powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CLXIII)
styczeń-luty 2017

Po to masz skórę, by czytać
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Zaklęcie, które młody Sejong opracował, by szybciej zdobywać wiedzę i lepiej rządzić królestwem. – Alison Lee westchnęła. – Twoja wersja wydaje się uproszczona i mniej elegancka, ale nadal powinna działać. Tylko, chłopcze, wszyscy wiedzą, że nie można jej używać, by uczyć się magii! Skutek uboczny, o którym mówisz, jest bardzo ciekawy. Jesteś pewien, że te książki, które wykiełkowały na twojej dziewczynie, są zapisane nieistniejącym alfabetem? Ile znasz języków? Może to po prostu koreański?
– To nie jest koreański, sprawdziłem – odparł, nieco urażony. – A znam polski, angielski, łacinę, grekę i mniej więcej arabski. I trochę aramejskiego.
Alison Lee pokręciła z dezaprobatą głową.
– Słabiutko.
Sułtan prawie zaczął ją przepraszać, ale w porę przypomniał sobie, że nie jest jej studentem.
– Czy wiesz, jak mogę pomóc Marlenie? – spytał nie bez irytacji.
Alison Lee posłała mu krzywy uśmiech znad szklaneczki whisky.
– Być może. Chociaż chętnie spotkałabym się z tą twoją dziewczyną. Od lat nikt nie zajmował się ściągą Sejonga. Koreańska magia to mało popularna nisza.
– Wierz mi, ta uparta baba wcale nie będzie chciała się z tobą spotkać.
– Uparta baba! – ucieszyła się Alison Lee. – Uwielbiam uparte baby! Przekaż jej mojego prywatnego e-maila. I numer telefonu. – Ziewnęła. – Słuchaj. Myślę, że mam coś, co powinno zadziałać. Nie jest to odwrócenie ściągi Sejonga, ale neutralizuje większość powikłań po naruszeniu zasad koreańskiej magii. Ich uniwersalna odtrutka. Może zanotuj to sobie, bo nie sądzę, byś zapamiętał. Będziesz potrzebował łodygi lotosu, zasuszonych płatków kamelii, garści gliny…
Sułtan słuchał i notował, nie mogąc uwierzyć, że jednak mu się udało.
• • •
Marlena rzuciła siatki z zakupami na podłogę, zamknęła drzwi i podbiegła do lustra, by uważnie przestudiować swoje odbicie. Na lewym policzku i pod prawą piersią wydawała się nieco rozmazana, trochę jak nieostre zdjęcie. Poza tym wyglądała normalnie. Lekko zarumieniona, szczupła i kształtna. Była piękniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.
Ze śmiechem pozwoliła opaść iluzji. Jej skóra natychmiast pokryła się papierem, ciało zrobiło się większe i bardziej kanciaste. Już zawsze miała wyglądać jak bohaterka kreskówki po nieudanej zabawie z książkami i klejem, ale teraz przynajmniej potrafiła to ukryć. Coraz lepiej. Na coraz dłużej.
Rozpakowała zakupy, w międzyczasie połykając czekoladowy wafelek. Popiła go aloesowym napojem, po czym usadowiła się na kanapie i wykręciła się, by kontynuować lekturę rosnącej na jej lewym biodrze książki.
Rozumiała wszystko. Pamiętała, że Tomek (którego wszyscy koledzy nazywali Sułtanem, ale ona od początku uważała to za głupie przezwisko) twierdził, że pokrywające jej ciało pismo było obce nawet profesorom magii. Gdy nagle odkryła, że potrafi je odczytać, bała się mu o tym powiedzieć. Czuła, że próbowałby jej tego zabronić. Uraczyłby ją kolejnym wykładem o potencjalnych zagrożeniach. Codziennie dopytywałby się, czy na pewno była ostrożna.
Marlena wiedziała, że wbrew jej życzeniom pojechał do Londynu, i choć nie potrafiła całkiem obrazić się na niego, miała nadzieję, że jego wyprawa nie zakończy się sukcesem.
Nie mogła stracić swoich książek. Czytała w każdej wolnej chwili, ale tekst wciąż się zmieniał, odsłaniając przed nią kolejne sekrety. Zawsze uczyła się szybko, lecz teraz nowe umiejętności po prostu wsiąkały w jej ciało. Wchłaniała magię całą powierzchnią skóry. Stawała się czarownicą.
Jęknęła, czując nagłe ukłucie bólu gdzieś na wysokości wątroby. Moment później przeszedł ją dreszcz, a z pęknięć, które wciąż pojawiały się na jej skórze, popłynęła krew. Wsiąkała w papier i znikała, wypita przez książki, które przyjmowały ją z wdzięcznością, jak zachłanne pasożyty.
Marlena trzęsła się przez mniej więcej minutę, zaciskając pięści i zęby. Coś rozsadzało jej głowę. Zaschło jej w ustach. Przed oczami krążyły złociste plamy.
W końcu ból zelżał, a ciało odzyskało równowagę. Marlena wyciągnęła się na kanapie z ciężkim westchnieniem. Miała wielką ochotę na herbatę z cytryną, ale brakowało jej sił, by wstać. Po tych atakach zawsze kręciło jej się w głowie. Nie mdlała, lecz była bliska omdlenia i potrzebowała snu.
O tym też nie mogła powiedzieć Tomkowi. Nie chciała go martwić i nie chciała, by stanął między nią a czekającą na nią wiedzą. Był taki ostrożny, a ona nie chciała ostrożności.
Musiała czytać dalej. Odkryć sposób, by zapanować nad nowo poznaną magią i zdeformowanym ciałem. Była na dobrej drodze, potrzebowała tylko czasu na naukę i ćwiczenia. Wiedziała, że da radę. Bez upomnień i bez pomocy.
Sama.
• • •
Po powrocie do Warszawy Sułtan ruszył na zakupy. Obskoczył wszystkie sklepy i bazary z komponentami do zaklęć, wydając ciężko zarobione pieniądze na kolejne pozycje z podyktowanej przez Alison Lee listy. W dwa dni zgromadził to, czego potrzebował. Zgodnie z instrukcją zmielił składniki na papkę, po czym zapakował ją do plastikowego pojemnika i udał się do Marleny.
Na wszelki wypadek kupił też pudełko orzechowych pralinek. Teraz miał lekarstwo na deformację i przeprosinowy prezent. Z taką tarczą mógł zmierzyć się nawet z błękitnooką upartą babą.
Nie liczył już na wdzięczność, ale pozwolił sobie mieć nadzieję na kolejny pocałunek. I kolację w restauracji. Wspólny spacer. Seks. Gdy ciało kobiety znów stanie się normalne, a kontakt fizyczny przestanie grozić zacięciem się papierem i nabiciem sobie siniaków o kanciaste okładki. Chciał zabrać Marlenę na imprezę i przedstawić ją jako swoją partnerkę, nie narażając jej i siebie na zdziwione spojrzenia.
Miał wielką nadzieję, że pragnęła tego samego i właśnie dlatego wciąż nie zerwała z nim kontaktu.
– Byłem w Londynie – oświadczył, gdy siedzieli już razem w salonie. Zaprezentował pralinki, jakby mogły osłodzić gniew kobiety. Trochę bał się, że Marlena zlęknie się kiczowatego pudełka i tandetnego sloganu o przyjemnych chwilach, ale przyjęła podarunek.
– Wiem.
– Nie mogłem zmarnować takiej szansy. I udało mi się! Alison Lee…
Marlena odwróciła wzrok, mocniej zaciskając palce na opakowaniu słodyczy.
– Mówiłam ci, że nie chcę pomocy – wyszeptała. Jej głos drżał, ze złości lub ze smutku. Sułtan pokręcił głową, wyciągając pojemnik z brązowawą papką.
– Chcesz robić wszystko sama, wiem. I przepraszam, ale uważam, że to bez sensu. Mogę odczynić to, co ci się stało. Wystarczy kilka znaków i jedna inkantacja.
Zanurzył palce w zmielonych składnikach i sięgnął ku jej twarzy, by nakreślić na niej odpowiednie symbole. Wzdrygnęła się, ale nie zaprotestowała. Siedziała nieruchomo, jakby odpłynęło z niej życie.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Czuła chłód i wilgoć tam, gdzie palce Sułtana rozprowadziły po jej ciele pachnącą ziołami pastę. Część wsiąkła w papier, ale część pozostała na miejscu, ułożona w budzące magię znaki. Sam dotyk nie był nieprzyjemny, ale to, co oznaczał, już tak.
Wiedziała, że Tomek chciał dobrze. Martwił się o nią, więc pojechał do Londynu, upichcił brązową papkę i z pewnością wyćwiczył odpowiednią inkantację do absolutnej perfekcji. Chciał być jej bohaterem. Rycerzem uzbrojonym w plastikowe pudełko.
Wszystko byłoby dużo prostsze, gdyby pozwoliła mu się wyleczyć. Jej ciało stałoby się lżejsze, przestałoby drżeć i krwawić, nie musiałaby tłumaczyć się z wiedzy, którą do tej pory ukrywała. Rozpakowałaby pralinki i zaparzyła kawę. Uczyłaby się w normalnym tempie. Tak, jakby nigdy nie przydarzyła jej się przygoda z nieudanym zaklęciem.
– Nie chcę pomocy – powtórzyła tak samo cicho. Wiedziała, że Tomek ją usłyszał, lecz mimo to nie zareagował.
– Za chwilę będzie po wszystkim – zapewnił, kreśląc ostatni ze znaków na jej łydce. Uśmiechnął się i rozpoczął śpiewną inkantację. Miał wyjątkowo melodyjny głos. Ładniejszy, niż się spodziewała. Wyćwiczony i przyjemny.
Każde zdanie, każdy wyraz, każda sylaba, każdy dźwięk, jakie wypowiadał Tomasz, wyciągały z Marleny coś, czego nie chciała oddawać. Jej książki, jej wiedzę, jej klucz do potęgi.
Poczuła, że musi się bronić. Podjęła decyzję nagle, pod wpływem impulsu.
– Nie chcę! – krzyknęła, wymachując rękami. W obliczu zagrożenia jej myśli i zniekształcone ciało zsynchronizowały się z zaskakującą łatwością. Były gniewem, błyskawicą, burzą.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

30
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.