Około południa, kiedy dopiero zwlókł się z łóżka, w jego mieszkaniu pojawił się Leszek. Wyraźnie z siebie zadowolony, bez słowa zajął miejsce na kanapie, tuż obok Ismaela. Wróż uznał, że jakiekolwiek złośliwe uwagi dotyczące beztroskiego traktowania przestrzeni prywatnej i tak zostaną zignorowane, więc milczał. – No jak tam, jak tam? – zapytał uprzejmie Leszek. – Dziękuję, w porządku – odparł Ismael. – Jak szukanie ciała? – Zadowalająco, acz jest jeden problem. – Leszek wstał i zasłonił wróżowi telewizor. – Nie przyniosę go tu. Ale to niedaleko! Na piechotę czterdzieści minut! – Nie mam samochodu, więc nie dojadę tam. Masz przynieść ciało i pieniądze, inaczej z fajerwerków i czarów nici. – Ismael niechętnie odłożył kontroler od konsoli na poręcz kanapy. – Taka była umowa. – Wiem, że taka była umowa, ale jak ja niby mam to zrobić? Wszystko przeze mnie przelatuje! Nie bądź taki! A w ogóle to popatrz, jaka klasa! – Leszek zerwał się z kanapy i zaprezentował, jak wchodzi po schodach. W powietrzu. Wróż wzniósł błagalnie oczy do nieba. W przeciągu pół godziny znaleźli się na warszawskim Zaciszu, przed skromnym, acz ładnym domem otoczonym wysokim ogrodzeniem. Ismael ostrożnie otworzył furtkę i wszedł do ogródka. Zachęcony przez Leszka zapukał kilkakrotnie, jednak nikt nie odpowiadał. Starszy pan wszedł przez ścianę do środka, zniknął na pięć minut, a potem jego głowa nagle pojawiła się na wysokości wizjera. – Jest wejście przez garaż. Ismael rozejrzał się, a potem niechętnie ruszył na tyły domu. Faktycznie, brama była uchylona, a drzwi – otwarte. Ktoś musiał wyjechać w ogromnym pośpiechu. – Ładnie mieszkam, co nie? – ucieszył się Leszek, prezentując Ismaelowi przestronny, nowoczesny salon. – Dawaj na górę. Wróż ruszył za mężczyzną po schodach i otworzył wskazane przez niego drzwi. Na łóżku leżał nie kto inny, jak sam Lech, zdrowy i pogrążony we śnie. Ismael przymknął oczy, odetchnął głęboko, nasłuchując delikatnych dźwięków magii, która grała w powietrzu. Oblizał usta, żeby były wrażliwsze. Wyczuwał na nich zagięcia przestrzeni. – Dwadzieścia tysięcy – powiedział głosem eksperta. – To będzie dwadzieścia tysięcy, Leszku. Poproszę. W gotówce. Ewentualnie na konto, ale nie zacznę, nim nie wpłyną. – Aż tyle?! Przecież to nie może być tyle warte! – Twoje życie nie jest tyle warte? – zapytał z uśmiechem Ismael. – Nie chcesz moich usług? – Oczywiście, że nie chcę! Znajdę kogoś innego! Na pewno weźmie mniej. – Tylko zmarnowałem na ciebie czas. – Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi! – zawołał płaczliwie Leszek. – Z przyjaciela zdzierasz?! Ismael nie odpowiedział, bo naprawdę nie miał pojęcia, jak powinien zareagować na tak skrajne, zmieniające się emocje. – Czekaj, dobra – powiedział ciszej Lech. Nie wytrzymał w gniewie nawet dziesięciu sekund. – Wygrałeś. Wróż usiadł na brzegu łóżka. Lech przeszukiwał szafki, próbując włożyć głowę do każdej z szuflad. – Nigdzie nie ma pieniędzy – stwierdził po paru minutach, wracając do sypialni. – Długopisu nie utrzymam w ręce… – zamyślił się, po czym dodał: – Ciekawe, jak udało mi się włączyć radio wtedy. No, nieważne, zapłacę ci potem, jak mnie połączysz. – Żartujesz sobie? Nie będziesz pamiętać tej pozacielesnej wycieczki. Chcesz mnie oszukać, co? – zapytał Ismael. – Skąd niby miałem to wiedzieć? Już weź, nie bądź taki, cwaniaku! Myślałem, że jesteś inny, a ty tylko „kasa” i „kasa”! Tak jest z wami, młodymi! Żadnych wartości! Wróż przestał dyskutować, odwrócił się na pięcie i wyszedł, stwierdzając, że Lech wie, gdzie go szukać. Podejrzewał, że upierdliwy klient będzie za nim biegł, krzyczał i dopominał się o swoje, jednak tak się nie stało. Ismael wyszedł przez drzwi garażowe, rzucił ostatnie spojrzenie na ładny, nowoczesny domek schowany w cieniu wysokich świerków, a potem niechętnie ruszył spacerem do domu. Kolejny dzień nie różnił się od poprzednich. Wróż spędził pół dnia w spokoju, leniwie sprzątając dom i doprowadzając się do stanu używalności. Nagle, około czternastej, ktoś zapukał do drzwi mieszkania. Zawsze go to irytowało, bo po to zainstalował dzwonek, aby go używać. Pukania tymczasem mógł nie słyszeć, a potem ludzie telefonowali oburzeni, że stoją na klatce i czekają na jego powrót. Ismael poznał tę babę od razu i nim w jakikolwiek sposób zareagował, weszła gwałtownym krokiem do mieszkania. Obciągnęła poły garsonki, oparła ręce na biodrach i przedstawiła się: – Izabella Glińska. Przepraszam za moje zachowanie sprzed paru dni. – Nie szkodzi, kamień, który pani ukradła, wcale nie jest drogi – odparł nieco złośliwie. – Może herbaty? – Tracenie czasu na herbatę jest niewskazane, ponieważ przychodzę z ważną sprawą. Ale możemy wypić ją potem. – Mam urlop. – I tak już go panu zniszczyliśmy, prawda? – powiedziała z uśmiechem. – Ja i mój mąż. Był kilkakrotnie u pana. – Leszek? – zdziwił się Ismael. Jeśli byli małżeństwem, różnica lat musiała wynosić co najmniej piętnaście, za to różnica atrakcyjności dochodziła do stu, oczywiście na korzyść Izabelli. – Zapraszam, porozmawiamy w samochodzie. – Wskazała dłonią drzwi. – Mąż mi wszystko opowiedział. Oczywiście wiem, że zdarza mu się przesadzać, nie wygląda pan na takiego prostaka, jak pana opisał. – Spojrzała na niego zalotnie. – Proszę nie odebrać tego, o co spytam źle, ale czy posiada pani wiedzę na temat tego, jak mąż odłączył się od ciała? – zadał pytanie, nie ruszając się z miejsca. – To moja wina – odpowiedziała, wzdychając. – Oczywiście nie zrobiłam tego naumyślnie. Widzi pan, jestem wiedźmą. Ismael od maleńkości był uczony, aby uważać na wiedźmy. W jego domu rodzinnym były uważane za coś równie szanowanego, co Cyganie. Mieszkały razem, w jakichś dziwnych komunach, z dala od cywilizacji, specjalizowały się w okradaniu ludzi, wykorzystując słabe magiczne sztuczki. Kiedyś ponoć wiedźmy służyły ludziom i koegzystowały z nimi. W dzisiejszych czasach, gdy wszyscy obdarzeni zdolnościami przeżywają swój upadek z powodu pnącej się coraz wyżej technologii, nikomu dobrze się nie powodzi. Trzeba mieć pomysł na życie, a pomysł wiedźm jest bardzo słaby – żebractwo i szarlataneria. – Nie wybrałam jednak tej ścieżki kariery – dodała z uśmiechem. – Rzecz w tym, że ostatnio pokłóciłam się z Leszkiem i wraz z wybuchem agresji, wybuchłam energią. – O co wam poszło? – To moja wina – odparła tonem, który jednoznacznie sugerował, że nikogo nie powinno to obchodzić. Ismael zamknął drzwi, poczekali na windę. Izabella milczała aż do chwili, gdy wyszli z budynku. – Leszek zemdlał, nie mogłam go docucić, ale wciąż żył. Potem doszło do mnie, co zrobiłam i wpadłam w histerię. Niczym baba, pomyślał wróż, zamykając drzwi od samochodu. – Wie pani, że to będzie kosztować? – To nie jest ważne. – A dla mnie jest – powiedział, zapinając pas. – Przez pani męża rozbiłem samochód. – W takim razie dostanie pan ode mnie samochód. – Izabella uśmiechnęła się pod nosem. – Nowy. Z fabryki. – Oczywiście. – Klimatyzacja i skórzana tapicerka – kontynuował zadowolony. – I choinka zapachowa, piesek kiwający głową. Pewnie. Spiszemy umowę, żebym pana przypadkiem nie oszukała, prawda? – Gdy stanęli na światłach, odwróciła się w jego stronę i puściła oczko. Podróż zajęła im chwilę. Wjechali do garażu i Ismael zobaczył Leszka. Stał pod ścianą, krzyżując ręce na piersi, a jego wzrok mógł zabić. Izabella zaprosiła Ismaela na górę, usiedli w kuchni. Najpierw zrobiła wróżowi kawę z ekspresu, a potem wyszła po coś, zostawiając go samego. Czuł się trochę niepewnie i rozglądał po pokoju, zastanawiając się, kim jest Leszek. Ich status społeczny wskazywał na wysoką, dobrze opłacaną posadę albo spadek po bogatych rodzicach. Skoro Izabella była wiedźmą, nie mogła wnieść za dużo posagu do małżeństwa, za to jej uroda i młody wygląd mogły być efektem czarów. Często to wystarczy, aby związek był udany. Wróciła po chwili z notatnikiem i długopisem, po czym usiadła naprzeciw Ismaela i spytała: – Jaki ma być ten samochód? – Nowy, z salonu. Marka i kolor bez znaczenia. Cena powyżej… trzydziestu tysięcy. Klimatyzacja, automatycznie otwierane szyby, podgrzewane lusterka… – wyliczał z lekkim niezadowoleniem stwierdzając, że Izabella wszystko skrzętnie notuje i nic nie jest w stanie zmienić jej wyrazu twarzy. – Nie ma sprawy. Potrzebny mi pański dowód, muszę zrobić ksero. – Nie spisujemy umowy cywilnej? – zdziwił się. – Jeśli bardzo pan sobie życzy, możemy. Jednak prowadzę kancelarię prawniczą i myślę, że dokument z moim, jako notariusza, poświadczeniem, będzie bardziej prawomocny, prawda? – Uśmiechnęła się do niego, przykładając długopis do ust. – W dodatku wydaje mi się, że ma pan firmę, więc jednak poproszę o jej dane. Czy to wszystkie wytyczne? Zaraz skoczę na górę, sporządzę dokument i podpiszemy i podstemplujemy go. Izabelli nie było chwilę, najwyżej pięć minut, ale Ismael nie ruszył się z miejsca ani o centymetr, zastanawiając się, czy może jej ufać i wpatrując rozpaczliwie w drzwiczki od piekarnika. Przyniesiona po chwili umowa wydawała się jak najbardziej w porządku. Pomimo niechęci do prawników, wróż złożył podpis i pieczątkę, a potem schował swój egzemplarz do kieszeni na piersi i ruszył za Izabellą na górę. – Miała pani szczęście, że się znaleźliście – rzekł, obserwując jak obrażony Leszek siedzi na łóżku obok swego ciała. Podejrzewał, że nie może znieść tego, ile pieniędzy pójdzie na jego uzdrowienie. – Dusza mogła się złączyć tysiące kilometrów od miejsca eksplozji. – I tak długo nam to zajęło. Gdybym nie histeryzowała i nie biegała po mieście, szukając pomocy, mąż byłby już w jednym kawałku. Tylko się mijaliśmy – powiedziała uprzejmym tonem. Nie skomentował tego, aby jej nie urazić. Upewnił się, że ma umowę w kieszeni, po czym przymknął oczy. Cierpliwie nasłuchiwał dźwięków magii czekając, aż nadejdzie odpowiedni czas, aby do symfonii drżeń dodał swoją linię melodyczną, która pozwoli połączyć ciało i duszę Lecha. Na miejscu parkingowym stał nowy samochód. Ismael i Tomasz, jego asystent, łapczywie wpatrywali się w cudo prosto z fabryki. Błyszczący, pękaty, okrąglutki lawendowy matiz miał na masce bukiet kremowych róż, na dachu pyszniła się ogromna różowa rozeta, zaś przez okna było widać białą skórzaną tapicerkę. Izabella musiała bardzo się postarać, żeby tak naszprycować dodatkami nowego matiza, aby wartość rynkowa przekroczyła kwotę trzydziestu tysięcy. Faktura, jaką dostał dzisiaj Ismael, nie mogła kłamać. – Może uda ci się sprzedać? – podsunął asystent, powstrzymując się od śmiechu. – Darowizna od jej kancelarii – wycedził Ismael. – Podpisałem umowę, wedle której nie mogę spieniężyć samochodu przez najbliższy rok. Nie myślałem, że to będzie problem… – Nigdy do niego nie wsiądę – rzekł Tomasz. – Nawet, jak mi dopłacisz. Ismael nienawidził bab, wiedźm i prawników. Na jego nieszczęście, Izabella była i babą, i wiedźmą, i prawnikiem. Rozejrzał się niezadowolony po parkingu, próbując znaleźć jakikolwiek samochód, który były trochę gorszy od jego. Bezowocnie. – A mówiłeś mi przez telefon, że to interes życia – zauważył Tomasz, uśmiechając się złośliwie. – Wyciągnąłem pochopne wnioski – odparł spokojnie Ismael, zrywając rozetę z dachu samochodu. |