W siódmym tomie „Wież Bois-Maury” Hermanna Huppena rycerz Aymar wyrusza wreszcie do Ziemi Świętej. Nieco spóźniony z powodu problemów zdrowotnych maszeruje przez Europę szlakiem wcześniej już przetartym przez krzyżowców. Taka perspektywa pozwala autorowi komiksu spojrzeć z jednej strony obiektywniej, z drugiej zaś – krytyczniej na ideę krucjat.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Od jakiegoś czasu można było odnieść wrażenie, że pracując nad kolejnymi tomami „Wież Bois-Maury”, Hermann Huppen przeżywał regularne – powracające co dwa lata – nie tyle może nawet kryzysy, co lekkie wahania formy. Po wyśmienitym albumie numer trzy, zatytułowanym „ Germain” (1986), przytrafił mu się zdecydowanie przekombinowany fabularnie i wtórny „ Reinhardt” (1987); po nim jednak światło dzienne ujrzała kapitalna „ Alda” (1988), która z kolei poprzedzała dużo słabszego „ Sigurda” (1989). Gdyby ta prawidłowość miała zostać podtrzymana, siódma odsłona serii powinna ponownie być bliska arcydziełu. I tak też się stało! „William” portretuje belgijskiego scenarzystę i rysownika w najlepszej z możliwych formie. Rycerz de Bois-Maury po latach tułaczki po rodzinnej Francji przeprawia się za kanał La Manche, aby spotkać się ze swoim starym przyjacielem, Haroldem, ojcem młodego Williama, którego Aymar poznał dobrze podczas obfitującego w perypetie turnieju na zamku pana Landri (vide „Sigurd”). Albion nie jest jednak celem walecznego żołnierza, ale zaledwie przystankiem w podróży znacznie dalszej i dużo bardziej niebezpiecznej – do Ziemi Świętej. Młody William pragnie wyruszyć razem z nim, ale na to potrzebuje zgody ojca. Harold wyraża ją po wielogodzinnej uczcie w towarzystwie Aymara. Ceni bowiem odwagę i dzielność Francuza, jest więc pewny, że u jego boku niedoświadczonego jeszcze panicza nie spotka nic złego. Wkrótce też Bois-Maury – wraz ze swoim wiernym sługą Oliwierem i Williamem – płyną do Flandrii, której władca, hrabia Baldwin, szykuje się właśnie do wysłania rycerzy na Bliski Wschód. Pech sprawia jednak, że Aymara dopada niemoc i zamiast wsiąść na konia, ląduje w łóżku, walcząc z trawiącymi go maligną i koszmarami. Niecierpliwy William dogaduje się w tym czasie z innymi i, mając przyzwolenie ojcowskiego przyjaciela, rusza przodem. Aymar, wróciwszy do zdrowia, ma ich za czas jakiś dogonić. Bois-Maury rzeczywiście w miarę szybko dochodzi do siebie, ale nie mając już prawie w ogóle gotówki, musi nająć się jako żołnierz ochraniający kilkudziesięcioosobową grupę pielgrzymów podążających do Grobu Pańskiego. Liczni cywile spowalniają marsz, na dodatek droga pełna jest zasadzek i czyhających niemal wszędzie niebezpieczeństw. W efekcie opieka Aymara nad Williamem okazuje się czysto iluzoryczna, czego rycerzowi przyjdzie niebawem mocno pożałować. Huppen z pietyzmem oddaje realia średniowiecznej Europy (do czego zdążył już przyzwyczaić czytelników w poprzednich tomach „Wież…”), ale tym razem dodał jeszcze jeden, niezwykle istotny element – przedstawił stopniowo opanowującą mieszkańców Europy Zachodniej gorączkę związaną z organizacją krucjaty. Nie zapomina przy tym o narastającym fanatyzmie religijnym i zwykłej ludzkiej chciwości, która podpowiadała, że na wojnie można przecież dorobić się majątku. W „Williamie” Huppen pozostaje wierny wydarzeniom historycznym, choć swoich bohaterów umieszcza na dalekim ich tle. Wspomina więc o wyprawie Piotra Pustelnika i dokonywanych przez część z jego towarzyszy podczas przemarszu przez Węgry okropnościach (pogromy Żydów, gwałty, rabunki i mordy na chrześcijanach), ale nie pokazuje ich wprost. To, co się wydarzyło, poznajemy z perspektywy czasu (co prawda krótkiej, ale zawsze); patrzymy na to oczyma Aymara, który – wraz z ochranianymi przez niego pielgrzymami – musi ponieść konsekwencje nieodpowiedzialnego zachowania idących przed nimi. Tym sposobem Hermann, zgrabnie unikając epatowania nadmiernym okrucieństwem (zwłaszcza w warstwie plastycznej), nie ucieka jednocześnie od kontrowersyjnego tematu – przedstawia go w formie wyważonej, ale jednoznacznie krytycznej. Robi tym samym duży krok naprzód, już na wstępie eksponując skutki krótkowzrocznego postępowania krzyżowców. Daje też wyrazisty sygnał, pytając retorycznie: Jeśli to się tak zaczyna, to jak się skończy? Od strony graficznej „William” jest arcydziełem. Realistyczna kreska Huppena pozwala sycić wzrok wspaniałymi obrazami średniowiecznej Europy w formie, w jakiej wyobrażał ją sobie autor. Biorąc jednak pod uwagę rzetelność Belga, możemy być pewni, że wcześniej uważnie przestudiował dzieła historyków, by nie zaliczyć żadnej wpadki. Praktycznie każdy kadr tchnie klimatem wieków średnich. I bez znaczenia jest fakt, czy przedstawia mroczne zamczyska i kościoły, chłopskie chaty, puszcze, czy też targane morskimi falami okręty. Fabularnie Hermann również wznosi się na wyżyny. W „Williamie” nie ma żadnych dłużyzn ani nieprawdopodobieństw, żadnych fantastycznych (czytaj: wziętych z kosmosu) rozwiązań; jest linearnie poprowadzona narracja z kilkoma intrygującymi zwrotami akcji. I są dwa dodatkowe elementy, za które scenarzystę należy pochwalić. Po pierwsze: fascynująca, chociaż pełna sprzeczności i niejednoznaczna postać, towarzyszącego w drodze Aymarowi, rycerza Hendrika. Po drugie: szczypta ironii i złośliwości pod adresem rycerza Bois-Maury, na którego głowę Belg sprowadza tym razem całkiem sporo nieszczęść.
Tytuł: Wieże Bois-Maury #7: William Data wydania: wrzesień 2014 ISBN: 78-83-64638-07-7 Cena: 38,00 Gatunek: historyczny Ekstrakt: 90% |