powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CXXXIII)
styczeń-luty 2014

Opowieść o Agirze
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Przechadzał się jeszcze przez jakiś czas, aż w końcu uznał, że jest to kompletnie niepotrzebne i postanowił trochę się przespać. Leżąc w śpiworze patrzył w niebo, na którym płonęły pierwsze gwiazdy. O północy dotrą do Wif, jednej z wysp Morskiego Stada. Tom opowiedział im wczorajszego wieczora legendę, która kryła się u ich zarania. Wingskornir, wspaniały ogier o potężnym, twardym jak skała ciele i bazaltowych kopytach, służył Władcy Olbrzymów. Pewnego dnia Olbrzymi wszczęli wojnę ze Smokami, więc udział Wingskornira wydawał się nieunikniony. On jednak postanowił porzucić swego pana, uciekając w przeddzień wymarszu z Królewskiej Stajni. Zabrał ze sobą dwie piękne klacze, Swanhwit i Wif, z którymi podzielił brzemię miłości i zdrady. Wściekły Władca rzucił się za nimi w pogoń, lecz rychło musiał jej zaniechać, ponieważ czekała nań wielka wojna. Nigdy już z niej nie wrócił. W trakcie tułaczki po lądach i oceanach Swanhwit i Wif urodziły trzy źrebięta – Swanhwit bliźniaki, Graniego i Gladra, a Wif uroczego jak poranek Lettfetiego. Kiedy byli pewni, że nic im nie grozi, a wolność i szczęście dane im będą po wsze czasy, obudziła się klątwa, którą Władca Olbrzymów obłożył uciekinierów w ostatnich godzinach pościgu. Morskie Stado przemieniło się w skały, na zawsze pozbawione swobody. Kiedy na wyspy dotarli pierwsi kolonizatorzy, zastali tam liczne tabuny niskich, lecz krępych i silnych koni, pasących się na bujnych łąkach. Wtedy też klątwa znalazła swój ostateczny wyraz – potomkowie Wingskornira stali się własnością ludzi.
Celem Agira i załogi Głodu była bogata osada leżąca w głębi płytkiej zatoczki u wybrzeży Wif. Swoją siedzibę miał tam Bjorn, jeden z możnowładców Morskiego Stada, skupiający w swoich rękach całą hodowlę koni na wyspie-klaczy. Mieli zamiar porządnie uszczuplić liczebność jego stad, a zdobyte zwierzęta przetransportować później do któregoś z portowych miast, w czym pomogą im handlowe knary Bjorna, skradzione z jego przystani. Zapewne dojdzie do walki; ktoś tak bogaty musiał mieć na swe usługi drużynę wojowników.
Już niedługo.
Niepokój, który zawsze czyhał gdzieś pod skórą styrsmana, zaczął wypełzać na wierzch. Ciało zrobiło się cięższe, serce przyspieszyło rytm. Okręt skrzypiał jak drewniane mary, skórzany śpiwór dusił go niczym całun. Chciał już zejść na ląd, chwycić w swe dłonie stylisko topora, pragnął poczuć zapach potu i krwi, łaknął ciepła kobiecego ciała. Wiercił się, przekręcał z boku na bok, nieświadomie zaciskając pięści. Wreszcie jawa zmiękła, mieszając się z równie niespokojnymi snami.
Gdy otworzył oczy, nie dostrzegł nad sobą gwiazd. Niebo było czarne; chmury musiały przegonić okręt. Przy burcie, niedaleko Agira, stała jakaś postać, ledwie widoczna na tle nocy. Obserwował ją, przyzwyczajając wzrok do ciemności. Nagle jego uszu dobiegł cichy śpiew:
Że nie mam już nadziei bym powrócił
Że nie mam już nadziei
Że nie mam już nadziei wrócić
Odczekał chwilę, lecz kiedy zdał sobie sprawę, że Tom, do którego niewątpliwie należał ten głos, nie będzie kontynuował pieśni, wygrzebał się ze śpiwora i podszedł do skalda.
– Dokąd chcesz wrócić?
Mężczyzna milczał dłuższy czas. Sprawiał wrażenie nieobecnego, pogrążonego głęboko we własnych myślach, jakby żeglował po zupełnie innym morzu.
– Do krainy, w której się wychowałem – odpowiedział w końcu – do czasów, kiedy byłem sobą. Daleko stąd i dawno temu.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Później milczeli obaj. Okręt płynął przez ciemność, senne fale obijały się o jego burty. Jednak za rufą wschodnie niebo zaczynały rozświetlać pojedyncze błyskawice – noc niosła ze sobą pierwszą wiosenną burzę. Wiatr osłabł, wreszcie umilkł całkowicie.
– Już czas! – Agir odwrócił się w stronę pokładu i krzyknął: – Zwinąć żagiel, wysunąć wiosła! Przygotować broń!
Drakkar ożył. Ćwierć tysiąca ludzi rozpoczęło swój taniec na deskach statku; ich gorączkowa krzątanina, hałasy i krzyki przegnały nocną ciszę precz. Osiemdziesiąt wioseł wychynęło spomiędzy dulek, przekłuwając morze, nadając łodzi własny rytm, zależny wyłącznie od siły męskich ramion. Drewniane, barwne tarcze tłukły żelaznymi okuciami o burty okrętu, wędrując do rąk wojowników. Dźwięczała stal dziesiątek mieczy i toporów, ostrza włóczni ginęły w mrocznym niebie. Marynarze bez trudu poruszali się wśród gęstych ciemności; nie palono pochodni, aby okręt do końca pozostał niezauważony, lecz ciągnąca ich śladem burza jakby chciała zdemaskować te knowania, raz po raz wypuszczając ku morzu świetliste języki błyskawic.
Agir na skórzaną kurtę wdział kolczugę ze smoczej łuski, przerzucił przez ramiona krótki łuk i miecz, a w ręce chwycił ogromny, budzący grozę topór z szerokim ostrzem z jednej i ostrym klinem z drugiej strony. Stanął wyprostowany przy dziobnicy statku, górując nad zbierającymi się za nim wojownikami. Styrsman był mężczyzną olbrzymiego wzrostu, o szerokich i silnych ramionach, dlatego też na całej Północy zwano go Agirem Olbrzymem lub Agirem Lewiatanem, choć także Pożeraczem Kobiet, ponieważ jego okolona jasnymi włosami twarz była dziwnie piękna, nawet jeśli skryta pod gęstym zarostem, a w oczach nieprzerwanie błyszczał ogień, sprawiający, że wielu w rozmowie z nim czuło się nieswojo. Mówiono, że w jego oczach płonie nienasycony głód.
W mroku zaczęło majaczyć światełko z przystani, co oznaczało, że są już niedaleko. U boku kapitana stanął Krwawy Ulrik, nocą wyglądający nie jak starzec, a jak najstraszliwszy z ludzkich koszmarów. Makki, Tom i reszta wojów czekała gotowa za jego plecami. Wtem ktoś przecisnął się przez ciżbę i dotknął ramienia Agira.
– Bracie, wybacz mi wcześniejszą słabość i pozwól zejść na ląd ze wszystkimi. Chciałbym zmazać tę plamę.
Hogger był w pełnym rynsztunku bojowym; na głowie miał zdobiony złotem stalowy szłom, a pomalowana w fantazyjne, żywe wzory tarcza i długi piękny miecz czekały w pogotowiu.
– Niczego nie muszę ci wybaczać, bracie. Dzisiejszej nocy będziemy ucztować razem.
Światło na przystani zbliżało się, błyskawice co chwilę wydobywały z ciemności pofałdowane wybrzeże. Jeszcze tylko kilka mocniejszych pociągnięć wiosłami i smok, wieńczący dziobnicę okrętu, zatopi kły w ciele Wif. Drakkar staranował dwie małe łódki i zatrzymał się z ostrym szarpnięciem. Agir odwrócił się do swych towarzyszy i krzyknął krótko:
– Do stołów!
Z obydwu burt wylały się fale wojowników, jak morze, które sforsowało wreszcie granice brzegów, aby bezkarnie hulać po lądzie. Nikt na razie nie wznosił okrzyków, każdemu towarzyszył tylko szczęk oręża. Niektórzy dopadli już pierwszych zabudowań stojących po obu stronach przystani, należących zapewne do rybaków i żeglarzy. Drzwi ustępowały pod ciosami toporów i młotów; wkrótce można było usłyszeć pierwsze wrzaski konających mężczyzn i przerażonych kobiet. Nad osadę wzniosły się szlochy i ujadanie psów, szczęk żelaza i trzask łamanego drewna.
Agir biegł na czele najlepszych spośród swoich ludzi, kierując się prosto ku domostwu Bjorna. Nie zamierzał pozwolić, by wroga drużyna zdążyła się przygotować i rozpocząć kontratak. Dziedziniec jednak pełen już był wyspiarzy. W powietrzu świsnęły strzały, a gdy znaleźli się bliżej, także toporki i włócznie. Odpowiedzieli im tym samym, strzelając w pełnym biegu z krótkich łuków i ciskając oszczepami. Pierwsi poważnie ranni przewracali się na ziemię, wyjąc z bólu. Agir machnął ręką w kierunku najbliższego rywala; mały toporek wbił się w prawy bark mężczyzny, który wypuścił broń z ręki. Próbował jeszcze zasłonić się tarczą, ale styrsman zbił ją jednym, potężnym uderzeniem, by drugim rozorać mu pierś. Przeszedł ponad trupem i zaatakował kolejnego wojownika, który po kilku zamaszystych uderzeniach padł bez życia. Agir wykorzystywał swoją nieludzką siłę i ogromny zasięg ramion, to dzięki nim na polu walki potrafił zyskać przewagę i od samego początku być stroną dominującą. Choć nie brakowało mu również szybkości, o czym przekonał się jeden z drużynników Bjorna, kiedy jego chytre pchnięcie, wymierzone nad biodro styrsmana, chybiło celu. Chwilę później zdumiony wojownik zwalił się na ziemię z rozrąbanymi nogami.
Po obydwu bokach Agira walczyli Makki i Hogger; pierwszy wił się jak morski wąż, kąsając wrogów w najmniej spodziewanych momentach, a drugi spokojnie rozdawał ciosy, zasłaniając się kiedy trzeba okrągłą tarczą. Załoga Głodu, mimo mniejszej liczebności, szybko zyskała przewagę. Ich przeciwnicy nie byli gotowi na tak zażartą walkę, wyrwani spod ciepłych futer prosto pod ostrza mieczy musieli ulec. Strach spętał ich jak sieć, kryli się lękliwie za tarczami, atakowali chimerycznie i bez wiary, wiedząc, że nie zda się to na nic. Wkrótce dziedziniec był śliski od krwi. Niedobitki wyspiarzy uciekły do wnętrza długiego domu, ryglując za sobą wejście. Ktoś krzyknął, aby puścić wszystko z dymem, ale kapitan nie zgodził się na takie rozwiązanie:
– W środku czeka nas zbyt cenny skarb.
Później wskazał część ze swoich ludzi i polecił im, aby udali się do wielkiej stajni, stojącej w południowej części dziedzińca, i zagonili na wybrzeże tyle zwierząt, ile tylko zdołają. Kiedy odbiegli, krzyknął do pozostałych:
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

16
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.