Po sześciu tomach „Malazańskiej Księgi Poległych” Erikson po raz pierwszy napisał powieść, która w znaczący sposób odstaje od całej reszty i to nie tematycznie (jak było w „Przypływach nocy”), ile jakościowo. Choć „Wicher śmierci” jest równie obszerny co cała reszta cyklu, choć z pozoru dzieje się tam wiele, choć mamy całkiem zgrabne połączenie kilku wątków, to jednak całość prezentuje się monotonnie i dotarcie do interesującego „mięcha” fabularnego zajmuje zdecydowanie zbyt wiele czasu.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Łowcy kości” dawali pewien przedsmak tego, co wydarzy się w tomie siódmym, głównie poprzez połączenie fabularnych elementów Letheru i Tiste Edur z całą malazańską częścią serii. Jednocześnie wyjaśnia się, gdzie i kiedy tak naprawdę rozgrywały się wydarzenia z „Przypływów nocy”. Jak się okazuje, wcale nie było to tak daleko w czasie i przestrzeni jak sugerowałem w mojej recenzji. Mamy dzięki temu okazję spotkać się raz jeszcze z Teholem, jego lokajem, stopniowo popadającym w coraz większe szaleństwo Rhualdem i innymi znajomymi, jednocześnie śledząc losy Skrzypka i całej malazańskiej armii pod dowództwem Przybocznej. Ale czy oni jeszcze są malazańską armią? I jaki cel miała cała podjęta przez ich głównodowodzącą wyprawa? Na te pytania nie znajdziemy odpowiedzi w tym tomie, stąd właśnie połączenie tych elementów uznaję za niezbyt zadowalające mnie jako czytelnika. Po raz kolejny Erikson odkłada udzielanie nam konkretnych odpowiedzi na tom kolejny, licząc zapewne, że w międzyczasie o naszych pytaniach zapomnimy. Książkę podzielono całkiem zgrabnie na dwie części: w pierwszej czytamy tylko i wyłącznie na temat wydarzeń rozgrywających się w Letherze. Wielcy wojownicy złapani przez flotę Edur dotarli już do stolicy, więc ponownie będziemy czytali o bezpośrednich zachowaniach Karsy czy przedzierali się przez monologi zagubionego Icariuma. Nie można tu zbytnio mówić o szoku kulturowym – jedyną postacią zdającą się zwracać uwagę na takie niuanse społeczne jest Samar Dev, uważna obserwatorka, wiedźma i towarzyszka Karsy. Sam Telebor, w znany nam już „barbarzyński” sposób jest gotów do walki o wolność zarówno samego siebie, jak i innych, stając się (podobnie jak Icarium) jedną z ostatnich nadziei Letheru na pozbycie się tyranii Rhualda. O wiele więcej miejsca poświęcono jednak losom samego imperium i tego, co stało się z nim po podboju przez Edur. Początkowo wręcz można odnieść wrażenie, że Erikson zaserwuje nam przegadaną opowieść o totalitarnym systemie, w którym prawdziwą władzę zdobywa i utrzymuje aparat represji (reprezentowany tu przez Obrońców Ojczyzny). Tymczasem, choć to faktycznie jeden z wiodących wątków, jest on zaledwie jednym z wielu elementów skomplikowanej mozaiki wydarzeń rozgrywających się w podupadającym państwie. Ciekawie nakreślona jest bowiem pozycja Edur w społeczeństwie, które podbili, ale w którym jednocześnie sami stali się niewolnikami obcych praw i zasad. Elementy tych zmian było można dostrzec w tomie poprzednim, tu jednak wychodzą one na wierzch z całą jaskrawością. I właśnie z tym porządkiem społecznym walczy na swój sposób Tehol Beddict przy pomocy swego niezastąpionego lokaja Bugga. Trzeba jednak przyznać, że ich relacja, wprowadzająca pewienkoloryt do „Przypływów nocy”, stała się w „Wichrze” cokolwiek męcząca. Zapewne nie lada wpływ na to miało poznanie prawdziwej tożsamości Bugga, a także, jakby nie było, zdecydowanie poważniejsza sytuacja Letheru oraz całego świata. Nie żeby dialogom brakowało jakiejś szczególnej potoczystości, gier słów czy przekomarzania się, ale wszystko to wydaje się być wciśnięte jakby na siłę. Co z Malazańczykami? Ich przybycie i powolna, acz nieubłagana ofensywa z użyciem niewielkich oddziałów piechoty morskiej okazuje się bardzo poważnym błędem strategicznym. W rezultacie tych błędów Przybocznej cierpią nasi ulubieni szeregowi żołnierze: drużyny Skrzypka, Helian i Geslera, nowi i starzy bohaterowie, o których czasami dowiadujemy się więcej, a czasem okazują się po prostu przelotnym akcentem. Nie da się ukryć, że największe wrażenie robi historia Dzioba, głupiego maga, którego umiejętności okazują się zbawienne dla całej armii. W tym przypadku, choć towarzyszyliśmy już tym i innym żołnierzom wielokrotnie, ich ciągłe potyczki słowne, docinki i dialogi nadal mają w sobie jakiś rodzaj świeżości. Być może dlatego, że (w przeciwieństwie do Tehola i Bugga) towarzyszy temu jakaś akcja, niekiedy wyjątkowo krwawa, bo wstrząsacze i przebijacze idą w ruch nad wyraz często. Są też wątki jak gdyby poboczne, które nie mają większego związku ani z jedną, ani drugą stroną konfliktu. Tak jest w przypadku Czerwonej Maski i towarzyszącego mu (dość niespodziewanie) Toca Młodszego. Wydaje się, że ów konflikt równinnych plemion z Letherem nie wprowadza nic do fabuły. Owszem, kończy się dość smutnym akcentem, niemniej jednak… Tego samego nie można powiedzieć o wędrówce Szybkiego Bena, Onraka i Feara czy podróży Silchasa, Udinaasa i Seren. Choć nie mamy do czynienia z odosobnionymi wątkami i powiązania między poszczególnymi elementami powieści są (nawet jeśli na ich pokazanie musimy czekać dłużej niż byśmy tego chcieli), to jednak całość wydaje się nieprzemyślana (wyjątkowa rola pełniona przez Toca, który przecież pojawiał się w całym cyklu bardzo sporadycznie i bez jasno określonej roli). Przynajmniej nie do takiego samego stopnia, jak tomy poprzednie. Nie jest to może jeszcze upychanie na siłę zakończeń pewnych historii, które domagały się domknięcia, ale zdecydowany spadek formy w porównaniu z wcześniejszymi tomami.
Tytuł: Wicher śmierci Tytuł oryginalny: Reaper’s Gale Data wydania: 19 lipca 2013 ISBN: 978-83-7480-365-6 Format: 880s. 165×230mm Cena: 59,– Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 60% |