Kryminalnym podziemiem Nowego Jorku rządzą zasady, których powinni przestrzegać nawet najwięksi wyjadacze z przestępczej branży. Ta naczelna brzmi: nie zadzieraj z Johnem Wickiem!  |  | ‹John Wick›
|
Kryminalnym podziemiem Nowego Jorku rządzą zasady, których powinni przestrzegać nawet najwięksi wyjadacze z przestępczej branży. Ta naczelna brzmi: nie zadzieraj z Johnem Wickiem. Na ziemskim padole wszelkie winy zostaną ci zapomniane – z tym jednym wyjątkiem. „Bóg wybacza – ja nigdy!”, mógłby cytować klasykę spaghetti westernu płatny morderca o beznamiętnym obliczu Keanu Reevesa, bez skutku próbujący zerwać z krwawą profesją. I dzięki Bogu za tę nieudolność! Gdy syn głowy mafijnego imperium wyrosłego na pogromie, za który odpowiedzialny był sam Wick, zadziera z zasłużonym wiarusem, nadchodzi czas – jakże widowiskowej – apokalipsy. B-klasowy akcyjniak Davida Leitcha i Chada Stahelskiego swoją urokliwą bezpretensjonalnością przywołuje wspomnienie zagład czynionych na ekranach w latach 80. przez najmniej kompromisowego spośród ekranowych imienników Wicka – Johna Rambo. Podobnie jak w zawrotnych wojenkach ze słynnym komandosem, tak i tutaj dramaturgiczny szkielet oraz motywacje tytułowego bohatera uwodzą pozbawioną głębszych intencji prostotą. Dość wspomnieć, że można tę historię sprowadzić do zemsty za zabójstwo domowej suczki (jeszcze nigdy filmowy spektakl nie zawdzięczał psu tak wiele). Standardowość historii wynagrodzona zostaje zaskakująco bogatą, uwolnioną od zwyczajowego szatkowania przez montażystów choreografią walk. Momentami tak zmysłowa wizualność, przywołująca z kolei gangsterskie poczynania hongkońskiego championa kinowej gangsterki, Johnniego To, ujawnia przebłyski estetycznego geniuszu. Trudno co prawda perfekcyjną inscenizację „Kartelu” (2012) czy „Wygnanych” (2006) porównywać do niepozbawionej wad realizacji Amerykanów, często niemieszczącej postaci w kadrze, a także niezważającej na – tak ważną w sensacyjnym gatunku – ciągłość czasową wydarzeń. Mimo tych wad, w większości sprowadzony do wybuchowej esencji, nieudający niczego więcej, niż tylko efektowną jatkę „John Wick” potrafi zachwycić. Pokazany z boskiej perspektywy Nowy Jork przypomina tu Los Angeles widziane oczami Nicolasa Winginga Refna w „Drive”. Pełen neonów klub dyskotekowy, pokonywany przez Reevesa siejącego panikę wśród tańczących, nasycony zostaje bombastycznymi bitami i niezgłębionym basem Le Castle Vanii. Podobny epizod z muzycznym podkładem londyńskiego duetu Kaleida nadaje temu widowisku niepowtarzalną jakość. Odpowiedzialny za scenariusz Derek Kolstad (współautor takich arcydzieł z Dolphem Lundgrenem w rolach głównych jak „Tajemnicza przesyłka” oraz „Mordercze starcie”) doskonale wyczuł humorystyczny potencjał intrygi z niezniszczalnymi maszynami do zabijania na pierwszym planie. Podane z kamienną twarzą dialogi rodem z podręcznika savoir-vivre’u, gdy przeciekający od kul Wick zamawia drinka lub, wciąż atakowany przez próbującego go zabić płatnego mordercę, tłumaczy portierowi zakłócanie ciszy w hotelu, przekonują, że seans z szybkostrzelnym Reevesem może zamienić się w akt grzesznej przyjemności. W kinie takie grzeszki przystoją, sumienie widza pozostanie czyste. Najważniejsze przecież, by nie zadrzeć z Wickiem.
Tytuł: John Wick Data premiery: 5 grudnia 2014 Rok produkcji: 2014 Kraj produkcji: Chiny, Kanada, USA Czas trwania: 101 min Gatunek: akcja, thriller Ekstrakt: 70% |