powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CXLIII)
styczeń-luty 2015

Piersią w przesąd
Jim Wynorski ‹Wiedźma z Blair: Wersja seks›
Ponieważ tytuł jednej z poprzednich recenzji zmylił niektórych czytelników, liczących na barwne opisy seksualnych ekscesów, w ramach zadośćuczynienia proponuję przyjrzenie się „Wiedźmie z Blair: Wersji seks”, erotycznej „parodii” „Blair Witch Project”.
ZawartoB;k ekstraktu: 10%
‹Wiedźma z Blair: Wersja seks›
‹Wiedźma z Blair: Wersja seks›
Jak pisałem w jednej z niedawnych recenzji, istniejący przez niedługi czas w okolicach 2008-2009 roku VideoLeader wypuścił na nasz rynek DVD szereg filmów podłego sortu, ale za to za wyjątkowo przystępną ceną, wynoszącą 5 złotych za płytę. Wśród „rodzynków”, jakimi obrzucono… przepraszam, uraczono rodzimych widzów, był spory fragment filmografii amerykańskich wirtuozów tandety: Freda Olena Raya i Jima Wynorskiego. Zaś jednym z pierwszych filmów – konkretnie z numerem 10 – była erotyczna parodia „Blair Witch Project”.
To, co „Blair Witch Project” uczynił ze światowym kinem, nadaje się wręcz do kryminału, bo prócz spopularyzowania szeptanego internetowego marketingu otworzyła puszkę Pandory, wypuszczając na świat pociotków i piąte wody po kisielu podgatunku zwanego „found footage”, wciąż zalewającego kina i sklepy z płytami DVD. To, co było w roku 1999 świeże i nietypowe, parę lat później stało się istnym przekleństwem, bo „found footage”, czyli film udający prawdziwe nagranie z odnalezionej gdzieś w krzakach czy ruinach kamery, należącej do zaginionej, najpewniej gwałtownie zeszłej z tego padołu osoby, daje się kręcić dosłownie za zaskórniaki. W końcu przecież nikt nie wymaga, żeby nagrania z „domowej kamerki” były tip top, a w całej tej zabawie chodzi o to, żeby takie nagranie jak najbardziej przypominało to kręcone na co dzień w domu czy na wyjeździe z kumplami na ryby czy piwo. W efekcie taniocha i tandeta ruszyła na podbój kin i telewizorów całego świata, zgarniając częstokroć sumy większe, niż kręcone za miliony dolarów blockbustery.
„Wiedźma z Blair: Wersja seks” niby nie mierzyła tak wysoko i powstała z myślą o dystrybucji jedynie poprzez sieci sklepów i wypożyczalni, ale też z grubsza została zrealizowana wedle powyższego schematu. Jedyne odstępstwo polegało na tym, że twórcy odpuścili sobie dopracowanie strony fabularnej opowieści, a skoncentrowali się na jak najczęstszym eksponowaniu wdzięków specjalnie dobranych pod względem wielkości biustu aktorek. Świadomi tej tendencji pracownicy VideoLeadera opatrzyli więc pudełko ze sprzedawaną płytą szumnym, nie dającym żadnych złudzeń tytułem: „Wiedźma z Blair: Wersja seks”. Co z tego, że nie ma tu nic o nazwie Blair. Ba! Żeby było zabawniej, zaraz na wstępie lektor podaje tytuł w zupełnie innej formie: „Film projektu „Obnażona rozpustnica””, w dodatku nie do końca zbieżnej z tym, co widnieje w napisach: „Film projektu „Obnażone rozpustnice””. Nie wie prawica, co czyni lewica…
Sama fabuła – mówiąc delikatnie – jest prosta jak drut. Cztery cycate dziewoje i jeden męski przewodnik (bez prawa dostępu do zasobów) jadą do miejscowości o wielce znaczącej nazwie Bareasseville (dla nieangielskoczytatych – Gołodupczewo), by naocznie przekonać się, czy rzeczywiście żyje w tamtejszej okolicy wiedźma o zwiewnym, mistycznym imieniu Obnażona Rozpustnica. Tydzień po tym, jak ekipa wsiąka – co jest jakąś bzdurą w świetle zakończenia – odnaleziono nagrania z ich kamery i uraczono nimi bezbronnego, niczego nie podejrzewającego widza.
Powyższy zapis swobodnie mógłby starczyć za całe streszczenie, bo o nic innego – prócz eksponowania dopompowanych silikonem biustów – tak naprawdę tu nie chodzi. Jest to jasne jak słońce już od 57. sekundy seansu, kiedy to „Laura” dumnie pręży w kierunku kamery „schowaną” w fioletowej haleczce pierś (znaczy się obie – nie, żeby była kaleką). I to haleczce, która tak na pierwszy rzut oka jest cieńsza niż moja folia do kanapek. Gdy już wszystkie dziewczęta się przedstawią, a widz wyrobi sobie zdanie na temat wielkości ich biustów, akcja przenosi się do sąsiedniego pokoju, gdzie na łóżku chrapie sobie jakiś obleśny typ w kraciastej koszuli, przysypany tu i ówdzie chipsami. Dziewczęta skaczą mu po łóżku, a potem jest kupa śmiechu (ziew), bo dziewczę w haleczce przewraca się tłuściocha, który okazuje się być tragarzem i zarazem przewodnikiem grupy. Przewodnikiem, który idzie ZAWSZE z tyłu i NIGDY nie zerka na – khem, khem – „mapę”.
Więcej śmiechu trafia się gdzieś w drugiej minucie seansu, kiedy na dole ekranu pojawia się napis „Chryste, co za bród”. Potem lektor, który wykazał się zaskakującą przezornością i nie podał na koniec swojego nazwiska, chwali się swoją angielską wymową. Mamy więc „manikier” (manicure), wywiad z Michaelem „Biljem” (przy czym nazwisko postaci brzmi Blye) i „Baryłucz” (Bare Wench). Śmiech jednak dość szybko więźnie w gardle, bo za byki lektora pośrednio odpowiada sierotka od napisów. To właśnie według niej narzędnik od nazwiska Blye brzmi… Blilem, a Bare Wench to… Berrywoodge. To ostatnie to w ogóle jakieś kuriozum, bo wygląda na to, że tłumacz nawet nie zerknął na tytuł filmu, za który się zabrał, a który – tak dla przypomnienia – brzmi w oryginale „The Bare Wench Project”. Potem jest jeszcze Dick Bicken zamiast Dick Bigdickian, notoryczne mylenie płci rozmówców oraz pomijanie przez lektora części napisów i dowolne odczytywanie kwestii przesuniętych do przodu czy do tyłu względem fabuły nawet i o kilka minut. A gdy z kolei lektorowi udaje się wcelować z kwestiami w dialogi, to rozjeżdżają się napisy. Totalna amatorka to chyba najłagodniejsze z określeń, jakie ciśnie się w tym momencie na usta.
Jak by nie było, dziewczyny chodzą po miasteczku i proszą kolejnych durniów o historyjki. Policjant mówi o zaginionych turystkach, antykwariusz o wizycie Obnażonej Rozpustnicy w sklepiku (ukradła gumową lalkę, rajstopy i inne „bliskie jego sercu rzeczy”), dwaj „zbieracze szyszek” (mają po szyszce w każdej dłoni) o niespodziewanym spotkaniu z Obnażoną Rozpustnicą, a wszyscy z nich mówią o sprejowanych na leśnym poszyciu cyfrach i układanych z kamieni kwadratach.
Potem jest już tylko szlajanie się po odludnych terenach, obfitujące w skakanie i ogólnie ruszanie się tak, żeby wypchane do granic możliwości koszulki zawsze były skierowane frontem do widza, ewentualnie – w przypadku czwartej z dziewczyn – żeby biust sugerował, że lada chwila wyleje się z ociupinę zbyt głębokiego dekoltu. Do tego co pewien czas koszulki idą w górę (lub halka w dół), żeby można było do woli podziwiać dzieło szalonego chirurga, który z normalnych niegdyś piersi próbował zrobić kule do kręgli. Przy czym jedyna z dziewczyn, która ma naturalne piersi, akurat stara się unikać ekspozycji swoich walorów. Na dokładkę wytrawne oko kinomana może w pewnym momencie złowić w tle widok dziewczyny ściągającej majtki i wypinającej się tyłkiem do kamery, zaś w siedemnastej minucie dochodzi do miziania się na łączce.
Tu może przerwę transmisję i nadmienię tylko, że dziewczęta – po minięciu „przerażającego” drzewa z wiszącą w gałęziach gumową lalą i walającymi się w trawie gumowymi dildo – coraz bardziej się rozochocają, co z raz czy dwa prowadzi do scen balansujących na krawędzi lesbijskiego porno. I tak to sobie leci aż do napisów końcowych.
Ktoś się spyta – a co z Julie Strain, i w ogóle z wiedźmą? No cóż, w połowie filmu zostaje wklejona kilkuminutowa scena tańca, nie mająca nic wspólnego z fabułą. Julie, zaopatrzona w długą blond perukę, wygina się nago – prawdopodobnie na przydomowym podwórku Wynorskiego – w towarzystwie dwóch innych dziewoj. Gdy przebrzmią ostatnie takty muzyki, panie kończą taniec, a fabuła wraca na dotychczasowe tory. I tyle z wiedźmy oraz Julie Strain, która tym łatwym sposobem dostała się tak na listę płac, jak i na okładkę płyty.
Innymi słowy – film jest durny, pozbawiony fabuły, fatalnie zagrany, Julie Strain tak naprawdę wcale w nim nie występuje, a same kobiece, hojnie wzmocnione silikonem walory nie są w stanie zapracować na bodaj jedną dodatkową gwiazdkę. Naturalnie Jim Wynorski był innego zdania i nakręcił później jeszcze CZTERY kontynuacje, wszystkie o niemal bliźniaczej „fabule”: „The Bare Wench Project 2: Scared Topless” (2001), „The Bare Wench Project 3: Nymphs of Mystery Mountain” (2002), „Bare Wench Project: Uncensored” (2003) i „Bare Wench: The Final Chapter” (2005). Mniemam, że po zniknięciu VideoLeadra z rynku nie znajdzie się już nikt, kto by się odważył wypuścić te knoty w Polsce na DVD.



Tytuł: Wiedźma z Blair: Wersja seks
Tytuł oryginalny: The Bare Wench Project
Reżyseria: Jim Wynorski
Zdjęcia: Chuck Cirino
Scenariusz: Jim Wynorski
Rok produkcji: 2000
Kraj produkcji: USA
Czas trwania: 76
Gatunek: groza / horror, komedia
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 10%
powrót; do indeksunastwpna strona

137
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.