Iluż to projektów motorem napędowym był już amerykański saksofonista Ken Vandermark? Z iloma muzykami z całego świata przyszło mu współpracować w ciągu swej trwającej od trzydziestu lat kariery? I wciąż mu mało. Najnowszy zespół, któremu lideruje, to międzynarodowy kwartet Shelter, którego debiutancka płyta ukaże się niebawem.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Tylko na pozór żywot wziętego muzyka freejazzowego wydaje się być usłany różami. Ciągłe podróże po całym świecie. Do tego niekończące się koncerty i sesje nagraniowe. Jeśli ktoś gustuje w życiu na walizkach, będzie zacierał ręce. Ale przecież nie można zapominać, że wiąże się to praktycznie z nieustanną pracą, z próbami, podczas których poznaje się od „zera” nowych partnerów, nierzadko takich, z którymi nigdy więcej artyście nie będzie już dane współpracować. A jeśli wszystko to odniesiemy do osoby Kena Vandermarka, musimy pamiętać jeszcze o jego obowiązkach wynikających z prowadzenia własnej wytwórni płytowej, Audiographic Records. I nie ma tu większego znaczenia, że istnieje ona głównie po to, aby publikować płyty właściciela i jego przyjaciół – trzeba wszak trzymać nad nią pieczę, dbając o to, by interes nie upadł. Podsumowując: wychodzi na to, że Vandermark musi być albo cyborgiem, który nie potrzebuje snu, albo przynajmniej kilka osób ukrywa się pod tym imieniem i nazwiskiem. Co oczywiście – w obu przypadkach – należy potraktować jako żart (czy udany, to już sprawa drugorzędna). Najnowszy projekt Vandermarka („ The Lions Have Eaten One of the Guards”, „ Lightning Over Water”, „ Schl8hof”) to międzynarodowy kwartet, w którym obok niego znaleźli sie jeszcze dwaj inni muzycy bardzo dobrze Kenowi znani. To amerykański trębacz Nate Wooley („ Enter the PlusTet”, „ Argonautica”) oraz holenderski (kontra)basista Jasper Stadhouders, znany z prowadzonej przez chicagowskiego saksofonistę grupy Made to Break („ N N N”, „ Before the Code”, „ Before the Code: Live”, „ Dispatch to the Sea”), w której w 2014 roku zastąpił Devina Hoffa. Skład uzupełnia jeszcze rezydujący w Berlinie, ale pochodzący z Australii perkusista Steve Heather, mający na koncie współpracę z wieloma formacjami z kręgu awangardy i jazzu improwizowanego (między innymi efzeg, Heaven And, Mrs Conception, Strung, Tone Dialling, Booklet czy Home Stretch). Aż dziw bierze, że do tej pory jego drogi artystyczne nie przecięły się ze szlakami przecieranymi przez Vandermarka.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
I pewnie panowie dalej by się nie znali, gdyby nie ubiegłoroczna majowa eskapada Kena do Berlina, podczas której postanowił spędzić jeden dzień w studiu nagraniowym h2. Wraz z nim zameldowali się tam Wooley i Stadhouders; brakowało jedynie bębniarza. Czasu nie było zbyt dużo, poproszono więc o dogranie ścieżek perkusyjnych Heathera. Dla artysty, który od co najmniej kilkunastu lat grywa w zespołach freejazzowych (i pokrewnych stylistycznie), to tak naprawdę żaden problem. Zarejestrowany w Berlinie materiał Vandermark zabrał ze sobą za Ocean, tam go zmiksowano i przygotowano do publikacji. Projekt ostatecznie nazwano Shelter i taki też tytuł otrzymała płyta, która niebawem trafi do sprzedaży z logo Audiographic Records na okładce. To ponad godzina nagrań, które łączą w sobie klasyczne jazzowe improwizacje z muzyką konkretną i minimalizmem. W przeciwieństwie do wielu innych produkcji Vandermarka mniej tu pełnych szaleństwa poszukiwań (co nie znaczy, że nie ma ich wcale), więcej natomiast operowania ciszą bądź dźwiękami na pograniczu słyszalności. Otwierająca album kompozycja „F-1” oparta jest głównie na instrumentach dętych – saksofonach Vandermarka i trąbce Wooleya – grających w duecie, unisono bądź solo. To nie dziwi, albowiem muzycy ci znają się jak „łyse konie”; mają nawet na koncie płyty nagrane jedynie we dwóch („East by Northwest”, 2015; „All Directions Home”, 2015). Bez problemu wchodzą więc w interakcję, dopełniając swoje partie. Wiedzą doskonale kiedy podążyć tym samym szlakiem, a kiedy na chwilę od siebie odejść. Potrafią też dać czadu, grając niezwykle energetycznie. Przez kilka pierwszych minut tak absorbują uwagę słuchaczy, że można nawet nie dostrzec pojawiającej się w tle sekcji rytmicznej. Dopiero w drugiej części Jasper i Steve wybijają się na plan pierwszy; ten pierwszy także jako gitarzysta (wcale nie basowy). W „Accidentals Don’t Carry” mamy z początku do czynienia z duetem saksofonowo-perkusyjnym, w którym elementem bardziej nieokiełznanym okazuje się – o dziwo! – bębniarz. Gdy już jednak udaje mu się nieco powściągnąć wyobraźnię, wprowadza jednostajny rytm, wokół którego zbudowana zostaje intrygująca solówka Wooleya.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W trzecim w kolejności „Burnt Njal” po raz pierwszy rozbrzmiewa kraakdoos (ewentualnie, z angielska, crackle box), na którym gra Steve Heather. To niewielkich rozmiarów instrument elektroniczny, który służy przede wszystkim do generowania zgiełku. On też odpowiada za eksperymentalne otwarcie utworu. Dalej jest już bardziej klasycznie, co oznacza, że raz pojawiają się frywolne dęciaki, innym znów razem czadowa improwizacja całego zespołu. „J-1” z kolei na tle wcześniejszych numerów wypada zaskakująco kameralnie, a zwieńczone zostaje mocną partią grających unisono saksofonu i trąbki. Melodyjnie i eksperymentalnie, ale też orkiestrowo i trochę rzewnie jest w krótkim „Of Use”, który szybko ustępuje miejsca znacznie dynamiczniejszemu „Bartleby”. Po saksofonowym wstępie Vandermarka uaktywnia się cały zespół; najwięcej jednak do powiedzenia mają członkowie sekcji rytmicznej, a zwłaszcza Stadhouders, którego partia na basie mocno wrzyna się w uszy. Trudno więc być zdziwionym, że kiedy z czasem dołączają do niego Ken i Nate, również nie oszczędzają ani siebie, ani słuchaczy. Gdyby wypreparować samą tylko perkusję z początku utworu „Drinks & Logistics”, można by pomyśleć, że mamy do czynienia z kompozycją klasycznej grupy heavymetalowej. Heather gra bardzo motorycznie, mocno przy tym uderzając w bębny. Na szczęście nie brakuje też podążających za nim Vandermarka i Wooleya, których pojawiające się na przemian partie równoważą niestandardową grę Steve’a. Dopiero gdy Amerykanie milkną, a na polu bitwy pozostaje – oprócz Australijczyka – jedynie Holender, artysta z Antypodów może sobie spokojnie pohasać. W „B-1” – dla odmiany – zmuszony jest trzymać wyobraźnię na wodzy. Choć alarmistyczne dźwięki saksofonu czy gitary mogą działać na niego prowokująco, do samego końc zachowuje spokój. Album wieńczy kompozycja zatytułowana „Pan” – druga, w której pojawia się noise’owy kraakdoos. Można odnieść wrażenie, że tym razem Steve postanowił wypróbować cierpliwość słuchaczy; zgrzyty nie ustają bowiem nawet wtedy, gdy na plan pierwszy wybijają się – na tle hipnotycznego rytmu – dęciaki. Całkiem możliwe zresztą, że to świadomy zabieg, mający na celu niedopuszczenie do tego, by pozostali muzycy dali się ponieść nastrojowemu duetowi basu i perkusji. Na ile istotny stanie się nowy projekt Kena Vandermarka dla samego twórcy, na razie nie sposób stwierdzić. Czy skończy się na jednej płycie, czy też w ślad za nią pójdą wkrótce koncerty, a może i kolejne nagrania – dopiero czas pokaże. Na pewno zagrana na żywo, przy udziale publiczności, muzyka Shelter zyskałaby jeszcze na wyrazistości i dynamice. Studio nagraniowe takim realizacjom sprzyja bowiem średnio. Skład: Ken Vandermark – saksofon tenorowy, saksofon barytonowy, klarnet kontrabasowy Nate Wooley – trąbka Jasper Stadhouders – kontrabas elektryczny, gitara elektryczna Steve Heather – perkusja, kraakdoos
Tytuł: Shelter Data wydania: 1 marca 2017 Nośnik: CD Czas trwania: 62:56 Gatunek: jazz Utwory CD1 1) F-1: 08:20 2) Accidentals Don’t Carry: 06:44 3) Burnt Njal: 08:49 4) J-1: 07:13 5) Of Use: 03:31 6) Bartleby: 08:11 7) Drinks & Logistics: 07:36 8) B-1: 06:29 9) Pan: 06:03 Ekstrakt: 70% |