powrót; do indeksunastwpna strona

nr 07 (CXXIX)
wrzesień 2013

Ranę zadałeś, ranę otrzymasz
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Skład, w którym umieścili go żołnierze, był niewielki, ciemny i przyjemnie chłodny. Mieścił się w na tyłach rezydencji, na skraju dziedzińca. Zza drzwi dochodziły odgłosy rozmowy, więc najwyraźniej Lizymach zostawił co najmniej kilku strażników.
Diodoros rozejrzał się dokładnie, ale prócz pustych skrzyń i beczek nie znalazł niczego, co mogłoby mu pomóc w ucieczce. Nieco zrezygnowany, usiadł na ziemi i z marnym skutkiem spróbował rozsupłać więzy na dłoniach. Doprawdy, wydawać by się mogło, że zawędrował między Scyllę i Charybdę. Teraz potrzebował jedynie figowego konaru.
Czuł do siebie ogromną odrazę. Nie dość, że dał się tak łatwo oszukać, to jeszcze pozbawiając życia wiernych somatofylakes, popełnił potworną zbrodnię. Czy bogowie mu przebaczą? Czy Aleksander mu przebaczy? Próbował pocieszyć się, że działał w szczytnym celu, ale to nie pomagało. Zmazać plamę na honorze mógłby jedynie wtedy, gdyby nie dopuścił do zabójstwa króla i pojmał prawdziwych spiskowców.
Uczepił się rozpaczliwie tej idei. Co Arystoteles może mieć wspólnego z zamachowcami? Myśl, myśl, myśl! Na czeluści Tartaru, droga Fortuno, pomóż mi! Jaki związek mógł mieć ów filozof ze spiskiem na życie Aleksandra? Olśnienie nadeszło z szybkością pioruna ciśniętego przez Dzeusa ze szczytu Olimpu. Arystoteles słynął przecież z wiedzy o ziołach i naparach! Kto inny, jeśli nie on, miałby stworzyć truciznę zdolną powalić boga?! To właśnie w ten sposób chcieli odebrać mu życie. Pewnie Lizymach bał się spojrzeć Aleksandrowi prosto w oczy, tak samo jak nie mógł własnoręcznie zabić Diodorosa. Biedny Aleksander… Może i rzeczywiście ostatnio miał trochę problemów, ale na pewno z nich wyjdzie. Przeżył już tak dużo! Był przecież twardy jak skóra lwa nemejskiego i silny jak sam Herakles. Wszyscy odwrócili się od niego, ale nie Diodoros, który poprzysiągł sobie, że bez względu na wszystko do końca będzie próbował ocalić władcę.
Zaczął szarpać więzy, a kolejne niepowodzenia jeszcze bardziej wzmogły wściekłość. W ataku szału rozwalił kopniakami kilka beczek, urwał wieko jednej skrzyni i całym ciałem rzucił się na drzwi. Te jednak trzymały mocno, ale hetajr ani myślał przestać. Powtórzył uderzenie, a potem jeszcze raz, i jeszcze. W końcu wrota rozwarły się z hukiem, dwóch strażników wpadło do środka. Diodoros nie mógł nawet za bardzo się bronić. Żołnierze jednocześnie uderzyli go w brzuch trzonkami włóczni, a potem poprawili pięściami. Następnie obili boleśnie bok, a jeden z napastników rozkwasił mu usta i wybił ząb.
Kiedy odeszli, Diodoros usiłował zachować świadomość, ale w końcu uległ Morfeuszowi.
• • •
Obudził go krótki, dochodzący z oddali krzyk. Nie wiedział, kiedy się ocknął. Może już było po wszystkim? Może Aleksander leżał teraz pod stołem w pałacu, a z jego ust ciekła krew? Na samą myśl Diodoros dostał gęsiej skórki i prawie się rozpłakał.
Kolejny krzyk… Nie, nie krzyk, tylko jęk, i to dobiegający już całkiem z bliska. Co to, na Apolla?
Nagle coś łupnęło, drzwi wyleciały z zawiasów i z hukiem grzmotnęły o ziemię. Wokół pojawiło się kilka znajomych twarzy. Silas ukląkł przy Diodorosie i rozciął więzy.
– Skąd się tu wzięliście? – wychrypiał hetajr, z trudem rozprostowując obolałe ciało.
– Zgodnie z rozkazem zabezpieczyliśmy pałac i czekaliśmy na dalsze wiadomości. Trwaliśmy na posterunku do południa, kiedy nadszedł Lizymach – wyjaśnił adiutant. – Przekazał nam rozkaz od ciebie, żebyśmy udali się do pobliskiej Borsippy, gdzie stacjonuje część armii, i sprowadzili posiłki. Byliśmy już za murami Babilonu, kiedy stwierdziłem, że coś jest nie tak. Wraz z paroma hetajrami wróciłem do miasta, aby cię znaleźć. Postanowiliśmy zacząć poszukiwania od rezydencji, w której zatrzymał się Kassander. Kiedy ludzie Lizymacha nie chcieli nas wpuścić, wiedziałem, że miałem rację.
– Zaiste, dobrze się spisałeś. A co z resztą oddziału?
– W drodze do Borsippy. Nie miałem pewności, czy moje przeczucie okaże się słuszne.
– Trudno. A jak wygląda sytuacja w mieście?
– Raczej spokojnie, żołnierze Lizymacha pilnują willi Leonnatosa i lupanaru. Najwidoczniej nikt na dworze nie wie jeszcze o śmierci dowódców.
– Czyli król jest nieświadomy niebezpieczeństwa. Zmierzcha, więc uczta trwa już w najlepsze. Mam jednak pewien plan. Dajcie mi miecz!
Diodoros otrzepał się z kurzu, po czym spojrzał w górę.
– Dzięki ci, Fortuno. Miej Aleksandra w opiece – szepnął i poprowadził żołnierzy do pałacu.
• • •
Skoczną, radosną muzykę słychać było już na Drodze Procesyjnej. Liczni grajkowie zawsze uświetniali występami tutejsze uczty. Nie brakowało również pięknych perskich tancerek, które rozbierały się w rytm muzyki, sycąc złaknione spojrzenia mężczyzn swoimi kształtami.
To, co podano na stole, mogło zaspokoić podniebienie najwybredniejszego smakosza, nawet Dionizos nie odmówiłby kilku kęsów. Były tam półmiski i z kozim mięsem, i z jagnięciną przyprawioną bazylią, kminkiem i kolendrą, jak również wielki garniec pachnącego smakowicie duszonego mięsa z owocami. Wszędzie dodatkowo unosił się intensywny zapach szafranu. Dalej stały naczynia wypełnione po brzegi orientalnie przyprawionym ryżem. Do tego niewyobrażalne ilości moreli, karczochów, bakłażanów, pomarańczy i pistacji. Oprócz rozcieńczonego wina służący donosili także jogurt.
Aleksander III siedział na tronie i mruczał coś pod nosem, raz po raz zanurzając usta w pękatym kielichu. W ogóle nie zwracał uwagi na to, co dzieje się wokół, a już zwłaszcza na Lizymacha, który siedział w głębi sali z pochmurną miną i cały czas się w niego wpatrywał. Hetajr żałował, że Kassander nie mógł pojawić się na uczcie wraz z nim. Godzina była już późna, część obecnych drzemała w upojeniu alkoholowym, reszta dobierała się do tancerek, które mimo początkowego dystansu szybko ulegały brzęczącym sakiewkom. Jęki rozkoszy tylko rozpraszały Lizymacha.
W końcu postanowił, że nadszedł czas. Upewnił się, że Jolaos, młody podczaszy, spogląda na niego, po czym dał mu znak głową. Chłopiec kiwnął, że rozumie, i ruszył po kolejną amforę wina. W przejściu minął grupę kilku służących, którzy wspólnie wnosili wielką misę z pieczonymi rybami usypanymi w piramidę. Mężczyźni położyli ją na środku głównego stołu.
Lizymach unosił właśnie kielich do ust, kiedy jego spojrzenie spoczęło na ich twarzach. Jedna z nich wyglądała dziwnie znajomo. Zakrztusił się i wypluł niemal wszystko, a potem dobył miecza i wrzasnął:
– Alarm! Alarm! Wróg w pałacu!
Służący natychmiast zanurkowali dłońmi w rybnej piramidzie, wyszarpnęli z jej wnętrza zakrwawione miecze, a następnie z ochrypłymi wrzaskami ruszyli do ataku.
– Chronić króla! – krzyknął jakiś na wpół przytomny urzędnik.
Strażnicy, którzy czuwali nad bezpieczeństwem monarchy, natychmiast zasłonili Aleksandra i wyprowadzili go jednym z bocznych wyjść. Nikt im nie przeszkadzał, gdyż napastnikom wcale nie zależało na władcy. Diodoros pognał w kierunku Lizymacha, roztrącając pijanych notabli. Świeża krew obficie skapywała z jego kopis na dywan. Należała do wartowników strzegących kwater dla służby, przez które przedostali się do wnętrza pałacu.
Zdrajca był przygotowany na ewentualne problemy podczas uczty. W przeciągu chwili do sali wbiegł liczny oddział hetajrów zaalarmowany jego głosem. Ludzie Lizymacha mieli przewagę w postaci napierśników i tarcz, bowiem Diodoros i jego podkomendni byli ubrani jedynie w przepaski, które na co dzień nosili służący i niewolnicy.
Wojownicy z wrzaskiem starli się z pobratymcami, wywracając stoły i leżanki. Półmiski runęły hałaśliwie na posadzkę, rozpryskując wszędzie resztki jedzenia. Perskie tancerki krzyczały wniebogłosy i wraz z pozostałymi ucztującymi usiłowały wydostać się z sali.
Żelazo brzęczało złowieszczo, kilku ranionych i zabitych padło już na posadzkę. Jako pierwszy do Lizymacha dotarł Silas. Adiutant wywinął mieczem młynka, po czym ciął kilka razy na odlew, spychając starszego dowódcę w kąt sali. Lizymach, jakby początkowo zaskoczony naporem młodzieńca, powoli przeszedł do kontrofensywy. Wpierw uderzył z góry, ale jego cios został zablokowany, potem zaś pchnął z całych sił w brzuch. Silas znów spróbował się zasłonić, ale jego ostrze ześlizgnęło się po klindze przeciwnika.
Adiutant spojrzał w dół z przerażeniem; chwycił brzeszczot gołymi rękoma, aby wyciągnąć go ze swych trzewi, ale Lizymach jeszcze mocniej wepchnął miecz. Silas zadrżał jak w ciężkiej chorobie, powoli odchylił się do tyłu i osunął bezwładnie.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

63
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.