powrót; do indeksunastwpna strona

nr 4 (CLVI)
maj 2016

S.E.N.
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
– Ależ skąd­że – zle­pie­niec po­trzą­snął głową. – Pro­sił­bym tylko, by po­da­ła mi pani numer te­le­fo­nu albo adres córki. Z nią rów­nież chciał­bym po­roz­ma­wiać.
– Nie mam z nią żad­ne­go kon­tak­tu – od­par­ła sztyw­no Urwiela.
Gor znowu po­ka­zał zęby.
– Na pewno?
– Cóż… – Alva­da ucie­kła wzro­kiem. – Co mie­siąc do­sta­ję ko­per­tę z pie­niędz­mi. Bez ad­re­su zwrot­ne­go. Sądzę, że od niej, bo od kogo in­ne­go?
– Ro­zu­miem. – Gor­nor zmarsz­czył brwi. – Ale skoro córka wy­sy­ła pani pie­nią­dze, to dla­cze­go…? – Po­zwo­lił nie­do­koń­czo­ne­mu py­ta­niu za­wi­snąć w po­wie­trzu, wska­zał ra­miącz­ko od su­kien­ki. Pierw­szy raz zo­ba­czył, jak Urwiela od­wza­jem­nia jego uśmiech.
– Pró­bu­ję znowu zajść w ciążę – przy­zna­ła. – W końcu dziec­ko to naj­więk­sze szczę­ście, jakie może spo­tkać ko­bie­tę.
• • •
Po sa­mo­bój­stwie Ru­fu­sa Ke­irian­na czę­sto wcho­dzi­ła na dach szko­ły i spo­glą­da­jąc na Sza­rzy­znę, roz­ma­wia­ła ze Snem. Razem za­sta­na­wia­li się nad wszyst­kim. Nad sen­sem życia lub bra­kiem owego. Nad do­brem i złem. Z cza­sem Keiri do­szła do wnio­sku, że taki po­dział nie ist­nie­je. Świat nie był czar­no-bia­ły, a tonął w sza­ro­ści, jak mia­sto, na które pa­trzy­ła.
Osta­tecz­nie prze­cież Rufus prze­pro­sił ją przed śmier­cią. Po­wie­dział, że czuł do niej coś, czego nie ro­zu­miał. I że bał się wła­snych pra­gnień.
Po­dob­nie męż­czy­zna, który za­pła­cił za nią matce. Przed koń­cem wy­ja­wił Keiri wszyst­kie swoje grze­chy. Wszyst­kie imio­na. A potem pła­kał rzew­ny­mi łzami, pod­ci­na­jąc sobie żyły w tym samym łóżku, w któ­rym ją zgwał­cił.
Obaj ża­ło­wa­li. Obaj mieli w sobie odro­bi­nę dobra. Jed­nak do­pie­ro prze­czu­cie ry­chłej śmier­ci wy­cią­gnę­ło je na wierzch.
Ostat­ni raz Ke­irian­na we­szła na dach nie­dłu­go po śmier­ci męż­czy­zny. Póź­niej zwięk­szo­no za­bez­pie­cze­nia szko­ły i nawet tutaj nie zdo­łała­by się ukryć przed wzro­kiem kamer.
Ale ten jeden ostat­ni raz wy­star­czył. To wtedy po­sta­no­wi­ła zna­leźć dobro w tym świe­cie.
I wy­cią­gnąć je na wierzch.
• • •
Za­zwy­czaj urząd Lorda Pro­tek­to­ra pia­sto­wał wy­słan­nik mo­car­ski. Tym­cza­sem w Wy­ro­bi­sku rzą­dził duar.
Cał­kiem już siwy, z mocno po­marsz­czo­ną twa­rzą i głę­bo­ko osa­dzo­ny­mi ocza­mi, spo­glą­dał na Gor­no­ra nie mniej po­dejrz­li­wie niż Urwiela Gwa­nath. O ile jed­nak ko­bie­ta nie­mal do­rów­ny­wa­ła mu wzro­stem, niski nawet jak na duara Olaf Val­dar nie się­gał pier­si zle­pień­co­wi.
– Nie szczerz się tak, mości in­da­ga­to­rze – wy­ce­dził Lord Pro­tek­tor, wspi­na­jąc się po do­su­wa­nych do fo­te­la stop­niach. – Sie­dzi­sko było tutaj, zanim ob­ją­łem urząd. A nie będę do­bre­go mebla wy­rzu­cać tylko dla­te­go, że ciut­kę jest dla mnie za wy­so­ki.
Gor zajął miej­sce po dru­giej stro­nie sze­ro­kie­go pul­pi­tu.
– Pro­szę mi wy­ba­czyć, Lor­dzie Pro­tek­to­rze. Uśmie­cham się, bo lubię. I mam na­dzie­ję, że wzbu­dzam tym sym­pa­tię, nawet jeśli roz­mów­ca wie, z kim ma do czy­nie­nia.
– Ha! Dobre sobie – par­sk­nął w od­po­wie­dzi duar. – Bez urazy, mości in­da­ga­to­rze, ale ciar­ki mnie prze­cho­dzą na widok wa­szej wy­pra­nej z uczuć gęby. A uśmiech tylko po­gar­sza spra­wę.
Gor­nor kiw­nął głową ze zro­zu­mie­niem.
– To wina przy­sta­wek, które nam wsz­cze­pia­ją. Pro­szę wie­rzyć, Lor­dzie, nadal prze­ży­wam emo­cje, tylko ina­czej niż kie­dyś. W bar­dziej kon­tro­lo­wa­ny spo­sób.
– To wy­śmie­ni­cie… – Val­dar od­chrząk­nął i szyb­ko zmie­nił temat. – Ale jak sądzę, nie po to wasz­mość do mnie przy­szedł, by cie­ka­wost­ki in­da­ga­tor­skiej fi­zjo­no­mii oma­wiać. Zatem czemu za­wdzię­czam ów za­szczyt?
Gor po­krót­ce wy­ja­śnił, co spro­wa­dza go do Lorda Pro­tek­to­ra.
– Ten wy­pa­dek sprzed dzie­się­ciu lat? – spy­tał drwią­co duar. – Raczy waść żar­to­wać! To za­mknię­ty temat. I pro­szę się znowu tak…
– …nie szcze­rzyć? – wtrą­cił in­da­ga­tor. – Pro­szę wy­ba­czyć, Lor­dzie, ale to już od­ruch. Za­wsze się uśmie­cham, gdy mój roz­mów­ca po­sta­na­wia spró­bo­wać swo­ich sił w ak­tor­stwie.
Val­dar po­czer­wie­niał na twa­rzy.
– Jak waść śmie?!
– Uni­że­nie prze­pra­szam. – Gor skło­nił głowę. W końcu „uni­że­nie” nie ozna­cza­ło „szcze­rze”. – Jako in­da­ga­tor nie je­stem zdol­ny do kłam­stwa, stąd cza­sa­mi bywam zbyt bez­po­śred­ni. Co z kolei może zo­stać ode­bra­ne jako objaw aro­gan­cji… Wra­ca­jąc jed­nak do tego wy­bu­chu?
Lord Pro­tek­tor łyp­nął na zle­pień­ca spod krza­cza­stych brwi i po­pra­wił się w fo­te­lu.
– Wy­buch jak wy­buch – burk­nął. – Pier­du­tło, tunel za­wa­li­ło. Wielu do­brych gór­ni­ków zgi­nę­ło tam­te­go dnia.
– Ale w jaki spo­sób do­szło do wy­bu­chu? Czy­ta­łem ra­port z tam­te­go wy­da­rze­nia i jest pełen nie­ści­sło­ści.
Duar wzru­szył ra­mio­na­mi.
– Wy­ciek gazu. To za­wsze jest…
– Mimo czuj­ni­ków? Mimo wszyst­kich za­bez­pie­czeń?
– Mimo, mimo – wark­nął Olaf. – Pro­szę sobie ze mnie nie drwić.
– Ależ nie śmiał­bym.
W ga­bi­ne­cie za­pa­dła cięż­ka cisza. In­da­ga­tor wsparł po­li­czek na dłoni, w ką­ci­kach jego ust za­cza­ił się uśmiech. Val­dar na­to­miast cał­kiem już za­to­nął w ob­ję­ciach za du­że­go dla niego sie­dzi­ska, ze sple­cio­ny­mi rę­ko­ma i po­nu­rą miną wy­krzy­wia­ją­cą po­marsz­czo­ne ob­li­cze.
– Pod­czas wy­pad­ku nie pia­sto­wa­łem jesz­cze sta­no­wi­ska – za­czął ostroż­nie. – Więc nie znam szcze­gó­łów. Jak za­pew­ne mości in­da­ga­tor wie, mój po­przed­nik znik­nął w dosyć ta­jem­ni­czych oko­licz­no­ściach. I wo­la­ł­bym nie po­dzie­lić jego losu. Dla­te­go nie wty­ka­łem nosa, gdzie nie trze­ba. Je­dy­nie to i owo obiło mi się o uszy, ale…
– Chęt­nie po­słu­cham.
– Nie ma czego… To w więk­szo­ści bred­nie. – Lord Pro­tek­tor wziął głę­bo­ki wdech, potem po­wo­li wy­pu­ścił po­wie­trze. – Krąży plot­ka, że mój po­przed­nik był alva­dem. Jakoś pod­szył się pod czło­wie­ka, może prze­szedł ope­ra­cję. Nie wiem, wer­sje są różne. Pewne jed­nak jest to, że zor­ga­ni­zo­wał pod­ziem­ny ruch oporu. I to do­słow­nie pod­ziem­ny, bo w Wy­ro­bi­sku. Ponoć re­be­lian­ci pra­co­wa­li nad bro­nią se­mi­bio­lo­gicz­ną od­dzia­łu­ją­cą wy­łącz­nie na ludzi. Alva­dy i du­aro­wie mieli być od­por­ni. – Val­dar prze­tarł po­wie­ki, wes­tchnął. – Czy muszę nad­mie­nić, że nie bra­łem w tym udzia­łu?
Gor zro­bił naj­przy­jaź­niej­szą minę, jaką po­tra­fił.
– Skąd­że. Pro­szę mówić dalej.
– Ech, za stary na to wszyst­ko je­stem… – mruk­nął urzęd­nik, acz­kol­wiek po­słusz­nie kon­ty­nu­ował: – Z tą bro­nią wy­szło im po­ło­wicz­nie. Alva­dy były od­por­ne, ale du­aro­wie już nie. Nie­ste­ty, po­przed­ni Lord Pro­tek­tor osza­lał. Wolał za­brać wroga do grobu razem ze swo­imi sprzy­mie­rzeń­ca­mi niż nie za­bie­rać wcale. We­dług plot­ki to on spo­wo­do­wał wy­buch. A wy­bu­chło tajne la­bo­ra­to­rium, nie żadna ko­pal­nia… Widzi, mości in­da­ga­tor, jak to nie­do­rzecz­nie brzmi? Tajna broń, tajne la­bo­ra­to­rium, za­ma­sko­wa­ny alvad. Bred­nie!
– Może tak, może nie – od­parł spo­koj­nie Gor­nor. – Czy plot­ki – pod­kre­ślił zna­czą­co – mó­wi­ły coś jesz­cze o tej broni?
– Mó­wi­ły, mó­wi­ły, ale kom­plet­ne bzdu­ry – żach­nął się Val­dar. – Osoby, które mogły wie­dzieć co­kol­wiek sen­sow­ne­go na ten temat, za­bi­ły się. I nie dzi­wo­ta. Śmierć z wła­snej ręki jest lep­sza niż z mo­car­skiej.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

9
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.