Po kilku komiksach przeznaczonych dla młodych czytelników wielbiciele kapitana Żbika doczekali się wreszcie poważnej opowieści dla dorosłych. Dwuczęściowe „Wodorosty i pasożyty” to klasyczna historia szpiegowska (choć chodzi tu jedynie o szpiegostwo przemysłowe), w której scenarzyści, czyli Jerzy Bednarczyk oraz Zbigniew Gabiński, zadbali o zachowanie wszelkich reguł gatunku. Nawet z pewnymi niedorzecznościami.  |  | ‹Kapitan Żbik #40: Wodorosty i pasożyty cz.1›
|
Trzy poprzednie zeszyty serii – „ Gdzie jest jasnowłosa?”, „ SP-139-WA zaginął!” oraz „ Wyzwanie dla silniejszego” (wszystkie z 1975 roku) – powstały z myślą o młodych czytelnikach i za bohaterów miały nastolatków. Starsi wielbiciele komiksów mogli więc już stracić nadzieję, czy Żbikowi przyjdzie jeszcze rozwiązywać naprawdę poważne sprawy. Wiara została im ostatecznie przywrócona w 1976 roku, kiedy to światło dzienne ujrzała rozpisana na dwa odcinki klasycznie szpiegowska – i tym sposobem w dużym stopniu przypominająca pentalogię rozpoczętą „ Zapalniczką z pozytywką” (1970-1971) – opowieść „Wodorosty i pasożyty”. Za jej scenariusz odpowiadał sprawdzony duet autorski: Jerzy Bednarczyk i Zbigniew Gabiński, którzy począwszy od początku lat 70. mieli już na koncie – razem bądź osobno – pięć „żbikowych” zeszytów. Gabiński odpowiadał za „ Czarny parasol”, „ Studnię” oraz „ Kryptonim Walizka”; Bednarczyk za „ SP-139-WA zaginął!”, a obaj za znakomitą „ Skodę TW 6163”. Po „Wodorostach i pasożytach” można było zatem spodziewać się najlepszego. I rzeczywiście jest to całkiem przyzwoicie skonstruowana historia, chociaż nie pozbawiona mielizn i trochę zbyt natrętnej propagandy. Jej głównym bohaterem, oczywiście oprócz kapitana Żbika, jest genialny polski wynalazca, inżynier Stefan Gajda. To prawdziwe „złote dziecko” polskiej nauki. Co rusz coś wymyśla; dzięki jego pomysłom jesteśmy w stanie technologicznie wyprzedzić Zachód (wszak to sam środek epoki Gierkowskiej, kiedy Polska Ludowa „rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej”, kiedy byliśmy „dziesiątą gospodarczą potęgą świata”). Teraz otrzymuje właśnie kolejną nagrodę od ministra za stworzenie receptury farby antykorozyjnej „Stega”. Pokryte nią kadłuby statków będą odstraszać wodorosty i żyjące w morzach i oceanach pasożyty. A to sprawi, że da się zaoszczędzić ogromne pieniądze na ich czyszczeniu. Czy więc można dziwić się, że wynalazkiem Gajdy interesują się firmy z całego świata? Że jest szansa na to, iż w uczciwym przetargu cena za patent na farbę może osiągnąć gigantyczne rozmiary? Problem w tym, że nie wszystkie firmy chcą uczciwej licytacji. Niektórzy wolą pójść na skróty. W efekcie wokół Gajdy zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Najpierw ktoś włamuje się do jego willi w Juracie i rozpruwa zamontowany w ścianie sejf; później w czasie jego pobytu w Paryżu, dokąd udaje się na zjazd naukowców-chemików na Sorbonie, spotykają go jeszcze dramatyczniejsze przeżycia. Ktoś wyraźnie zagiął parol na polskiego inżyniera. W takiej sytuacji Komenda Główna MO kieruje do rozwiązania tej sprawy swego najlepszego człowieka – jest nim oczywiście kapitan Żbik, który przy okazji przechodzi przyspieszony kurs chemii (jakimś cudem bowiem z tego przedmiotu, do czego zresztą sam się przyznaje, akurat nie jest „orłem”). Dla Żbika najważniejsze jest dorwać złodziei, którzy włamali się do domu Gajdy; mając ich w swoim ręku, będzie w stanie po nitce dotrzeć do kłębka – przekonać się, o co tu naprawdę chodzi – o pieniądze czy może też coś znacznie poważniejszego. W „Wodorostach i pasożytach” – zgodnie z wytycznymi „propagandy sukcesu” – Polska jest krajem mlekiem i miodem płynącym. Pokazana jest – z wyjątkiem pijackiej meliny – na bogato (vide willa inżyniera, wnętrza komendy w Gdańsku, zakład kryminalistyki). Nawet w porównaniu z Paryżem nie mamy czego się wstydzić. A gdy dodamy do tego jeszcze genialnego naukowca, o którego pomysły biją się największe koncerny – tylko szaleniec mógłby nie być dumnym z takiego kraju. W komiksie wszystko jest jednoznaczne. Jeden rzut oka na plansze wystarczy, by określić, która z postaci stoi po „jasnej”, a która po „ciemnej stronie”. Ci dobrzy są przystojni, eleganccy, uczesani, źli – albo długowłosi i nieogoleni, albo na ich twarzach malują się wrodzone kapitalistom nienawiść i chciwość. A jeżeli ktoś służy zgniłemu Zachodowi, nie wyglądając przy tym od razu na potomka zatwardziałego esesmana – tym bardziej należy się go bać! Bo duszę na pewno ma czarniejszą od węgla. I w to gniazdo żmij zostaje wrzucony skromny, aczkolwiek genialny, polski naukowiec. Gdyby nie Żbik, na pewno dałby się omotać i wykorzystać. Ale nie zdradzajmy zbyt dużo, bo przecież czeka nas jeszcze druga część tej historii. Warto jednak podkreślić, że mimo podstępności, kapitalistyczni siepacze okazują się w zasadzie amatorami. Do domu Gajdy włamują się od frontu, aby milicja mogła z samego rana dostrzec dziurę w drzwiach wejściowych; robią przegląd jego walizki w taki sposób, że nawet sam inżynier jest w stanie się w tym połapać. A to jeszcze nie wszystkie ich wpadki! Cóż, planując kolejną akcję, powinni najpierw skonsultować się z Bednarczykiem i Gabińskim, jak unikać poważnych błędów. Pierwsze wydanie „Wodorostów i pasożytów” ukazało się w 1976 roku i niemal natychmiast doczekało się wznowienia, co świadczy o wielkiej popularności całej serii, a tej dylogii w szczególności. Te wznowienia doprowadziły też jednak do pewnego zamieszania. W liście do czytelników zamieszczonym w drugim wydaniu pierwszego odcinka „Wodorostów…” Żbik hucznie odtrąbił swój wielki jubileusz – związany z wydaniem pięćdziesiątego „kolorowego zeszytu” (słowa „komiks” konsekwentnie unikano). Tyle że nie dotyczył on pięćdziesiątego premierowego „zeszytu”, lecz liczonego razem ze wznowieniami. W komiksie pojawiły się także tradycyjne dodatki. W rubryce „Nauka i technika w służbie MO” przedstawiono urządzenia służące do wykrywania fałszerstw dokumentów (z opisem działania lampy kwarcowej wyposażonej w promiennik nadfioletu). Co ciekawe, jako pretekst wykorzystano sprawę – ciekawe czy prawdziwą? – pewnego ucznia szkoły zawodowej, który ponoć własnoręcznie zmieniał wpisy dotyczące wpłat na książeczkę PKO. W minikomiksie z cyklu „Za ofiarność i odwagę” przedstawiono bohaterski czyn członka ORMO, a na co dzień strażnika Okręgowego Zarządu Wodnego w Augustowie Mieczysława Ostrowskiego. 18 lutego 1974 roku uratował on na Jeziorze Krzywym trzyosobową rodzinę Gałażynów (Antoniego, Danielę i ich pięcioletniego syna Piotra), pod którą zarwał się lód. Z kolei w „Kronice MO” (pamiętajmy cały czas, że chodzi o wydanie drugie komiksu z 1977 roku) tym razem, o dziwo, nie opisywano bohaterskiej przeszłości funkcjonariuszy milicji, ale odniesiono się do czasów współczesnych. Zgodnie z nimi w latach 1971-1977 poprawiło się bezpieczeństwo obywateli: przestępczość została ograniczona o ponad 30 procent, a jej wykrywalność wzrosła o ponad 8 procent. I jak tu nie kochać towarzysza Gierka i kapitana Żbika?
Tytuł: Kapitan Żbik #40: Wodorosty i pasożyty cz.1 Data wydania: 1976 Gatunek: kryminał Ekstrakt: 70% |