Co zrobilibyście, gdybyście wygrali główną nagrodę na loterii? Prawdopodobnie każdy z was ma jakieś pomysły, nawet jeśli nie na wydanie okrągłej kwoty, to przynajmniej spełnienie kilku zachcianek. Nie inaczej jest z Jocelyne Gourbette, zawiadującą sklepem z pasmanterią w prowincjonalnym francuskim mieście – spisuje tytułową listę, a właściwie kilka list: potrzeby, zachcianki, szaleństwa.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Na nic specjalnie oryginalnego jej nie stać, ot marzenia małomiasteczkowej kobiety, która nigdy w życiu nie miała wysokich wymagań, a życie przeciekło jej między palcami. Ma dzieci, pracę, opiekuje się chorym ojcem, prowadzi życie skromne i poukładane, pozbawione emocji, wyzwań, porywów serca. Ogromna i zupełnie przypadkowa wygrana na loterii nie przewraca jej w głowie, bo nie ma tam czego przewracać. Potrzeby są przyziemne (głównie sprzęt AGD), zachcianki niezbyt oryginalne, a i listą szaleństw trudno się emocjonować. Jest w tej historii jeszcze mąż, ni to książę na białym koniu, ni odrażający typ. Dość powiedzieć, że tego pierwszego widzi w nim tylko żona, nieustannie wyciągając na wierzch jego zalety, dobre uczynki i zasługi, w rzeczywistości jednak nielichy z niego ladaco. Jocelyne nie przeszkadza, że po pracy nie robi on nic innego poza piciem piwa i wgapianiem się w telewizor, że w przeszłości zmuszał ją do seksu analnego, że wyzywał ją, bił i poniżał. Drobne niedogodności, bo to w gruncie rzeczy miły gość – i do knajpy zabierze (choć taniej), i ze stacji kolejowej odbierze. Tak naprawdę Jocelyne żyje dwutorowo: z jednej strony wkurza ją marniuchna egzystencja pełna utraconych szans, a z drugiej wmawia sobie, jak cudowny mimo wszystko spotkał ją los. Owocem jej przemyśliwań jest wniosek, że wygrana na loterii przyniesie wyłącznie utrapienie. Odkłada więc czek na dno szafy, w niebezpośredni sposób doprowadzając do szeregu najpoważniejszych zmian w swoim życiu. Nie, pieniądze szczęścia nie dają. Chociaż, kto wie – może po prostu nie dają go każdemu? Zdanie dłuższe niż pięciowyrazowe trafia się u Delacourta równie często jak rodzynek w cieście. W ogóle chyba autor czuje do zdań obrzydzenie, z lubością natomiast stosuje ich równoważniki, którymi czasem strzela do czytelnika jak z kałasznikowa. Ostrożne zastrzeżenia co do tego stylu wyrażałem już w recenzji debiutanckiej powieści Pisarz rodzinny, tu ten zabieg niespecjalnie przekonuje, ponieważ po raz kolejny budzi skojarzenia z emocjami i uczuciami rodem z reklamy proszku do prania. Literatura to przecież nie tylko piękne złote myśli, które można oprawiać w ramki, a Delacourt stawia sobie za punkt honoru wypełnić swe książki jak największą ich liczbą. I choć oddać mu trzeba, że nader często trafia w sedno, to jednak dobrze byłoby, gdyby czasem odszedł od tego manewru. Trzecia powieść zbudowana według tych samych prawideł może już być nie do zniesienia. Smutna, miejscami wręcz przygnębiająca to powieść, choć napisana żywym językiem. Intryguje przede wszystkim ciekawym wizerunkiem kobiety, bohaterki jaka chyba nie często gości na kartach literatury – poczciwej, naiwnej i pognębionej, a jednocześnie w odpowiednich okolicznościach twardo stąpającej po ziemi i walczącej o własne dobro, o jakość swojego życia po latach rozczarowań. I tylko znów nie mogę pozbyć się wrażenia, jak w przypadku debiutu Delacourta, że gdzieś w tym wszystkim pobrzmiewają fałszywe tony. Wpływ na to odczucie ma chyba fakt, iż intymną historię prowincjonalnej kobiety pracującej słyszymy z ust mężczyzny sukcesu, ale nie bez znaczenia jest też skrajna prostota zdań, z których ta historia jest złożona.
Tytuł: Lista moich zachcianek Tytuł oryginalny: La Liste de mes envies Data wydania: 17 kwietnia 2013 ISBN: 978-83-89933-74-4 Format: 160s. 130×205mm Cena: 38,– Gatunek: obyczajowa Ekstrakt: 60% |