powrót; do indeksunastwpna strona

nr 4 (CXLVI)
maj-czerwiec 2015

Wampir jak Marylin Monroe
Hermann Huppen ‹Jeremiah #5: Laboratorium wieczności›
W „Jeremiahu” Hermanna Huppena schemat jest prosty. Dwaj przyjaciele – trochę z przypadku, trochę z konieczności – wędrują przez wyniszczone wojną atomową Stany Zjednoczone, co rusz wpadając w tarapaty. Wtedy ratują się nawzajem: raz Kurdy Malloy Jeremiaha, to znów na odwrót. W „Laboratorium wieczności” za ostatnią deskę ratunku służy bohater tytułowy.
ZawartoB;k ekstraktu: 70%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Pomiędzy kolejnymi odsłonami sagi Hermanna Huppena zawsze jest w fabule jakiś odstęp czasowy. Było to o tyle wygodne dla belgijskiego twórcy – i tym samym jak najbardziej usprawiedliwione – że zaczynając pracę nad następnym tomem, nie musiał kurczowo trzymać się tego, co działo się w poprzednim. Niejako więc za każdym razem zaczynał od nowa. Z punktu widzenia czytelnika taka opcja też wydaje się praktyczniejsza. Tym bardziej gdy na kolejne albumy musiał – z czasem – czekać coraz dłużej. O ile bowiem pierwsze cztery części „Jeremiaha” ukazały się w ciągu dwóch lat (1979-1980), kolejne pojawiały się już średnio co dwanaście miesięcy. „Laboratorium wieczności” – oznaczone numerkiem „pięć” – miało swoją premierę w 1981 roku.
Po makabrycznych przygodach, jakie były udziałem Kurdy’ego i Jeremiaha poprzednim razem (vide „Oczy płonące żelazem”), Hermann pozwolił teraz obu chłopakom trochę odetchnąć. Mieszkają więc w starym wagonie kolejowym z cudem odnalezioną ciotką Jeremiaha, Marthą; większość czasu zajmuje im zdobycie pożywienia. Ba! mają nawet przydomowy ogródek, a w nim uprawiają warzywa (pewnie napromieniowane, ale kto by się przejmował takimi szczegółami w świecie po apokalipsie jądrowej). Ta sielanka nie trwa jednak długo. Pewnego dnia odnajduje bowiem Malloya stary kumpel – choć nie jest powiedziane, od jak dawna się znają i w jakich okolicznościach doszło do zawarcia tej znajomości – niejaki Stonebridge (zwany też pieszczotliwie przez Kurdy’ego Stone B., co byłoby dowodem pewnej, mimo że podszytej ironią, zażyłości). W każdym razie przybysz proponuje swemu towarzyszowi świetny interes – z góry płaci sześć stów, a zarobek może ostatecznie okazać się jeszcze wyższy.
Za co? Sęk w tym, że tego właśnie nie wiadomo. Stonebridge przekonuje, że to tajemnica jego szefa, który zwykł zdradzać cel misji dopiero w ostatniej chwili. Propozycja jest na tyle kusząca, że Malloy przystaje na nią, nie czekając nawet na radę nieobecnego w tej chwili Jeremiaha. Jest zaskakująco ufny. Ale czy można się temu dziwić, skoro ze Stone’em B. podróżuje piękna i słodka blond piękność Cheryl? To głównie dzięki niej i wytwarzanej przez nią pozytywnej aurze przybyszowi udaje się skaptować Kurdy’ego. Następnego dnia rano mężczyźni ruszają więc w drogę – pełną zagadek i niebezpieczeństw, u kresu której czeka na nich tytułowe „laboratorium wieczności”, a w nim tyleż charyzmatyczny, co i enigmatyczny uczony, którego pseudonaukowe badania nie mogą nie skojarzyć się z hitlerowskimi lekarzami pracującymi w czasie wojny w obozach koncentracyjnych. Wprawdzie stwierdzenie, że Huppen wzorował tę postać na doktorze Josefie Mengele mogłoby być zdecydowanie zbyt daleko idące… ale kto wie?
Tytuł albumu zdradza sporo. Gdy powiąże się go jeszcze z dwuplanszową introdukcją (o fabule której dla pewności nie piszemy ani słowa), można zagadkę rozwiązać już na wstępie. Nie jest to jednak wpadka scenarzysty, ale jego świadomy zabieg. Hermann robił już tak wcześniej – odsłaniał najatrakcyjniejszą część obrazu, aby pobudzić zainteresowanie czytelnika resztą. I tak jest także w tym przypadku. Belg niczym nie ryzykował, wiedząc, że docieranie do rozwiązania łamigłówki i tak okrasi wieloma innymi atrakcjami, które z jednej strony odwrócą uwagę od tego, co zdradził na początku, z drugiej – wciągną w lekturę tak bardzo, że myśleć będzie się o tym, co przed, a nie za nami. „Laboratorium wieczności” ma dwa niezaprzeczalne plusy: wyrazistych nowych bohaterów (vide Stonebridge, Cheryl i bezimienny lekarz) oraz domieszkę klasycznego science fiction w stopniu, w jakim nie występowała ona w żadnym z poprzednim tomów. Ale ma też jeden poważny minus. Wprowadzając postać doktora, Huppen nie zdołał wymyślić, na czym polegają jego eksperymenty. Poznajemy ich cel i skutek, ale nie dowiadujemy się, jaką drogą je osiąga.
Fabularnie, mimo tego mankamentu, jest jednak – zgodnie z tradycją – bardzo interesująco. Po raz kolejny mamy zaprezentowany – jak w klasycznym westernie, którym przecież „Jeremiah” również jest – jaskrawy podział na Dobro i Zło. Nie brakuje też nagłych zwrotów akcji i krwawych pojedynków. Co więcej, pojawia się wątek romansowy! Ale czy może być inaczej, skoro Cheryl oszałamia seksapilem? W warstwie graficznej też przy okazji pojawia się nowość. Przyzwyczailiśmy się bowiem do tego, że postaci rysowane przez Hermanna (co widoczne było również w „Wieżach Bois-Maury”) raczej nie zachwycają urodą. Tym razem jest inaczej – i to nie tylko za sprawą blondwłosej kobiety, ale i pensjonariuszy (tak zwanych „oczekujących”) tytułowego laboratorium. Poza tym wszystko jednak wygląda dokładnie tak samo, jak we wcześniejszych odsłonach serii. Co oznacza, że dominują twarze ludzi zmęczonych i wyniszczonych, a świat, w jakim przyszło im żyć – napawa przerażeniem i rodzi depresję. Słowem: norma!



Tytuł: Jeremiah #5: Laboratorium wieczności
Scenariusz: Hermann Huppen
Data wydania: 24 maja 2015
Wydawca: Elemental
Cykl: Jeremiah
Cena: 38,00
Gatunek: sensacja
Wyszukaj w: MadBooks.pl
Wyszukaj w: Selkar.pl
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 70%
powrót; do indeksunastwpna strona

146
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.