Wydawało się, że w materii teen-drama-horror-romance-movies (nawet nie wiem, jak to sklasyfikować) da się powiedzieć wszystko. Temat skutecznie został wyeksploatowany przez „Zmierzch”, pojawiły się również pewne przebłyski w „Paranormal Activity 4”, doczekaliśmy się (a właściwie – doczekamy się) parodii w postaci piątej części „Strasznego filmu”. Wydawało się – ale chyba nie twórcom „Pięknych istot”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Oto szesnastoletni Ethan Wate, właściciel sterty książek i koszmarnie irytującego akcentu, mieszka na totalnym zadupiu, przy którym Royston Valley z „The League of Gentlemen” przypomina tętniącą (nie)życiem metropolię. Gatlin w Południowej Karolinie to mieścina, w której nawet diabeł nie mówi dobranoc, bo skutecznie go wykurzyły modły ultrakonserwatywnych starszych pań, dla których Greenpeace, homoseksualizm, demokraci i satanizm to zboczenia na równym poziomie. Problem w tym, że totalne zboczenie czai się na uboczu w postaci starego dziedzica Ravenwoodów – odludka i dziwaka – do którego przyjeżdża o rok młodsza od Ethana siostrzenica staruszka Macona – Lena Duchannes. I się zaczyna. Twist roku, chciałoby się powiedzieć. Oto ona jest tą złą, wyklętą (cóż, trudno powiedzieć, że dziewczyna, której udało się doprowadzić do eksplozji szyb w klasie, ma szansę na zostanie królową balu), a on – idiotą, który pakuje się nie w to, co trzeba. Okazuje się, że dziewczyna należy do tzw. Obdarzonych (czy, jak chce wersja angielska – Zaklinających). Obdarzeni to po prostu wiedźmy i czarownicy (oczywiście niebędący wiedźmami, jako że nie lubią tego sformułowania), którzy niegdyś władali światem, a obecnie siedzą w ukryciu. Ta sytuacja może się jednak zmienić, jeśli powiedzie ich Lena, która w szesnaste urodziny – 21.12 – zostanie naznaczona i jedna ze stron (ciemna lub jasna) weźmie górę w jej życiu. No, bądźmy szczerzy, fabuła niezmiernie bełkotliwa, jako też i jej streszczenie. Tak naprawdę – to kalka ze „Zmierzchu”, która próbuje trochę podkręcić atmosferę dywagacjami na temat dualizmu ludzkiej natury oraz tego, czy predestynacja faktycznie istnieje (a jeśli tak, to dlaczego jest wybitnie seksistowska, jako że Macon mógł przejść z ciemnej strony mocy na jasną, ale Lena, jako kobieta, nie ma na to szans). Ethan, oczywiście, zakochuje się jak ostatni idiota, po czym w imię miłości próbuje walczyć z klątwą jasno stwierdzającą, że, ponieważ Lena jest kobietą z rodu Duchannes, to czeka ją tylko i wyłącznie wybór zła. Czy też raczej – to zło ją wybierze. Obraz sobie płynie, my patrzymy na przyspieszony wzrost miłości nastolatków okraszony walką dziewczyn o Ethana i typowym (zgodnie z kanonem Sapkowskiego) wiejskim głupkiem w postaci jego najlepszego przyjaciela i… zaczynamy się zastanawiać, o co tu tak naprawdę, u cholery chodzi. O co chodzi – nie wiadomo, ale można próbować strzelać w ciemno. Chodzi o opowiedzenie historii, a ta grzecznie się chowa ze swoim idiotyzmem za smaczkami, które prezentują nam scenarzyści, operator i panowie od CGI. Nie pomaga nawet jej fakt, że w pewnym momencie do Gatlin przyjeżdża mamusia Leny, Sarafine, wraz ze starszą kuzynką dziewczyny, Ridley. I choć zaczyna się tornado, bo Ridley działa jak syrena na każdego faceta, a Sarafine w międzyczasie mąci w głowach wszystkim po kolei, to jednak to tornado jest na skalę Gatlin – czyli mikre. Dorzucając do tej plejady Jeremy’ego Ironsa w roli zmanierowanego Macona i Eileen Atkins jako babci Leny, którzy próbują ogarnąć chaos wokół pary zakochanych, otrzymujemy film przedziwny, przepchany wątkami, które niby komplikują, niby tłumaczą, a i tak robią z tego dość szaloną papkę młodzieżowego romansu. Można by tak się zżymać, ale „Piękne istoty” nie są aż takim bullshitem, jakby mogło się wydawać. Owszem, fabuła jest miałka na poziomie pierwszej części przygód najsłynniejszego metroseksualisty i jego dziewczyny o ekspresji love doll, ale ratują ją niezłe smaczki. Zaliczyć do nich trzeba zwłaszcza dwulicowość dziewczyn z klasy Ethana, w szczególności zaś jego eks, która potrafi być plującą jadem cnotką-niewydymką oraz fenomenalną scenę awantury przy stole. Fenomenalną w kontekście efektów specjalnych, które podnoszą się, dziwnym trafem, z poziomu Instagrama na całkiem sprawne show. Oddzielną kwestią jest Ridley, której obłęd zabito skutecznie jej dylematami moralnymi. Punkty z kolei zabiera jej zepsuta do szpiku kości Sarafine – i tutaj Emma Thompson po raz kolejny pokazuje na co ją stać. Dorzućmy do tego oprawę muzyczną na wysokim poziomie (zwłaszcza świetnie wykorzystane w trailerze „Seven Devils” Florence Welch) i mamy, co mamy. Film dla niewymagających. Można iść pod popcorn ze znajomymi, jeśli się nie ma lepszej alternatywy, ale Bóg mi świadkiem, że nie jestem w stanie znaleźć innej grupy docelowej niż fani paranormal teen movies, którym mógłbym ten obraz polecić z ręką na sercu. Nie ma tragedii, ale też nie ma szału. Ot, sprawne, przyzwoite kino, które sequela się raczej nie doczeka, ale zasługuje na te 50-60% ekstraktu. Po zastanowieniu – 60%, bo jednak nie wyszedłem z kina z dojmującym poczuciem wstydu i zażenowania, jak to było w przypadku „Zmierzchu”.
Tytuł: Piękne istoty Tytuł oryginalny: Beautiful Creatures Data premiery: 15 lutego 2013 Rok produkcji: 2013 Kraj produkcji: USA Gatunek: dramat Ekstrakt: 60% |