powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CXXXIII)
styczeń-luty 2014

50 najlepszych płyt 2013 roku
ciąg dalszy z poprzedniej strony
40. Tribulation „The Formulas of Death”
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Zespół, który wyrósł z miłości do starej szkoły szwedzkiego death metalu i thrashu, nagrywa płytę zupełnie inną od debiutu. Niewiele na „The Formulas of Death” zostało z „The Horror”. Nie ma rzemieślniczej pracy u podstaw, puszczania oka do wielbicieli Grave, Possessed czy Kreator. Nie uświadczymy agresywnej i szarpanej jazdy po gryfie. Nawet logo uległo zasadniczej zmianie, co pewnie też było celowym zabiegiem. Tym razem przepis na death metal szwedzki kwartet odnalazł w progresywnym rocku lat 60. i 70. „The Formulas of Death” to jakby udowodnienie, że w przypadku gatunku, który od lat cierpi z powodu skostniałej formy (zdarzają się oczywiście wyjątki), najlepiej sprawdza się mariaż z protoplastami i zaszczepienie czegoś nowego.
Przemysław Pietruszewski
Czytaj recenzję
39. Soilwork „The Living Infinite”
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
20 utworów, dwie płyty, 84 minuty muzyki – to naprawdę imponujący zestaw jak na zespół do tej pory znany raczej ze zwartych, mniej więcej czterdziestominutowych krążków. Soilwork od lat poszukiwał swojej artystycznej drogi, stopniowo odchodząc od melodyjnego death metalu i wplatając w swoją twórczość elementy innych stylów. Takie błądzenie po gatunkowych ścieżkach i trudności w przypięciu kapeli jednej etykietki zaowocowały prawdziwym arcydziełem. A nawet jeśli najnowszy efekt pracy muzyków nim nie jest, to można uznać, że przynajmniej otarł się o to miano. „The Living Infinite” to prawie półtorej godziny znakomitego wykonawczo i bardzo często zaskakującego w kontekście poprzednich dokonań formacji materiału: eklektycznego, a miejscami wręcz progresywnego.
Dawid Josz
Czytaj recenzję
38. Motörhead „Aftershock”
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Oczekiwać od Motörhead muzycznej rewolucji to tak, jakby żądać, aby AC/DC zaczęli grać ballady. Jednak mimo tego, że panowie od lat 70. jadą na sprawdzonym patencie, to instynktownie, bez problemu można wskazać pozycje w ich dorobku gorsze (poprzedni album) i lepsze (zeszłoroczny). Wydawać by się mogło, że Lemmy trochę na „Aftershock” odpuści, zwłaszcza po problemach zdrowotnych, jakie go dopadły. Nic z tych rzeczy, nie bez powodu ma przydomek „niezniszczalny”. Owszem, zrobił trochę dłuższą przerwę niż zwykle w regularności ukazywania się kolejnych płyt (zazwyczaj były to dwa lata – teraz aż trzy), ale nadrobił to z nawiązką, nagrywając z kolegami jeden z najlepszych albumów w karierze. Panowie jadą ostro do przodu, jak dawniej, ale z młodzieńczą energią i melodyjnością, której pozazdrościć mógłby im niejeden popowy wykonawca.
Piotr „Pi” Gołębiewski
37. Birdy „Fire Within”
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Debiutancki album mającej ledwie czternaście lat Birdy zachwyca do dziś dojrzałością, a jej wersja standardu „People Help the People” całkiem zasłużenie stała się przebojem. Na „Fire Within” mieliśmy poznać bardziej dorosłą Birdy (teraz siedemnastoletnią), stąd porzucenie formuły coverów na rzecz własnych kompozycji. Okazuje się, że nie trzeba huśtać się na kuli do burzenia murów, by zaznaczyć swoją niezależność. Może miejscami jeszcze daje się odczuć, że Birdy wciąż się rozwija i zdarzają jej się potknięcia czy też infantylne teksty, ale nie jest to aż tak bardzo rażące i wpisuje się w obraną przez artystkę konwencję. „Fire Within” to wciąż jeszcze nie jest najlepszy album Angielki, na ten na szczęście musimy poczekać, ale jak już się pojawi, to ziemia się zatrzęsie. Na razie mamy przedsmak, sowicie rozbudzający apetyt na więcej.
Piotr „Pi” Gołębiewski
36. Night Beds „Country Sleep”
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Na „Country Sleep” nie ma słabszych momentów, wypełniaczy czy zaburzeń senno-kołyszącego nastroju. I choć całość trwa niewiele ponad pół godziny, to daje wystarczająco smutno-radosnej i naznaczonej amerykańskim kurzem przyjemności, by uznać ją za kompletną i po prostu udaną. Debiut Night Beds bezwzględnie powinni sprawdzić wszyscy fani Bona Ivera, Fleet Foxes czy Bena Howarda, bo jakością (i operowaniem muzyczną wrażliwością) indiefolkowy projekt Yellena na pewno od nich nie odstaje.
Michał Perzyna
Czytaj recenzję
35. Deep Purple „Now What?!”
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Przyznam, że nie przeszkadza mi brak Ritchiego Blackmore’a w składzie Deep Purple. Steve Morse godnie go zastępuje, choć oczywiście dziś jest to całkiem inny zespół niż za czasów „Machine Head” czy „Perfect Strangers”. Chociaż w przypadku utworu tytułowego z tego drugiego albumu to wcale nie jest takie pewne, albowiem na „Now What?!” znajdziemy jego szlachetnego następcę („Out of Hand”). Album jednak jako całość odchodzi od hardrockowego grania – jest więcej ballad i jawnych odwołań do bluesa. Wszystko to podane jest smakowicie i z wyczuciem, bez udawania, że sześćdziesięcioletni muzycy są wciąż zbuntowanymi chłopakami w długich piórach. „Now What?!” to dowód na to, że nawet rockmani mogą starzeć się z klasą.
Piotr „Pi” Gołębiewski
34. V/A „Sound City – Real to Real”
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Sound City to kalifornijskie studio nagraniowe, gdzie od wczesnych lat 70. zarejestrowano ponad sto albumów, które osiągnęły później status złotej lub platynowej płyty. Filmem dokumentalnym „Sound City” i towarzyszącym mu soundtrackiem pod tytułem „Real to Reel” Dave Grohl pragnie oddać hołd temu wyjątkowemu miejscu i jego historii. Zaprosił artystów związanych z legendarnym miejscem do zarejestrowania albumu zgodnie z duchem tamtych czasów. Kaliber nazwisk osób zaangażowanych w projekt Sound City Players może przyprawić o zawrót głowy: Stevie Nicks, Paul McCartney, Trent Reznor, Corey Taylor, Krist Novoselic, Josh Homme, Rick Springfield czy Alain Johannes to tylko niektóre z nich. Składy do poszczególnych piosenek zmieniają się i są ponadto uzupełniane członkami macierzystej formacji Grohla, Foo Fighters.(…)Dzięki temu powstała wartościowa lekcja historii i mocny, rockowy hołd, wywołujący jednak nostalgię za czasami, które już nie powrócą.
Łukasz Izbiński
Czytaj recenzję
33. Black Sabbath „13”
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Black Sabbath nie bez przyczyny jest uznawany za jeden z najbardziej wpływowych zespołów metalowych na świecie. Do inspiracji posępnymi riffami z pierwszych pięciu albumów grupy przyznaje się nie tylko większość tuzów gatunku, ale także spora część undergroundu. Czy więc ponownie zjednoczeni twórcy „Paranoid” (niestety bez perkusisty Billa Warda) mogli na swojej pierwszej od wielu lat płycie flirtować z nowofalowym ciężkim graniem czy eksperymentować z elektroniką? Teoretycznie tak, wybrali jednak bezpieczniejszą i bardziej pożądaną przez fanów drogę – zarejestrowali utwory, które spokojnie mogłyby w czasie koncertów być prezentowane obok takich nieśmiertelnych heavymetalowych hymnów jak „Black Sabbath”, „N.I.B” czy „War Pigs”. Całość brzmi nostalgicznie, sentymentalnie i jest skrojona idealnie jak na pożegnacie z wielbicielami…
Jacek Walewski
32. Midday Veil „The Current”
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W dzisiejszych czasach każdy chciałby odkryć nową niszę, stworzyć zupełnie odmienny gatunek lub co najmniej wykreować kolejny trend w muzyce. Z roku na rok okazuje się, że na polu muzyki prawie wszystko zostało już powiedziane i albo pozostaje solidne rzemiosło, albo podpieranie się dokonaniami uznanych twórców. Midday Veil korzystają z drugiej furtki, ale nie sposób odmówić im oryginalności. Choć widać, że bardziej stoją na uboczu obecnej muzyki popularnej, niż mają zamiar konkurowania z nią. "The Current" to głównie podróż do najlepszych tradycji krautrocka pokroju CAN czy Brainticket. Na nowej płycie Amerykanie wykorzystują motywy środkowego wschodu, czasem przypominające dokonania Grails. Operują także space-rockową ornamentyką, a transowe pasaże, zbudowane z elektronicznych i gitarowych sprzężeń, są przeplatane doskonale pasującym i hipnotyzującym wokalem Emily Pothast. "The Current" to z jednej strony wehikuł czasu do lat 70., a z drugiej - ciągła fascynacja obecną sceną ambient/drone. Nic więc dziwnego, że produkcją zajął się nie kto inny, a sam Randall Dunn, który współpracował z takimi zespołami jak Boris, Earth czy Sunn O))).
Przemysław Pietruszewski
31. Mark Lanegan & Duke Garwood „Black Pudding”
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Black Pudding” nie jest płytą dla każdego. Niecierpliwych może razić jej minimalizm i pozorna monotonia, która utrudnia szybką identyfikację i rozróżnienie poszczególnych piosenek. Powinna jednak spodobać się tym, którzy zasłuchiwali się w soundtracki autorstwa Nicka Cave’a i Warrena Ellisa, a także miłośnikom gęstych klimatów w warstwie dźwiękowej, wokalnej i tekstowej. Intrygująca mieszanka akustycznego bluesa i muzyki filmowej, za której wyjątkowość odpowiadają w równej mierze Mark Lanegan i Duke Garwood.
Łukasz Izbiński
Czytaj recenzję
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

224
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.