Milczały. Jedna z nich wystąpiła do przodu i wyciągnęła rękę w wymownym geście. Oddaj broń, prosiła. Potwór był głuchy na prośby. – Dlaczego tu jesteście? Wieruchty podeszły na odległość kilku kroków, a tak blisko Potwór nie dopuszczał nikogo. Pytania straciły na znaczeniu, wątpliwości musiały zaczekać. Bez chwili wahania Potwór zaatakował, z zimną precyzją i zabójczą szybkością. W dłoniach Dzieci Jamy pojawiły się sztylety, a pokój zawirował, kiedy podjęły walkę. I chociaż Potwór bez zbytniej buty mógł powiedzieć, że żaden człowiek nie dorówna mu w pojedynku, wieruchty okazały się lepsze od jakiegokolwiek człowieka. Drobny błąd – niewłaściwie ułożony nadgarstek – pozbawił go broni, która w ułamku sekundy znalazła się w dłoni jednej z wierucht. Potwór rzucił im nieulękłe spojrzenie. Dawno już minął czas, kiedy zdolny był odczuwać strach. – I co teraz? – spytał. Wieruchta przekrzywiła lekko głowę, przyglądając mu się badawczo. – Masz wyostrzone zmysły, więc będzie bolało – odezwała się wreszcie, a Potworem wstrząsnęło brzmienie jej głosu, jednocześnie przerażające i dziwnie kojące. Zanim jednak zdołał zareagować, zimne, błękitne ostrze przeszyło mu pierś, bez wysiłku przebiło kość i dotarło do płuc. Potwór chwycił zdradziecką dłoń, lecz siły szybko go opuściły i osunął się na kolana, wpatrując się z niedowierzaniem w oczy wieruchty. – Boli, wiem – smutek w głosie Dziecka Jamy wydał się Potworowi niemalże obelgą. – Przykro mi, lecz pomyliłeś się w ocenie tego, co dla ciebie najważniejsze. Błędnie uznałeś, że największą wartość ma dla ciebie twoja dusza. My jednak wiemy lepiej. Znamy cię lepiej. Jest coś, co cenisz bardziej. Strużka krwi wypłynęła z kącika ust Potwora, gdy próbował coś powiedzieć. Wieruchta położyła mu palec na wargach i pokręciła głową. – Nie domyślasz się? Gotów byłeś zrezygnować z duszy dla własnej satysfakcji ze „zwycięstwa”. Dla zadowolenia i spełnienia. To jest uczucie, które cenisz najbardziej na świecie. Pochyliła się i wyszeptała mu do ucha: – Teraz należy do Jamy. Nagłym ruchem wyszarpnęła ostrze. Wiele razy był ranny i wydawało mu się, że wie, co to ból. Mylił się. Błękit wierucht wybuchł mu w piersi i popłynął w żyłach, paląc niczym kwas. Zaczerpnął rozpaczliwie tchu, lecz powietrze zmieniło się w truciznę i nie przyniosło ukojenia. Zmysły zgasły, przesłonięte cierpieniem i Potwór nie widział niczego, nie słyszał niczego… czuł jedynie wszechogarniający ból. W udręce chwycił się kurczowo wieruchty, lecz ten wysiłek okazał się zbyt wielki. Świadomość Potwora poddała się, a jego samego ogarnęła ciemność. Następną rzeczą, jaką pamiętał, był mocny uścisk dłoni. Ktoś potrząsał nim dość zdecydowanie. Zdezorientowany Potwór otworzył oczy, by ujrzeć na wpół zagniewanego, na wpół zaniepokojonego właściciela zajazdu. – Nareszcie – rzekł z ulgą. – Cały dzień minął, a tyś się nie pokazywał, panie, więc… – Odejdź. – Potwór odtrącił jego rękę. – Ale… – Wynoś się natychmiast! Mężczyzna umknął wystraszony, a Potwór usiadł na łóżku i próbował zrozumieć, co się stało. Najmniejsza blizna nie pozostała po sztylecie wieruchty… jakby w ogóle do niego nie przyszły. A przecież były tu, pamiętał dobrze, pamiętał ból, pamiętał… porażkę. Kiedy opowiadał mi o tamtej chwili tuż po przebudzeniu i tuż po kradzieży, gdy runęły wszystkie jego wyobrażenia, bardziej niż kiedykolwiek przypominał pustą skorupę człowieka. Mówił o niedowierzaniu, o wątpliwościach, mówił o tym, że nie potrafił dopuścić do siebie myśli o klęsce. A jednak musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Od tamtej nocy bowiem nie zaznał spokoju. Nadal podróżował, nadal zabijał, ale życie straciło dla niego wszelkie barwy. Dni zlały się w jedno i płynęły jednostajnie jak bagnista, szara rzeka. Nie był już zdolny odczuwać zadowolenia. Jedzenie straciło smak, a stało się jedynie środkiem powstrzymania śmierci. Ciągle towarzyszył mu głód i pragnienie, których nie potrafił ugasić. Wygrane pojedynki, wykonane zadania straciły swój urok i nie cieszyły go jak dawniej. Zwycięstwa straciły na znaczeniu, bo nie przynosiły radości ani satysfakcji. Nigdzie na świecie nie mógł znaleźć dla siebie miejsca, gdyż zawsze czegoś mu brakowało. Próbował ścigać wieruchty, lecz z łatwością uciekały w objęcia błękitnych płomieni. Nie lękał się nikogo i niczego, Dzieci Jamy również nie, lecz przed błękitnym ogniem czuł respekt. Żywił głębokie przekonanie, że najlżejszy kontakt znowu sprowadzi na niego straszny ból i był gotów na wszystko, by go uniknąć. Z każdym dniem jednak pustka coraz bardziej mu doskwierała, a wraz z nią narastał gniew. Gniew pchnął Potwora na szlak i dalej, z powrotem do miejsca, w którym już kiedyś był. Niewiele się tam zmieniło. Dach przytułku nadal wystawał znad wysokich drzew, mur i żelazna, kuta brama nadal odgradzały chorych od świata. Szaleniec wciąż siedział na ławce, wciąż zaczepiał przechodniów, lecz… Potwór dostrzegł od razu, że znikła gdzieś maska spokoju, którą demonstrował światu. Czas sobie o nim przypomniał, starość odnalazła. Nie wyglądał już na mędrca, lecz na złamanego życiem człowieka, który rozpaczliwie chwyta się resztek marzeń. – Czekałem na ciebie – rzekł, ledwie ujrzał Potwora. – Nie wątpię. Wiedziałeś od początku, że wrócę. Szaleniec wzruszył nieznacznie ramionami, udając opanowanie, chociaż cały drżał. – Z wieruchtami nikt nie wygrał. Potwór bez wahania chwycił go za gardło. – Wiedziałeś, że nie o moją duszę im chodzi? – wycedził. – Umiem patrzeć… – wykrztusił Szaleniec. – Widzę różne rzeczy… Wystarczyło na ciebie spojrzeć. Tobie nie zależało na duszy. Dlaczego im miałoby zależeć? – Powinienem cię zabić. – Wróciłeś po odpowiedzi. Potwór rozluźnił uchwyt. – Kim ty jesteś? – Miałem takie marzenie… – Szaleniec śmiało spojrzał mu w oczy. – Chciałem zobaczyć Wielką Błękitną Jamę. Całe lata strawiłem na badaniach, przeczytałem najrzadsze książki, zdobyłem wiedzę, której nie miał nikt od setek lat. Nauczyłem się, jak widzieć to co ukryte. Ujrzałem wieruchty i obserwowałem je przez długi czas. Podglądałem, jak rzucają klątwy, zastawiają pułapki i kradną to jedno, na czym ofiarom naprawdę zależy. Rodzina, przyjaciele próbowali przemówić mi do rozsądku. Jesteś głupcem, mówili. Szaleńcem. Ściągniesz na siebie nieszczęście, a nieszczęścia są jak choroba i dotykają tych, którzy są wokół. Nie słuchałem ich wtedy. Jestem wolny, mówiłem. Będę robił, co chcę i szedł, dokąd chcę i jeśli zapragnę gonić marzenie, to pobiegnę i nikt mnie nie zatrzyma. I w końcu stało się tak, że stanąłem nad przepaścią, przy schodach wiodących w dół, do Jamy, a strażnik spytał mnie, jaką cenę jestem gotów zapłacić za przywilej zejścia tą drogą. Odparłem, że każdą, gdyż wówczas rzeczywiście byłem o tym przekonany. „Żądam twojego cierpienia.” „Cierpiałem tyle lat, z dala od mojego marzenia”. Spojrzał na mnie wzrokiem bez uczuć i sprecyzował żądanie. „Chcę krwi. Zastanów się dobrze, czy jest to cena, którą jesteś w stanie zapłacić”. Zgodziłem się. Dopiero później dowiedziałem się, co ta zgoda oznaczała. Sprzedałem żonę i syna za przywilej wstąpienia na szerokie stopnie wiodące w dół. Wtedy jednak nic nie wzbudziło moich podejrzeń, nawet to, że strażnik mnie przepuścił, nie uroniwszy ani jednej kropli m o j e j krwi. Podążałem ku Jamie, po schodach z kamienia kruchego jak szczęście, a mimo to trwałego jak czas. Szedłem, rozkoszując się każdą chwilą, gdy na drodze pojawiły się wieruchty. „Nadeszła twoja kolej”. Nie zrozumiałem. Stałem, wpatrując się w ich twarze, gdy jedna z nich wzięła mnie za rękę. „Twoje marzenie. Od teraz należy do Jamy”. Chciałem się wyrwać, ale trzymała mnie mocno. Oparła drugą dłoń na mojej piersi i utkwiła we mnie wzrok… Szaleniec zamilkł, a Potwór ze zdziwieniem spostrzegł, że z oczu mężczyzny płyną łzy. – Co ci pokazała? – Prawdę. – Jaką? – Uwierz mi, to nie ma dla ciebie znaczenia. Wyrwałem się wieruchtom i uciekłem. Biegłem w górę jak Szaleniec, którym w gruncie rzeczy byłem. Wróciłem do domu i ujrzałem lilie, dziesiątki białych lilii leżących na oknach i pod drzwiami. Moi bliscy nie żyli… a ja, mimo że miałem ich krew na rękach, nadal chciałem zobaczyć Jamę. Pragnę tego tak samo jak wcześniej, lecz nie potrafię tam pójść. Nie po tym, co się stało. |