Wydawałoby się, że na Półwyspie Pirenejskim, gdzie przez większą część roku przygrzewa słoneczko, nie istnieją okoliczności sprzyjające zadumie i tworzeniu muzyki chłodnej z definicji. Nic bardziej mylnego! Wszak zespół o osobliwej nazwie Toundra pochodzi właśnie z Madrytu, a na jego najnowszym albumie – zatytułowanym po prostu „IV” – nie sposób doszukać się muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej. I nic dziwnego, bo to formacja grająca post-rock z mocno progresywnymi inklinacjami.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
To prawda, że w XXI wieku od zespołów postrockowych trudno wymagać przecierania zupełnie nowych szlaków. Ta muzyka z definicji jest przecież wsobna, nastawiona na powtarzanie tych samych motywów, epatowanie słuchacza przede wszystkim klimatem, bez odwoływania się do wirtuozerskich solówek. A jednak od czasu do czasu objawiają się grupy, które próbują poszerzyć granice, implementując do stylistyki post-rocka wpływy innych gatunków. Japońskie Mono („ Hymn to the Immortal Wind”) oraz kanadyjskie formacje spod znaku Constellation, jak Godspeed You! Black Emperor czy Thee Silver Mt. Zion Memorial Orchestra („ Fuck Off Get Free We Pour Light on Everything”), spoglądają w stronę rocka progresywnego; szkocki Falloch („ This Island, Our Funeral”) szuka inspiracji w black metalu (w większym) i ambiencie (w mniejszym stopniu), z kolei Islandczycy z Sólstafir („ Svartir Sandar”, „ Ótta”) z biegiem czasu coraz, nie odrywając się od swoich metalowych korzeni, chętniej zahaczają o stoner rock. Gdzie – na ich tle – lokuje się hiszpańska Toundra? Najbliżej jej do Mono. Zespół powstał w Madrycie w 2007 roku, kiedy to muzycy dwóch lokalnych formacji hardcore’owo-punkowych – Ten Minute Man oraz Nacen de las Cenilas (co na język polski można przetłumaczyć jako „Zrodzeni z Popiołów”) – doszli do wniosku, że przestało im wystarczać granie muzyki przynoszącej, co prawda, dużą radość, ale dalekiej od artyzmu. Na dodatek zmienił im się również gust muzyczny; zamiast wsłuchiwać się w dokonania Dead Kennedys czy Sex Pistols, częściej szukali natchnienia w twórczości Russian Circles, Tool, Isis czy Explosions in the Sky. Czy można się więc dziwić, że postanowili zburzyć swoje dotychczasowe domostwa i na ich gruzach wznieść nowy – jeszcze okazalszy i piękniejszy – gmach? Nazwali go Toundra. Pierwotny skład zespołu tworzyli: gitarzyści Esteban Girón (Jiménez) i Victor García-Tapia, basista Alberto Tocados oraz perkusista Álex Pérez. W tym zestawieniu – wraz z zapraszanymi do studia nagraniowego gośćmi – zarejestrowali trzy albumy, których tytuły raczej nie zaskakują oryginalnością: „I” (2008), „II” (2010) oraz „III” (2012). Po wydaniu trzeciego z nich z kolegami pożegnał się García-Tapia, na miejsce którego wkrótce przyjęto Davida Pañosa.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Po tej zmianie Toundrze udało się podpisać nowy kontrakt płytowy – ze specjalizującym się w muzyce z okolic post-rocka wydawnictwem Superball Music (będącym częścią Century Media). Dzięki niemu najnowsza produkcja Hiszpanów, która do sklepów trafiła 26 stycznia, znajdzie się w sprzedaży po obu stronach Oceanu Atlantyckiego. Teraz twórczość czwórki madrytczyków będzie miała szanse dotrzeć do znacznie szerszego grona słuchaczy, niż to bywało do tej pory. Czego mogą się oni spodziewać? Mówiąc najkrócej: Tego samego co wcześniej, ale w jeszcze lepszym wydaniu. Z każdą kolejną płytą zespół zyskuje bowiem na pewności i świadomości tego, co chce osiągnąć, do czego dąży. Potwierdzeniem tego stanu rzeczy jest już otwierająca album kompozycja „Strelka”, której ton nadają partie gitar – z początku delikatne i wysublimowane, z czasem coraz ostrzejsze, ale – co najważniejsze! – przez cały czas ofiarowujące piękną, pełną nostalgii melodię. Chwilami Toundra brzmi jak rasowa formacja (neo-)progresywna. Można nawet odnieść wrażenie, że Estebanowi bądź Davidowi marzy się, aby wystąpić przed szereg i udowodnić, że potrafią też zagrać porywającą solówkę. Że ostatecznie tego nie robią – winić ich nie można. Taka konwencja.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W prawie dziesięciominutowym „Qarqom” też nie brakuje mocniejszych momentów. Unisono grające gitary tworzą potężną ścianę dźwięku, a powtarzane przez cały czas motywy wprowadzają w swoisty trans. Jest więc nastrojowo i klimatycznie, ale wcale nie sennie, a już tym bardziej nudno. Zresztą Hiszpanie mają odpowiednie wyczucie i wiedzą, kiedy należy zmienić tempo i uderzyć z całą mocą. Przy tych okazjach Toundra zamienia się z kolei w zespół niemalże progmetalowy, choć pozbawiony tego nieznośnego zadęcia, które towarzyszy mniej udanym klonom Dream Theater. W „Lluvii” po raz pierwszy pojawiają się w tle brzmienia syntezatorowe (odpowiada za nie etatowy basista grupy, Alberto Tocados), chociaż na plan pierwszy wybijają się przesterowane, bliskie stylistyce noise’u gitary. Można uznać, że ta pięciominutowa kompozycja to zbudowany na zasadzie kontrastu przerywnik pomiędzy dwoma utworami, w których szczególną rolę odgrywa zapadająca w pamięć melodia. Bo tak właśnie jest w „Belenos” – kto wie, czy nie najlepszym fragmencie na całej „Czwórce”. Madrytczycy wykrzesują tu z siebie potężną energię, nie tracąc przy tym jednak nic z melodyjności. A to wielka sztuka!  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W jeszcze innym kierunku zespół prowadzi słuchacza w utworze „Viesca”, który – w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych – wręcz tryska optymizmem. Bo gdzie jest w końcu powiedziane, że post-rock musi być jedynie muzyką depresyjną? Po balladowym akustycznym wstępie na gitarze z czasem dochodzą instrumenty smyczkowe i dęte (choć całkiem prawdopodobne, że w drugim przypadku ich brzmienia zostały „wyczarowane” na syntezatorach), co przydaje kompozycji rozmachu. Jednocześnie też fanfarowa melodia wprowadza nastrój nieskrępowanej zabawy. Ta chwila oddechu bardzo się przydaje, ponieważ kolejny numer na liście – „Kitsune” (tytuł oznacza posiadające magiczne zdolności lisy z japońskich mitów) – to powrót do klasycznych postrockowych brzmień. Rzewna melodia z miejsca przywodzi na myśl najsłynniejszą produkcję Mono, a więc grupy z Kraju Kwitnącej Wiśni – album „ Hymn to the Immortal Wind” (2009), wypełniony w całości takimi właśnie motywami. Najkrótszy na płycie „MRWING” to kolejny przerywnik, choć można go potraktować również jako preludium do zamykającego płytę „Oro Rojo”, w którym Toundra stara się podsumować to, co zaproponowała wcześniej – staraj się więc poączyć melancholię z odrobiną radości i nadziei. Pytanie tylko, czy wypada to przekonująco. Zdania mogą być podzielone. Podsumowując: Na „IV” nie brakuje momentów wielkich, które przyprawiają o ciarki na plecach i drżenie serca (vide „Strelka”, „Belenos” i „Kitsune”), ale zdarzają się Hiszpanom również utwory słabsze, nie do końca dopracowane, nazbyt – mimo wzięcia poprawki na stylistykę post-rocka – jednostajne. Ale i z nimi płyta prezentuje się na tyle dobrze, że warto po nią sięgnąć i do niej wracać. Skład: Esteban Girón – gitara elektryczna, gitara akustyczna David „Macón” Paños – gitara elektryczna Alberto Tocados – gitara basowa, syntezatory Álex Pérez – perkusja
Tytuł: IV Data wydania: 26 stycznia 2015 Nośnik: CD Czas trwania: 51:26 Gatunek: rock EAN: 5052205069882 Utwory CD1 1) Strelka: 07:47 2) Qarqom: 09:38 3) Lluvia: 04:54 4) Belenos: 07:23 5) Viesca: 04:35 6) Kitsune: 08:17 7) MRWING: 02:18 8) Oro Rojo: 06:31 Ekstrakt: 70% |