Porównywanie tego obrazu z „Chce się żyć” Pieprzycy nie ma sensu na tak wielu poziomach, że obiegający media slogan o tym, że „Carte blanche” znajduje się w podobnym nurcie, może potencjalnego widza co najwyżej rozzłościć.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Ta historia jest oparta na faktach – informują nas napisy jeszcze przed rozpoczęciem akcji. Takie zapewnienie nie usprawiedliwia jednak niczego, co zobaczymy na ekranie, może co najwyżej jeszcze bardziej zawieść rozbudzone zapowiedziami nadzieje. Jacek Lusiński, reżyser i scenarzysta „Carte blanche”, wziął na warsztat autentyczną historię lubelskiego nauczyciela historii, który powoli traci wzrok. Nie chce tego jednak ujawniać, żeby nie stracić pracy. Lusiński bierze z tej historii na warsztat jej główny wątek, po czym obudowuje go innymi, z mniejszym lub większym powodzeniem, historia traci w ten sposób jednak zdecydowanie zbyt dużo. Przede wszystkim sporą dawkę realizmu: w „Carte blanche” tło wydarzeń ulega zamazaniu, przez co oglądamy głównego bohatera poruszającego się w świecie tylko na pozór zagospodarowanym. W gruncie rzeczy bowiem w tle panuje przerażająca pustka. „Carte blanche” opiera się przede wszystkim na bardzo dobrym aktorstwie. Zwłaszcza odtwórca głównej roli Kacpra, Andrzej Chyra, nadaje swojemu bohaterowi wiarygodność (niespecjalnie uwzględnioną niestety w przebiegu scenariusza). Tam, gdzie chodzi o rozwój jego choroby i tam, gdzie potrzebujemy widzieć dobrego człowieka, gubiącego się w świecie, który nagle zaczął mu być potwornie wrogi – w długich spojrzeniach, ciepłych uśmiechach i delikatnej mowie ciała, Chyra jest daleki od tych ekranowych wcieleń, do których nas przez lata przyzwyczaił. Świetna jest Dorota Kolak jako dyrektorka szkoły, w której pracuje Kacper: charyzmatyczna, zabiegana (jej udziałem jest najlepsza chyba scena, gdy po wycieczce szkolnej równocześnie rozmawia i z Kacprem, i przez telefon starając się załatwić jakąś zupełnie abstrakcyjną sprawę nie cierpiącą zwłoki), surowa, ale w gruncie rzeczy poważnie traktująca problemy podwładnych i uczniów. Arkadiusz Jakubik, czyli przyjaciel Kacpra Wiktor, ma rolę napisaną tak, że w gruncie rzeczy niewiele więcej ponad zestaw pijackich opowieści i pokrzepiających rad może z niej wygrać. Aktorom młodego pokolenia: Tomaszowi Ziętkowi (Rudy z „Kamieni na szaniec”) i Elizie Rycembel („Obietnica”) pozostało grać niewycieniowane stereotypy klasowego błazna i zbuntowanej nastolatki. Najgorzej wypada rozhisteryzowana rola Urszuli Grabowskiej jako Ewy – w gruncie rzeczy nie dlatego, żeby aktorka przeszarżowała; po prostu poszatkowana historia przedstawia jej postać jako postępującą niekonsekwentnie i irracjonalnie nauczycielkę, usiłującą, mówiąc kolokwialnie, złapać chłopa, co kulminuje w dość kuriozalnej scenie spotkania na plaży. To, że Lusiński oparł swoją opowieść na autentycznej historii sprzed dekady, również nie pomaga, kiedy zdamy sobie sprawę, że akcja filmu została przesunięta właśnie o tę dekadę do przodu. Można tu polemizować, czy nasz stosunek do niepełnosprawności zmienił się przez te dziesięć lat czy nie, natomiast kwestie takie jak to, z czego dzisiaj zdaje się ustną maturę albo czy ktokolwiek zwraca się jeszcze do nauczyciela w liceum „panie psorze” (co najbardziej przypomina styl wyrażania się bohaterów książek dla młodzieży z lat 60. i 70.), pozostają kwestią raczej bezsporną. Również postęp techniczny – zwłaszcza jeśli chodzi o pomoce dla ludzi niedowidzących – pokazany jest w filmie niekonsekwentnie. Dla przykładu: Wiktor pokazuje Kacprowi czytnik, reklamując mu go jako urządzenie, na którym można dowolnie powiększyć czcionkę, nie wspominając jednak o tym, że może on mieć także funkcję automatycznego czytania na głos wgranego tekstu. Można by przyjąć, że „Carte blanche” ratuje wyjście poza schemat w doborze lokalizacji. Lublin w obiektywie Witolda Płóciennika (odpowiedzialnego chociażby za klimatyczne zdjęcia do „Paradoksu” czy „Wymyku” Zglińskiego) traci jednak coś z atmosfery miasta oddalonego od centrum. Dzieje się tak za sprawą zakomponowania tychże zdjęć. Scena kończy się zazwyczaj cięciem, po którym – niczym w filmie sygnowanym przez TVN – mamy widok miasta. Miasta co prawda dalekiego od Warszawy z nieodłącznym w takich momentach Mostem Świętokrzyskim, ale jednak pełniącego niepokojąco podobną funkcję. Szkoda także, że oryginalność niektórych ujęć – na przykład szelek trolejbusu jadącego przez miasto – została popsuta przez ich wielokrotne wykorzystanie (z dokładnie tym samym motywem muzycznym) po wielokroć w takim właśnie przerywnikowym układzie. Proporcje w przedstawianiu bohaterów są jednak największą wadą obrazu. Widać to zwłaszcza tam, gdzie mamy do czynienia z gronem pedagogicznym w szkole Kacpra. Nauczyciele są albo podejrzanymi indywiduami (jak wuefista grany przez Andrzeja Blumenfelda), albo szarą masą. Nawet Ewa, która jak już wspominałam ma wątki napisane w taki sposób, że widz może co najwyżej złapać się za głowę, jest co prawda nauczycielką, ale po obejrzeniu filmu trudno tak naprawdę stwierdzić, czego uczy. Na tym tle Kacper z łatwością wyrasta na nauczyciela pozytywnego i budzącego zaufanie uczniów, bo szczerze mówiąc niewielką (czy właściwie żadną) ma konkurencję. Tyle tylko, że i ten motyw zasadza się właściwie na tym, że uczniowie pozytywnie się do niego odnoszą, a my jako widzowie w zasadzie nie bardzo wiemy, dlaczego. Kacper-nauczyciel ograniczony jest w filmie do niewielu scen, z których większość nie pokazuje go uczącego. Dochodzi do tego jeszcze wmontowany w nie humor przypominający nieco ten „z zeszytów szkolnych”. „Carte blanche” może być krokiem w dobrą stronę – świadczy jednak niestety także o tym, że historia z życia, która brzmi inspirująco, niekoniecznie musi sama z siebie dobrze wypaść na ekranie. A doborowa obsada nie zapewni filmowi artystycznego sukcesu, jeśli nie ma w nim za wiele do zagrania.
Tytuł: Carte Blanche Data premiery: 23 stycznia 2015 Rok produkcji: 2014 Kraj produkcji: Polska Gatunek: dramat Ekstrakt: 50% |