powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (CLIV)
marzec 2016

Negatywy
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Tak, ona mnie nie widzi. – Skinął głową.
– Nie mam czasu na komedie – zagrzmiała Marecka. – Trzeba czegoś więcej niż paru wygłupów, by załapać się na niepoczytalność. Powiesz wreszcie, czyja to była broń?
– Pawła. – Aresztantka usłyszała głos śledczego.
W pierwszej chwili zdziwiły go własne słowa, nie powinien przecież ingerować w tutejsze śledztwo, ale zrobiło mu się żal tej biednej dziewczyny. Poza tym zdołał już znienawidzić jej narzeczonego; nie tylko za to, że zastrzelił kloszarda o nazwisku Cichoń.
– Pawła – Anka powtórzyła za detektywem. Głośno, żeby nagranie wyszło wyraźne. – To on strzelał do tamtych łebków na bocznicy i do menela, a potem dosypał mi prochów do wódy, żeby się mnie pozbyć. Przygruchał sobie jakąś dziwkę i mu zawadzałam. Był ze mną, tam, nad zalewem. Piliśmy razem, potem sobie poszedł. Zostawił mnie samą, żebym zdechła.
Na twarz Mareckiej wstąpił rumieniec.
– Masz na to świadków? – zadała pytanie zmienionym głosem, jednocześnie zbierając zdjęcia.
Przesłuchiwana niepewnie kiwnęła głową.
– Sąsiedzi na pewno widzieli, jak wyjeżdżaliście razem – podpowiedział Cichoń.
– Sąsiedzi na pewno widzieli, jak wyjeżdżaliśmy razem – powtórzyła Anka.
Śledcza wyraźnie sposępniała. Zrozumiała, że tamtego wieczora Paweł wcale nie poszedł pobiegać. Nie zjawił się u niej przypadkiem. Spocony, zdyszany, rozgryzając naprędce pastylkę o smaku wściekłej mięty, zamknął za sobą drzwi z dziwnym pośpiechem i zanim Monika zdążyła o cokolwiek spytać, przycisnął ją do ściany i zaczął całować. Przez resztę nocy nie rozmawiali za wiele; pochłonęły ich inne zajęcia. Uznała, że wziął coś na wspomaganie, ale teraz zobaczyła sprawę w innym świetle. Po prostu chciał zapomnieć. Być może Marecka nie zastanawiałaby się nawet nad wersją Anki, gdyby nie to, że od Pawła rzeczywiście czuć było wtedy alkohol…
Nie podnosząc się z krzesła, kazała mundurowemu wyprowadzić zatrzymaną. Najwyraźniej nie zamierzała opuszczać pokoju przesłuchań; w zamyśleniu bębniła palcami w stół. Cichoń westchnął ze współczuciem, miał nawet ochotę uspokajająco pogładzić ją po włosach, ale powstrzymał się w ostatniej chwili, jakby bał się, że ten gest go zdradzi.
Podążył za Anką, towarzyszył jej przez cały długi korytarz. Szła ze spuszczoną głową, zerkając na śledczego z ukosa. Gdy prowadzący ją policjant zatrzymał się, by podpisać jakiś papier, spytała cicho:
– Jest pan duchem, prawda?
– Nie – odparł. – Duchy nie istnieją.
Gdy do dziewczyny i mundurowego dołączył drugi funkcjonariusz, Cichoń ruszył z nimi na parking. Przez dłuższą chwilę pokonywali gwarny korytarz w milczeniu; Anka zastanawiała się nad czymś głęboko.
– Ale tylko ja pana widzę – szepnęła, siadając na tylnej kanapie radiowozu.
Detektyw usiadł z przodu, ale nie zauważyła, by otwierał drzwi. Nagle zrobiło się jej zimno.
– Chyba naprawdę oszalałam. – Mimowolnie zadzwoniła zębami.
– Bez dwóch zdań – warknął siedzący obok niej policjant.
Nie zwróciła na niego uwagi.
– Nie. – Cichoń pokręcił głową. – To też nie to.
Dziewczyna wlepiła w niego spojrzenie pełne konsternacji.
– A co? – szepnęła.
Mundurowy tym razem powstrzymał się od komentarza, zmarszczył tylko brwi i chrząknął głośno.
– Nie mogę ci powiedzieć. – Detektyw, by ukryć zakłopotanie, odwrócił się do niej plecami i zaczął uważnie przyglądać się poprzedzającym radiowóz samochodom. – Przykro mi, dziecko. Nie mogę.
Pokręciła głową z dezaprobatą. Radiowóz zajechał właśnie pod areszt; na widok odrapanych, wzmocnionych metalem wrót Ance nagle zaschło w ustach. Milczała, dopiero gdy na dziedzińcu policjanci wyciągnęli ją z samochodu i poprowadzili do ponurego budynku, rozpłakała się histerycznie. Bez powodzenia próbowała wyrwać ramię z uścisku funkcjonariusza, ale mężczyzna zacisnął palce jeszcze mocniej. Zdołała jedynie odwrócić głowę; Cichoń, oparty o samochód, przyglądał się jej z żalem.
– Niech mi pan pomoże – zawyła. – Niech mnie pan nie zostawia! Proszę!
– Jebana szajbuska – warknął drugi z policjantów i pomógł koledze przepchnąć Ankę przez próg aresztu.
Cichoń odprowadził ją wzrokiem, po czym odwrócił się i powoli ruszył ku bramie, obojętnie mijając paru kręcących się po placu mundurowych. Gdy znalazł się na zewnątrz, wybrał spokojne miejsce tuż pod murem i nieśpiesznie wyjął z kieszeni mały, ciemny pojemnik, nieco mniejszy niż pudełko zapałek. Otworzył go i wydobył ze środka przedmiot przypominający słuchawkę bluetooth, uruchomił go i włożył do ucha. Odczekał chwilę, aż komunikator nawiąże połączenie, po czym powiedział:
– Instytut, Instytut, tu Cichoń. Jestem gotowy do powrotu, odbiór.
– Tu Instytut, potwierdzam – usłyszał po chwili słaby, zniekształcany zakłóceniami głos. – Przechwyt za dziesięć, dziewięć, osiem…
Zanim głos zdążył doliczyć do zera, śledczy zamknął oczy. Jak zawsze.
• • •
Uniósł powieki, gdy hałas godzin szczytu uderzył go w uszy tak, jakby dopiero co wyjął z nich stopery. Ulica wyglądała tak samo jak przed przechwytem, ale natychmiast poznał, że jest u siebie. Dźwięków nie przytłaczał już nieustanny szum; nietłumione drażniły bębenki bez przeszkód. To nie była jedyna różnica między tą a tamtą stroną. Dwa światy odróżniał od siebie także fakt, że detektyw nie mógł już dłużej pozostawać niewidoczny. Cichoń czasem żałował, że nie może zabrać ze sobą tej wygodnej niewidzialności; ileż spraw rozwiązałby prościej i szybciej…
Westchnął frasobliwie, wtłaczając do płuc śmierdzące spalinami powietrze. Pomyślał z tęsknotą, że po tamtej stronie miasto nie cuchnęło tak obrzydliwie, zdając sobie jednocześnie sprawę, że zapewne wrażeniom węchowym nie pozwalał docierać do mózgu ten sam mechanizm, który czynił uszy mniej wrażliwymi na dźwięki; dobrze, że chociaż wzrok pozostał nieczuły na zakłócenia.
Niespodziewany ryk klaksonu wyrwał go z zamyślenia; śledczy zatrzymał taksówkę i pojechał na komendę. Liczył na to, że sprawa, która sprawiała mu tyle kłopotów, teraz ruszy z miejsca. Będzie musiał tylko ustalić, do kogo należy – po tej stronie – broń o numerach seryjnych, które znalazł na pistolecie użytym przez Ankę. Tę informację można było zdobyć od ręki, wystarczyło sprawdzić rejestry, ale ledwo Cichoń postawił stopę za progiem, Górecki poinformował go o nowym, pilnym wezwaniu; rozwiązanie zagadki feralnego walthera musiało poczekać.
Zanim jeszcze na dobre zagłębili się w ponurej, zasnutej dymami dzielnicy przemysłowej, Cichoń wiedział, że zobaczy zwłoki pozostawione przez tego samego mordercę. Okolica pasowała jak ulał do miejsc, które upodobał sobie zwyrodnialec, nazywany „Strzelcem z torowisk”. Tym razem, zamiast przy kolejowej bocznicy, Górecki zatrzymał samochód tuż przed bramą starej fabryki. Śledczy wysiedli i bez słowa podążyli śladem torów kolejki przemysłowej. Góreckiego korciło co prawda, by znów spytać, jak poszło Cichoniowi „po drugiej stronie”, ale milczał, już raz zbyty jakąś wymijającą odpowiedzią. Wiedział, że i na to przyjdzie czas, więc postanowił partnera nie rozpraszać, zwłaszcza że dotarli właśnie na miejsce.
Martwa kobieta, wpatrując się w niebo szeroko otwartymi oczami, leżała w poprzek torów tak, jakby czekała na pociąg i tylko wlot kuli na czole nie pasował do obrazu samobójczyni. Cichoń długo przyglądał się poszarpanym przez zęby drapieżników policzkom i dłoniom denatki, po czym, jakby niechętnie, podniósł wzrok i rozejrzał się wokoło.
– Tej bramy nie zamykają na noc? – spytał.
– Nie otwierają jej wcale. Po tych torach dawno nie jechał żaden pociąg. – Górecki z wyraźną ulgą przestał przyglądać się zwłokom. – Musiała trafić tu inną drogą. Prawdopodobnie zginęła wczoraj rano, a te rany to sprawka bezpańskich psów. – Daremnie oczekiwał, by Cichoń zadał następne pytanie, aż w końcu, znużony przedłużającym się milczeniem kolegi, spytał: – Znasz ją?
– Nie. – Cichoń pokręcił głową. – Nigdy jej nie spotkałem. Ani tutaj, ani tam. Jest nowa.
Westchnął, bo odnalezienie kolejnej ofiary oznaczało niechybną „delegację” na drugą stronę. W zasadzie było mu to na rękę, ale poczuł w tej chwili, jak bardzo jest zmęczony.
– Wiesława Białas, lat pięćdziesiąt dwa, kilkukrotnie notowana za zakłócanie spokoju – wyjaśnił beznamiętnie Górecki. – Piąta ofiara.
– Piąta?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

19
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.