powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CLXIII)
styczeń-luty 2017

Tam, gdzie kwitną jabłonie
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Kiedy jakiś czas później nadszedł Áedán z koszem pełnym ziół, nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem. Bláithín znów poczuła się jak ten kulawy pies odtrącany przez wszystkich, jak po wielokroć wcześniej w swoim życiu, jak wtedy, gdy inne dzieci z okolicy lżyły ją z pogardą, ale tym razem nie zamierzała dać za wygraną. Nie miała zamiaru uciekać w knieję i płakać w samotności, a potem szukać ukojenia w objęciach Móirín.
Bo Móirín już nie było.
Czekała trzynaście długich dni, jakby każdy z nich trwał stulecie. Codziennie siadywała pod dębem i z rękoma założonymi na piersi natarczywie wlepiała wzrok w chatę. Wodę czerpała ze strumienia. Czasem musiała odejść, aby znaleźć w kniei jakieś kłącza i korzonki, by się posilić, ale zawsze wracała. Co jakiś czas druid wychodził na zewnątrz, czy to na przechadzkę po okolicy, czy po prostu żeby rozprostować kości, ale zawsze traktował ją jak powietrze. Raz nawet znalazł się dosłownie o krok od niej, kiedy wieszał na najniższej gałęzi popielatą tunikę upraną w strumieniu. Bláithín siedziała nieruchomo jak zaklęta w menhir, nie śmiąc się odezwać.
Czternastego poranka lunęło z nieba jak z podziurawionej beczki. Najpierw na dąb spadały ogromne, ciężkie krople, które skapywały z liści na liście, aż w końcu rozpryskiwały się na głowie Bláithín. Potem zmienił się wiatr i deszcz zaczął ostro zacinać od boku. Dziewczyna trzęsła się zimna z podkulonymi nogami, płaszcz, którym usiłowała się zasłonić, dawno już przemókł i lepił się do ciała.
– Jeszcze tu jesteś? – usłyszała nagle tuż nad uchem zniecierpliwiony męski głos.
– Możesz mnie zamienić w ropuchę, ale i tak będę tu siedzieć, dopóki mi nie pomożesz – burknęła spod kaptura, nie potrafiąc powstrzymać zgrzytania zębów.
– Na Luga i miłościwego Dagdę, jesteś naprawdę uparta – warknął Áedán, chwytając ją szorstko za ramię. – Możesz wejść do środka, żeby się ogrzać. Tylko nigdy nie patrz mi w oczy. Nie mogę znieść twojego żałosnego spojrzenia.
Bláithín mimowolnie uśmiechnęła się lekko. To był jej pierwszy uśmiech od bardzo, bardzo dawna.
• • •
Wnętrze składało się z jednej, ale za to obszernej izby na planie koła, było dość przytulne i przede wszystkim ciepłe. Dziewczyna natychmiast zrzuciła z siebie przemoknięty płaszcz i wyciągnęła dłonie w stronę paleniska umiejscowionego w centralnej części pomieszczenia. Sądząc po ostrej woni, niemal kłującej w oczy, w kociołku zawieszonym nad ogniem bulgotała zupa z liści pokrzywy. Intensywnie pachniały też pęki suszonych ziół i jemioły, które zwisały ze stożkowatego sufitu. Oczy Bláithín zalśniły na widok dwóch sierpów o szczerozłotych ostrzach leżących na jednej z ław.
Ulewa łomotała rytmicznie w ściany chaty, Áedán zaś sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, co ze sobą zrobić. Dziewczyna, korzystając z okazji, przysunęła się bliżej ognia i usiadła na jednym z pieńków.
– Skąd to masz? – zapytał niespodziewanie druid, wskazując palcem na amulet zawieszony na szyi Bláithín.
– Pamiątka po mojej ciotce. Odkąd umarła, noszę ten amulet schowany pod tuniką. Mam nadzieję, że kiedyś przyniesie mi szczęście.
– Podaj mi go.
Dziewczyna zawahała się, ale stalowy głos starca nie pozwalał na sprzeciw. Kiedy mężczyzna ujął go w dłonie, jego twarz diametralnie się zmieniła. Druid nagle jakby odmłodniał o ćwierćwiecze, przez jego oczy przemknął zaś dziwny ból, szybko zastąpiony smutkiem.
– Pamiętam te rysy i wyżłobienia – rzekł cicho, wodząc opuszkami palców po metalu. – Jak umarła?
– Z powodu choroby. I ze starości. Znałeś ją?
– Kiedyś. Krótko.
Długo potem siedzieli w milczeniu, Bláithín nie odważyła się odezwać niepytana. Áedán ciągle obracał w rękach amulet, patrząc tępo w podłogę. Wreszcie, kiedy deszcz za oknem przestał padać i zapadł zmierzch, podszedł do dziewczyny, przyłożył dłoń do jej twarzy, po czym wzdrygnął się i natychmiast ją odsunął.
– To nie jest zwykła szpetota. Nic na tym świecie nie dzieje się bez przyczyny – szepnął po chwili namysłu.
– Uleczysz mnie?
– Nie wiem, czy podołam. – Jego wciąż nieobecne spojrzenie znów zatrzymało się na amulecie. – Ale zrobię, co w mojej mocy, żeby ci pomóc.
• • •
Dziewczyna zamieszkała na jakiś czas w domu druida. Często spacerowała brzegiem strumienia, wędrowała po lesie, ćwiczyła strzelanie z łuku albo po prostu obserwowała Áedána podczas jego codziennej krzątaniny. Starzec rozmawiał z nią niechętnie, często zbywał ją półsłówkami, ale jednak rozmawiał. To była miła odmiana – móc otworzyć do kogoś usta. Od śmierci Siwowłosej dziewczyna niemal już zapomniała, jak przyjemnym doświadczeniem jest rozmowa z drugim człowiekiem.
Raz nawet się zdarzyło, że druid, wypiwszy o zmroku odpowiednią ilość wina, zaczął snuć opowieści o poecie Amairgenenie, jednym z pierwszych druidów, o jednorękim i jednonogim fomoriańskim druidzie Calatinie, który służył królowej Medb, o żegludze Maile-Duina, który złamał prawo geis, o Cathbadzie, doradcy ulsterskiego króla, wszechpotężnym wieszczu, a także wielkim nauczycielu, którego nauk wysłuchiwało naraz nawet stu uczniów. Mówił też o słynnych czarodziejach z Selkirk zamieniających ludzi w menhiry, i o wielu innych, których imion Bláithín nie spamiętała. Każda historia wywoływała na jej twarzy wielki uśmiech, dziewczyna bowiem przypominała sobie wtedy długie wieczory spędzane z Móirín.
Życie toczyło się tutaj leniwie, do czasu, aż pewnego razu Áedán po prostu zniknął. Dziewczyna czekała niecierpliwie przez kilka dni, nie wiedząc, co uczynić. Druid wrócił na szczęście ostatniego kwietnia, o zachodzie słońca. Wyglądał na zmęczonego, a jego tunika wołała o pomstę do nieba. Nie wyjaśnił niczego, nawet się nie przywitał, podszedł tylko do Bláithín i powiedział uroczystym tonem:
– Wszystko gotowe. Nowy dzień wstaje. Już czas. Chodź ze mną, niebawem zapłoną ognie Beltaine. Granica między pomiędzy światem naszym i duchów jest teraz bardzo cienka. Tej nocy zyskasz odpowiedzi na dręczące cię pytania.
Druid zaprowadził ją na polanę, gdzie czekała uwiązana, śnieżnobiała klacz o smukłych nogach i długiej, siwej grzywie, skubiąca beztrosko trawę.
– Do czego ci ona potrzebna? – spytała, ale właściwie niepotrzebnie, znała już bowiem odpowiedź.
– Tylko nie krzycz.
Druid wyjął z sakwy woreczek z ziołami i sierp, złote ostrze błysnęło metalicznie w księżycowej poświacie. Klacz poruszyła się niespokojnie, zadarła kopytem ziemię i parsknęła, kiedy starzec podszedł do niej i poprowadził ją nad rzekę, w miejsce, gdzie spoczywał płaski kamień. Potem wziął zamach i rozorał sierpem podgardle zwierzęcia. Bláithín pisnęła, klacz zarżała rozpaczliwie, a jej krew pociekła po ciele, kamieniu i zaczęła spływać do strumienia. Áedán kolejnym cięciem rozpruł koński brzuch, wprawnym ruchem rozwlekł wnętrzności na kamieniu i posypał je sproszkowanym zielem, mrucząc inkantacje. Kiedy wziął pierwszy kęs surowego mięsa do ust, dziewczyna dostała dreszczy. Mężczyzna przeżuwał kolejne kawałki, wgryzał się w wątrobę, a posoka zabarwiła czerwienią całą jego tunikę. I wtedy nagle oczy stanęły mu w słup, a każdy jego mięsień zdawał się napięty do granic możliwości. Na twarzy wpierw pojawiło się szczere zdumienie, które niemal błyskawicznie przeobraziło się w trwogę. Starzec przygryzł bezwiednie wargę, a potem wypluł krwawe strzępy i przemówił chrapliwym głosem:
– To się stało jeszcze przed twym narodzeniem. Zostałaś przeklęta przez Wielką Królową, córkę Żelaznej Śmierci, jedną z Tuatha Dé Danann, która jest Panią Widm, siejącą śmierć i zniszczenie, szerzącą szaleństwo, przemierzającą świat pod postacią wrony. Jej demoniczny śmiech zwiastuje najgorsze. Porzuć jakąkolwiek nadzieję, albowiem ona nie zwykła wysłuchiwać próśb śmiertelników.
Umilkł, dysząc ciężko. Otarł pot z czoła i popatrzył na Bláithín, która wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. I ze strachu. Każde iryjskie dziecko słyszało kiedyś o Pani Widm. W końcu jednak otrząsnęła się i wzięła głęboki oddech:
– Musisz pomóc mi ją odnaleźć.
– Nie – odpowiedział od razu, bez wahania. – Nie chcę, aby i na mnie spadł jej gniew. Zrobiłem to, co obiecałem.
– Pokaż, że jesteś mężczyzną – powiedziała, jej głos stawał się coraz bardziej stanowczy. – Spójrz na mnie. To ja będę musiała stanąć naprzeciwko niej, a mimo to się nie boję.
– Ty nie masz już nic do stracenia.
– A ty niby co możesz stracić? Bliskich? Przecież nie masz nikogo takiego.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

37
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.