powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CLXIII)
styczeń-luty 2017

Po to masz skórę, by czytać
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Sułtan poleciał na drugi koniec pokoju. Uderzył o regał i zamroczony osunął się na podłogę. Chwilę później na jego głowę posypały się książki. Wiele trafiło. W tył czaszki, w skroń, w ramiona. Przez kilka sekund deszcz ciężkich tomów przysłaniał i tak wirujący świat.
Sułtan podźwignął się na kolana, zaciskając zęby, i spojrzał na Marlenę. Momentalnie pożałował tej decyzji. Wcześniej wyglądała tylko na niewinną ofiarę źle rzuconego zaklęcia. Teraz naprawdę przypominała potwora. Nastroszyła papierowe pióra. Wyciągała oplecione cieniem dłonie. Jej spojrzenie parzyło.
I w jakiś sposób zaczynała go dusić. Jak pieprzony Darth Vader. Sułtan czuł, że coś zaciska się na jego gardle. Jego mózg robił wszystko, by pracować na najwyższych obrotach, ale i tak nie potrafił zrozumieć, co się działo.
Magia była beznadziejną bronią, a magiczne pojedynki najmniej spektakularnymi walkami w historii. Zwyciężał ten, kto potrafił szybciej rysować, mieszać, ustawiać, machać rękami, recytować i śpiewać. Trochę jak w konkursie dla przedszkolaków. Każda czynność trwała zbyt długo i nie interesowała nikogo poza uczestnikami oraz ewentualnie ich najbliższymi.
Marlena w ułamku sekundy popchnęła go na drugi koniec pokoju, a teraz bardzo starała się zdusić jego oddech. Jak? Dlaczego? Co jej odbiło? I, cholera jasna, jak?
Sułtan nie miał czasu rysować ani ustawiać. Napędzany czystym instynktem przetrwania, kreślił wokół siebie kręgi dłońmi, jednocześnie energicznie pracując palcami. Ochronne gesty podziałały. Uścisk na jego gardle zelżał, powietrze znów wlało się do płuc szerokim strumieniem.
– Zwariowałaś?! – wrzasnął, uchylając się przed lecącą w jego stronę książką. Nie przestawał gestykulować. Marlena nie przestawała przewiercać go bardzo obłąkanym wzrokiem.
– Nie potrzebuję pomocy!
– Widzę. Widzę! – powtórzył, spostrzegłszy szybujący przez powietrze kubek. – Odbiło ci? Przestań!
– To pismo na mojej skórze wcale nie jest obce. Powstało dla mnie. Rozumiem je. Czytam. Uczę się coraz więcej, znam skróty, o których ci się nie śniło. Widzisz, co potrafię? A to jeszcze nic. To jeszcze nic!
Gdyby Sułtan nie rozmawiał z nią kilka minut wcześniej, uznałby ją za pijaną. Czy rzeczywiście majaczyła? I co była w stanie zrobić sobie i innym, jeśli mówiła prawdę?
Marlena zasłoniła twarz dłońmi, po czym przesunęła je w dół, wzdłuż całego ciała, aż dotknęła własnych stóp. Na chwilę przymknęła oczy. Wykonała trzy głębokie oddechy. I stała się kimś innym.
Jej lśniące włosy zafalowały na niewyczuwalnym wietrze, jak w reklamie szamponu. Skóra nabrała lekkiej opalenizny, piersi urosły, a talia i biodra stały się węższe. Cień ulotnił się z długich palców. Pokrywające jej ciało strony i okładki wyparowały w ułamku sekundy, ustępując miejsca modelce po intensywnej kuracji w Photoshopie.
Marlena, która nie była już podobna do znanej Sułtanowi Marleny, wyprężyła się z dumą. Zamrugała nagle mocno pomalowanymi oczami. Zadarła brodę. Uniosła dłoń we władczym geście. Otworzyła soczyście czerwone usta, by popłynęły z nich słowa triumfu.
Zamiast tego jęknęła z bólu.
Jej zbyt doskonała twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia. Z nosa i ranek na skórze trysnęła krew. Ciało zamigotało, straciło ostrość, błysnęło światłem, po czym na powrót pokryło się książkami, zaczęło dygotać i runęło na podłogę.
Sułtan nie zdążył złapać Marleny, ale szybko znalazł się przy niej, po drodze obijając sobie kolano o stolik. Wciąż pełen adrenaliny, reagował instynktownie, nie pozwalając, by przeszkodziły mu jakieś wątpliwości czy myśli. Upewnił się, że oddychała. Sprawdził jej puls. Z dziwną fascynacją zarejestrował, że krew wsiąkła w strony książek, po czym chwycił Marlenę i przeniósł ją na kanapę. Podłożył jej poduszkę pod głowę. Okrył ją kocem. Przez chwilę spoglądał na jej porośniętą papierem twarz, po czym usiadł na podłodze i przeczesał włosy dłońmi, szukając wyrastających na głowie guzów.
Powoli zaczynał myśleć, lecz wcale nie rozumiał dzięki temu więcej. Czego nauczyła się Marlena? Jak? Co to z nią zrobiło?
Wszystko zaczęło się od źle rzuconej ściągi Sejonga. Czy jej skutki były gorsze, niż sądził? Czy mogły być śmiertelne?
Myśl, która przyszła potem, nie była tak kojąca, jak powinna. Mógł uzdrowić Marlenę. Teraz, póki była nieprzytomna i nie groziła mu wyjątkowo ofensywną magią. Zebrać trochę brązowej papki z dywanu, poprawić symbole, zaśpiewać. Wszystko wróciłoby do normy. Marlena nie wydawałaby się tak straszna. Nie bawiłaby się magią nieznanego pochodzenia. Nic by jej nie zagrażało. Wyglądałaby jak człowiek. Jak kobieta.
Uratowałby ją. Odwróciłby urok, który sama na siebie rzuciła. Byłby bohaterem?
Chciał, by było to takie proste, ale nie ruszał się z miejsca. Marlena wciąż nie otworzyła oczu. Leżała na kanapie, wyrastający z jej ciała papier falował przy każdym oddechu, widoczne fragmenty skóry pozostawały umazane magiczną miksturą i krwią. Nie mogła zaprotestować. Nie mogła się zgodzić. Nie mogła niczego wyjaśnić.
Tak bardzo pragnął odwrócić zniekształcające jej ciało zaklęcie. Nie miał prawa. A mimo to chciał.
Jeszcze przez chwilę bił się z myślami, spoglądając na Marlenę, po czym wstał, sprzątnął magiczną papkę z dywanu, wyrzucił ją do kosza, i z ciężkim westchnieniem odszukał w telefonie numer Michała.
• • •
Marlena zwlekała z otworzeniem oczu. Nie poruszała się, nie zważając na drętwiejącą nogę i biodrową okładkę wrzynającą się w jej lewe przedramię. Spokojnie odtwarzała w głowie strzępy wspomnień, próbując złożyć je w jakąś w miarę spójną całość.
Pamiętała nagłą wściekłość na Tomka. Ogień ślizgający się po jej kościach, rozpalający wszystkie organy, wszystkie komórki, każdy atom. Czy przestała być sobą i stała się emocją? Jak to w ogóle możliwe?
To, co stało się później, było tak rozmyte, że przypominało sen. Marlena wiedziała, że pragnęła wykrzyczeć swój sprzeciw i chyba wykrzyczała go, ale nie tak, jak chciała. Próbowała pokazać, czego nauczyła się, czytając zapisane na jej ciele treści. Próbowała skrzywdzić Tomka. Straciła kontrolę.
Co stało się potem? Kim teraz była? Co jeszcze poszło nie po jej myśli?
Otworzyła oczy.
Pierwszym, co zobaczyła, była niejasno znajoma twarz zwieńczona brązową czupryną. Szmaragdowozielony szalik. Wąskie wargi. Michał, przyjaciel Tomka. Co on tu robił?
– Dzień dobry, Darth Marleno! – Uśmiechnął się, gdy spostrzegł, że była przytomna. Nie do końca radośnie. Nie do końca szczerze. – Uprzedzam, że jestem przygotowany, by się obronić, jeśli postanowisz rzucić mną o ścianę.
Jego słowa trochę rozjaśniły jej wspomnienia. Poczuła, że oblewa się rumieńcem. Czerwieniała pod kryjącym część jej twarzy papierem. A może papier też czerwieniał? W końcu był jej nową skórą. Jej skarbem.
– Gdzie Tomek? – zapytała. Prawie zakrztusiła się śliną, więc podźwignęła się do pozycji siedzącej, by swobodniej oddychać i przełykać. Jej przedramię bolało. Zdrętwiała noga była sztywna i ciężka.
– Sułtan – poprawił Michał. – W kuchni. Pisze do Alison Lee.
Marlena poruszyła się niespokojnie.
– Dlaczego?
– Trzeba coś z tobą zrobić. Skoro upierasz się, że nie chcesz zrzucić swojej papierowej skóry, musimy upewnić się, że niewątpliwie fascynująca magia, do której się dokopałaś, cię nie zabije. Chyba że masz też coś przeciwko temu? Tomek pewnie by protestował, ale jeśli o mnie chodzi, możesz dalej robić co tylko w twojej mocy, by się wykończyć.
Marlena poczerwieniała jeszcze bardziej. Coś podpowiadało jej, że gdyby od początku mówiła o swoich odkryciach i pragnieniach, rozwiązanie znalazłoby się dużo wcześniej. Nie musiałaby kłamać i bać się o swoje zdrowie. Nie poddusiłaby bardzo kuszącego mężczyzny.
Ale tak niesamowicie nie znosiła mówić. Nie potrafiła ufać. Chciała wyjaśnić, że sama była już blisko opanowania zapisanej na jej ciele magii, lecz nie wiedziała, jak przekazać to obcemu facetowi. Jak mówić do kogoś, kogo właściwie się nie zna?
Michał obdarzył ją kolejnym fałszywym uśmiechem, po czym pogrążył się we własnych myślach. Siedzieli naprzeciw siebie, on owijając wokół palców zdobiące szalik frędzle, ona masując zdrętwiałą nogę. Cisza między nimi z każdą sekundą stawała się bardziej niezręczna. Kipiała od wstydu, urazy, strachu i zazdrości.
W końcu Sułtan wyszedł z kuchni. Na czole miał guza, na brodzie siniak.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

31
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.