– Jestem jednym z dobrych ludzi – powiedział pan zamku. – Nie zabijam, nie kradnę, pozostaję wierny żonie. Żyję tak, jak trzeba żyć. Mówią jednak, że ty każdemu potrafisz mądrze doradzić. Powiedz, proszę: czy jest coś, co powinienem zrobić, aby być jeszcze lepszym człowiekiem? Mądry czarownik pogładził długą brodę i milczał długo, zanim trzy razy zaklaskał w dłonie. Służący, który mu towarzyszył, wyszedł do komnat czcigodnego gościa, aby niebawem powrócić ze wspaniałym zwierciadłem w rzeźbionej ramie. – Oglądaj w nim swoją twarz, panie, w blasku świtu – rzekł darczyńca – a poznasz prawdę, której istnienia nigdy byś nie podejrzewał. Nie możesz jednak patrzeć w inne lustra, a w zaklętym zwierciadle musisz przeglądać się coraz rzadziej. Najpierw odczekaj dzień, następnie dwa, później trzy, cztery, pięć. W ten sposób musi minąć rok, aby prawda w tobie dojrzała. Zaciekawiony rycerz postąpił zgodnie z tą radą i rozkazał, aby pozostałe zwierciadła wyniesiono z jego komnat. Zaraz po przebudzeniu obejrzał się w czarodziejskim lustrze. Potem zwierciadło maga przez cały dzień i całą noc spoczywało bezpiecznie za kunsztowną szkarłatną zasłoną, aby po nastaniu brzasku ponownie przyjąć na siebie spojrzenie władcy zamku. Następnie rycerz odczekał dwa dni, później trzy, cztery, pięć. Żadna prawda nie wyłaniała się jednak spoza nieskazitelnego szkła. Nie minął nawet miesiąc, nim cierpliwość młodego rycerza zaczęła topnieć jak wiosenny śnieg. Rozżalony porzucił wskazówki mądrego czarodzieja. Już wkrótce nie spotykał się ze zwierciadłem jedynie o poranku, lecz także w południe i wieczorem, a z czasem zaczął spędzać przed lustrem długie godziny. Zapatrzony w siebie, ostatecznie przestał myśleć o swoich ziemiach. Trzeba było tragedii, by mężczyzna się opamiętał. Jego żona nie mogła znieść tego, że władca tak zaniedbuje poddanych. Wiele razy pomiędzy małżonkami dochodziło do kłótni, ale żadna nie mogła się równać z tą, która miała miejsce owego feralnego dnia. Policzki mężczyzny były czerwone od gniewu, a usta jego żony wydęte w pogardzie. Kiedy zaczął na nią wrzeszczeć, uderzyła go w twarz, a on odpłacił jej tym samym. Przewróciła się i jej głowa uderzyła w zdobioną podstawę zwierciadła. Razem ze strumykiem krwi ze skroni kobiety wypłynęło również życie. Tamtego dnia rycerz postanowił zniszczyć wszystkie lustra w zamku. Wielkie zwierciadła w złotych ramach, podręczne drobiazgi dam dworu, a nawet szkło, w którym przeglądali się goście golibrody – wszystkie te przedmioty nakazał znieść na dziedziniec i własnoręcznie rozbił każdy z nich. Następnie pan zamku pozostawił oniemiałe sługi i udał się do swoich komnat, gdzie znajdowało się pierwsze i ostatnie zwierciadło. Zerwał zasłonę i podniósł zakrwawioną prawą pięść, aby niszczycielskim ciosem roztrzaskać szkło w setki tysięcy drobin. Jakież było jednak zdumienie młodego rycerza, kiedy zobaczył, że za zasłoną kryje się pustka. Następnego dnia człowiek, który patrzył w lustro, na zawsze opuścił twierdzę, pozostawiając ją w rękach pierworodnego syna. I ruszył w świat, mądrzejszy i smutniejszy niż kiedykolwiek. Szedł długo, aż na zawsze zniknął z oczu dawnych poddanych. Nigdy już do nich nie powrócił. Tak powiadają, ale… …ale właśnie wtedy mój wzrok przez przypadek znów zatrzymał się na świecy. Później powędrował niżej, w stronę wosku, już od jakiegoś czasu zbierającego się na dłoni mej przewodniczki. Rozpalonego, gorącego, bolesnego… lecz nie dla niej. Kiedy dziewczyna zobaczyła, w jaki sposób się w nią wpatruję, przestała mówić. Wzięła głęboki oddech i przez kilka uderzeń serca oboje staliśmy w milczeniu. A potem zdjęła maskę. Coś w mojej głowie zakrzyczało. W końcu pojąłem, dlaczego w miasteczku śmiechu nosi się maski, zakrywa ciało ubraniem i obficie maluje twarze. Potem miałem wyobrażać sobie chorych, których ciało z wolna szykowało się do śmierci, przez co tracili czucie w palcach, stopach, dłoniach. Teraz jednak widziałem ją. Oczy miała niebieskie, nietknięte, a wargi czyste, czerwone, ale jej nos i policzki były ruiną. Gdyby najmarniejszy garncarz ulepił tę twarz z podłej gliny, nie mogłaby obudzić we mnie większego wstrętu i grozy. Czy przeklinała moment, w którym zobaczyłem ją taką, jaką była naprawdę? A może go błogosławiła? – Teraz już będziesz mógł zrozumieć, czemu opowiadamy historie – powiedziała. – Nie wiemy, ile zostało nam czasu. Przed śmiercią chcemy… Czego chcieli? Tego nigdy się nie dowiem, bo strach o życie wziął nade mną górę. Nie mogłem dłużej patrzeć w twarz dziewczyny; cofnąłem się, odwróciłem i uciekłem. Z trudem znalazłem w ciemności drzwi pierwszego wozu, a potem pobiegłem ile tchu w piersiach. Tym razem ktoś musiał to zauważyć, ale nikt mnie nie gonił. Przez wiele następnych nocy budziłem się z krzykiem i wyciągałem lewą dłoń do płomienia świecy, żeby sprawdzić, czy wciąż jestem sobą. Do miasteczka śmiechu nigdy już się nie zbliżyłem, nawet gdy jego umierający mieszkańcy usunęli ogrodzenie i wsiedli na wozy, aby ponieść swoje historie dalej, zanim i one zginą. Nie wiem, czy jestem odważnym człowiekiem, ale wówczas… wówczas na pewno nim nie byłem. Kiedy uczeń skończył mówić, zapanowała cisza. Nawet drzewa myślały o tym, co powiedział. Młodzieniec zamknął oczy, lecz otworzył je w końcu, by spojrzeć w twarz mistrza. – Dziękuję ci – powiedział wtedy mężczyzna. – To była piękna opowieść. Bolesna, lecz piękna. Uczeń zamrugał, zaskoczony; nigdy wcześniej nie otrzymał takiej nagrody. Może dlatego nie był w stanie powstrzymać się od pytań dłużej niż przez krótką chwilę. – Mistrzu, mówiłem tak, jak kazało mi serce, ale sam tego wszystkiego nie rozumiem. Dlaczego… dlaczego trędowaci w miasteczku śmiechu opowiadali sobie wszystkie te historie? Czemu było to dla nich takie ważne? Starszy mężczyzna wstał, skrzyżował ręce na piersi i spojrzał w ogień. Nie patrzył już dłużej na ucznia. Młodzieniec wstał również, by po chwili nerwowo przestąpić z nogi na nogę. Czy powiedział coś niewłaściwego? Czy właśnie zawiódł opiekuna, który jeszcze przed chwilą udzielił mu pochwały? – Może z tego samego powodu, z którego ty opowiedziałeś swoją historię mnie – odezwał się w końcu mistrz. Mówił cicho. – Ty przecież także nie wiesz, ile zostało ci czasu. A czy umiesz już określić, którym z rycerzy jesteś? Uczeń poczuł złość, napływającą do ust gorzką strugą. – Czy mogę być kimś, kto nie istnieje? Czy mogę być postacią z opowieści?! Mistrz tylko pokręcił głową. – Czy możesz być kimkolwiek innym? Chłopiec ponownie otworzył usta, ale mężczyzna nie pozwolił sobie przerwać. – Dosyć tego! – Pierwszy raz podniósł na ucznia głos. – Obaj zapominamy o naszych zasadach. Sam miałbym ochotę zapytać, czy twoja opowieść jest prawdziwa. Ale reguły są inne, prawda? Istotnie, przypomniał sobie nagle młodzieniec. To jest pytanie, którego żaden z nas nie może zadać. Nie wolno nam rozmawiać o tym, czy opowiadane historie rzeczywiście się zdarzyły, czy może są dziełem wyobraźni. Nie możemy nigdy brać tego pod uwagę. Właśnie na takich warunkach mistrz przyjął mnie do siebie. – Prawda – odrzekł więc po prostu. Parokrotnie odetchnął głęboko, żeby się uspokoić, a następnie pochylił się w stronę ogniska, aby ogrzać twarz i dłonie. Mistrz zrobił podobnie. A kiedy obaj trwali przy ogniu, uczeń zatopił się w myślach o tych wszystkich opowieściach, które jeszcze na niego czekają. Jeśli czekają. Warszawa, kwiecień 2013 roku Jeszcze przed publikacją opowiadanie miało kilkoro czytelników, którzy dzielili się życzliwymi uwagami: Wojtka Szymczaka, Bartka Dawidowskiego, Martę Górecką, Bartka Łopatkę. Serdecznie im dziękuję. |