powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CXXXIII)
styczeń-luty 2014

Opowieść o Agirze
ciąg dalszy z poprzedniej strony
W końcu jednak upadł, pechowo stawiając stopę w niewidocznej rozpadlinie. Runął na wznak, podobny przez moment do leżących wszędzie trupów. Kiedy próbował wstać, krztusząc się brudną wodą, ujrzał stojące dokoła niego widmowe postacie, których przezroczyste, wyblakłe ciała przecinał deszcz. Nagle przeszył go potężny ból w karku; świat pojaśniał, by w chwilę później okryła go nieprzenikniona czerń. Zjawy przyglądały się Agirowi, targane przez wiatr, dopóki nie znikły w kolejnym rozbłysku pioruna.
Styrsman tonął, wtapiał się w glebę, jej miękkie dłonie wciągały go coraz głębiej. Na szczęście świadomość zapłonęła w nim ponownie, zebrał więc w sobie resztkę sił i uciekł z objęć ziemi. Długo kaszlał i wymiotował, zgięty wpół. Kiedy torsje minęły, wstał i powlókł się w ślad za płynącą wodą, zapominając o tarczy i mieczu. Prosta, wydeptana droga wiodąca z siedziby Bjorna na wybrzeże znikła, a jedynym słusznym kierunkiem był ten prowadzący z góry w dół, z nieba na ziemię, z ziemi do morza.
Po niewyobrażalnie długim czasie z nieustającym rykiem burzy zaczął splatać się łoskot fal, coraz bardziej narastający, coraz bliższy. Wreszcie Agir stanął na brzegu. Po wąskim wybrzeżu nie pozostał żaden ślad – rozwścieczone morze podeszło pod pierwsze zabudowania, jakby uznało, że najeźdźcy, których przyniosło na swym grzbiecie, nie spełnili pokładanych w nich nadziei i postanowiło osobiście dokończyć dzieła zniszczenia. A załogę Głodu spotkała kara – łodzi nigdzie nie było widać.
Pomyślał jednak szybko, że to niemożliwe, że tak doświadczonych marynarzy nawet największy sztorm nie zabierze, a już na pewno nie ściągnie ich z samego brzegu. I rzeczywiście, idąc wzdłuż nowej linii wybrzeża odnalazł swój okręt wciśnięty pomiędzy rybackie budynki, z pokładem szczelnie okrytym czerwoną, płócienną plandeką. Gdy chciał wspiąć się na burtę, zza jego pleców dobiegł krótki okrzyk:
– Stój! Ktoś ty?!
– Jestem Agir, styrsman tej cholernej łajby. A tyś kto, że śmiesz zadawać mi takie pytania? – wychrypiał z trudem, ale te słowa automatycznie dodały mu sił, przywracając wszystko na swoje miejsce, przypominając mu, kim jest.
– Niels. Kapitanie, wybaczcie, taki rozkaz. – Niels wyszedł spod pobliskiego ganku, gdzie krył się przed niepogodą; młodzik z niezdrową cerą i nieproporcjonalnie długimi kończynami, przywodzącymi na myśl ramiona ośmiornicy. Tej wiosny po raz pierwszy wyruszył na wilczy szlak.
– Czyj rozkaz?
– Krwawego Ulrika. To naprawdę wy, kapitanie?
Agir chwycił chłopaka pod szyję i mocno przyciągnął do siebie.
– A jak myślisz, co? Może jestem Bjornem, który zmartwychwstał i przyszedł tu wywrzeć zemstę? Albo demonem, władcą tej przeklętej burzy? Co?
Niels wpatrywał się z przestrachem w twarz styrsmana, w jego płonące gorączką oczy. Miecz wypadł mu z ręki.
– Widzisz, to ja. To zawsze będę ja. – Agir puścił go i kazał mu podnieść broń. – Stój gdzie stałeś, to nie koniec warty. – Po tych słowach ruszył w stronę ganku i wszedł do środka.
Pomieszczenie było znacznie mniejsze niż halla Bjorna. Żeglarze, ciasno stłoczeni, siedzieli wokół dającego upragnione ciepło paleniska. Jego blask wyciągał z ich twarzy całe zmęczenie, wyglądali na ledwie żywych. Wielu spało, opartych o swych towarzyszy. Sprawiali wrażenie, jakby tej nocy to oni zostali pobici, jakby to ich domy splądrowano i zniszczono, jakby to ich kobiety okryto hańbą. Nie było wśród nich zwycięzców.
– Gdzie jest Ulrik? – głos Agira wyrwał ich z odrętwienia. Zwrócili głowy w jego kierunku, patrząc nań jak na upiora. Po sali poniosły się szepty.
– Gdzie jest Ulrik? – powtórzył, kiedy nikt mu nie odpowiadał.
– Tutaj go nie ma. – Tom podszedł do styrsmana; przygarbiony i brudny, z opatrunkiem na czole i splątanymi włosami nie przypominał dostojnego, pełnego powagi skalda. – Jakiś czas temu wyszedł do stajni. Pewnie niedługo będzie tu z powrotem. Wróciłeś z krainy umarłych, kapitanie?
Agir milczał przez chwilę, skonsternowany, próbując odnaleźć w ostatnich słowach pieśniarza jakiś sens. Wreszcie napłynęły doń pierwsze domysły.
– Nigdy tam nie byłem. Opowiedz mi o wszystkim, co się tu wydarzyło. O wszystkim, do czego doszło pod moją nieobecność.
Usiadł przy ogniu i wysłuchał relacji. W międzyczasie zajęto się raną na jego karku – pierwszy, prowizoryczny opatrunek trzeba było oderwać od ciała, a ranę dokładnie zszyć – i podano mu miskę z parującym gulaszem, którą jednak odstawił po kilku łyżkach. Osuszył za to cały róg z miodem; alkohol wypełnił go cudownym, słodkim ciepłem, uśmierzył ból i odsunął zmęczenie.
Kiedy pokonali drengów Bjorna, Tom i Hogger wrócili na wybrzeże, chcąc pomóc przy ogarniętych paniką koniach, a przede wszystkim nie chcąc uczestniczyć w gwałtach. Z wielkim trudem zdołali zagnać większość zwierząt do pobliskiego budynku. Jednocześnie Hogger rozkazał przezornie, aby wioślarze wciągnęli drakkar w głąb lądu. Zdążyli, nim rozpętało się prawdziwe piekło. Od tamtej pory siedzieli pod dachem, czekając na pozostałych członków załogi rozproszonych po całej osadzie. Większość wciąż nie wróciła. Ostatni z przybyłych, Krwawy Ulrik, przyprowadził ze sobą wojowników, którzy wzięli udział w zdobyciu i splądrowaniu długiego domu. Wszyscy byli przerażeni, nawet stary weteran. Opowiadali o dziwnych istotach, ukazujących się wraz z uderzeniami piorunów, o bestiach krążących w ciemności. O ludziach, którzy dołączali do nich, a których nigdy wcześniej nie widzieli, znikających równie szybko i niespodziewanie jak się pojawiali. A przede wszystkim przynieśli wieści o styrsmanie, którego okaleczone, nagie ciało ktoś wlókł w kierunku pastwisk. Ktoś wyjątkowo potworny, z szeroką blizną przecinającą niemal całą twarz. Hogger, słysząc to wszystko, przeklął ich za tchórzostwo i postanowił ruszyć kapitanowi na ratunek, mówiąc, że jeśli nie zobaczy trupa na własne oczy, nigdy nie uwierzy w śmierć przyjaciela. A jeśli już ujrzy go martwego, natychmiast dokona zemsty na winowajcy, choćby to był i Władca Olbrzymów. Chciał wziąć ze sobą wszystkich zdolnych do walki wojowników, lecz po długiej i gwałtownej kłótni wyruszył wyłącznie w towarzystwie Makkiego i kilku innych najdzielniejszych żeglarzy, przeklinając resztę po dwakroć. Pod jego nieobecność dowództwo przejął Ulrik, powoli dochodzący do siebie.
Agir spytał przy okazji ludzi, którzy walczyli dziś u jego boku, jakim cudem przeoczyli go w komnacie Bjorna. Oni odpowiedzieli na to, że komnata była zupełnie pusta.
– Niemożliwe – styrsman kręcił głową – to niemożliwe. Albo postradaliście rozum, albo to wszystko łgarstwa. Wiem gdzie byłem, do cholery! – W kilku krótkich zdaniach streścił Tomowi własną historię.
– Z tego by wynikało, że chyba wszyscy postradaliśmy rozum – podsumował Tom – albo…
– Albo co?
– Albo… – Tom przełknął ślinę i zaczął innymi słowami – Pewnie już dawno doszły cię słuchy o tym, co dzieje się na południe od Przylądka Wszystkich Głupców. Nieprawdopodobne, budzące grozę pogłoski o gnijących krainach, gdzie nie ma żadnej różnicy pomiędzy tym co rzeczywiste, a tym co urojone, żadnej różnicy pomiędzy normalnością a szaleństwem. Pogłoski budzące grozę tak wielką, że od lat wasi kupcy nie podróżują w tamte strony.
– Słyszałem. I wiem, co masz na myśli.
– Teraz przyszła kolej na Północ.
Agir zastanawiał się przez chwilę, po czym wybuchnął głośnym śmiechem.
– Siedzimy tu jak dzieciaki, ze strachem i ekscytacją w oczach słuchające bajdurzenia starych bab. – Uśmiechnął się dziwnie i dodał: – Tyle, że w naszych oczach pozostał jedynie strach.
W sali zapadło głębokie milczenie. Ogień śpiewał swą pieśń, a na zewnątrz rozpadał się świat. Czas porzucił to miejsce, sprawiając, że noc trwała bez końca.
Styrsman w końcu wstał z trudem, pomagając sobie odzyskanym toporem i powiedział:
– Idę po Ulrika.
Podszedł chwiejnie do wyjścia, zarzucając na ramiona płaszcz z foczej skóry, naciągnął kaptur i otworzył drzwi.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

18
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.