powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CXXXVIII)
lipiec-sierpień 2014

Diabeł
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Jako że był człowiekiem praktycznym oraz rozsądnie myślącym, a życie nauczyło go oszczędności, nie rzucił się w szaleńczy wir trwonienia pieniędzy. Starannie zaplanował dalsze wydatki, a korzystna lokata bankowa miała mu zapewnić względny dobrobyt przez kilka lat. W miarę jednak jak upływały kolejne miesiące, jego myśli coraz częściej nawiedzał nieokreślony, trudny do stłumienia niepokój. Ostatecznie obawy te przybrały formę irracjonalnego strachu przed gwałtowną utratą wszystkiego co zyskał i powrotem do beznadziejnej egzystencji bezdomnego zbieracza śmieci. Tyle zapamiętał, bo w pewnym momencie stracił poczucie upływającego czasu, a wszystko skurczyło się do niezgrabnej mieszaniny euforycznych odczuć oraz poplątanych wspomnień.
• • •
Ktoś trącił jego nogę. Gwałtownie poderwał głowę otwierając oczy.
– Masz. Jedz, bo wystygnie. Smacznego.
Dziewczyna stała nad nim, w jednej ręce trzymając kubek, a w drugiej owinięty serwetką kawałek pieczywa, apetycznie pachnący gorącym mięsem z dodatkiem ostrego sosu. Przykucnęła obok, stawiając parującą kawę na chodnikowej płycie i podała mu jedzenie.
Zimna, szara ulica, smród moczu, brudnych szmat oraz drobne krople deszczu padające na twarz były jak kwas rozpuszczający kolorową fotografię. Wizja życia, jakiego pragnął, jeszcze przez moment trzepotała na granicy jego świadomości, by w końcu ulecieć niczym barwny, egzotyczny motyl. Usłyszał burczenie w brzuchu i poczuł, że ślina napływa mu do ust. Zdał sobie sprawę, jak bardzo jest głodny. Chciwie chwycił wypchaną cielęciną oraz warzywami bułkę i zatopił w niej zęby. Starał się jeść powoli, delektując się każdym kęsem. Tymczasem młoda kobieta zniknęła. Nawet nie wiedział, kiedy odeszła. Gdy skończył, starannie wylizał ubrudzony sosem papier, a później sięgnął po styropianowy kubek z kawą. Przez chwilę trzymał go oburącz w zmarzniętych dłoniach, rozkoszując się ciepłem ogrzewającym skostniałe palce.
Popijając kawę małymi łykami rozejrzał się, poszukując dziewczyny. Chciał podziękować, ale nigdzie już jej nie dostrzegł. Wtedy poczuł, że znów jest sam. Bezdomny, niepotrzebny nikomu człowiek, chroniący się przed zimnem w stercie wilgotnej tektury. Robiło się naprawdę zimno. Pośród rzednących kropli deszczu niepostrzeżenie zawirowały mokre drobiny śniegu. Westchnął i wyciągnął spod posłania nieco suchych gazet, po czym sprawnymi ruchami zaczął dokładnie upychać papier między warstwami ubrania. Nagle przerwał w pół ruchu. Jak długo jeszcze? Jak długo ma to ciągnąć? Wkrótce zacznie się zima i gazety pod dziurawą kurtką nie pomogą. Przytułki jak zawsze będą przepełnione, a jemu pozostanie tylko znaleźć jakąś opuszczoną ruderę, w której przetrwa do wiosny. Nawet talerza gorącej zupy w niedzielę może dla niego zabraknąć. Prócz ulotnych snów, w które z ulgą się zanurza, ten świat nic już dla niego nie ma. Sny… Iluzja, która znika w momencie przebudzenia. Ale czy z życiem nie jest tak samo? Nie ma znaczenia jakie jest, nie ma znaczenia ile trwa. Pewnego dnia budzisz się jako przygarbiony starzec, któremu pozostaje tylko wspominanie przeszłości.
Dźwignął się powoli, niezgrabnie. Stał przez chwilę spoglądając w mdłe światło latarni, jakby coś rozważając. Później naciągnął kaptur kurtki i opuściwszy zaułek ruszył przed siebie opustoszałą ulicą. Wokół było niemal zupełnie cicho. Biała kurtyna śniegu opadała na ziemię bezszelestnie, stopniowo otulając jesienną szarość chodników. Nie śpieszył się. Nie musiał. Zdawało się, że czas stanął dla niego w tym właśnie momencie. Tym jedynym istotnym i naprawdę rzeczywistym momencie życia. Dopiero kiedy pan Krzysztof przeszedł już kilka przecznic, docierając w pobliże śródmieścia, od czasu do czasu mijał go jakiś samochód, rozchlapujący kałuże, a z oddali zaczęły dobiegać dudnienie ostatnich tramwajów i pomruk nocnych autobusów.
Przystanek był pusty. O tej porze podróżowało już mało ludzi. Gdy bezdomny tam dotarł, usiadł skulony za przezroczystą ścianą, chroniąc się przed ukłuciami lodowatego wiatru, który niósł na ulice kolejne porcje śniegu. Nie wiedział, jak długo będzie musiał czekać, ale było to bez znaczenia, jak wszystko inne.
Autobus pojawił się po kilkunastu minutach. Pana Krzysztofa z jednej strony coś pchało, aby do niego wsiąść, ale z drugiej coś jeszcze go powstrzymywało. Nie mogąc podjąć ostatecznej decyzji siedział w bezruchu, patrząc spod kaptura na zatrzymujący się pojazd, który z sykiem otworzył przed nim drzwi. W głębi serca liczył, że odjedzie, zanim zdąży dźwignąć się z ławki. Autobus jednak uparcie stał, wypełniając zimne powietrze łoskotem silnika oraz oparami spalin. Mijały sekundy.
– Wsiadasz, dziadek? – krzyknął kierowca, wychylając się z fotela.
Drgnął i powłócząc nogami wsiadł do autobusu z opuszczoną głową.
Wewnątrz było przyjemnie ciepło. Miał ochotę usiąść gdzieś z tyłu, przycisnąć głowę do szyby i znów zasnąć, poddając się kolejnej iluzji. W zimowe noce, kiedy podczas ostrzejszych mrozów nie mógł już wytrzymać z zimna w swoim legowisku, tak jak teraz wsiadał do jakiegoś autobusu i spał aż do rana, jeżdżąc opustoszałymi ulicami. Kierowcy byli wyrozumiali. Przez żadnego nie został nigdy wyrzucony. Raz tylko przyczepiło się dwóch ogolonych na łyso osiłków, którzy dotkliwie go pobili, po czym wyrzucili za miastem, nazywając to oczyszczeniem Śląska z brudu.
Podróż nie trwała długo, więc nie miał okazji walczyć z sennością. Wysiadł kilka przystanków dalej, na przedmieściach, nieopodal obwodnicy. Był tu wiadukt kolejowy, pod którym pan Krzysztof lubił siadywać w ciepłe noce, by popijając alkohol patrzeć na przejeżdżające pociągi. Przychodził odpocząć od miasta, jego bezustannego zgiełku oraz przytłaczającej obojętności. Obserwowanie sunących wagonów i wsłuchiwanie się w miarowy łoskot kół uspokajało go. Długie, toczące się ospale składy towarowe, zwykłe pociągi podmiejskie i nocne dalekobieżne, mknące jak potok rozmazanych świateł… Większość aktualnego rozkładu jazdy znał na pamięć.
Schodząc pod wiadukt po śliskim od rozmokłego śniegu nasypie spojrzał na zegarek. Za piętnaście minut miał przejeżdżać ekspres z Warszawy, przyśpieszając tutaj na prostym odcinku torów, by zwolnić dopiero przed samymi Katowicami. Pozostało jeszcze trochę czasu, ale pan Krzysztof nie wiedział, co z nim zrobić, więc po prostu przysiadł na ziemi i z absolutną pustką w głowie wpatrywał się w kępę przyprószonych śniegiem zarośli. Czekał.
Kiedy usłyszał nadjeżdżający pociąg, wstał, napinając mięśnie do skoku. Zanim ogłuszający łoskot kół zamienił się w martwą ciszę, a ostry blask reflektorów w nieprzeniknioną ciemność, wydało mu się jeszcze, że widzi na wiadukcie zarys postaci przechylającej się przez barierki i rzucającej w dół niedopałek papierosa.
powrót; do indeksunastwpna strona

29
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.