Druga odsłona przygód hobbita Bilbo Bagginsa zmaga się z tym samym problemem, jaki trapił część pierwszą: a mianowicie jak przenieść na ekran książkę dla dzieci, tak aby zmieniła się w pełną rozmachu opowieść o próbie odzyskania ojczyzny, a jednocześnie, żeby pozostało w niej coś z literackiego oryginału. I co ciekawe, obie części próbują ten problem rozwiązać na dwa różne sposoby.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Pustkowie Smauga” pod wieloma względami jest lepsze niż „Niezwykła podróż”. Po pierwsze, to film spójniejszy koncepcyjnie. Nie ma tu już tej rozbieżności pomiędzy dziecinnym humorem niektórych scen a epickim rozmachem innych, która sprawiała, że chwilami miałam wrażenie, jakbym oglądała dwa różne filmy, dość przypadkowo ze sobą sklejone. „Pustkowie…” to po prostu przygodówka z kilkoma poważniejszymi momentami. Oczywiście i tutaj znajdą się sceny komediowe, jednak są one zdecydowanie lepiej wpasowane w klimat całości, a i humor, choć niezbyt wyrafinowany, poziomem zdecydowanie różni się na plus. Z dużą ulgą przywitałam zminimalizowanie udziału Radagasta, który w pierwszej części był jeszcze spadkiem po „dziecinności” książkowego pierwowzoru, a który w „Pustkowiu…” pojawia się tylko przelotnie. Szczęśliwie nie ma tu także irytujących mnie scen z Gandalfem liczącym członków drużyny niby przedszkolną wycieczkę. W części pierwszej posępny i majestatyczny Thorin wydawał się momentami z zupełnie innej bajki niż pozostałe krasnoludy, służące przede wszystkim do bycia ratowanymi a to przez Bilba, to znów przez Gandalfa. W części drugiej krasnoludy zaczynają zachowywać się jak wojownicy. Nie zmienia to faktu, że końcowe starcie ze Smaugiem i tak bardziej kojarzy się z „Kevinem samym w domu” niż z epicką walką, ale za sam fakt, że drugoplanowi członkowie drużyny wreszcie przejmują inicjatywę, należy się „Pustkowiu…” pochwała. Inna rzecz, że krasnoludy jako byt zbiorowy są dla mnie jednym ze słabszych elementów całej serii. Jest ich trzynastu, ale – jako żywo – gdyby po drodze zniknęło gdzieś trzech czy czterech, nawet nie zwróciłabym na to uwagi. Wyróżniają się oczywiście Thorin – postać najciekawsza, najbardziej wielowymiarowa i co więcej, dość niejednoznaczna, co w „Pustkowiu…” zaczyna być ładnie widoczne; Balin ze swoją dojrzałą mądrością i młodzieńczy Kili, który zresztą dostaje w drugiej części swój własny wątek. Może jeszcze Bofura da się zapamiętać i polubić. Reszta krasnoludów albo w ogóle ginie w tle, albo ma jedną charakterystyczną cechę (jak tusza Bombura), która co prawda sprawia, że można ich jakoś tam od siebie odróżnić, jednak nijak nie przekłada się to na emocjonalne zaangażowanie w losy bohaterów. Dlatego uwaga widza skupia się raczej na Bilbie – i tu trzeba przyznać, że Martin Freeman znowu wykonuje kawał solidnej aktorskiej roboty. Jego hobbit momentami wydaje się niemal dziecięco kruchy w porównaniu z resztą drużyny i budzi sympatię, kiedy nabiera stopniowo odwagi, próbując radzić sobie w obcym mu środowisku krasnoludzkiej przygody. Z drugiej strony budzi też niepokój, kiedy widzimy, jak pierścień coraz bardziej zdobywa nad nim władzę, a Bilbo zaczyna kłamać i kręcić, byleby nikt mu „skarbu” nie odebrał. Postać Bilba to jeden z nielicznych elementów mocno wiążących film z książką, bo fabuła dość mocno od oryginału odbiega. Nic w tym dziwnego – przerobienie króciutkiej powieści dla dzieci na trzyczęściową epicką historię musiało nieść ze sobą sporo zmian. Część z nich wychodzi kinowemu „Hobbitowi” na dobre, np. znacznie poważniejsza w tonie scena wizyty u Beorna, inne wydają się niepotrzebnym – z mojego punktu widzenia – ukłonem w stronę nastoletniej widowni, jak dodanie Legolasa oraz jego towarzyszki, Tauriel, której zresztą doklejono niezbyt przekonujący wątek romantyczny. Gdybym miała scharakteryzować drugą część „Hobbita” jednym słowem, użyłabym chyba określenia „średni”. Pierwsza część była nierówna; miewała momenty bardzo słabe, ale i bardzo dobre (jak chwytające ze serce wykonanie pieśni o Samotnej Górze w domu Bilba). W „Pustkowiu Smauga” nie ma ani jednego, ani drugiego. Film ogląda się z przyjemnością, jest kilka efektownych scen, w paru momentach można się nieco wzruszyć, a czasem – uśmiechnąć. Ale to tyle. Jak na oczekiwania związane z kolejną trylogią twórcy „Władcy pierścieni” – mało, zawsze jednak możemy liczyć na to, że finałowa odsłona przygód Bilba rzuci nas wszystkich na kolana.
Tytuł: Hobbit: Pustkowie Smauga Tytuł oryginalny: The Hobbit: The Desolation of Smaug Data premiery: 27 grudnia 2013 Obsada: Luke Evans, Evangeline Lilly, Hugo Weaving, Cate Blanchett, Elijah Wood, Martin Freeman, Benedict Cumberbatch, Ian McKellen, Christopher Lee, Ian Holm, Andy Serkis, James NesbittRok produkcji: 2013 Kraj produkcji: USA Gatunek: fantasy Ekstrakt: 60% |