To nie przypadek, że akcja komiksu „Locke & Key” Joego Hilla (scenariusz) i Gabriela Rodrigueza (rysunki) rozgrywa się w mieście o nazwie Lovecraft. Dziełu syna Stephena Kinga w równym stopniu patronuje bowiem autor „Mrocznej wieży”, co i twórca mitologii Cthulhu. W „Łamigłówkach” w dalszym ciągu towarzyszymy rodzinie Locke’ów, która próbuje dojść do siebie po koszmarze minionego lata.  |  | ‹Locke & Key #2: Łamigłówki›
|
Formuła horroru spod znaku fantasy wydaje się niezwykle pojemna. Można do niej wrzucić niemal każdy, choćby najbardziej fantastyczny, pomysł. Jeśli ma się do tego jeszcze odpowiednio bogatą wyobraźnię i talent literacki, da się go nie tylko obronić, ale i na dodatek twórczo rozwinąć. Joe Hill (chciałoby się dodać: z domu King) taki talent niewątpliwie posiada. Dzięki temu wychodzi obronną ręką z najbardziej nawet karkołomnego konceptu, jaki podrzuca do zilustrowania chilijskiemu grafikowi Gabrielowi Rodriguezowi. W drugim tomie „Locke & Key” uwagę przykuwa zwłaszcza wątek związany z zaglądaniem do… głów głównych bohaterów i grzebaniem w ich wspomnieniach. Bardziej nawet ciekawe, niż samo to działanie, wydają się jednak jego konsekwencje, czyli osiągany tym sposobem wpływ na dalsze losy postaci. Ale ten motyw, jeśli w ogóle zostanie rozwinięty, to dopiero w kolejnych tomach opowieści. Pierwsza zbiorcza odsłona cyklu, zbierający sześć początkowych rozdziałów opowieści tom „ Witamy w Lovecraft” (2009), udanie wprowadził czytelników w zawiłości komiksowego świata. I zrobił to z prawdziwym przytupem. Po brutalnym morderstwie popełnionym przez dwóch młodocianych bandytów na Rendellu Locke’u jego rodzina – żona Nina oraz troje dzieci, córka Kinsey i synowie Tyler i Bode – przenosi się do posiadłości należącej do krewnych ojca. Oddalony od zgiełku wielkiego miasta Keyhouse wydaje się być doskonałym miejscem, w którym można dojść do siebie po koszmarnej traumie. Ale nic z tego! Groza – pod postacią szesnastoletniego psychopatycznego Sama Lessera, zabójcy Rendella – wkrótce powraca. Ratunkiem okazuje się tajemnicza istota ze studni, z którą zaprzyjaźnia się młodziutki Bode. Problem w tym, że jej uwolnienie przynosi podobny skutek, co otwarcie mitycznej szkatułki Pandory – od tej pory będzie już tylko gorzej. W „Łamigłówkach”, drugim tomie historii wymyślonej przez Joego Hilla (zbierającej materiał z kolejnych sześciu zeszytów) pojawiają się nowe wątki, a na plan pierwszy wysuwają nowi bohaterowie. Jak chociażby stary nauczyciel Joe Ridgeway, który nie potrafi dojść do siebie po przedwczesnej śmierci żony, czy złamana przez życie Ellie Whedon, oficjalnie przedstawiana jako ciotka Zacka Wellsa. Ten ostatni jest natomiast nowym uczniem szkoły średniej, do której uczęszczają również Tyler i Kinsey. Do Nowej Anglii przeniósł się ponoć z Teksasu. Ale stary Ridgeway, spotkawszy go szkolnym na korytarzu, nabiera pewnych podejrzeń. Chłopak wydaje mu się dziwnie znajomy. I rzeczywiście – po powrocie do domu znajduje jego zdjęcie w albumie… sprzed dwudziestu lat, na którym stoi on w gronie ówczesnych uczniów. Tyle że wtedy nazywał się zupełnie inaczej i miał mniej więcej tyle samo lat co teraz. Jakby tego było mało, do grona jego bliskich znajomych należał zamordowany nie tak dawno Rendell Locke. Ale czy to możliwe? Tym bardziej że wkrótce po zrobieniu tamtego zdjęcia chłopak zaginął. Mógłby więc wrócić, niezmieniony, po tak długim czasie? Jeśli tak, to jako kto – duch? Hill sugeruje wprost, że ma to jakiś związek z rodziną Locke’ów. Mnożą się więc kolejne pytania. Na część z nich scenarzysta udziela w „Łamigłówkach” odpowiedzi, inne pozostają – przynajmniej na razie – niewyjaśnione. W każdym razie Zack (pozostańmy przy tej wersji tożsamości bohatera) przystępuje do realizacji swego misternego planu, który w pierwszej kolejności zakłada zbliżenie się do osób mieszkających w Keyhouse. Czytelnicy ani przez moment nie mogą mieć – i w zasadzie nie mają – wątpliwości, że kryją się za tym jak najgorsze intencje. Groza powoli narasta, a świadomość, że złamani przez los Locke’owie zostają po raz kolejny wciągnięci w ponurą grę, na przebieg której nie mają najmniejszego wpływu, jedynie podkręca napięcie. Amerykański scenarzysta bardzo umiejętnie buduje nastrój grozy, wykorzystując do tego elementy zaczerpnięte z codziennego życia bohaterów. Świetnie też radzi sobie z zacieraniem granic pomiędzy tym, co ziemskie i realne, a tym, co fantastyczne i nadprzyrodzone. Służy mu do tego przede wszystkim postać najbardziej niewinna i nieświadoma tego, co dzieje się wokół niej, czyli najmłodszy z rodziny Locke’ów. To Bode staje się symbolicznym mostem, po którym Zack stara się dojść do wyznaczonego przez siebie celu. A jaki jest ten cel? Na tę wiedzę musimy jeszcze poczekać. „Locke & Key” zawdzięcza swój sukces nie tylko przemyślanej, wielowątkowej intrydze wymyślonej przez scenarzystę (będącego przy okazji również całkiem sprawnym powieściopisarzem), ale też wizji plastycznej zaproponowanej przez Rodrigueza. Chilijczyk zdecydował się bowiem pójść w stronę przeciwną do swego amerykańskiego współpracownika. Na makabrę Hilla odpowiedział zaskakująco bajkowymi – by nie rzec: dziecięcymi – rysunkami. I – wbrew pozorom – w tym tkwi ich siła. Nie epatując nadmiernie okropnościami, Rodriguez osiągnął zapewne efekt dużo lepszy, niż gdyby poszedł tropem wskazanym przez twórców horrorów gore i wylewał hektolitry krwi. Udowodnił tym samym, że pokazując mniej, można osiągnąć więcej. Tak samo, jak – w przypadku dzieł kinowych – Ridley Scott w pierwszym „Obcym” czy John Carpenter w „Coś”. Po lekturze „Łamigłówek” trudno nie poczuć satysfakcji. A jest ona tym większa, że czytelnikowi nieodparcie towarzyszy przekonanie, iż to, co najlepsze w „Locke & Key”, jest tak naprawdę jeszcze przed nim.
Tytuł: Locke & Key #2: Łamigłówki Tytuł oryginalny: Head Games Data wydania: 23 lutego 2015 ISBN: 978-83-64360-43-5 Format: 160s. 170×260mm Cena: 67,– Gatunek: groza / horror Ekstrakt: 70% |