Gornor opuścił platformę dźwigu razem z niewielką gromadą duarów. Zdecydowanie przewyższał wszystkich tutaj wzrostem, co w dalszej części podróży okazało się dosyć uciążliwe. Otóż, po ustawieniu się w kolejce do suwników, indagator stwierdził, że z bliska pojazdy wydają się równie nieduże jak z oddali. Wsiadając do środka, musiał mocno pochylić plecy i już zostać w tej niewygodnej pozycji. Ale najgorsze miało dopiero nastąpić. Suwnik potrzebował dosłownie kilku sekund, by się rozpędzić. W tym czasie żołądek zamkniętego wewnątrz zlepieńca wywrócił się na lewą stronę. Gornor całą drogę walczył z szarpiącymi mdłościami, w pewnym momencie aż pociemniało mu w oczach. A gdy wreszcie straszliwy wehikuł zatrzymał się w miejscu, wnętrzności mężczyzny wykonały ostatnie salto i za nic nie chciały wrócić do prawowitej pozycji. Na domiar złego cały świat uparcie wirował i po wyjściu z pojazdu Gor od razu wpadł na kogoś. – Pierwsza podróż suwnikiem, aj? – Duar zaśmiał się gardłowo, wymijając wciąż zdezorientowanego mężczyznę. – Po kilku razach przywykniesz, chłopcze. – Wątpię – odparł słabo Gornor i chwiejnym krokiem ruszył w stronę ula. Wysoka na kilkadziesiąt metrów ściana z litej skały chwiała się, jakby zaraz miała runąć mu na głowę, rozmieszczone w równych odstępach śluzy drżały niczym w febrze, a widoczne z zewnątrz windy poruszały się zarówno w pionie, jak i w poziomie. Gor podszedł do umieszczonego na niskim słupie domofonu, z powątpiewaniem przyjrzał się tańczącym cyferkom. Dał sobie pięć minut, zanim wybrał numer mieszkania. – Halo? – W głośniku rozbrzmiał kobiecy głos. – Witam. Czy zastałem panią Urwielę Gwanath? – A kto pyta? I czego chce? – Nazywam się Gornor Vehtë. Chciałbym porozmawiać. Kobieta milczała, więc zlepieniec powtórzył prośbę. – Mój czas kosztuje – głośnik zaszumiał znowu. – Wiesz o tym? – Tak – odparł Gor. Wszak właśnie mu to powiedziała. Po chwili wszedł już na platformę, wybrał ten sam numer co na domofonie i zakrył usta, gdy poczuł szarpnięcie. Dźwig faktycznie poruszał się zarówno w pionie, jak i w poziomie. Podczas krótkiej przejażdżki Gornor wziął głęboki wdech, powoli wypuścił powietrze i wciągnął na usta przyjazny uśmiech. Winda zatrzymała się naprzeciw okrągłych drzwi, z drugiej strony dobiegało ciche chrobotanie. Wreszcie właz stanął otworem, w wejściu pochyliła się odziana w kusą sukienkę alvada. Przez cienką jak papier skórę prześwitywały naczynia krwionośne; zielona pajęczyna znaczyła czoło, policzki oraz szyję, sięgała ramion i oplatała wierzch małych piersi. Kobieta kiedyś mogła być piękna, ale wychudzona, blada, a do tego ostro umalowana wyglądała dla Gora odstręczająco. – Dwieście – rzuciła twardo. – Z góry. Mężczyzna wyciągnął portfel, podał banknoty Urwieli. Dopiero wtedy wpuściła go do środka. Mieszkanie okazało się ciasne i zaniedbane. Zlepieniec mógł wprawdzie wyprostować się na pełną wysokość, ale szorował włosami o sufit, a także o żyły jarzeniowe, które pokrywała tłumiąca blask warstewka kurzu. Na domiar złego pod oparami wszechobecnych perfum wyczuwał jakąś nieprzyjemną woń. Alvada złapała za ramiączko sukienki, ale zanim zaczęła się rozbierać, Gor powstrzymał ją szybkim gestem. – Naprawdę chcę tylko porozmawiać. Ze zdziwieniem dostrzegł wyraz zawodu na jej twarzy. – O czym? – spytała nieufnie. Odnosił wrażenie, że jeśli przyzna otwarcie, kim jest i po co tutaj przyszedł, kobieta wyrzuci go z mieszkania. Dlatego odparł uprzejmie: – Zaraz wszystko pani wytłumaczę, tylko najpierw chciałbym usiąść. Urwiela zaprowadziła go do małej kuchni, jednak podejrzliwość ani na moment nie opuszczała jej jasnych oczu. Gor podziękował i zajął wskazane przez alvadę krzesło. Poczekał, aż kobieta również usiądzie. – Czy kojarzy pani tego chłopca? – Wyciągnął tablet, wyświetlił wcześniej przygotowane zdjęcie. W tym czasie Urwiela założyła nogę na nogę, skrzyżowała ręce. – Nie – zaprzeczyła bez patrzenia na fotografię. Gor uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Na pewno? Chłopiec popełnił samobójstwo, to była dosyć głośna sprawa. Poza tym uczęszczał z pani córką do jednej klasy… Nagle źrenice alvady zapłonęły. – Ach, to ten gnój, który zadręczał moją Keiri. Moja dziewczynka nic nie mówiła, ale pytałam inne matki, wiedziałam… I cieszyłam się, gdy gówniarz skoczył. Gor zadał jeszcze kilka pytań na temat chłopca. Po usłyszeniu, co tamten zrobił dziecku Urwieli, dopuścił nutę wątpliwości do swojego głosu: – I pani córka naprawdę nic nie powiedziała? – Keiri zawsze była skryta. – Alvada oparła łokcie na stole, utkwiła raptem szkliste spojrzenie w brudnym blacie. – Robiłam wszystko, by być dla niej dobrą matką, ale ona odrzucała moją pomoc. A potem odeszła, zarzucając mi te wszystkie okropne rzeczy… – Rzeczy? – odważył się spytać Gornor. Wiedział, że musi uważać, stąpając po wąskiej, rozchwianej kładce labilności Urwieli. A widząc wyraz utkwionych w nim oczu, zrozumiał, że właśnie omsknęła mu się noga. – Co cię to obchodzi, szczylu? – warknęła kobieta. – Uważasz, że zasłużyłam na to wszystko, tak? – Wskazała pordzewiały zlew, machnęła ręką na leżące w kącie śmieci. – Tak?! – Nie, przepraszam. – Gor wycofał się ostrożnie. – Nic takiego nie miałem na myśli. – Sądzisz, że chciałam ją posłać do tego zboczeńca?! – Alvada podniosła się z krzesła, łzy już swobodnie płynęły po jej policzkach. – Nie mogłam pozwolić, byśmy zdechły z głodu! A tylko to na nas czekało po tym, co zrobił sobie ojciec Keiri… Patałach jeden, zostawił nas… Kobieta ukryła twarz w dłoniach. Gornor milczał, pozwalając jej wypłakać się w ciszy. – Myślałam, że podobne przejścia nas połączą – wychlipała po jakimś czasie. – Rozumiesz? – Oczywiście – odparł spokojnie. – Chroniłam ją, kiedy mogłam. Nie wyjawiłam, że jej ojciec był pieprzonym tchórzem. Że popełnił samobójstwo. Chroniłam ją… Indagator wyprostował się, usłyszawszy kluczowe słowo. – Samobójstwo? Kobieta utkwiła oszalałe z bólu spojrzenie w pustej przestrzeni. – Po tym niby-wybuchu w kopalni trafił do szpitala. Żyłby, a nawet jeśli nie, to chociaż dostałabym po nim rentę… Ale on musiał się zabić. – Zacisnęła wargi w wąską kreskę. – Pieprzony nieudacznik. – Co rozumie pani przez „niby-wybuch”? – Pytaj naszego Lorda Protektora, już niejeden raz pisałam do szui w tej sprawie… Zresztą, kim ty jesteś, żeby zadawać takie pytania? I co tu robisz?! Gor po zastanowieniu pokazał tatuaż. Na widok kodu kreskowego i symbolu Mocarstwa kobieta zesztywniała niczym rażona piorunem. – I co, zabierzesz mnie teraz na tortury? |