– Zgadzam się z przedmówcą! – poderwał się rozbudzony Borowik. Rozejrzał się dookoła, a widząc wlepione w siebie spojrzenia, stanął na baczność i wykrzyknął: – Niech żyje cesarz i jego wspaniała rodzina! – po czym usiadł. Skutwiński drżącą ręką sięgnął po chusteczkę i ponownie otarł twarz. Chyba już zastanawiał się, gdzie go przeniosą po likwidacji PWTOL. – Proponuję siebie oraz swoich braci – poderwała się Błękitna. – Wykradniemy dokumenty. Możemy także wysmarować na ścianie hasła propagandowe, żeby generał od razu wiedział… – Nie – jęknął Skutwiński. – Szeregowa, żadnego smarowania haseł… Nawet farbą. – Ale to i tak muszę być ja. Zrobimy podkop, wykradniemy dokumenty, a w drzwiach rozepniemy linę w charakterze potykacza. – Szeregowa, gabinet generała znajduje się na pierwszym piętrze. Żadnego podkopu. – Skutwiński rozejrzał się po swoim biurku, na którym siedziała cała nasza mała gromadka – skrzaty, ubożęta, koboldy oraz gnomy – i jego wzrok zatrzymał się na mnie. – Szeregowy Bury – powiedział. – Wy. I szeregowy Samuel. Udacie się do magazynu po mundury maskujące. Dostaniecie ode mnie schematy budynku. Opracujecie plan operacji i przedstawicie mi go jutro rano. Wyznaczycie także osoby potrzebne do pomocy. Wszystkich pozostałych zobowiązuję do współpracy. – Tak jest, panie kapitanie – poderwałem się i zasalutowałem. – Będzie mi potrzebny Paskulec i Szmatuła, panie kapitanie, oraz dwa dodatkowe zestawy maskujące. Skutwiński skinął głową, wyciągnął z szuflady notes i coś w nim zapisał. – W porządku. Zebranie zakończone. Odmaszerować. Samuel i Bury, zgłosicie się do mnie za godzinę po schematy. Kiedy wyszliśmy na korytarz, zostawiając Skutwińskiego sam na sam z jego ponurymi przemyśleniami, koboldzianka złapała mnie za koszulę i przyciągnęła do siebie, zmuszając, bym spojrzał jej prosto w oczy. Musiałem przy tym stanąć na palcach. Koboldy są znacznie wyższe od skrzatów. – Ryjesz w mojej kopalni, Bury – syknęła. – Przemyśl to sobie. Puściła mnie i odwróciła się na pięcie. Stłumiłem westchnienie i poprawiłem na sobie mundur. Dobry początek, pomyślałem, obserwując wybranych przez siebie kompanów. A dalej będzie jeszcze lepiej. – Jaskrawo Błękitna Róża – parsknął Szmatuła. – Po samym imieniu wiadomo, że to koboldzianka. Bo też trzeba być koboldem, żeby tak nazwać córkę. Durne imię, i masz: kobold. Na przykład, Bezkresna Równina Pełna Chabrów. Albo Purpurowa Gwiazda Wschodząca Nad Łanem Zbóż. Poważnie, nie zmyślam, znałem kiedyś takie koboldzianki. – Nieważne, teraz skupcie się na swoich zadaniach. Paskulec, będziesz obserwował generała. Spróbuj za nim chodzić, ale tak, by ciebie nie zauważył. – Mam za nim chodzić? Ja? – zdziwił się Paskulec. – To znaczy, po pierwsze, jak niby mam go dogonić? – Skaczący skrzat z łatwością dogania dorosłego człowieka – pouczyłem go. – Nie rób problemów. – No właśnie, to jest po drugie. Jak ma niby mnie nie zauważyć, jak będę za nim skakał?  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
– Po to masz komplet maskujący. Możesz się przebrać za kamień, krzak, albo nawet pustą glinianą butelkę po piwie. – Skaczącą butelkę po piwie? – upewnił się Paskulec. – O w mordę, faktycznie. Poczekaj, pomyślę. – Doszedłem do wniosku, że zdecydowanie nie nadaję się na wywiadowcę. Cała misja jest z góry skazana na porażkę. Przegoniłem muchę z mojego krzesełka i usiadłem na nim ciężko. – Może spróbuj się turlać – podsunął Samuel ponuro. – Turlająca się pusta butelka po piwie nie zwróci niczyjej uwagi. – Nie, to nie ma sensu – zadecydowałem. – Ostatecznie musimy tylko odkryć, kiedy generała nie ma w kwaterze. Nie będziemy go śledzić. Paskulec będzie od świtu obserwował wejście główne, a Szmatuła będzie oglądał budynek od tyłu. Ja i Samuel… – Od świtu? – jęknął Paskulec. – Dlaczego od świtu? – Bo jesteś w armii, cholero jedna – zdenerwowałem się. – Ja i Samuel będziemy obserwować budynek w nocy. – Nie lepiej by było, żebym to ja obserwował budynek w nocy? – zaproponował Szmatuła. – Gnomy w ciemnościach widzą lepiej niż skrzaty. Ponadto wy jesteście lepsi w maskowaniu, więc tym bardziej to ja powinienem siedzieć po ciemku… – Dobrze, może tak być. Ja i Szmatuła będziemy obserwować budynek w nocy, a Paskulec i Samuel… – Nie chcę z Samem. Jest smętny – zaprotestował Paskulec. – Cicho! Dobrze, więc ja i Samuel obserwujemy od świtu, a ty i Szmatuła w nocy. Patrzcie, kto wchodzi i wychodzi, o jakich porach, jak pilnują gabinetu generała. Gabinet jest najistotniejszy, bo tam na pewno trzymają najważniejsze dokumenty. – W gabinecie? – upewnił się Paskulec. – Jutro spotykamy się i ustalamy dalszy plan działania. Kapitan pozwolił nam obejrzeć schematy budynku. Zaraz wszyscy pójdziemy do jego pokoju. Są pytania? Szmatuła podniósł rękę. – A jak dostaniemy się do gabinetu generała? – Mam parę pomysłów, ale ustalimy plan dopiero po obejrzeniu całego budynku. To wszystko. Teraz idziemy do Skutwińskiego. Macie robić wrażenie, że wiecie, co robimy. W związku z tym ty, Paskulec, masz się w ogóle nie odzywać. W miarę możliwości chowaj się za plecami Szmatuły. Po pierwszym dniu miałem dosyć. Kwaterę zlokalizowano z dala od koszar, a otaczający ją płot mógłby pokonać nawet skrzat-inwalida. Cały dzień udawałem kawałek krzaka, notując osoby wchodzące i wychodzące, szkicując wygląd budynku oraz usiłując nie zasnąć. Wokół zabudowań snuli się leniwie wartownicy. W budzie leżał pies. Wyczuł mnie, ale nie chciało mu się podnosić alarmu. Samuel turlał się po drugiej stronie. Kretyn udawał pustą butelkę po piwie. Nudziłem się. Uzupełniałem szkic budynku o nowe szczegóły. Dorysowałem budynkowi cycki. Zagrałem sam ze sobą w kółko i krzyżyk. Paskulec przyszedł jak trzeba, pod wieczór. Jaki był, taki był, ale przynajmniej miał poczucie obowiązku. Kazałem mu zastąpić Samuela, a sam popędziłem po Szmatułę, pewien, że zaspał, albo dekuje się gdzieś w okolicach kuchni. Okazało się, że nie miałem racji. Nieznani sprawcy schowali mu buty. Kazałem mu iść na bosaka. Jesteśmy w końcu w armii, do cholery. Na drugi dzień, gdy poprosiłem Paskulca i Szmatułę o złożenie raportu, ten pierwszy głównie kwękał, a drugi zauważył tylko, że okna w górnych pokojach zostają uchylone na noc, pewnie ze względu na upał. Potem zakłopotany podrapał się po głowie i wyznał, że przysnął parę godzin po północy. Przyznaję, że trochę mnie wtedy poniosło. Zrypałem ich uczciwie, po wojskowemu, aż zrobili się równie czerwoni ze wstydu jak ja – z gniewu. – Jutro ma być zabawa – wtrącił Paskulec, gdy przerwałem dla zaczerpnięcia tchu. – Jaka, cholera, zabawa? Co mnie, kretynie małorolny, obchodzi jakaś zabawa? – Adiutant z wartownikiem gadał, kiedy wyszedł się odlać w krzaki. Toalety w kwaterze zapchane, mówił. Awaria kanalizacji. Ktoś uszkodził rury. Teraz wszyscy chodzą w krzaki, oprócz generała, ten ma nocnik, więc on w nocnik, a potem adiutanci mu to wynoszą… Zabrakło mi słów. Patrzyłem na Paskulca i zastanawiałem się, jaką karę by mi wyznaczono, gdybym kretyna tutaj, na miejscu, gołymi rękoma udusił. Taak… ludzie widzący skrzata, zgrabnie kłaniającego się kapeluszem i prawiącego uprzejme słówka nie wiedzą, jakie w nas siedzą demony, gotowe siać piekło i zniszczenie. No, może demonki. Gotowe siać piekiełko i zniszczonko. – Miałeś obserwować budynek, a nie odlewających się adiutantów. – Starałem się być spokojny. – Możesz mi powiedzieć, cholero jedna, co ciebie tak w nich zafascynowało, że czujesz potrzebę, by mi o tym opowiedzieć? – Źle robisz, że się na mnie gniewasz – pożalił się Paskulec i, wyraźnie nieszczęśliwy, wsunął głowę między ramiona. – Adiutant omal mnie nie trafił. Mógł mnie strącić z krzaka. Przeżyłem traumę. Z trudem opanowałem odruch, by nie skoczyć do niego z pięściami. – Może oczekujesz pochwały ze wpisem do akt, co? – kpiłem, próbując nie podnosić głosu. – Pochwała za zachowanie zimnej krwi w obliczu ostrzału wroga. O, przepraszam, oszczału. A może… – Dasz mi dojść do słowa, Bury? – przerwał Paskulec. Zamknąłem oczy. Do diabła z całym tym programem, służbą ojczyźnie i cesarzowi, bezsensownymi misjami. Nie do tego powołany jest skrzat. Skrzat ma przynosić szczęście i czuwać, by dzieci nie dostawały kolki po jedzeniu. Rozmarzyłem się. Oto spokojna, wiejska chata, żadnych wynalazków w rodzaju szyb w oknach albo lamp naftowych. Kołyska, w niej uśmiechnięte dzieciątko, i ja, śpiewający mu do snu kołysanki. |