Uberto Pasolini jest z pochodzenia włoskim arystokratą spokrewnionym z samym Luchino Viscontim. Jego drugi film, „Still Life” jest jednak stuprocentowo brytyjski, pokazywany w sekcji Orrizonti został nagrodzony w Wenecji za reżyserię.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Mark Twain napisał kiedyś, że trzeba żyć w taki sposób, by po naszej śmierci nawet grabarz żałował naszego odejścia. W „Still Life” funkcję grabarza pełni grany przez Eddiego Marsana John May. Pracy Johna niewielu chciałoby się podjąć; jest urzędnikiem, do którego zadań należy szukanie krewnych osób, które zmarły w zupełnym osamotnieniu i organizowanie im pogrzebów. W swoich poszukiwaniach jest dokładny i drobiazgowy, jego podejście wykracza jednak poza powszechnie przyjęte standardy. Swoim „klientom” pisze osobiste mowy pogrzebowe, mimo, że nie wysłucha ich nikt poza nim samym, wkleja do albumu ich zdjęcia, dzięki czemu znów stają się częścią zbiorowości. Wysiłek, który wkłada w zapewnienie godnego pochówku okazuje się jednak zbyt kosztowny, po dwudziestu latach pracy zostaje zwolniony. Zanim odejdzie, postanawia zająć się pogrzebem zapomnianego przez wszystkich pijaczyny Billy’ego Stoke’a. W 2011 roku Carol Morley nakręciła dokument „Dreams of a Life” opowiadający o Joyce Vincent, która umarła samotnie w swoim mieszkaniu. Mimo, że była młoda, atrakcyjna i towarzyska, jej ciało odkryto dopiero po trzech latach. „Still Life” też ma oparcie w rzeczywistości. Uberto Pasolini zapragnął go nakręcić po przeczytaniu artykułu w „The Guardian”, spotykał się z ludźmi wykonującymi tę niewdzięczna pracę, wiele scen i postaci oparł na ich codziennych doświadczeniach. Widać to na ekranie. Streszczenie fabuły „Still Life” mogłoby zachęcić do podcięcia sobie ze smutku żył. Jest to jednak jeden z tych rzadkich filmów, które poważną tematykę ukazują w pogodny sposób. W przeciwieństwie do głupawych komedii z pogrzebem w tytule, gdzie w obliczu śmierci bohaterowie zachowują się tak żałośnie, że widz żałuje, że pochowana zostanie tylko jedna osoba, film Pasoliniego nigdy nie popada w niesmaczną parodię. Jest uosobieniem określenia „słodko-gorzki”. Pasolini słusznie został nagrodzony za reżyserię. Pomimo faktu, że to dopiero jego drugi film, w „Still Life” czuć pewną rękę. Ma świetne oko do szczegółów; fotel bez nóżki z ułożonymi w stos podtrzymującymi go książkami, zdjęcie kota w czapce Mikołaja, poduszka z odciśniętym wciąż kształtem głowy – te detale budują nastrój filmu i pozwalają na złapanie oddechu, ich absurdalność budzi śmiech, ale jednocześnie wzrusza. John May, wchodząc do mieszkań zmarłych po tym, jak zaalarmowany zapachem lub miauczeniem kota sąsiad zaalarmował władze, znajduje pozostawione przez nich przedmioty. Mamy wrażenie, że narusza ich prywatność, że ogląda rzeczy, które nie są do oglądania przeznaczone. Tych ludzi różni wszystko oprócz faktu, że zmarli samotnie, zamiast kochającej rodziny towarzyszył im tylko zwierzak, telewizor lub wypita do połowy butelka whisky. Wszystkie wstydliwe tajemnice zostały wystawione na widok publiczny, a oni nie mogą się bronić. Eddie Marsan, któremu sławę przyniosły role agresywnych szowinistów, zachwyca i zaskakuje jako John May. To najprawdopodobnie najlepsza rola w jego prawie dwudziestoletniej karierze. Operuje bardzo subtelnymi środkami, niewiele mówi, ale i tak doskonale rozumiemy jego uczucia. Scena, w której John rozmawia z cudem odnalezionym synem jednego ze zmarłych, to aktorski majstersztyk. Słyszymy tylko jego odpowiedzi i mimo, że pozornie jego twarz nie wyraża zbyt wiele, w pełni odczuwamy jego początkowy entuzjazm i rozczarowanie, gdy staje się jasne, że syn nie chce towarzyszyć dawno niewidzianemu ojcu nawet w ostatniej wędrówce. To jego film. Bez względu na to, jak dużo przestrzeni pozostawia innym aktorom, nie pozostają oni w pamięci: Joanne Froggatt ponownie gra ciepłą postać, do jakiej przyzwyczaiła nas rolą w „Downton Abbey”, a Andrew Buchan nie wychodzi poza karykaturę złego szefa. Jedyny poważny problem „Still Life” stanowi jego zakończenie. Zupełnie nie pasuje do stylu opowiadanej historii, jest zbyt oczywiste i zbyt melodramatyczne. Bez niego „Still Life” byłby doskonałym małym filmem, tak pozostaje po prostu dobry.
Tytuł: Still Life Rok produkcji: 2013 Kraj produkcji: Wielka Brytania, Włochy Gatunek: komedia Ekstrakt: 80% |