powrót; do indeksunastwpna strona

nr 4 (CLVI)
maj 2016

S.E.N.
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Gor­nor opu­ścił plat­for­mę dźwi­gu razem z nie­wiel­ką gro­ma­dą du­arów. Zde­cy­do­wa­nie prze­wyż­szał wszyst­kich tutaj wzro­stem, co w dal­szej czę­ści po­dró­ży oka­za­ło się dosyć uciąż­li­we. Otóż, po usta­wie­niu się w ko­lej­ce do suw­ni­ków, in­da­ga­tor stwier­dził, że z bli­ska po­jaz­dy wy­da­ją się rów­nie nie­du­że jak z od­da­li. Wsia­da­jąc do środ­ka, mu­siał mocno po­chy­lić plecy i już zo­stać w tej nie­wy­god­nej po­zy­cji. Ale naj­gor­sze miało do­pie­ro na­stą­pić.
Suw­nik po­trze­bo­wał do­słow­nie kilku se­kund, by się rozpędzić. W tym cza­sie żo­łą­dek za­mknię­te­go we­wnątrz zle­pień­ca wy­wró­cił się na lewą stro­nę. Gor­nor całą drogę wal­czył z szar­pią­cy­mi mdło­ścia­mi, w pew­nym mo­men­cie aż po­ciem­nia­ło mu w oczach.
A gdy wresz­cie strasz­li­wy we­hi­kuł za­trzy­mał się w miej­scu, wnętrz­no­ści męż­czy­zny wy­ko­na­ły ostat­nie salto i za nic nie chcia­ły wró­cić do pra­wo­wi­tej po­zy­cji. Na do­miar złego cały świat upar­cie wi­ro­wał i po wyj­ściu z po­jaz­du Gor od razu wpadł na kogoś.
– Pierw­sza po­dróż suw­ni­kiem, aj? – Duar za­śmiał się gar­dło­wo, wy­mi­ja­jąc wciąż zdez­o­rien­to­wa­ne­go męż­czy­znę. – Po kilku ra­zach przy­wyk­niesz, chłop­cze.
– Wąt­pię – od­parł słabo Gor­nor i chwiej­nym kro­kiem ru­szył w stro­nę ula.
Wy­so­ka na kil­ka­dzie­siąt me­trów ścia­na z litej skały chwia­ła się, jakby zaraz miała runąć mu na głowę, roz­miesz­czo­ne w rów­nych od­stę­pach śluzy drża­ły ni­czym w fe­brze, a wi­docz­ne z ze­wnątrz windy po­ru­sza­ły się za­rów­no w pio­nie, jak i w po­zio­mie. Gor pod­szedł do umiesz­czo­ne­go na ni­skim słu­pie do­mo­fo­nu, z po­wąt­pie­wa­niem przyj­rzał się tań­czą­cym cy­fer­kom. Dał sobie pięć minut, zanim wy­brał numer miesz­ka­nia.
– Halo? – W gło­śni­ku roz­brzmiał ko­bie­cy głos.
– Witam. Czy za­sta­łem panią Urwielę Gwa­nath?
– A kto pyta? I czego chce?
– Na­zy­wam się Gor­nor Vehtë. Chciał­bym po­roz­ma­wiać.
Ko­bie­ta mil­cza­ła, więc zle­pie­niec po­wtó­rzył proś­bę.
– Mój czas kosz­tu­je – gło­śnik za­szu­miał znowu. – Wiesz o tym?
– Tak – od­parł Gor. Wszak wła­śnie mu to po­wie­dzia­ła.
Po chwi­li wszedł już na plat­for­mę, wy­brał ten sam numer co na do­mo­fo­nie i za­krył usta, gdy po­czuł szarp­nię­cie. Dźwig fak­tycz­nie po­ru­szał się za­rów­no w pio­nie, jak i w po­zio­mie. Pod­czas krót­kiej prze­jażdż­ki Gor­nor wziął głę­bo­ki wdech, po­wo­li wy­pu­ścił po­wie­trze i wcią­gnął na usta przy­ja­zny uśmiech.
Winda za­trzy­ma­ła się na­prze­ciw okrą­głych drzwi, z dru­giej stro­ny do­bie­ga­ło ciche chro­bo­ta­nie. Wresz­cie właz sta­nął otwo­rem, w wej­ściu po­chy­li­ła się odzia­na w kusą su­kien­kę alva­da. Przez cien­ką jak pa­pier skórę prze­świ­ty­wa­ły na­czy­nia krwio­no­śne; zie­lo­na pa­ję­czy­na zna­czy­ła czoło, po­licz­ki oraz szyję, się­ga­ła ra­mion i opla­ta­ła wierzch ma­łych pier­si.
Ko­bie­ta kie­dyś mogła być pięk­na, ale wy­chu­dzo­na, blada, a do tego ostro uma­lo­wa­na wy­glą­da­ła dla Gora od­strę­cza­ją­co.
– Dwie­ście – rzu­ci­ła twar­do. – Z góry.
Męż­czy­zna wy­cią­gnął port­fel, podał bank­no­ty Urwieli. Do­pie­ro wtedy wpu­ści­ła go do środ­ka.
Miesz­ka­nie oka­za­ło się cia­sne i za­nie­dba­ne. Zle­pie­niec mógł wpraw­dzie wy­pro­sto­wać się na pełną wy­so­kość, ale szo­ro­wał wło­sa­mi o sufit, a także o żyły ja­rze­nio­we, które po­kry­wa­ła tłu­mią­ca blask war­stew­ka kurzu. Na do­miar złego pod opa­ra­mi wszech­obec­nych per­fum wy­czu­wał jakąś nie­przy­jem­ną woń.
Alva­da zła­pa­ła za ra­miącz­ko su­kien­ki, ale zanim za­czę­ła się roz­bie­rać, Gor po­wstrzy­mał ją szyb­kim ge­stem.
– Na­praw­dę chcę tylko po­roz­ma­wiać.
Ze zdzi­wie­niem do­strzegł wyraz za­wo­du na jej twa­rzy.
– O czym? – spy­ta­ła nie­uf­nie.
Od­no­sił wra­że­nie, że jeśli przy­zna otwar­cie, kim jest i po co tutaj przy­szedł, ko­bie­ta wy­rzu­ci go z miesz­ka­nia. Dla­te­go od­parł uprzej­mie:
– Zaraz wszyst­ko pani wy­tłu­ma­czę, tylko naj­pierw chciał­bym usiąść.
Urwiela za­pro­wa­dzi­ła go do małej kuch­ni, jed­nak po­dejrz­li­wość ani na mo­ment nie opusz­cza­ła jej ja­snych oczu. Gor po­dzię­ko­wał i zajął wska­za­ne przez alva­dę krze­sło. Po­cze­kał, aż ko­bie­ta rów­nież usią­dzie.
– Czy ko­ja­rzy pani tego chłop­ca? – Wy­cią­gnął ta­blet, wy­świe­tlił wcze­śniej przy­go­to­wa­ne zdję­cie. W tym cza­sie Urwiela za­ło­ży­ła nogę na nogę, skrzy­żo­wa­ła ręce.
– Nie – za­prze­czy­ła bez pa­trze­nia na fo­to­gra­fię.
Gor uśmiech­nął się jesz­cze sze­rzej.
– Na pewno? Chło­piec po­peł­nił sa­mo­bój­stwo, to była dosyć gło­śna spra­wa. Poza tym uczęsz­czał z pani córką do jed­nej klasy…
Nagle źre­ni­ce alva­dy za­pło­nę­ły.
– Ach, to ten gnój, który za­drę­czał moją Keiri. Moja dziew­czyn­ka nic nie mó­wi­ła, ale py­ta­łam inne matki, wie­dzia­łam… I cie­szy­łam się, gdy gów­niarz sko­czył.
Gor zadał jesz­cze kilka pytań na temat chłop­ca. Po usły­sze­niu, co tam­ten zro­bił dziec­ku Urwieli, do­pu­ścił nutę wąt­pli­wo­ści do swo­je­go głosu:
– I pani córka na­praw­dę nic nie po­wie­dzia­ła?
– Keiri za­wsze była skry­ta. – Alva­da opar­ła łok­cie na stole, utkwi­ła rap­tem szkli­ste spoj­rze­nie w brud­nym bla­cie. – Ro­bi­łam wszyst­ko, by być dla niej dobrą matką, ale ona od­rzu­ca­ła moją pomoc. A potem ode­szła, za­rzu­ca­jąc mi te wszyst­kie okrop­ne rze­czy…
– Rze­czy? – od­wa­żył się spy­tać Gor­nor. Wie­dział, że musi uwa­żać, stą­pa­jąc po wą­skiej, roz­chwia­nej kład­ce la­bil­no­ści Urwieli. A wi­dząc wyraz utkwio­nych w nim oczu, zro­zu­miał, że wła­śnie omsknę­ła mu się noga.
– Co cię to ob­cho­dzi, szczy­lu? – wark­nę­ła ko­bie­ta. – Uwa­żasz, że za­słu­ży­łam na to wszyst­ko, tak? – Wska­za­ła po­rdze­wia­ły zlew, mach­nę­ła ręką na le­żą­ce w kącie śmie­ci. – Tak?!
– Nie, prze­pra­szam. – Gor wy­co­fał się ostroż­nie. – Nic ta­kie­go nie mia­łem na myśli.
– Są­dzisz, że chcia­łam ją po­słać do tego zbo­czeń­ca?! – Alva­da pod­nio­sła się z krze­sła, łzy już swo­bod­nie pły­nę­ły po jej po­licz­kach. – Nie mo­głam po­zwo­lić, byśmy zde­chły z głodu! A tylko to na nas cze­ka­ło po tym, co zro­bił sobie oj­ciec Keiri… Pa­ta­łach jeden, zo­sta­wił nas…
Ko­bie­ta ukry­ła twarz w dło­niach. Gor­nor mil­czał, po­zwa­la­jąc jej wy­pła­kać się w ciszy.
– My­śla­łam, że po­dob­ne przej­ścia nas po­łą­czą – wy­chli­pa­ła po ja­kimś cza­sie. – Ro­zu­miesz?
– Oczy­wi­ście – od­parł spo­koj­nie.
– Chro­ni­łam ją, kiedy mo­głam. Nie wy­ja­wi­łam, że jej oj­ciec był pie­przo­nym tchó­rzem. Że po­peł­nił sa­mo­bój­stwo. Chro­ni­łam ją…
In­da­ga­tor wy­pro­sto­wał się, usły­szaw­szy klu­czo­we słowo.
– Sa­mo­bój­stwo?
Ko­bie­ta utkwi­ła osza­la­łe z bólu spoj­rze­nie w pu­stej prze­strze­ni.
– Po tym niby-wy­bu­chu w ko­pal­ni tra­fił do szpi­ta­la. Żyłby, a nawet jeśli nie, to cho­ciaż do­sta­ła­bym po nim rentę… Ale on mu­siał się zabić. – Za­ci­snę­ła wargi w wąską kre­skę. – Pie­przo­ny nie­udacz­nik.
– Co ro­zu­mie pani przez „niby-wy­buch”?
– Pytaj na­sze­go Lorda Pro­tek­to­ra, już nie­je­den raz pi­sa­łam do szui w tej spra­wie… Zresz­tą, kim ty je­steś, żeby za­da­wać takie py­ta­nia? I co tu ro­bisz?!
Gor po za­sta­no­wie­niu po­ka­zał ta­tu­aż. Na widok kodu kre­sko­we­go i sym­bo­lu Mo­car­stwa ko­bie­ta ze­sztyw­nia­ła ni­czym ra­żo­na pio­ru­nem.
– I co, za­bie­rzesz mnie teraz na tor­tu­ry?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

8
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.