Zapowiedź siedemdziesiątego dziewiątego tomu Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, „Tajni Avengers: Misja na Marsa”, była całkiem obiecująca. Mniej znani superbohaterowie i utalentowani twórcy mieli gwarantować wysoką jakość. Jednak nie tym razem.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Ponownie wracamy do czasów bardziej współczesnych, czyli wydarzeń kontynuujących to, co widzieliśmy w „Oblężeniu” i „Pierwszych Avengers”. Świat Marvela wciąż się regeneruje po okresie znanym jako Mroczne Rządy, ale niektórzy muszą zebrać się w sobie szybciej od innych. W końcu świat nieustannie znajduje się na krawędzi zagłady i tylko sprawnie działająca grupa interwencyjna jest w stanie go obronić. Steve Rogers, niegdyś znany jako Kapitan Ameryka, a obecnie nowy szef reinkarnowanego S.H.I.E.L.D., ostro zabrał się do pracy. Postanowił, że poza tradycyjną, działającą w świetle jupiterów drużyną Avengers, powoła też jej alternatywny skład, który miałby się zająć działaniami mniej medialnymi, na zasadzie tajnej komórki do zadań specjalnych. Ochrzcił go mało oryginalnie kryptonimem Tajni Avengers, a do udziału w przedsięwzięciu powołał prawie wyłącznie postacie drugo- i trzecioligowe. Poza Rogersem i jego ukochaną agentką S.H.I.E.L.D. Sharon Carter w szeregach grupy znaleźli się Beast z X-Men, Czarna Wdowa, Nova, Moon Knight, Walkiria, War Machine i kolejny Ant-Man. Trzeba przyznać, że założenie scenarzysty Eda Brubakera (tego od „Zimowego żołnierza”) było ze wszech miar słuszne. Zamiast wałkować w kółko te same postacie, wybrał z bogatego świata Marvela herosów mniej znanych, by dać im szansę wejść do panteonu sław. Najważniejsze jednak jest, że uzasadniała to koncepcja szpiegowskich przygód, w jakich mieli uczestniczyć. W czasie, kiedy główna drużyna toczyłaby heroiczne batalie, Tajni Avengers mieli inwigilować wroga od środka. Tak przynajmniej wynika z załączonego do albumu dodatku i wstępu autorstwa Marco M. Luipiniego. W praktyce wyszło bowiem jak zwykle, a nawet gorzej. Intrygi szpiegowskiej starczyło może na jedną trzecią i tak niezbyt grubego komiksu, po czym zaczyna się standardowe mordobicie. A wszystko udało się zachować w tajemnicy przed mediami tylko dlatego, że akcja miała miejsce na Marsie. Gdyby nie to, cały pomysł z Tajnymi Avengers okazałby się niewypałem, ponieważ trudno byłoby wyjaśnić tak potężne wyładowania mocy bez zdradzania, kto za nie odpowiada. Brubaker tym razem całkiem się nie popisał. Nie tylko zaprezentował mało wciągającą historię, to jeszcze po raz kolejny skorzystał z patentu, który można określić jako „potężne cośtam, które zagraża całemu wszechświatowi, będące starsze od czegośtam i czekające od iluśtam eonów, aż ktośtam je uwolni”. Litości, ile można. Ja wiem, że tego typu wzniosłe słowa sprzyjają udramatyzowaniu akcji, ale trochę tęsknię za tymi oldschoolowymi podrzędnymi wrogami, którzy chcą po prostu otruć któreś spore miasto (pewnie Nowy Jork), jeśli im się nie zapłaci okupu. Podobnie niewykorzystanym potencjałem są członkowie drużyny, którzy zbijają się w bezosobową masę pod dowództwem zawsze dzielnego Rogersa. Niektórych w ogóle mogłoby nie być, jak na przykład Moon Knighta, którego nie mieliśmy okazji w Polsce lepiej poznać. Poza klimatycznym strojem nie ma zbyt wiele do pokazania. Rażą także zbytnie podobieństwa do podstawowego składu Avengers, jak to, że Iron Mana zastępuje War Machine (czyli w praktyce bojowy strój Iron Mana, tylko w rękach kogoś innego niż Tony Stark), a Thora, również pochodząca z Asgardu, Walkiria. Na tym tle wyróżnia się jedynie Ant-Man, który kiedyś ukradł strój poprzednikowi i teraz stara się na niego zasłużyć. Trochę lepiej jest, jeśli chodzi o stronę graficzną komiksu. Mike Deodato wybitnym rysownikiem, posiadającym niepodrabialny, charakterystyczny styl, nie jest, ale nie można mu odmówić szczegółowości i dynamiczności. Prezentuje wysoką średnią i to się sprawdza. W końcu nie wszyscy muszą być innowatorami. Paradoksalnie najciekawiej w tym wszystkim wypada ostatni rozdział niniejszego tomu, w którym nie mamy do czynienia z akcją Tajnych Avengers, a ze wspomnieniami Nicka Fury′ego dotyczącymi jego syntetycznej kopii, która zachowała jego wspomnienia. Szkoda, że nie dowiemy się, jak rozwinie się ten wątek. Należy też dodać, że został ciekawie zilustrowany przez Davida Aję, którego styl bardzo dobrze pasuje do opowieści szpiegowskiej. „Misję na Marsa” brutalnie należy określić jako zapchajdziurę w Kolekcji Hachette, a o tym, że i wydawnictwo się nie przyłożyło do jej prezentacji, świadczy błąd liternictwa w tytule na okładce i pomylenie Rogersa z Richardsem w opisie na końcu. Ja wiem, że pod względem cenowym WKKM wypada bardzo atrakcyjnie i nie zawsze możemy dostać towar pierwszej jakości, by koszty się rozłożyły i wydawca nie był stratny, ale tym razem mamy do czynienia z jednym z największych niewypałów w historii kolekcji.
Tytuł: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #79: Tajni Avengers: Misja na Marsa Tytuł oryginalny: Secret Avengers: Mission to Mars Data wydania: 2 grudnia 2015 ISBN: 978-83-2820-320-4 Format: 136s. 170×260mm; oprawa twarda Cena: 39,90 Gatunek: superhero Ekstrakt: 50% |