powrót; do indeksunastwpna strona

nr 4 (CXXXVI)
maj 2014

Scena za ciasna na Lód
Karolina „Nem” Cisowska
Jacek Dukaj ‹Lód›
Wystawienie „Lodu” Jacka Dukaja na scenie wydawało się pomysłem tak szalonym, trudnym w realizacji i niezrozumiałym, że oczywiste było, iż sama ciekawość przyciągnie do teatru na Woli w Warszawie widzów zarówno z obozu fantastycznego, jak i mainstreamowego. I sama ciekawość została zaspokojona.
‹Lód›
‹Lód›
Spekulacje na temat tego, jak długi będzie musiał być spektakl, jak bardzo streszczona powieść i jakie efekty musiałyby zostać użyte,żeby oddać choćby ułamek tego, czym jest „Lód”, dopuszczały żartobliwe teorie, że będzie on trwał miesiącami, że ktoś uruchomi korbę Kotarbińskiego, żeby naćmieczać i odćmieczać scenę w zależności od tego, czy akcja dzieje się w Lecie, czy w Lodzie.
Teatr jako medium niespecjalnie nadaje się do przekazywaniu skomplikowanych naukowych teorii czy założeń. Nie daje możliwości do tego sama forma przekazu, w której wiele łatwo przeoczyć, przegapić, zapomnieć. Teatr nie jest dobry do teoretyzowania, a od samej treści dużo bardziej liczy się to, jak jest wykładana.
Począwszy od najbardziej prozaicznych rzeczy – zawinił setting. Platformy na szynach, odrobina kamieni i stroje wyglądające jak podsumowanie tygodnia przyciągały uwagę swoją ubogością. Efekty świetlne i muzyka już w osiemnastym wieku bywały wykorzystywane lepiej. Przy aranżowaniu powieści z gatunku fantastyki naukowej sztuka powinna bazować na oddziaływaniu na zmysły i podświadomość. Subtelne zabiegi miały spowodować, że widz będzie zdawał sobie sprawę z przekazu, nawet jeśli w pełni sobie go nie uzmysłowi. Podobnie widz w teatrze nie musi aktorowi wierzyć na słowo, że rzeczywistość staje się wielowartościowa lub dwuwartościowa, jak nie musi mu na słowo wierzyć, że go coś boli lub że cierpi – wszystko to musi być widoczne i możliwe do odczucia. Potencjału emocjonalnego „Lodu” nie wykorzystano, potencjał ekperymenu myślowego zmarnowano.
Cała poetyka słów Dukaja wykoleiła się na grze aktorskiej. Aktorzy robili wrażenie ściągniętych raczej z cyrku niż z prawdziwego teatru, ich gra była komiczna, przesadzona i przeegzaltowana. Nie wiem, co wzbudzało największe zażenowanie w widzach: sceny „slow motion” czy niekończące się pokazy golizny. Same w sobie pokazy golizny nie są takie złe (chociaż dobre sztuki i bez nich sobie radzą), ale te tutaj nie były zupełnie niczym uzasadnione, poza może hipotetycznym paragrafem w umowie, że każda aktorka ma obowiązek pokazać przynajmniej raz pierś i oba pośladki. Reżyser większość estetyki pozostawiał w domyśle, ale powierzchowności aktorek jakoś nie. Przyrodzenie ojca Mroza odpuszczono sobie chyba tylko dlatego, że grał go cień.
Tesla i Christine to chyba największa porażka spektaklu. Oboje mówili z brytyjskim akcentem i byli postaciami skrajnie „przaśnymi”. Christine, której zmysłowość w książce jest raczej mimowolna, została ubrana w nagość, wulgarność i nachalność. Szaleństwo Tesli (bo o geniuszu zapomniano) zostało oswojone poprzez bardzo marną grę i slapstickowe rozwiązania. Nie byłoby to takie złe, gdyby nie fakt, że było marne. I Jelenie nie odpuszczono. Osobowość Lata, jej rozedrganie, zamiast przejawiać się w różnorodności gry i byciu przekonującą w każdej z tych ról, została spłycona do śmieszności i – znowu – oswojonej niepoczytalności. Co do samego Benedykta – dużo lepiej by mu zrobiło, gdyby się na scenie nie pojawił. Wtedy sztuka „się działa by się”. Sama narracja zrobiłaby sztukę lepiej niż Benedykt – tak płytki i zwyczajny, że aktor, podejrzewam, nie musiał nawet zmieniać formy po swoim ostatnim spektaklu.
Scena aktu-nieaktu między Benedyktem i Jeleną mogłaby uratować całość, gdyby się do niej przyłożono. Wystarczyło, że aktor by go nie wygłaszał publiczności, a sobie samemu, patrząc na Jelenę, że ona by mu w tym czasie nie gmerała bez sensu przy tych bandażach. Scena spotkania z ojcem Mrozem nie była zupełnie schrzaniona. Aktor po raz pierwszy zapomniał o tym, że stoi na scenie, dał się ponieść grze i mówił do ojca, nie do słuchaczy, chociaż mogło to być także spowodowane faktem, że gdyby odwrócił się frontem, to byłoby mu widać przyrodzenie.
Przesłanie „Lodu” zostało streszczone, spłycone i wysuszone do postaci instant. Pozostało z niego zaledwie to, z czego współczesny teatr słynie: humor, seks, bóg i polityka.



Tytuł: Lód
Scenografia: Justyna Łagowska
Data premiery: 2 grudnia 2013
WWW:
powrót; do indeksunastwpna strona

108
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.