Nagle pociemniało jej w oczach, tysiące szpilek powędrowały do serca. Wydało się jej, że córka biegnie bardzo szybko. Bardzo szybko do tyłu! Boże, jak ona to zrobiła? – Nina! W tej chwili do mnie! – Patataj, patataj Pojedziemy w ciemny kraj. – Znowu ten zez?! Zaraz oberwiesz! Edyta jest roztrzęsiona, ale próbuje to jakoś maskować. Dziewczynka idzie zawstydzona ze spuszczoną głową. Śmieje się cichutko pod nosem. Jest szczęśliwa. Z worka na kapcie wystaje koniuszek pluszowego ogona. Musi jak najszybciej wypuścić ich z worka. Bo się uduszą. Kiedy przyszły do wynajmowanej kawalerki, Edyta w pośpiechu przygotowała Ninie kakao i kanapki z dżemem. Wysypała puzzle. – Baw się. Zaraz wracam. Chwyta papierosy i biegnie do sąsiadki. Właśnie zaczyna się telenowela, a jej telewizor od paru dni nie daje znaku życia. Nina ostrożnie wykłada ulubieńców na wersalkę przykrytą kocem w panterkę. Balanowi w worku przekrzywiło się nieco oko. Siedzą w milczeniu, przyglądają się sobie. Robi się cicho. Bardzo cicho. Przez ścianę słychać nawet rozmowę mamy z sąsiadką. Nagle zwierzęta zaczynają mówić. Wszystkie naraz. Rejwach. Jazgot. Syczenie Abigora miesza się z basem Balana. Nina płacze i zatyka uszy. Błaga, aby były ciszej, ale one nie milkną. Mówią, że już nigdy ich nie zobaczy. Dostanie od mamy lanie za kradzież. Najgorsze będzie to, że wywiezie ją do babci, a jej kochane zwierzęta wyrzuci na śmietnik. Znowu będziesz małą, nic nieznaczącą dziewczynką, odsuniętą na boczny tor. Pomiataną i prześladowaną. Zapamiętałą w rozpaczy. Postawioną do kąta. Będziesz się podlizywać każdemu dniowi, aż zardzewieje ci uśmiech na ustach. Staniesz za chudym progiem niedosytu i strachu. Apatia w alejach bezsensu będzie ci torować drogę. Nie zadecydujesz już o niczyjej karze. Nie będziesz już naszą Panią. Twoja mama przekreśli wszystko… Nina czernieje od płaczu. Błaga. Szepcze sinymi ustami każdemu zwierzątku jego ulubioną modlitwę. Wy zawsze przy mnie bądźcie. Po chwili znowu robi się cicho. Spokojnie i słodko. Wiedziała już, że jej pomogą. Powiedzą, co ma robić. Nie opuszczą jej już nigdy. Jej służki. Kierowniczka placówki opiekuńczo-wychowawczej była wściekła. Było późno, a ona nie mogła jeszcze iść do domu. Telefon z policyjnej izby: dziecko, martwa matka. Ciekawe, gdzie konkubent? Mordercy i dewianci. Dziecko też pewnie wykorzystywane. Gdzie ona je pomieści? Ci z ośrodka adopcyjnego już dawno nie mają miejsc. Dopiła fusy z kawy. Z babcią nie ma kontaktu, innej rodziny brak. Powód śmierci matki? Atak serca, jeżeli potwierdzi to sekcja zwłok. Zadzwoniła do domu, że wróci później. Pobrzękując kluczami, wyszła na korytarz do znajdującego się po drugiej stronie sekretariatu. Potrzebowała nowego formularza. Światło żarówek odbijało się w lamperiach. Funkcjonariusz i cywil prowadzili dziecko. Dziewczynka. Zamorzona, blada, z prawie łysą głową. Kurczowo przyciska do siebie szmatławe zabawki. Chlipie. Kierowniczka wyciąga upierścienioną dłoń. – Chodź, dzieciaku, do mojego pokoju. Okna gabinetu ukazują czarną otchłań. W szybie widać, jak kobieta próbuje odebrać dziewczynce zabawki i okryć ją kocem. Mała wyje. Nie dopuszcza do siebie nikogo. – No cicho już. Cicho. Cicho. Po chwili słychać już tylko zmęczony głos kierowniczki. – Na razie zostaniesz u nas. Jest tu dużo dzieci. Zobaczysz, że ci się spodoba. Będą nowe ciocie. Koleżanek ci nie zabraknie, zaprzyjaźnicie się. Słowa docierają do Niny z opóźnieniem. Nowi? O nie… Już wie, co zrobi! Za zezem. Schowa się za zezem. – Nie zezuj! To niezdrowo i brzydko. W szybie widać, jak tapirowana głowa kierowniczki porusza się rytmicznie nad biurkiem. Dziewczynka nie odpowiada. Uśmiecha się lekko i jakby smutno. Nina robi zeza. Widzi tam siebie. Młodą kobietę ubraną w długą, płócienną koszulę. Stoi na szafocie wśród dwunastu innych kobiet. Ktoś chodzi po wąskich, drewnianych schodach. Poprawia liny i stosy. Pochodnie liżą szare niebo. Chmury szczerzą ołowiane zęby. Wieża kościoła spiskuje z dachami przylegających domów. Zapach zgniłych pól spaceruje po rynku. Tłum wylał się z kościoła. Prze wąskimi ulicami na plac. Śpiewy i krzyki uwolnione z kanałów gardeł. Poprzedniej nocy spalono we wsi wszystkie koty. Futrzane służki czarownic. Oderwijcie mi protezy mojej słabości. Zagipsujcie usta wyglądające pomocy. Spełnienia nowe upierzcie w bagnach jasnych. Dziś będę lepiła Nowe Wojsko. Świtę, która stanie jutro pod moimi snami. Nina mocno przyciska do siebie Tapa, Balana, Abigora i Rosiera. Jej ogromne, wytrzeszczone oczy w jednej sekundzie rozjaśnia, pochodzący z drugiej strony gałek ocznych, ogień. |