Kilka dni temu Apple oficjalnie ogłosił dwie od dawna oczekiwane nowości: MacBooka oraz… zegarek. O ile jestem w stanie zrozumieć fascynację kolejnymi laptopami tej firmy (szczególnie kiedy, jak najnowsza wersja, ważą tylko dwa funty oraz dysponują całym zestawem baterii, które mają wystarczyć na dziewięć godzin użytkowania), od biedy też telefonami, to jednak zegarek wykracza poza moje zrozumienie. Oczywiście piszę to z punktu widzenia gadżetowego ignoranta, który do tej pory nie dorobił się smartfona, tabletu ani nic ponad Della czy Toshibę. Piszę to też z perspektywy czytelnika „The Circle” Eggersa, która to książka w znakomity sposób odkrywa przed nami mechanizmy, jakimi rządzą się wielkie korporacje. Nie żebym nie dowierzał twórcom z Appla: jestem pewien, że im faktycznie chodzi o to, by uczynić nasze życie łatwiejszym. Ale czy korzystanie z zegarka do otwierania drzwi do garażu faktycznie w tym pomoże? (Okej, nie mam garażu, więc akurat ta funkcjonalność do niczego mi się nie przyda.) Choć z drugiej strony, skoro nasze telefony przestały już służyć głównie do dzwonienia, to nie jest to wcale ewolucja, która zaskakuje. Tymczasem w Esensji… wszystko po staremu. Nie wiemy, czy będziecie w stanie czytać nas na swoich zegarkach, ale, jak zwykle, zalecamy spokojną lekturę na laptopie czy zwykłym pececie. |
