Dzisiaj dwa filmy, kręcone w Kutnej Horze i okolicach. Pierwszy utarło się określać „najgorszą ekranizacją prozy Hrabala”, drugi natomiast to próba przeniesienia na ekran powieści poczytnego czeskiego pisarza Miloša Urbana. Kutná Hora wydaje się być rajem dla filmowców. Dawne górnicze miasto, skryte w cieniu potężnej katedry pod wezwaniem świętej Barbary, z położoną nieopodal kaplicą czaszek, której całe wyposażenie wykonane jest z ludzkich kości – Kutná Hora ma niezaprzeczalny urok, zwłaszcza, jeśli chciałoby się nakręcić tu film mroczny, gotycki, ewentualnie osadzony w klimatach późnego średniowiecza. Tymczasem filmowy dorobek miasta nie jest przesadnie bogaty. Oprócz „Fany” Karla Kachyni kręcono tu głównie sceny do produkcji przeznaczonych dla telewizji lub – co udowadnia jeden z dzisiejszych przykładów – w telewizyjnym formacie. Najgorsza ekranizacja Hrabala  | ‹Anielskie oczy›
|
Na pierwszy ogień idzie dzisiaj film „Anielskie oczy” („Andělské oči„, 1994) w reżyserii wspominanego w tym cyklu niejednokrotnie Dušana Kleina. Fabułę zapożyczono od Bohumila Hrabala, a konkretnie z jego opowiadania „Bambini di Praga”. Akcja filmu rozgrywa się na rok przed przejęciem władzy przez komunistów – co miało miejsce w lutym, nazywanym później przez nowe władze „zwycięskim”, 1948 roku. Do podejrzanego towarzystwa oferującego gwarantowane emerytury – po wpłacie sutej zaliczki – zgłasza się nowy chętny, by stać się akwizytorem spokojnej starości, dawny pracownik domu pogrzebowego. Teraz firma oferująca naiwnym nieistniejący produkt zaczyna działać w poszerzonym składzie. Przemykając od jednego drobnego przedsiębiorcy, obawiającego się tego, co niesie rok 1948, do drugiego – uliczkami Kutnej Hory. I chociaż filmów walczących o tytuł najgorszej ekranizacji książki Bohumila Hrabala jest kilka – w ścisłej czołówce znalazła się też nakręcona w tym samym roku „Zbyt głośna samotność” Věry Cais – to do dzisiaj wspomina się chyba właśnie porażkę „Anielskich oczu”. Powodów może być kilka. Oczywiście argument, że nie każdy film na podstawie prozy Hrabala musi nakręcić Jiří Menzel (a nakręcił ich jak dotąd siedem), w związku z czym nie ma co oczekiwać specyficznej poetyki, wynikającej ze stylu reżysera – a także współpracującego z nim przy większości produkcji jako scenarzysty samego pisarza – na pozór mógłby uratować film. W istocie jednak nie chodzi o to, że „Anielskie oczy” odbiegają stylem kręcenia od filmów Menzla – a raczej o to, że jest to produkcja zwyczajnie bez pomysłu, wypełniona papierowymi bohaterami, których od bycia zupełnie płaskimi ratują wyłącznie świetni czescy aktorzy, a nie pomaga jej zupełnie niezdarny, nie umiejący sobie poradzić z literackim pierwowzorem scenariusz Václava Nývlta. Nývlt pięć lat wcześniej napisał scenariusz do innej hrabalowskiej ekranizacji: „Czuły barbarzyńca”, za kamerą którego stanął Petr Koliha, zebrał jednak bardzo dobre recenzje zarówno wśród widzów, jak i wśród krytyków. Tymczasem w przypadku „Anielskich oczu” epizodyczna struktura, wypełniona zapychaczami w rodzaju biegania od jednego miejsca do drugiego, skazała film z góry na niepowodzenie. Okazuje się też, że charakterystyczne monologi, wygłaszane przez bohaterów Hrabala, przeniesione na ekran jeden do jednego tak, że zamiast płynnie wtapiać się w scenę, przepoławiają ją, bynajmniej nie są kluczem do sukcesu. Nie pomogła też zastosowana przez Kleina strategia, polegająca w dużej mierze na autocytatach, także wizualnych. W scenie rozgrywającej się w sklepie mięsnym rzeźnik, grany przez Mariána Labudę, z furią rozpoławia leżący na ladzie świński łeb – scenę taką znajdziemy również, osadzoną w identycznym kontekście, w jednej z flagowych produkcji reżysera z cyklu o poetach. Klein wprowadza na ekran aktorów, z którymi tak lubi pracować – w jednej z głównych ról mamy więc Pavla Kříža, czyli Štěpána z pentalogii o poetach, sekunduje mu zaś Pavel Zedníček, którego również mieliśmy okazję oglądać w tej samej serii. Najlepiej na ekranie wypada Josef Abrhám jako lider przestępczej szajki – tyle tylko, że nie może znajdować się w centrum każdej sceny. Na osłodę dostajemy kilka epizodycznych występów: wspomnianego już Labudy czy Miloša Kopeckiego jako handlarza sztucznymi kwiatami. Ani zdjęcia – robione w formacie telewizyjnym, mimo że film wyświetlano w kinach – ani muzyka, mocno sentymentalna i bez wpadających w ucho motywów przewodnich, nie sprawiają, że do filmu chce się wracać. I mimo że cieszy się on sentymentem wśród tych, dla których wartością samą w sobie jest filmowe sportretowanie powojennej, jeszcze niekomunistycznej Czechosłowacji, to pozostałym, chcącym zapoznać się z kolorytem epoki, należałoby polecić albo książkowy pierwowzór, albo rozgrywający się w tym samym czasie film Svěráków „ Szkoła podstawowa”. Filmowy przewodnik po zabytkach sakralnych  | ‹Santiniho jazyk›
|
O tym, że nie tylko pisarza tak utytułowanego i o złożonej, wielowarstwowej poetyce jak Hrabal trudno przenieść na ekran, świadczy drugi z dzisiejszych filmów, czyli „Santiniho jazyk” („Język Santiniego”, 2011). Chodzi tu o produkcję telewizyjną, która powstała chyba głównie dlatego, żeby pokazywać, jak od środka wyglądają jedne z najpiękniejszych kościołów w Republice Czeskiej. „Język Santiniego” jest próbą zekranizowania jednej z powieści popularnego – także w Polsce – pisarza czeskiego, Miloša Urbana. Urban gustuje w powieściach z kluczem, thrillerach przesyconych mistycyzmem i odniesieniami do chrześcijaństwa. Nie ma jednak póki co nadmiernego szczęścia do ekranizacji swoich dzieł – „Język Santiniego” jest jak dotąd jedyną próbą przeniesienia specyficznej estetyki Urbana na (mały) ekran. Chodzą jednak słuchy, że w przyszłym roku możemy się spodziewać filmu na podstawie innej jego książki, przetłumaczonej na polski „Klątwy siedmiu kościołów”. Tymczasem jednak dla tych, którzy chcą się zapoznać z Urbanem poprzez film, pozostaje do wyboru jedynie „Język Santiniego”. A wybór jest to stosunkowo ubogi nie tylko przez wzgląd na to, że film jest jeden. Jiří Strach, reżyser, stara się na ekranie pokazać skomplikowaną fabułę, w której to pracownik agencji reklamowej z profesorem historii sztuki starają się odgadnąć tajemnicę, wyrytą w siedemnastowiecznych kościołach dłutem Jana Błażeja Santiniego, jednego z najwybitniejszych architektów tamtych czasów. Jeżdżą więc po Czechach, są zamykani w kryptach, śledzeni przez demoniczne bliźniaczki nigdy nie zmieniające stroju, narkotyzują się substancjami znalezionymi w antycznej zapalniczce i usiłują uniknąć – tak, tak – postrzelenia z łuku. I o ile w książkach Urbana podobne posunięcia fabularne usprawiedliwia wybrana forma, o tyle w filmie Stracha forma sprawia, że to, co widzimy na ekranie, traci już w ogóle jakiekolwiek pozory sensu. Twórcy idą ponadto na łatwiznę, zestawiając zdjęcia monumentalnych często budowli z chóralnym śpiewem i dużą ilością białego światła bijącego z drzwi i okien. Ma to oczywiście podkręcać nastrój tajemnicy, zamiast tego wywołuje jednak jedynie uśmiech widza, który po sporej dawce nieuzasadnionych niczym olśnień, doznawanych przez bohaterów, macha już ręką na wszystko inne. Jeśli jednak odczuwa się potrzebę zobaczenia wnętrz naprawdę ciekawie rozwiązanych architektonicznie kościołów, wyrastających w czasach kontrreformacji na ziemiach czeskich jak grzyby po deszczu, „Język Santiniego” jest filmem idealnym. Już na samym początku bohater – rzecz jasna przy wtórze chóru – podziwia wnętrze pocysterskiego kościoła Najświętszej Maryi Panny i Jana Chrzciciela w Sedlci, czyli w dzielnicy Kutnej Hory. Kościoła, dodać trzeba, leżącego tuż obok wspomnianej na początku kaplicy czaszek. Aż dziw, że żądni tajemnic filmowcy jeszcze tam nie zawitali.
Tytuł: Anielskie oczy Tytuł oryginalny: Andělské oči Rok produkcji: 1994 Kraj produkcji: Czechy Czas trwania: 90 min Gatunek: komedia
Tytuł: Santiniho jazyk Tytuł oryginalny: Santiniho jazyk Rok produkcji: 2011 Kraj produkcji: Czechy Gatunek: kryminał, thriller |