Po 20 latach przerwy George Miller powraca do bohatera, któremu zawdzięcza karierę a piosenka „We Don’t Need Another Hero” – nieśmiertelność. Pamiętając o tym, jak wyglądała choćby zrobiona po latach czwarta część przygód Indiany Jonesa, to nie miało prawa się udać. A jednak.  |  | ‹Mad Max: Na drodze gniewu›
|
Max Rockatansky (Tom Hardy), wciąż nawiedzany przez demony z przeszłości, nigdzie nie zagrzewa na dłużej miejsca. Bo też nie ma właściwie gdzie – pustynny, niegościnny świat jest w stanie wiecznej wojny, a ludzie w każdej minucie życia muszą walczyć o przetrwanie. Gdy zostaje uwięziony w Cytadeli, którą trzęsie Immortan Joe (znany z pierwszego filmu serii Hugh Keays-Byrne) wydaje się, że jego droga wreszcie dobiegła końca. Do czasu – Imperator Furiosa (Charlize Theron) kradnie najcenniejszy skarb Joe i wszyscy ruszają w pościg za zdrajczynią. Max też. Nie ma co się bawić w długie podchody; „Mad Max: The Fury Road” to najlepszy film akcji ostatnich lat. „Szybcy i wściekli 7” może i mieli Dwayne’a Johnsona rozbijającego gips siłą napiętych mięśni i samochody symulujące atak na WTC, ale w porównaniu do widowiska Millera to zaledwie lekka rozgrzewka. Każdą brawurową sekwencję nagradzano na festiwalu w Cannes gromkimi brawami i łatwo zrozumieć dlaczego; akcja zwalnia w nim tylko po to, żeby po chwili wrzucić wyższy bieg. „Mad Max: The Fury Road” to 2 godziny wypełnione pościgami i przemocą w starym, niepoprawnym politycznie stylu – zostaje tu przejechanych chyba więcej ludzi niż w Grand Theft Auto. Miller, choć zdecydowanie podkręcił tempo, pozostaje wierny temu, co stworzył przed laty – po pustyni wciąż jeżdżą pojazdy rodem z „Samochodów, które zjadły Paryż”, a postępująca zagłada planety odbija się w spierzchniętych ustach jej mieszkańców. Nie brak tu też humoru; gdy armia Immortan Joe wchodzi na piaszczystą wojenną ścieżkę, do walki zagrzewa ich… niezmordowany gitarzysta przywiązany do jednego z wozów. To wciąż ten sam, rozpoznawalny na pierwszy rzut oka świat. Wiele napisano już o tym, że w filmie nie pojawia się Mel Gibson. Mimo jego kontrowersyjnych wypowiedzi (które prawdopodobnie przypłaci karierą) pomysł, by zrobić bez niego kolejnego „Mad Maxa” wydawał się czymś absurdalnym – w końcu nawet katastrofalne „Królestwo Kryształowej Czaszki” uratował udział Harrisona Forda. Brytyjczyk Tom Hardy nie ma wprawdzie błękitnych oczu Gibsona, ale zupełnie nieźle sobie radzi. Sęk w tym, że to nie jego film. To film Charlize Theron. Jednoręka, wymalowana w barwy wojenne Furiosa to nie kolejna „twarda dziewczyna”, którymi po „Igrzyskach śmierci” i „Krainie lodu” nagle zapełniły się kina. Choć film Millera ma więcej kobiecych bohaterek niż większość podobnych widowisk razem wzięta, jej płeć tak naprawdę nie gra tu roli – to po prostu interesująca, wielowymiarowa postać, która spokojnie mogłaby doczekać się własnej serii. Dobrze, że Miller ostatecznie zmienił swoje plany na przyszłość i nie został lekarzem – historia kina byłaby przez to znacznie uboższa. Jego najnowsze dzieło jest tak dobre, że nawet tradycyjnie drewniana Rosie Huntington-Whiteley wypada w nim całkiem nieźle. Chyba rzeczywiście nie potrzebujemy innego bohatera.
Tytuł: Mad Max: Na drodze gniewu Tytuł oryginalny: Mad Max: Fury Road Data premiery: 22 maja 2015 Rok produkcji: 2015 Kraj produkcji: Australia, USA Gatunek: akcja, przygodowy, thriller Ekstrakt: 100% |