powrót; do indeksunastwpna strona

nr 06 (CXXVIII)
lipiec-sierpień 2013

Apokalipsa według Guillermo del Toro
Guillermo del Toro ‹Pacific Rim›
„Istnieją dwa wspaniałe gatunki filmowe – jeden to filmy o wielkich potworach, a drugi… filmy o wielkich robotach” – mówił przed premierą swojej najnowszej produkcji Guillermo del Toro. Biorąc pod uwagę, że nakręcił jeden z najlepszych letnich blockbusterów ostatnich lat, trudno nie przyznać mu racji.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
‹Pacific Rim›
‹Pacific Rim›
Zrobienie dobrego wakacyjnego filmu nie jest, wbrew pozorom, łatwe. Gigantyczny budżet (w wypadku „Pacific Rim”: 190 milionów dolarów, a to i tak nie rekord) i oczekiwania wytwórni, która – co oczywiste – chce tę kwotę odzyskać z nawiązką, przekładają się na różnego rodzaju ograniczenia, którym musi się poddać reżyser. Dlatego też letnie blockbustery rzadko są filmami oryginalnymi lub zaskakującymi. Producenci wymagają zwykle sprawdzonych schematów, nawiązujących w dodatku do czegoś, na czym nie da się stracić – do znanego komiksu, serialu, ewentualnie do popularnej powieści; żądają też rozpoznawalnych bohaterów i czytelnej, pozbawionej interpretacyjnych zawiłości fabuły. Ciężko w tym gatunku o jakąkolwiek rewizję czy rewolucję. I del Toro nie stara się jej przeprowadzić.
W jednym z wywiadów reżyser opowiadał, że dzięki „Pacific Rim” chciał przypomnieć sobie na chwilę, jak to jest znowu mieć jedenaście lat i szczerze cieszyć się z bezpretensjonalnej kinowej rozrywki. Jego film nie próbuje być niczym więcej niż szalenie spektakularnym i niewyobrażalnie efektownym widowiskiem dla dzisiejszych trzydziestolatków, którzy dwie dekady wcześniej modlili się do wiszącego na ścianie plakatu z T-Rexem. Ale „Pacific Rim” – choć niepozbawiony wad – jest jednocześnie filmem urokliwym, angażującym i najzwyczajniej w świecie szczerym, wolny od tego okrutnego cynizmu, który charakteryzuje choćby kolejne części „Transformerów”, wypluwane co kilka lat przez Michaela Baya.
Bohaterowie to chodzące klisze, traktowane jednak przez reżysera z rozbrajającą czułością. Na pierwszym planie mamy niepokornego bohatera z traumą (Charlie Hunnam) i sympatyczną Azjatkę (Rinko Kikuchi), dla której walka z potworami stanowi szansę na przeprowadzenie prywatnej zemsty. Partnerują im postacie skrojone według równie rozpoznawalnych hollywoodzkich szablonów: posągowy dowódca, wygłaszający przepełnione patosem tyrady (Idris Elba), dwóch szalonych naukowców (Charlie Day i Burn Gorman) i ekscentryczny handlarz organami pokonanych stworów (Ron Perlman w soczystym epizodzie). I chociaż momentami aż prosi się o nieco inne, mniej klasyczne rozłożenie akcentów czy bardziej zaskakujące poprowadzenie fabuły (ta jest bowiem aż nader przewidywalna), to kiedy rozpoczyna się akcja, przestaje to mieć znaczenie.
„Pacific Rim” to jeden z najbardziej spektakularnych filmów w całej historii kina. I mówię to z pełną odpowiedzialnością. Nie chodzi nawet o poziom efektów specjalnych (twórcy pozwalają sobie w tej kwestii na pewne ułatwienie, większość scen akcji rozgrywa się bowiem w nocy), ale o ciężar pojedynków i sposób, w jaki del Toro filmuje poszczególne starcia. Oto gigantyczne roboty (jaegery) tłuką się z gigantycznymi potworami (kaiju). Te pierwsze kroczą majestatycznie po dnie oceanu, idąc na spotkanie z nieznanym (filmowe kaiju ciągle bowiem ewoluują); te drugie niszczą miasta z taką łatwością, jakby chodziło o przewrócenie budowli z klocków. Guillermowi Del Toro udało się osiągnąć rzecz niezwykłą – pojedynki między tymi absurdalnie ogromnymi konstrukcjami z pikseli nie wyglądają ani trochę sztucznie, CGI prawie w ogóle nie widać. Od pierwszej do ostatniej sceny czuje się każde uderzenie monstrualnie wielkiej łapy potwora i równie przytłaczającej mechanicznej łapy robota. Kiedy w jednej ze scen kierowany przez głównych bohaterów jaeger bierze do ręki statek, by okładać nim atakującego kaiju, trudno nie podskoczyć z wrażenia.
Mimo wielkości „Pacific Rim”, Guillermo del Toro udaje się złożyć autorski podpis gdzieś na marginesie głównego widowiska. Jego rękę widać w poszczególnych kadrach, skomponowanych z niezwykłym wizualnym wyczuciem i dbałością o detale, a także w filmowym bestiarium, reprezentowanym przez potwory, które wyglądają jak połączenie klasycznych japońskich kaiju ze stworami opisanymi przez H.P. Lovecrafta (del Toro jeszcze do niedawna planował ekranizację „W górach szaleństwa” tegoż). Z kolei w najlepszej – a w każdym razie najbardziej emocjonalnej – scenie filmu del Toro pokazuje demolkę z perspektywy nieświadomego wagi wydarzeń dziecka, co przywołuje skojarzenia z „Labiryntem Fauna”, opus magnum reżysera.
Widać w tym wszystkim bezgraniczną miłość do kina i szczerą chęć wywołania w widzach zachwytu. Jestem pewien, że lepszego blockbustera w tym roku nie będzie.



Tytuł: Pacific Rim
Dystrybutor: Warner
Data premiery: 12 lipca 2013
Reżyseria: Guillermo del Toro
Scenariusz: Travis Beacham
Rok produkcji: 2013
Kraj produkcji: USA
Gatunek: akcja, przygodowy, SF
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

124
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.