– A ty, Karina, nie podlizuj się tak pani Ewelinie, bo namówię chłopaków i ściągniemy ci majtki za przedszkolem. Powiem też, że wyżerałaś te strąki z żywopłotu i mówiłaś Marcie, że to dobre i wcale nie trujące. – Fakju, świnio! – Jak się nazywasz? – wysoka dziewczynka zwraca się do Niny, a jej przez moment brakuje tchu. Nieznajoma ma wąskie, bladoróżowe usta. Uśmiecha się, ukazując czarną otchłań w miejscu jedynek. – Nina… – mówi cicho Nina, ucieszona, że jakikolwiek dźwięk wydobywa się z jej gardła. – Ninaaa srinaaaa! – wrzeszczy jej do ucha gruby chłopiec. – Jestem Karina. Jest Kat-ina. – Mój tato jest lekarzem. Mamy też najładniejszego psa. Jej tata jest. Nina stoi, słuchając w oszołomieniu. – Te lalki to syf. Stare i brudne. W domu mam dziesięć Barbi, pięć księżniczek Disneja i trzy Sindi. I Kena. A ty ile? A ty ile? – Powiem ci, z kim nie możesz się bawić i kto jest głupi. Musisz się mnie słuchać. Musisz. Nina patrzy w stronę korytarza. Zrozumiała. Tak głupio dała się podejść. Mama poszła do pracy i zostawiła ją. Jest sama. Pani dyrektor pomachała jej z daleka pożółkłymi palcami i puściła przekrwione oko. – Poproś mamę, żebyś mogła do mnie przyjść. – Ale ja… – Jak nie przyjdziesz, to obrażę się na ciebie. Od dzisiaj będziemy zawsze razem… – Karina uśmiecha się różowymi dziąsłami. Rozszerzone źrenice pokrywają jasne tęczówki. Ninie też ciemnieje w oczach. W gardle rośnie wielka, drapiąca kula. Edyta przygląda się córce. Mała z ociąganiem odkłada zabawki. Każdą przytula, całuje. Żegna się z nimi? Każdego dnia powtarza w skupieniu ten ceremoniał. „Co za wstyd. Stare zabawki traktuje jak świętość. Jakby swoich nie miała w domu. Cholera, przecież staram się jej zapewnić jako takie dzieciństwo. Zawsze przynosi tylko wstyd… Czemu jest taka zahukana? Okrągła, blada twarz, wyłupiaste oczy. Robi się coraz bardziej podobna do tego fiuta. Ma jego powolne ruchy. Patrzy z zazdrością na dwie pyzate, rezolutne dziewczynki. Kłócą się, bawią w dom. Szarpią między sobą lalkę. W końcu w rękach jednej z nich zostaje gumowa głowa. Zdekapitowane szczątki lądują na podłodze, dziewczynki cwałują w stronę kotłujących się na dywanie chłopców. Edyta wzdycha ciężko. Kiedy szły do ciemnej szatni, z ulgą pomyślała, że zawiezie małą do matki, a nadchodzący weekend poświęci sobie. Odpowie w końcu temu Sławkowi z portalu randkowego i pójdzie z Malwiną do klubu. Tylko w co się, do cholery, ubierze? Nina sprawnie zakłada buty, a Edyta uświadamia sobie niespodziewanie, że od jakiegoś czasu jej płaczliwa córka chętnie chodzi do przedszkola. Przestała kaprysić. Rano chętnie wstaje, a przez całą drogę do przedszkola prawie biegnie. Tak, tak jest o wiele lepiej… Ze wstydem pomyślała o wcześniejszych wrzaskach. O sugestiach wychowawczyń, że dzieckiem powinien zająć się specjalista. O ich kręceniu głowami i pokątnych szeptach, że matka młoda, a dziecko bez ojca. Co te głupie pizdy mogły wiedzieć. Wyszły na betonowe schody i utonęły do pasa we mgle. Poszły w stronę furtki. Edyta mruknęła coś pod nosem i zaczęła szperać w torebce. Stukot jej klockowatych obcasów brzmiał dziwnie: trochę złowrogo, trochę nieobecnie. Jakby ktoś chciał coś mówić, ale ciągle gubił wątek. Popatrzyła na wystający z mgły czubek głowy. Mała gmerała przy zardzewiałej klamce. Histerycznym tonem zrzędliwej matki Edyta rozkazała jej przyjść. Sama nie wiedziała dlaczego, z zapartym tchem czekała, aż z mlecznej otoczki wyłoni się lekko opuchnięta twarz córki. Wzdryga się, gdy widzi upiornego zeza. – Nina! Przestań, bo ci tak zostanie. – Ale mamooo, ja tak lubię. – Nie wkurzaj mnie. – A ty co widzisz za oczami? – Nic! – Ale mamooo… tam są… – Przestań. Bo. Dostaniesz. W. Dupę – Szczęki mamy zaciskają się. – Nie chcęęę… – Żadnego zeza! Jasne? Nina idzie posłusznie obok rodzicielki. Jej oczy błyszczą. Zaciska w skupieniu przeżarte próchnicą ząbki. Radość trawi ją wolno i po kawałku. Wie, że ją kochają. I ona je kocha. Najbardziej na świecie. Jest zła na mamę, że stoi i znowu ją ponagla. A przecież ona tak się spieszy. Ma jeszcze tyle do zrobienia. Z miłością popatrzyła w zmatowiałe oczy. Jej kochane lisiątko. Wyszczerbionym grzebykiem przeczesała wytarte, pluszowe futro i nieforemny ogon. Pocałowała plastikowy i zawsze zimny nos. Jesteś moim liskiem, małym czarnym liskiem. Moim czarnym Tapem, moim małym bratem. Zatańczymy razem wkoło, kiedyś będzie nam wesoło. Zatańczymy w starym lasku, gdzie w ogóle nie ma brzasku. Zatańczymy razem gdzieś, ty przyniesiesz mi kur sześć. To dla niego śpiewa codziennie tę piosenkę. Dla Tapa. Jest szczęśliwa. Po raz pierwszy w życiu nie boi się być w przedszkolu. To Tap powiedział, że ją kochają. Że będą jej bronić. Ale najlepsze było coś innego. To, że mogła im rozkazywać. Z troską obejrzała pęknięty szew na plecach liska. Wyłaziły z niego kawałki sztucznej waty. Pamięta. To stało się wtedy, kiedy Radek i Patryk przyczepili go sobie do spodni jako myśliwskie trofeum. Potem uznali, że lis jednak żyje i trzeba go dobić. Trzymając za ogon, zapamiętale uderzali nim o ścianę. Sama nie wie, dlaczego zrobiła wtedy zeza. A za zezem… Za zezem coś było. Coś bardzo dziwnego. Co to takiego było? Po chwili wszystko cofnęło się na skraj widzenia, jak szkiełka w ciemnym kalejdoskopie. Co było potem? Podbiegła do Patryka, ujęła w chude dłonie jego głowę i uderzyła nią o ścianę. Stała i patrzyła zdziwiona. Z sinych warg chłopca zwisały cienkie, lepkie i czerwone nitki. Nina nie mogła się ruszyć. Dyrektorka wrzeszczała. Pod ścianą leżał zapomniany przez wszystkich czarny lisek. Gdy go podniosła, podziękował jej za ratunek. Powiedział, że przychodzi od Niego. Nazywa się Tap i ją kocha. Nie bała się już niczego. Była spokojna i rozmarzona. Następnego dnia mama przyszła do przedszkola z czekoladkami. Nikt o nic nie pytał. Wiadomo, dzieci tłuką się z byle powodu. Nina też nikomu nie powiedziała, że zrobiła to dla Niego. Udaje, że ma zamknięte oczy, ale przez szpary między powiekami obserwuje salę. Leżakowanie. Pani Ewelina układa książki, chłopcy leją się poduszkami. Przy leżaku Kariny zgromadziły się prawie wszystkie Nowe. – Wiesz, Madzia… jak chcesz… – szepcze Karina. – Ale wiem o niej straszne rzeczy… – Jakie? – To wieśniara. Wybrudziła mi lalki łapami. Mamusia na nią nakrzyczała i kazała iść do domu. Musiała sikać u nas w kiblu przy otwartych drzwiach, żeby czegoś nie ukradła. – Jest nawet miła… – Jej matka to pijaczka. – Naprawdę?! – pucołowata Madzia wybałusza oczy. – Nigdy nie zaprosiła nas do siebie… – No co ty! A po co? Ona nic nie ma. Nawet jednej podrabianej Barbi. Dlatego zniszczyła mi moje. Mamusia powiedziała, że mogę jej nakopać. Ona chyba ma wszy… – No co ty? – Pyzata zaraz zaczyna drapać się po głowie. – Madzia, ona mówiła, że jesteś gruba. – Co? A to gnojówka! – Patryk codziennie pokazuje jej fakju za tamto… – I dobrze! – To co? Będziecie w mojej bandzie? Będziemy ją wyzywać. Kto wymyśli najlepsze przezwisko, dostanie niespodziankę. – A możemy pluć i szczypać? – Zobaczycie, co będzie na moich urodzinach. Tatuś zamówił lody i ful balonów… Nina musi się spieszyć. O kim mówiła Karina? Ciekawe, kto pobrudził jej piękne lalki-modelki? Co to za niespodzianka? Od tygodnia myśli, co kupić jej na urodziny. Tylko czy mama pozwoli? Musi szybko zrobić swoje i pójść do Nowych. |