– Na to wygląda. – Heritage westchnął. Z trudem przypomniał sobie rozmowę. Pomyślał ze zdziwieniem, że Omar dobrze ją zapamiętał. – Powiedział pan – Charles podniósł palec – że gdyby ludzie z południa osiągnęli lepszy postęp techniczny, już dotarliby do nas. Jean w milczeniu patrzył na niepewnie uśmiechających się młodzieniaszków. Już wiedział, że nie przybyli przypadkowo. Czegoś chcieli, ale nie potrafił zrozumieć, o co im idzie. Przygotowali się do rozmowy i bez zająknięcia cytowali jego wypowiedziane niedawno słowa. – Tak wielu przypuszcza – odpowiedział ostrożnie. – Z drugiej strony, może oni są tak zajęci swoimi sprawami, że nie mają na to czasu? Teraz w końcu dostrzegł stylisko wideł: oparł je o poręcz ganku, a szukał nie tam, gdzie trzeba. Z dziwną dla niego samego przyjemnością wrócił do rozmowy. – Poza tym nie mamy map – dodał. – Stare są nic niewarte. Okres Wielkiego Chłodu przewrócił nasz świat do góry nogami. Żyjemy w innym świecie niż dawniej. Charles przeciągnął palcem po wargach. Heritage pomyślał, że na pewno szuka w pamięci wcześniej przygotowanych zdań. Czekał na nie, bo gdzieś w głębi umysłu zaczynał rozumieć, do czego dąży syn Andre – chłopak nadal zamiast nazwiska używał tylko imienia ojca. – Jeżeli stoimy wyżej od tamtych ludzi, to, co przywieziemy, okaże się nowością. Chętnie kupią nasze towary. Jeżeli osiągnęli więcej w fabrykacji, to ich wytwory znajdą nabywców w naszych osadach. Jeżeli zaś jesteśmy na równym poziomie, to i tak mogą nie mieć tego, co my mamy. Omar Savigny plasnął dłonią w siedzisko. Teraz on zaczął mówić szybko, prawie połykając niektóre sylaby. – To może się okazać korzystne dla wszystkich. I dla postępu, tak jak nas uczono w szkółce osady. Powtarzano i wbijano nam do głowy, że postęp jest najistotniejszy. Uśmiechnął się niepewnie. Wszyscy młodzieńcy jak na komendę kiwnęli potwierdzająco głowami. – Przyzna pan – uzupełnił Omar – że przecież to wpajaliście nam przez całe życie. Mielibyśmy o tym zapomnieć? – Proponujecie wyprawę na południe? – Heritage chciał uzyskać wyraźną odpowiedź. Od dobrych paru minut rozumiał cel wizyty. – Przetarcie nowej drogi? – Tak – odpowiedział spokojnie Charles. – Pod pana dowództwem. Znajdziemy nowe szlaki do nieodkrytych jeszcze ludzkich wiosek. Odkryjemy sadyby ludzi z tamtej strony. Jean z uśmiechem przyjrzał się wyślizganemu od wielokrotnego używania drzewcu wideł. Już nie przywodziło złych myśli. Jak zwykle powinien załadować zwierzęcy nawóz na wóz i uformować na polu sporą pryzmę – jesienią posłuży do użyźniania gruntów. Spokojna praca, a w jej czasie przemyśli szczegóły wyprawy – tak jak dawniej. – Zabierzemy kilka przesyłek – zdecydował nagle. – Najlepsze nasze wyroby. Opakowania mędrców uzyskamy bez trudu. Kupię od Wintersa parę tych kluczy, żebyśmy mieli zapas. Sprzeda nam, i to tanio. Mędrzec starannie rozliczył ostatnią dostawę z Osady nad Potokiem. Jean dysponował sporą ilością srebrnych krążków, jeszcze dawnej fabrykacji. Winters w najbliższych dniach wybierał się do Osady Centralnej na zaproszenie zarządu hrabstwa. Z dziwnym uśmiechem wspomniał, że pracuje nad zamkiem strzelby powtarzalnej. – Zapakujemy do nich opisy najciekawszych technologii. Wybrane części wymagające jeszcze dopracowania. Projekty nowych narzędzi, zestawy noży tokarskich i trybów. Dokumentację pieca szybowego ze spustem surówki – a także rozkładany model. Przemyślę wszystko. Serce Jeana przeszyło dziwne uczucie – znał je, ale nie potrafił teraz dokładnie określić. Kiedy przyjrzał się szczerzącym w milczeniu zęby przybyszom, już wiedział. Poczuł radość – powstał nowy oddział, bo nie wątpił, że znajdzie jeszcze kilku chętnych. – Zabierzmy więcej toporów ojca. – Chudy jak tyka młody Montfort radośnie zatarł dłonie. – Spisują się znakomicie, a rodziciel tanio je odstąpi. Ujął stojącą w rogu nową siekierę i rozglądał się z miną wskazującą, że niezwłocznie pragnąłby zademonstrować siłę i precyzję uderzeń. – Jak pojedziemy do Osady nad Potokiem z produktami z odkrytej części ludzkiego świata, to dopiero będzie coś… – Twarz Omara Savigny przybrała marzycielski wyraz. – Wyobrażam już sobie, jak nas przyjmą! Luc Perrault przegładził palcami tłuste włosy. – Niech pan także weźmie pod uwagę, panie Heritage, że bardzo dobrze radzę sobie z kompasem. Z powagą pokiwał głową. – Panie Heritage, pan dobrze wie, że jestem w tym najlepszy. Stanę się… nawigatorem. Powoli wymówił trudne słowo. – Może i o mnie kiedyś zaśpiewają pieśń – dodał po chwili namysłu – bo o panu na pewno. 12 stycznia 2014 r. |