Niebieski jaśmin, czyli Clematis crispa, to elegancki, dystyngowany kwiat o subtelnym zapachu. Taka też wydaje się główna bohaterka najnowszego filmu Woody’ego Allena grana przez Cate Blanchett, jej Jasmine jest piękna, bogata i zawsze wie, jak się zachować i który pasek Chanel zestawić z butami Viviera. Szybko okazuje się jednak, że tę idealną powłokę bardzo łatwo skruszyć, a wyrafinowana Jasmine tak naprawdę nazywa się Jeanette.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Technologie się zmieniają, rządy upadają, Ben Affleck zostaje nowym Batmanem, a Woody Allen wciąż kręci takie same filmy. I bardzo dobrze. W ostatnich latach wprowadził do stałego kanonu pewne zmiany, porzucił ukochany Nowy Jork na rzecz innych miast i krajów, ale nawet, gdy akcja toczy się w Paryżu lub Rzymie z zamkniętymi oczami poznamy jego autorstwo. Z tego właśnie powodu „Blue Jasmine” tak bardzo zaskakuje, jest to bowiem nie tyle film Woody’ego Allena, co Cate Blanchett. Jasmine poznajemy, gdy w samolocie prowadzi rozmowę z siedzącą obok staruszką. To, co początkowo bierzemy za miłą konwersację okazuje się niekończącym monologiem o minionych wydarzeniach. Staruszka ratuje się ucieczką, gdy tylko uda jej się odebrać walizkę, ale my będziemy towarzyszyć Jasmine jeszcze przez jakiś czas. Życie głównej bohaterki wyznaczała joga, pilates i imprezy dobroczynne, mąż rozpieszczał ją drogimi prezentami, a w chwilach wolnych starała się pamiętać „o tych mniej uprzywilejowanych.” Idyllę przerwała szokująca niespodzianka; jej brylujący w towarzystwie małżonek (Alec Baldwin) okazał się niewiernym oszustem. Jasmine traci wszystko oprócz przypominającej o lepszych czasach garderoby i mieszkającej w San Francisco siostry Ginger (Sally Hawkins). Siostry, która stanowiła dla niej tylko wstydliwy ciężar. Obie zostały zaadoptowane, ale matka kochała tylko Jasmine, bo „miała lepsze geny.” Ich życie potoczyło się zupełnie inaczej, inaczej wyglądają, reprezentują inne klasy. Nie mają ze sobą zupełnie nic wspólnego, ale Ginger wciąż zabiega o akceptację siostry. Tylko czy Jasmine ma prawo pouczać kogokolwiek o tym, jak żyć? Za role w filmach Allena aktorki zdobyły 5 Oscarów i aż 11 nominacji do tej nagrody, Blanchett może dodać do tej kolekcji kolejną statuetkę. Chwalenie aktorstwa australijskiej gwiazdy stało się już nudne, ale to, co prezentuje w „Blue Jasmine” przechodzi wszelkie oczekiwania. Udaje jej się zupełnie zdominować występujących w drugoplanowych rolach tak znanych aktorów, jak Sally Hawkins czy Petera Saarsgarda, i to nie tylko z racji słusznego wzrostu. Takiej Blanchett jeszcze nie widzieliśmy; mrucząca coś pod nosem, obsesyjnie łykająca tabletki czasem wydaje się wręcz brzydka, z zaczerwionymi oczami i rozmazanym tuszem spływającym po policzkach do złudzenia przypomina mijanych codziennie na ulicach szaleńców. W jednej z zabawniejszych scen filmu, gdy zwykła rozmowa z dziećmi siostry zamienia się w zupełnie nieodpowiedni dla ich uszu strumień świadomości, po prostu przeraża. Szara codzienność w San Francisco przeplatana jest scenkami z życia nowojorskiej śmietanki. Wciąż rozpamiętująca je Jasmine przypomina bohaterki „Szarych ogrodów” braci Maysles, nie przyjmuje do wiadomości, że życie, jakie znała już nie istnieje. Dlatego też pomimo wielu dowcipnych dialogów film jest wyjątkowo gorzki. Właściwie nie ma tu nadziei na szczęśliwe zakończenie, każdy godzi się na jakiś kompromis – na pracę, która jest stała i na mężczyznę, który jest „sexy i nie kradnie.” Każdy oprócz Jasmine, bo ona nie ma ochoty z czegokolwiek rezygnować. A już na pewno nie z latania pierwszą klasą.
Tytuł: Blue Jasmine Data premiery: 23 sierpnia 2013 Rok produkcji: 2013 Kraj produkcji: USA Gatunek: dramat, komedia Ekstrakt: 90% |