powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CXXXIII)
styczeń-luty 2014

W objęciach wielkiej myszy
John Lee Hancock ‹Ratując pana Banksa›
Twórcy literatury dzięcięcej powinni być mili. W końcu piszą dla dzieci. Z P.L. Travers, autorką „Marry Poppins”, można tu mieć nie mały problem: samotniczka, zaadoptowała jedno z bliźniąt, kategorycznie odmawiając mu kontaktu z bratem bliźniakiem, zgryźliwa stara panna, w dodatku jej sztandarowa postać to kostyczna, choć obdarzona magicznymi mocami, guwernantka starej daty w typie Maryli Cuthbert. Ale czy to stanowi przeszkodę dla Disneya?
ZawartoB;k ekstraktu: 60%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Zygmunt Freud, znany nam skądinąd ojciec psychoanalizy, napisał kiedyś, że każdy pisarz ma jakieś neurozy, które swoim pisaniem usiłuje zwalczyć. Innymi słowy: pisarz nie pisze, bo lubi ani dlatego, że ma świetny pomysł. Nie. Pisarz pisze, żeby przepracować jakąś traumę, pisze, bo musi. Zdaje się, że świat filmu przejął tę ideę Freuda i co jakiś czas nam o niej przypomina. Barry pisze „Piotrusia Pana” usiłując naprawić to, co w życiu nie kończy się happy endem (widzieliśmy w „Marzycielu”), Szekspir pisze „Wieczór Trzech Króli” po burzliwym, acz nieszczęśliwym romansie („Zakochany Szekspir”) – kluczem zdaje się być nieszczęście. Podobnym tropem podążyli autorzy scenariusza do „Ratując pana Banksa”. Pamela L. Travers, od dwudziestu lat nachodzona przez wytwórnię Disneya o prawa do ekranizacji jej bestsellerowej powieści o magicznej niani Mary Poppins, zgadza się w końcu pojechać do studia filmowego, by współtworzyć scenariusz do filmu. Zmuszają ją do tego narastające problemy finansowe. Ale nie zamierza się łatwo poddawać i wpaść w objęcia wielkiej myszy i jej twórcy, bynajmniej – stara się być dla scenarzystów i autorów piosenek tak uciążliwa, jak się tylko da. Zaraz po przyjeździe zastaje w pokoju mnóstwo maskotek postaci z filmów Disneya i kosz z owocami. Gruszki wyrzuca, maskotki chowa i przystępuje do bycia opryskliwą dla otoczenia.
Twórcy zdecydowali się ocieplić wizerunek samotniczej Australijki (podszywającej się pod Angielkę) i stosują w tym celu różne, dość jednak zgrane, chwyty. Przede wszystkim jednak serwują nam co jakiś czas przebitki z przeszłości pisarki, tłumaczące dokładnie wszystkie jej współczesne działania i co więcej, mające dokładnie wyjaśniać, czemu świat przedstawiony w jej książkach wygląda tak, a nie inaczej. Walt Disney we własnej osobie pojawia się również na ekranie, fundując bohaterce a to łzawą historię z własnego dzieciństwa, a to wesołą psychoanalizę w Disneylandzie, a to z kolei potrzebne moralne wsparcie. Takie zabiegi skutkują głównie tym, że otrzymujemy nie tylko apologię Disneya – sprytnego łobuza ze smykałką do interesów, ale przecież o gołębim sercu – ale i niekonsekwetną główną bohaterkę. Travers jest tutaj rozchwianą, neurotyczną starą panną, tkliwie pielęgnującą traumy z przeszłości, która nie przepada ani za dziećmi, ani za ludźmi w ogóle, ale w porywach jest w stanie przytulić każdego do serca i służyć mądrą radą. Otrzymujemy pozornie silną kobietę, która w środku chce tylko, by ktoś ją przytulił. Nie może być przecież po prostu silna, bo jakżeby tak? Każdy w końcu potrzebuje utonąć w objęciach wielkiej roześmianej myszy.
Honoru filmu bronią fantastycznie obsadzeni w nie do końca fantastycznie napisanych (choć zależy, jak rozumiemy słowo „fantastycznie”) rolach aktorzy. Emma Thompson jako Pamela L. Travers jest doskonała – nietaktowna, czepiająca się szczegółów i małostkowa tam, gdzie powinna być, i odpowiednio pokazująca samotność tam, gdzie zgodnie z regułami gry z jej oczu ta samotność i utrapienie wyzierać powinny. Doskonały jest też Tom Hanks jako Walt Disney – kryjący w sobie dużo więcej, niż jest skłonny pokazać, zawsze dopinający swego, pozornie milusi, pod spodem dość kunktatorski. Pojawiający się we wspomnieniach Travers ojciec został zagrany przez Colina Farella i również nie jest to zła rola. Farell ma smykałkę do grania bohaterów na skraju moralnego bankructwa, tu dodatkowo dobrze wypada jako zwariowany na punkcie swoich dzieci ojciec rodziny, który nie umie sobie poradzić z depresją. Świetnie sprawdza się oszczędna muzyka Thomasa Newmana (doskonały fortepian w pierwszych partiach, bardzo dobra, nastrojowa melodia w scenach rozgrywających się w Australii, figlarne dźwięki pokazujące atmosferę disneyowskiej Kalifornii). Zdecydowanie zasłużenie kompozytor dostał nominację do Oscara. Także zdjęciom niewiele da się zarzucić – przyjemnie ogląda się zarówno ciepły klimat wspomnień z antypodów, jak i kolorowy, urzekający baśniowością Disneyworld we współczesności.
Wszystko zgodne ze spójną wizją twórców, więc czemu „Ratując pana Banksa” jest filmem rozłażącym się w szwach? Zbyt wyraźnie twórcy starają się udowodnić prostą tezę, którą postawili sobie na początku i to zdaje się ich gubić. Za dużo ogranych motywów i nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności, panie Freud. Tfu, panie Disney.



Tytuł: Ratując pana Banksa
Tytuł oryginalny: Saving Mr. Banks
Dystrybutor: Disney
Data premiery: 24 stycznia 2014
Reżyseria: John Lee Hancock
Scenariusz: Kelly Marcel, Sue Smith
Rok produkcji: 2013
Kraj produkcji: Australia, USA, Wielka Brytania
Czas trwania: 125 min
Gatunek: biograficzny, dramat, historyczny, komedia
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 60%
powrót; do indeksunastwpna strona

112
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.