W ostatniej już relacji z zakończonego w niedzielę 13. Festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty, recenzujemy film zamknięcia – nagrodzony w Berlinie „W imię...” oraz czarujący „Smak Curry”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W IMIĘ… (REŻ. MAŁGORZATA SZUMOWSKA) To, co nie powiodło się Tomaszowi Wasilewskiemu w „Płynących wieżowcach”, udało się Małgorzacie Szumowskiej. Reżyserka stając na przeciw społecznym kontrowersjom i uprzedzeniom zrobiła mały krok ku ich zwalczeniu, przysłowiową motykę zostawiając młodszemu koledze. „W imię…” jest dla polskiego kina niczym „Filadelfia” dla Amerykanów dwie dekady temu. Pierwszym małym kamyczkiem, rzuconym jednak na tyle silnie, że jest wstanie poruszyć niewidzialną barierę tabu w temacie homoseksualizmu na polu rodzimej kinematografii. Szumowska wzbrania się jednakże przed ostrym atakiem zdając sobie sprawę, że widz jak i człowiek do nowych realiów przyzwyczajać będzie się powoli. Znakomite czucie tej poza filmowej rzeczywistości widać w jej filmie. Dlatego w „Imię…”, nawet jeśli pozostawia pewien niedosyt, bezsprzecznie można uznać za jeden z najważniejszych polskich filmów ostatnich lat. Adam jest księdzem w małej parafii. Podczas kazań mówi o rzeczach prawdziwych, na co dzień jest osoba otwartą i pomocną. Wraz z lokalnym nauczycielem prowadzi ognisko dla trudnej młodzieży z poprawczaka. Są jednak pewne uczucia w głowie Adama, których nie udaje się zdławić pracą, nocnym joggingiem, alkoholem ani słowem bożym. Emocje, choć autentyczne i szczere, nie pasujące w żaden sposób do noszonej sutanny. Szumowska prowadzi historię delikatnie, przenika subtelnie charaktery bohaterów bez potrzeby cechowania ich brutalną wybuchowością. Kreując sielankową atmosferę oswaja nas z tym czego nie zauważamy od razu, a od początku czai się gdzieś pod skórą. Dlatego w przedstawianiu Adama widzimy człowieka dobrego i uczynnego, by obracając jego sekret w stronę widza nie przekreślić go jako osobę, i dać szansę na jakiekolwiek zrozumienie. Argumentacyjnie „W imię…” nie prowadzi szermierki ze świętościami. Choć momentami podważane są dogmaty, to tylko na tyle, na ile pozwala rzeczywistość. W poruszaniu się po temacie tabu dotyka się go z różnych stron, lecz ledwie do miejsca pozwalającego na stworzenie płaszczyzny do dalszych rozważań, niekoniecznie podejmowanych już w filmie. Dlatego homoseksualizm u duchownego to przez długi czas wątek drugorzędny. Trudny i bolesny, lecz w pewien sposób naturalny. Tłumiony ze wszystkich sił, lecz wciąż obecny. Mimo że łatwo zarzucić Szumowskiej w owym ujęciu brak ryzykanctwa, to należy pamiętać, że jako jedna z pierwszych kieruje oczy widza w zakazane miejsca, na które jeszcze do niedawna polskie kino nie chciało patrzeć. Rzucony kamień choć toczy się powoli – miejmy nadzieję – z czasem porwie kolejnych rodzimych filmowców do odważniejszej twórczości. Na lawinę czas już najwyższy.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
SMAK CURRY (THE LUNCHBOX, REŻ. RITESH BATRA) Nawet jeśli „Przez żołądek do serca” to wyświechtany frazes, których w „Smaku curry” nie brakuje, to mieszanka czarującego klimatu, szczypty romantyzmu i zabawnego uroku sprawiają, że filmowe danie wprost z Indii chciałoby się spożywać jeszcze długo po skończonym seansie. Dla wdowca Sajanna życie dawno straciło smak. Odmierzane tymi samymi czynnościami, ciągnie się leniwie. Praca za biurkiem, przerwa obiadowa, samotna jazda w zatłoczonym pociągu, papieros na domowym tarasie. Perspektywa wcześniejszego przejścia na emeryturę i opuszczenia dusznego Mumbaiu, także nie rzuca na nudną egzystencję za dużo pozytywnego światła. Lecz wszędzie tam, gdzie wszystko wydaje się być uporządkowane aż do bólu, najmniejsza zmiana może być zbawienna. Nawet jeśli stoi za nią przypadek. Gdy pewnego dnia zamiast tradycyjnego kalafiora Sajaan dostaje za pomocą fascynującego i unikalnego systemu Dabbawala – dostaw obiadów dla pracujących Hindusów - menażkę kipiącą od smaków i potraw, na jego twarzy pierwszy raz widzimy zaskoczenie. Pojemnik wypełniony jest jednak czymś więcej niż tylko smakowitymi daniami. Przygotowująca je dla swojego męża Ila, marzy by za ich sprawą na nowo obudzić w jej związku odrobinę romantyzmu. Zdrowy rozsądek kazał by Sajaanowi odesłać menażkę, i prostując pomyłkę powrócić do szarości usystematyzowanego życia. Lecz gdy następnego dnia zła menażka znowu trafia na jego biurko, tym razem z krótkim liścikiem, mężczyzna nie może już zignorować tak wyraźnego sygnału od czuwającej nad nim opatrzności. „Smak curry” ma konstrukcję nieco podobną do „Masz wiadomość”. Wymiana liścików nasycona jest sentymentalnym urokiem, który we współczesnych realiach e-mailów czy smsów praktycznie wygasa. Poezja życia płynąca z ich treści jest zabawna a zarazem mądra i refleksyjna. Oczekiwania młodej kobiety mieszają się z surową oceną patrzącego na wiele spraw z perspektywy lat starszego mężczyzny, który już dawno temu przestał dotrzymać kroku tempu życia, zostając gdzieś daleko w tyle. Na szczęście „Smak curry” sprytnie porusza się po przestrzeni zgranego tematu różnicy pokoleniowej. Budując między bohaterami romantyczną więź sprawia, iż zaczynamy szczerze im kibicować, choć gdzieś w głębi serca zdajemy sobie sprawę z ograniczeń i wad takiej relacji. Jednakże na ile to możliwe odpychamy od siebie czające się wątpliwości, bujając w obłokach z nadzieją, że twarde zejście na ziemię nigdy nie nastąpi. W tej sympatycznej i uroczej historii można szczerze się zakochać. Dlatego im bliżej finału, tym mocniej z Sajaanem i Ilą zaciskamy z całych sił kciuki, by i tym razem sprawdziła się stara życiowa prawda, że nigdy nie jest za późno na znalezienie prawdziwej miłości.
Tytuł: W imię… Data premiery: 20 września 2013 Rok produkcji: 2013 Kraj produkcji: Polska Czas trwania: 102 min. Gatunek: dramat Ekstrakt: 70%
Tytuł: Smak Curry Tytuł oryginalny: The Lunchbox Data premiery: 2013 Rok produkcji: 2013 Kraj produkcji: Francja, Indie, Niemcy, USA Czas trwania: 104 min Gatunek: dramat, komedia Ekstrakt: 90% |