Kolejny dzień 18. Festiwalu "Lato z Muzami" podsumować można jednym słowem: zwierzyniec.  | ‹18. Lato z Muzami›
|
Zwyczajowo już, przed południem festiwalowe kino zajęła najmłodsza publiczność, publiczność najbardziej przy tym żywiołowa, która jako jedyna w żaden sposób nie kryła się z własnymi odczuciami wobec filmu (jakiekolwiek by nie były). Po przedwczorajszym „Panie Peabodym i Shermanie” z genialnym psem w roli głównej, wczorajszej „Amazonii. Przygodach małpki Sai”, nowogardzki zwierzyniec zasiliły prehistoryczne gady z „Wędrówek z dinozaurami”. Po koniecznej ewakuacji kilkuletnich widzów, salę opanowały zombie, duchy i inne poczwary. Najciekawsze tytuły przybyłe z Festiwalu Niezależnych Filmów Fantastycznych i Horrorów udowodniły ich niejaką wyższość nad polskim kinem głównego nurtu. Twórcy niskobudżetowych horrorów przywiązują słuszną wagę do dźwięku – tak istotnego w budowaniu napięcia u odbiorcy. I choć czytelna rejestracja dialogów i tutaj sprawia niemałe problemy, to z całą pewnością na pochwałę zasługuje świadome i skuteczne posługiwanie się warstwą diegetyczną i muzyką filmową. To tym bardziej istotne przy tak małych budżetach. Za dobry przykład niech posłuży zapowiadający się na body horror, faktycznie jednak wzorcowy dramat schizofreniczny – „W ciemnym lesie” Macieja Gajewskiego. W czarno-humorzastej anegdotce o tytułowej „Idealnej pani domu” (reż. Grzegorz Caputa), która w konfrontacji z zombie z wymarzonego przedmiotu pożądania męskiej części widowni przemienia się w bezlitosną myśliwą, niby poważną tonację reklamy telewizyjnej połączono z makabrycznym żartem. Z kolei „Jutro nie nadejdzie nigdy” Jana Beliny Brzozowskiego to klimatem kojarzący się ze złodziejskimi komediami Guya Ritchiego, utrzymany w fantastycznej konwencji sensacyjniak. Rozmachem zaskoczyli twórcy „Tam i z powrotem” na podstawie opowiadania Janusza Zajdla. Rozgrywający się w różnych uniwersach czasowych nieliczny polski film futurologiczny nie sprostał jednak oczekiwaniom: obraz nie dostarczył najważniejszego – opowieści; niekończące się dialogi opisowe skutecznie zniechęciły do rzeczonej adaptacji. Obejrzeliśmy też pilotowy odcinek zaplanowanego serialu o bohaterze bestsellerowej prozy Andrzeja Pilipiuka, Jakubie Wędrowyczu. Siermiężne metody realizatorskie wykorzystane w „Spirytyście” nie powinny zniechęcić miłośników beletrystyki fantastycznej; przybyli do Nowogardu inicjatorzy tak rzadkiego w Polsce przedsięwzięcia nadrabiają bowiem ogromnym entuzjazmem. Najlepszy film z sekcji to bez wątpienia „Pokój” Marka Kurzoka. Rekwizyty i metody filmowe rodem z horrorów o domu, w którym straszy, wystarczyły reżyserowi do opowiedzenia oryginalnej metafory choroby. Nietypowo do owego filmowego zoo wpisują się przedpremierowo pokazywane „Bobry” Huberta Gotkowskiego. Gdy ogląda się bluzgających na prawo i lewo, nieokiełznanych bohaterów pierwszego w Polsce filmu punktowego, nasuwa się myśl: to ludzki zwierzyniec, który przybył z innego czasu, by schrupać na deser nasze poczucie przyzwoitości. Czy cel został osiągnięty, będzie można przekonać się już w połowie sierpnia, kiedy to kina studyjne udostępnią film szerszej publiczności. Inne, równie dzikie, oblicze człowieka odkryć można w autorskim hicie Wojciecha Smarzowskiego, „Pod Mocnym Aniołem”. Reżyser pojawił się w Nowogardzie, miedzy innymi w towarzystwie Adama Lewandowskiego, autora filmowego making-offu, który przerodził się w osobny, interesujący reportaż z planu, portretujący samego twórcę „Wesela”. „Pod mocnym Smarzolem” (bo tak brzmi tytuł pokazywanego dokumentu) stworzył rzadką okazję podpatrzenia planu i postprodukcji Smarzowskiego, jego strategii na film czy metod pracy z aktorami. Lewandowski wykorzystał także wypowiedzi ekipy: autora muzyki, Mikołaja Trzaski („Zagraj mi betoniarę” – poinstruował jazzmana reżyser); Marcina Dorocińskiego, określającego film „komedią romantyczną bez światełka"; czy projektantki strojów, stojącej przed trudnym zadaniem niezdegenerowania pijaka-inteligenta. Istotną klamrę filmu stanowią wypowiedzi prawdziwego alkoholika. Nieobeznany w kinie, doświadczony przez nałóg mężczyzna uwiarygodnił rzetelność reżyserskiej i aktorskiej roboty Smarzowskiego i Więckiewicza. Po wieczornych koncertach muzycznych (na scenie pojawiła się m.in. Niezmiennie żywiołowa formacja Tekla Klebetnica), o północy przyszedł czas na upiorne nawiedzenia. Bezwstydna eksploracja najciemniejszych zakamarków mnisich komnat w meksykańskiej „Alucardzie” (aka „Piekło”) odkryła przed widzami nęcącą nagość wcale nie świętych zakonnic. Gwałtowne reakcje widzów potwierdziły siłę oddziaływania inspirującego Quentina Tarantino i Roberta Rodriqueza kina nunsploitation. Po takim seansie człowiek na nowo przemyśliwuje obraną życiową ścieżkę: czy przypadkiem klasztor nie byłby lepszym rozwiązaniem?
Miejsce: Nowogard Od: 9 lipca 2014 Do: 13 lipca 2014 |