Scorsese i De Niro, Allen i Keaton, Carpenter i Russell, Herzog i Kinski, Waters i … Divine. Wieloletnia współpraca reżysera z aktorem nie należy w historii kina do rzadkości. Taki związek oparty na trudnej do zdefiniowania chemii pozwala dotrzeć na szczyty kariery, do których trudno się zbliżyć pracując z innymi artystami. W dokumencie „I Am Divine” Jeffrey Schwarz przygląda się bliżej „królowej obrzydliwości” z Baltimore.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Divine zyskał status kultowy dzięki filmom zrealizowanym z Johnem Watersem. Ich współpracy Schwarz poświęca sporą cześć filmu, ale interesuje go też życie i kariera Divine jako samodzielnego artysty, aktora teatralnego a nawet gwiazdy disco. Schwarz lubi odrzuconych artystów, wcześniej zrealizował filmy o słynącym z marketingowych eksperymentów Williamie Castle czy gwieździe porno Jacku Wranglerze. Tą sympatię wyczuwa się też w przypadku „I Am Divine”, co nie do końca wychodzi filmowi na dobre. Glenn Milstead był pulchnym, nieśmiałym chłopcem, prześladowany w szkole znalazł schronienie w szkole piękności, bo „w tamtym okresie w Baltimore tylko fryzjerzy byli gejami”. W 1964 roku trafił na pierwszy bal drag queen i już nie oglądał się wstecz. Poznał Johna Watersa, gdy oboje mieli po 17 lat, zrobili razem 9 filmów. W ważącym ponad sto kilo drag queen Waters znalazł muzę gotową na każde, nawet najbardziej upokarzające poświęcenie. Jak zauważył, „kto inny potrafiłby przekonywująco przejść od roli nastolatki do oprycha, prostytutki, samotnej matki, osoby molestującej dzieci, modelki, performera, morderczyni i więźnia? I to w jednym filmie?” Chcąc wyróżnić się w środowisku, gdzie rywalizowano na każdym polu zaczął malować się i ubierać w sposób, na jaki nie pozwoliłby sobie żaden szanujący się drag queen. Waters wydobył z niego wściekłość a Van Smith stworzył niezapomniany image, zgolił brwi i przedłużył linię czoła żeby zyskać więcej miejsca na makijaż. Divine okazał się odpowiedzią na umiłowanie Watersa do przesady, kobietą-kreskówką w stylu Russa Mayera, Jayne Mansfield dla ubogich. Opus magnum tego niezwykłego duetu, „Różowe flamingi”, zagwarantował Divine nieśmiertelność dzięki kilkuminutowej scenie, w której zjada…psią kupę. Jeśli ktoś zwymiotował podczas projekcji Waters uznawał to za owację na stojąco. Film stał się kultowym fenomenem a Divine gwiazdą. Zaczął grać w popularnych teatrach, pokazywać się z Eltonem Johnem i Andy Warholem. Jego punkowa agresja przyniosła mu ogromną popularność, ale miała też swoją cenę. Bycie Divine traktował jako pracę a „status kultowy nie wystarcza by przeżyć”. Próbował zerwać z wizerunkiem, który uczynił go sławnym, ale nikt nie był zainteresowany sympatycznym Glennem z nadwagą, wszyscy chcieli Divine. W ostatnim filmie z Watersem i zarazem jego największym sukcesie, „Hairspray”, Divine zagrał drugoplanową rolę zaniedbanej matki, zamiast gwiazdy na ekranie pojawił się aktor. Dostał najlepsze recenzje w karierze, które zaowocowały propozycją „normalnej” roli w sitcomie „Świat według Bundych”. Niestety, zmarł na zawał zaledwie dzień przed rozpoczęciem zdjęć. „I Am Divine” ogląda się dobrze, ale jest to głównie zasługą barwnego bohatera, sam dokument nie wychodzi poza schematyczne przeplatanie „gadających głów” z materiałami archiwalnymi, zwykle słabej jakości. Sentymentalna muzyka przypomina dramaty stacji Hallmark a konstrukcja tradycyjną opowieść „od pucybuta do milionera”, choć w tym przypadku właściwym określeniem byłoby „od grubaska oglądającego filmy Bergmana na kwasie do gwiazdy disco oferującej seks oralny seryjnym mordercom”. Film jest laurką na cześć Divine, w końcowej scenie filmu unosi się wręcz na skrzydłach do nieba. Schwarz próbuje znaleźć ludzkie oblicze „najpiękniejszej kobiety na świecie”, rozmawia z przyjaciółmi Divine, matką, współpracownikami. Ich wypowiedzi, choć pełne soczystych anegdot, pozbawione są jednak obiektywności. Wszyscy rozmówcy to osoby wyraźnie kochające lub podziwiające Divine, brakuje opinii kogoś, dla kogo nie jest to postać tak jednoznacznie pozytywna. Silna, kontrowersyjna postać pokroju Divine zasłużyła na to, aby opowieść o jej życiu przyprawić odrobiną pieprzu. Kto inny dałby się dla dobra filmu zgwałcić przez homara? Na pewno nie De Niro.
Tytuł: I Am Divine Rok produkcji: 2013 Kraj produkcji: USA Czas trwania: 90 min Gatunek: dokument Ekstrakt: 80% |