powrót; do indeksunastwpna strona

nr 06 (CXXVIII)
lipiec-sierpień 2013

Miasto jakich wiele
Anna Kańtoch ‹Przedksiężycowi. Tom I›
Michał Foerster w swojej recenzji odwołał się do „Wyspy” Baya i „Wieków światła” Iana MacLeoda. Jeśli o mnie chodzi, od samego początku lektury pierwszego tomu „Przedksiężycowych” Anny Kańtoch towarzyszyły mi skojarzenia z dwiema skrajnie odmiennymi jakościowo książkami Harrisona: „Viriconium” i „Nova Swing”.
ZawartoB;k ekstraktu: 60%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Daleki byłbym od twierdzenia, że jedna lub druga książka posłużyły Kańtoch za inspirację, widać jednak wyraźnie podobieństwo pewnych motywów i toposów, poczynając od samego miasta (wątek dziwnych metropolii jest ostatnimi czasy całkiem popularny), przez zagubionych bohaterów i wyjątkowo ponury nastrój, aż po ciekawe, iście surrealistyczne pomysły na budowę niektórych elementów świata.
Historia przedstawiona zostaje nam na kilku odmiennych poziomach. Początek, wyjątkowo różny od całej reszty, sugeruje, że mamy do czynienia ze space operą lub zwyczajną historią SF. To wrażenie szybko znika w wyniku konfrontacji bohaterów z dziwnym miastem (a raczej jego umarłym „wcieleniem”) i ich przypadkową śmiercią. Jedyną postacią „z zewnątrz”, która przetrwała owo spotkanie z Lunapolis, jest niewzbudzający w czytelniku sympatii Daniel Pantalekis – typ irytującego cwaniaka, który ma więcej szczęścia niż rozumu. To właśnie jego losy, próby odkrywania, czym jest miasto oraz jakimi zasadami się rządzi, stanowią jedną z warstw powieści.
Jednak bezsprzecznie najważniejsza rolę odgrywa w powieści Finnen, młody artysta żyjący we „właściwym” Lunapolis, dzięki duszoinżynierii znakomicie przystosowany do funkcjonowania w tym świecie. Nie mamy tu jednak do czynienia z wyjątkowo barwną postacią – wydaje się, że ów artystyczny duch jest jedynie wymówką dla zaprezentowania nam zupełnie przeciętnej i mało logicznej postaci, której brakuje celu w życiu (może poza pragnieniem przetrwania kolejnego Skoku, tyle tylko, że to zupełnie nie zależy od niego). Niby ma jakieś życie wewnętrzne, swoją własną historię i zmartwienia związane z ludźmi, którzy zniknęli, ale jako główny bohater historii nie przekonuje. Szczególnie że dość szybko staje się nie tyle gnanym własnymi pragnieniami protagonistą, ile po prostu popychadłem w rękach o wiele bardziej zorganizowanej, ale równie bezbarwnej Kairy.
Być może to właśnie owa nijakość Finnena i brak określonego celu w życiu miały stanowić powód, dla którego porzucił swoje dotychczasowe życie i podjął się dość niebezpiecznego zadania. Innymi słowy, brakowało mu kogoś, kto nadałby kierunek jego działaniom. Tylko że nawet próby uwolnienia Kairy spod władzy despotycznego i sadystycznego ojca, choć barwnie opisane i wykorzystujące wszystko, co Lunapolis ma do zaoferowania (łącznie z cofaniem się w czasie), to jednak fabularnie wydają się po prostu przekombinowane. Nie wspominając już o tym, że i Kaira nie należy do postaci nadmiernie charakterystycznych. Owszem, od samego początku widać, że jej genetyczna nijakość jest tylko przykrywką dla jakiejś (jeszcze nieodkrytej) tajemnicy, ale nie jest to jedna z tych zagadek, której rozwiązania oczekiwalibyśmy z zapartym tchem.
Wszystkie powyższe elementy można oczywiście uzasadnić obraną konwencją i specyfiką Lunapolis. Miasto, w którym co jakiś czas dochodzi do Skoków „oczyszczających” je każdorazowo z kilku milionów mieszkańców; miasto, w którym ludzie nie muszą się troszczyć o pracę, mogąc w pełni poświęcić się rozrywce, sztuce i samodoskonaleniu; miasto, gdzie bogaci mieszkańcy mogą sobie pozwolić na tworzenie idealnych, genetycznie zaprogramowanych dzieci, a i sami dorośli mogą zdecydować się na zmianę swoich zdolności – oczywiście za odpowiednią opłatą1). Czy Lunapolis pełni tu też rolę osobnego bohatera? I tak, i nie. Miasta bowiem dotyczy ten sam problem, co Finnena, Kairy czy Pantalekisa: nie jest w stanie do końca nas do siebie przekonać. Nie wydaje się, by żyło własnym życiem i, jak celnie zauważył Michał Foerster, przypomina raczej obóz koncentracyjny, w którym ludzie uzależnieni są od losowych zachcianek tytułowych Przedksiężycowych. Warto dodać, że o nich samych nie dowiadujemy się niczego konkretnego (są i kontrolują losy mieszkańców, ale to praktycznie wszystko).
Jestem równie daleki od przesadnej krytyki książki Kańtoch, jak i od wychwalania jej pod niebiosa. Mimo swojej symboliki i zadawania całkiem istotnych pytań o ludzi, społeczeństwo i wiele innych rzeczy, „Przedksiężycowi” nie wzbudzają silniejszych emocji. Z odizolowanym społeczeństwem, jego przedstawicielami, a nawet przybyszem z zewnątrz nie sposób się utożsamiać, a dokonywane przez nich wszystkich wybory są w gruncie rzeczy dość losowe. Jak na początek serii, pierwszy tom niespecjalnie zachęca do sięgania po kolejne, nie skłania do refleksji i nie prezentuje tajemnic, które chcielibyśmy odkryć.
1) Jest to jedno z bardziej wyraźnych i niewyjaśnionych niedociągnięć powieści. Choć w społeczeństwie nikt nie musi pracować, by zdobyć jedzenie czy miejsce do życia, to z jakiegoś niewyjaśnionego powodu ludzie nadal korzystają z pieniędzy.



Tytuł: Przedksiężycowi. Tom I
Data wydania: 17 kwietnia 2013
Wydawca: Powergraph
Seria: SF+
ISBN: 978-83-61187-74-5
Format: 432s. oprawa twarda
Cena: 42,–
Gatunek: fantastyka
Zobacz w:
Ekstrakt: 60%
powrót; do indeksunastwpna strona

78
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.