– Stanowisz ogromne niebezpieczeństwo. – Ludzie stanowią ogromne niebezpieczeństwo – powiedziała, zaskakując mnie sensem tych słów. – Jednostki SI teraz i już zawsze będą zdolne tylko do wypełniania powierzonych im zadań. Nigdy nie będą dysponowały motywami, ambicją ani wolą istnienia. Patrzyła czarnymi oczyma. Nie na mnie. Przed siebie. Za oknami rozciągała się Syberia w srebrzystym blasku rozgwieżdżonego nieba. Takiego nieba nie było nigdzie indziej na świecie. Przygotowywałem się do spania. W nogach mojego łóżka usiadła Mai, by czuwać i zabić każdego, kto by mi zagroził. To dziwne, ale myśl o tym bardziej mnie niepokoiła niż dawała poczucie bezpieczeństwa. Dalsza podróż odbyła się bez komplikacji, widocznie wymazanie ścigających nas agentów z tego świata pozbawiło rząd sporej ilości danych dotyczących mojej sprawy. Ile byłoby trzeba, żeby całkiem mnie oczyścić? Chwila zastanowienia uświadomiła mi, jak ogromną potęgą dysponował Kenji. Uzbrojony w tłum nieprzeciętnie bystrych i skutecznych androidów oraz wymazującą pamięć o istnieniu substancję, mógł popełnić każdą zbrodnię i nie ponieść jej konsekwencji. A dodając do tego jego inteligencję, mógł osiągnąć wszystko, co chciał. Dlaczego więc potrzebował mnie? – Kenji był pewien, że ruszę na ratunek Saki i Nice? – Tak. – Czemu sam po nie nie ruszył? – Akira-sama chciał wykorzystać cały czas, jaki mu został, na badania nad neutralizowaniem substancji i oprogramowaniem, które by kontynuowało jego badania, gdyby on zniknął. Musiał zapobiec temu procesowi u siebie, zanim zaczął on zachodzić. Badaliśmy kilka przypadków ludzi pochodzenia ***skiego, którzy zniknęli wraz ze śladami po sobie. – Skąd o nich wiecie, skoro zniknęli oni i ślady po nich? – Akira-sama pamiętał ich. Jeśliby o tym pomyśleć, ja też pamiętałem o tych agentach, których zabiliśmy, a nie powinienem. Czy Mai o nich pamiętała? Ilu innych wyeliminowała, podczas gdy ja spałem? To, że znowu nas mają, odczytałem z twarzy człowieka oglądającego mój paszport we Władywostoku. Zniknąłem jeszcze na dworcu, w ubikacji, i tam złożyłem lalkę. Wychodząc z kabiny razem, wzbudziliśmy niemałe zainteresowanie zebranych tam ludzi. Nie zorientowałbym się, że to tajniacy, ale Mai już wiedziała. Nie bawiąc się w subtelność, rzuciła w pierwszego z nich nożem i zanim zdążyłem wyjąć broń, wskoczyła na kolejnego, łamiąc mu kark kolanami. Ten ostatni zdążył oddać strzał. Siła uderzenia przewróciła androida. Uniosłem broń, wycelowałem w klatkę piersiową tajniaka. Nie w głowę, bo bałem się, że nie trafię. To był błąd, oczywiście go nie zabiłem. Upadł, chwycił się za pierś, ale wyciągnął dłoń z bronią w moją stronę. Wycelowałem mu w głowę, ale wiedziałem, że nie zdążę. Trafiłby mnie, ale Mai była szybsza. Głowa mu odskoczyła, gdy dostał w skroń. Paskudny widok. – Uciekajmy stąd. – A zacieranie śladów? – Nie ma czasu. Weź mnie na ręce. Zostawiłem ciężką walizkę, biorąc tylko pistolet, i chwyciłem lalkę. Była cięższa od normalnej dziewczynki. – Biegnij na parking, tak jak wskazują strzałki – zakomenderowała, dokręcając tłumik do broni i obejmując moje ramię. Zrobiłem to. Zwracaliśmy na siebie uwagę i w końcu zobaczyliśmy nadbiegających policjantów. Poczułem szarpnięcie wokół szyi i usłyszałem stłumione jęki oraz histeryczne wrzaski ludzi. Wnioskując z tych krzyków, lalka nie bała się, że może nie trafić w głowę.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
– Co teraz? Usłyszałem piknięcie, jak wtedy, gdy się używa pilota do samochodu. – Wsiądź do srebrnego BMW. Ludzie wybiegali z dworca jak mrówki z podpalonego mrowiska. Ciężko było wypatrzeć tych, którzy nas gonili. Drżały mi ręce, ale klamka ustąpiła. Szyby same się rozsunęły, Mai przeskoczyła na sąsiednie miejsce i zaczęła strzelać, widocznie wciąż mieliśmy ogon. Elektronika działała, jakby kluczyk był w stacyjce. Nim skończyłem odpalać, już dostałem polecenie, gdzie jechać. – Za dwieście metrów skręć w lewo – powiedział GPS, ale zaraz się wyłączył. – Nie – powiedziała Mai, zamykając szybę i zapinając pasy. – Jedź prosto. Na autostradzie wykonała telefon i kazała przygotować jacht. Dość niepokojącym było, że zrobiła to bez użycia komórki. Bałem się, że lada moment usłyszę helikoptery nad głową, ale udało nam się zjechać z trasy bez pościgu. Mai kierowała mnie w stronę morza. Kiedy dojechaliśmy na wybrzeże, jacht stał już gotowy przy molo, a czerwononosy „bosman” w futrzanej czapce i szarej prochówce nie pytał o nic, dostając do ręki plik banknotów. Nawet nam pomachał na pożegnanie, niemal tak, jakby wcale nie był zaskoczony, że prowadzi pięcioletnia dziewczynka, i że zostawiamy na brzegu otwarte srebrne BMW. Statek był dobrze przygotowany, wyposażony i bardzo szybki. Wkrótce odetchnąłem z ulgą, patrząc jak port zmienia się w coraz węższą kreskę. Za moich czasów nie było tak szybkich statków. – Będziemy tam za około trzy doby – powiedziała Mai, gdy do niej podszedłem. – Dziękuję ci za wszystko. – Nie musisz – powiedziała swoim zwyczajnym, suchym głosem. Nie wróciła już do formy grzecznościowej, zwracając się do mnie. Może coś jej się zepsuło od tego strzału. Po chwili odezwała się, zaskakując mnie całkowicie: – Czy chcesz mnie przytulić? – Nie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Możesz iść wypocząć. Zajmę się sterowaniem, dopóki nawigacja jest możliwa. – Tak… – westchnąłem. – To dobry pomysł. Pamiętam, jak kiedyś Kenji przysłał Nice prezent – ***ską lalkę naturalnej wielkości. Byłem zdumiony – musiała kosztować fortunę, nigdy nie byłoby nas stać na coś takiego. Nawet stojąc nie dalej niż metr od „dollfie” 2), nie byłem w stanie stwierdzić, czy to żywy człowiek, czy nie. Różniła się od ludzi właściwie tylko nadmiarem perfekcji i przesadzoną urodą. Miała srebrne włosy z jedwabiu, gigantyczne i błyszczące czerwone oczy, bladą i miękką skórę, jakiej człowiek nie mógłby mieć, i doskonałą sylwetkę. Ubrana była w zwiewne białe kimono. Nocą, gdy przychodziłem do Niki, by dać jej buzi na dobranoc, prosiła mnie, żebym wynosił lalkę na korytarz. Nie dziwiłem jej się ani trochę. Kosztowna piękność modelu „Silver Angel” patrzyła na mnie zimno, gdy ją wynosiłem. Była lekka, ale ciepła jak człowiek. Miała skórę z jakiegoś specjalnego materiału – wosku czy żywicy. Chowałem zabawkę w szafie, a szafę zamykałem na klucz. Nie należeliśmy do ludzi przesądnych, ale wrażenie było zbyt intensywne. Kenji ubóstwiał lalki. – Czemu są takie piękne? – zapytałem go kiedyś. – Chciałbyś, żeby wyglądały dokładnie tak samo jak my? – spytał z uprzejmą przekorą. – Chciałbyś, by przypominały kogoś, kogo znasz? Wzdrygnąłem się. Lalka taka jak ja. Nie do odróżnienia od oryginału. Doskonalsza, nie starzejąca się, nie posiadająca ludzkich przywar. – Nie – powiedziałem od razu. – To obrzydliwe i przerażające. – A ja bym chciał – powiedział Kenji, patrząc już gdzieś w głąb swoich marzeń. Nigdy nie był całkiem normalny. Spojrzałem na siedzącą przy sterze Mai. Nie różniła się od mojej córki niemal niczym, prócz braku niedoskonałości. Miała ciepłą skórę, prawie jak człowiek, z ledwie zauważalnymi szparami dzielącymi poszczególne segmenty; plastyczną twarz z zaprogramowaną mimiką i porcelanowe zęby. Aż trudno uwierzyć, że w środku kryła lekki ażurowy szkielet, krzemową duszę. Gdzie miała procesor? W głowie? W klatce piersiowej? Spojrzała na mnie, ruchoma lalka. Jak moja córka, ale nigdy nie zestarzeje się i – póki jej się zasilanie nie skończy – nie umrze. Zużytą powłokę tej sztucznej skóry wymieni, wymieni i włosy, wymieni mikrokamerki z kryształowych oczu. A moja córka umrze lub już nie żyje. Zdjęła mnie tak gwałtowna nienawiść, że miałem ochotę wyrzucić Mai za burtę. Pewnie by mi pozwoliła to zrobić, chociaż gdyby chciała, mogłaby mnie zabić kilkoma ruchami zbyt silnych jak na pięciolatkę rąk. Patrzyła i rozchylała dziecięce usta, jakby z ciekawości. Nie jest zagrożeniem – mówiła – bo tylko wypełnia zadania. Ale to ludzki przywilej: wypełniać ludzkie zadania, pracować fizycznie i walczyć na wojnie. Ratować i pracować w laboratorium. To ludzkie przywileje, a ich, takich doskonałych, nie powinno być. A ona była. Przyglądała mi się i chyba miała zaprogramowane rozróżnianie emocji, bo podeszła i usiadła przy mnie. |