powrót; do indeksunastwpna strona

nr 4 (CXLVI)
maj-czerwiec 2015

Cannes 2015: Zagubieni
Gus Van Sant ‹The Sea of Trees›
Gus Van Sant porzuca Matthew McConaugheya w samym środku lasu u stóp góry Fudżi i przerywając wreszcie dobrą passę aktora robi najgorszy film w swojej karierze. Wściekłe gwizdy na festiwalu w Cannes są w pełni zasłużone – w chwili, kiedy wydaje się, że już nie może być gorzej okazuje się, że to dopiero początek. „The Sea of Trees” to 2 godziny spędzone na pukaniu się z politowaniem w czoło.
ZawartoB;k ekstraktu: 0%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Arthur Brennan (Matthew McConaughey) przyjeżdża do Tokio. Nie ma ze sobą bagażu, nie kupił też powrotnego biletu – tak naprawdę wcale nie zamierza wracać. Arthur przyjechał do Japonii w jednym celu – chce się zabić, a las Aokigahara, nazywany „morzem drzew”, to według internautów najlepsze miejsce do tego, by odebrać sobie życie; co rok znalezionych zostaje tu ponad 130 ciał. „Nie chcę umrzeć, ja po prostu nie chcę żyć” – mówi Arthur, ostatecznie nie zawyży jednak tej statystyki. Tuż przed połknięciem tabletek, które specjalnie ze sobą zabrał, zauważa zakrwawionego Takumi (Ken Watanabe) i postanawia mu pomóc. Nie wie, że jednocześnie pomaga też samemu sobie.
Twórczość Van Santa, może z wyjątkiem dość tradycyjnego „Buntownika z wyboru”, zawsze stanowiła propozycję dla nielicznych. Uwielbiającego dłużyzny reżysera można było oskarżyć o wiele rzeczy, ale nie o zamiłowanie do kiczu. Do czasu.
Na „The Sea of Trees” składają się męczące flashbacki wyjaśniające, co popchnęło Arthura do tak desperackiego kroku, ujęcia przedstawiające orchidee i odrobina azjatyckiej mistyki dla ubogich – większość zdań padających w filmie spokojnie mogłaby znaleźć się w ciasteczkach z wróżbą. Aktorstwo McConaugheya ogranicza się do spadania ze skał – po kilku minutach filmu nabiera się przekonania, że tak naprawdę nie były mu potrzebne żadne tabletki.
Na wypadek, gdyby ktoś wpadł na absurdalny pomysł wyrobienia sobie własnego zdania na temat tego, co dzieje się na ekranie, wszystko zostaje wcześniej dokładnie wytłumaczone. Tak, las to właściwie czyściec. Tak, pełen jest duchów przekazujących wiadomości z zaświatów. Van Sant nie chce, by na jego filmie widzowie samodzielnie myśleli i chyba ma rację; im dłużej rozmyśla się na temat „The Sea of Trees”, tym gorzej wypada.
Trudno powiedzieć, dla kogo właściwie powstał ten film; jest zbyt nudny na film rozrywkowy i zdecydowanie zbyt sentymentalny na film artystyczny. Van Sant już wcześniej nakręcił film o dwóch mężczyznach zagubionych w dziczy – „Gerry” mógł wprawdzie przyprawić o popadnięcie w trwającą latami śpiączkę, ale przynajmniej miał styl. „The Sea of Trees” brak nawet tego, ale czego można się spodziewać po filmie zainspirowanym wyszukiwarką Google. Znane twarze pewnie ładnie zaprezentują się na promującym film plakacie, ale jedno jest pewne – ten film należy omijać wyjątkowo szerokim łukiem.



Tytuł: The Sea of Trees
Reżyseria: Gus Van Sant
Zdjęcia: Kasper Tuxen
Scenariusz: Chris Sparling
Muzyka: Mason Bates
Rok produkcji: 2015
Kraj produkcji: USA
Czas trwania: 110 min
Gatunek: dramat
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 0%
powrót; do indeksunastwpna strona

26
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.