powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CXXXVIII)
lipiec-sierpień 2014

Zdrowaś Matko
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Nie sądzę, by chodziło jej o ciebie – Rokita nie odmówił sobie odrobiny złośliwości.
– Trochę za późno, żeby pochylać się nad losem tego śmiertelnego. Mogła pomyśleć wcześniej, przewidzieć…
Światecki nie patrzył w kierunku Rokity, ale ton jego głosu nie zostawiał miejsca na wątpliwości – Swarogowy syn nawet nie starał się kryć zadowolenia. Nagłe szarpnięcie za ramię odwróciło go o sto osiemdziesiąt stopni. Tak bezpardonowy atak zaskoczył Świateckiego do tego stopnia, że cios, który sięgnął jego szczęki chwilę później, ściął z go nóg.
– Gówno wiesz, więc może wreszcie się zamknij – wysapał wściekły Rokita, pochylając się nad rozciągniętym na ziemi mężczyzną. – Sądzisz, że teraz jesteś nietykalny? Mnie wystarczy, że obiję ci mordę, a przed tym żadne uroki nie chronią. Zachowujesz się jak urażona panienka. Drugi raz uratowała ci życie, ale nie, ty ciągle będziesz rozpamiętywać, że kiedyś, tysiąc lat temu dałeś się nabrać na dziecinną sztuczkę. Przyjmij wreszcie do wiadomości, że nie miała wyjścia. Twoja własna matka kazała cię zabić i tylko błagania Jagi sprawiły, że ciągle tu jesteś. Teraz, na wyraźne żądanie twojego przyjaciela, naraziła na śmierć własne dziecko, a ty jak się odpłacasz?
Swarożyc patrzył na leśnego ducha oniemiały. Dopiero po chwili wydukał:
– N-nie wiedziałem.
– Mówiłem przecież, że gówno wiesz – warknął Rokita, choć już znacznie spokojniej.
– Dziecko? – zapytał Światecki, gdy już podniósł się z ziemi, otrzepując się jednocześnie z piasku.
– Mirek to jej syn.
– Nie wiedziałem, że ma syna.
– Poza Borutą i mną nie wie nikt. Ty też lepiej o tym zapomnij.
– Jaki on jest?
Rokita nie odpowiedział od razu. Usiadł nad brzegiem wody i w milczeniu usiłował puszczać kaczki, choć przy tak wzburzonej tafli nie miało to większego sensu. Nie podejrzewał, że przychodząc tu, znajdzie powiernika dla swych wątpliwości.
– Inny. Zupełnie inny niż my. To człowiek nowej wiary – westchnął. – Mimo to ona go kocha i zrobi wszystko, żeby go ratować, nawet największą głupotę.
– Co takiego sobie umyśliła?
– Stary mówi, że nawet Siedmiu można odprawić. Potrzebny jest tylko guślarz. Ona zna… – Zawahał się. Mówienie na ten temat przychodziło mu z wyraźnym trudem. – Zna kogoś, kto może pomóc. To wyjątkowo nieprzyjemny typ, jeśli chcesz znać moje zdanie, ale Jaga się uparła.
Swarożyc obserwował Rokitę w skupieniu. Nie trzeba było specjalnie mu się przyglądać, by dostrzec, jak bardzo był spięty. Może gdyby chodziło o kogoś innego niż leśny duch, syn Swaroga zastanawiałby się dłużej, a tak szybko połączył fakty.
– Ten facet, o którym mówisz, on jest ojcem? – zapytał pro forma.
Wprawdzie zapadający zmrok uniemożliwiał dojrzenie jakichkolwiek szczegółów, ale Swarożyc gotów był dać głowę, że leśny duch zacisnął szczęki. Miał niemal pewność, że usłyszał wyraźne zgrzytnięcie zębów.
– Tak – mruknął wreszcie niechętnie Rokita. – Kiedyś już musiała prosić go o pomoc. Powiedzmy, że nie zachował się jak dżentelmen.
Zapomniany bóg przez chwilę ważył uzyskane informacje. Rzadko planował swoje działania, woląc zdawać się na instynkt, ale głupcem nie był. Aż za dobrze rozumiał implikacje wyznania leśnego ducha, ostatecznie jednak zbył jego zwierzenia krótkim wzruszeniem ramion.
Miał pewien pomysł, lecz nie widział potrzeby, by zdradzać się z nim przed Rokitą – wątpił, żeby jego rozmówca zdecydował się podjąć jakiekolwiek decyzje bez konsultacji z wiedźmą, ona zaś, o ile w ogóle zdecydowałaby się go wysłuchać, nigdy nie chciałaby podjąć ryzyka. Swarożyc natomiast nie miał wątpliwości, musiał jedynie dowiedzieć się, gdzie szukać syna Jagi.
– Nie powinniście chociaż uprzedzić chłopaka? – zapytał po chwili milczenia.
– Nie mamy jak. On nie chce mieć z nami nic wspólnego. Nie odbiera telefonów, nie przyjmuje wizyt. Gdzieś popełniliśmy błąd… no, ale to nie czas, by o tym rozprawiać.
– Co miałeś na myśli, mówiąc, że to człowiek wiary?
Rokita zaśmiał się gorzko.
– To ksiądz. Chłopak Jagi został księdzem, wyobrażasz to sobie?
Zapomniany bóg nie odezwał się od razu.
– Może ja go uprzedzę. Nie zna mnie, nie będzie się spodziewać, więc powinien zgodzić się na rozmowę.
– Jest to jakieś wyjście.
– W takim razie powiedz mi tylko, gdzie go znajdę i wracaj do reszty. Raczej nie będę się żegnać.
– Rzeczywiście, to nie byłby najlepszy pomysł – parsknął Rokita. – Uważaj na siebie i… przepraszam za to – wskazał na lekko już zapuchniętą szczękę Swarożyca.
– Wykpiłem się tanim kosztem – zaśmiał się Światecki.
Zanim odszedł, raz jeszcze spojrzał na leśnego ducha. W szarówce zapadającego wieczora błysnął szelmowski uśmiech.
– Wiesz, ty jednak jesteś chłop dobry do kości. Wziąć sobie kobitę w ciąży z innym… Nie każdy by się zdecydował.
Pokręcił przy tym głową z niedowierzaniem, dając wyraźnie do zrozumienia, do której grupy zalicza siebie. Potem ruszył szybko w stronę lasu, nie pozwalając Rokicie podjąć decyzji, czy przypadkiem opuchlizna rosnąca asymetrycznie na boskiej szczęce nie potrzebuje przeciwwagi.
• • •
Skrzypnięcie drzwi zaanonsowało powrót Leszego. Wiedźma, która nadal siedziała na podłodze, trzymając głowę nieprzytomnego Boruty na kolanach, uniosła wzrok. Z chwilą gdy pozostawiony pod jej opieką leśny duch uspokoił się zupełnie, wiedziała, że wizja musiała się już dopełnić. Nie komentowała, wiedząc, ile podjęcie tej decyzji musiało kosztować boga lasów.
– Byli tam wszyscy. Chwilowo nie będą stanowić żadnego problemu, ale drugi raz nie dam rady was ochronić – oznajmił Leszy wypranym z uczuć głosem. – Jak on się czuje?
– Znacznie lepiej od kiedy atak minął, tylko ciężko powiedzieć, czy śpi, czy ciągle jest nieprzytomny. Dziękuję, panie.
Leszy wzruszył tylko ramionami.
– A gdzie tamten?
Zza pleców dobiegł go głos Rokity, który w tym właśnie momencie wrócił znad jeziora:
– Odszedł. Co się tu działo? – zapytał, widząc nieprzytomnego przyjaciela. – Pomóżcie mi go przenieść na kanapę.
Pan kniei bez słowa spełnił jego prośbę.
– Co się stało? – zapytał ponownie Rokita, gdy ułożyli już Borutę wygodnie na posłaniu.
– Jaga ci powie. Na mnie już pora – odparł Leszy ponuro, po czym ruszył do wyjścia.
W progu zatrzymał się jeszcze i odwrócił do odprowadzającej go wzrokiem kobiety.
– Bariera już nie istnieje, więc Boruta będzie bezpieczny, ale musicie pomyśleć o jakiejś ochronie. Las będzie was strzec, na ile to możliwe, lecz to nie wystarczy.
– Otoczę chatę kręgiem z soli. – Jaga uśmiechnęła się lekko. – Do pierwszego deszczu wystarczy. Idźcie już, panie, las potrzebuje was bardziej.
Leszy pokiwał smutno głową, po czym dodał jeszcze:
– Dziękuję, wiedźmo. Za milczenie.
6.
Mur otaczający tereny należące do klasztoru budził respekt. Światecki przez pewien czas przyglądał się ciągnącej się wzdłuż chodnika ścianie, jakby starał się oswoić z myślą, że lada chwila przyjdzie mu stanąć na wrogiej ziemi. Nigdy nie czuł się specjalnie komfortowo w pobliżu miejsc kultu nowej wiary – nie miało to nic wspólnego z ludzkimi przesądami, po prostu nie zdołał pogodzić się z faktem, że jego lud oddaje cześć obcemu bogu.
Gdyby zawitał do Lubinia o innej porze roku, może mógłby uchodzić za turystę, ale stojąc tak w marznącej jesiennej mżawce nie zdołał oszukać nikogo. Klasztor benedyktynów zajmował sporych rozmiarów teren nieopodal głównej drogi ciągnącej przez wieś, a że pora ciągle była wczesna, miejscowi mogli cieszyć oczy niecodziennym widokiem do woli. Światecki doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak musi wyglądać – samotny mężczyzna z wyrazem niezdecydowania na twarzy, przygryzający nerwowo dolną wargę i wyraźnie bijący się z myślami naprzeciw klasztornej bramy… Oczywisty wniosek nasuwał się sam, a był tak absurdalny, że syn Swaroga aż roześmiał się w głos.
Taki impuls wystarczył, by zmusić go do wykonania tych kilkunastu kroków piaszczystą ścieżką dzielących go od żelaznej bramy kryjącej się w grubym, ceglanym murze. Podszedł z nadzieją, że zastanie wejście otwarte, niestety przeliczył się Stał tak niezdecydowany, co robić dalej, gdy na żwirowej ścieżce prowadzącej w głąb przyklasztornych terenów, pojawił się młody człowiek w roboczym ubraniu. Biegł lekkim truchtem, wyraźnie już zdyszany, w stronę ciągnącego się za zabudowaniami sadu. Światecki dostrzegł w tym swoją szansę.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

46
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.