KW: Nie jestem człowiekiem do końca przekonanym przez „Lobstera”, choć doceniam oryginalność i szereg pomysłów. Jak dla mnie ta historia niepotrzebnie rozmywa się na kilka zupełnie osobnych części – gdyby całość była ograniczona do ośrodka, mogłaby powstać prawdziwa petarda. A więc chyba „Manchester”, bo abstrahując już od samej historii o nieprzezwyciężalnej traumie, dawno nie widziałem opowieści, która podejmowałaby tak szeroko temat kruchości istnienia, nonsensu egzystencji, śmierci. No i należą się brawa za wspominane tak bezceremonialne odejście od narzucającego się ujęcia poszukiwania ukojenia.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
PD: Racja. Końcówka jest jednak mocno nieszablonowa, do tego otwarta. Podobnie jak finał „Moonlight”, mojego faworyta przy scenariuszu adaptowanym. Rozważałem przez chwilę „Nowy początek”, niemniej siła tego filmu to reżyseria, zdjęcia, wspomniana przez nas Wielka Pominięta – Amy Adams – zaś sam tekst Erika Heisserera jednak gubi sporo z Teda Chianga. KW: Ale „Moonlight” to adaptacja dzieła scenicznego (a więc już z założenia przygotowanego do inscenizacji), a z kolei „Nowy początek” to ekranizacja kompletnie niefilmowego wybitnego opowiadania. Przyznam, że gdy dowiedziałem się, że Villeneuve kręci „Historię twojego życia”, to pomyślałem, że to będzie film na motywach, czerpiący z tekstu Chianga tylko inspirację, ale opowiadający o czymś innym w zupełnie inny sposób. A tu jednak prawie wierna ekranizacja, mająca swoje braki w stosunku do pierwowzoru, ale potrafiąca i tak przekazać jego przesłanie. Więc „Arrival” – za wielkie ambicje i przyzwoity efekt. Ale pamiętajmy, że Akademia nie ocenia tak, jak się coś udało adaptować (bo oni przecież prawie nigdy nie znają pierwowzorów, myślisz, że ktoś z nich czytuje Chianga?), tylko jaki wyszedł scenariusz. I tu pewnie wygra „Moonlight”. Nie, żebym z tego powodu miał płakać. PD: Przejdźmy do zdjęć. Tu jestem bardzo rozdarty. To, jak Bradford Young operuje kontrastem w „Arrival”, to jest coś pięknego, do tej pory mam przed oczami te pomarańczowe skafandry na tle grafitowych wnętrz obiektu Obcych. Plenerowa dla odmiany robota Rodrigo Prieto w „Milczeniu” – rewelacja. James Laxton manewrujący w „Moonlight” bodaj wszystkimi odcieniami niebieskiego, przechodzący do wściekłej czerwieni w scenach z matką – czysta poezja. Linus Sandgren oddający w „La La Landzie” zarówno zadymiony klimat klubów jazzowych, magię starego Hollywoodu, jak i dynamikę współczesnych związków w tych nieśpiewanych scenach romantycznych – bomba. Ostatecznie chyba postawię na Younga, ale nie będę zawiedziony zwycięstwem kogokolwiek z tej czwórki. Czwórki, bo jedynie Greig Fraser niczym mnie w „Lionie” nie uwiódł – te zdjęcia były oczywiście bardzo ładne, adekwatne do „podróżniczej” opowieści rozciągniętej od Australii do Kalkuty, ale to trochę jak z pocztówką – patrzysz, zachwycasz się i zaraz zapominasz.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
KW: Ej, ale te sekwencje z Kalkuty, z tych brudnych zaułków, ponurych noclegowni są znakomite i z pewnością niepocztówkowe. I całkiem dobrze mi w pamięć zapadły. Stawiam jednak na „Arrival”, bo tam jest bardzo odważna koncepcja, budująca 80% nastroju filmu, postawienia na taki niewyostrzony, jakby pochodzący z deszczowej pogody wizerunek świata, podkreślający chyba mocno stan ducha bohaterki i odchodzący od tych kolorowych wyostrzonych wizji kosmicznych opowieści. PD: Tak, to mocno „introwertyczna” wizja SF. Sporo tego introwertyzmu zresztą w tym roku – to też przecież słowo-klucz w przypadku „Moonlight”, „Manchesteru”, a nawet „La La Landu”. Skądinąd piosenek z musicalu Chazelle’a słucham po dziś dzień – i tu będę trzymał kciuki za „Audition” lub „City of Stars”, zasadniczo bez większej różnicy. Natomiast co do ścieżki dźwiękowej – waham się pomiędzy przepięknymi kompozycjami Nicholasa Britella do „Moonlight” a obłędnym dziełem Miki Levi, która historię Jackie Kennedy opatrzyła ilustracją muzyczną rodem z mrocznego science fiction – i ten mezalians (pozorny, bo w końcu film jest bardziej psychodramą niż biografią) wypadł fantastycznie. Koniec końców jednak mariaż klasyki i hip-hopu (Britell był nie tylko kompozytorem, ale i producentem wykonawczym soundtracku) w „Moonlight” podziałał na mnie ciut bardziej emocjonalnie. KW: Zawsze mówię, że na muzyce się nie znam, dzielę ją na ładną i taką sobie. „City of Stars” nucę sobie od trzech miesięcy, więc pod tym względem nie ma konkurencji, choć szkoda, że z „Vaiany” nominowana nie jest „You’re Welcome” (moje dzieci z pewnością głosowałyby za takim wyborem). Jeśli zaś chodzi o ilustrację muzyczną, to jedyną, która mocniej zapadła mi w pamięć, jest muzyka z „Jackie” – tak jak mówisz, odważna, oryginalna i w dużej mierze wpływająca na odbiór filmu. PD: To spotkanie dwóch estetyk w „Jackie” trochę mi przypomina sytuację z „Kubo”, który znalazł się w gronie filmów nominowanych za efekty wizualne – jako pierwsza animacja poklatkowa (choć wspomagana CGI) od niemal ćwierćwiecza, od czasu „Miasteczka Halloween” Burtona i Selicka. Ja stawiam jednak na „Doktora Strange’a”, czyli Marvela, który dość jednak zaskakuje efektami bardziej w stylu „Incepcji” niż Marvela. Czy raczej: bardziej „Incepcji” niż MCU, bo wizualnie film wszakże czerpie z klasycznych surrealistycznych kadrów Steve’a Ditko. Niemniej to manipulacja architekturą stanowi tu główną atrakcję. Przemyślaną, podaną bez taniego efekciarstwa. Mnie kupili.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
KW: No daj spokój, nie oczekujesz chyba ode mnie, fana „Gwiezdnych wojen” od trzech i pół dekady, bym zagłosował na coś innego niż „Rogue One"? Wielka finałowa bitwa kosmiczno-planetarna, scena kolizji dwóch gwiezdnych niszczycieli, rany, najlepsza w historii całego cyklu, zasługuje na całą garść Oscarów. PD: Nie przeczę, po prostu jak dotąd… nie widziałem. Żałuję. Tak jak ubolewam, że nie dane mi było obejrzeć szwajcarskiego „Nazywam się Cukinia”, którym znajomi festiwalowicze byli zachwyceni. Ani „Czerwonego żółwia”, koprodukcji Ghibli i francuskiego Wild Bunch – w naszych kinach dopiero pod koniec czerwca. Dlatego, skoro już zahaczyłem o kino animowane, nie będę oryginalny – jestem wielkim fanem faworyzowanego „Zwierzogrodu”. „Kubo” jednak oczko niżej, „Vaiana” nawet dwa oczka. KW: „Czerwony żółw” podobno piękny, ale nie będziemy szli tropem debat telewizyjno-radiowych o kulturze i gadali o nieoglądanych dziełach (pamiętam, kiedyś byłem w radiu z pewną panią, która bardzo opowiadała się za przewagą „Hurt Locker” nad „Avatarem”, by na koniec przyznać się, że tego pierwszego w ogóle nie widziała). Poza tym od dawna jesteśmy zgodni w naszym zachwycie dla pięknego, zabawnego i mądrego „Zwierzogrodu”, więc nie mam zamiaru polemizować. Ale walka będzie ciekawa, bo „Kubo” na razie chyba zgarnia więcej nagród… PD: Ciekawa walka rozegra się też na niwie filmu nieanglojęzycznego. Widziałem raptem dwa filmy z tegorocznej stawki. Szwedzki „Mężczyzna imieniem Ove” to cieplejsza wersja „Gran Torino”, bardzo sympatyczne kino, choć moim faworytem jest niemiecki „Toni Erdmann”, wybitna tragifarsa rodzinna i satyra antykapitalistyczna w jednym. Filmowi Maren Ade może zagrozić chyba jedynie „Klient” Farhadiego – być może równie dobry (u nas w kwietniu) – sprawca politycznego zamieszania; reżyser nie zostanie wpuszczony do USA na mocy skandalicznego dekretu Trumpa – i Hollywood może tu zechcieć pokazać nielubianemu prezydentowi gest Kozakiewicza. KW: Ech, znów nie mam narzędzi, by się wypowiadać – widziałem tylko „Toniego Erdmanna”. To świetny film, z pewnością zasługujący na Oscara. Swoją drogą, po zmianach organizacyjnych sprzed paru lat ta kategoria ostatnio promuje i nagradza naprawdę świetne filmy. Szkoda, że tak trudno im przebić się do tych głównych. PD: Spójrz na to z tej strony, że gdyby zniesiono ten podział i taki „Toni Erdmann” stawał w szranki z „La La Landem”, „Manchesterem”, „Moonlight” i resztą, nie miałby u amerykańskich decydentów najmniejszych szans na zwycięstwo. Cieszmy się więc tym, co mamy, bo sumarycznie w tym roku jest naprawdę nieźle – jest wyrównany poziom, są emocje. Najlepszym dowodem to, że wreszcie po kilku latach reaktywowaliśmy nasz cykl, by o tym pogadać.
Nazwa: Oscar Opis: Nagroda Amerykańskiej Akademii Filmowej.
Tytuł: Manchester by the Sea Data premiery: 20 stycznia 2017 Rok produkcji: 2016 Kraj produkcji: USA Czas trwania: 135 min Gatunek: dramat
Tytuł: Moonlight Data premiery: 17 lutego 2017 Rok produkcji: 2016 Kraj produkcji: USA Czas trwania: 111 min Gatunek: dramat
Tytuł: La La Land Data premiery: 20 stycznia 2017 Rok produkcji: 2016 Kraj produkcji: USA Czas trwania: 128 min Gatunek: dramat, komedia, musical, muzyczny
Tytuł: Nowy początek Tytuł oryginalny: Arrival Data premiery: 11 listopada 2016 Rok produkcji: 2016 Kraj produkcji: USA Czas trwania: 116 min Gatunek: SF
Tytuł: Przełęcz ocalonych Tytuł oryginalny: Hacksaw Ridge Data premiery: 4 listopada 2016 Rok produkcji: 2016 Czas trwania: 131 min Gatunek: biograficzny, dramat, melodramat
Tytuł: Lion. Droga do domu Tytuł oryginalny: Lion Data premiery: 2 grudnia 2016 Rok produkcji: 2016 Kraj produkcji: Australia, USA, Wielka Brytania Czas trwania: 2 min Gatunek: dramat
Tytuł: Aż do piekła Tytuł oryginalny: Hell or High Water Data premiery: 2 września 2016 Rok produkcji: 2016 Kraj produkcji: USA Czas trwania: 102 min Gatunek: dramat
Tytuł: Ukryte działania Tytuł oryginalny: Hidden Figures Data premiery: 24 lutego 2017 Rok produkcji: 2016 Kraj produkcji: USA Czas trwania: 127 min Gatunek: dramat
Tytuł: Toni Erdmann Data premiery: 27 stycznia 2017 Rok produkcji: 2016 Kraj produkcji: Austria, Niemcy Czas trwania: 162 min Gatunek: dramat, komedia
Tytuł: Jackie Data premiery: 3 lutego 2017 Rok produkcji: 2016 Kraj produkcji: Chile, Francja, USA Czas trwania: 100 min Gatunek: biograficzny, dramat |