Dwudziesty pierwszy tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela był jednym z najbardziej wypatrywanych przeze mnie odcinków serii, przynosił bowiem pokaźnych rozmiarów opowieść „New X-Men: Imperialni”, kontynuację rewelacyjnego „Z jak zagłada” ze scenariuszem Granta Morrisona.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Co tu dużo mówić, oczekiwania związane z „Imperialnymi” miałem ogromne, zwłaszcza że po polsku do tej pory ukazał się tylko fragment tej historii. Dlatego też trudno jest mi ją ocenić. Wiąże się to z tym, że genialnie wymyślony przez Morrisona początek, który postawił mutantów w wyjątkowo ciężkim położeniu, musiał mieć także równie wgniatające w ziemię zakończenie. A o takie, w pełni zadowalające, jest naprawdę trudno. Morrisonowi prawie się to udało. Przynajmniej z punktu widzenia polskiego czytelnika, który nie otrzymał jeszcze jednego, wcześniejszego albumu autorstwa tego scenarzysty, w którym mamy przedstawioną postać nowego mutanta – Xorna. Jego niezwykła moc uzdrawiania może wydawać się zatem pójściem na skróty w walce z przerażającą Cassandrą Novą. Przypomnijmy zatem pokrótce, o co chodzi. Nova to wyjątkowo potężna mutantka, siostra bliźniaczka Charlesa Xaviera, która miała się nigdy nie urodzić. Jest uosobieniem wszelkiego zła i chce pogrążyć w wojennym chaosie cały świat. Pod koniec „Z jak zagłada” wydaje się, że Xavierowi udało się ją pokonać, tymczasem tak naprawdę Nova wniknęła w jego ciało i przeniosła się do kosmicznego imperium Shi’ar. Nim jednak tak się stało, najpierw wystąpiła w programie telewizyjnym, w którym całemu światu oznajmiła, że szkoła dla młodych talentów prowadzona przez Profesora X tak naprawdę zajmuje się opieką nad mutantami. Łatwo domyślić się, że wkrótce stała się ona celem ataków oburzonych ludzi, widzących w homo superior zagrożenie dla swojego gatunku. Jak zatem widać, Grant Morrison postarał się, by komiks obfitował w nagłe zwroty akcji i nieszablonowe rozwiązania. Choć trafiali się malkontenci, którzy marudzili, że zbyt zamieszał w świecie X-Menów, a także, że diametralnie uszczuplił skład grupy, pozostawiając jedynie Cyclopsa, Jean Grey, White Queen, Beasta i Wolverine’a, to czytając entuzjastyczne recenzje, wnioskuję, że jednak większość była usatysfakcjonowana. A teraz, by nie było za dobrze, czas na krytykę. Wiąże się ona z wyjątkowo nierówną jakościowo szatą graficzną komiksu. Choć nie należę do fanów kreski Franka Quitely’ego, to w porównaniu z jego zastępcami jawi się on jako niezrównany geniusz (wiem, że są tacy, którzy i tak go za takiego uważają). To prawda, że Ethan Van Sciver nie prezentuje się jeszcze tak tragicznie, ale to, co wyprawia Igor Kordey, woła po prostu o pomstę do nieba. Wolverine w jego wykonaniu wygląda jak jego własna parodia. I nie tłumaczy go to, że w czasie pracy nad „New X-Men” miał pod opieką jeszcze co najmniej trzy inne serie. Niedbałość jego rysunków powinna być uznana za przestępstwo i surowo karana, zwłaszcza że odpowiada aż za cztery części „Imperialnych”. Przez jego niekompetencję ostateczna ocena całości musi zostać obniżona o jedno oczko. Na szczęście jest jeszcze rewelacyjny scenariusz, który może nie szokuje już tak bardzo, jak to miało miejsce przy poprzednim odcinku, ale to wciąż jeden z najlepszych komiksów poświęconych mutantom Marvela. Wstyd nie znać.
Tytuł: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #21: New X-Men: Imperialni Data wydania: wrzesień 2013 Gatunek: przygodowy, superhero Ekstrakt: 80% |