Jeszcze mówiąc to, podniósł się z ziemi, a potem podał jej rękę, niemal przemocą stawiając na nogi. – Chodź, lepiej się stąd zbierajmy, zanim będzie nieszczęście. Ceyall, jeszcze oszołomiona, stała bezradnie, kiedy on siodłał konie. Sądząc po słońcu, nie minęła nawet obiecana godzina, lecz nagle zaczął się spieszyć. Dosiadając wierzchowca, zerknęła na niego spod oka, z jego twarzy jednak nic nie zdołała wyczytać. Ponownie wjechali w las. Z jakiegoś powodu cień pod szeroko rozpostartymi gałęziami starych świerków nie wydawał się jej już tak przyjazny, jak przedtem. Trapił ją jakiś nieokreślony lęk, chciałaby jak najprędzej znaleźć się na otwartej przestrzeni. Nierówne podłoże i konieczność omijania licznych wykrotów wymagały skupienia uwagi, więc podążali w górę zbocza nic do siebie nie mówiąc. Ceyall w gruncie rzeczy była z tego zadowolona, bo wciąż nie umiała dojść ze sobą do ładu. Cóż znaczy pocałunek? – myślała. – Lub nawet kilka? Skąd zatem to drżenie w sercu, którego nie umiem uciszyć? Kiedy wreszcie wyjechali na zalaną słońcem porębę, ze zdumieniem stwierdziła, że poznaje już okolicę. – Ta wieś tam w dole to Keste – powiedziała odwracając się w siodle. Saldarczyk podjechał do jej boku. – Zaraz będzie przecinka, która nas zaprowadzi na pola, a stamtąd już blisko do traktu. Przed wieczerzą będziecie w domu. Kiwnęła głową, czując, jak coś ją ściska za gardło. Dopiero po dłuższej chwili spytała: – Wstąpicie do nas? Moja rodzina zechce wam podziękować i ja także… Stanowczo potrząsnął głową. – Odstawię was tylko do rogatek – powiedział. – Są jeszcze sprawy, których muszę dopatrzyć. – Wydawało się, że myślami jest już daleko. – Rozumiem. Westchnął, wstrzymując konia. – Gniewasz się na mnie? – Nie, tylko… – Nie umiała ubrać swych uczuć w słowa. Spoglądał na nią tymi niesamowitymi oczyma, tym razem z całkowitą powagą. – Ja również żałuję. – A więc do końca nie powiedziałaś mu, jak masz na imię? – Namillyn słuchała opowieści z wypiekami na twarzy. Znów siedziały przy oknie, ale tym razem mając widok na zamkowe ogrody. Ceyall przyjrzała się przyjaciółce. Nic nie zdradzało, by wydarzenia, które w ostatnich dniach stały się jej własnym udziałem, w jakikolwiek sposób ją odmieniły. Jakaż ona jeszcze dziecinna. – Ceyall westchnęła w duchu. – Choć może to i lepiej, bo przynajmniej nie będą jej dręczyć nocne koszmary. Traf chciał, że dwa verdyjskie komedy zabłądziły do Legli. Wprawdzie cały czas oblężenia Namillyn przesiedziała razem z matką i pozostałymi kobietami zamknięta w komorze, ale i tak musiało to być straszne przeżycie. Choć pan Uthien dzielnie dowodził obroną, źle by się to pewnie dla nich skończyło, gdyby nie oddział kadneńskiej gwardii, który w końcu nadciągnął z odsieczą. – A wiesz, pan Perin… No tak, łatwo było zgadnąć, w jakim kierunku podążają myśli jej przyjaciółki. Teraz w dodatku Perin był jej wybawcą. Ceyall uśmiechnęła się pobłażliwie. – Słyszałam. – Nie miała do tej pory okazji dłużej pomówić z kuzynem, lecz dotarły już do niej pochwały, jakich nie szczędzili mu przede wszystkim rodzice Namillyn. – Czekam, żeby sama mu podziękować. Za ciebie. – Cmoknęła przyjaciółkę w policzek. – Zostaniesz tu ze mną, przynajmniej na trochę? Namillyn energicznie kiwnęła główką. – Mama chciała wracać od razu, ale ojciec zabronił. Powiada, że skoro nasz pan Menufel zaoferował gościnę, to mamy siedzieć na zamku, aż ostatniego Verda pogonią za góry. Tymczasem trzeba będzie odbudować część palisady i spichrze… Przerwało jej pukanie do drzwi, w których zjawiła się pokojowa z oznajmieniem, że pan Perin Kadneven pragnie się widzieć z kuzynką. – A otóż i była mowa – ucieszyła się Ceyall. – Proś zaraz! Perin wylewnie przywitał się z obiema pannami, po czym zwrócił się do Namillyn: – Dopiero co spotkałem pana Uthiena, zdaje się, że was szukał. – Zawiesił głos. – No cóż, szkoda… Namillyn spłonęła rumieńcem, grzecznie dygnęła i czym prędzej uciekła z komnaty. Perin w zamyśleniu spoglądał na drzwi, które się za nią zamknęły. – Wiesz, kuzynko, tak sobie myślałem… – zaczął. Ceyall czekała, ale gdy przez dobrych parę chwil nie powiedział nic więcej, zniecierpliwiła się. – O czym? – Na Równonoc nasz pan kuzyn wydaje ucztę. Będą też tańce, a jest we zwyczaju, by zawczasu którąś pannę prosić o pierwszy… – Chciałbyś poprosić Namillyn? – Ceyall uznała, że trzeba mu pomóc, bo jakoś nie bardzo umiał się dzisiaj wysłowić. – No tak, ale chyba nie bardzo wypada, bo przecież mi nie odmówi po starej przyjaźni, a może wolałaby kogo innego. Ceyall z trudem stłumiła chęć wybuchnięcia śmiechem. – Nie sądzę. Nami bardzo cię lubi. – Naprawdę? – Wiem, że tak. A teraz na dodatek podziwia. I podobno ma za co. Perin, który pod wpływem jej poprzednich słów wyraźnie się rozpromienił, nagle spoważniał. – Jeśli masz na myśli tę ostatnią potyczkę pod Leglą, to nie mnie się należy uznanie. – A ja słyszałam całkiem inaczej. – Uśmiechnęła się życzliwie, ujęta jego skromnością. – Tam wydarzyło się coś dziwnego. – Perin potarł czoło. – O tym właściwie chciałem z tobą pomówić, bo po prawdzie, nie do końca rozumiem… Ceyall, sama nie wiedząc, czemu, poczuła nagły niepokój. – Pamiętasz, jak przed twoim wyjazdem z Legli była mowa o jakimś obcym, co kręcił się w okolicy? – zapytał Perin. – O Saldarczyku? – Uświadomiła sobie, że on jeszcze nic nie wie o jej przygodzie. – Tak, właśnie. Spotkałem go w końcu. Goniliśmy za Verdami wzdłuż południowego gościńca, gdy wprost na nas wyjechał z lasu. Mówiliśmy krótko, bo wszyscy przecież w pośpiechu. On za jakimiś swoimi sprawami, a my, jak rzekłem… – Perin przerwał na moment, najwyraźniej szukając właściwych słów. – Dziwny to człek, tajemniczy, choć wielce dwornego obejścia. Tak czy owak, mieliśmy się już rozjechać, kiedy powrócił zwiadowca, donosząc, że dwa komedy poszły na Leglę. My zaś w półtorej linii, rozumiesz? – Mniej niż pół setki zbrojnych. – Tak jest. I zwyczajnie to by starczyło, aż nadto. – I co? – Ceyall nie mogła już doczekać się dalszego ciągu. – Nic nie było zwyczajnie. – Perin znów potarł czoło. Ten gest zaczynał wchodzić mu w nawyk. – Najpierw ów Saldarczyk, ledwie usłyszał, że idzie o Leglę, zawrócił konia i ruszył z nami do dworu. Nie wiem, czemu tak bardzo się przejął. Nie było czasu zapytać. O Bogowie! – pomyślała z przestrachem. – „Namillyn z Legli”, przecież tak właśnie mu powiedziałam! – Jechaliśmy najszybciej, jak można – mówił dalej Perin – ale kiedyśmy przybyli na miejsce, część palisady stała już w ogniu. Obrońcy musieli z niej zejść, a Verdowie próbowali szczęścia z taranem przy bramie. Później powiedzieli mi w Legli, że gdy chcieli ciągnąć wodę ze studni do ugaszenia pożaru, ta naraz okazała się sucha. Co więcej, nie mogli trafić żadnego z Verdów, jakby wiatr znosił ich strzały. Nasze z początku również. Ruszyliśmy na nich, ale pierwszą czwórkę zaraz położyło na ziemi, wierzchowce i jeźdźców pospołu. Wtedy pan z Saldar krzyknął, że najpierw trzeba zabić ich czarownika. – Szamana. – Tak, był wśród nich taki jeden. Wygrażał w naszą stronę kosturem i chyba rzeczywiście przyzywał moce. Dość, że nimeśmy się połapali, co i jak, Saldarczyk sam rzucił się w największą ciżbę, żeby go dopaść. Powiadam ci, poszedł jak w zboże, tylko pokot zostawiał za sobą! Ale myślałem, że i tak będzie po nim. Wreszcie paru naszych oprzytomniało i skoczyło na pomoc. Aż tu nagle patrzymy, łeb czarownika już się turla po ziemi, a Verdowie idą w rozsypkę. Potem to już była łatwa robota. Ceyall wypuściła z płuc długo wstrzymywane powietrze. – Nic mu się nie stało? – spytała lekko zduszonym głosem. – Ani draśnięty. – Perin ze zdumieniem pokręcił głową. – Nie uwierzyłbym, gdybym nie widział na własne oczy. Jak to mówią, samą Panią Śmierć pocałował w tańcu! Nie Panią Śmierć – pomyślała Ceyall, przytłoczona poczuciem winy. – Okłamałam go i mało przez to nie zginął. – Na koniec Verdowie umykali przed nami jak stado kurczaków przed cieniem jastrzębia, ale zapewniam cię, niewielu z nich uszło. – Perin uśmiechnął się z satysfakcją. – A Saldarczyk? – Odjechał, zanim w Legli otwarli bramę. A przedtem jeszcze rzekł do mnie – Perin zmarszczył czoło, starając się jak najdokładniej przypomnieć sobie to, co usłyszał: – „Kłaniajcie się ode mnie pani Ceyall, waszej kuzynce. I powiedzcie, że nie musi już martwić się o przyjaciółkę.” A więc, jak to? Znał ciebie? Ceyall poczuła, jak zdradliwe ciepło rozlewa się jej po policzkach. I to lepiej, niżbym się mogła spodziewać. Potem jednak dotarło do niej, co w istocie oznaczają te przekazane ustami Perina pozdrowienia i ku jego ogromnemu zaskoczeniu roześmiała się w głos. Faelu – pomyślała, wyobrażając go sobie znów w drodze, podążającego na południe, ku kernneńskiej granicy – zatem przejrzałeś mój mały podstęp. Pewnie śmiałeś się ze mnie cichaczem? Ale cóż z tego? Teraz wiem, że nie tak prędko zapomnisz, jak mam na imię. |