Troje ślepych ludzi znieruchomiało, uczepionych długich jak czas łańcuchów. Wsłuchiwali się w swoje oddechy, próbując w pojedynku szczątkowych zmysłów przebić się przez warstwy kłamstw. Potem zabrzęczały łańcuchy, gdy Oolong bez słowa oddaliła się do swoich zajęć. – Jest podejrzliwa wobec ciebie – powiedział bardzo cicho Choats. – Nie tylko ona. – Jutro zejdę na śniadanie, jeżeli to was uspokoi – westchnęła Raeve. – Tak… – powiedział powoli Choats. – Po prostu uważaj. Ośmionoga łatwo przygnieść jakimś tomiszczem… nawet przypadkiem. Uniosła brwi, chociaż drugi Strażnik nie mógł tego dojrzeć. – Ośmionoga? – powtórzyła. Strach zwinął jej żołądek w drżącą kulę, ciało przeszył dreszcz, serce dudniło w piersi. – Słuchaj, Raeve. Nie mam interesu, żeby was wydać. Ale nie będę nadstawiał karku, żeby was kryć. Powiedz mu… – Powiem mu, żeby odszedł i nie wracał. – Rozumiem, że to trudne. – Tak zrobię. Masz rację. – Uporządkuj dziś encyklopedie. Nikt się tym chyba jeszcze nie zajął. – Jasne. Dzięki. Puściła się drabinki i runęła w dół. Przez chwilę swobodnego lotu, nim chwyciła pręt, którego położenie doskonale pamiętała, pomyślała, że chciałaby teraz umrzeć. W świecie, którym władały bestie, były punkty i płaszczyzny, a jedną z większych tworzyło rozległe, pofałdowane pustkowie, porośnięte burą roślinnością. Ze wszystkich stron, od północy, południa, wschodu i zachodu okalała je barwna puszcza, przeklęta w swym tęczowym pięknie. Mieszkały w niej niebezpieczne, krwiożercze potwory, a tamtejsze rośliny wydzielały toksyczne związki, które przynosiły wędrowcom choroby i śmierć. Jesienią równinę smagały deszcze, zimą przywalały śniegi i skuwał mróz, wiosną rujnowały gradobicia, a latem słońce prażyło bezlitośnie. Tutaj wznosiła się Biblioteka. Tutaj umarły szukał swej zdobyczy. Z wysoka był niemal niewidoczny. Bure buty. Bure spodnie. Bura kurtka. Bure rękawice. Bury kaptur. Spod niego wyglądała blada, niemal przezroczysta twarz z zapadłymi policzkami i bladymi oczami zdającymi się niknąć w głębi czaszki, wśród ciemnych cieni wokół oczodołów. Ośmionóg był słaby. Umarły potrzebuje dusz jak żywy chleba, a na tym pustkowiu nie było wielu ludzi, z których mógłby je wyssać. Oddalać się bał i nie chciał. Zbyt wiele rzeczy trzymało go blisko Biblioteki. Dzisiaj jednak czuł dziwną pewność, że kierunek, w którym zmierza, jest słuszny. Nogi wiodły go naprzód, ani przez uderzenie serca nie pomyślał o tym, by gdziekolwiek skręcić. Zmierzał wprost ku szczęściu. Mówiła mu o tym płynąca w powietrzu pieśń, wypełniająca jego uszy, pieśń, na którą niemal nie zwracał uwagi. Gdy próbował się na niej skupić, jego myśli natychmiast zwijały się jak żywe istoty i powracały w głuchą pustkę. Chciał zaufać instynktowi. Był przecież drapieżcą. Dojrzał ją i zrozumiał wszystko. Jego serce drgnęło, kiedy zauważył stojącą na niewielkim wzniesieniu sylwetkę w skórzanej kurtce i wysokich, ciężkich buciorach. Czarne włosy opadały jej na ramiona. Ona również spojrzała na niego. Błękitne oczy błyszczały w jej zaróżowionej twarzy. Usta rozciągał szeroki uśmiech, powstały z dwóch rozcięć biegnących od kącików ust ku uszom, zszyty czarną nicią. Pieśń była pułapką, instynkt trucizną, marsz samobójstwem. Kobieta wciąż śpiewała, upiornie uśmiechnięta, a Ośmionóg szedł ku niej. Jedna jego połowa wrzeszczała w proteście. Druga, ta opętana pieśnią, rwała naprzód w radosnym przekonaniu o słuszności takiego postępowania. – Koszmar – wycedził przez zaciśnięte gardło. Gdyby żył, teraz umarłby z wysiłku. Wszystko się w nim napięło, stłamszone mocą pieśni. Zadrżał i padł na kolana, miażdżąc brązowe chwasty. Uniósł ręce, ucisnął nimi skronie. – Przestań – wycharczał. Koszmar umilkła. Popatrzyła z uśmiechem na Ośmionoga, jej błękitne oczy błyszczały. Oczywiście, zawsze się uśmiechała. – Witaj, mój posłańcu na ośmiu cienkich nóżkach – powiedziała cicho. Jej głos był jak zgrzyt gwoździa na tablicy. – Miło, że wciąż się tu kręcisz. Jesteś mi potrzebny. Ośmionóg usiadł na piętach, dysząc ciężko z pochyloną głową. Łamliwe kosmyki wypranych z koloru włosów opadły mu na czoło. – Znów chcesz okraść Bibliotekę? – spytał. – Ostatnio to ty ją okradłeś – przypomniała. – A ja o tym wiem. I mogę donieść o tym Bibliotekarzowi. Ośmionóg zgrzytnął zębami. – Wyniosłem dla ciebie jedną księgę. Czego jeszcze chcesz? – Kolejnej. Zawartość tej nie była… satysfakcjonująca. – Kolejnej nie będzie. I jeszcze kolejnej. I jeszcze. To niepotrzebne narażanie życia… – Twojego bezwartościowego trwania – sprostowała Koszmar. – Sądzisz, że twój los mnie obchodzi? – Urwała. – Chcesz ze mną walczyć? – Nie – zaprzeczył Ośmionóg. Nikt nie zabijał umarłych lepiej niż Koszmar. Wiedział o tym. Wystarczyła jej jedna pieśń, by wyrwać z niego duszę. – Czyli mogę liczyć, że dostanę wkrótce tę księgę? Ośmionóg sapnął. – Tak. Ale jestem słaby – dodał. – Najpierw muszę coś upolować. Koszmar przechyliła lekko głowę. – Dobrze – powiedziała. – Coś ci ściągniemy. Odrzuciła głowę w tył, nabrała powietrza w płuca i zaczęła śpiewać. Ośmionóg powoli podniósł się na nogi. Słuchał pieśni. Czekał i nie czuł nic poza radosnym podnieceniem na myśl o tym, że wkrótce zaspokoi głód. O zmierzchu Strażnicy zasiedli w kręgu przed wieżą, dzieląc się szarym ciastem, które posłana na dno Biblioteki dwójka z nich otrzymała od Bibliotekarza. Nim zaczęli jeść, wyrecytowali wspólnie, trzymając się za ręce: – Bibliotekarz jest najmądrzejszą spośród istot tego świata. Bibliotekarz jest dobry. Bibliotekarz nie lęka się niczego. Bibliotekarz otacza nas swą ochroną, daje nam dom i strawę, pozwala nam wędrować wśród zbiorów wiedzy. Dziękujemy mu za to i przysięgamy służbę. Później zdjęli ubrania i pływali w lodowatej wodzie jeziora, rozlewającego się wokół Biblioteki. Wreszcie wciągnęli na mokre ciała odzienie i rozeszli się do swych sypialnych komnat. Raeve wspięła się po trzynastej drabince i zamknęła klapę. Usłyszała rwany, świszczący oddech i miękki szelest ubrania, ale nie kroki. Ośmionóg zawsze chodził bezszelestnie. Sapnęła cicho, gdy objął ją od tyłu, a jego usta wczepiły się w jej szyję. Były ciepłe, jego skóra sprężysta, a włosy – uniosła ręce, by wtulić w nie palce – miękkie jak ptasi puch. – Jaki mają kolor? – spytała, przeczesując je palcami, próbując wyczuć ich długość. – Nigdy cię o to nie pytałam. – Są ciemne. Prawie czarne. – Ale nie całkiem? – Nie. To taki… ciemny brąz. Jak pustkowie nocą. Pamiętasz jak wygląda? – Nie. W wiecznej ciemności łatwo zapomnieć. Ośmionóg westchnął głęboko i przytaknął. On również zapomniał wiele rzeczy i nie potrzebował do tego ślepoty ani mroku Biblioteki. Jeśli umarły zginął, zmartwychwstawał, lecz za każdym razem tracił przy tym cząstkę człowieczeństwa, niektóre wspomnienia znikały, a pamięć stawała się bardziej ulotna. Przez chwilę stali i przytulali się. Na niewiele sposobów umarły może przeżywać miłość, a to był jeden z najlepszych. Później Raeve westchnęła i powiedziała cicho: – Inni wiedzą, że tu przychodzisz. Powinieneś przestać. Mam na myśli to, że… musisz odejść. I nie wracać więcej. Nigdy. – Nie. – Wiedziałam, że to powiesz – stwierdziła, raczej z rezygnacją niż zaskoczeniem. – Posłuchaj, Raeve. W jednym masz rację. Powinienem odejść i nie wracać. Ale z tobą. Raeve obróciła się gwałtownie w jego ramionach. Chciała się cofnąć, ale zbyt mocno i zbyt blisko siebie ją trzymał, więc tylko przycisnęła się do niego biodrami, delikatnie odchylając korpus w tył i wspierając dłonie na jego piersi. |