powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CLXIII)
styczeń-luty 2017

100 najlepszych filmów animowanych wszech czasów
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
30. Arsene Lupin and the Castle of Cagliostro
(1979, reż. Hayao Miyazaki)
Konrad Wągrowski
„Arsene Lupin i Zamek Cagliostro” to pierwszy pełnometrażowy film twórcy nazwanego później Akirą Kurosawą animacji, japońskim Disneyem i całym szeregiem pochwalnych określeń – wybitnego Hayao Miyazakiego. I choć późniejsze filmy tego reżysera zdobyły większy rozgłos, i choć ów debiut nie jest jeszcze tak wysmakowany wizualnie jak kolejne jego dzieła, nie tak przepełniony znaczeniami, to z pewnością już jest zapowiedzią przyszłego geniusza. „Zamek Cagliostro” nie jest dziełem autorskim Miyazakiego, to po prostu jedna z kolejnych opowieści o włamywaczu-dżentelmenie Arsenie Lupinie III, bohaterze popularnego w Japonii cyklu komiksowego, później serialu telewizyjnego i wreszcie dwóch filmów pełnometrażowych – nie da się jednak ukryć, że nawet w takiej pracy na obcym materiale Miyazaki już potrafił odcisnąć swoje piętno. Arsene Lupin III, jak samo nazwisko wskazuje, jest wnukiem tego słynnego Arsene’a Lupina, stworzonego przez francuskiego pisarza Maurice’a Leblanca. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, bowiem Lupin III dzieli zainteresowania swego przodka – tak jak i on jest mistrzem kamuflażu i pełnym osobistego uroku włamywaczem. Film Miyazakiego opowiada o jednej z przygód Lupina, który trafia do małego europejskiego księstwa Cagliostro w poszukiwania fałszerza pieniędzy, przez którego ostatni łup włamywacza okazał się być do niczego nieprzydatny. Na miejscu Lupin wikła się w intrygę kryminalną, ale też i romantyczną, pragnąc pomóc księżniczce wydawanej za mąż wbrew swej woli… Owa księżniczka przypomina nieco księżnę Monaco Grace Kelly, a sam film udanie nawiązuje do jednego z lżejszych (ale i urokliwych) filmów Alfreda Hitchcocka „Złodziej w hotelu” z Cary Grantem i właśnie Grace Kelly w rolach głównych. Ale przede wszystkim należy zauważyć, że „Arsene Lupin III” te jedna z najlepszych bezpretensjonalnych zabaw w historii kina animowanego – dzieło lekkie, przygodowe, w doskonałym tempie, bardzo zabawne, bardzo wciągające i sprawiające niemałą przyjemność w czasie seansu dla widza w każdym wieku.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
29. Wilcze dzieci
(2012, reż. Mamoru Hosoda)
Adam Kordaś
Film „Wilcze dzieci” jest przepiękną historią o matczynej miłości i dojrzewaniu. Niełatwo być samotną matką dwójki dzieci… Jeśli w dodatku ich ojciec był wilkiem potrafiącym przybierać ludzką postać i przekazał potomstwu zdolność do zmieniania się w wilki, trudności się mocno potęgują. Najpierw trzeba chronić swe niezwykłe dzieci przed światem, później nauczyć je jak sobie znaleźć w owym świecie własne miejsce. Yuki i jej młodszy o rok brat Ame nie ułatwiają swej matce zadania – nie rozumieją, że ich podwójna natura może ściągnąć na nich nieszczęście. Choć matka robi wszystko, by jej dzieci były szczęśliwe, przyjdzie czas, gdy każde z nich samo będzie musiało wybrać, która natura będzie dominować w ich życiu – wilcza czy ludzka.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
28. Kirikou i czarownica
(1998, reż. Michel Ocelot, Raymond Burlet)
Jarosław Loretz
Przepiękna, bardzo mądra afrykańska baśń, zrodzona we Francji, wsparta realizacyjnie przez studia belgijskie i luksemburskie, w podstawowej części zanimowana na Łotwie i na Węgrzech, udźwiękowiona zaś w Senegalu, przez tamtejszych aktorów, dzięki czemu udało się dodatkowo podkreślić egzotyczny klimat opowieści.
Głównym bohaterem historii jest tytułowy Kirikou: dzielny, malutki brzdąc, który samodzielnie wychodzi z łona matki, samodzielnie dokonuje pierwszej ablucji i – słysząc, iż zła czarownica Karaba nie dość, że zabrała wodę z wioskowego źródła, to jeszcze pożarła praktycznie wszystkich mężczyzn – rusza dogonić ostatniego żyjącego brata matki, by wspólnie z nim stawić czoło czarownicy. Zadanie będzie jednak trudne, bo Karaba ma całą armię mechanicznych wojowników zwanych fetyszami, a jej siedziba jest niedostępną fortecą. Co więcej – w walce będzie mógł liczyć wyłącznie na siebie, bowiem niezależnie od tego, ile dobra uczyni, ludzie z wioski wciąż naśmiewają się z jego marnego wzrostu i bezustannie się złoszczą na jego bezpośredniość i niespożytą ciekawość.
Postaci w „Kirikou…” są rysowane kreską prostą i oszczędną, ale jej oszczędność, do której bardzo szybko można przywyknąć, z nawiązką rekompensuje bajecznie kolorowe tło. Wisienką na torcie jest zaś udźwiękowienie filmu – bardzo specyficzne, chwilami niepokojąco mroczne, z rytmicznymi zaśpiewami i muzyką autorstwa Youssou N′Dour. Trzeba jednak pamiętać, że animacja zawiera sporą dawkę nagości – w końcu opowiada o prymitywnych plemionach afrykańskich, które nie uważają obnażonego biustu za coś nieprzyzwoitego. Film cieszył się na tyle dużą popularnością, że doczekał się dwóch kontynuacji (notabene wyraźnie słabszych), adaptacji na musical oraz przeróbki na grę komputerową.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
27. Miasteczko Halloween
(1993, reż. Henry Selick)
Piotr Dobry
Do czasu „Gnijącej panny młodej” nie było równie klimatycznej animacji poklatkowej. Do czasu „Złego Mikołaja” nie było równie przewrotnego filmu świątecznego. Fabuła „Miasteczka”, jak na animowany musical z morałem przystało, jest dziecinnie prosta. Jacka Skellingtona, pana i władcę Halloweentown, dopada rutyna związana z corocznym straszeniem w Święto Duchów. Podczas samotnej wędrówki Jack trafia do Christmastown, gdzie zostaje kompletnie zauroczony ideą rozdawania prezentów. Po powrocie do swego królestwa zleca więc porwanie Świętego Mikołaja i przygotowuje się do przejęcia jego roli. Ta niezbyt przemyślana decyzja okaże się katastrofalna w skutkach.
Wiadomo jednak, że u Burtona taka a nie inna treść jest niemal zawsze determinowana przez niezwykłą wyobraźnię autora i nie inaczej jest tym razem. Oszałamia gotycki świat pełen fantastycznych (w dwojakim rozumieniu słowa) postaci – strzyg, wampirów, kościejow, mumii, behemotów, szalonych naukowców i różnorakich boogeymanów. Nie zabrakło również tak cenionych przez fanów nawiązań odautorskich – pojawia się m.in. kot z „Vincenta”, wąż z „Soku z żuka” czy kaczka na kółkach, którą jeździł Pingwin w „Powrocie Batmana”. Reżyserię „Miasteczka” często błędnie przypisuje się Burtonowi, gdy on tymczasem, mimo wielkich chęci, nie był w stanie się jej podjąć – pracował wówczas właśnie nad sequelem przygód Nietoperza. Zwrócił się więc do Henry’ego Selicka – kumpla, u boku którego rozpoczynał karierę jako disneyowski animator – a sam zadowolił się produkcją. Zresztą niezależnie od tego, czy staje za kamerą sam, z kimś, czy w ogóle nie staje, Burton pilnuje własnych pomysłów i „Miasteczko” jest w stu procentach wierne stylowi, do jakiego nas przyzwyczaił. Ba – mimo upływu 23 lat od premiery film w ogóle się nie zestarzał. Podobnie jak psychodelicznie swingująca muzyka Danny’ego Elfmana – jeden z lepszych soundtracków lat 90., zarazem jedna z lepszych kompozycji w całym dorobku Elfmana. Jack Skellington mówi w jednej ze scen, że „życie nie jest radosne bez dobrego przestrachu”. Kino też nie byłoby tak radosne bez mrocznej osobowości Tima Burtona.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
26. Rodzice chrzestni z Tokio
(2003, reż. Satoshi Kon, Shôgo Furuya)
Adam Kordaś
Pośród rozmaitych skojarzeń jakie może budzić ultranowoczesne Tokio najprawdopodobniej nie pojawiają się zbyt często gnieżdżący się w jego zakamarkach bezdomni. Tymczasem bohaterami trzeciego filmu nieodżałowanego Satoshiego Kona jest właśnie trójka takich życiowych rozbitków – Gin, Hana i Miyuki.
Życie na ulicy nie jest łatwe ani przyjemne. Gin jest niemłodym gburowatym alkoholikiem, Hana podstarzałym transwestytą darzącym uczuciem Gina a Miyuki krnąbrną nastolatką, która od kilku miesięcy tuła się razem z nimi dopiero ucząc się twardych reguł gry obowiązujących w świecie wykluczonych poza nawias społeczeństwa. Podczas przeszukiwania śmieci w mroźny wigilijny wieczór niespodziewanie natykają się na porzucone niemowlę. Choć Gin i Miyuki najchętniej natychmiast odnieśliby je na policję dają się przekonać Hanie, cierpiącej z powodu niemożliwego do zaspokojenia instynktu macierzyńskiego, by ów „świąteczny dar od boga” przechować w ich skleconej ze śmieci schronieniu chociaż do rana. Nazajutrz Hana praktycznie wymusza na pozostałej dwójce powzięcie poszukiwań matki niemowlęcia. Pragnie bowiem uchronić dziewczynkę od spędzenia dzieciństwa w pozbawionych miłości sierocińcach a także spytać jej matkę o przyczyny, które doprowadziły ją do porzucenia dziecka. Trzeba przyznać, że zważywszy na rozmiary Tokio, zadanie jest bardziej karkołomne niż szukanie igły w stogu siana. Zwłaszcza, że początkowo trójka włóczęgów ma oprócz dobrych chęci jedynie dwie wskazówki – list z prośbą o zaopiekowanie się małą oraz znaleziony przy niej tajemniczy klucz z numerem 1225…
Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że nie mamy tu do czynienia z pogodną, łzawą historyjką o prostym przesłaniu tylko autentycznym pełnym zwrotów akcji dramatem z pełnokrwistymi postaciami w rolach głównych. Początkowo nawet nie jest łatwo o sympatię do awanturujących się z byle powodu, szczerbatych, obszarpanych i cuchnących głównych bohaterów. Sytuację zmienia nagłe pojawienie się za sprawą porzuconego niemowlęcia w ich bezsensownym życiu wyraźnego celu. Popychająca ich do działania chęć odnalezienia matki dziecka wpływa pozytywnie na ich nędzną egzystencję. Z czasem zaczynamy dostrzegać za zrujnowanymi błędami przeszłości fasadami godnych współczucia autentycznych ludzi z ich przejmującymi pogmatwanymi życiorysami, uczuciami i pragnieniami. Którzy ostatecznie okażą się zdolni do takiego poświęcenia o które sami siebie nigdy by wcześniej nie podejrzewali…
Cóż, nie można zmienić przeszłości ale mimo wszystko warto czasem spróbować jakoś z nią dojść do ładu aby mieć choć mglisty cień szansy na lepszą przyszłość.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
25. Dwanaście prac Asterixa
(1976, reż. René Goscinny, Henri Gruel, Albert Uderzo, Pierre Watrin)
Miłosz Cybowski
Ekranizacja… A właściwie to wcale nie, bo „Dwanaście prac” nie bazuje na żadnym komiksie o dzielnym Galu stworzonym przez duet Goscinny&Uderzo, co wcale nie przeszkadza być mu najlepszym animowanym obrazem przygód Asteriksa i Obeliksa (a kto wie – może nawet pomaga?). Konwencja dwunastu prac, które muszą wykonać Galowie (oparta, oczywiście dość swobodnie, na dwunastu pracach Herkulesa), gwarantuje, że zabawa kolejnymi motywami ma uzasadnienie fabularne. Nawet jeśli wkrada się tam pewna fragmentaryczność, to bardzo łatwo i chętnie przymykamy na nią oko. Czego tam bowiem nie ma? Jest wyścig, są podziemia, są duchy, bogowie, a nawet… biurokracja, zaś wszystko to znakomicie parodiujące rozmaite przypadłości naszego świata. Po tylu latach od swojej premiery animacja ta wciąż pozostaje najlepszą spośród wszystkich przygód armorykańskich Galów – o aktorskich filmach nie wspominając.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
24. Sekret księgi z Kells
(2009, reż. Tomm Moore, Nora Twomey)
Gabriel Krawczyk
Oto film, który powinien zachwycić każdego: i małego miłośnika prostych historii o Dobrym pokonującym Złego, i starszego widza – tęskniącego za tradycyjnie opowiedzianą historią, bezpretensjonalną i mądrą, tak różną od serwowanych porcjami Pixarowsko-Disneyowskich animacji dla dorosłych. Opowieść o młodym Irlandzkim mnichu, 12-letnim Brendanie, który w czasach najazdów pogańskich Wikingów na Brytanię musi stawić czoła przeciwnościom – wcale nie zbrojnie, z mieczem w dłoni, lecz z otwartym umysłem i szczerym sercem – mimo schematycznej konstrukcji fabularnej, zachwyca mądrością płynącą z historii i – bardziej nawet – formą, w jaką została ubrana. Średniowieczne iluminacje – największy atut cennego zabytku irlandzkiego, jakim jest Księga z Kells, i największy bohater „Sekretu…” – pomysłowo wplecione zostają w kadry: raz proste w sposób, w jaki mały bohater widzi świat; innymi razy szczegółowe i prawdziwie magiczne, każące przetrzeć ze zdumienia oczy – tak, jak robi to Brendan w kontakcie z sekretną magią Księgi. Odkrycie przez chłopca tajemnic starych ksiąg, otarcie się o magię przyrody, docenienie roli sztuki i twórczości ludzkiej oraz niezwykłej roli przyjaźni i zaufania, wespół z autotematyczną niejako formą graficzną opowieści tworzy fantastyczne wizualnie i równocześnie uniwersalne w swoim przekazie arcydzieło kina dziecięcego.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
23. Ruchomy zamek Hauru
(2004, reż. Hayao Miyazaki)
Beatrycze Nowicka
„Ruchomy zamek Hauru” zawiera sporo niesamowitych pomysłów, kilka dziwnych postaci i zupełnie niezwykły klimat, który sprawia, że pamięta się go jeszcze długo po wyjściu z kina. Oprócz sympatycznych bohaterów i wciągającej akcji mocnym punktem filmu jest strona wizualna. Jak to z dobrymi anime bywa, tło jest malowane niezwykle starannie i oszałamia bogactwem szczegółów oraz urodą. Jak zwykle nie zawodzi wyobraźnia Miyazakiego, powołująca do życia dziwaczne stwory i mechanizmy.
Innym wielkim atutem tej – i nie tylko tej – animacji studia Ghibli jest odmienność kulturowa (w tym przypadku akurat scenariusz został zainspirowany powieścią angielskiej pisarki, jednak wieść głosi, że nie jest zbyt wierny oryginałowi). Europejskie baśnie przyzwyczaiły nas do czarno-białych schematów i jednoznacznych ról przypisanych postaciom. Już od pierwszych minut wiadomo, kto jest kim i jak to wszystko się skończy. „Ruchomy zamek…” rozpoczyna się znanym baśniowym motywem, jednak potem fabuła rozwija się w sposób, który niejednokrotnie potrafi zaskoczyć – bohaterowie zmieniają strony, zamiast jednego wątku, historia zostaje spleciona z kilku. Dzięki temu ogląda się ten film z zaangażowaniem znacznie większym, niż kolejną opowieść o królewnie. „Ruchomy zamek Hauru” potrafi też bardzo pięknie mówić o uczuciach, i to nie tylko o miłości (jednej z głównych osi akcji), ale też o przyjaźni, przywiązaniu i sympatii.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
22. Paprika
(2006, reż. Satoshi Kon)
Konrad Wągrowski
„Paprika” to dzieło Satoshiego Kona, zmarłego niestety niedawno jednego z czołowych twórców anime, twórcy zaledwie kilku filmów, z których każdy był swego rodzaju wydarzeniem („Paranoia Agent”, „Perfect Blue”, „Rodzice chrzestni z Tokio”, „Millenium Actress”). Nie inaczej było z „Papriką”, dziełem, o którym mówi się – całkiem zresztą słusznie – że było inspiracją dla „Incepcji” Christophera Nolana. W niedalekiej przyszłości wynalezione zostaje urządzenie pozwalające na kontrolę snów, a nawet wchodzenie do snów innych ludzi. Zostaje ono skradzione, ktoś zaczyna je wykorzystywać jako swego rodzaju broń psychologiczną. Należy odzyskać urządzenie, ale też ponaprawiać szkody jakie wydarzyły się w snach wielu osób – snach nierzadko przeżywanych wspólnie, tworzących dziwaczną alternatywną rzeczywistość. Najbardziej niesamowite w „Paprice” jest to, że większa część akcji toczy się w snach któregoś z głównych bohaterów, a w nich – jak to w snach – logika świata nie istnieje i zdarzyć może się właściwie wszystko. Twórców krępuje tylko ich własna wyobraźnia – a nie są to więzy zbyt silne. Kon zabiera widza na szaleńczą przejażdżkę po onirycznym świecie, szokując pomysłowością i fenomenalną scenografią, zachwycając staranną animacją, a scena sennej parady jest jedną z najbardziej niesamowitych scen surrealistycznych w historii kina. „Paprika” to prawdziwa uczta dla oka i gimnastyka dla umysłu, film oryginalny, piękny, a przy tym zabawny i ciepły.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
21. Ratatuj
(2007, reż. Brad Bird)
Czy szczur – zwierzę, którego obecność w kuchni wzbudza okrzyki grozy – może zostać kucharzem? W amerykańskich filmach oczywiście jest to możliwe, no bo przecież wystarczy tylko dostatecznie mocno uwierzyć w siebie. To oczywiste przesłanie zostało połączone z typowym schematem „najpierw się zaprzyjaźnimy, a potem jedno z nas omal wszystkiego głupio nie zaprzepaści, ale na koniec się pogodzimy i będzie jeszcze wspanialej”. Ale to tylko wierzchnia warstwa – za pomocą fabuły i za pomocą postaci „Ratatuj” mówi o czymś więcej, nawet nie określając tego słowami w żadnym miejscu w filmie – o kompleksach, tęsknotach, odmienności. Tutaj mówi też o radości życia, którą trzeba sobie wypracować i dla której trzeba się napracować (ale warto, bo bez niej się usycha). Genialna jest oczywiście sama animacja (wyszukane potrawy są ukazane tak, że ślinka cieknie), ale w szczególności doskonałe jest to, że sam szczurek tak często odgrywa pantomimę – wyraża się w języku ciała, w geście, w spojrzeniu, a nie w słowie. I to nie tylko w momentach, kiedy ma to być żartem, ale i w normalnych sekwencjach. Poza tym chyba pierwszy raz w życiu po wyjściu z kina chce się zacząć gotować.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

129
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.