powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CXXXIII)
styczeń-luty 2014

Człowiek - persona non grata
Steve McQueen ‹Zniewolony. 12 Years a Slave›
Steve McQueen – ten to ma charakter! Niestraszne mu najpodatniejsze na schematy gatunki, niestraszny mu romans z Hollywoodem; nawet jeśli płynie głównym nurtem, robi to w pełni własnym stylem.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Jego najnowszy film, nominowana w dziewięciu Oscarowych kategoriach historia obejmująca dwanaście lat niewoli Salomona Northupa, to adaptacja wspomnień spisanych przez samego bohatera – wolnego człowieka, którego skuto kajdanami. Filmowiec mógł zatem poddać się egzaltacji wyrażonej w książce lub podporządkować się kliszom biografii historycznej, pod którymi ugięła się mniej zasłużona większość reżyserów. Tak się jednak nie stało. „Zniewolony” to dzieło wyróżniające się także na tle innych tytułów dotyczących niewolnictwa, dzieło, w którym na każdej niemal scenie autor odcisnął własne piętno.
Już początkowe sceny ujawniają kierunek obrany przez reżysera. Długie ujęcie batożenia Northupa tuż po pozbawieniu go wolności (jest rok 1841) nie świadczy wcale o banalnej dosłowności przedsięwziętych w filmie kroków. McQueen nie idzie w krwawą makabrę (z jednym bodaj wyjątkiem), nie epatuje przemocą, lecz równocześnie nie estetyzuje jej; zamyka przed widzami wszystkie drogi ucieczki i zmusza do realnego trwania przy katowanym bohaterze. Reżyser każe patrzeć na przepełnioną bólem i zaskoczeniem twarz Salomona, słuchać razów, jęków oraz słabnących słów sprzeciwu kierowanych w stronę ciemiężyciela. Na nic zdają się protesty: „Jeśli chcesz przeżyć, nic nie mów”, usłyszy niebawem od towarzysza niedoli. Choć wierzył, że jest wolnym człowiekiem, fizyczne pęta nałożone przez białych czynią go niewolnikiem. To właśnie granice ciała dyktują warunki bohaterowi i niejako wyznaczają ramy opowieści (jak w każdym zresztą filmie brytyjskiego twórcy). Gdy oprawca biczuje, niszcząc ciało, próbuje zniszczyć i psyche. „Zniewolony” obrazuje taką właśnie walkę: niedoskonałej fizyczności z hartem ducha.
Wspomniana sekwencja znamionuje cały film z jeszcze innego powodu. Gdy pierwsze fizyczne katusze na chwilę zostają przerwane, następuje odjazd kamery z celi, w której tkwi Northup i z której wciąż słychać jego wołania o pomoc, a w tle da się wówczas dostrzec Biały Dom. McQueen podkreśla, że dwie rzeczywistości – rzekomo cywilizowana i ta absurdalnie niesprawiedliwa – istniały w ówczesnej Ameryce równolegle. Konfrontacja ta przyjmuje najjaskrawszą formę wtedy, gdy, już w kajdanach, Salomon zostaje potajemnie wywieziony ze stanu Nowy Jork, w którym mógł żyć jako wolny człowiek, do Georgii, konserwatywnego Południa, gdzie Murzyna się uprzedmiotawia i czyni własnością, której można nadać niewolnicze imię, zgwałcić czy bezkarnie powiesić.
Ciekawy kontrapunkt dla losów przedstawianych czarnoskórych stanowią krajobrazy Luizjany. Jedynie natura daje się u McQueena podziwiać, czaruje iście metafizycznym spokojem. Człowiek natomiast nie potrafi u niego egzystować, nie umie samodzielnie o siebie zadbać, znajduje dziwaczną radość i spełnienie w uzależnianiu drugiego od siebie, w brutalności i destrukcji. W swoich wypiskach Northup tłumaczy także przemoc innego rodzaju niż ta fizyczna. Chodzi o rasizm naturalnie wtłaczany już w procesie socjalizacji. Twórca „Głodu” celnie ukazuje to zjawisko w scenie w moim przekonaniu najmocniejszej, kiedy to karany za nieposłuszeństwo uwiązany do gałęzi Salomon na wpół wisi, na wpół stoi przez całe godziny na czubkach palców i tylko milimetry dzielą go od śmierci. Długie ujęcie nieprzyjemnych zmagań mężczyzny pozwala dojrzeć innych niewolników na drugim planie, którzy widzą jego męki, lecz dalej wykonują codzienne obowiązki. Są wśród nich dzieci, które zapewne przyswajają widok upodlenia, uznając go za naturalny.
Mimo niewątpliwego mistrzostwa reżyserii McQueena, mogą zastanawiać pobudki, jakie mu przyświecały. Filmów o niewolnictwie było przecież sporo, ostatnio pojawiło ich się całe multum, na cóż więc kolejny? Można narzekać, że brytyjski twórca nie mówi niczego nowego – bo nie mówi. Lecz forma likwiduje w moim przekonaniu tego rodzaju dylematy. McQueen nie bawi się w wielkie metafory ku pokrzepieniu serc (jak zrobił to Lee Daniels „Kamerdynerem”). Nie uładza koegzystencji białych i czarnych, jak sztucznymi metodami czyniły to hollywoodzkie klasyki z „Przeminęło z wiatrem” na czele. Nie leczy też z traumy fantazyjnymi bajkami (jak - świetnie! - czynił „Django”). Twórca „Zniewolonego” jest za to śmiertelnie poważny (poczucia humoru nie miał nigdy) i chyba ta niewzruszoność pozwala mu stworzyć najbardziej z wszystkich wymienionych konsekwentne i artystycznie dojrzałe dzieło. Zestawiając na ekranie wolność i niewolę jednego człowieka, dodatkowo unaocznia faktyczny bezsens wszelkiej nierówności. A jeśli owa droga przez mękę tak silnie na widza oddziałuje – w dobie rozmaitych torture porn i innych cielesnych horrorów – to jest to dowód reżyserskiej maestrii.



Tytuł: Zniewolony. 12 Years a Slave
Tytuł oryginalny: 12 Years a Slave
Dystrybutor: Monolith
Data premiery: 31 stycznia 2014
Reżyseria: Steve McQueen
Zdjęcia: Sean Bobbitt
Muzyka: Hans Zimmer
Rok produkcji: 2013
Kraj produkcji: USA, Wielka Brytania
Czas trwania: 134 min
Gatunek: biograficzny, dramat, historyczny
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

118
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.