Czteroczęściowa opowieść – rozpoczęta „Nocną wizytą”, a zwieńczona „Saltem śmierci” – zdecydowanie nie zaliczała się do najdonioślejszych osiągnięć twórców cyklu o kapitanie Żbiku. Żal tym większy, że ilustratorem tej bardzo banalnej historii wymyślonej przez Władysława Krupkę (i Aleksandra Minkowskiego) był sam Bogusław Polch.  |  | ‹Kapitan Żbik #26: Salto śmierci›
|
Ileż to gorzkich słów wylaliśmy już pod adresem tej miniserii! Ale jak najbardziej zasłużenie. Bo chociaż historia o grupie przestępczej założonej przez cyrkowych akrobatów na pewno miała potencjał komercyjny, został on skutecznie zniweczony przez scenarzystę, starającego się dopasować oryginalny koncept powstały z myślą o dorosłych czytelnikach (znany z mikropowieści wydanej w cyklu „Ewa wzywa 07” w 1969 roku) do komiksu, którego odbiorcami byli głównie nastolatkowie. W kolejnych zeszytach – począwszy od „ Nocnej wizyta”, poprzez „ Węża z rubinowym oczkiem” i „ Pogoń za lwem” (wszystkie z 1972 roku) – nie brakowało banalnych rozwiązań fabularnych, ale i tak były one niczym w porównaniu z tym, co Władysław Krupka zaserwował w finałowym „Salcie śmierci”. Tak naprawdę jednym tylko rozwiązaniem rozłożył on na łopatki całą opowieść. Przypomnijmy pokrótce, że głównymi „czarnymi charakterami” byli trzej – na co dzień pracujący w cyrku „Jeno” jako akrobaci – trudniący się okradaniem zamożnych obywateli bandyci: „Czarny”, „Bocian” oraz ich szef noszący pseudonim „Kruk”. Do tej pory wszystko szło jak po maśle. Dopiero skok na mieszkanie doktora Leśniewskiego w Szczecinie sprawił, że złodziejom lekko powinęła się noga, dzięki czemu milicja wpadła na ich trop. Szukający szajki już od paru miesięcy kapitan Żbik udał się więc na północ kraju, aby na miejscu zbadać całą sprawę. Po poskładaniu w całość kilku oddzielnych elementów układanki funkcjonariuszom MO zaczął wreszcie ukazywać się wyrazisty obraz. Wszystkie ślady prowadziły zaś do wspomnianego już cyrku. Żbik uznał, że nie ma innego rozwiązania, jak rozpracować grupę – uszczuploną już jednak o „Bociana” (o czym była mowa w „ Pogoni za lwem”) – od wewnątrz. Tylko jak tam się dostać? Kapitan nie ma przecież umiejętności, które predestynowałyby go do wystąpień na arenie (co jednak nie oznacza, że nie jest wysportowany). A zostać klaunem, nawet po zdjęciu munduru, nie godziłoby się. W efekcie zostaje wymyślony następujący fortel: funkcjonariusz Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej podaje się za młodego naukowca Jana Żbikowskiego, który zbiera materiały do swojej pracy. Otrzymuje nawet odpowiednie skierowanie od przedsiębiorstwa rozrywki, któremu cyrk „Jeno” podlega. Takie „umocowanie” pozwala kapitanowi wałęsać się po terenie, zaglądać tu i ówdzie, a przede wszystkim rozmawiać ze wszystkimi pracownikami, a nawet brać udział w naradach i próbach. Pomysł pewnie i mądry, ale szyty tak grubymi nićmi, że to aż nieprawdopodobne, by tak doświadczony bandzior, jak „Kruk” nie połapałby się w tym od razu i nie zwiał, gdzie pieprz rośnie. On tymczasem, nawet nabywszy konkretne podejrzenia co do Żbika / Żbikowskiego, zamiast myśleć o ratowaniu własnej skóry, nie tylko postanawia pozbyć się kolejnych świadków swego procederu (przy życiu pozostał jeszcze „Czarny”, a i narzeczona „Kruka”, Karin, zaczęła właśnie podejrzewać, że jej ukochany nie jest krystalicznie uczciwym artystą), ale również prowokuje milicjanta. Z biegiem czasu wszystko zmierza do ostatecznego rozstrzygnięcia pomiędzy Żbikiem a „Krukiem”. Ale nawet i w takiej sytuacji dotąd twardy i bezwzględny „Kruk”, a w zasadzie Zygmunt Bielas, okazuje się zwykłym tchórzem. Kapitan pokonuje go prostym podstępem. Cóż, w nakręconym dwanaście lat później filmie z cyklu „07 zgłoś się” zwieńczenie odcinka opartego na „Skoku śmierci” Władysława Krupki i Aleksandra Minkowskiego było dużo bardziej dramatyczne. Jeśli chodzi o warstwę graficzną, trudno dorzucić jakąkolwiek nową uwagę do tych, które padły już przy omawianiu wcześniejszych odcinków miniserii. Bogusław Polch wykonał swoje zadanie poprawnie – i nic ponad to. Nie zaskoczył ani nietypowym kadrowaniem, ani szczególnie rozbudowanymi dalszymi planami na rysunkach. Kreska była dość toporna. W sumie można by nawet dojść do wniosku, że odpowiadała charakterystyce postaci. W liście do czytelników „podszywający” się pod kapitana Żbika Krupka wrócił do podejmowanego już wcześniej tematu bezpieczeństwa na drodze. Tym razem jednak nie tyle straszono konsekwencjami jego niezachowania, ile wygłoszono peany na temat Młodzieżowej Służby Ruchu, która swoimi inicjatywami miał wspierać MO i ORMO. Wśród najważniejszych zadań MSR zostają wymienione między innymi organizowanie patroli w okolicach szkół i przystanków oraz – to zasługuje na szczególną uwagę – organizowanie w szkołach spotkań z funkcjonariuszami Milicji Obywatelskiej w dniu ich święta (czyli 7 października). W rubryce „Za ofiarność i odwagę” wyróżniono tym razem starszego sierżanta MO Bronisława Kowalewskiego, który 16 maja 1970 roku w Ełku uratował tonącego w jeziorze ojca trojga dzieci Wiesława Pieniążka. W „Kronice MO” z kolei pojawiły się informacje na temat instalowania władzy ludowej na terenie obecnego – anno Domini 1982 (kiedy ukazało się drugie wydania „Salta śmierci”) – województwa wałbrzyskiego. Notka była krótka, miejsca musiało bowiem wystarczyć na jeszcze jeden (niestały) cykl – „Nauka i technika w służbie MO”. Autor niezbyt długiego tekstu przekonywał czytelników, że bardzo ważnym dowodem w śledztwie mogą okazać się nawet… drobiny metalu.
Tytuł: Kapitan Żbik #26: Salto śmierci Data wydania: 1972 Gatunek: kryminał Ekstrakt: 50% |