– Noo… to akurat by mnie zaniepokoiło. Oznaczałoby zakłócenie ciągu przyczynowo-skutkowego. – A jak się dostałeś do tych danych? Greg przewrócił teatralnie oczami. – Człowieku, z choinki się urwałeś? Nie, naprawdę jesteś nieżyciowy. Przecież wszyscy mają wgląd. Ale dobrze, wyjaśnię ci. Data twojej śmierci jest obstawiana na internetowej platformie prognostycznej Intrade. Bill wytrzeszczył oczy. – Co to do diabła jest Intrade? Przez twarz Grega przemknął pobłażliwy uśmieszek. – Nie wiem, dlaczego ci to tłumaczę, ale pal to licho. Otóż Intrade to skrzyżowanie giełdy i wyroczni z elementami wirtualnej bukmacherki. Zapytasz pewnie, jak wylicza się to prawdopodobieństwo. Sprawa jest prosta – dziewięćdziesiąt pięć procent oznacza, że musisz do puli włożyć dziewięćdziesiąt pięć centów, żeby wyjąć dolara. Oczywiście pod warunkiem trafności typu, nie muszę chyba podkreślać. – To znaczy, że prawdopodobieństwo śmierci w przyszłym roku i później wynosi tylko pięć procent. – No nie, niezupełnie – Greg skrzywił się nieznacznie. – Te procenty nie sumują się do stu. Właściwie to nie jest kategoria probabilistyczna w ścisłym słowa znaczeniu. Po prostu procent brzmi lepiej niż cent. Bardziej naukowo, hehe. Powiedziałbym ci, jak jest kwotowana kwestia twojej śmierci w przyszłym roku, ale nie mam przy sobie displeja. – Ja mam, mogę ci pożyczyć. Greg zawahał się. – Dobrze… ale bez głupich ruchów. Bill sięgnął po tubę wystającą z otworu i rzucił ją zręcznym ruchem w kierunku intruza. Greg złapał ją, a następnie zdjął nasadkę, wyjął zwinięty w rulon ekran i rozwinął. Dotknął go kilkanaście razy. Nagle nabrał powietrza, wstrzymał oddech, po czym sapnął przeciągle. – Hej, co to ma znaczyć? Jakiś przekręt się tu tworzy! Osobnik o ksywie Azael rzucił wyzwanie głównemu trendowi. O cholera, obstawia dwadzieścia pięć patyków, że nie wyzioniesz ducha w tym roku. Wyobraź sobie, że administrator zaakceptował nowy challenge. Jeszcze nie ma zatwierdzenia ze strony brokera dyżurnego, więc nie podam ci kwotowania. Tym niemniej bardzo to niepokojące. Bardzo. Mózg Billa przeszył intensywny, narcystyczny impuls. – No i przez to zapomniałeś, co miałeś mi powiedzieć – zauważył weteran dziesiątej muzy. Greg zrobił kwaśną minę. Zrolował elastyczny prostokąt, wsunął go z powrotem do tuby i rzucił ją w stronę Billa. – Jak mówiłem, jakiś palant o imieniu Azael namieszał w prognozach. Nowe kwotowania dopiero się klarują. Bill kiwnął głową. A potem zapadła cisza. Bardzo niezręczna cisza. Wprawdzie Greg myślał o czymś intensywnie, za to Billa zaczął ogarniać strach, że jeśli natychmiast nie zapoda nowego tematu, fan psychopata przypomni sobie o obłąkańczym planie. W końcu wpadł na dobry pomysł. – Mogłeś mi darować jeszcze kilka miesięcy – powiedział Bill. Greg uniósł lekko głowę. – Co powiedziałeś? A, że kilka miesięcy. No właśnie, że nie mogłem ci podarować jeszcze kilku miesięcy. – Dlaczego? – Bo jutro jest dwudziesty pierwszy września. Dwudziesty pierwszy września dwa tysiące pięćdziesiąt. Twoje setne urodziny! Hip-hip hura! – I postanowiłeś mnie zabić w setne urodziny? Szykuję co prawda tylko skromną uroczystość, ale gościom będzie przykro, gdy mnie zabraknie.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
– Kiedy właśnie nie mogę. – Greg zrobił zbolałą minę. – Nie mogę, bo jutro traci ważność twoja polisa na życie. Bill zmarszczył czoło. Potarł je nerwowym ruchem. – Skąd o niej wiesz? I co ona ma do rzeczy? – Włamałem się do systemu informatycznego Scottish Provident i sobie przeanalizowałem ten dokument. Mniejsza o szczegóły, lecz konkluzja jest taka: Jeśli zabiję cię dzisiaj, twoje wnuki dostaną po jedenaście milionów dolarów. Zależy mi na tym, żeby dostały, bo mają w planach budowę okazałego muzeum na twoją cześć. W którym z pewnością dostałbym dobrze płatną posadę. Sam widzisz, że twój opór jest nie tylko kontrproduktywny, ale i krótkowzroczny. I w ogóle powinieneś docenić fakt, że odkładałem tę trudną decyzję najdłużej, jak mogłem. – Chwila, moment! – zaprotestował Bill. – Przecież mogę przedłużyć tę pieprzoną polisę. Greg prychnął wymownie. – Oczywiście nie możesz. Czego nie wiesz, jako człowiek całkowicie oderwany od rzeczywistości. No więc tłumaczę. Żaden agent ci nie da nowej polisy, bo jesteś za stary. To dla niego żaden biznes. Jesteś wiekowym, przewlekle chorym człowiekiem z dwoma bajpasami, trzema przeszczepami. Z powodu palenia cierpisz na chorobę obturacyjną płuc, masz zaawansowaną zakrzepicę, nadczynność tarczycy, cukrzycę i tak dalej. Osiem miesięcy w roku spędzasz w klinikach. Na dobrą sprawę to nawet teraz jesteś na przepustce ze szpitala. Poza tym fachowcy od ubezpieczeń nie są w ciemię bici. Pierwsza rzecz, jaką robią przed negocjowaniem polisy ze sławnymi ludźmi to sprawdzenie platform prognostycznych. I wracamy do punktu wyjścia. – Czyli każdy człowiek ma takie konto? – Ee, bez przesady. Losem miażdżącej większości Ziemian interesuje się tylko najbliższa rodzina. Ale dla kontrastu wczoraj sprawdzałem notowania Emmy Watson. Tylko dziesięć procent. Gdyby się jej zmarło w tym roku, to miałbym dziewięciokrotną przebitkę. Postawiłem chyba z tysiąc dolców. Ale bardzo rzadko zdarza mi się tak ostro zagrywać. – Ach tak. A poza śmiercią celebrytów coś jeszcze obstawiasz? – Taa, zaglądam na HSX. Zaraz, pewnie znów nie wiesz, o czym mówię. Słyszałeś o Hollywood Stock Exchange? Ostatnio postawiłem pięćdziesiąt baksów na opcję, że Dzień Susła przebije barierę stu milionów w ciągu pierwszego miesiąca rozpowszechniania. Na razie perspektywy zwrotu są marne, ponieważ niemrawy marketing słabo ludziom uświadamia, że jest to sequel genialnego Dnia Świstaka… Nic nie szkodzi. Wkrótce znacząco poprawię wpływy kasowe. Dzięki mojej genialnej zagrywce, rzecz jasna. Greg zawiesił głos. – Jakiej zagrywce? – O Jezu, mówimy cały czas o tym samym – żachnął się Greg zniecierpliwiony. – Czyli o uśmierceniu ciebie. Czyli odtwórcy głównej roli. Tuż przed premierą zresztą. – I sądzisz, że to zadziała? – Oczywiście! Zawsze działa! Publika jest jak sęp, zbliża się, gdy czuje padlinę. Jeszcze jeden powód, byś pożegnał się z tym światem. Jak widzisz, wszystkie wątki klarownie splatają się w jedną całość. A skoro już twoja śmierć jest przesądzona, postanowiłem, że będzie przynajmniej miła i estetyczna. Bill aż się spocił, słysząc przewrotną deklarację. – Estetyczna? W jakim sensie? – Dobra, miałem tego nie mówić, ale… Widzisz, Bill, czerpię niekłamaną satysfakcję z naszej rozmowy i dlatego odkładam to, co nieuniknione. – Więc czym ma być ta estetyczna śmierć? – Wyobraź sobie najpierw śmierć nieestetyczną. Upadasz gdzieś w błoto albo łapiesz biegunkę, kopiesz w kalendarz, siedząc na klozecie. Albo tarzasz się w kałuży wszelkich wydzielin fizjologicznych, wymazany własną plwociną, w wymiocinach czy czymś gorszym. – Przestań, bo mi się niedobrze robi – zaprotestował emeryt. – No właśnie. I wszystkim twoim fanom byłoby nieprzyjemnie, gdyby oglądali takie obrazki na pirackim, niecenzurowanym kanale, jakich pełno teraz w sieci dzięki pazernym ścierwojadom. Ale nie przejmuj się. Dzięki mnie odejdziesz w pokoju, z uśmiechem na twarzy, w stanie dogłębnej błogości, oświetlony promieniami zachodzącego słońca. Dzięki moim fotografiom staniesz się ikoną pogodnej śmierci. – Niewątpliwie pocieszające. – No widzisz. Zresztą powiem ci dokładnie, co zrobię. Mam nadzieję, że cię to interesuje. – Greg nie czekał na potwierdzenie. – Otóż gdy już załatwię sprawę, włożę akwalung i popłynę do brzegu. Mam podręczny propeller, więc nie zajmie mi to więcej niż dziesięć minut. Potem pójdę do bazy. Chcesz więcej szczegółów? – Śmiało. – Otóż po godzinach jestem wolontariuszem lokalnego oddziału Lifeboat. Zajmujemy się patrolowaniem morza. Łapiemy głównie przemytników, tropimy nielegalne połowy, ale też ratujemy rozbitków albo namierzamy zepsute łodzie. No i właśnie tak zaaranżowałem dyżur, by być w pogotowiu, gdy otrzymam sygnał SOS z twojej jednostki. Wtedy natychmiast zbiorę ekipę, wskoczę do naszego superpoduszkowca, znajdę cię tutaj i zrobię parę zdjęć kamerą go-pro, sprytnie zakamuflowaną w uchu. Zdjęcia te uświetnią galerię w poświęconej tobie izbie pamięci. Dlatego ważne jest, byś ładnie wyglądał. Jak widzisz, dopiąłem wszystko na ostatni guzik. – No tak, faktycznie. Czyli negocjacje z tobą nie mają sensu? – Nie bardzo. No cóż, miło się gawędziło, ale teraz wybaczysz, że… Dźwięk przytłumionego wystrzału przeszył powietrze. Na czole Grega wykwitła czerwona plamka. Ciut wcześniej, odrobinkę, przeciął je ulotny grymas zaskoczenia. Intruz zwinął się dziwnie, jakby ktoś spuścił z niego powietrze, i osunął na pokład. Dopiero wtedy wypuścił broń z ręki. W powietrzu coś zafurkotało. Na panelu fotowoltaicznym wylądował nieokreślony obiekt. Z powodu kamuflażu trudno było nawet określić jego kształt i kolor, ale gdy zniknęły chaotycznie pełzające plamy błękitu, Billowi ukazał się regularny, profesjonalny szpiegowski dron. – Zachowaj spokój – powiedział dron metalicznym głosem. – Unieszkodliwiłem agresora, używając broni palnej. Za chwilę mój operator zjawi się we własnej osobie. I faktycznie – na granicy zamglonego horyzontu zmaterializował się szaroniebieski obiekt. Powoli nabierał kształtów, uzupełnionych o przytłumione efekty dźwiękowe, typowe dla patrolowego wodolotu. Warkot nabierał mocy – znak, że wodolot nieubłaganie zbliżał się do łodzi Billa. Gdy był już całkiem blisko, zręcznym manewrem wywinął się tak, że burty obu jednostek pływających otarły się delikatnie. Krótko ostrzyżony typ w bufiastej koszuli wskoczył na pokład elektrycznej łodzi Billa Murraya. Przybysz trącił stopą ciało Grega, przekręcił jego głowę, uniósł powiekę. – Zneutralizowany – stwierdził lakonicznie. Gość zbliżył się do Billa i podał mu rękę. – Azael. Będziemy musieli zająć się ciałem. – Dzięki za interwencję, ale trochę za dużo niespodzianek na dzisiaj. Nie przypominam sobie, żebym zatrudniał ochroniarza. Kim jesteś? Policjantem? Detektywem? – Niech ci wystarczy, że jestem subskrybentem Intrade’a. Tym, który wystawił arcyryzykowny zakład, że nie umrzesz w tym roku. Podsłuchiwałem waszą rozmowę, więc wiem, że wiesz, o co chodzi. – Tak, jasne, kojarzę – potwierdził Bill. – Świetnie. Co do notowań – krążą wokół trzech procent, co dałoby mi bajeczny zysk, gdybyś przeżył sylwestra. W pewnym sensie możesz być dumny: jeszcze nikt w historii platform prognostycznych nie miał tak marnych perspektyw. Nawet ten notoryczny ćpun Culkin pięć minut przed zgonem. Sam rozumiesz, że nie mogłem przepuścić takiej okazji. Oczywiście będę musiał się z tobą obchodzić jak z jajkiem, ale trudno. – Rozumiem. Czyli cała ta akcja ratunkowa, to czysty biznes. – Biznes? To wyzwanie! – zawołał Azael z egzaltacją. – Pamiętaj, że mamy przed sobą potęgę kwantowego komputera, wspieranego dywersją paru tysięcy subskrybentów. Dobra, ja zabieram zwłoki tego dupka, zatrę ślady i rzucę kilka fałszywych poszlak. To jest raczej pilne, ale będę z powrotem za pół godziny. Ty nic nie ruszaj, czekaj spokojnie. No i przede wszystkim… no, uważaj na siebie. Bill z rezygnacją wzruszył ramionami i intensywnie kręcąc głową usiadł na burcie. Śmigły wodolot oddalił się, znacząc wodę białą smugą. – Właśnie, właśnie – mruknął pod nosem Bill. – Ciekawe, czy Emma Watson ruszy wielmożny zadek i zjawi się na przyjęciu. |