powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (CXXXIV)
marzec 2014

***
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Czy chcesz mnie przytulić? – spytała.
Prychnąłem ze zniecierpliwieniem.
– Nie – powiedziałem i wszedłem pod pokład. Zamknąłem za sobą drzwi i zostawiłem ją na zewnątrz, przy sterach. Poradzi sobie. W końcu jest androidem.
• • •
Godziny mijały na przemian wśród dławiącej niecierpliwości i zmęczonej osowiałości.
– Tato! – krzyczała lalka. Ostatnio robiła to coraz częściej, a ja nie miałem siły wciąż jej upominać. Brzmiała niemal jak człowiek. Niemal jak człowiek, który jest o krok od spełnienia marzeń. Z tą nadzieją, która od wieków dźwięczała w głosie ludzi widzących po kilku dniach niepewności zarys lądu na horyzoncie. I nie było ważne, jakie niebezpieczeństwa miały czyhać na tym lądzie. Tylko kilka dni na pełnym morzu potrafi uświadomić, jak słodkim widokiem może być ziemia.
Czy to ląd widziała Mai? Co zostało z ***?
Wychodząc spod pokładu, czułem jak uginają się pode mną kolana. W skroniach mi łomotało. Serce biło w zwariowanym tempie, pompując do głowy nadzieję. Ale nie spodziewałem się zobaczyć czegoś takiego. Widok zdławił nadzieję oniemiałym strachem. Zacisnąłem zęby.
Najpierw myślałem, że w oddali widzimy dwie nitki łączące morze z kosmosem, ale wpatrywaliśmy się w nie bezmyślnie godzinami i w końcu z przerażeniem uświadomiłem sobie, że to nie nitki, a coś w rodzaju gigantycznych anten lub czułków, które, jakkolwiek niewiarygodnie długie, gdzieś się kończyły. Opanowało mnie absurdalne wrażenie, że wyspa nie ma prawa ich udźwignąć i utrzymać w pionie. Zresztą, nie trzymały się całkiem pionowo.
– Pochylają się w naszą stronę – powiedziała Mai, przerywając kilkugodzinną ciszę. Miała rację, ale ten fakt ani trochę nie poprawił mojego samopoczucia. Jeśli substancja miała taki wpływ na wyspę, że efekt był zapewne widoczny z kosmosu, to co zrobiła z Saki i Niką?
Zrozumiałem, że płaczę, dopiero gdy poczułem miękki uchwyt ręki lalki.
– Chcesz się wycofać? – zapytała.
– Nie.
– Nie możemy być pewni tego, co nas tam spotka.
– To nic. Nie jest najgorzej. – Wysiliłem się na drętwy uśmiech. – Podejrzewałem, że w tym miejscu nie ma nic. Tego się bałem najbardziej.
– Tak – przyznała Mai. – To było prawdopodobne. Przygotuję bagaże do zejścia na ląd.
Zostawiła mnie i zeszła pod pokład. Ja ustawiłem ster i usiłowałem myślą popędzić statek. Miałem ochotę postawić żagiel, wyjąć wiosło, cokolwiek. Ale nie było takiej potrzeby. I tak przyspieszyliśmy, jakby *** wciągała nas w siebie. Wyłaniała się z wolna zza morza i zaczynała już zajmować cały widnokrąg. Nie odrywałem od niej wzroku. Nigdy tu nie byłem, ale łatwo było zauważyć, że coś tu jest nie tak. Ukazujące się powoli miasto wyglądało jak stalowy szkielet obleczony jakąś mglistą, gęstą mazią, pół-prześwietloną pulsującymi żyłami bladego blasku. Między wieżowcami ciągnęła się pajęczyna szarawej substancji, wspinająca się w stronę gigantycznych słupów. Żołądek mi się skręcił, gdy je zobaczyłem z tej odległości. Pięły się na setki, tysiące metrów w brudne niebo porośnięte ciężkimi, nawarstwionymi jak piana na ściekach chmurami.
– Myślisz, że ta substancja miała trafić na całą Ziemię? – spytałem.
– Podejrzewasz, że to element planu jakiejś obcej cywilizacji? Że chcą działać w jakiś sposób na naszą planetę?
– Tak. Na przykład przygotowują nas do kolonizacji, pożywiają się nami lub eksperymentują na nas.
– Akira-sama miał inną teorię.
– Jaką?
– Przypuszczał, że substancja to rodzaj półmaterialnego nowotworu o rozproszonej, ale dążącej do zjednoczenia świadomości, a wszystkie jej działania i wpływ na ludzi to tylko reakcja obronna.
– A ty jak myślisz?
– Ja nie myślę.
Przybiliśmy do portu i Mai zajęła się cumowaniem. Założyłem plecak, wziąłem ze sobą zestaw broni, chociaż nie wiedziałem, z czym miałbym walczyć. Zerknąłem za burtę i poczułem nudności.
Woda była dziwnie gęsta, jak galareta. Za statkiem ciągnęła się wydrążona kadłubem szrama w nieruchomej, zastygłej powierzchni morza. Wyłaniające się z wody molo wyglądało nie jak drewno, a jak prymitywny, półprzezroczysty organizm morski, bezwstydnie ujawniający organy przez przejrzystą powierzchnię ciała. Fakturę podkreślał pulsujący poblask. Nie docierały tu promienie słońca, a co więcej, statek nie rzucał żadnego cienia. Wszystko w zasięgu wzroku, prócz statku oczywiście, zostało pozbawione konturów i krawędzi, a w dodatku błyszczało jak namydlone.
Lalka stała sztywno, jakby ją ktoś wyłączył.
– Co ci jest? – zapytałem.
Wydała nieartykułowany dźwięk, prawie jak ludzki jęk bólu.
– Krzyczą do mnie wszyscy, cała wyspa krzyczy, ale tyloma głosami, że nie mogę nic zrozumieć.
Nie wiedziałem, że jednostki SI miewają problemy z koncentracją. Zobaczyłem wyłaniające się z ziemi dwa obłoki żelowej substancji i natychmiast wyciągnąłem rękę z karabinkiem w tamtą stronę.
– Nie! – ostrzegła szybko Mai. – To ludzie. Szczątki ludzkich świadomości.
– Co? – jęknąłem. – To co z Saki i Niką?
– Żyją. Wszyscy, którzy zginęli w trakcie nalotu, żyją w TYM.
– Co z nich zostało? I jak mam je odnaleźć?
– Chodź. – Wyciągnęła ręce w moją stronę. – Obejmij mnie.
– Nie – odpowiedziałem natychmiast. – Zwariowa…
– Chodź – powtórzyła bardziej zdecydowanie. – Zabiorę cię do nich.
Przyjrzałem się jej. Nogi Mai tonęły w żelowej powłoce mola.
Podszedłem. Przykucnąłem i objąłem ją.
Nie ruszyliśmy się z miejsca, tylko bezcieleśnie i bezdotykowo zostaliśmy przewinięci. Trwało to zaledwie kilka sekund, ale zdążyłem odczuć nieprzyjemność przenikania przez szkieletowo-szkliste budynki.
Bryła mięsistego żelu wystającego z gleby musiała być kiedyś ich domem. Tkwił tam jeszcze gdzieś w środku drewniany szkielet. Szarawe pajęczyny ciągnęły się w stronę innych budynków i wyżej – nieskończona ilość splecionych w siatkę nitek wlokących się do tych obrzydliwych pali, błyskających pulsującym światłem. Miałem dreszcze ze wstrętu. Z ziemi wystawały te mgliste postacie. Dało się pomyśleć, że te trzy plamy na wysokości głowy to coś na kształt oczu i ust.
Bałem się, że nie dam rady wejść, żeby zobaczyć, co zostało z ciał Saki i Niki.
Mai wzięła mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Uniosła drugą dłoń i oblekająca budynek masa rozsunęła się na wysokości drzwi. Weszliśmy.
W niewielkim pomieszczeniu rozpoznałem salon. W wystającym na samym środku kształcie udało mi się rozróżnić kanapę, a na niej dwie skulone ludzkie postacie. Wszystko było obleczone tą masą.
Ukląkłem przed nimi i położyłem rękę na gładkiej, zimnej powierzchni. Była twarda jak szkło. Zastygły tak, jak zastał je atak: płaczące ze strachu, niemogące pogodzić się ze śmiercią. Saki przyciskała do siebie Nikę, siląc się na pozory odwagi. Były niemal dokładnie takie, jakimi je zapamiętałem. Od ataku nie postarzały się ani o minutę, zamknięte w szkle ze swoimi życiami i zatrzymane w czasie.
– Czy one żyją?
– Nie jestem w stanie jednoznacznie odpowiedzieć. Ich ciała zamarły tutaj, ich świadomości podążają za nami aż od mola. Osobno, według ludzkiej definicji, nie nazwano by żyjącym człowiekiem ani jednej, ani drugiej formy.
Wzdrygnąłem się, kiedy z dotykanej przeze mnie masy wybrzuszył się kształt i złapał mnie za rękę. W fakturze szkła pojawiły się te plamy oczu i ust. Zbliżyły się do mojej twarzy.
Odsunąłem się mimowolnie.
– Co mam zrobić? – wyszeptałem.
– Namawiają cię, byś wszedł w TO i pozostał tutaj z nimi. Nie czeka was tu śmierć.
Usłyszałem własne przełykanie śliny.
– Jak to: nie śmierć? Przecież ich egzystencji nie da się nazwać życiem!
– One nie pamiętają, że istnieje świat poza ***, ale wiedzą, że jesteś drogą im istotą, którą utraciły, ale którą udało im się ściągnąć z powrotem.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

40
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.