– To niech używa! – przerwała mu zdecydowanie. – Babka ze strony matki zawsze tak mówiła. Co racja, to racja. Patrzył, jak dziewczyna się pozbierała, siadła pewniej na stopniu i poprawiwszy warkocz, wygrzebała z tłumoczka kawał chleba i kiełbasy. Zapachniało czosnkiem, jałowcem, majerankiem, aż niechcący przełknął ślinę. Spojrzała na niego uważnie, odłamała kawał pęta, rozdarła chlebek na pół i wcisnęła mu do ręki. Podziękował, ugryzł. Wzruszyła go ta szczodrość, ale wolał się pilnować, żeby nie zmięknąć za bardzo. Na koniec popili wodą z jego manierki. Po wspólnej biesiadzie wciąż jednak popatrywali na siebie niepewnie. Wreszcie panna podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Najwyraźniej była zmieszana. – Ja się na kawalera nie gniewam – powiedziała o wiele milej i warkocz przeplatała zalotnie. – Rozumiem, że król i gwardzista to niby ja i tatko. Choćby się nie podobało, mus robić, jak on chce. Choćby wody do piwa dolać. Toteż proszę o wybaczenie. Po tatku popędliwa jestem – dodała, wciąż kręcąc w palcach warkocz. – To po tatku masz, panna, tak ciężką rękę? – zapytał z głupia frant. – Ja!? – zakrzyknęła zdziwiona. Pokiwał głową, potarł policzek, a ona się zaśmiała. Razem już ruszyli w górę, przy czym Alik zabrał od panny tłumoczek. Wspinali się w milczeniu. Tyle że sapali razem i nawet podobnie. Wreszcie dotarli na podest, gdzie magowie zostawili posiłek. Posilali się i rozmawiali, poznając się nieco lepiej. Malwina wysłuchała, że Alik służbę w gwardii rozpoczął całkiem przez przypadek, bo jego rodzina to żadna tam wielce szanowna. Ot, mały mająteczek, ziemi trochę dzień drogi od stolicy. Ojciec uprawia warzywa i owoce na dwór królewski. Żyją spokojnie i dostatnio, choć ostatnio smutno, bo już za czasów jego gwardyjskiej służby umarła matka. Ojciec sam w domu siedzi i czeka na synowski powrót, na ożenek, by wnuki jeszcze przed śmiercią zobaczyć. Alik wyznał, że nie pchał się na zamek, ale tak wyszło. Chciałby już do domu wrócić, majątkiem się zająć, żeby ojciec trochę odpoczął. Panna Malwina słuchała uważnie, główką kiwała, zadawała pytania, odpowiedziom się przysłuchiwała. Wreszcie wstawszy, oznajmiła, że trzeba iść. Alik westchnął ciężko. – Coś pan gwardzista nie za bardzo radosny – stwierdziła. – Bo ja, panno Malwino, już tam kiedyś byłem i wiem, że nie ma się z czego cieszyć. Znienawidzi panna te schody, zanim dojdziemy. Na nocleg dotarli po kolejnych trudnych godzinach. Salka była mniejsza niż ta na dole, łóżka mniej wygodne, ale płonął ogień i w koszykach zostawiono jedzenie. Zanim dogonili ich inni, byli już najedzeni, umyci, a Malwina spała. Przed wieczorem wpadł do nich mag i powoli, spokojnie wszystko objaśnił. Po pierwsze, że na szczyt muszą wejść w ciągu trzech dni, no, maksymalnie czterech. Potem pełnia się skończy i nie da się uruchomić czaru ochronnego. Skacze się pojedynczo, jeden po drugim, tak żeby magiczna sieć na dole wytrzymała i wyłapała śmiałków, którym skrzydeł natura nie dała. Brodaty mag narysował różdżką na posadzce plan i wyjaśnił, że wieża wznosi się w centrum gwiazdy, a pomniejsze budynki stoją na jej ramionach. Tam czuwać będą magowie, którzy uplotą siatkę z czarów. Tak przynajmniej Malwina rozumiała całe to pokrętne i mądre gadanie. – Ja to już widziałam niejeden raz. Błyszczy się takie coś w powietrzu i ludzi łapie, niby prawdziwa sieć ryby. Jedno jest wyżej, niebieściutkie, drugie niżej zielone. Przez pierwsze ludzie przelatują i niektórzy w ptaki się zamieniają, fruną sobie potem, gdzie chcą. A drugie łapie tych, co skrzydeł nie dostali. – Proszę! Panna Malwina całkiem umiejętnie panom to wyjaśniła – przytaknął mag. – W tym roku będzie trzecia sieć. Niżej jeszcze. Taki rozkaz wydał naczelny mag królestwa, a to ze względu na udział w święcie następcy tronu. Wszyscy jak na zawołanie oczy podnieśli na Josepha, który jakoś specjalnie nie przejął się lustracją. Zwrócił natomiast spojrzenie na Malwinę i przez chwilę się w nią wpatrywał, jakby jakąś myśl rozważał. Potem zęby wyszczerzył i wstał. – Pragnąłbym z całego serca – zagaił – by panna o wczorajszym niefortunnym zajściu zapomnieć raczyła. I panów również o wybaczenie proszę, że na takie nieprzyjemności ich naraziłem. Droga przed nami daleka i ciężka, a nie chciałbym, by jeszcze jakie inne rzeczy, poza koszulą i butami, nam w niej ciążyły. Malwinka z wrażenia zaniemówiła. Alikiem wstrząsnęło, bo zawsze myślał, że królewicz do takich wyznań raczej nieprzyuczony, a tu tymczasem… Stary szlachcic, najwyraźniej zachowaniem Josepha ukontentowany, głową pokiwał i maga poprosił, by kontynuował. Mag wspomniał jeszcze, że na postojach na każdym kolejnym piętrze posiłek będzie czekać, i sobie poszedł. Przez okno sobie poszedł. Malwina, nienawykła do takich magów i ich dziwactw, do okna skoczyła, wychyliła się mocno i dojrzała, że opadał w dół na dysku, który mu pod nogami lśnił. Przyszło jej do głowy, że przecież magowie mogliby ich na szczyt magią unieść i nie musiałaby nóg zdzierać, ale z nikim się tą myślą nie podzieliła. Widać skoro idą, to tak ma być. I już! Wyciągnęła się na swoim łóżku zmęczona po ciężkim dniu. Obudziła się w środku nocy. Zobaczyła Alika siedzącego we wnęce okna i patrzącego w dół. Podeszła już bez lęku, bo po dniu wspólnej wędrówki wiedziała, że to przyzwoity i wesoły pan. Pozwoliła się podsadzić na murek, by łatwiej było jej wyjrzeć. – Wysoko my już zaszli – stwierdziła i zsunęła się na podłogę. – Boi się panna? – zapytał grzecznie i z uśmiechem, podtrzymując ją. – Niekoniecznie – odpowiedziała. – Po co panna tam idzie? – Machnął ręką w górę. – Opowiem, jak pan obieca, że mnie nie wyśmieje. Obiecał solennie, z ręką na piersi, więc zebrała się w sobie i jemu pierwszemu w życiu opowiedziała, co ją gna na wieżę.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
– To przez sny – szepnęła konspiracyjnie. – Bo mi się śni, że chodzę po chmurach. Od zawsze mi się to śni. Stoję na brzegu jakiejś przepaści, a w dole pode mną chmury. Robię krok i staję na jednej, potem idę na drugą i tak cały spacer. Jeden taki, co fruwa, powiedział mi, że po chmurach chodzić się nie da, ale ja muszę sprawdzić. Spokoju mi to nie daje. Alik spojrzał z uśmiechem i pokiwał głową. Ładnie się uśmiechał, jak zauważyła Malwina. I w ogóle był miły. I silny. Podsadził ją na okno lekko, jakby nic nie ważyła. – Pan gwardzista lata? – pytała, choć wydawało się jej, że zna odpowiedź. – Od kilku lat. Pierwszy raz pofrunąłem z tej wieży. – I jak to jest? – Inaczej niż chodzić po chmurach – odpowiedział z uśmiechem. – Powietrze unosi, płynie się w nim, trzeba skrzydła szeroko rozłożyć i dać się nieść. Ja myślę, że panna sama zobaczy. – Pan myśli, że ja pofrunę, a nie tylko spadnę? – Ucieszyła się, że pokiwał głową, jakby chciał potwierdzić. – A jakim ptaszkiem pan jest? – dopytała jeszcze, wiedziona ciekawością. – A tego pannie nie powiem! – jął się lekko przekomarzać. – Będzie okazja, to panna zobaczy. – Tam na górze, na szczycie, to jak się to robi? – zapytał leżący niedaleko młodzieniec z Łupinowa o imieniu Robi. – Zimno jest, strasznie wieje, ale magicy wiatr uspokoją. Trzeba się rozebrać, stanąć na krawędzi… – Całkiem rozebrać? – przerwała mu spłoszona Malwina. – Całkiem. A co panna myślała? Jak latać w portkach albo kubraku? A panna w spódnicy? Widziała panna sójkę w spódnicy? Albo orła w rękawiczkach? – zaśmiał się cicho gwardzista, a za nim inni. – Niech się panna nie martwi, nie będziemy patrzeć. Co, chłopaki? Odwrócimy się, by panna Malwina nie musiała się rumienić? – Odwrócimy – potwierdził starszy szlachcic. – Jasne, że tak – mruknął z kąta następca tronu. – Jeszcze gotowa nam po pyskach natrzaskać niczym w karczmie. – Królewicz niech sobie na królewny patrzy, a nie na biedne karczmarki! – odparła spokojnie i wzruszyła ramionami. – A jakby królewicz chciał karczmarkę na żonę? – I karczmarza na teścia – zaśmiała się Malwina serdecznie. – To się tatko ucieszą. A jaśnie królewicz dostanie worek ziemniaków do obierania albo pięć królików do sprawienia i mu się odechce i karczmarza, i jego córeczki. Śmiech poniósł się po sypialni. Cichy, skrywany, ale wesoły. Sam Joseph się zaśmiał, bo jakoś nie widział siebie obierającego worek ziemniaków. – A potem, panie gwardzisto? – zapytała Malwina, kiedy wreszcie się uciszyli, a królewicz nie dał więcej znaku życia. – Co potem na szczycie? |