powrót; do indeksunastwpna strona

nr 9 (CXLI)
listopad 2014

Zło wcielone
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Jam jest Hieronimus Maximus! – huknał mu rycerz nad uchem, gdy ten przelewał akurat piwo z dzbana do stojących rzędem cynowych kufli. – Gadaj, karczmarzu, czy aby nie doszły cię żadne pogłoski o ciemnych mocach nawiedzających tę okolicę? Tylko prawdę mów, niczego nie ukrywaj!
Karczmarz podniósł wzrok i wybałuszył oczy ze zdumienia, a usta jego otworzyły się szeroko, ukazując szereg zepsutych zębów.
– I kaszy ze skwarkami dajcie, a prędko – dodał rycerz, uderzając w szynkwas, aż kufle zadzwoniły.
Zza uchylonych drzwi kuchni wychynęła piegowata buzia jasnowłosej dziewczyny, która spojrzawszy ciekawie na nieznajomego zachichotała radośnie i natychmiast się schowała, czym sprawiła, że zrobił się on równie czerwony jak gospodarz.
Grubas tymczasem odstawił dzban i otarł wierzchem dłoni zroszone potem czoło.
– Cichajcie, panie rycerzu! – odpowiedział gniewnie. – Toż ogłuchnę od tego waszego wrzasku. A burd żadnych mi tu nie czyńcie, bo zaraz skrzyknę pachołków i precz wygnam!
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W przybyszu aż się zagotowało ze złości, ale nic na to nie odrzekł. Mruknął tylko coś pod nosem zbity z tropu i począł rozglądać się za kimś, kogo mógłby wypytać o miasteczko oraz jego mieszkańców. Nikt jednak nie wzbudzał zaufania. W końcu pośród tłoczących się wokół mieszczan dostrzegł człowieka, którego odzienie wskazywało na to, iż należał do wyższego stanu niż otaczający go rzemieślnicy czy kmiecie. Najpewniej był to jakiś majętny kupiec. Siedział przed opróżnioną miską, popijając z kielicha, obok niego zaś tkwił długowłosy, brudny wyrostek, który z błyszczącymi oczyma i głupawym uśmiechem wymalowanym na pucołowatej twarzy o coś go wypytywał. Zdawał się naprzykrzać kupcowi, więc rycerz uznał, iż ten z radością wda się w rozmowę, dzięki czemu mężczyzna będzie mógł odprawić uciążliwego smarkacza. Niewiele myśląc, ruszył w ich kierunku.
– Witajcie zacny człowieku – zagadał, poklepując jegomościa po plecach, aż zadudniło. – Widzę, żeście nietutejsi. Dokąd to zmierzacie?
Kupiec sapnął i spojrzał na niego spode łba.
– Ze stolicy jadę, do Falkenbergu. Byłbym tam już dziś, gdyby nie ta psia pogoda.
– Macie szczęście, żeście tu cało dotarli.
– A to czemu?
– Niebezpiecznie przez te ziemie podróżować – odrzekł rycerz, zniżając głos. – Wiele tu zła czyha.
– Eskortę mam niezgorszą – odparł kupiec, wskazując brodą pijanych knechtów. – Poza tym trakty spokojne aż do granicy, nawet zbójców nie uświadczysz. Wszak książę elektor o to zadbał.
Rycerz zamyślił się.
– Jak widzicie, tu w miasteczku też spokój, ale pewnikiem jeno pozorny – odrzekł po chwili. – Już ja znam takie mieściny. Za dnia nic podejrzanego nie ujrzysz, lecz nocną porą w tajemnicy zbierają się sługi ciemności, aby cichaczem knuć podstępne spiski.
Siedzący nieopodal mnisi spojrzeli po sobie trwożnie i głębiej naciągnęli kaptury, a kupiec aż się zachłysnął popijanym trunkiem. Chwilę zajęło, nim doszedł do siebie i złapał powietrze zwłaszcza, że rycerz huknął go znów w plecy, tym razem mocniej.
– Co też opowiadacie? – wymamrotał. – Przecie to jakieś brednie.
– Wybaczam wam te słowa, boście człek prosty i nawykły jedynie do liczenia sakiewek – wycedził rycerz przez zęby. – Nie dziwota, że wokół siebie niczego nie dostrzegacie.
– A cóż mam dostrzegać? – zdziwił się kupiec. – Ludzie tu uczciwi i pracowici. Podatki płacą, prawa książęcego przestrzegają. Gościnni też są nad wyraz.
– Wiedzcie zatem, że między takich spokojnych ludzi ciemne moce nader często się wślizgują, znajdując tu dobre schronienie. Gdy zaś nadejdzie stosowna chwila, uderzają bez litości. Niebezpieczeństwo nadejść może niepostrzeżenie, jako ubogi pielgrzym albo tajemniczy przybysz. Dopiero z czasem okazuje się, że to zło wcielone – podstępny nekromanta lub okrutny demonolog.
– Darujcie mi dobry panie, lecz brzmi to jak dyrdymały opowiadane dzieciakom przez stare baby. Czyście się szaleju najedli, że gadacie od rzeczy?
– Nie żadne dyrdymały, jeno prawdy zakryte przed niewprawnym okiem – pouczył rycerz, pochylając się nad kupcem. – Nie tak dawno temu wytropiłem przebiegłego aptekarza, z upodobaniem gromadzącego ludzkie szczątki, aby czynić z nich wynaturzone konstrukty. Innym zaś razem wysłałem na stos przewrotną wiedźmę, którą wszyscy mieli za wiejską znachorkę.
Oczy wyrostka, ciekawie nadstawiającego ucha, zrobiły się okrągłe niczym talerze, siedzący przy ławie obok mnisi, przysłuchujący się rozmowie, wstali pośpiesznie od stołu i zniknęli gdzieś w tłumie, a kupiec podrapał się po głowie, jakby zastanawiając nad czymś.
– Ja tam nic nie wiem. Ja tu tylko przejazdem – mruknął zniecierpliwiony. – O miasteczko zapytajcie miejscowych, a pewnikiem powiedzą wam to i owo. Teraz zaś pozwólcie, że udam się na spoczynek, bo jutro z samego rana ruszam w dalszą drogę.
To mówiąc dźwignął się z ławy, opróżnił do końca kielich jednym haustem i podciągnąwszy ozdobny pas ruszył chwiejnym krokiem przez izbę w stronę szerokich schodów, wiodących na piętro. Rycerz nawet nie próbował go zatrzymywać. Miał ochotę wyrzucić z siebie potok przekleństw, obrażających cały kupiecki stan. Nie uczynił tego jednak, tylko zrezygnowany westchnął. Przysiadł na ławie, podparł głowę dłońmi i zaczął zastanawiać się, co czynić dalej. Dumał tak przez jakiś czas, wbijając tępo wzrok w brudne, nieheblowane deski. Ocknął się z zamyślenia dopiero wówczas, kiedy poczuł, że ktoś nieśmiało ciągnie go za ubłocony skraj płaszcza.
– Posilcie się panie, bo pewnieście głodni – wybąkał wyrostek, stawiając przed nim miskę pełną kaszy i gliniany kufel. – Ja okolicę dobrze znam. Jedzcie, a w tym czasie opowiem wam, co się w naszym miasteczku dzieje.
Rycerz podniósł głowę i spojrzał na niego uważnie. Chłopak mógł mimo wszystko okazać się przydatny, a napełnienie czymś brzucha wydało się w tej chwili dobrym pomysłem.
– Mówże więc chłopcze, a nie opuść niczego! – odpowiedział surowo.
Wyrostek skulił się spoglądając ku niemu lękliwie, jednak zamiast czmychnąć stąd czym prędzej, jak najchętniej by teraz uczynił, jąkając się zaczął opowiadać. Rycerz natomiast nie rzekł już nic, tylko sięgnął ku przyniesionej misce i zabrał się za jedzenie. Jadł w milczeniu, zawzięcie machając drewnianą łyżką. Co jakiś czas popijał z kufla oraz kiwał głową pomrukując coś ze zrozumieniem, lecz zajęty posiłkiem nie zwracał przy tym szczególnej uwagi na to, o czym mówi chłopak. Ten z początku mówił niewiele, wyraźnie zakłopotany, później jednak na dobre się rozgadał, istotnie niczego nie opuszczając. Gdyby rycerz słuchał nieco uważniej, zamiast z zapałem pochłaniać zawartość miski, dowiedziałby się o mieszkańcach miasteczka przeróżnych rzeczy. Nic jednak nie stracił. Niewiele bowiem interesowały go, że karczmarzowi zdechła właśnie krowa, sąsiad po kryjomu wyniósł młynarzowi dwa worki mąki, a kowal od roku zdradza swą żonę z najstarszą córką burmistrza. Wrażenia na rycerzu nie zrobiła także wiadomość, że swego czasu w karczmie zatrzymał się cesarski posłaniec, który przez całą noc pił na umór z wędrownym grajkiem, a rano został znaleziony bez odzienia w chlewie, co samo w sobie było już sprawą wielce zagadkową.
Dopiero gdy łyżka zazgrzytała o dno miski, poświęcił nieco więcej uwagi na słuchanie owych opowieści. Chłopak rozprawiał akurat o pewnym człowieku, przybyłym do Rotenheim przed miesiącem. Z początku również i to nie było dla rycerza szczególnie ciekawe. Nie przerywał mu jednak, mając nadzieję, że gdy wyrostek wreszcie się wygada, przyniesie kolejny kufel piwa i kawał pieczonego mięsiwa. Równocześnie ukradkiem zaczął zerkać na piersiastą niewiastę krążącą po izbie z pełnymi tacami. Zastanawiał się, czy aby w zaciszu swej alkowy nie oddaje się ona wyuzdanym praktykom, sprowadzając cnotliwych mężów na złą drogę. W miarę jednak jak chłopak z zapałem snuł opowieść o tajemniczym przybyszu w czarnych szatach, rycerz słuchał coraz uważniej, gdyż budzić się w nim zaczęły niepokojące podejrzenia. Te niebawem ustąpiły miejsca niezachwianej pewności, iż to podstępny nekromanta bądź okrutny demonolog pojawił się w spokojnym miasteczku, aby potajemnie zgłębiać plugawe tajniki zakazanych sztuk.
• • •
Chudy, siwobrody mężczyzna, siedzący na zydlu z dala od innych ludzi, zakaszlał i przysunął mokre stopy bliżej kominka. Posada urzędowego skryby w Rotenheim niewątpliwie miała swoje dobre strony. Praca była nieźle płatna, obowiązków niezbyt wiele, a do tego mieszkał wygodnie pod dachem burmistrza, gdzie sprzątaniem, praniem oraz przygotowywaniem strawy dla wszystkich domowników zajmowała się żona gospodarza wraz z dwiema służącymi. Ponieważ sam nigdy się nie ożenił, zaś jako człowiek uczony do zajęć domowych nie nawykł, okoliczność tę szczególnie doceniał.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

14
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.