Kolejna, trzecia już w październiku, edycja naszego cyklu krótkich recenzji filmowych, a w niej cztery kinowe zaległości oraz recenzja jednej pozycji DVD.  |  | ‹Aż do piekła›
|
Aż do piekła(2016, reż. David Mackenzie) W ostatnich latach przemysł filmowy wielokrotnie zajmował się błędami i wypaczeniami kapitalizmu, najczęściej opowiadając o deprawacji i przekrętach na Wall Street i przyległościach. Na tle kina po kryzysie 2008 roku „Aż do piekła” w reżyserii Davida Mackenziego („Młody Adam”, „Ostatnia miłość na Ziemi”) i według scenariusza Taylora Sheridana („Sicario”) stanowi przypadek o tyle ciekawy, że opowiada o tych, którzy brali śmieciowe kredyty ochoczo wciskane im przez banki – a w dodatku czyni to w konwencji westernu. Film zaczyna się od znakomitej sceny napadu na bank w jednym z teksańskich miasteczek – nie ma w niej ani odrobiny rozmachu znanego ze skoków z „Gorączki” czy „Mrocznego rycerza”, ale mniejsza skala wcale nie odbiera akcji dramaturgii (a w kilku momentach przydaje zaskakującego humoru). Potem też jest całkiem dobrze, bo choć McKenzie i Sheridan podążają ścieżkami, które zdążyli wydeptać już bracia Coen i Cormac McCarthy, czynią to bardzo sprawnie: niezłe są tu dialogi, plany i motywacja postaci ze sceny na scenę robią się coraz ciekawsze (to jeden z tych filmów, gdy widzimy, że bohaterowie robią źle – ale i tak trzymamy kciuki, by im się powiodło), a krajobraz amerykańskiego południa po kryzysie sportretowany jest co najmniej frapująco (a i świetnie sfotografowany przez Gilesa Nuttgensa). Sprawdza się również obsada – po Benie Fosterze i Jeffie Bridgesie można było spodziewać się dobrych ról, ale prawdziwym odkryciem jest tu Chris Pine, czyli kapitan Kirk z nowego „Star Treka”, wreszcie nie tylko ładny, ale niespodziewanie wiarygodny w poważniejszej i niejednoznacznej roli mężczyzny z kilkoma bliznami z przeszłości i kilkoma, które jeszcze musi sobie zadać. A że całości dopełnia znakomita muzyka Nicka Cave’a i Warrena Ellisa, pewna wtórność i przewidywalność opowieści nie przeszkadza tu ani na moment.  |  | ‹Osobliwy dom pani Peregrine›
|
Już trochę straciłem wiarę, że Tim Burton jest jeszcze w stanie nakręcić dobry film. „Osobliwy dom pani Peregrine” (ekranizacja powieści Ransoma Riggsa) tej wiary nie przywraca – wprawdzie nie budzi takiego zażenowania jak „Alicja w Krainie Czarów” czy „Mroczne cienie” (i nie przynudza jak pozbawione autorskiego charakteru „Wielkie oczy” sprzed dwóch lat), ale znów niewiele tu ponad kilka ulubionych Burtonowskich motywów oraz skojarzeń z produkcjami, które podobne tematy ogrywały dużo ciekawiej. Tytułowy dom dla wyjątkowych dzieci nieodparcie nasuwa skojarzenia z „X-Men”, pomysł na „pętle czasowe” w magiczny sposób pozwalające odtwarzać jeden wybrany dzień z życia wychowanków placówki to rzecz rodem z „Dniem świstaka”, z kolei stojąca przed bohaterami perspektywa wiecznego dzieciństwa wyjęta jest jakby z „Piotrusia Pana”. Burton tak bardzo utożsamia magiczne i ekscentryczne z pięknym i dobrym, że w żaden sposób nie jest w stanie dostrzec dwuznaczności metafory placówki, która, zgodnie z intencją jego dyrektorki, ma chronić podopiecznych przed złem, ale jednocześnie odbiera im dojrzewanie i dorosłość. Wprawdzie na wolności czekałoby je realne niebezpieczeństwo, lecz komfort odtwarzającego codziennie te same rytuały domu pani Peregrine w praktyce też okazuje się oparty o dość chwiejne podstawy. Innym problemem produkcji Burtona jest brak wyrazistych bohaterów – reżyser znów jakby zakładał, że obdarzenie postaci jakąś dziwną przypadłością w tajemniczy sposób dodaje im osobowości: niestety, to tak nie działa – dzieciaki w filmie, choć wyglądają fajnie, są doskonale przezroczyste, gdy idzie o charakter. Żeby jednak tak do końca nie narzekać: opowiedziane jest to bez większych potknięć (a kulminacyjna konfrontacja z czarnym charakterem i jego poplecznikami, podczas której w ruch idą szkielety jak spod ręki Raya Harryhausena jest wyborna i każe mi podnieść ocenę o 10%), zdjęcia Bruno Delbonnela są śliczne i oddają magię i melancholię tej historii, Florence Welch śpiewa ładną piosenkę przy napisach końcowych. A Eva Green jest bardzo uroczym Charlesem Xavierem i wygląda szałowo jak zwykle – szkoda tylko, że nie ma tu wiele do zagrania.  |  | ‹Kosmos›
|
Kosmos(2015, reż. Andrzej Żuławski) Powiedzmy sobie jasno: kto nie trawi kina Andrzeja Żuławskiego – aktorskiej nadekspresji, krzyków i szaleństwa, powtórzeń i niełatwych do wychwycenia puent i przytłaczającej erudycji reżysera, ten „Kosmos” powinien omijać szerokim łukiem. Kto jednak kino nadmiaru i obsesji twórcy „Opętania” ceni, w pożegnalnym filmie zmarłego w tym roku twórcy może rozkoszować się przez kilka seansów. Żuławski bierze tu na warsztat ostatnią powieść Witolda Gombrowicza – przemyślną kpinę z nowoczesnej racjonalności, każącej doszukiwać się we wszystkim sensu, zbiorowi przypadków nadać logikę i znaczenie. Filmowy „Kosmos” zachowuje przesłanie książki, ale przefiltrowuje je przez osobowość twórczą Żuławskiego, który dokonuje kilku znaczących zmian i transpozycji w stosunku do powieści. Chyba najbardziej rzuca się w oczy dużo mniej pesymistyczny ton niż w literackim pierwowzorze – nie dość, że Żuławski chętniej sobie żartuje: z popkultury, z egzystencjalizmu, z Gombrowicza, z własnego kina i z samego siebie, to jeszcze zostawia nas z kilkoma zakończeniami, które wcale nie należą do najmroczniejszych. Pozorne znaki, które bohater powieści łączył w paranoiczny sposób, nie mogły zaprowadzić gdzie indziej niż na manowce – Żuławski jest bardziej wyrozumiały, pokazując, że wprawdzie racjonalność skazana jest na porażkę wobec chaosu rzeczywistości, to jednak sztuka i namiętność, konstruowanie fikcji, które te same przypadkowe obrazy, gesty i słowa uwznioślają – choć często bywają źródłem frustracji i męczarni – okazują się wcale nie najgorszym sposobem nadawania odrobiny sensu i odnajdywania wzruszeń i zachwytu w ogólnym zamęcie.  |  | ‹Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham›
|
Chciałoby się napisać, że to dokument, ale jednak nie byłaby to do końca prawda – o zabiegu, jaki zastosował reżyser, aby uniknąć zarzutów o naruszenie etyki, informują tu dopiero napisy końcowe i byłoby czymś nieprzyzwoitym zdradzić tę tajemnicę w krótkiej notce. Z czystym sumieniem można napisać za to, że ten film o psychoterapii dwóch kobiet, matki i córki, to jedna z najciekawszych polskich produkcji tego roku. Bohaterki próbują przy pomocy krakowskiego psychologa Bogdana de Barbaro naprawić relację zatrutą przez wzajemne żale, samotność i niezrozumienie. Film składa się z pięciu spotkań kobiet z terapeutą – każdego niezwykle emocjonalnego, obfitującego w łzy, zbyt mocne słowa, ale i mozolny wysiłek służący nie tyle temu, by w finale wreszcie paść sobie w ramiona (na szczęście Łoziński oszczędza nam kiczu łzawego happy endu), co spojrzeć na drugą osobę z innej perspektywy i wypracować odrobinę porozumienia, nad którym najtrudniejsza praca czeka po wyjściu z gabinetu. De Barbaro cierpliwie słucha opowieści swoich pacjentek, czasem hamuje, gdy wydaje się, że słowa „kocham cię” załatwiają sprawę, czasem nakłania do wycofania jakiegoś stwierdzenia, ponownego przemyślenia jakiejś kwestii. Łozińskiemu udaje się w przekonujący sposób pokazać jak „słowa mają znaczenie” – i że wbrew intuicji, czasem pierwsze, co nam ślina na język przyniesie, to, co spontaniczne, wcale nie musi najlepiej trafiać w sedno. W „Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham” jest wręcz przeciwnie – wypowiedziane w emocjach myśli bohaterek poddane żmudnej obróbce nie tracą na autentyczności, a i zdają się lepiej ujmować istotę problemu. Chwilami jednak nawet tak udany film budzi wątpliwości: słuchając opowieści pacjentek mamy wrażenie, że zbyt wiele w nich ogólników, a nadmiar emocji ukrywa zaskakujący niedostatek społecznego i ekonomicznego kontekstu. Dzięki temu „Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham” niby ułatwia identyfikację z bohaterkami, w końcu każdy był kiedyś trochę samotny i niezrozumiany, ale jednocześnie taki poziom ogólności powoduje, że ostatecznie niewiele wiadomo o samych kobietach i w kilku momentach seansu można sobie zadać pytanie „ale właściwie co takiego się stało?”. Z tego powodu trudno też kupić gładkie zakończenie – nie wiadomo, w którym momencie i dlaczego między matką i córką coś zaskoczyło na tyle, że nad przepaścią nie do zasypania pojawił się jakiś pomost (tu najbardziej widać, że ów koncept, którego ujawnić nie wypada, nie we wszystkim zdaje egzamin).  |  | ‹Igrzyska Śmierci: Kosogłos. Część 2›
|
Fatalne domknięcie cyklu, trwoniące nagromadzony w poprzednich częściach potencjał w sposób wręcz dramatyczny. Intryga – dotąd gęsta i ciekawa – tutaj nagle więdnie, rozciągana ponad miarę i rozwadniania, byle tylko zapewnić ponad dwie godziny seansu. Dychawiczna akcja koszmarnie się ślimaczy, a wrzucone ze dwie czy trzy żywsze sekwencje walki wyglądają na sztuczne wtręty, wepchnięte wyłącznie po to, żeby widzowie nie mogli zarzucić twórcom, iż 160 baniek poszło głównie na scenerię i aktorskie gaże. Rozpisany na raty finał skutecznie osłabia wymowę filmu, bezsensownie wygaszając u widza ostatnie niedobitki emocji. A do tego szwankuje wzmacniany z filmu na film wątek romansowy, wyraźnie w tej części sztuczny i serwowany jakby z wysiłkiem, co o tyle nie dziwi, że Peeta literalnie nie jest sobą i jako amant nie mógłby wystąpić nawet w szkolnych jasełkach. Wszystko to powoduje, że film ogląda się z wysiłkiem (związanym z próbą utrzymania uwagi) i pewnego rodzaju niesmakiem, mającym źródło w różnych drobnych scenach, które przy lepszej dramaturgii zapewne wtopiłyby się bezboleśnie w tło (kolejne męczeńskie zachowania bohaterki czy wyżywanie się na kocie). Po prostu przykro patrzeć, jak udało się zarżnąć jedną z najlepszych młodzieżówek sf ostatnich lat.
Tytuł: Aż do piekła Tytuł oryginalny: Hell or High Water Data premiery: 2 września 2016 Rok produkcji: 2016 Kraj produkcji: USA Czas trwania: 102 min Gatunek: dramat Ekstrakt: 70%
Tytuł: Osobliwy dom pani Peregrine Tytuł oryginalny: Miss Peregrine’s Home for Peculiar Children Data premiery: 7 października 2016 Rok produkcji: 2016 Kraj produkcji: USA Gatunek: fantasy, przygodowy Ekstrakt: 50%
Tytuł: Kosmos Tytuł oryginalny: Cosmos Data premiery: 1 lipca 2016 Rok produkcji: 2015 Kraj produkcji: Francja, Portugalia Czas trwania: 103 min Ekstrakt: 80%
Tytuł: Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham Data premiery: 23 września 2016 Rok produkcji: 2016 Kraj produkcji: Polska Czas trwania: 80 min Gatunek: dokument Ekstrakt: 70%
Tytuł: Igrzyska Śmierci: Kosogłos. Część 2 Tytuł oryginalny: The Hunger Games: Mockingjay – Part 2 Data premiery: 29 marca 2016 Rok produkcji: 2015 Kraj produkcji: USA Czas trwania: 131 min Dźwięk (format): angielski, polski Napisy: angielskie, polskie Parametry: Dolby Digital 5.1 Gatunek: akcja, dramat, przygodowy, SF EAN: 9788380911222 Ekstrakt: 40% |