Lubię, kiedy w komiksach czy filmach space-operowych od czasu do czasu pojawiają się scenerie naprawdę nie-ziemskie. Ta zdecydowanie do takich należy. I choć stwory przypominają nasze manty czy może raje, sam ich rozmiar i majestatyczne unoszenie się w powietrzu nadaje obrazkowi przyjemnie odrealnionego nastroju.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Komiks „Ciemność” kiedyś już recenzowałam – patrz tekst „Dżedaje i zombiaki, czyli wypiję twoją zupę” – jednak cyklu „Kadr, który…” jeszcze wtedy nie było. Graficznie dziełko to jest na całkiem niezłym poziomie, choć niekiedy trudno to dostrzec z powodu natłoku mniejszych kadrów umieszczonych na tle większych, i powodujących nielichy chaos wizualny. Czasem ze szkodą dla co bardziej dopracowanych obrazków, poprzesłanianych innymi, co nie pozwala napawać się szczegółami, jak na przykład na początku II tomu, gdzie bohater stoi w dramatycznej pozie na krawędzi platformy i rozmawia z pewną osobą. Sceneria kadru z latającymi stworzeniami skąpana jest w pomarańczowym świetle ogromnej gwiazdy, co dodatkowo podkreśla upał i duchotę. Dzięki bledszym konturom, obiekty na drugim i trzecim planie wydają się przysłonięte delikatną mgiełką, a – co ważniejsze – kontrast między pastelowym tłem i wyrazistymi sylwetami pierwszego planu daje złudzenie trójwymiarowości. |