Tim Burton dał nam dwa wspaniałe „Batmany” - i pozostaje żałować, że jego „Superman” z Nicolasem Cage’em nie doszedł do skutku. Za to teraz możemy się przekonać, jak wyglądaliby burtonowscy „X-Men”.  |  | ‹Osobliwy dom pani Peregrine›
|
Tym razem reżyser wziął na warsztat bestsellerową powieść dla młodzieży Ransoma Riggsa, materiał wręcz idealny pod barokową makabreskę, w jakiej się lubuje. Bohaterem jest Jake (przekonujący Asa Butterfield), wycofany, aspołeczny nastolatek, tak typowy dla konwencji, że śmiało można by go nazwać everymanem kina młodzieżowego. Dość schematyczna – co nie znaczy, że niewzruszająca – jest też relacja chłopaka z dziadkiem, żydowskim imigrantem z Polski, branym przez otoczenie za pomyleńca. Staruszek wprowadza wnuka w magiczny świat tytułowej pani Peregrine, właścicielki osobliwego sierocińca, wiktoriańskiego odpowiednika szkoły dla młodych mutantów Charlesa Xaviera. Tutejsze dzieci mają rozmaite ponadludzkie zdolności – dziewczynki potrafią kontrolować żywioły, jak ogień lub powietrze, jeden chłopiec ożywia przedmioty, inny jest chodzącym ulem, jeszcze następny wyświetla okiem prorocze sny. Młodociana, w większości anonimowa obsada wypada bez zarzutu, ze wskazaniem na zjawiskową Ellę Purnell w roli Emmy. Podobnie dorośli, już utytułowani aktorzy – Eva Green jako steampunkowa pani Peregrine fantastycznie łączy cechy Mary Poppins i Morticii Addams, przejmujący jest Terence Stamp w roli dziadka, adekwatnie kampowego złoczyńcę kreuje Samuel L. Jackson. W epizodach nie mają okazji się wykazać, ale na pewno nie przynoszą sobie ujmy Judi Dench jako inna opiekunka, Rupert Everett wcielający się w ekscentrycznego ornitologa czy Allison Janney jako psycholożka. Odświeżająco przyjemnie zobaczyć wreszcie baśniowy (trudno do takich zaliczyć „Wielkie oczy”) film Burtona bez Johnny’ego Deppa i Heleny Bonham Carter. Tudzież bez Danny’ego Elfmana – kompozycje Matthew Margesona („Kingsman: Tajne służby”) są zdecydowanie mniej cukierkowe i nie tak bombastyczne, choć z drugiej strony, w ogóle nie zapadają w pamięć. Pierwszy raz Burton współpracuje także ze scenarzystką Jane Goldman, specjalistką od toposu bohatera-outsidera, która wcześniej podpisała m.in. (nomen omen) „X-Men: Pierwszą klasę”, „Kingsmana”, „Kick-Assa” i „Gwiezdny pył”. Cały czas jednak „Osobliwy dom…” pozostaje filmem ściśle burtonowskim. Niezależnie czy akcja rozgrywa się akurat na walijskiej wyspie z czasów II wojny światowej, czy na współczesnej Florydzie, reżyser przy wydatnej pomocy scenografa Gavina Bocqueta i kostiumolożki Collenn Atwood kreuje wizje silnie skorelowane z autorskim uniwersum. W pewnym sensie mamy wręcz do czynienia z kompilacją „best of Burton”. Motyw pokoleniowej legendy i chronologia odsyłają do „Dużej ryby”, sierociniec mógłby trafić do jednego architektonicznego katalogu z obiektami z „Soku z żuka” i „Mrocznych cieni”, niskie domki na amerykańskich przedmieściach i dinozaur wyrzeźbiony w żywopłocie są wyjęte z „Edwarda Nożycorękiego”, antagonista Samuela L. Jacksona posturą i nastroszoną siwizną przypomina postać Christophera Walkena z „Jeźdźca bez głowy”, zaś wielkooka blond Emma w pastelowo niebieskiej sukni mogłaby być siostrą Kim z „Edwarda…”, Katriny z „Jeźdźca…” i przede wszystkim Alicji z Krainy Czarów. Burton swoim zwyczajem oddaje też hołd własnym mistrzom. Mechatroniczne stwory nawiązują do twórczości czeskiego surrealisty Jana Svankmajera, a walka szkieletorów parafrazuje słynną scenę z „Jazona i argonautów” od innego pioniera animacji, Raya Harryhausena. Osobną wartość stanowi kapitalna sekwencja na zatopionym okręcie – epicko-romantyczna wariacja na temat „Titanika” w wydaniu fantasy. Przy wszystkich tych wspaniałościach wizualnych jest „Osobliwy dom…” filmem zaskakująco mrocznym jak na efekt kooperacji „późnego Burtona” z Disneyem. Pajęczo-humanoidalne, bezokie kreatury przypominają potwory nie tyle burtonowskie, ile te zrodzone w wyobraźni Guillermo del Toro na potrzeby „Labiryntu fauna”. Żywią się gałkami ocznymi dzieci, co jest pokazane literalnie, podobnie jak puste oczodoły czy złowrogo połyskujące bielma. Już nie tak straszne, choć wciąż sugestywne, są odwołania do Holocaustu. Wszystko to sprawia, że film może być nieodpowiedni nawet dla tych małoletnich widzów, którzy gładko przełknęli „Charliego i fabrykę czekolady” czy „Frankenweeniego”. Podsumowanie „Osobliwego domu…” mianem „gotyckich X-Menów” lub „miksu X-Menów z Harrym Potterem” byłoby skądinąd zasadne, ale zarazem spłyciłoby wartość filmu. Burton wchodzi bowiem w swoistą polemikę ze sztandarowym dziełem Marvela. U niego młodzi mutanci nie chronią świata, lecz odwrotnie – są chronieni przed światem. Pani Peregrine trzyma podopiecznych w pętli czasowej rodem z „Dnia świstaka”, na pierwszy rzut oka nużącej dla zainteresowanych, niemniej nawet nieskończona powtarzalność każdej doby wypada utopijnie w porównaniu ze złem świata zewnętrznego. Bezpieczny schemat wygrywa z nieprzewidywalnym okrucieństwem. Dzieciństwo i okres dojrzewania to czas niewinności, nie walki, zdaje się mówić Burton. Ta ostatnia powinna być ostatecznością. Równie ciekawie wypada film jako alegoryczny komentarz do kryzysu uchodźczego. Osobliwi mieszkańcy sierocińca są traktowani przez ludzi z zewnątrz jak odszczepieńcy, potwory sprowadzone do jednego mianownika z tymi prawdziwymi monstrami. Ofiara zostaje zrównana z katem, analogicznie jak obecnie w naszej rzeczywistości, gdzie zachodnia opinia publiczna pakuje do jednego kotła uchodźców wojennych, imigrantów ekonomicznych i bojowników ISIS. Filmowy Jake, wnuk uchodźcy, jest jedynym ze świata ludzi, który widzi potwory. Tym samym – widzi różnicę. Więcej takich Jake’ów nam trzeba.
Tytuł: Osobliwy dom pani Peregrine Tytuł oryginalny: Miss Peregrine’s Home for Peculiar Children Data premiery: 7 października 2016 Rok produkcji: 2016 Kraj produkcji: USA Gatunek: fantasy, przygodowy Ekstrakt: 80% |