„Rogi” to krnąbrne dziecko postmodernizmu – filmowy odpowiednik grochu z kapustą i tutti frutti podanych na jednym talerzu.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Rogi” to krnąbrne dziecko postmodernizmu – filmowy odpowiednik grochu z kapustą i tutti frutti podanych na jednym talerzu. U Alexandre Aja schematy przynależne do kontrastujących ze sobą gatunków filmowych pełnią funkcję swoistego deus ex machina – napędzają fabułę, pojawiając się znikąd, nieraz jedyne uzasadnienie znajdując w licencji poetyckiej scenarzysty. Apatyczny (ograniczający się do scen erotycznych) romans o miłości dłuższej niż życie i silniejszej niż śmierć przemienia się tutaj w prywatne dochodzenie w sprawie morderstwa ukochanej (Juno Temple), penetrujące robotniczą społeczność lokalsów (przypominających nieco tych z „Miasteczka Twin Peaks”). Śledztwo okazuje się wstępem do studium opętania, a diabelska moc, którą odkrywa w sobie przeklinający Boga, grany przez Daniela Radcliffe’a bohater (polegająca na ujawnianiu i zaognianiu ukrytych grzesznych pragnień napotkanych osób), daje się poznać jako parodystyczna wersja wszechwiedzy demonów kuszących tytułowego egzorcystę w klasyku Williama Friedkina. Owa parodia jest zresztą najciekawszym elementem tej multigatunkowej układanki: wówczas z ekranu bije autentyczna energia, baciki groteskowej satyry smagają instytucje zaufania publicznego, podważa się prawdziwość więzi rodzinnych, porządnie dostaje się też szukającym sensacji mediom. Ku rozpaczy próbującego znaleźć się w tym mętliku widza, w dalszym przebiegu fabuły społeczna satyra na zmianę ujawnia się i znika. Raz przednio rozbawia, by kilka scen później – pojawiwszy się w zupełnie innym kontekście – konsternować. A może to nie satyra konsternuje, lecz przypowieściowe fantasy, w które „Rogi” stopniowo się przekształcają. Miłość dłuższa niż życie i silniejsza niż śmierć okazuje się nie frazeologią, a wiernym opisem filmowej rzeczywistości – rządzącej się prawami harlequinowego banału i angelologii praktycznej. Zapomniałem o krwawym gore – horror cielesny również się pojawia. Magicznych artefaktów też tu nie brakuje. Pal licho szaleństwo włożonych do jednego wora, streszczonych wyżej pomysłów (wyjętych z powieściowego pierwowzoru Joe Hilla)! Seans z cyklu największych filmowych dziwadeł mógłby się przecież udać. Mógłby, gdyby Aja zdecydował się na szczerą zgrywę, np. w duchu wspomnianej bezpardonowej satyry. „Rogi” najczęściej chyboczą jednak nad przepaścią niezgłębionego absurdu: stanowią nieskładną mieszaninę gatunkowych dążeń i klimatów emocjonalnych. Gdy po wspomnianych fabularnych wygibasach Aja stara się zachować powagę lub wyprowadza morały o dwoistości natury ludzkiej – wówczas w tę przepaść z hukiem wpada. Po autorskim „Bladym strachu” i remake’ach filmowych straszaków („Wzgórza mają oczy” „Lustra”, „Pirania 3D”, „Maniac”), Alexandre Aja postanowił zerwać z mechanizmami władającymi horrorem. Udało się, w podważaniu gatunkowych reguł „Rogi” odnoszą spektakularne zwycięstwo. W warstwie myślowej zachowują jednak poziom iście nastoletni. Aja przypomina młokosa gorąco wierzącego w miłość, który nie wzgardzi szczyptą magii przenikającą do szarej rzeczywistości. Bo czym innym jak nie szczerością twórczego zamysłu uzasadnić tę miałką półżartobliwą zabawę… Popkulturowa erudycja i pozostawione najrozmaitsze intertekstualne tropy (czasem znajdujące uzasadnienie w intrydze, czasem zaś będące sztuką dla sztuki) budzą tym większe zaskoczenie, że stanowią intrygującą otoczkę dla miłosnych bon motów rodem z pamiętniczka ze złotymi myślami. Prawdziwa miłość wszystko przetrzyma, mówi Aja. Groch z kapustą i tutti frutti to dla niej pryszcz.
Tytuł: Rogi Tytuł oryginalny: Horns Data premiery: 31 października 2014 Rok produkcji: 2013 Kraj produkcji: Kanada, USA Czas trwania: 120 min Gatunek: dramat, fantasy, groza / horror Ekstrakt: 30% |