– Wolności. – Masz rację, chłopcze. – Szaleniec zerknął w stronę przytułku, upewniając się, że nadal tam jest. – Możesz zadać swoje pytania. – Znasz klątwę duszy? – Znam. – Skąd? – Pewnie z tej samej księgi co ty, chłopcze. – Kłamiesz. – Kłamię. Prawda nie jest ci do niczego potrzebna. – Nie tobie to osądzać. – Może i nie. – Więc powiedz mi prawdę. – Głupi, zabłąkany chłopcze. Znam ją, bo wieruchty ją znają, bo wiele razy słyszałem, jak wypowiadają przeklęte słowa, chociaż nie po to, by kraść dusze. Bo szukałem ich tak długo, aż znalazłem, bo uczyłem się patrzeć, aż zobaczyłem. – Widziałeś… Jamę? – Nie. Nie i nie pytaj mnie o to. Być może wrócisz tu kiedyś do mnie po następne odpowiedzi. Wtedy być może ci ich udzielę. – Powiedz mi zatem, jak mam rzucić klątwę duszy na siebie? Szaleniec popatrzył na niego ze smutkiem. – Pragniesz niemożliwego. Potwór przez dłuższą chwilę szukał właściwych słów. – Więc rzuć ją na mnie – rzekł. Mężczyzna pokręcił głową. Potarł oczy ze znużeniem i ponownie zerknął na przytułek. – Jeśli rzucę na ciebie klątwę, to nie będzie dobrowolne wyrzeczenie. A przecież chcesz się jej wyrzec, prawda? Potwór przytaknął, zdruzgotany. – Nie ma wyjścia? – spytał cicho. – Nie ma dla mnie ratunku? – Ratunku?! – Szaleniec popatrzył na niego gniewnie. – Nie przyszedłeś do mnie po ratunek. Zapamiętaj to, co ci teraz powiem. Nie ma takiej mocy, która zdolna byłaby ocalić cię przed wieruchtami, jeśli już zdecydują się do ciebie przyjść. Nie ma! Wkroczyłeś na niebezpieczną ścieżkę. Zawróć, póki możesz. Potwór zwiesił głowę. – Nie mogę. Zapadła ciężka cisza. Wiele chmur pognało z wiatrem na spotkanie z horyzontem, zanim Szaleniec odezwał się ponownie. – Słusznie zwą mnie szaleńcem, skoro wierzyłem, że można się skryć przed wolnością. Oto znalazła mnie i znowu każe decydować. Mam ci pomóc, chłopcze? Mam cię pchnąć na tą drogę, żebyś powtórzył moje błędy? Mam to zrobić, łudząc się, że uda ci się to, czego ja nie byłem w stanie dokonać? Mam cię wykorzystać i obserwować, jak walczysz o moje cele? Jeśli ci teraz pomogę, to właśnie tak to się skończy. – Urwał gwałtownie i dodał już znacznie ciszej: – To, czego ty chcesz… to dopiero początek. Potwór milczał. Jego błagalne spojrzenie dało odpowiedź wyraźniejszą niż jakiekolwiek słowa. Szaleniec zamknął oczy. – Jeśli chcesz się wyrzec duszy, chłopcze – powiedział spokojnie – zaprzecz jej. Zaprzecz jej, a zniknie. I tak oto stało się. Potwór zyskał wiedzę, na której mu zależało. Zachwycony powodzeniem, nie spytał o to, o co powinien był. Nie interesowało go, kim był Szaleniec, dlaczego obawiał się wolności oraz na czym polegała jego klęska. Motywy zagadkowego pacjenta przytułku stały się jasne wiele lat później, kiedy setki guzików ozdobiły ubranie Potwora i kiedy dotarł niemal do końca swojej ścieżki. – Wrócisz tu – brzmiało pożegnanie Szaleńca, a wypowiedział te słowa z niezachwianą pewnością. Potwór ledwie go słyszał. Myślami był już daleko, spętany swoim pragnieniem, pogrążony w marzeniach. Bez chwili zwłoki wyruszył za odzyskaną nadzieją. Legendy głoszą, że dawni Mistrzowie Zaprzeczeń byli zdolni doprowadzić do klęski największe armie. Słowami sprawiali, że znikały przedmioty, prawda stawała się fałszem a iluzja rzeczywistością. Szaleniec jako jeden z nielicznych wiedział o ich dokonaniach, a ta wiedza wystarczyła do tego, by pchnąć Potwora do działania. W innym czasie, w innych okolicznościach, Potwór mógłby stać się Mistrzem. Wszystkie krainy drżałyby wtedy na dźwięk jego imienia, albowiem wobec siły Zaprzeczenia ugiąłby się każdy król. On jednak nauczył się tej sztuki tylko w jednym celu; wbrew temu, co się o nim mówi, nigdy nie pragnął potęgi ani absolutnej władzy. Mozolnie i z uporem jął zaprzeczać istnieniu własnej duszy, gdyż chciał zwyciężyć w niewypowiedzianym pojedynku z Dziećmi Jamy. Zaprzeczanie… Nigdy mi nie wyjaśnił, na czym polega. Wiem, że zaczął zachowywać się tak, jak gdyby nie miał duszy, ale do całkowitego wyrzeczenia potrzebne było coś jeszcze, coś, czego nie zdołałam się dowiedzieć. Mogę jedynie zaświadczyć o jego uczynkach. Potwór udał się w kolejną podróż, tym razem bez określonego celu, zostawiając za sobą pierwsze ofiary. Odszukał nauczycieli, gotowych pokazać mu wszelkie możliwe sposoby odebrania komuś życia. Czasem zabijał dla zysku, czasem dla kaprysu, czasem w słusznym gniewie, nigdy nie można było przewidzieć, kogo zdecyduje się oszczędzić, a gdzie urządzi masakrę za jedno krzywe spojrzenie. Ścigały go straże wszystkich miast, królowie najmowali łowców, by dostarczyli im jego głowę. Potworowi udawało się jednak unikać pojmania, tylko kolejne guziki przyozdabiały mu ubranie. W którym momencie takiego życia rzeczywiście stracił duszę? Ile krwi przelał, zanim wreszcie pozbył się tego, co wydawało mu się najcenniejsze? On sam powiadał, że takie drobiazgi, jak określenie dnia czy miesiąca, zatarły się w jego pamięci. Obudził się pewnego ranka w absolutnej ciszy. Sumienie milczało. Dopełnił formuły Zaprzeczenia, tak, jak kazał mu Szaleniec, po czym wykrzyczał w niebo pełne triumfu wyzwanie dla wierucht. Po raz pierwszy w życiu nie czuł strachu, zdjął ciążący nad sobą wyrok i po prostu cieszył się wolnością. W tamtej chwili był niezwyciężony. Niektórzy gubią się, gdy osiągają swoje cele. Nie potrafią radzić sobie z pustką, jaka potem zostaje. Potwór do nich nie należał. Przemierzył cały świat, ciesząc się z każdego zwycięstwa nad wrogiem, jego głód walki i satysfakcji, jaką daje wygrana, był nienasycony. W pewnym momencie, nie wiedząc do końca dlaczego, zaczął dostrzegać rzeczy, których inni zdawali się nie widzieć. Ukradkowe ruchy na granicy postrzegania, wyławiane kątem oka, z czasem stawały się bardziej wyraźne. Wreszcie, pewnego przesyconego zapachem jaśminu wieczoru, na tle nagrzanych słońcem ścian, pośrodku niewielkiego miasteczka, ujrzał wieruchtę. Spojrzał jej w oczy, równie czarne i bezdenne jak jego własne i uśmiech zamarł mu na wargach. Była piękna nieziemską, ponadczasową urodą, przekraczającą wyobrażenia największych malarzy czy poetów. Towarzyszył jej jednak cień, głęboki, niemal namacalny smutek, widoczny w każdym spojrzeniu, w każdym geście, widoczny nawet, gdy unosiła smukłą dłoń i kierowała ją w stronę Potwora. Guziki zastukały rytmicznie, gdy Potwór zrobił jeden, a potem drugi krok, zastanawiając się jakąś częścią umysłu, skąd wzięły się opowieści o oślizłych, ohydnych wieruchtach, skoro miał przed sobą tę wspaniałą istotę. Wtem Dziecię Jamy opuściło ramię i Potwór zatrzymał się, wyrwany gwałtownie z cudownego snu. Wykrzywił twarz w strasznym uśmiechu, na widok którego każdy rozsądny człowiek rzuciłby się do ucieczki i wypowiedział jedno jedyne słowo. – Wygrałem. Wieruchta przeszyła go spojrzeniem, obojętna na wyzywający ton. Wyciągnęła dłoń i ułamała gałązkę z rosnącego obok krzewu. Przykucnęła, oparła jej czubek o ziemię i płynnym ruchem wyrysowała wokół siebie okrąg. Buchnęły błękitne płomienie, otoczyły wieruchtę i zabrały ze sobą, pozostawiając Potwora ze wspomnieniem jej smutnych oczu. Odtąd często widywał Dzieci Jamy. Przechodziły obok, zajęte swoimi tajemniczymi sprawami, nie poświęcając mu większej uwagi. Potwór zastanawiał się z początku, skąd się biorą, dlaczego okradają ludzi i czy można je zabić… Czy potrafią walczyć, co ważniejsze, czy musiały kiedykolwiek walczyć, a jeśli tak, to z kim? Czy są cielesne, czy krwawią? Mijały kolejne dni, tygodnie i w końcu Potwór przywykł do ich obecności. Przestał go dziwić błękit wybuchający na ulicach, aura smutku stała się mniej przytłaczająca, a cierpienie okradzionych nie miało już jakiegokolwiek znaczenia. Niby dlaczego miałoby być inaczej? Czuł się zwycięzcą, czuł się bezpiecznie. I jak wielu zwycięzców, uniósł głowę wysoko, zamiast spojrzeć pod nogi. Przyszły do niego w nocy. Przebywał wówczas w mroźnym kraju, gdzie znów plamił ręce krwią, tym razem za pieniądze. Przyszły w śnieżną noc do zajazdu, w którym spał. Ich obecność wyczuł natychmiast i zareagował instynktownie reakcją kogoś, kto nieraz umykał łowcom głów. Wyciągnął broń, gotowy walczyć, zanim jeszcze zorientował się, do kogo mierzy. Stały przy drzwiach, dwie piękne i smutne wieruchty, spoglądając na niego z budzącym niepokój współczuciem. – Czego chcecie? – spytał Potwór chrapliwie, odpędzając resztki snu. |