Nate Wooley zaliczany jest do grona najbardziej cenionych amerykańskich trębaczy freejazzowych, chociaż nie tylko jazz improwizowany go interesuje. Wydana w czerwcu tego roku płyta „Argonautica” wpisuje się jednak w ten właśnie gatunek. I zdecydowanie jest godnym uwagi i łakomym kąskiem dla tych, którzy gustują w muzyce wymykającej się wszelkim ograniczeniom stylistycznym.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Nate Wooley, urodzony w 1974 roku, a pochodzący z Clatskanie w stanie Oregon, długo pracował na swoją pozycję na rynku, czy to stojąc u boku innych artystów (i tym samym na swój sposób pełniąc wobec nich rolę służebną), czy też prowadząc własne zespoły. Wśród artystów, których wspomagał swoim talentem, znajdują się między innymi: (kontra)basiści Adam Lane i Ingebrigt Håker Flaten, saksofoniści Ken Vandermark i Stephen Gauci, gitarzyści Joe Morris i Elliott Sharp, wreszcie trębacz Taylor Ho Byrum. Od ponad dekady Wooley regularnie zakłada też grupy, którym lideruje, jak na przykład Blue Collar („_ Is an Apparition”, 2004; „Lovely Hazel”, 2005), Transit („Transit”, 2006; „Quadrologues”, 2009), Throw Down Your Hammer and Sing („Throw Down Your Hammer and Sing”, 2009), Quintet („(Put Your) Hands Together”, 2011) oraz Sextet („(Sit in) The Throne of Friendship”, 2013). Do tego dochodzą jeszcze płyty sygnowane własnym nazwiskiem, w tym – nagrana z różnymi instrumentalistami – seria albumów z pogranicza free jazzu i awangardowej muzyki współczesnej „Seven Storey Mountain” (2009-2016). Sesję, podczas której powstała „Argonautica”, trębacz zaplanował na jeden dzień. Miała ona miejsce 9 grudnia 2014 roku w studiu Firehouse 12, które należy do tak samo nazywającej się wytwórni płytowej z siedzibą w New Haven w stanie Connecticut (nazwa to jednocześnie adres studia). To niezależna firma, która w swoim katalogu ma przede wszystkim albumy Tyshawna Soreya, Mary Halvorson, Anthony’ego Braxtona oraz Taylora Ho Byruma. Do nagrań Wooley zaprosił pięciu muzyków: drugiego trębacza Rona Milesa, pianistę Cory’ego Smythe’a oraz perkusistów Devina Graya i Rudy’ego Roystona. Tym szóstym, który skład uzupełnił, był grający na fortepianie elektrycznym (pianie Rhodesa) i odpowiedzialny za różnego rodzaju efekty elektroniczne Belg Jozef Dumoulin. Efektem ich wspólnej „nasiadówki” stała się niespełna czterdziestotrzyminutowa porcja muzyki, którą ujęto w ramy jednej tylko, tytułowej kompozycji. Choć gwoli ścisłości, spokojnie można było podzielić ją na dwie części. Czy po zakończeniu sesji Wooley pozwolił sobie jeszcze na ingerencję w zarejestrowany materiał – nie wiadomo, w każdym razie słuchając nie sposób tego stwierdzić.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Zgodnie z przewidywaniami, utwór otwiera partia trąbki Nate’a Wooleya – i trudno się dziwić, że lider właśnie dla siebie zarezerwował prawo wprowadzenia słuchaczy do podróży, w jaką ma zamiar ich zabrać. Nawet kiedy subtelnie podłączają się pozostali instrumentaliści, trąbka wciąż pozostaje na pierwszym planie, choć z czasem jest coraz bardziej osaczana. W efekcie improwizowane partie dęciaków, obu zestawów perkusyjnych oraz klawiszy nakładają się na siebie, wywołując wrażenie totalnej kakofonii. Po przesileniu na placu boju przez krótki czas pozostaje jedynie akustyczny fortepian Cory’ego Smythe’a, ale nie oznacza to wcale, że w tym czasie można sobie spokojnie odetchnąć. Smythe oferuje bowiem partię kojarzącą się z muzyką konkretną spod znaku Karlheinza Stockhausena. Należy więc przygotować się na porcję ciężkostrawnej dla niewprawionych uszu awangardy. Ale, gwoli ścisłości, dodajmy, że w dalszej części Cory gra też bardzo nastrojowo i delikatnie, tworząc klimatyczny duet z Ronem Milesem.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Jak to często we free jazzie bywa, momenty dynamiczne sąsiadują z fragmentami znacznie spokojniejszymi – wszak każdy słuchacz ma jakąś granicę wytrzymałości i potrzebuje chwili wytchnienia. Muzykom też się to zresztą należy, aby nabrali sił do dalszej bezpardonowej walki z materią. Za takową można uznać pojawiający się w dwudziestej minucie utworu duet Wooleya i Milesa, do których wkrótce dołącza Jozef Dumoulin, tym razem jednak obsługujący komputer – generowane przez niego zgrzyty i szumy idealnie zaś wpisują się w narrację budowaną przez trębaczy. Kiedy wszyscy osiągają apogeum, na kilkanaście sekund zapada całkowita cisza. To właśnie ten moment, w którym spokojnie można by podzielić kompozycję na dwie części. Tym bardziej że dalsze fragmenty różnią się zasadniczo od tego, co słyszeliśmy wcześniej. Stonowana elektronika zostaje z czasem wsparta transową perkusją i rozwalającym system pełnym rozmachu fortepianem, do tego dochodzą bas oraz wybijające się na plan pierwszy dwie trąbki. To najbardziej energetyczny moment płyty, na który zdecydowanie warto było czekać.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Klimatu całości przydają jeszcze pogłosy dęciaków, które sprawiają, że utwór zyskuje psychodelicznie przestrzenne brzmienie. Kiedy zaś Wooley i Miles milkną, oznacza to… początek końca. Stopniowo wygaszane są kolejne instrumenty, aż w końcu pozostaje tylko fortepian Smythe’a – lekki, nastrojowy, wyciszający emocje. „Argonautica” to pełna niezwykłych efektów dźwiękowa podróż po złote runo. Co najważniejsze, zakończona pełnym sukcesem. Skład: Nate Wooley – trąbka Ron Miles – trąbka Cory Smythe – fortepian Jozef Dumoulin – fortepian elektryczny, efekty elektroniczne Devin Gray – perkusja Rudy Royston – perkusja
Tytuł: Argonautica Data wydania: 3 czerwca 2016 Nośnik: CD Czas trwania: 42:53 Gatunek: jazz Utwory CD1 1) Argonautica: 42:53 Ekstrakt: 80% |