powrót; do indeksunastwpna strona

nr 06 (CXXVIII)
lipiec-sierpień 2013

Katana zamiast pazurów
James Mangold ‹Wolverine›
Po seansie „X-Men Geneza: Wolverine” wołałem „Rosomaku, naostrz pazury!”. Może ta prośba nie została do końca spełniona, ale „Wolverine” jest filmem o klasę lepszym od „Genezy” (na którą zresztą patrzę dziś dużo mniej przychylnie niż w trakcie premiery).
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
‹Wolverine›
‹Wolverine›
Wolverine nie miał wielkiego szczęście do ekranizacji. Co prawda w trylogii „X-men” był jednym z motorów napędowych fabuły i spośród całej gromady mutantów stał w pierwszym szeregu, a później doczekał się własnych przygód, to jednak ciężko nazwać te występy adekwatnymi do potencjału postaci. Rosomak to bez dwóch zdań jedna z gwiazd stajni Marvela i jedna z najciekawszych postaci z tego uniwersum. Bez wielkiej przesady można powiedzieć, że (prawie) nieśmiertelny i niezniszczalny facet, który walczy ze swoją zwierzęcą stroną to postać co najmniej równie ciekawa, co pewien bajecznie bogaty psychol nakładający po nocach strój nietoperza.
Niestety, pomijając środkową część trylogii o X-drużynie, dręczące Rosomaka koszmary były co najwyżej sygnalizowane, albo łopatologicznie wykładane. Czy to z powodu scenariusza (w pierwszych „X-menach” mieliśmy jednak kolektyw bohaterów i co najmniej równie „pierwszoplanową” postać Rogue), czy zwyczajnie braku talentu twórców („Ostatni bastion” i „Geneza”), jego historia nie była w stanie poruszyć widza. Inaczej jest w „Wolverine”, którego twórcy, podobnie jak przy „Genezie” sięgnęli po klasyczny oryginał komiksowy. W pierwszej odsłonie solowych przygód Rosomaka podstawą był opowiadający o wszczepianiu adamantium „Weapon X” Barry’ego Windsor-Smitha, a tym razem rozgrywający się w Japonii „Wolverine” Chrisa Claremonta i Franka Millera. Różnica taka, że tym razem się udało. I nie chodzi tu o jakąś wyjątkową wierność komiksowemu pierwowzorowi, bo film dość swobodnie traktuje materiał źródłowy.
Logan, zdruzgotany po stracie Jean Grey w „Ostatnim bastionie”, wiedzie żywot pustelnika włócząc się po górskich ostępach, dręczony przez powracające koszmary ze swoją rudowłosą miłością w roli głównej. W takim stanie odnajduje go Yukio, niepozorna Japonka na usługach Yashidy, obecnie śmiertelnie chorego magnata technologicznego, a onegdaj, w czasie drugiej wojny światowej, żołnierza, którego Wolverine uratował od śmierci w Nagasaki. Yashida posyła po Logana by pożegnać się przed śmiercią ze swoim dawnym dobroczyńcą – przynajmniej tak brzmi oficjalna wersja zaproszenia. Gdy Rosomak z wielkimi oporami decyduje się przybyć do Kraju Kwitnącej Wiśni, wszystko oczywiście okazuje się mieć drugie dno. Dość powiedzieć, że wokół Mariko – wnuczki Yashidy – kręcą się interesy jej dziadka, ojca, japońskich polityków, yakuzy, tajemniczych ninja, a także zmutowanych naukowców. A Wolverine, zgodnie z komiksem, traci dla Mariko głowę… i nie tylko.
Jedną z zalet filmu Jamesa Mangolda jest – idąc tropem Batmana – osłabienie bohatera, uczynienie go bardziej ludzkim. Logan po śmierci Grey jest zdewastowany psychicznie, a w trakcie rozwoju fabuły traci też swoją przewagę fizyczną – zaczyna krwawić, a jego rany nie goją się. Oczywiście taką postać, borykającą się ze swoimi słabościami, szukającą siły do podjęcia działania, a przede wszystkim próbującą odnaleźć sens swoich poczynań, ogląda się ciekawiej niż niezniszczalnego superbohatera. Drugim jasnym punktem jest sceneria. Logan swojego „ja” szuka wśród potomków samurajów, którzy traktują go jak „ronina” bez honoru – choć ostatecznie to Rosomak okazuje się, rzecz jasna, najbardziej niezłomny, honorowy i odważny. Takie połączenie to poniekąd samograj, bo jak słusznie zauważył w latach 80-tych Claremont, Logan ma w sobie rzeczywiście dużo z ronina.
Nie znaczy to, że „Wolverine” całkowicie uniknął mielizn. Niestety film Mangolda ma też trochę braków zarówno koncepcyjnych i scenariuszowych jak i realizacyjnych. Osadzenie fabuły w japońskim kontekście robi filmowi dużo dobrego, ale też ma się w trakcie seansu poczucie niewykorzystania w pełni kryjącej się za scenerią mitologii. Może dlatego, że „ronin” to pojęcie pasujące przede wszystkim do komiksowego Wolverine’a, który równie często co z X-Menami podążał własną, bardzo bolesną ścieżką. W filmowym uniwersum to odrzucenie i niezależność nie zostały wygrane w pełni, lub przedstawione były nieumiejętnie. Wolverine Jackmana wzbudza przede wszystkim sympatię, może trochę również współczucie, ale jego pozytywny charakter nigdy nie wzbudza wątpliwości – jest oczywiście postacią tragiczną, ale niespecjalnie ambiwalentną moralnie. Mówiąc wprost: filmowy Rosomak jest zbyt łagodnym drapieżnikiem. Nic w tym dziwnego, ograniczenia PG-13 wymagają choćby takich scen jak basen pokazany w scenie upadku złoczyńcy, wyrzuconego przez Logana z wieżowca. A przecież historia walki o ukochaną prowadzonej przez człowieka, który nie ma nic do stracenia, aż się prosi o mocniejsze akcenty. Tymczasem zachowawczość widać nawet w scenach walk – pazury gdzieś znikają, a ciała padają poza kadrem. Pod tym względem „X2” (zwłaszcza w scenie szturmu żołnierzy Strykera na szkołę Xaviera) wciąż góruje, pokazując Wolverine’a takiego jak w komiksach: zabójczo skutecznego i bezwzględnego, by nie powiedzieć – dzikiego…
Na szczęście scenariusz ma więcej jasnych stron niż ciemnych. Podobać się może choćby subtelny wątek miłosny, czy prowadzenie fabuły tak, że stopniowo, wraz z Loganem odkrywamy koligacje i interesy wszystkich stron. Co prawda na drugiej stronie szali należy położyć sporo głupotek zwłaszcza w trzecim akcie i związanych z postacią tajemniczej Viper – wziętej chyba z nieco innej bajki. Należy to prawdopodobnie złożyć na karb gatunkowych oczekiwań – w końcu filmowi o superbohaterach i mutantach należy się trochę udziwnień, a widowiskowość ma zawsze pierwszeństwo. Ta ostatnia, choć na szczęście nie przytłacza fabuły, jest zresztą na bardzo dobrym poziomie: choreografia walk jest naprawdę niezła, kadrowanie scen ze skrytobójczym łucznikiem cieszy oko, a sceny na pociągu Shinkansen to jeden z ciekawszych pomysłów na kreatywne wykorzystanie scenerii w kinie akcji. Zresztą „Wolverine” to ciekawy przypadek we współczesnym w kinie rozrywkowym: elementy tradycyjne, takie jak choreografia walk czy fizyczność bohatera (ciężko oprzeć się wrażeniu, że Jackman z filmu na film robi się coraz bardziej posągowy…), są na zdecydowanie lepszym poziomie niż efekty komputerowe, wyraźnie nie pierwszej świeżości.
Mając w pamięci nieudaną „Genezę” nowy „Wolverine” jawi się jako bardzo miłe zaskoczenie i daje sporo frajdy z seansu. Szkoda tylko, że Rosomak wciąż ma nieco stępione pazury i twórcom zabrakło odwagi, by pójść na całość. Mam nadzieję, że nadrobią to Bryan Singer i Matthew Vaughn w „Days of Future Past”, spinających w jedną linię fabularną wątki wszystkich X-filmów, gdzie Wolverine ma być – rzecz jasna – jednym z pierwszoplanowych bohaterów.



Tytuł: Wolverine
Tytuł oryginalny: The Wolverine
Dystrybutor: Imperial CinePix
Data premiery: 26 lipca 2013
Reżyseria: James Mangold
Zdjęcia: Amir Mokri
Rok produkcji: 2013
Kraj produkcji: USA
WWW:
Gatunek: akcja, SF
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

130
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.