powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CXXXIII)
styczeń-luty 2014

Porażki i sukcesy 2013, czyli filmowe podsumowanie roku
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Krzysztof Spór Nie było tak źle z tą fantastyką moim zdaniem, jakby na pierwszy rzut oka to wyglądało. Największy zawód to dla mnie „Elizjum”, ale tu oczekiwania były baaaaardzo wysokie (Blomkamp sam sobie jest winny). „Pacific Rim” był dokładnie tym, co od początku obiecywał i zaplanował Guillermo del Toro – filmowym spotkaniem wielkich robotów i gigantycznych potworów w imponujących starciach. Mieliśmy się zachwycać rozmachem i ja się tym rozmachem zachwycałem. W dodatku to czysta rozrywka po prostu, więc może nie stawiajmy jej aż takich wymagań. Superman wyszedł obronną ręką i to mnie cieszy, bo spodziewałem się najgorszego. „Grawitacja”… wiadomo klasa. Jednak za najlepszy film w tym gatunku w 2013 uznaję „Grę Endera”, bo to najczystsze science-fiction (wynikające z definicji tego gatunku), jakie od lat pojawiło się na ekranie. To film, który trzyma w napięciu nieustannie, którego bohaterowie przekonują, a historia wciąga. Przynajmniej tak było ze mną.
Ewa Drab Krzysztofie, chociaż „Gra Endera” nie znajduje się na szczycie mojej listy ulubionych filmów SF, to niech moc będzie z Tobą za Twój piękny komentarz!
Konrad Wągrowski A dla mnie „Gra Endera” była monotonną, bez żadnej finezji próbą przeniesienia prozy Carda na ekran. Widać było, że poza koncepcją zamiany dzieci na nastolatków (przyznajmy, po wieloma względami ułatwiającej twórcom życie), nie było w tym filmie ani jednej myśli, jak elementy sztuki filmowej wykorzystać do poszerzenia znaczeniowo-emocjonalnego tej opowieści. A raczej było to pokazanie, jakie będą ograniczenia przy próbie transferu – choćby poprzez absurdalne skompensowanie wszystkich bitew w Szkole Bojowej do jednego starcia. No i zakończenie, podejrzewam, że dla osób nie znających książki, raczej konsternujące.
Karolina Ćwiek-Rogalska Podpisuję się pod słowami Konrada. „Gra…” niestety mnie również nie zachwyciła. Twórcy filmu co nieco odbiorcy ułatwili, a co nieco utrudnili, i to niekoniecznie tam, gdzie cokolwiek trzeba było ułatwiać albo utrudniać.
Piotr Dobry Też mam podobne wrażenia co do „Gry Endera”. Z kolei „Grawitacja” ma u mnie wielkiego plusa przede wszystkim za to, że po raz pierwszy poczułem w kinie, że to 3D jest „po coś”, że może mieć inne zastosowanie poza funkcją eskapistyczną. Przy całym szacunku dla Cuarona i Lubezkiego, nie wydaje mi się, by na domowym telewizorze, w dwóch wymiarach, widz mógłby równie intensywnie współodczuwać samotność i bezsilność bohaterki. Natomiast w kategorii „guilty pleasure” wyróżniłbym „Niepamięć” – wiem, że fabularnie to zlepek najbardziej oklepanych schematów kina SF, ale jednak wizualnie bardzo ładny, a przede wszystkim, jak już gdzieś pisałem, zawsze mnie rusza widok faceta, który w bezdusznym, okrutnie stechnicyzowanym świecie przyszłości roztkliwia się nad książką czy roślinką.
Ewa Drab „Niepamięć” jest jak komedia romantyczna wśród SF – ciągle te same motywy, ale jednak cieszy. Zwłaszcza, że ten film nie aspirował do wielkich refleksji, tylko sprawnie zrobionego kina ze sprawdzoną formułą, i w tej kategorii sprawia dużą przyjemność.
Konrad Wągrowski A ja jestem już tak stary, że od SF oczekuję przede wszystkim czegoś nowego. A „Niepamięć” to jednak tylko recycling starych motywów.

Top 10 Ewy Drab:

  1. Django
  2. Grawitacja
  3. Polowanie
  4. Stoker
  5. Trans
  6. Lincoln
  7. Wenus w futrze
  8. Holy Motors
  9. Dziewczyna z lilią
  10. Thor 2: Mroczny świat

Wielkie produkcje i kino niezależne
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Konrad Wągrowski Widzę w ogóle odwrót od blockbusterów, spójrzmy na naszą listę – mało wielkich produkcji, wiele małych, skromniejszych filmów. Amerykańskie kino niezależne, ale tez produkcje europejskie – duńskie, szwedzkie, film belgijski… To lista godna „Kina”, bądź „Sight & Sound”, ale my jednak zawsze ceniliśmy fajną wysokobudżetową rozrywkę? Nie było jej, czy kino niezależne naprawdę było tak ciekawe?
Jakub Gałka O tym ostatnim się nie wypowiem, bo za wielu filmów nie widziałem. Natomiast co do blockbusterów… tak, było słabiuchno. Większość rozczarowań wymieniłeś wcześniej, mówiąc o filmach sf, można do tego dorzucić np: „Wielkiego Gatsby’ego” czy „Oza wielkiego i potężnego”. Ale z drugiej strony nie mieliśmy też za wielu takich filmów. Kilka głośnych produkcji superbohaterskich, kilka sequeli, jakieś pojedyncze animacje… Dobrym komentarzem do tych rozważań jest „Kapitan Philips”, w którym Paul Greengrass odwrócił się od „dużego formatu” zarówno pod względem tematyki, jak i budżetu produkcji – mimo że wcześniej kręcił z dobrym rezultatem iście blockbusterowe kino sensacyjne („Bourne”, „Green Zone”).
Ewa Drab Dla mnie blockbustery w tym roku to przede wszystkim „Thor 2” i „Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia”, świetna rozrywka, dobrze zrealizowana, z werwą, ale nie w sposób ogłupiający. Dwa naprawdę dobre blockbustery to już jest coś, a narzekania o jakość mainstreamu były od zawsze. Bo czymże są blockbustery, jak nie pokazywaniem w kółko tego, co lubimy najbardziej?
Piotr Dobry Widziałem w tym roku jeden świetny blockbuster – drugiego „Hobbita”, i mnóstwo co najmniej dobrych filmów niszowych. Inna sprawa, że prawie wszystkie pochodzą z lat ubiegłych, więc nie upatrywałbym w tym jakiejś szczególnej tendencji, tylko zwyczajną politykę polskich dystrybutorów.
Małgorzata Steciak „Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia”, „Thor 2” i jeszcze „Pacific Rim” – dla mnie najlepsze blockbustery ubiegłego roku. Bezpretensjonalna rozrywka, ale zrealizowana z szacunkiem dla widza i jego inteligencji. „Hobbit” był w porządku, ale mnie nie oczarował. Nadal uważam, że z króciutkiej powieści Tolkiena nie sposób ukręcić trzech dobrych filmów. To nie „Władca Pierścieni”.
Grzegorz Fortuna Brakowało w tym roku jakiegoś porządnego blockbusterowego „łupnięcia”, takiego jak „Avengers” czy „Skyfall” rok temu. Większość drogich widowisk albo zbierała mieszane recenzje („Człowiek ze stali”, „World War Z”, „Wolverine”, „Thor 2”), albo wręcz solidne cięgi („Jeździec znikąd”, „Szklana pułapka 5”, „1000 lat po Ziemi”). Z tego morza przeciętności wybija się jak dla mnie „Pacific Rim”, czyli bajecznie efektowna fantazja Guillermo del Toro.
Konrad Wągrowski „Pacific Rim” to w ogóle dziwny przypadek, bo film bardzo mocno polaryzujący widownię. W wielu różnych podsumowaniach trafiał nawet do pierwszej dziesiątki, u nas przepadł zupełnie. To chyba oznacza dużą rozbieżność tego, czego właściwie oczekujemy od blockbusterów.
Piotr Dobry Tutaj przepadł, ale na esensyjny ranking najlepszych filmów SF wszech czasów zdążył się załapać, co pokazuje, że dla ludzi ściślej zainteresowanych fantastyką niż ogół krytyków był jednak istotny.
Krzysztof Spór A ja podchodzę do blockbusterów łagodniej. Dupa mnie jakoś mocno nie bolała w kinie, więc nie mam co narzekać. To prawda, nie było megawydarzeń, więc zgotowano nam wiele „tylko” dobrych produkcji. Shyamalan się pogrążył i szkoda Willa Smitha, ale czy ktoś wierzył, że będzie inaczej? Emmerich też zrobił totalnego gniota. W moim odczuciu zombie z Pittem, zwariowany western z Deppem, roboty z potworami i superbohaterowie świetnie sobie poradziły. Oglądam to z potomkiem i często świecą mu się oczy. Może więc potrzeba więcej dziecka w każdym z nas? Jednak to wszystko jest przygotowaniem dla nas do niesamowitego roku 2015, kiedy powrócą: Terminator, Gwiezdne wojny, Avengers i wiele wiele innych słynnych postaci.
Jakub Gałka Ja bym powiedział, że było wiele „oczekiwanie kiepskich” produkcji, bo do „1000 lat po Ziemi” dołożyłbym, te które wymieniłeś po stronie pozytywów, czyli zombie, western i gigantyczne roboty, plus na przykład kolesia wspinającego się po fasoli. Tak czy inaczej wracamy do tego co napisał Grzegorz – to był rok posuchy. Tak jak mieliśmy np: świetny rok 2009 (choć było też sporo blockbusterów kiepskich), tak teraz mamy dziurę i jak słusznie wskazujesz trzeba czekać na tłustsze lata. 2015 zapowiada się w ogóle wyjątkowo.
Konrad Wągrowski Zostawmy więc te blockbustery, powiedzmy parę słów o kinie niszowym, niezależnym, europejskim (choć nie tylko). Widzę, że jak zwykle mocne były propozycje skandynawskie, ale wysoko mamy film belgijski, a nawet arabski. Czego szukamy w tych propozycjach?
Piotr Dobry Tego, czego zwykle oczekuje się od takiego kina – eksplorowania nieznanych miejsc, sytuacji, zachowań, bardziej artystycznego niż publicystycznego przedstawienia palących problemów, niestandardowego spojrzenia… Przykład: jeśli Amerykanie biorą się za film o porwaniu przez somalijskich piratów, powstaje – uwaga, niespodzianka – film o porwaniu przez somalijskich piratów („Kapitan Phillips”, świetny zresztą). Jeśli za to samo biorą się Duńczycy, powstaje dramat psychologiczny rozegrany między piratami a prezesem firmy żeglugowej (znakomite „Porwanie”). To był także bardzo ciekawy rok pod kątem – upraszczając, oczywiście – genderowym. Od marca do grudnia nie było w kinach miesiąca bez filmu o tematyce LGBT, w dodatku po raz pierwszy doczekaliśmy się w tym temacie aż trzech czy czterech filmów polskich w jednym sezonie. Zaś abstrahując już od kina niszowego, a pozostając przy gender – nie wypada nie zauważyć (zupełnie przyzwoitej) komedii „Gorący towar” („The Heat”) z Sandrą Bullock i Melissą McCarthy jako pierwszym duetem żeńskim w dziejach tzw. buddy cop movie. W sumie dość zdumiewające, że doszło do tego dopiero w 2013 roku.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

138
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.