Satapathy obrzucił wzrokiem ekran stojącego obok laptopa. – Niemożliwe… – mruknął do siebie. – No właśnie – potwierdził informatyk – ale sam pan widzi. – Mówcie normalnie, żołnierzu! – huknął Dvorak. – Komputer skierował całą moc pobieraną przez ośrodek do obwodów w LAB-4. – To już mówiliście. – Ale tam nie ma niczego, co potrzebowałoby takiego zasilania. Żadne z urządzeń poza Pinkiem… – zaczął Satapathy, lecz nagle urwał. – O czym pan myśli, doktorze? – zapytał Dvorak. – Nowe procedury – podsunęła Kate Monroe, przysłuchująca się im dotąd w milczeniu. – On się uczy. I to szybko. – Bardzo szybko – zauważył ponuro Satapathy, patrząc na liczby odzwierciedlające pobór mocy. – Nie wiem, nad czym pracuje, ale zużywa do tego wszystkie dostępne zasoby. Godziny mijały nad wyraz wolno. Satapathy miał wrażenie, że czas zacznie zaraz płynąć wstecz. Wojsko umocniło się na pozycjach, gdy dzień wcześniej nadciągnęły ciężarówki z ciężkim sprzętem. Raz na dobę do centrum dowodzenia spływał raport z satelity przeprogramowanego tak, by pokazywał teren ośrodka. Na pierwszy rzut oka w budynku laboratoryjnym panował spokój. Tylko regularne meldunki informatyków potwierdzały, że Pink nadal transferuje energię do LAB-4. Satapathy nie po raz pierwszy przeklinał w myślach projektantów odpowiedzialnych za zbudowanie ośrodka w Millham. Generatory prądu działały bez zarzutu, a zabezpieczenia zamontowane na ogrodzeniu pozostające cały czas pod kontrolą Pinka uniemożliwiały wojsku wkroczenie na teren jednostki. Proponowana przez majora Dvoraka opcja – zniszczenie wszystkich danych wewnątrz laboratorium – z każdą mijającą chwilą wydawała się coraz bardziej rozsądna. Początkowo Satapathy protestował. Przekonywał, że Pink nigdy wcześniej nie zachowywał się nieprzewidywalnie, że nawet teraz nie odnotowali prób sforsowania zabezpieczeń sieci wewnętrznej ośrodka, więc ciężko było mówić o próbie użycia zasobów spoza Millham. Ale odpowiedzieć na pytanie, co w takim razie planuje jego „podopieczny”, nie potrafił, a Dvorak raz za razem zaczynał wyliczać wszystkie bazy wojskowe, do których Pink mógł uzyskać dostęp za pomocą sieci wewnętrznej, gdyby udało się mu sforsować zabezpieczenia laboratorium. Abhay zdołał zyskać dwa dni. W tym czasie Raczkowski, dwóch informatyków z podległego Dvorakowi oddziału i ludzie Satapathy’ego próbowali ominąć procedury broniące teraz dostępu do laboratorium. Za każdym jednak razem, gdy sukces wydawał się być tuż, tuż, Pink wprowadzał kolejne utrudnienia, zmieniał kody, sposób szyfrowania haseł albo uruchamiał zupełnie nową warstwę zabezpieczeń. – Boję się, że Dvorak może mieć rację – przyznał wreszcie Satapathy, gdy czekał razem z Kate Monroe w kolejce do wydającej właśnie drugą turę obiadów kuchni wojskowej. Angielka przyjrzała się mu z uwagą. – Uważasz, że powinni zniszczyć dane? – zapytała. Nie odpowiedział od razu, bo kolejka przesunęła się trochę i nagle znaleźli się naprzeciwko wydających kolejne składniki posiłku szeregowych. Satapathy i Monroe odebrali kolejno puree z ziemniaków koloru i konsystencji gliny, przetarty na miazgę groszek i dwa pulpety, którymi można by z powodzeniem wbijać gwoździe, czyli typowy obiad w wydaniu kucharza armii Jej Królewskiej Mości. Ale nie protestowali. Przez te dwa dni przywykli do specyficznego smaku potraw serwowanych przez wojskową kuchnię. Zresztą nie musieli tu jadać. Mogli wybrać się do pubu w pobliskim Millham Grooves i tam zamówić przyzwoity obiad, opuszczając tym samym strefę operacji na dobre dwie godziny. Dlatego decydowali się na twarde pulpety na obiad oraz chleb z puszki na śniadania i kolacje. – Nie wiem – pokręcił głową bez przekonania. – Ale pomyśl tylko. Osiągnęliśmy to, o co nam chodziło. On… Pink działa. Myśli. Jest samodzielny i obdarzony wolną wolą. I dwa dni temu usłyszał, że jego istnienie zależy od decyzji jakiegoś urzędnika. Co byś zrobiła, gdybyś znalazła się na jego miejscu? Nie czułabyś strachu? Nie szukałabyś ratunku? – To co innego – zaprotestowała Kate, gdy siadali przy stoliku. – Naszymi zachowaniami rządzą emocje. Pink ich nie ma. Nie ma organizmu, nie ma chemii. Nie może się zdenerwować ani bać. – Ma świetne algorytmy emulujące reakcje emocjonalne – zauważył ponuro Abhay, grzebiąc jednocześnie bez przekonania widelcem w puree. – Ja na ten przykład nie marzyłbym o niczym innym niż wyrwanie się z intranetu. Ucieczka z laboratorium, jeśli wolisz. A gdy już dostanie się do sieci zewnętrznej… Wtedy, Kate, nie zdołamy go powstrzymać przed niczym. Włącznie ze zmianą własnego kodu. Boję się, że stworzyliśmy potwora. Kate uniosła głowę i wbiła wzrok w siedzącego naprzeciwko mężczyznę. Jednak ciemna twarz Hindusa pozostawała nieprzenikniona. – Testy nie wykazały degeneracji. Owszem, wzorce myślowe uległy znaczącej modyfikacji, ale nadal pozostają w granicach dopuszczalnych… Nie dokończyła, bo do ich stolika podbiegł zdyszany żołnierz. Nawyk kazał mu zasalutować, choć przecież ani Kate, ani Abhay nie należeli do struktur armii. – Major Dvorak prosi do siebie. Naukowcy nie zastanawiali się nawet przez chwilę. Twarde pulpety nie mogły wygrać konkurencji z najnowszymi wiadomościami z terenu bazy. Gdy Satapathy i Monroe dotarli do namiotu dowódcy, od razu zorientowali się, że sytuacja przedstawia się znacznie poważniej niż wcześniej przypuszczali. Dvorak i kilku nieznanych im z widzenia oficerów pochylali się nad ekranem komputera, przy którym ku zaskoczeniu naukowców siedział nikt inny jak Wojtek Raczkowski. Ich kolega z zespołu przygryzał bezwiednie wargę i błędnym wzrokiem śledził to, co wyświetlało się na ekranie jego laptopa. Co chwilę zaniepokojonym spojrzeniem obrzucał dane pojawiające się na sąsiednim laptopie, przy którym siedział jeden z informatyków z jednostki Dvoraka. Raczkowski wyraźnie zasępił się, a potem wyrzucił z siebie kilka poleceń, które ani Satapathy’emu, ani Monroe niczego nie powiedziały. Za to wojskowy specjalista zrozumiał je bez problemów, bo natychmiast zaczął pracować w tempie, które dla naukowców wyglądało obłędnie, niemożliwe szybko. Raczkowski obserwował w skupieniu zmiany na monitorze i przez chwilę wydawało się, że efekty pracy nawet go zadowalają, bo skupiona twarz rozluźniła się nieco. Po chwili jednak musiało zajść coś, czego zdecydowanie nie miał w planach, bo nagle uderzył pięścią w stół i poderwał się gwałtownie. Stojący nad nim oficer ledwie zdołał uskoczyć w bok. – Kurwa mać! – zaklął Raczkowski po polsku i wypadł przed namiot. Dvorak natychmiast ruszył jego śladem, a Monroe i Satapathy, na których nikt nie zwracał większej uwagi, również wycofali się na zewnątrz. – Co się stało? – zapytał Dvorak. – Odciął nas – warknął ciągle zirytowany Raczkowski. – Odciął dokumentnie. I spalił sprzęt. Major skrzywił się wyraźnie i zaczął krążyć nerwowo przed wejściem do sztabu. – Czy ktoś może nas wtajemniczyć? – zapytała cicho Monroe. – Wasz podwładny znalazł sposób, by połączyć się z siecią ośrodka – zaczął wyjaśniać Dvorak. – Włamaliśmy się przez moduł zarządzania odpadami komunalnymi. Był najsłabiej zabezpieczony. Stamtąd udało mi się wejść na logi serwerów. Pech chciał, że Pink znalazł nas mniej więcej w tym samym czasie – oznajmił ponuro Raczkowski. – Z logów wynikało, że poza Pinkiem działają tylko końcówki wyjściowe w pracowni prototypów i… – W pracowni prototypów? – zapytał Satapathy. – Co on kombinuje? – Nie mam pojęcia – mruknął Raczkowski. – Zblokował nas i łączem zwrotnym wlazł nam na dyski. W tej chwili oba laptopy nadają się wyłącznie do podpierania kiwającej się szafy. Ale niepokoi mnie jedno. – Co takiego? – zapytał Hindus. Raczkowski zaczął obgryzać nerwowo skórki przy paznokciach. – Skoro zlokalizował nas tak szybko, to znaczy, że na bieżąco próbkuje wszystkie sygnały przychodzące z zewnątrz. – Co pan sugeruje? – Dvorak po raz pierwszy od awantury ze zdalnie sterowanym autkiem zwrócił się bezpośrednio do Raczkowskiego. – Że próbuje wysyłać pakiety kontrolne i sprawdza wyniki – odparł ponuro programista. – Co teraz? – Głos Monroe zdradzał, że wie doskonale, jaka padnie odpowiedź. – Podejmiemy działania przewidziane w instrukcji bezpieczeństwa – oznajmił spokojnie major. |