Śmierć tego dziwnego, szalonego chłopca sama w sobie nie przeraziła Sanarii. Wojna przyzwyczaiła ją do takich scen i do myśli o kruchości życia. Problem w tym, że ten strzał był zapowiedzią następnego. Zabójca cofnął się i zaczął nabijać muszkiet. Jego broń zastąpiła inna, trzymana przez kolejnego żołnierza. Sanaria spojrzała w czarną, plującą śmiercią otchłań. Złożyła ręce i osunęła się na kolana, ale otchłań podążyła za nią. Wtedy usłyszała znajomy głos, wypowiadający jednosylabowe, ostre słowo. Serce drgnęło jej w piersi. To był Tygrys, z mieczem w ręce, zbryzgany krwią i chwiejący się na nogach. Przeszedł kilka kroków, krzywiąc się paskudnie, czubkiem ostrza uniósł lufę muszkietu i skierował ją w inną stronę. Później były głosy. Człowiek ze znaczonym hełmem krzyczał coś do Tygrysa, on pokazywał ciało zastrzelonego chłopca, pozostali żołnierze z napięciem słuchali kłótni, a Sanaria klęczała w śniegu, zapomniana przez wszystkich. Na Rekkę powróciło lato. Śniegi stopniały, zawieje ustąpiły miejsca zimnym ulewom, większość Obcinaczy Głów odeszła. Pułkownik Fekfor Gardhagar herbu Biały Tygrys, od niedawna namiestnik Rekki, siedział przed pulpitem do pisania i pisał list do Królowej. Było to trudne zadanie. Kilka nędznych frazesów z pewnością nie zadowoliłoby pani całego Zachodu, a pełny, szczegółowy raport rodził się w bólach. Kiedyś to skończę, obiecał sobie pułkownik. O ile wcześniej nie powieszą mnie za opieszałość. Westchnął. Dlaczego, do cholery, zgodziłem się przyjąć tytuł namiestnika? Wojna dobiegła już końca. Królowa przysłała smoka – wbrew plotkom dysponowała tylko jednym – a gad raz na zawsze rozprawił się z resztkami rekkeńskiej armii. Partyzantów wybijano stopniowo przez całą zimę. Parlamentarzyści, którzy dawniej sprawowali władzę ze swej siedziby w Javiku, jeden po drugim uginali się pod presją więzienia i utraty stanowisk. Z końcem wiosny większość wojsk wróciła do Królestwa. Pozostałych oddano pod komendę Fekfora. Nie miał wiele roboty. Rekką znów rządził parlament, związany co prawda obowiązkiem bezwzględnej lojalności wobec korony, ale poza tym jednym szczegółem niepodległy. Wśród ludności zdarzały się jeszcze przypadki buntów, które wojsko tłumiło szybko i bezwzględnie. Złamaliśmy w nich ducha, pomyślał Fekfor. Odłożył na chwilę pióro i wstał, by rozprostować kości. Ich własny parlament mówi im, że wszystko jest w najlepszym porządku. Widzieli trupy swoich krewnych oraz całe wioski spopielone smoczym ogniem. Człowiek to nędzne stworzenie, zrobi tak wiele, by uniknąć cierpienia. Wmówi sobie, że jest wolny, mając kajdany na rękach. Stanął przed zmętniałym lustrem wiszącym na ścianie, obrócił w bok głowę i przyjrzał swojemu półuśmiechowi, jak jego kompani nazywali długą szramę na policzku. Ta blizna, niesprawna noga i miecz warga były jego pamiątkami z wojny o Rekkę. Wrócił do listu. – Po cholerę jej raporty, skoro wszędzie ma swoich szpiegów – powiedział głośno. Królowa słynęła z tego, że lubiła być dobrze poinformowana. Fekfor nie miał wątpliwości, że nawet teraz ktoś go słucha, obserwuje albo przynajmniej czeka, aż pojawi się w jednym z wąskich okien albo wyjdzie z komnaty. Zaczął pisać. Po pierwszym zdaniu poczuł, że teraz będzie tylko lepiej. Wsiąkł. Wtedy ktoś zapukał do drzwi. Fekfor zaklął szpetnie, ale odłożył pióro i powiedział: – Proszę. Do komnaty wszedł młody żołnierz i oznajmił: – Znaleźliśmy tę kobietę, panie pułkowniku. Fekfor poczuł ukłucie gdzieś w piersi. W porządku, czyli nadszedł moment, którego tak długo wyczekiwał. A już zaczynał po cichu liczyć, że wieśniaczkę odstrzelili gdzieś wśród zaśnieżonych pól. – Gdzie Sanaria? – spytał. – Przy stajniach. Fekfor pokiwał głową. Mała lubiła konie, nawet wielkie, masywne ogiery używane w wojsku. – Dopilnujcie, żeby tam została i dajcie mi tu tę chłopkę – polecił. Sprawa, którą miał do załatwienia, powinna zostać rozegrana szybko i przede wszystkim, bez wiedzy dziewczynki. Mała już prawie pogodziła się ze stratą rodziny, przepłakała swoje w poduszkę, więc jaki był sens ranić ją jeszcze bardziej? Oczywiście, miał lekkie wyrzuty sumienia, ale z drugiej strony robił w życiu gorsze rzeczy niż oszukiwanie dwunastolatek. Kobieta, którą żołnierze wprowadzili do jego samotni, wyglądała przede wszystkim nędznie. Wychudła, w sukni z grubej, niefarbowanej wełny i nieco wystrzępionym płaszczu. W jej zapadłej, bladej twarzy Fekfor widział podobieństwo do Sanarii, jeszcze więcej było go w oczach, podkrążonych, ale spoglądających nad wyraz hardo, niemal gniewnie. Bez cienia wątpliwości Kahrańczycy znaleźli odpowiednią osobę. Nareszcie, po długich tygodniach sprawdzania spisów ludności i przeczesywania kolejnych osad. Za żołnierzami wszedł do pomieszczenia tłumacz. Stanął przy krześle Fekfora, który przyglądał się matce Sanarii w milczeniu. Widział, że ramiona drżą jej lekko. Bała się, no bo w końcu co dobrego może oznaczać dla Rekkeńczyka przywleczenie do głównej siedziby okupanta? – Będziemy rozmawiać o Sanarii – powiedział Fekfor i odczekał, aż zostanie to przetłumaczone. Gdy kobieta wciąż spoglądała na niego tym hardym wzrokiem, ciągnął: – Dziewczynka jest cała i zdrowa, i taka pozostanie. Ale jest mi również potrzebna. Ma talent do języków i wiedzę na temat Rekki, to cenne z mojego punktu widzenia. – Znowu brak reakcji. Szło łatwiej, niż Fekfor sądził. – Rzecz jasna, nie chcę żadnych niesnasek między nami. Zapłacę za dziewczynkę. – To moja jedyna córka – odezwała się wreszcie kobieta głosem bez wyrazu. Fekfor nie był pewien, czy to prawdziwa manifestacja uczuć, przytłumiona przez strach, czy tylko próba podbicia ceny. Tak czy inaczej, nic to nie zmieniało. Nie zamierzał prowadzić żadnych negocjacji. – To nie była propozycja – powiedział twardo. – Możesz wziąć pieniądze i odejść pewna, że twoja córka będzie żyła o wiele lepiej niż ty, albo moi ludzie mogą poderżnąć ci gardło. Sanaria zostanie tu tak czy inaczej. Kobieta otwarła usta, złapała gwałtownie powietrze i wyszeptała: – Rozumiem. Fekfor skinął głową, a później dał żołnierzom znak, by wyprowadzili kobietę. – Zapłaćcie jej. Bez zbędnego skąpstwa – polecił tłumaczowi. Znowu został sam. Pomyślał, że ta kobieta pewnie znienawidzi go od tej chwili do końca życia, tak samo jak znienawidziłaby go Sanaria, gdyby wiedziała, co zrobił. A przecież nie był winny. Chciał dla małej dobrze. Odszukał tę kobietę specjalnie po to, by wynagrodzić jej stratę dziecka, w złocie, bo nie było innej drogi. Naprawdę próbował rozegrać wszystko zgodnie ze wskazaniami sumienia. Zaczął przetaczać w palcach pióro. Myślał o umarłych. O mężczyznach, kobietach i dzieciach, których krew splamiła jego ręce; o tysiącu ofiar, jakimi Obcinacze Głów zapłacili za dominację nad światem. Ocalił jedno życie, jedno wspaniałe życie małej dziewczynki. Ile podobnych do niej kwiatów mogłoby rozkwitnąć pełnią piękna, gdyby na tronie nigdy nie zasiadła Królowa, kobieta inteligentna, śmiała i bezlitosna? Miażdżymy wszystkich, którzy staną nam na drodze. Jesteśmy wolni od wszelkich uprzedzeń, nie robimy żadnych rozróżnień między wrogami. Wszystkich musimy zdeptać tak samo, zgasić najmniejszą iskrę nadziei w ich sercach. Bogowie, miejcie nas w opiece. Dla świata jesteśmy ciemnością. |