powrót; do indeksunastwpna strona

nr 7 (CLIX)
wrzesień 2016

Żona gorsza od dyktatora, czyli rzecz o normalnej irańskiej rodzinie
Kheiron ‹Wszyscy albo nikt›
W dobie resentymentów nacjonalistycznych i sterowanego politycznie strachu przed islamem każdy film ukazujący diasporę muzułmańską w pozytywnym świetle jest ważny i potrzebny. Co jednak jeszcze istotniejsze, „Wszyscy albo nikt” jest filmem udanym.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Za projektem stoi popularny nad Sekwaną komik Kheiron, gwiazda stand-upu i sitcomu „Bref” emitowanego na antenie Canal+. Na poły autobiograficznym obrazem artysta oddaje hołd swoim rodzicom, zaś w szerszym aspekcie – ogółowi ciężko doświadczonych przez los rodzin imigranckich.
Podobnie jak w przypadku „Persepolis” Marjane Satrapi i „Araba przyszłości” Riada Sattoufa, opowieść rozgrywa się głównie na przełomie lat 70. i 80. oraz dzieli na część irańską i francuską. Hibat Tabib (wcielający się we własnego ojca Kheiron) dorasta wraz z jedenaściorgiem rodzeństwa na prowincji bez perspektyw, niemniej udaje mu się ukończyć prawo. Zanim jednak zrobi aplikację, zostaje skazany na dziesięć lat więzienia za zamalowywanie plakatów szacha Pahlawiego. Bity i torturowany z powodu nieugiętej postawy, odzyskuje wolność po ośmiu latach na mocy amnestii dla więźniów politycznych. Wkrótce poznaje pielęgniarkę Fereshteh (zjawiskowa Leila Bekhti, znana m.in. z „Proroka” Audiarda), z którą zawiera związek małżeński – wbrew nad wyraz niesprzyjającym okolicznościom, jako że zdetronizowanie szacha przez Chomeiniego sprawia, że irańscy Kurdowie pragnący demokracji i normalności wpadają z deszczu pod rynnę. Mając na względzie własne bezpieczeństwo i dobro nowo narodzonego syna, rodzina stawia wszystko na jedną kartę i decyduje się na heroiczną przeprawę przez góry do Turcji. Następnie dostaje azyl we Francji i osiedla się na podparyskich przedmieściach.
Z obu segmentów filmu, to irański jest bardziej dramatyczny, co zrozumiałe – ale i bardziej komiczny. To tylko pozorny paradoks, bowiem co najmniej od chaplinowskiego „Dyktatora” wiemy, że absurdy reżimu stanowią niewyczerpane źródło komizmu. Stąd też na najbardziej karykaturalną postać w całym filmie wyrasta chciwy i tępawy szach, odegrany przez Alexandre’a Astiera z podobną dezynwolturą, z jaką aktor portretował króla Artura w serialu komediowym „Kaamelott”.
Sam Kheiron z kolei gra Hibata w zaskakująco stonowany sposób, inaczej niż w stand-upie, bez chwili szarży, bez „robienia min”, zgoła nie po francusku. Czuć, że respekt dla ojca, dla tradycji, dla prywatnej historii wziął górę nad chęcią wygłupu, wykorzystania swej plastycznej twarzy. W ogóle niewiele slapsticku w filmie, sporo za to humoru sytuacyjno-słownego, nie zawsze wysokich lotów („Sram na to!”, powtarza jak mantrę szach w reakcji na bunt obywateli), ale niekiedy owocującego całkiem ciekawymi obserwacjami, np. na temat roli kobiety w wyedukowanej rodzinie irańskiej. „To ten człowiek odmówił zjedzenia ciastka od szacha?”, dziwi się ktoś, wskazując na Hibata uginającego się pod pantoflem żony. „Tak, to on”, zgodnie przytakują bracia bohatera. „Ale jej wszyscy się boimy bardziej niż szacha”.
W drugiej połowie film przybiera trochę poważniejszy, choć wciąż relatywnie lekki ton. Fragmenty ukazujące asymilację uchodźców w nowym kraju są dość stereotypowe; zbliżone obrazki mogliśmy oglądać stosunkowo niedawno w „Imigrantach” Audiarda, z tym że tam tamilski separatysta próbował się odnaleźć w zupełnie nowej tożsamości, w skórze dozorcy, natomiast tutaj prawnik na nowych śmieciach dalej realizuje się jako społecznik, pomaga multikulturowym sąsiadom, zaprzyjaźnia się nawet z burmistrzem i zyskuje wsparcie lokalnych władz. Wszystko to może się wydać przesadnie optymistyczne i nazbyt sentymentalne, tyle że jest wywiedzione z prawdziwych wydarzeń, co potwierdzają informacje i kolaż zdjęciowy na napisach końcowych.
Debiut komika za kamerą może się podobać również od strony technicznej. Obsada sprawuje się bez zarzutu, inscenizacja wypada co najmniej poprawnie, ładne są zdjęcia Maroka udającego Iran. No i kapitalna muzyka, gdzie tradycyjne ballady bliskowschodnie bezbłędnie przechodzą to w nieśmiertelne „Milord” w interpretacji Édith Piaf, to znowu w barokowe kompozycje Händla czy Einaudiego.
Owszem, sumarycznie film mógłby być jeszcze lepszy, szczególnie w drugiej, bardziej schematycznej połowie, gdzie narracja nieco wytraca impet. Ale to oznacza tylko tyle, że nie jest wybitny, a „jedynie” bardzo dobry.



Tytuł: Wszyscy albo nikt
Tytuł oryginalny: Nous trois ou rien
Dystrybutor: Aurora Films
Data premiery: 24 czerwca 2016
Reżyseria: Kheiron
Scenariusz: Kheiron
Rok produkcji: 2015
Kraj produkcji: Francja
Czas trwania: 102 min
Gatunek: dramat, komedia
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

62
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.