Xavier Dorison i Fabien Nury z góry założyli sobie, że każdą historię przedstawioną w serii „W.E.S.T.” zamykać będą nie w jednym, ale w dwóch albumach. Tym samym czwarty w kolejności „46 stan” jest domknięciem fabuły zawiązanej w tomie poprzednim, czyli w „El santero”. Niestety, okazuje się domknięciem rozwlekłym, pozbawionym napięcia i z tych też przyczyn średnio udanym.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
O pomyśle, jaki przyświecał francuskim scenarzystom Xavierowi Dorisonowi i Fabienowi Nury’emu (bardzo zresztą doświadczonym w swoim fachu), pisaliśmy w „Esensji” już przy okazji poprzednich tomów. Koncept, będący wypadkową rozwiązań fabularnych stosowanych od lat w komiksach typu „Liga Niezwykłych Dżentelmenów” (vide grupa bohaterów obdarzonych specyficznymi talentami, którzy mają do wykonania tajną misję) czy „XIII” (rozwinięty wątek szpiegowsko-spiskowy), wydawał nam się całkiem zgrabny. Ale, jak powszechnie wiadomo, diabeł tkwi w szczegółach, co oznacza tyle, że najbardziej nawet nośny schemat narracyjny może rozbić się o scenariuszowe mielizny. Skąd ten asekuracyjny wstęp? Czyżby z kolejnym tomem „W.E.S.T.” było aż tak źle? Wcale nie. Mimo że tym razem Dorison i Nury na pewno mogli się przyłożyć bardziej. Jedno jest pewne: w porównaniu z tomem poprzednim, czyli „ El santero”, będącym początkiem drugiej dylogii, „46 stan” trochę jednak zawodzi. Zaskakuje zresztą już sam tytuł albumu, który choć odpowiada jego zawartości (co do tego nie można mieć wątpliwości), jest jednak delikatnym spojlerem. Zdradza bowiem od samego początku, jakie są prawdziwe intencje Amerykanów na Kubie i po co wysłano na wyspę Mortona Chapela z jego ekipą. Ale i to można przeboleć, tym bardziej że fabuła startuje z „wysokiego C”. W finale poprzedniego tomu scenarzyści zadbali o to, aby dostarczyć bohaterom komiksu mocnych wrażeń. Kathryn Lennox została zarażona przez tajemniczego Islero żółtą febrą i, jak wielu innych Amerykanów, zamieniona w zombie, co doprowadza do rozpaczy coraz bardziej zauroczonego nią Joeya Bishopa. Bart Ramble, któremu udało się przeniknąć w szeregi kubańskich powstańców, przez nieszczęśliwy zbieg okoliczności zostaje wzięty za zdrajcę. Chapel z kolei wciąż próbuje wpaść na trop przywódcy buntowników, który jednak zdaje się być nieuchwytny. Na dodatek co rusz w drogę wchodzi mu psychopatyczny pułkownik Weyler, którego intencje na pewno nie zaliczają się do uczciwych. W tle toczy się jeszcze zacięta walka polityczna o urząd prezydenta Kuby. Amerykanie mają swojego kandydata – Tomasa Palmę, doprowadzają więc do rezygnacji jego konkurenta – Bartolomeo Masego, co ma prostą drogą doprowadzić do całkowitego podporządkowania wyspy Stanom Zjednoczonym. Obecny w Hawanie senator Harry Gray oraz pułkownik Richard Clayton, specjalny wysłannik prezydenta Theodore’a Roosevelta, naciskają na Palmę, aby gdy tylko zostanie zaprzysiężony na urząd, poprosił oficjalnie o przyłączenie do USA. Akt aneksji jest już zresztą redagowany. Jedynym człowiekiem, który może temu zapobiec jest, zdaniem samych Kubańczyków, Islero, zdolny pociągnąć za sobą lud na barykady. Problem w tym, że nikt nie wie, kim on jest. A precyzyjniej – nikt, poza Chapelem, który dość szybko rozgryza ten orzech. Okazuje się to w ostateczności na tyle proste, że aż dziw bierze, iż wcześniej nikomu się nie udało. Ba! można łamać sobie głowę, dlaczego sam Morton wpadł na rozwiązanie tej zagadki tak późno?! Tym bardziej że znajdowało się ono praktycznie na wyciągnięcie ręki. Scenarzyści bardzo szybko wyjawiają czytelnikom dwie najważniejsze tajemnice: czego oczekują Amerykanie od prezydenta Palmy oraz kto kryje się za postacią Islero. Skutek tego jest taki, że mniej więcej od połowy albumu napięcie znacząco siada, a Dorison i Nury zaczynają rozpaczliwą walkę o to, aby bez poważnych strat dla własnego prestiżu dotrwać do końca historii. Niektóre wątki zaczynają więc niebezpiecznie rozciągać, szukając przy tym dla nich w miarę widowiskowego finału. Tak kończy się opowieść o pułkowniku Weylerze i – rzucając okiem na przeciwną stronę barykady – Iseli Maceo, bojowniczce (z dziada pradziada) o wolność Kuby. Tyle że to wszystko jest już „musztardą po obiedzie”. Balonik pękł w momencie, gdy Chapel odgadł, kto jest Islero, i ponownie nadmuchać już się go nie udało. W lekką konsternację wprowadza też prawdziwie idealistyczny, pacyfistyczny finał, który najkrócej można by podsumować tytułem dwunastej księgi „Pana Tadeusza”: „Kochajmy się”. W warstwie graficznej nie czeka nas nic zaskakującego. Ale co by to takiego mogło być, skoro za rysunki wciąż odpowiada, hołdujący klasycznej, realistycznej kresce, Christian Rossi? Najważniejsze, że to, co robi, robi dobrze.
Tytuł: W.E.S.T. #4 Data wydania: luty 2014 Gatunek: sensacja, western Ekstrakt: 60% |