Zapadło milczenie – Boisz się i chcesz, żebym poszedł tam zamiast ciebie? – Tak. Nie bacząc na nic, niesiony rozpaczliwym pragnieniem, Szaleniec wyjawił sposób na dotarcie do strażnika. Opisał każdą przeszkodę i każdy niezbędny ruch, a całość wskazówek wydała się Potworowi pewnym rodzajem magicznej formuły. Na koniec zaś starzec rzekł: – Wyrwij im to, co ci zabrały i wróć do mnie. Chcę wiedzieć, jak wygląda Jama. Chcę, żebyś ją zobaczył, skoro ja nie mogę. Chcę, żeby wieruchty choć raz przegrały. – Czy dlatego pozwoliłeś, bym odrzucił duszę? Szaleniec cofnął się o krok, zaskoczony zimnym gniewem pobrzmiewającym w głosie Potwora. – Dlatego mnie okłamałeś i uczyniłeś ze mnie swoje narzędzie? – Ja nie… – Naprawdę jesteś Szaleńcem, skoro myślałeś, że uda ci się kontrolować kogoś takiego jak ja. Nie mogłeś bardziej się pomylić. – Zabijesz mnie? – Na twarzy mężczyzny odmalowało się przerażenie. Potwór wyjął nóż i wykrzywił usta w namiastce uśmiechu. Sięgnął w dół i odciął jeden z guzików, duży, czarny, z zawijanym brzegiem. – Weź to, głupcze. Niech ci przypomina o porażce. Wieruchty cię pokonały. Skradły twoje marzenie, a ja nie zamierzam odzyskiwać go dla ciebie. Odwrócił się i odszedł, spokojnym, miarowym krokiem, chociaż pustka doskwierała mu coraz bardziej, a każda komórka jego ciała wyrywała się do Jamy. Nie mógł jednak działać pochopnie. Formuła Szaleńca wymaga precyzyjnych przygotowań. Jama broni się przed odkryciem i aby do niej dotrzeć, trzeba odrzucić wszystko, co znane, zaprzeczyć zmysłom… a to dopiero pierwszy krok z wielu. Potwór powiedział mi, że jeden drobny błąd wystarcza do tego, by droga zamiast do strażnika, zaprowadziła w inne miejsca, mroczne, niebezpieczne i pachnące krwią. Błagałam go o szczegóły, chciałam, żeby podał mi dokładne brzmienie formuły, na próżno. Są rzeczy, które powinny odejść w zapomnienie, powiedział. Nie potrafiłam i nie potrafię się z tym pogodzić, wtedy jednak nie pozostawił mi wyboru. Ciągnął swą opowieść dalej, a ja mogłam jedynie słuchać tego, co chciał mi powiedzieć. Formuła Szaleńca przywiodła go na skraj przepaści, do schodów wiodących w głąb granatowej ciemności i do strażnika, wieruchty ze sztyletami w dłoniach. Strażnik obrzucił spojrzeniem obnażoną broń Potwora i coś jakby drgnienie leciutkiego uśmiechu odbiło się na jego zastygłej w smutku twarzy. – Chcę zejść do Jamy. – Jaką cenę jesteś gotów zapłacić? – Każdą. – Daj mi krew kogoś, kogo kochasz. – Kocham cię – odparł Potwór i nie czekając wymierzył cios prosto w serce. Wieruchta okazała się zbyt szybka. Uchwyciła ostrze między sztylety, powstrzymując atak. Potwór jednak był na to przygotowany. W ułamku sekundy wysunął ukryty w rękawie nóż, chwycił go mocno i wbił strażnikowi między żebra. – Myślę, że to uczciwa zapłata – stwierdził, patrząc jak z wieruchty uchodzi życie. „Nareszcie”. Słowo odbiło się echem w myślach Potwora, nie głośniejsze niż szept, potem zaś zapadła cisza. Wieruchta była martwa. Potwór schował broń i podniósł jeden ze sztyletów. Przedtem nie miał okazji przyjrzeć się mu z bliska. Rękojeść i ostrze wyglądały zwyczajnie, lecz były jednocześnie gorące i zimne jak lód, parzyły i mroziły aż do kości. Dotyk tej broni sprawiał ból, na skórze jednak nie zostawały żadne, nawet najmniejsze ślady. Potwór starannie owinął sztylet kawałkiem materiału i zatknął za pas. Schody czekały na niego. Wyglądały tak krucho, jak to opisał Szaleniec, szerokie, płaskie stopnie pocięte siateczką pęknięć. Potwór przyglądał się im jak urzeczony, gdy wtem spostrzegł, że to, co wziął za przypadkowe wzory, jest w rzeczywistości odtworzeniem jego życia. Miał pod stopami twarze ludzi, których znał, chodził po miejscach, w których był, ścieliły się przed nim i spływały w dół całe krajobrazy, wspomnienia podróży, krew i księgi, pracodawcy i wrogowie, wieruchty… Podniósł wzrok i spostrzegł, że wokół zrobiło się ciemniej. Granatowa, aksamitna ciemność czekała parę stopni niżej, pochłaniając całe schody. Zaś przed nią stały Dzieci Jamy. – Nie powstrzymacie mnie przed wejściem. – Nie mamy takiego zamiaru – odparła jedna z wierucht. Potwór powoli przeszedł obok nich. Odprowadziły go wzrokiem, ich nieprzeniknione oblicza nie zdradzały żadnych uczuć. Schodził coraz niżej. Jego kostki zatonęły w ciemności, potem ciemność pochłonęła kolana, sięgnęła do piersi, a na końcu otuliła całą sylwetkę. Postąpił jeszcze parę kroków i z lekkim zdumieniem stwierdził, że stoi na równym gruncie. Wzrok nieco przywykł do braku światła i Potwór zaczął rozpoznawać kształty. Stał na początku długiej alei, a po jej bokach ciągnął się szpaler nieregularnych brył. Czy tak właśnie wyglądała Wielka Błękitna Jama? Ciemne, ciche miejsce bez zapachów? – Niemożliwe – szepnął sam do siebie. – Niemożliwe! – powtórzył głośniej. – Masz rację – skądś dobiegł go głos. Jasny, czysty błękit rozlał się dookoła, wzbił pod sklepienie i rozjaśnił całą Jamę niezwykłym blaskiem. Wydobył z mroku prawdę, olśniewającą i migoczącą refleksami światła, połyskującą w tysiącach, setkach tysięcy brył lodu, który nie topniał mimo ciepła. Potwór ruszył przed siebie, stąpając ostrożnie po alejkach błyszczących błękitną mozaiką, opowiadającą dawno zapomniane historie. Już w tym mógłby zatonąć, bez końca oglądając przeszłość, lecz stojące na postumentach bryły fascynowały o wiele bardziej. Każda kryła jedną, najcenniejszą rzecz ukradzioną człowiekowi, zastygłą na zawsze poza czasem, w objęciach błękitnego lodu. Były tam pospolite skarby, pieniądze, pierścienie, korony i naszyjniki, ale były też dziecinne zabawki, lalki i żołnierzyki. Tkwiły tam zwoje pełne mądrych słów, klucze, symbolizujące zabrane domostwa, dziwne, perliste smużki przypominające płynny dym… – Uczucia – głos zaszeptał przy uchu. – Zalety i przywary. Wszystko to, czym ludzie są. Tylko dusz tu nie ma. Ludzie ich nie cenią, a nawet gdyby je cenili, nie mamy prawa zabierać dusz. Potwór zachwiał się pod ciężarem tej prawdy. Całe jego życie, wszystkie plany okazały się niepotrzebne. Zrezygnował z czegoś, czego wieruchty nigdy nie mogły mu zabrać. Pomyślał o tym, co mogłoby być, co mogłoby się stać, o innych ścieżkach, którymi mógłby podążyć… – Idź dalej – głos wyrwał go z otępienia. Powinien iść dalej. Przyszedł tutaj odzyskać swoją własność, przyszedł wygrać z Dziećmi Jamy. Krok za krokiem zagłębiał się w labirynt brył. Mijał koty, psy, ptaki, ukochane i utracone zwierzęta… mijał też ludzi. Kobiety oraz mężczyzn, dzieci, starców, śpiących w lodzie, ukradzionych tym, którzy nie mogli bez nich żyć. – Smutne, prawda? – powiedział głos. Potwór odwrócił się i spojrzał w oczy stojącemu za nim mężczyźnie. Skądś spłynęła na niego pewność, że miał przed sobą tego, który władał Wielką Błękitną Jamą. Trudno jest znaleźć słowa, by opisać kogoś, kto nie powinien już żyć, człowieka wyrzuconego poza czas. Zdumiewająco ludzki, nosił w sobie inność, która sprawiała, że dokądkolwiek by się udał, wszędzie byłby obcy. Dziwna, gwiaździsta blizna szpeciła mu policzek, w kącikach oczu igrały zmarszczki, wnętrza dłoni pokrywały zagadkowe tatuaże… kimkolwiek był przedtem, na pewno nie wiódł spokojnego życia. – Smutne, niesprawiedliwe i niepotrzebne. Władca przyglądał mu się ciekawie. – Nie sądziłem, że komukolwiek z twojego czasu uda się dotrzeć do Jamy. – Nie sądziłem, że będę musiał tu przychodzić. – Ach tak, twój pomysł… Przykro mi, że się pomyliłeś. Nie możemy zabierać dusz. – Dlaczego? – Czy warto pytać, jeśli wiadomo, że nie można liczyć na całą prawdę? – Władca przekrzywił lekko głowę. Po jego twarzy błądziły błękitne refleksy odbitego światła. – Warto. Dlaczego nie możecie kraść dusz? – Bo wszystko zaczęło się od rzucenia klątwy duszy… chociaż nie, zaczęło się już wcześniej, ale to klątwa duszy uruchomiła łańcuch zdarzeń, który doprowadził do powstania Wielkiej Błękitnej Jamy. Niczego więcej się nie dowiesz. – Kim ty jesteś? – Czy to ważne? Zamiast tracić czas, zacznij lepiej szukać. Przyszedłeś tu w końcu wyrwać nam to, co utraciłeś. |