiegać po zboczu. Była pewna, że zabity przez nią zamachowiec miał z tym coś wspólnego. Zamknęła za sobą właz. Rzuciła kurtkę i rękawiczki pod wieszak, po czym wygrzebała spod nich swój prochowiec. Nikt go nie buchnął. W Dolnym Mieście rzecz bardzo rzadka. Z zadowoleniem zarzuciła go na plecy. Ruszyła orurowanym korytarzem do miejsca, gdzie przerwała pracę. Dokończyła, co miała dokończyć, założyła i zaplombowała maskownicę – a potem porwała plecak z narzędziami i pobiegła w głąb Dolnego Miasta. Zgodnie z rozkładem jazdy winda miała za moment odjechać. Następna była dopiero za czterdzieści minut, zaś wspinaczka dziesiątkami klatek schodowych nie wchodziła w grę. A Drax nie mogła zwlekać. Musiała jak najszybciej dostać się do UDM-u. Wolała nie myśleć, co by się stało, gdyby komunikacja windowa nagle przestała działać. Tysiące mieszkańców uwięzionych w setkach tych wieloosobowych pudeł. Zatłoczone połączenia schodowe. Paraliż przemysłu i widmo głodu, gdyż zarówno surowce, jak i żywność dowożone były z dołu, gdzie mieściły się kopalnie i terminal podziemnej kolei. Idealna okazja, by dolnomiastowcy wszczęli bunt i uciekli z powrotem na niziny. Kto wie, może zniszczenie SW3 stanowiło pierwszy krok ku temu? Kayla wpadła na przystanek w ostatniej chwili – drzwi windy już się zasuwały. Cisnęła plecak w szczelinę, blokując je ku irytacji tłumu pasażerów. Wskoczyła do środka i wyszarpnęła bagaż. Winda ruszyła w górę, zatrzymując się na kolejnych poziomach, dziewczyna zaś obliczała, kiedy będzie musiała wysiąść. Równocześnie przyglądała się współpasażerom. A konkretnie ich dłoniom. Dręczyła ją myśl, że tatuaż zamachowca to nie tylko zachcianka, ale – na przykład – znak rozpoznawczy członka jakiejś paskudnej konspiracji. Kto wie? Może to ten facet w garniturze i z wieńcem laurowym na skroniach? Albo ta kobieta w roboczym kombinezonie? Łysy młodzieniec w kurtce i spodniach z ortalionu? Winda zadrżała i stanęła, a Kayla wyszła na przystanek. Odruchowo przejrzała się w gablocie z reklamą jakiegoś filmu. Miedzianorude włosy rozczochrane. Koński ogon – czysta parodia. Zadrapania i smugi brudu na tej ładnej, drobnej twarzyczce, która mogłaby otworzyć drzwi kariery filmowej. – Gdyby ojciec cię zobaczył, to by zaniemówił – mruknęła. – Ze zdziwienia albo z szoku. Potem ruszyła w stronę UDM-u. Gdyby nie lampy i kratownicowe sklepienie nad głową, można było odnieść wrażenie, że przebywa się na powierzchni. Wzdłuż szerokiego deptaka z ceramicznych płytek, wśród pni stalowych dźwigarów, ciągnęły się budynki. Jedne pełniły funkcję barów i stołówek: wiecznie rozświetlone neonami i wypełnione gwarem, buchające zapachami potraw i dymu. Inne pozostawały spokojne i ciche: hotele, kafejki sieciowe, biurowce administracyjne. Idąc szybko przed siebie, wymijając ludzi i śmieci, Kayla zmierzała do największego z budynków. Urlandzka Dyspozytura Mocy stała na okrągłym placu i wyglądała jak miniaturowa kopia Amfiteatru Flawiuszów: czteropiętrowa rotunda o wysokich, wąskich oknach. Ściany przyozdobiono licznymi kolumnami i fryzami, te jednak ginęły wśród natłoku ogłoszeń, plakatów i neonowych reklam – UDM przyprawiał o oczopląs swoim chaosem i pstrokacizną. Kayla była pewna, że jeśli ktoś nie pójdzie po rozum do głowy, wszystkie wieżowce Rozety skończą tak samo. Nawet wznoszony w Rynku Urząd Państwa. |