powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CXLIII)
styczeń-luty 2015

2man
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Ilustracja: <a href='mailto:rafal.wokacz@gmail.com'>Rafał Wokacz</a>
Ilustracja: Rafał Wokacz
Coś się dzieje z otoczeniem. Znika maska Rozszerzonej Rzeczywistości. Nie widziałem jeszcze tego na taką skalę. Okoliczne budynki tracą piękne, zadbane fasady. Z policzków Jamy znika logo marki luksusowych aut. A próbował wcisnąć kit, że to prawdziwy tatuaż z licencją. Stoi z rozdziawionymi ustami. Wygląda pewnie tak samo jak ja, gdy oglądałem jego gwarancję. Oczywiście rodzice zabronili mu tego, ale jeden jedyny raz pokazał mi wykonany na ponoć niezniszczalnym materiale certyfikat firmy genetycznej. Jeśli będzie przestrzegał wymienionych w kontrakcie zapisów, z niemal dziewięćdziesięcioprocentową pewnością dożyje dwustu lat. Kto o tym myśli, będąc w naszym wieku? Równie dobrze mogliby tam wpisać nieśmiertelność. A jednak wpatrywałem się z rozdziawionymi ustami i walącym sercem w płaski arkusz wypełniony znakami w tej konkretnej konfiguracji.
Więc stoi zdumiony. Podążam za jego wzrokiem i dostrzegam wielki napis „MARSzcz się”. Bezsprzecznie ręczna robota. Wielkie litery płoną odrażającą, wywołującą odruch wymiotny czerwienią, która kontrastuje z łuszczącą się, szarą elewacją budynku. Ściana zmienia kolor z brudnoszarego na niebieski. Napis znika. System odzyskał sprawność.
Kumpel klepie mnie w ramię. Potrząsam głową i ruszamy w ciszy. Najchętniej zawróciłbym, ale Jama miałby używanie, że niby stchórzyłem. Wyłączam wszystkie widżety na siatkówce. Szalenie dziwne uczucie, tak tylko patrzeć oczami.
Nawigacja świruje. Parę razy gubimy się i musimy zawracać, ale w końcu Jama wskazuje drzwi. Obok klatki schodowej starego bloku usytuowano dodatkowe wejście, bez szyldu. Zazwyczaj mieszczą się tam małe punkty usługowe. Wiadomo: sklonujemy twojego szczeniaka (dzieci-nie-zauważą-różnicy), szybkie-tanie-i-naprawdę-naprawdę-niezawodne usługi psychiatryczne (takie same psychomaty, jakimi obstawiona jest szkoła) i te pe. Biorę głęboki wdech, Jama się napina. Wygląda jak kot gotowy do skoku. Wchodzimy.
Wydaje się, że to zwykły osiedlowy spożywczak. Puszki, torebki z żarciem do szybkiego przygotowania, nakładki na telefony, pornokryształy, tego typu duperele wypełniają półki. Pod sufitem umieszczono kilka staroświeckich, wielkich kamer. Za ladą nie ma nikogo. Brakuje nawet licencjonowanego automatu sprzedażowego. Jest za to oczywiście obowiązkowy, wymuszony niesprawiedliwym traktatem handlowym, regał z marsjańskim chłamem. Obok ktoś przyczepił animowaną holowlepkę. Przedstawia kobietę sięgającą po czerwony produkt. Gdy umieszcza go w koszyku, umiera ziemskie dziecko. Tak właśnie jest, do cholery. Każdy to wie, co nie? To przez rywalizację, do której zostaliśmy zmuszeni, matka przesiaduje coraz dłużej w robocie. I to dlatego dziewczyny malują wargi na niebiesko, a ja wyobrażam sobie, że smakują solą i słodyczą.
Z zaplecza dobiega rytmiczny, przytłumiony łomot. Kręcimy się przez chwilę, aż Jama patrzy na mnie i bezgłośnie podejmujemy decyzję. Idę przodem, puls rozsadza czoło. Gdy otwieram drzwi, dźwięk nabiera przejrzystości i mocy. Muzyka jest przerażająco głośna, skomplikowana i przestrzenna. Dobywa się z olbrzymich głośników. Nie widziałem jeszcze takiego zestawu. Kolumny mają chyba po dwa metry. Dominują w zagraconym, niewielkim pomieszczeniu, zarzuconym masą sprzętu. Ściany są pomalowane na różne kolory, a jedna… wszystkie graty zostały rozsunięte na boki, widać ją całą. Posadzka pochlapana jest farbą, w tym samym, lśniącym świeżością kolorze co widziany przed chwilą napis „MARSzcz się”. Mam ochotę zwymiotować.
Oparty o ścianę gość wydaje się spać. Zachlapane farbą ręce nikną w kłębowisku niesfornych, dawno niemytych włosów. Cień skrywa twarz.
Chłonę coraz więcej szczegółów, a przejęty Jama ściska mi ramię. Wskazuje dwa telefony, jeden w niosącej spokój błękitnej obudowie, drugi czerwony. Są rozebrane! Czuję się skołowany.
– Sześć pięćdziesiąt za jeden, dwanaście za dualtonowy komplet jin-jang – dobiega mnie głos i dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, że muzyka ucichła. Mój kumpel też podskakuje przestraszony i gapimy się na wyprostowaną sylwetkę.
Gość wstaje, jest naćpany. Przekrwione oczy błyszczą. Twarz ma zastygłą, jakby była jeszcze nieuruchomionym przeszczepem. Nie mogę przestać się w nią wpatrywać. Dostrzega to.
– Szesnastego maja zeszłego roku wyłączyła mi się mimika. Ot tak. Podejrzewam jakiś składnik dodawany do pożywienia. Oficjalnie i mniej witam we wnętrzu lampy Ala ad-Dina. Oto me królestwo, domena ćwierć-cieni i zniżek na występny towar. Czym mogę pani służyć? – mówi zrezygnowany, wpatrując się w pusty punkt obok mnie, co nieoczekiwanie rozbawia Jamę. Zaczyna rżeć, napięcie spada. Też nie mogę się opanować i po chwili we trzech tarzamy się po podłodze, powaleni napadem śmiechu.
– Dobrze jest? – pyta po jakimś czasie właściciel. Zgodnie kiwamy głowami. Bierze do ręki rozebrane telefony. Przysuwamy się bliżej. – Zróbcie miejsce dla pani – mówi. Jego ręce, długie niczym gałęzie drzewa, rozsuwają nas. Jama się chicholi. – Widzicie? W środku te same układy, identycznie rozmieszczone na takiej samej płycie głównej. Przyjrzyjcie się. Pani najpierw.
Wpatruję się we wnętrza telefonów. Nie widzę różnicy. Nigdy nie przyszło mi nawet do głowy, że mają coś w środku, że składają się z części, które da się rozłączyć. Po prostu są. Ten sam element otoczenia co kamień, psychomat, umywalka, kamera. Gość kontynuuje, od czasu do czasu obrzuca nas nieobecnym spojrzeniem. Można odnieść wrażenie, że prowadzi wewnętrzny monolog, coś tam sobie układa w głowie.
– Nie jest łatwo je rozebrać. Mało kogo interesuje nawet, czy to możliwe. Przy próbie majstrowania wylewa się kwas i wysyłany jest sygnał do najbliższej stacji bazowej. Jednak udało się opracować metodę. Ja to wymyśliłem? Czy ktoś przekazał mi niezbędną wiedzę metodą podprogową? Szybkim, skondensowanym impulsem, który został rozszyfrowany przez posiadający wiedzę techniczną mózg? A w środku te same podzespoły. Z jednego fabu wyjechały. Oto wielka tajemnica wiary, czerwonych słuchawek nie produkują na Marsie – ogłasza proroctwo, grzebiąc złotawym drucikiem w zębach.
– Chcieliśmy kupić klej. Taka substancja, dzięki której można połączyć dwie powierzchnie – mój głos dziwnie brzmi, jakby wchłaniały go zakamarki pomieszczenia, nim osłabiony trafi do uszu.
– Taka substancja – przedrzeźnia mnie. – Przecież wszystko masz w sieci. Klej można zrobić samodzielnie. Wystarczy trochę poszukać. Odwiedzacie tylko strefę rozrywkową? Poza nią są małe, pełne niespodzianek obszary.
– Ale masz klej albo wiesz jak go wytworzyć? – ponawiam pytanie, głosem już cokolwiek drżącym.
Otwiera usta, by odpowiedzieć. Takim go zapamiętuję. Swoista ludzka stopklatka. Pomiędzy niesfornymi włosami błyszczące oczy, gumowa twarz z wielkim, wypełnionym idealnie równymi zębami otworem pod bulwiastym nosem.
Z przestrzeni za nami wynurza się uzbrojona ręka i gość pada głucho na podłogę. Tymczasem powietrze drży i obok ręki pokazuje się reszta ciała. Niczym niewyróżniająca się kobieta dotyka szyi właściciela sklepiku. Drzwi się otwierają i pewnym krokiem wchodzi uzbrojony agent reklamowy. Ma świetnie wyrzeźbione ciało, markowe ciuchy i najnowocześniejsze wyposażenie, łącznie z karabinem sterowanym impulsem nerwowym. Każdy dzieciak chce być agentem reklamowym.
– Wyziębiony, zatopiony – bardziej twierdzi niż pyta.
– Był kiedyś jednym z nas, ale się przegrzał – ni to tłumaczy, ni to usprawiedliwia się kobieta. – Cel misji osiągnięty. Śnijcie snem sprawiedliwych – dodaje i rzeczywistość rozsypuje się na miriady niepołączonych części, a mnie nie ma w żadnej z nich.
• • •
Piękna, idylliczna pogoda towarzyszy bohaterowi, gdy spotyka się z młodą nauczycielką, która mu się podoba. Orientalna sceneria podkreśla beztroski nastrój wyprawy. Steve kupuje ptaka w klatce, by dziewczyna mogła go uwolnić. Jest zauroczona tym chińskim zwyczajem.
Podczas spaceru trafiają do parku. Zatrzymują się przed posągiem wielkiego słonia. Rozluźniony Steve rzuca małymi kamyczkami, próbując umieścić któryś na jego grzbiecie. „Co się stanie, jak ci się uda?”, pyta dziewczyna. „Mogę wypowiedzieć życzenie”, odpowiada, i wtedy osiąga cel. Dziewczyna się cieszy. „Masz życzenie, czego pragniesz?”. „Nie wiem”. Chwilę po tym dodaje „Może weźmiesz sobie moje życzenie”, a ona się zgadza.
Najbardziej chciałbym być nim właśnie w tym momencie.
• • •
Pamiętam krótkie wyrywki, jakbym wypływał zaczerpnąć powietrza i był wciągany przez mętną falę, przykrywany niedającymi wytchnienia spienionymi, brudnymi bałwanami.

Pomieszczenie jest czyste i schludne. Wszystko wydaje się spłowiałe i oddalone. Przypomina to transmisję nadawaną w czasie rzeczywistym z odległego, nic nieznaczącego miejsca.
Obojętnie wpatruję się w rzędy umieszczonych naprzeciwko ekranów.
Na najbliższym w bardzo słabej jakości widać ludzi drążących skały. Śpią, odpoczywają, pracują, otoczeni rudawym pyłem.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

44
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.