„Niesamowite – kierowca autobusu, który lubi Emily Dickinson!”, konstatuje zdumiona nastolatka po krótkiej pogawędce z Patersonem o poezji. To ironiczny komentarz Jarmuscha do tego, jak łatwo i bezrefleksyjnie szufladkujemy innych.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Grany przez Adama Drivera bohater o nazwisku Paterson wiedzie żywot człowieka poczciwego w mieścinie Paterson (wiele rzeczy w filmie celowo się „rymuje” – everyman ma swoje everycity) w New Jersey, w okolicy jakby wyjętej z „Broken Flowers”. Rytm dnia Patersona jest jak idylliczna mantra: pobudka między szóstą a szóstą trzydzieści u boku żony jak z obrazka (śliczna irańska aktorka Golshifteh Farahani), cheeriosy na śniadanie, spacer do zajezdni, kilka godzin za kółkiem, powrót do domu tą samą drogą, wyjście z psem, wieczorne piwko w pubie. Jak to w typowych amerykańskich snujach, którym Jarmusch nieformalnie patronuje, nie dzieje się nic i dzieje się wszystko. Paterson codziennie przedziera się przez, jak sam to określa, „tryliony molekuł”, podczas gdy inne tryliony pozostają z boku, nietknięte, dopiero czekając na odkrycie (lub nie). Molekuły, z którymi Paterson wchodzi w interakcje, to miejsca, przedmioty, a nade wszystko ludzie. Pasażerowie, których podsłuchuje niby mimowolnie, a jednak z autentycznym zaciekawieniem, podobnie jak bohater „Taxi” Panahiego. Raper (Method Man) ćwiczący w pralni nowe zwrotki. Barman (Barry Shabaka Henley) sypiący anegdotami o sławach pochodzących z Paterson, od Allena Ginsberga przez Lou Costello po Fetty’ego Wapa. Pudełko zapałek, obiekty mijane po drodze, strzępy rozmów – każda cząstka rzeczywistości, każdy skrawek życia może stanowić źródło inspiracji dla Patersona, który poza tym, że jest etatowym kierowcą, jest także poetą-amatorem. Skądinąd wyraźnie utalentowanym, lecz w przeciwieństwie do swojego duchowego mentora, Williama Carlosa Williamsa, który rozsławił miasto Paterson pięciotomowym poematem, pisze tylko dla siebie, skromnie i bez rozgłosu, systematycznie wykręcając się prośbom żony o podjęcie próby publikacji. Pisze w pracy, przeważnie w przerwie na lunch, pisze w domu, w piwnicy, jedynym miejscu we własnych czterech ścianach pozwalającym mu się wyciszyć, zebrać myśli, pobyć w przestrzeni innej niż monochromatyczna – cała góra to bowiem królestwo spontanicznej i żywiołowej Laury, zafiksowanej na czerni i bieli, od wystroju wnętrz przez decoupage po wypiekane babeczki. Paterson i Laura to jedna z najbardziej romantycznie niedopasowanych par, jakie widziało kino. On małomówny, zamknięty w sobie – ona tryskająca energią, wręcz ekscentryczna. Ona z milionem pomysłów na minutę; jednego dnia chce otwierać cukiernię, nazajutrz pragnie już być gwiazdą country – on z jednym pomysłem na całe życie. Łączy ich głęboka przyjaźń, uczucie bardziej platoniczne niż erotyczne (notabene, bardziej poetyckie niż prozaiczne), oboje zdają się czerpać radość przede wszystkim ze sprawiania przyjemności tej drugiej osobie – pod tym względem to para niedzisiejsza, urokliwie staroświecka, tak jak i staromodna jest „analogowa” niezależność Patersona manifestowana niechęcią do technologii (w sytuacji kryzysowej pożycza smartfona od obcego dziecka – znak czasów). Jarmusch pozostaje jednak zbyt inteligentnym twórcą tudzież zbyt bystrym obserwatorem, by zadowalać się li tylko serwowaniem pięknych banałów rodem z piosenki Sylwii Grzeszczak o cie-sze-niu-się-z-ma-łych-rze-czy. Jego bohater lubi swoją rutynę, ale bywa też nią rozczarowany. Bezsprzecznie kocha żonę, ale bywa też zmęczony jej bezustannym entuzjazmem. Driver wspaniale wygrywa te niuanse. Nigdy nie wiemy, jak głęboka frustracja siedzi w Patersonie, niemniej postać często balansuje na granicy wybuchu. I jeśli nie eksploduje, to dlatego, że szczerze docenia swoje „obiektywnie” dobre życie – oddaną żonę, przyzwoitą pracę, dzięki której może służyć własnej społeczności, wreszcie poezję, w której znajduje wytchnienie od zapętlonego Dnia Świstaka. To nic innego, jak szczęśliwe sprzężenie tych wszystkich elementów daje bohaterowi siłę, wewnętrzny spokój zen niczym u drobnomieszczańskiej, pacyfistycznej wersji Ghost Doga. W mniej sprzyjających okolicznościach Paterson mógłby być Travisem Bickle’em z „Taksówkarza” – wszak wiemy z fotografii na półce, że poeta niegdyś nosił mundur, a z kolei incydent w barze dowodzi, że doskonale się orientuje, jak obezwładnić napastnika z bronią. Bez trudu można sobie wyobrazić Patersona także w skórze Jacka Torrance’a ze „Lśnienia” – powracający motyw bliźniąt wyśnionych przez Laurę, symbolizujący strach przed zmianą, równie dobrze mógłby wpędzić bohatera w obłęd. Wszyscy jesteśmy Patersonami – zdaje się ostatecznie mówić Jarmusch – a nasz obraz w społeczeństwie tworzymy nie tyle my sami, ile molekuły miejsc, przedmiotów, ludzi, jakimi się otaczamy. I oby to były dobre molekuły.
Tytuł: Paterson Data premiery: 30 grudnia 2016 Rok produkcji: 2016 Kraj produkcji: USA Czas trwania: 113 min Gatunek: dramat, komedia Ekstrakt: 90% |