powrót; do indeksunastwpna strona

nr 8 (CL)
październik 2015

Biblioteka
Maria Dunkel
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Troje ślepych ludzi znieruchomiało, uczepionych długich jak czas łańcuchów. Wsłuchiwali się w swoje oddechy, próbując w pojedynku szczątkowych zmysłów przebić się przez warstwy kłamstw.
Potem zabrzęczały łańcuchy, gdy Oolong bez słowa oddaliła się do swoich zajęć.
– Jest podejrzliwa wobec ciebie – powiedział bardzo cicho Choats. – Nie tylko ona.
– Jutro zejdę na śniadanie, jeżeli to was uspokoi – westchnęła Raeve.
– Tak… – powiedział powoli Choats. – Po prostu uważaj. Ośmionoga łatwo przygnieść jakimś tomiszczem… nawet przypadkiem.
Uniosła brwi, chociaż drugi Strażnik nie mógł tego dojrzeć.
– Ośmionoga? – powtórzyła.
Strach zwinął jej żołądek w drżącą kulę, ciało przeszył dreszcz, serce dudniło w piersi.
– Słuchaj, Raeve. Nie mam interesu, żeby was wydać. Ale nie będę nadstawiał karku, żeby was kryć. Powiedz mu…
– Powiem mu, żeby odszedł i nie wracał.
– Rozumiem, że to trudne.
– Tak zrobię. Masz rację.
– Uporządkuj dziś encyklopedie. Nikt się tym chyba jeszcze nie zajął.
– Jasne. Dzięki.
Puściła się drabinki i runęła w dół. Przez chwilę swobodnego lotu, nim chwyciła pręt, którego położenie doskonale pamiętała, pomyślała, że chciałaby teraz umrzeć.
• • •
W świecie, którym władały bestie, były punkty i płaszczyzny, a jedną z większych tworzyło rozległe, pofałdowane pustkowie, porośnięte burą roślinnością. Ze wszystkich stron, od północy, południa, wschodu i zachodu okalała je barwna puszcza, przeklęta w swym tęczowym pięknie. Mieszkały w niej niebezpieczne, krwiożercze potwory, a tamtejsze rośliny wydzielały toksyczne związki, które przynosiły wędrowcom choroby i śmierć.
Jesienią równinę smagały deszcze, zimą przywalały śniegi i skuwał mróz, wiosną rujnowały gradobicia, a latem słońce prażyło bezlitośnie.
Tutaj wznosiła się Biblioteka.
Tutaj umarły szukał swej zdobyczy.
Z wysoka był niemal niewidoczny. Bure buty. Bure spodnie. Bura kurtka. Bure rękawice. Bury kaptur. Spod niego wyglądała blada, niemal przezroczysta twarz z zapadłymi policzkami i bladymi oczami zdającymi się niknąć w głębi czaszki, wśród ciemnych cieni wokół oczodołów.
Ośmionóg był słaby. Umarły potrzebuje dusz jak żywy chleba, a na tym pustkowiu nie było wielu ludzi, z których mógłby je wyssać. Oddalać się bał i nie chciał. Zbyt wiele rzeczy trzymało go blisko Biblioteki.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Dzisiaj jednak czuł dziwną pewność, że kierunek, w którym zmierza, jest słuszny. Nogi wiodły go naprzód, ani przez uderzenie serca nie pomyślał o tym, by gdziekolwiek skręcić. Zmierzał wprost ku szczęściu. Mówiła mu o tym płynąca w powietrzu pieśń, wypełniająca jego uszy, pieśń, na którą niemal nie zwracał uwagi. Gdy próbował się na niej skupić, jego myśli natychmiast zwijały się jak żywe istoty i powracały w głuchą pustkę. Chciał zaufać instynktowi. Był przecież drapieżcą.
Dojrzał ją i zrozumiał wszystko. Jego serce drgnęło, kiedy zauważył stojącą na niewielkim wzniesieniu sylwetkę w skórzanej kurtce i wysokich, ciężkich buciorach. Czarne włosy opadały jej na ramiona.
Ona również spojrzała na niego. Błękitne oczy błyszczały w jej zaróżowionej twarzy. Usta rozciągał szeroki uśmiech, powstały z dwóch rozcięć biegnących od kącików ust ku uszom, zszyty czarną nicią.
Pieśń była pułapką, instynkt trucizną, marsz samobójstwem.
Kobieta wciąż śpiewała, upiornie uśmiechnięta, a Ośmionóg szedł ku niej. Jedna jego połowa wrzeszczała w proteście. Druga, ta opętana pieśnią, rwała naprzód w radosnym przekonaniu o słuszności takiego postępowania.
– Koszmar – wycedził przez zaciśnięte gardło.
Gdyby żył, teraz umarłby z wysiłku. Wszystko się w nim napięło, stłamszone mocą pieśni. Zadrżał i padł na kolana, miażdżąc brązowe chwasty. Uniósł ręce, ucisnął nimi skronie.
– Przestań – wycharczał.
Koszmar umilkła. Popatrzyła z uśmiechem na Ośmionoga, jej błękitne oczy błyszczały.
Oczywiście, zawsze się uśmiechała.
– Witaj, mój posłańcu na ośmiu cienkich nóżkach – powiedziała cicho. Jej głos był jak zgrzyt gwoździa na tablicy. – Miło, że wciąż się tu kręcisz. Jesteś mi potrzebny.
Ośmionóg usiadł na piętach, dysząc ciężko z pochyloną głową. Łamliwe kosmyki wypranych z koloru włosów opadły mu na czoło.
– Znów chcesz okraść Bibliotekę? – spytał.
– Ostatnio to ty ją okradłeś – przypomniała. – A ja o tym wiem. I mogę donieść o tym Bibliotekarzowi.
Ośmionóg zgrzytnął zębami.
– Wyniosłem dla ciebie jedną księgę. Czego jeszcze chcesz?
– Kolejnej. Zawartość tej nie była… satysfakcjonująca.
– Kolejnej nie będzie. I jeszcze kolejnej. I jeszcze. To niepotrzebne narażanie życia…
– Twojego bezwartościowego trwania – sprostowała Koszmar. – Sądzisz, że twój los mnie obchodzi? – Urwała. – Chcesz ze mną walczyć?
– Nie – zaprzeczył Ośmionóg.
Nikt nie zabijał umarłych lepiej niż Koszmar. Wiedział o tym. Wystarczyła jej jedna pieśń, by wyrwać z niego duszę.
– Czyli mogę liczyć, że dostanę wkrótce tę księgę?
Ośmionóg sapnął.
– Tak. Ale jestem słaby – dodał. – Najpierw muszę coś upolować.
Koszmar przechyliła lekko głowę.
– Dobrze – powiedziała. – Coś ci ściągniemy.
Odrzuciła głowę w tył, nabrała powietrza w płuca i zaczęła śpiewać.
Ośmionóg powoli podniósł się na nogi. Słuchał pieśni. Czekał i nie czuł nic poza radosnym podnieceniem na myśl o tym, że wkrótce zaspokoi głód.
• • •
O zmierzchu Strażnicy zasiedli w kręgu przed wieżą, dzieląc się szarym ciastem, które posłana na dno Biblioteki dwójka z nich otrzymała od Bibliotekarza. Nim zaczęli jeść, wyrecytowali wspólnie, trzymając się za ręce:
– Bibliotekarz jest najmądrzejszą spośród istot tego świata. Bibliotekarz jest dobry. Bibliotekarz nie lęka się niczego. Bibliotekarz otacza nas swą ochroną, daje nam dom i strawę, pozwala nam wędrować wśród zbiorów wiedzy. Dziękujemy mu za to i przysięgamy służbę.
Później zdjęli ubrania i pływali w lodowatej wodzie jeziora, rozlewającego się wokół Biblioteki. Wreszcie wciągnęli na mokre ciała odzienie i rozeszli się do swych sypialnych komnat.
Raeve wspięła się po trzynastej drabince i zamknęła klapę. Usłyszała rwany, świszczący oddech i miękki szelest ubrania, ale nie kroki. Ośmionóg zawsze chodził bezszelestnie. Sapnęła cicho, gdy objął ją od tyłu, a jego usta wczepiły się w jej szyję. Były ciepłe, jego skóra sprężysta, a włosy – uniosła ręce, by wtulić w nie palce – miękkie jak ptasi puch.
– Jaki mają kolor? – spytała, przeczesując je palcami, próbując wyczuć ich długość. – Nigdy cię o to nie pytałam.
– Są ciemne. Prawie czarne.
– Ale nie całkiem?
– Nie. To taki… ciemny brąz. Jak pustkowie nocą. Pamiętasz jak wygląda?
– Nie. W wiecznej ciemności łatwo zapomnieć.
Ośmionóg westchnął głęboko i przytaknął. On również zapomniał wiele rzeczy i nie potrzebował do tego ślepoty ani mroku Biblioteki. Jeśli umarły zginął, zmartwychwstawał, lecz za każdym razem tracił przy tym cząstkę człowieczeństwa, niektóre wspomnienia znikały, a pamięć stawała się bardziej ulotna.
Przez chwilę stali i przytulali się. Na niewiele sposobów umarły może przeżywać miłość, a to był jeden z najlepszych. Później Raeve westchnęła i powiedziała cicho:
– Inni wiedzą, że tu przychodzisz. Powinieneś przestać. Mam na myśli to, że… musisz odejść. I nie wracać więcej. Nigdy.
– Nie.
– Wiedziałam, że to powiesz – stwierdziła, raczej z rezygnacją niż zaskoczeniem.
– Posłuchaj, Raeve. W jednym masz rację. Powinienem odejść i nie wracać. Ale z tobą.
Raeve obróciła się gwałtownie w jego ramionach. Chciała się cofnąć, ale zbyt mocno i zbyt blisko siebie ją trzymał, więc tylko przycisnęła się do niego biodrami, delikatnie odchylając korpus w tył i wspierając dłonie na jego piersi.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

16
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.