– Chciałbym być człowiekiem – odezwał się sługa powoli. Jego chrapliwy głos zabrzmiał w ciszy mieszkania nienaturalnie, niemal wrogo i mistrz Samuel cofnął się ze wstrętem, odwracając wzrok w przeciwną stronę. – Ale nie jesteś. – Zakaszlał gwałtownie i przycisnął do ust chusteczkę. – I nigdy nie będziesz. Jesteś tylko sługą, rozumiesz? Na chwilę zamarli obaj. Patrzyli na siebie w milczeniu; pojedynek wygrał stwórca, jak zawsze. Pokonany sługa spuścił wzrok. – I właśnie dlatego się nie udałeś – odezwał się spokojnie mistrz Samuel. – Zbyt wiele emocji, a zbyt mało rozumu. Idź sobie, nie chcę cię oglądać. I wróć dopiero, kiedy zmądrzejesz. Już! Sługa rzucił się biegiem po schodach kamienicy, nawet jeśli rozumiał, że tym razem nie zdoła uciec przed gniewem stwórcy. I chociaż wiał lodowaty wiatr, jego policzki płonęły.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Kilka godzin wędrówki na oślep po starych dzielnicach Pragi wystarczyło, żeby sługa zagubił się w plątaninie kamienic. Robiło się późno; chociaż dobrze widział w półmroku, nie rozpoznawał żadnego budynku. Minął ich tego dnia tak wiele, że szczegóły otoczenia zacierały mu się w pamięci, a nie miał wystarczająco dużo odwagi, żeby zapytać o drogę. W dodatku ogarniało go coraz większe wyczerpanie. Każdy oddech sprawiał trudność, w płucach, wciąż jeszcze nienawykłych do wysiłku, czuł coraz silniejsze kłucie. Westchnął i spróbował rozmasować kolana: zmęczone długą wędrówką wydały mu się sztywne jak dwa patyki. Krzywiąc się z bólu, z wysiłkiem pokuśtykał prosto przed siebie, niepewny, czy powinien spędzić noc na ulicy, czy może próbować wrócić do domu: mistrz Samuel już niejeden raz wybaczał mu nieudolność i niezgrabność, ale próba buntu, choćby i tak żałosna, wydawała się czymś znacznie gorszym. – Hej, ty! Dziwolągu! Odwrócił się gwałtownie. Dwóch cuchnących alkoholem mężczyzn, opartych o ścianę najbliższej kamienicy, przyglądało mu się z zainteresowaniem. Kiedy spróbował ich minąć, jeden splunął mu prosto pod nogi, śmiejąc się wyzywająco. Sługa drgnął i wtulił głowę w ramiona, niepewny, czy jest winien im posłuszeństwo tak samo jak mistrzowi Samuelowi: nieznane ulice i obce osoby przytłoczyły go, odbierając zdolność myślenia. Pijacy przywitali jego reakcję kolejnym głośnym wybuchem śmiechu. – Zobacz, Radko, jaki cudak! – rzucił niższy, ciemnowłosy, błyskając w stronę sługi zębami wyszczerzonymi w drapieżnym uśmiechu. – Skądżeś ty się wziął, dziwolągu? Uciekłeś z cyrku czy może z cmentarza? – Dajże mu spokój, Cenek, do licha! Tak jakby nie jechał na tym samym wózku co i my. – Rudowłosy cisnął na bruk opróżnioną butelkę i chwiejnym krokiem zbliżył się do sługi. – Powiedz, bratku, czego tu szukasz? To nasz zaułek, taki cwany jesteś, że zamierzasz nam wchodzić w paradę? Sługa nie odpowiedział; cofnął się o krok, potem o kolejny, ale nie odważył się rzucić do ucieczki: zbyt słabo znał miasto z jego bramami i zaułkami, żeby czuć się w nim pewnie. Zatrzymał się, gdy wyczuł za plecami twardą ścianę kamienicy. Mężczyźni wydali mu się wyżsi przynajmniej o głowę, poza tym było ich dwóch; niezgrabny i niepewny nagle odniósł wrażenie, że w starciu z nimi nie miałby najmniejszej szansy. I nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że twarda skóra częściowo złagodzi ból ciosów, zbyt wyraźnie rozumiał, że nie potrafi podnieść ręki na człowieka: sam przecież został stworzony tylko po to, by służyć, nie żeby się buntować. Ze strachu mocno zacisnął powieki. – Udajesz, że nie słyszysz, dziwaku? – N-nie – wyjąkał, odruchowo otwierając oczy i niepewnie patrząc na twarze napastników. – T-to znaczy tak. Słyszę. Tylko… – Tylko jest zbyt głupi, żeby zrozumieć – dopowiedział ciemnowłosy z leniwym uśmiechem. – Daruj sobie, Radko, i tak się z nim nie dogadasz. Mężczyzna nazwany Radkiem z cichym prychnięciem wydobył z ukrycia kolejną butelkę. – Masz, bratku, napij się. I nie zwracaj uwagi na tego tutaj. Sługa z wahaniem sięgnął po alkohol. Pociągnął łyk, a usta wypełnił mu palący trunek. Przełknął go powoli: wódka gryzła w gardło, nie pozwalając złapać oddechu. Nienawykły do pijaństwa sługa poczuł, jak kręci mu się w głowie, może bardziej z nadmiaru wrażeń niż ze względu na rzeczywistą moc alkoholu. Wreszcie odkaszlnął z wysiłkiem i przetarł nadgarstkiem załzawione oczy. Radko nie spuszczał z niego wzroku. – Teraz jesteś jednym z nas. Nie włócz się sam po ulicach, bo ściągniesz na siebie jeszcze więcej kłopotów. Od razu widać, że nie znasz miasta. – Zmierzył sługę nieco zbyt czujnym jak na stan upojenia spojrzeniem. – Powiedz no, mój mały, chciałbyś trochę zarobić? Sługa zawahał się. Pijacy nie wzbudzali zaufania i nie mógł oprzeć się wrażeniu, że powinien uciekać jak najdalej od nich. Z drugiej strony, zbyt wiele czasu spędził w ubogim domu na ulicy Červenej i miał już świadomość tego, jak wiele mogą zmienić pieniądze. Wyobraził sobie wzrok mistrza Samuela, pełen niewypowiedzianej dumy na widok zarobionej przez niego sumy. To przeważyło. – Tak – odezwał się cicho. Mężczyźni naradzili się wzrokiem. – Świetnie. Chodź z nami. – Posłuchaj, Radko… – zaprotestował niemrawo Cenek i klepnął kolegę po ramieniu, jakby wolał naradzić się z nim bez świadków. Ale Radko zignorował niewypowiedzianą prośbę i gniewnie strząsnął jego dłoń. – Ani słowa więcej. Cyrkowy namiot nie wyglądał zbyt zachęcająco: ogromny afisz, tylko na pierwszy rzut oka starannie namalowany, straszył co bardziej uważnych widzów koślawymi literami i topornym wykonaniem. Płótno, dawniej zapewne w kolorze krzykliwej czerwieni, było spłowiałe i postrzępione. Ale dyrektor cyrku, tęgi i ciemnowłosy, z czarną brodą opadającą na kamizelkę, wyglądał tak, jakby cygańskie życie naprawdę mu służyło: rozparty w fotelu opierał nogi na niskim zydelku, pociągając piwo z ogromnego cynowego kufla. Przemowy Radka wysłuchał ze zmrużonymi oczami i trudnym do wyjaśnienia zadowoleniem. – No, chłopcy – rzucił, unosząc brwi i przyglądając się słudze z zawodowym zainteresowaniem – to mi wygląda na niezły interes. Ale pogadam z nim sam na sam, nie jesteście mi już potrzebni. Kiedy tylko Radko i Cenek dostali zapłatę, w mgnieniu oka opuścili namiot, nie poświęcając swojemu podopiecznemu ani jednego spojrzenia. Speszony sługa przycupnął na samym brzegu drewnianego stołka: obecność pijaków mimo wszystko dodawała mu otuchy. Teraz, sam na sam z tym postawnym, rosłym mężczyzną, czuł się jeszcze słabszy niż do tej pory. – Czyli mówisz, że chciałbyś u mnie pracować, tak? – mruknął dyrektor. – Co masz mi do zaoferowania? Nie wystarczy być dziwadłem, żeby ktokolwiek chciał cię oglądać. Sługa poderwał się z miejsca, zagryzając wargi: przez chwilę zapomniał o chęci zarobku, pozostała tylko obawa przed kolejnym upokorzeniem. Dyrektor gwałtownie pchnął go z powrotem na stołek i syknął cicho, gdy jego pięść zderzyła się z ciałem gościa. Na rumianej twarzy mężczyzny pojawił się grymas bólu. – To skóra czy drewno? – zapytał zaskoczony. – Kora – wyjaśnił niepewnie sługa. – Znakomicie! – Dyrektor rozpromienił się nieoczekiwanie. Objął ramieniem sługę i z nieco przesadną grzecznością podprowadził go w stronę zydelka. – Pokażemy publiczności twoją odporność na ból. Będziesz żelaznym człowiekiem, którego nie potrafi pokonać żaden śmiertelnik, co ty na to? Znajdziemy tylko jakiś kostium i możemy wystąpić już jutro wieczorem. Oczywiście nikt nie spróbuje skrzywdzić cię naprawdę, bez obaw. Jesteś dla nas zbyt cenny. – A co właściwie miałbym robić? – zapytał ostrożnie sługa. – Po prostu stać bez ruchu. To w zupełności wystarczy. Coś, co brzmiało tak prosto, okazało się znacznie trudniejsze, gdy przebrany w za duży, zbyt kolorowy kostium musiał wyjść na arenę. Rozejrzał się niepewnie po widowni, próbując dodać sobie otuchy, i przez chwilę wydało mu się, że gdzieś wśród publiczności rozpoznaje rudą czuprynę Radka. – A teraz, panie i panowie – dyrektor cyrku potoczył po widowni triumfalnym spojrzeniem – oto stwór, który nie czuje bólu! Dziwadło z waszych najstraszniejszych koszmarów! Sługa szarpnął się nerwowo. O tym nie było mowy. Ale metalowy szpikulec przybliżał się nieubłaganie do jego ciała, drażniąc porowatą skórę: każde ukłucie witano entuzjastycznymi oklaskami. Zamknął oczy nie dlatego, że nie potrafił znieść bólu: tego fizycznego prawie nie był w stanie odczuć. O wiele gorszy był widok otaczających go twarzy, wpatrzonych w niego z mieszaniną obrzydzenia i fascynacji. Upokorzenie wydawało się ponad jego siły. |