– A teraz zapukajmy do naszych drogich gospodarzy, dość już się nastaliśmy pod gołym niebem! – i pierwszy wbił topór w dębowe drzwi, które szybko ustąpiły pod ciosami podnieconych walką napastników. Z wnętrza wyleciało kilka strzał, ale wieloletnie doświadczenie każdego z drengów Agira kazało im w takim momencie przywarować pod ścianą. Zanim obrońcy zdążyli nałożyć na cięciwy kolejne pociski, napastnicy wpadli z rykiem do środka. Zapanował całkowity chaos; ponad głowami walczących toczyły swą bitwę oszalałe cienie, wrzaski konających i rannych mieszały się z krzykami i płaczem przerażonych mieszkańców, pod nogami pełno było zniszczonych sprzętów domowych, pogubionych części rynsztunku, odrąbanych kończyn i trupów, o które coraz ktoś się potykał. Styrsman odrzucił nieporęczny topór na bok i uzbrojony w miecz w prawej oraz paskudny sztylet w lewej ręce atakował z równie zabójczą skutecznością co na zewnątrz. Rozglądał się jednocześnie za Bjornem, chcąc zabić go osobiście, ale w tak wielkim ścisku i panującym w środku półmroku nie odróżniał swoich przeciwników. Kiedy przebił się w pobliże paleniska, stwierdził, że gospodarz musiał albo już polec, albo uciec do swojej komnaty. Ruszył w kierunku przeciwległego końca halli. Gdy wkroczył do części przeznaczonej dla kobiet, jego uszy wypełniły zawodzenia i piski. Niewiasty tuliły do piersi niemowlęta, młodsze dzieci kryły się za plecami niewiele starszych od nich braci, oczy wszystkich pełne były strachu i łez. Żony i córki wyspiarzy wiedziały, jak okrutny los je czeka. Agir krzyknął przez ramię: – Dalej bracia, pora na prawdziwą ucztę! Zbyt długo pościliśmy na morzu! – i ze śmiechem przemaszerował środkiem sali. Na końcu, po prawej stronie tkwiły drzwi prowadzące do przybudówki, która musiała być komnatą Bjorna. Spróbował je otworzyć, lecz okazały się zaryglowane bądź zastawione od środka, chwycił więc w obie ręce stołową ławę, z której pospadały brzęcząc hematytowe naczynia, i natarł na przeszkodę. Kiedy wchodził do środka, depcząc rozbite w drzazgi drewno, za plecami słyszał już pierwsze odgłosy dokonywanych gwałtów. Na wielkim, rzeźbionym łożu leżał nagi mężczyzna. Twarz szpeciła mu szeroka, pobladła blizna. Jego pokryta siwymi włosami pierś nie unosiła się, a białe futro pod spodem plamiła krew z rozciętych przegubów. Obok niego spoczywała martwa nałożnica. U stóp łoża, skulona w kłębek, szlochała młoda dziewczyna, której widocznie zabrakło odwagi, by uczynić to samo co pierwsza kobieta. – Twój pan był skończonym tchórzem, bo tylko tchórz porzuca swoich ludzi w najczarniejszej godzinie – mówił Agir, ściągając z siebie dolne części odzienia. – Twoja przyjaciółka kurwą, oddaną mu aż po śmierć. Na końcu, kiedy był już gotowy, powiedział: – Ty zaś będziesz moja. Zrzucił na ziemię trupy wraz z zakrwawionymi futrami i przeniósł nagą, trzęsącą się dziewczynę na łoże. Krzyczała, kiedy brał ją pierwszy raz, lecz za drugim już tylko szlochała cichutko. Wreszcie oderwał się od niej, a trawiący go wewnątrz głód w końcu zelżał. Przyjrzał się dokładniej młodej nałożnicy; miała jasnorude, proste włosy i piegi na całym ciele, nie mogła liczyć sobie więcej niż szesnaście wiosen. Pogłaskał ją po ramieniu, starł łzy z policzków. – Nie płacz – powiedział, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jedyne, co ona może teraz czuć, jeżeli cokolwiek może teraz czuć, to jest to nienawiść. Wstał i przeszedł na drugą stronę komnaty. Wyjrzał zza drzwi – gwałty trwały w najlepsze. Zmęczony i pusty, oparł się o zniszczoną framugę i zamknął oczy. – Wiesz, nic nie potrafi mnie ukoić. Jak ciągnie mnie na morze, to zwołuję moich braci, wsiadam na statek i wypływam. Z początku jest dobrze, a fale i bezkresna przestrzeń to wszystko, czego mi potrzeba do szczęścia. Później jednak zaczynam tęsknić do kobiecego ciała, do kobiecego ciepła. Wracam więc na ląd. Niektóre z was, jak ciebie, zdobywam siłą, niektóre same wchodzą mi pod futro. Wtedy także potrafię być szczęśliwy. A później znów ciągnie mnie w morze. W międzyczasie zabijam, rabuję i piję na umór, słucham długich opowieści i płaczę przy pieśniach skaldów. I ani galony krwi, ani nasienia, ani słonej morskiej wody, ani łez nie są w stanie ugasić moich pragnień. Nic, ale to nic nie potrafi mnie ukoić – przy ostatnich słowach tłukł pięścią w ścianę. Nie zauważył, że podczas gdy on użalał się nad własnym losem, naga, zgwałcona dziewczyna znalazła sztylet, którym odebrali sobie życie Bjorn i jego starsza nałożnica, i ukryła go pod wełnianą poduszką. Agir wrócił do łoża i zaczął obcałowywać dziewczynę. Gdy jego członek znów stwardniał, wszedł w nią po raz trzeci. Tym razem nie płakała. Po długim czasie, kiedy szarpały nim spazmy, wyciągnęła sztylet zza poduszki i spróbowała wbić go w szyję mężczyzny, ostrze jednak obsunęło się tylko po karku, ścinając część jego włosów i zostawiając obficie krwawiącą ranę. – Ty suko! – Agir wyrwał nałożnicy broń i zaczął okładać ją pięściami. – Ty podła, zdradziecka suko! Gdy straciła przytomność, opamiętał się i stoczył z łoża. Stanął chwiejnie na nogach, próbując zatamować krwawienie strzępami oddartymi z koszuli. Sporo czasu zajęło mu założenie prowizorycznego opatrunku; gdy zdołał już tego dokonać, ubrał się i wyszedł z komnaty. Główną część domostwa skrywał mrok. Wokół słychać było jeszcze ciche pojękiwania i szlochy, ale uczta musiała dobiec już końca; oprócz Agira, nielicznych żywych mieszkańców i trupów w halli nie było nikogo. Nikogo z załogi Głodu. Styrsman wyciągnął broń, zaniepokojony. Uważnie stawiał kroki na śliskiej podłodze, przestępując ponad połamanymi meblami, zniszczoną zastawą stołową i ciałami zabitych. Zastanawiał się, jakim cudem mogli o nim zapomnieć, przecież, gdyby doszło do czegoś nieprzewidzianego, powinien być pierwszym, który zostanie o wszystkim poinformowany. Jednak nikt nawet na niego nie czekał. Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do panujących wszędzie ciemności, spróbował dostrzec w skłębionych pod nogami ciałach twarze swoich ludzi, ale żadnej nie rozpoznał, wykluczył więc najgorszy z możliwych scenariuszy. We wschodnim, reprezentacyjnym skrzydle domu wszystko wyglądało tak, jak mógł się tego spodziewać; martwe pobojowisko, ostatnia, stracona reduta wojowników z Wif. Żar w wielkim palenisku lekko się tlił, widocznie ktoś próbował wzniecić pod nim ogień, ale z niewiadomych przyczyn zaniechał tego. Agir wziął jedną ze zgaszonych pochodni i rozpalił ją, z jej pomocą zamierzając odzyskać porzucony topór. Niestety, poszukiwania okazały się bezowocne – po ogromnej, charakterystycznej broni nie było śladu. Styrsman kopnął z wściekłości przewróconą ławę, która pękła z trzaskiem, i wybrał sobie tarczę, malowaną w niebiesko-zielone pasy, należącą wcześniej do któregoś z obrońców. Gdy zarzucał ją na ramię, jego twarz wykrzywił grymas bólu; poczuł, jak po karku spływa mu strużka krwi. Zaklął i ruszył w stronę wyjścia, chcąc nareszcie opuścić ten cuchnący śmiercią grobowiec.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Na zewnątrz czekał na niego koniec świata. Z nieba lały się wodospady deszczu, spływając rwącymi strumieniami w dół, ku wybrzeżu, niosąc ze sobą błoto z pastwisk. Burza dołączyła wreszcie do święta rzezi, gotowa wziąć dla siebie wszystko, ślepa na sojusze z jakimkolwiek z ludzkich stronnictw. Chciwie wyciągała palce po swą zdobycz; pioruny waliły gdzie popadnie, rozdzierając przestrzeń niczym starą, zużytą szmatę. Kapitan zdziwił się przelotnie, jak mógł tego wszystkiego nie słyszeć, tam, w środku, ale deszcz szybko spłukał z niego wszelkie myśli, gasząc pochodnię i przylepiając ubranie do ciała. Potężny, nieustraszony Agir, zwany Olbrzymem i Lewiatanem, zwany Pożeraczem Kobiet, człowiek, który nie kłaniał się nikomu, przemieniony w mokrego szczura. Spuszczony ze smyczy, oszalały wicher bił w niego z całych sił, nie pozwalając nabrać powietrza, chcąc wyrwać go z ziemi, rozmiękłej od wody i krwi, i oddać na łaskę żywiołów. Mężczyzna jednak zebrał się w sobie i na przekór naturze począł brnąć przez dziedziniec, w stronę wybrzeża, w stronę swego statku. Nie zastanawiał się na razie, jak w taką pogodę zdołają odbić od brzegu, samotnie stawiając czoła całej potędze burzy. Przed sobą widział wyłącznie ścianę wody, strąki włosów oblepiały mu twarz i oczy; świat, wcześniej tak konkretny, ostry i nieubłagany w swej realności, teraz rozpływał się, tracił kontury. Gromy przelatywały nad jego głową, łapczywie poszukując celu. Pozostawiały po sobie złudne powidoki, w których Agir na chwile krótsze niż mrugnięcie okiem dostrzegał sylwetki jakichś postaci, na poły ludzkich, na poły należących do żywiołów, jakby błyskawice w kontakcie z nasiąkniętą cierpieniem glebą zyskiwały człowieczeństwo. Inne burzowe upiory próbowały zakotwiczyć się na strzechach, ale ich zimne siostry bezlitośnie gasiły te marzenia. Styrsman coraz częściej miał wrażenie, że obok niego ktoś idzie, tuż obok, na wyciągnięcie ręki, lecz gdy odwracał się w kierunku domniemanych towarzyszy, nie był w stanie nikogo dostrzec. Wilgoć otuliła go swoją szatą; Agir zaczął drżeć na całym ciele i szczękać zębami. Potykał się o rozmiękłe przeszkody, skryte w głębi wzbierającej pod nogami, rwącej brei, ślizgał i tracił równowagę, ale szedł dalej, byle do okrętu, byle na deski statku. |