Od wielkiego dzwonu trafia się w ofercie DVD horror i oryginalny, i potrafiący wytworzyć dreszcz emocji, w dodatku dobrze się oglądający po prostu jako film. Taki właśnie jest „Mroźny wiatr”.  |  | ‹Mroźny wiatr›
|
Wbrew wszelkim znakom na niebie i ziemi, a także wbrew statystyce, trafić u nas na porządny, trzymający przy ekranie horror nakręcony w ostatnich dwóch dekadach to rzecz niemalże niemożliwa. Większość dostępnej w sklepach i wypożyczalniach oferty to mniejsze bądź większe zbuki, które albo mielą po raz tysięczny przeżuty już przez legiony twórców temat, albo gryzą w oczy głupotą bohaterów, albo są po prostu fatalnie zrobione pod względem technicznym. W tym momencie niemal każdy film, który unika tych trzech pułapek, urasta do rangi wydarzenia sezonu. „Mroźny wiatr”, mimo że trudno uznać go za produkcję zrealizowaną z rozmachem, jest właśnie jednym z takich rzadkich filmów, które ani nie odrzucają na wstępie, ani nie denerwują w trakcie seansu, co już samo w sobie jest niebagatelnym osiągnięciem. A jak dodać do tego specyficzny klimat i rozsądnie rozłożone elementy intrygi… Gdy na uczelni rozpoczyna się bożonarodzeniowa przerwa, jedna ze studentek (Emily Blunt, do której czemuś mam słabość) zabiera się z nie zauważanym wcześniej kolegą (Ashton Holmes; nie, do niego nie mam słabości) w drogę do leżącego w sąsiednim stanie domu. Podróż od początku jednak stoi pod niezbyt fortunną kartą, bowiem samochód powinien już raczej odpoczywać na złomowisku niż aktywnie przemierzać drogi, w bagażniku co prawda udało się upchnąć klamoty dziewczyny, ale na parkingu została torba z jedzeniem, a w dodatku chłopak czemuś postanowił zjechać z wygodnej szosy i przedzierać się zaśnieżonym duktem przez las. Długo nie trzeba było czekać, by los (wspierany przez scenarzystę) wepchnął auto bohaterów w zaspę. Na amen. Szyby w drzwiach nie da się do końca podnieść, więc we wnętrzu wozu jest niewiele cieplej niż na zewnątrz, telefon komórkowy nie ma zasięgu, z jedzenia jest jeden marny batonik, dodatkowych ciuchów brak – bo w końcu podróż miała trwać ledwie parę godzin, za to jedynym, co występuje tu w większych ilościach, są… szwendający się dziwacy. Bardzo zimni dziwacy. Ewidentnie martwi dziwacy. Nie zdradzę, z jakimi jeszcze bolączkami przyjdzie się mierzyć bohaterom, nadmienię jednak, że siedzenie w samochodzie nie będzie żadną sielanką. Z której strony by nie patrzeć – film jest bardzo skromnie zrealizowany. Jego akcja rozgrywa się głównie we wnętrzu niezbyt dużego samochodu, a większą część fabuły dźwigają na swoich barkach tylko dwie osoby. Mimo to dialogi nie wyglądają na wymuszone, zachowanie bohaterów jest w sumie naturalne, a akcja – co wręcz zdumiewa przy tak oszczędnej w fajerwerki historii – bez problemu potrafi utrzymać przed ekranem. Całość podmalowują zimowe, wprowadzające lekko sentymentalny klimat plenery i wyraźna nutka mroku, potęgująca się wraz z kolejnymi niepokojącymi wizytami. „Mroźny wiatr” nie jest jednak „klasycznym” horrorem, gdzie morderczy duch rzuca się z ektoplazmatycznymi kończynami na któregoś z bohaterów czy łasy na ludzkie mięso mutant wyrywa komuś brudnymi pazurami wątrobę. To historia w pewien sposób nawiązująca do dawniejszego kina grozy, w którym ważniejszy niż zębate paszcze i zgniłe oblicza był klimat, atmosfera, gra niedopowiedzeń i dramat prostych ludzi. Dzięki temu, a także dzięki faktycznym nawiązaniom do epoki lat 1960-tych, film ogląda się nad wyraz przyjemnie.
Tytuł: Mroźny wiatr Tytuł oryginalny: Wind Chill Rok produkcji: 2007 Kraj produkcji: USA, Wielka Brytania Czas trwania: 91 min Gatunek: dramat, groza / horror, thriller Ekstrakt: 70% |