powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (CLIV)
marzec 2016

Czerwona poświata
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– W końcu urządzimy sprawiedliwy świat bez granic, świat skonfederowanych narodów, świat bez wyzysku. Straciłem na wojnie dwóch braci – ciągnął twardym tonem. – Siostrę… Powiesili ją. Myślisz, że teraz zrezygnuję? Nie doczekasz takiej chwili.
Wagner poczuł zmęczenie. Lermontow niczego nie przemyślał, ciągle zachłystując się dawno wyblakłymi ideami. Nie miały już znaczenia, zmieniły się w zbiór frazesów. Pożerała je, tak jak wszystko pozostałe, czerwona poświata.
– Ja straciłem żonę – rzucił sucho. – Nie doczekaliśmy się dziecka. Uważam, że mieliśmy szczęście. Przyszłoby na świat po to, aby szybko zmienić się w żywego trupa… A tak długo wybieraliśmy mu przyszłe imię… Poczęcie odkładaliśmy na czas po wojnie. Po zwycięstwie…
Zamilkł na chwilę. Pamięć przywiodła twarz Joan, z przejęciem zastanawiającą się nad walorami wstępnie wyselekcjonowanych imion.
– Piszę fałszywe listy do swoich żołnierzy, bo już od dawna nic nie działa – kontynuował wolno. – Nadawcy pewnie już pożegnali się z życiem. Chłopie, zrozum, że dzięki naszej głupocie wszystko straciło znaczenie. Możemy osiągnąć to, czego chcieliście – połączyć się. Skonfederować, jeśli wolisz takie określenie. Może wtedy przetrwamy…
– Co planujesz? – w głosie Lermontowa zabrzmiało zainteresowanie. Pogładził się po brodzie.
– Wykopiemy jakieś tunele, zmajstrujemy kombinezony, osłony… – Wagner wzruszył ramionami. – Nie znam się na tym. Pomyślimy… Magazyny są nadal pełne, bo nikt oprócz nas już z nich nie korzysta.
Lermontow zacisnął wargi. Rozejrzał się dookoła.
Od dłuższego czasu utrzymywała się piękna pogoda. Wąwóz wyglądał wspaniale. Rzeka skrzyła się refleksami światła, przypominając wstęgę fałdzistego materiału, gęsto ozdobioną efemerycznymi błyskotkami, zapalającymi się i gasnącymi w dziwnym tańcu.
Cień musnął oczy Wagnera. Porucznik podniósł głowę.
Wysoko na niebie dwa wielkie ptaki krążyły nad ludźmi stojącymi pośrodku brodu. Zataczały koła, prawie nie poruszając skrzydłami. Wyglądały jak nagle obudzeni strażnicy bezludnej krainy, przywołani do życia widokiem ludzkich sylwetek. Harry wiedział, że patrzy na myszołowy, szukające pożywienia. O’Hara kiedyś je rozpoznał. Farmer z Idaho jednym rzutem oka stwierdzał, czy nad pagórzastym pustkowiem krąży jastrząb, krogulec czy też szybki jak strzała sokół.
Głos dowódcy wrogów wyrwał Wagnera z zamyślenia.
– Moja żona też pisała listy, jednak zaprzestała… Widzę, że u was jest tak samo. – W głosie Lermontowa ciągle brzmiała nuta zastanowienia. – Chce mi się rzygać, gdy zamykam właz schronu i siadam za stołem, jednak cóż począć… Chłopaki na nie czekają. Na wieści od rodziny, dziewczyn i matek. Z Londynu, Sussex i Yorkshire…
Harry niespodziewanie dla siebie samego nagle zachichotał.
– Joshua, pewnie też udajesz – rzucił – że przyszły nowe dostawy, gdy wracasz z magazynu? Ciekawe, kiedy ktoś się domyśli, że nie ma już transportów aprowizacyjnych.
Powstrzymał śmiech i ciągnął normalnym tonem:
– Żyjemy, bo wszyscy o nas zapomnieli. Nie wiemy tylko, jak długo jeszcze.
Na twarzy dowódcy białogwardzistów odbiło się wahanie. Znowu zdjął piękny kaszkiet i palcami przygładził gęstą czuprynę. Z uwagą przyglądał się skórzanej czapce, obracając ją w palcach.
– Dostałem ją od Jane… Przysłała na moje urodziny. – Lermontow nagle odkaszlnął, może chcąc ukryć załamanie głosu. – Napisała, że będę w niej dobrze wyglądał w dniu zwycięstwa – kontynuował z lekkim uśmiechem. – Gdy wrócę, znajomi oniemieją z zachwytu. Jeden z ostatnich listów… Na pewno czapka sporo kosztowała.
Z czułością przetarł irchową chusteczką metalową gwiazdkę, a potem pocałował emblemat.
– To też dar od żony – dodał tonem wyjaśnienia, widząc zdziwione spojrzenie Wagnera. – Wystarczało tylko ją przypiąć… Jane myślała o wszystkim. Założyłem dziś ten kaszkiet pierwszy raz.
Mówił tak, jakby zwierzał się dawno niewidzianemu przyjacielowi z osobistego sekretu.
– Trzymałem ją na powrót – kontynuował, obracając kaszkiet w palcach. – A teraz po prostu chciałem dobrze wyglądać… Głupie, co?
Harry pokręcił głową.
– Prezentujesz się wspaniale – stwierdził poważnie. – Przyznam, że trochę mnie zżera zazdrość. Naprawdę ładna.
Z żalem pomyślał o swoim sfatygowanym nakryciu głowy, często służącym za podręczną poduszkę, zrudziałym od śniegów i deszczy. Wiedział, że powinien je wyrzucić, jednak w żadnym magazynie nie znalazł pakietu odzieżowego.
– Może i masz rację… – Lermontow jeszcze raz skierował spojrzenie na trzymaną w ręku piękną czapkę. Drugą dłonią nagle przetarł powieki. – Może nie zauważyłem, że wszystko się już skończyło.
Zamilkł na chwilę.
– Jane od dawna nie napisała żadnego listu – kontynuował wolno. – Nie wysłała infowieści, hologramu… Może jednak coś przeoczyłem… Może ciągle łudzę się, że znowu się zobaczymy…
Nagle nasadził kaszkiet na głowę.
– Kończmy – kontynuował zdecydowanym tonem. – Kawa wam całkiem wystygnie. I tak trzeba będzie ją podgrzać. Pogadam z chłopakami, ty zrób to samo. Jutro w południe wystrzelimy racę. Zielona oznacza pokój, czerwona, że walczymy aż do końca. Bywaj, Harry.
Lermontow poprawił ułożenia pasów sakw na ramionach i obciągnął szynel. Ptaki nadal krążyły wysoko na ich głowami, jakby podniebni drapieżcy napawali się majestatycznym pięknem swojego lotu.
– Do jutra. – Wagner pokiwał głową. – Też powiem swoim żołnierzom, co i jak. Może od razu nie do końca, żeby ich zbytnio nie załamywać. Joshua, nie pomyl się przy wyborze barwy flary.
Niespodziewanie dla samego siebie porucznik wyciągnął rękę. Lermontow patrzył przez chwilę ze zdziwieniem na dłoń Wagnera, a potem ją uścisnął.
• • •
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Harry tak mocno zwarł palce na rączkach lornety nożycowej, że dłoń przeszył niespodziewany ból. Skórę rozorała niewielka, ale ostra zadra w metalu, ślad po odłamku. O’Hara miał spiłować nierówność, jednak w natłoku różnych prac zapomniał o tym. Wagner owinął uchwyt szmatką i mocno zawiązał w supeł, też zapominając o wygładzeniu rękojeści. Nie zauważył, że kawałek starego koca w końcu się zsunął, rozluźniony wielokrotnym przekręcaniem głowicy.
Czekali. Cierpliwie czekali na smugę rakiety, wystrzelonej z drugiego brzegu. Na wybłysk barwy flary, wolno opadającej na spadochronie.
Wagner powiedział żołnierzom prawie wszystko. Przemilczał tylko jedno – to, że fałszował listy. Nie mógł tego uczynić, bo nie chciał odbierać garstce podkomendnych nadziei, że może jeszcze ktoś na nich czeka.
Porucznik w głębi ducha przyrzekł sobie jedno – nie napisze już żadnego listu. Po prostu przestaną napływać. Przestaną cieszyć. Harry dobrze wiedział, że wszyscy szybko zrozumieją, że już nie nadejdą. Pojmą, że nigdy ich już nie otrzymają.
Frist poprawił kaszkiet na głowie.
– Skórkowańce wystrzelą czerwoną racę, sygnał odmowy – stwierdził pewnym siebie tonem. – Tych skurwieli tylko na to stać. I dobrze… Gnoje, ile złego nawyprawiali. Ilu ludzi wytłukli w myśl swoich głupich idei… Wtedy pomyślimy, jak się do nich dobrać.
Głos sierżanta nabrał mocy.
– Sprawiedliwość musi zwyciężyć! – Frist prawie już krzyczał. Oczy nieomal wychodziły mu z orbit. – Przedrzemy się na drugi brzeg i damy jebańcom popalić, aż im dymek naszych papierosów rozerwie płuca.
Z zadowoleniem zarechotał, złym, pełnym jadowitego szyderstwa śmiechem.
Simmons z ukosa uważnie przyjrzał się Fristowi. Chrząknął.
Niecałe dwa tuziny żołnierzy zajmowało jednak tylko jedno – obserwowanie przeciwległego brzegu. Czekali na sygnał.
Szczupła postać w przydługim szynelu, z szyją owiniętą szalikiem wynurzyła się z okopu konfederatów. Młodzieniaszek, ten sam, który wychodził do wymiany, trzymał w dłoni rakietnicę. Wagner dobrze widział w okularze lornety chudą twarz, oszpeconą kilkoma krostami i brzydką szramą na policzku.
Simmons odruchowo chwycił za karabin.
– Zastrzel gada! – syknął Frist, szturchając snajpera. – Na co czekasz?!
– Spokojnie, jeszcze obowiązuje rozejm… – Wagner odwrócił twarz w stronę Simmonsa. – Jeżeli nawet wystrzeli czerwoną rakietę, daj mu wrócić. To rozkaz!
Postać na wrogim brzegu zgięła i uniosła rękę. Druga dłoń podparła łokieć.
Smuga prochowego dymu poszybowała do góry, aby na wierzchołku toru lotu rozkwitnąć zieloną barwą.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

14
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.