powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CXXXVIII)
lipiec-sierpień 2014

Zdrowaś Matko
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Przybrudzone płótno było w całości wyłożone liśćmi nieznanej im rośliny, które zabezpieczały właściwą zawartość przesyłki. Większa część powierzchni srebrno-zielonych blaszek pokryta była brunatną mazią o konsystencji smaru, wydzielającą smród ni to rozkładającego się mięsa, ni to przetrawionych treści żołądkowych.
Jaga odchyliła się nieco, choć oczywistym było, że nie zdoła w ten sposób uciec od przykrej woni. Leszy jako jedyny wykazał się przytomnością umysłu i natychmiast otworzył okno. Świeże, jesienne powietrze ułatwiło nieco przebywanie w sypialni, ale nie oczyściło całkiem atmosfery.
– Jesteś pewna, wiedźmo, że chcesz go tym potraktować? Ręczysz za to głową? – W głosie boga lasów pobrzmiewała zawoalowana groźba.
– Ręczę, panie. Tengri winien był mi przysługę, a on nie oszukuje.
Rokita zagwizdał pod nosem, Boruta zamarł w pół kroku, a Leszy pokiwał tylko głową z niedowierzaniem.
– Masz gest, to trzeba przyznać, i nie przebierasz w środkach. Zużyć jego łaskę na lek dla nie wiadomo kogo…
– Tamta wizja… nie była jasna. Bałam się, że może chodzić o… o was, panie – powiedziała z ociąganiem, a potem, ostatecznie ucinając dalsze dywagacje, odwróciła się w kierunku stojących za nią Boruty i Rokity. – Ktoś mi pomoże, czy mam zrobić to sama?
Chociaż w dobre intencje szamańskiego boga nikt nie wątpił, smród bijący od zawartości jego podarunku skutecznie zniechęcał do zbliżenia się do tajemniczej maści na choćby pół kroku. Jaga popatrzyła na swoich towarzyszy z wyraźną dezaprobatą, po czym sama zaczęła ostrożnie nakładać ciemną maź na otwartą ranę.
Nie musieli czekać długo.
Cokolwiek wchodziło w skład mikstury, zadziałało natychmiast. Nim Jaga zdołała pokryć smarowidłem całe rozcięcie, pierwsze centymetry nałożonej na nie substancji zaczęły krzepnąć. Po chwili bok i plecy Swarożyca znaczyła długa, stwardniała skorupa przypominająca zaschnięty, brunatny muł. Czwórka zebranych wpatrywała się w ten strup w milczeniu.
Cichy trzask towarzyszący pierwszemu pęknięciu zaskoczył ich zupełnie – nawet Leszy drgnął lekko, a Jaga nie zdołała powstrzymać okrzyku zdumienia. Następne pojawiły się niemal natychmiast. Nie minęła minuta, a cała skorupa pokryła się siatką cienkich jak pajęczyna rys, które wydawały się mnożyć w oczach. Chwilę później fragmenty spękanej skorupy spadły na prześcieradło, odkrywając świeżą, zdrową bliznę.
– To było coś – mruknął zdumiony Boruta.
– Magia? – Rokita nie krył ciekawości.
– Nie sądzę.
– Coś znacznie starszego – wyjaśnił Leszy. – Pierwotna siła stworzenia. Zapamiętajcie to sobie, bo nie sądzę, żebyśmy mieli jeszcze ujrzeć coś podobnego.
– Co teraz? – zapytał po chwili milczenia Boruta.
– Teraz? Teraz ty tu poczekasz, aż nasz gość – to słowo Rokita wymówił szczególnym tonem – się obudzi i wyjaśnisz mu wszystko.
– Niby jak? – obruszył się rudy. – Ja nic nie wiem. Nie lepiej, żeby Jaga…
– Ja przy nim posiedzę – uciął przepychanki Leszy. – Podejrzewam, że na mój widok zareaguje lepiej niż na twój, wiedźmo, i może zechce wyjawić nam, co zaszło.
Jaga skinęła jedynie głową i wyszła z sypialni bez słowa. Rokita poszedł w jej ślady, a Boruta rozsiadł się w najlepsze na zwolnionym przez wiedźmę krześle i zaczął opowiadać leśnemu bogu o podróży na wschód.
– Nie rozumiem tylko, dlaczego nie wyrzuciłaś ich za drzwi – wyraził zdumienie Rokita, gdy wreszcie znalazł się z wiedźmą sam na sam.
Jaga przez chwilę milczała, jakby zastanawiała się, czy powiedzieć mu prawdę. Wreszcie się zdecydowała:
– Nie widziałam, kogo przyniósł. Zorientowałam się dopiero, gdy już byli w środku.
5.
Późnym popołudniem ranny otworzył wreszcie oczy. Nieruchome dotąd powieki najpierw drgnęły nieznacznie, potem uniosły się lekko, by znów opaść na chwilę. Kilka sekund trwało, zanim Światecki zdołał pokonać nie opuszczającą go ani na moment senność i wreszcie spojrzał przytomnie. Drzemiący na stojącym przy łóżku krześle Boruta omal nie spadł, słysząc chrapliwe „wo-wody”, jakie wydobyło się z ust rannego. Natychmiast poderwał się na równe nogi i pognał na dół.
– Jak się czujesz, stary druhu? – szept Leszego przywodził na myśl szum wiatru w koronach drzew.
Światecki uniósł się lekko na posłaniu i rozejrzał dookoła. Jednego był pewien – nie znał tego pomieszczenia. Pomalowane na jasnoniebieski kolor ściany, meble z surowego drewna i wykrochmalona pościel, choć swojskie, nie budziły w pamięci żadnych skojarzeń. A mimo to wzrok go nie mylił. W odległości niecałych trzech metrów od niego stał bóg lasów we własnej osobie, zatem pokój, w którym się znajdowali, musiał należeć do kogoś, kogo nie zdumiałby niecodzienny wygląd olbrzyma.
Próby rozwiązania tej zagadki przyprawiły Świateckiego o ból głowy, wybrał więc prostszą drogę:
– Gdzie jesteśmy?
– Już jestem! – Boruta wybrał właśnie ten moment, by pojawić się w drzwiach z karafką i szklanką. – Jag… kazali zapytać, czy macie siły, by zejść na dół – wybrnął mało dyplomatycznie.
Leszy pokręcił tylko głową z politowaniem.
– U przyjaciół, jak widzisz – odpowiedział na zadane wcześniej pytanie. – Znalazłem cię w lesie, rannego. Ktoś zostawił cię na pewną śmierć.
– Raczej uciekł, zanim dokończył dzieła. Musieli poczuć, że się zbliżasz. – Lekki uśmiech na chwilę rozjaśnił chmurne oblicze rannego.
– Oni? – zaciekawił się Leszy.
– Siedmiu. Ktoś zbudził Siedmiu. – Widać było, że Światecki niechętnie wraca myślami do wydarzeń minionego dnia. – Swoją drogą, jakim cudem udało ci się mnie połatać? Nikt jeszcze nie uszedł spod miecza Siódmego.
Leszy nie odpowiedział od razu. Przyglądał się przez chwilę przyjacielowi, starając się ocenić jego samopoczucie i nastrój. Zarazem usilnie próbował zrozumieć, jakie miejsce w tej historii zajmuje siedem mitycznych duchów, gdyż nie miał najmniejszych wątpliwości, że Najwyższy nie uciekłby się do ich pomocy.
– Chyba lepiej będzie, jeśli usłyszysz wyjaśnienia od kogoś bardziej kompetentnego. Boruta zaraz zorganizuje ci coś do ubrania, a ja uprzedzę naszych gospodarzy. Proszę tylko o jedno – postaraj się zachować spokój.
Światecki, wyraźnie zdziwiony takim postawieniem sprawy, chciał już zażądać wyjaśnień, nie zdążył jednak, Boruta i Leszy opuścili bowiem niewielką sypialnię.
– Myślicie, panie, że przyjmie to dobrze? – spytał lekko spłoszony Boruta, gdy tylko znaleźli się na korytarzu, poza zasięgiem słuchu Świateckiego.
Leszy zmierzwił w zamyśleniu brodę.
– Nie sądzę, mój drogi, nie sądzę. Ale postaramy się powściągnąć nieco jego słuszny gniew, przynajmniej do czasu, gdy dowiemy się, o co w tym wszystkim chodzi. Ja was w to wplątałem, więc przynajmniej chwilowo na mnie spoczywa odpowiedzialność za wasze bezpieczeństwo. Przy okazji, gdybyś poczuł, że te uroki, którymi otoczyłeś okolicę, słabną lub dzieje się z nimi coś niecodziennego, natychmiast daj znać.
– Wie-wiecie, panie?
– Nie sposób nie zauważyć, poza tym znamy się już nieco, prawda? Ciekawym raczej, czy mówiłeś o nich naszej wiedźmie?
– Eee tam, zaraz mówić. – Boruta uznał nagle, że czubki jego butów wymagają natychmiastowej inspekcji. – Po co ma się martwić drobiazgami?
– No, teraz raczej będzie musiała. Ale załatw mu jakieś ubranie. Rokita jest chyba podobnego wzrostu.
Światecki szybko ukończył przygotowania do poznania gospodarzy. Zanim Boruta przyniósł mu spodnie i koszulę, zdążył się już umyć. Rękawy koszuli okazały się wprawdzie nieco zbyt długie i piły lekko na szwach, ale i tak całość prezentowała się znacznie lepiej niż jego własne, skrwawione i pocięte ciuchy. Nim wyszedł z łazienki, raz jeszcze rzucił okiem na zabliźnioną ranę, która teraz wyglądała tak, jakby zagoiła się porządnie już kilka tygodni wcześniej. Nie czuł jej prawie w ogóle, co prawdę mówiąc, lekko go niepokoiło. Z tego co wiedział na temat Siedmiu, jasno wynikało, że powinien być martwy od przynajmniej kilku godzin.
Wreszcie poczuł, że bardziej gotowy już nie będzie, zszedł więc na dół i, wiedziony gwarem podniesionych głosów, skierował się w stronę kuchni, w której musieli zebrać się wszyscy domownicy. Ledwie przekroczył próg, poczuł, że krew gwałtownie napływa mu do głowy. Leszy wspominał wprawdzie coś o zachowaniu spokoju, więc po takim wstępie Światecki powinien był się spodziewać, z kim przyjdzie mu mieć do czynienia, ale i tak dał się zaskoczyć.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

42
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.