Pyrkon znowu podwoił liczbę uczestników. Program pękał w szwach od atrakcji, ale na większość z nich, szczególnie w bloku popularnonaukowym, bardzo trudno było się dostać. Za to w chwilach nudy wystarczało pójść do holu głównego, by świetnie się bawić oglądaniem nieustającej parady strojów – oraz robić dziesiątki zdjęć, których część przedstawiamy.  | ‹Pyrkon 2014›
|
W Poznaniu z pociągu wysiadły tłumy konwentowiczów, mam wrażenie, że co najmniej połowa pasażerów to byli nasi ludzie. W kolejce do akredytacji stała zombiaczka i komandos, co dawało przedsmak wielkiej parady strojów, jaka nieustannie odbywa się na Pyrkonie. Mimo przybywających tłumów wszystko szło bardzo sprawnie, bo organizatorzy zrezygnowali ze sprawdzania dowodów tożsamości: płaciło się, dostawało identyfikator, a kilka metrów dalej stali gżdacze wydający pozostałe materiały. Akurat kiedy podchodziłam, chłopak na wrotkach przywiózł na wózku całą paletę programów. W przejściu między budynkami minęliśmy Sherlocka Holmesa w wydaniu klasycznym, oraz Jezusa (który był jednym z bardziej popularnych przebierańców na konwencie i każdy chciał mieć z nim fotkę). W ogóle, jak zwykle w ostatnich latach, mnóstwo pyrkonowiczów wystąpiło w strojach, niekiedy bardzo pomysłowych i pracochłonnych, jak na przykład papuga o trójwymiarowych piórach z barwnego papieru. Mignęła mi dziewczyna z okiem Saurona na głowie i tabliczką „Frodo, I’m your father!”. Jakiś chłopak miał zieloną włóczkową kominiarkę z mackami Cthulhu. Był Nazgul, kapitan Jack Sparrow (poruszający się w charakterystyczny sposób!), Geralt z kompanią. Mój szczególny zachwyt wzbudziła ekipa przebrana za postaci z filmu „Avengers” – zwłaszcza Loki, podobny nawet z twarzy! Kapitanów Ameryka widziałam bodaj czworo (z nieznanych mi przyczyn częściej przebierają się za niego kobiety niż mężczyźni). Pojawił się też Iron Man, ale nie zdążyłam zrobić mu zdjęcia.  | Klimaty anielsko-wojskowe Fot. Agnieszka Szady
|
Pokręciłam się po hali targowej – nareszcie udało mi się zdobyć „Wolnych Ciut Ludzi” Pratchetta. Kupiłam też trzy komiksy Ilony z bloga Chata Wuja Freda, gratis dostałam ołówkowy rysunek surrealistycznego ślimaka. W hali obok były wystawione modele pojazdów z „Gwiezdnych wojen” wykonane przez braci Kuleszów, oraz naturalnej wielkości lalki Watto i Yody – ta druga w miejscu zaaranżowanym jako kawałek Dagobah. Najbardziej podobała mi się wystawa malarstwa, zdjęć i grafiki fantastycznej oraz stoisko, gdzie można było nabyć różne wyroby z metaloplastyki, na przykład zakończenia do rynien wykute w kształcie smoczych paszcz. W oddzielonej kotarą części właśnie kończyła się prelekcja Krzysztofa Piskorskiego o ciekawostkach z historii podboju kosmosu. Jak zwykle było ciekawie: dowiedziałam się między innymi, że planowana jest misja na Marsa, finansowana z prywatnych środków, do której zgłosiło się już ponad sto tysięcy osób, mimo że powrót na Ziemię nie jest przewidziany. Analogicznie z misją na jowiszowy księżyc Europa. Krzysztof (pokazuje slajdy): To jest saszetka, która potrafi uzdatnić wszystko. Służy głównie do tego, że z jednej strony wlewamy do niej mocz, a z drugiej natychmiast pijemy wodę. Podobno chińscy astronauci potrafią to samo, tylko bez saszetki.  | Fragment bogato odzianej drużyny rolplejowców Fot. Agnieszka Szady
|
Spotkałam Marcina Szklarskiego z GKF-u. Z powodu nawału chętnych nie udało nam się dostać na prelekcję o „Japonii prawdziwej” w bloku naukowym, więc poszliśmy do bloku mangowego na wykład o japońskiej faunie. Po drodze kupiliśmy po szklanicy pysznego kwasu chlebowego w kramie-wozie malowniczo zaaranżowanym na średniowieczny, gdzie sprzedawano bigos i tym podobne potrawy. Ochrona co chwila próbowała nas zatrzymywać, myśląc, że kwas to piwo (pochwaliłam ich za czujność). Budynek z mangową częścią programu składał się z ogromnej hali zaścielonej hektarami karimat i śpiworów (ktoś rozstawił nawet namiot) oraz trzech sal, niestety z powodu dziwnych pomysłów architekta, w górnych było doskonale słychać, co działo się w dolnych – a momentami hałasowali tam mocno, bardzo to przeszkadzało w słuchaniu. Prelekcji wysłuchałam z zainteresowaniem, choć mankamentem był brak rzutnika: prelegent pokazywał slajdy na ekranie laptopa i nie z każdego miejsca było widać. Dowiedzieliśmy się o reliktach z wysp Riukiu, takich jak na przykład prymitywny, krótkouchy królik – żywa skamieniałość. Nie obeszło się oczywiście bez wzmianki o jenotach, a także o niedźwiedziach (duża populacja na Hokkaido) oraz morskich stworach, na przykład kałamarnicach olbrzymich, których wielometrowe ramiona czasem wyrzuca ocean.  | Ewa Białołęcka, Mary Poppins i mysz przebrana za Kapitana Amerykę Fot. Agnieszka Szady
|
Spotkałam Ewę Białołęcką w towarzystwie jakiegoś dziewczęcia przebranego za Mary Poppins, razem poszłyśmy do ogromnej hali z zagubionymi w kątach punktami gastronomicznymi. Ewa sprzedawała swoje filcowe myszy w kształcie różnych postaci z filmów i książek fantastycznych. Posiedziałam chwilę, ale zmęczył mnie ogólny hałas, więc udałam się na panel dyskusyjny „Czy czytanie przeszkadza w pisaniu”, prowadzony przez Klaudię Heintze, zwaną Foką. Spytała panelistów, kiedy nauczyli się czytać. Jarosław Grzędowicz odparł, że w wieku lat czterech „i jak głupi dałem się na tym przyłapać”. Powiedział, że bycie redaktorem w Fenixie blokowało go pisarsko. Ciepło wspominał Jerzego Nowosada, którego horrory publikował, ale nigdy nie poznał go osobiście, bo Nowosad zmarł. Maciej Parowski coś nawijał górnolotnie o samotności pisarza. Rafał Kosik wspomniał o nieświadomym zasugerowaniu się książką, którą żona czytała ich dziecku: użył frazy „Miał czarne, czarne okulary”, którą ona potem wyłapała. Foka spytała, jak odbierają czytanie książek znajomych osób. Iwona Michałowska-Gabrych powiedziała, że jeżeli czytając zapomina o osobie autora, to jest to dobra książka. Pytanie końcowe Foki było dość zaskakujące: „O czym myśleliście, że będzie ten panel?”. Odpowiedzi dzieliły się między „nie wiem”, a „czy czytanie innych autorów zniechęca do pisania własnych tekstów, bo wszystko już zostało wymyślone”.  | Mysz-Thor Fot. Agnieszka Szady
|
W sobotę dopiero około 14:45 dowlokłam się na konwent, na drugą połowę prelekcji o ciemnych stronach Japonii. Prowadzący się stresował, czytał z kartki, miał jakąś dziwną wymowę (kto zgadnie, co to „cześnia źmi”?), mylił słowa jakby polski był jego językiem wyuczonym: na przykład na slajdach zamiast „emerytowani urzędnicy” miał „emeryci urzędników”, i tak samo mówił. Albo błędy w stylu „gdybyśmy mieliśmy” czy „Dlaczego Japonia obróciła się od własnej Ziemi”. Kurczę, jestem ostatnią osobą, która ma prawo czepiać się dykcji, ale jednak ja nie mówię „latego poem ta” (to oznacza „dlatego powiem tak”), a już szczególnie nie prowadząc wykład. Generalnie zapamiętałam, że mieszkańcy Japonii nie szanują przyrody, wyznają filozofię „panowania nad górami i rzekami”.  | Postać z tajemniczą kulą Fot. Agnieszka Szady
|
Panel dyskusyjny o historiach alternatywnych został zdominowany przez filozofów. Wit Szostak pytał, czy historia alternatywna ma być oparta na zasadach kwantowych czy newtonowskich. Maciej Parowski lansował pogląd, że krytycy (wymienił nazwiska, ale nic mi nie mówiły, a nie zdążyłam zanotować) ośmieszają historie alternatywne „żeby Polska nie miała bohaterów”. Pytano Huberatha o „Drugą podobiznę w alabastrze”, ale nie zapamiętałam szczegółów. Morał: nie jeździć na konwenty, kiedy się ma zapalenie oskrzeli i gorączkę… Panel o literaturze dla dzieci: Pawlak, Orbitowski, Mortka, Kosik. Pytano ich, dlaczego zaczęli pisać fantastykę dziecięcą (w większości dla własnego potomstwa), co z dydaktyzmem, czy robili badania na temat dziecięcej psychiki i zainteresowań. Padło pytanie, czy chcieliby, by ich utwory znalazły się na liście lektur MEN. Romek Pawlak wyznał, że pragnie być na liście lektur dodatkowych. Orbitowski chciałby trafić na listy lektur, ale dopiero gdy skończy 75 lat. Kosik się pochwalił, że jego książki już są na liście lektur: dla polskich szkolnych placówek za granicą, bo nimi nie kieruje MEN, tylko MSZ.  | Efekt wspólnego budowania tęczy Fot. Agnieszka Szady
|
Poszłam coś zjeść w tej wielkiej hali. Pizza droga, ale świeża i smaczna, długo się czekało, ale co któraś osoba dostawała gratis gorące gruszki w sosie czekoladowo-rumowym, trafiło między innymi na mnie. Potem już się tylko snułam, robiłam zdjęcia i oglądałam happeningi w głównym holu, na przykład spontaniczne oddawanie czci kilkuletniej dziewczynce niesionej na barana przez tatusia, próbę seppuku czy handel niewolnikami przez ekipę prowadzącą Predatora na łańcuchu. W centrum holu umieszczono drogowskaz ze strzałkami wskazującymi odległości do miast, w którym w tym roku odbędą się różne konwenty. Nie wiem, dlaczego na strzałce z Polconem napisano „????”. Co parę kroków można było natknąć się na chłopców i dziewczyny z kartkami „free hugs”, w miasteczku postapokaliptycznym odbywał się pokaz mody, kawałek dalej tańce, strasznie nie chciało mi się wracać do hotelu.  | Kram z jadłem i kwasem chlebowym Fot. Agnieszka Szady
|
Na skutek choroby niewiele skorzystałam z programu Pyrkonu, czego żałuję, bo wiele tytułów prelekcji brzmiało bardzo zachęcająco, odbywały się też liczne pokazy (tańców, walk itp.) oraz akcje w rodzaju wspólnego malowania plakatów albo konstruowania tęczy z bibułki. Niestety, dostanie się do sal często graniczyło z cudem, szczególnie, że organizatorzy w tym roku postanowili wpuszczać tylko tylu słuchaczy, ile było krzeseł. Pyrkon uważam za udany, ale przyznam, że nieco tęsknię za konwentami z początku tysiąclecia, na które przyjeżdżało po kilkaset osób. Nie pozostaje mi nic innego, tylko wybrać się wreszcie na wskrzeszony Imladris… Pyrkon 2014 także w relacji Joanny Pienio Pyr-Con Epizod XV: Fani nacierają oraz fotorelacji Michała Danielaka.
Cykl: Pyrkon Miejsce: Międzynarodowe Targi Poznańskie, Poznań Od: 21 marca 2014 Do: 23 marca 2014 |